v 06 031







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
VI.31)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga VI - Męka
Jezusa Chrystusa





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






31. POWRÓT DO
WIECZERNIKA
Napisane 28 marca
1945. A, 11727-11755
Józef z Arymatei
gasi jedną z
pochodni. Rzuca okiem po raz ostatni i kieruje się ku wyjściu grobowca,
trzymając
płonącą dużą pochodnię, która mu pozostała.
Maryja pochyla się
raz jeszcze, by
pocałować Syna poprzez okrycia. Chciałaby równocześnie zapanować nad
Swoim bólem,
aby zachować rodzaj szacunku wobec Zwłok, które – już zabalsamowane –
do Niej nie
należą. Kiedy jednak jest całkiem blisko twarzy, nie panuje już nad
Sobą i ogarnia
Ją nowy atak rozpaczy.
Podnoszą Ją nie
bez trudu,
odsuwają z wielkim wysiłkiem od pogrzebowego łoża. Układają na miejsce
poruszone
tkaniny i raczej niosą biedną Matkę, niż Ją podtrzymują. Maryja oddala
się z
twarzą zwróconą w tył, aby jeszcze spojrzeć, aby widzieć Swego Jezusa,
który
pozostaje sam w ciemnościach grobu.
W świetle wieczoru
wychodzą do
milczącego ogrodu. Względna jasność, która powróciła już po tragedii
Golgoty,
znowu słabnie z powodu zapadającej nocy. W sadzie Józefa półmrok jest
jeszcze
większy niż gdzie indziej. Tu bowiem gałęzie są gęste, chociaż jeszcze
pozbawione
liści. Jedynie białe pączki znajdują się na jabłoniach, dziwnie
opóźnione, bo
gdzie indziej są na nich już rozwinięte kwiaty, a nawet pokrywają je
drobne owoce.
Toczą ciężki
kamień na grób.
Długie gałęzie potarganego krzewu różanego spadają z wysokości groty ku
ziemi i
wydają się pukać w te wrota, pytając: “Dlaczegóż to zamykacie się przed
Matką
pogrążoną we łzach?”
Wydaje się, że i
one płaczą
kroplami krwi czerwonych, spadających płatków oraz koronami, kładącymi
się wzdłuż
ciemnego kamienia, i ściśniętymi pączkami, które pukają w bezlitosne
zamknięcie.
Zaraz te wrota grobu zostaną skropione inną krwią i innymi łzami.
Maryja bowiem –
aż dotąd podtrzymywana przez Jana i dość spokojna w Swym szlochu –
wyzwala się z
rąk apostoła i z krzykiem, z powodu którego, jak sądzę, drżą nawet
włókienka
roślin, rzuca się na zamknięcie, naciera na wystającą część, aby ją
usunąć.
Zdziera Sobie skórę z dłoni, łamie paznokcie, lecz nie udaje się Jej.
Napiera nawet
głową, pchając ostry występ. A Jej jęk ma w sobie coś z ryku lwicy
omdlewającej
przy pułapce, w której są Jej małe – pełna czułości i groźna w swej
matczynej
miłości. Nie ma w Sobie nic z łagodnej Dziewicy z Nazaretu, niewiasty
cierpliwej, jaką
dotąd znali. To tylko matka i po prostu matka, przywiązana w Swojej
miłości do Swego
dziecka wszystkimi włóknami i wszystkimi nerwami Swego ciała. To
najprawdziwsza
“Pani” tego ciała, które zrodziła: jedyna Pani po Bogu, która nie chce,
aby Ją
pozbawiono tej własności. To “Królowa” broniąca Swego diademu: Syna,
Syna, Syna.
Wszelki bunt i
wszelkie bunty, jakie
przez trzydzieści trzy lata każda inna kobieta zgromadziłaby w sobie
przeciw
niesprawiedliwości świata wobec jej dziecka, wszelkie okrucieństwa,
święte i godziwe,
jakimi każda inna matka posłużyłaby się, aby uderzyć i zabić własnymi
rękami i
własnymi zębami zabójców Swego dziecka, wszystko, co przez miłość do
rodzaju
ludzkiego zawsze poskramiała, wzbiera teraz w Jej sercu, gotuje się w
Jej krwi. Jest
równocześnie łagodna w Swoim bólu, który przyprawia Ją o majaczenie.
Nie czyni
wyrzutów, nie burzy się, prosi tylko kamień, aby się otworzył i
pozwolił Jej
przejść, bo Jej miejsce jest w środku, gdzie On jest. Prosi tylko
mężczyzn,
bezlitosnych w swoim współczuciu, aby byli Jej posłuszni i otworzyli.
Pukała, zakrwawiła
ręce o kamień,
który nie ustępuje. Teraz zaś odwraca się, opiera, obejmując kamień
rozwartymi
ramionami. Straszliwa w dostojeństwie Bolejącej Matki nakazuje:
«Otwórzcie! Nie
chcecie? Dobrze
więc, tutaj zostaję. Nie w środku? Zatem na zewnątrz. To tu jest Mój
chleb i Moje
posłanie. Tutaj jest Moja siedziba. Nie mam innych domów ani innych
celów. Wy
odejdźcie. Wróćcie to tego potwornego świata. Ja zostaję tutaj, gdzie
nie ma żądzy
ani zapachu krwi.»
«Nie możesz,
Niewiasto!»
«Nie możesz,
Matko!»
«Nie możesz, droga
Maryjo!»
Usiłują oderwać
Jej ręce od
kamienia, przerażeni tymi oczyma, których jeszcze nie znają, z
błyskiem, który czyni
je twardymi, oczyma władczymi, szklistymi, fosforyzującymi.
Gwałtowność nie
jest cechą
łagodnych ani pokorni nie potrafią trwać w pysze... I Maryja traci
nagle zapalczywość
Swej woli i władczy styl Swego rozkazu. Powraca Jej łagodne spojrzenie
udręczonej
gołębicy, Jej gest traci dostojeństwo. Na nowo czyni błagalny gest i
składa obie
ręce, prosząc:
«O! Zostawcie
Mnie! W imię waszych
umarłych, w imię żyjących, których kochacie, miejcie litość nad biedną
Matką!...
Posłuchajcie... Posłuchajcie Mego serca. Potrzebuje pokoju, aby znikło
to okrutne
bicie. Zaczęło tak bić na Kalwarii. Młot walił bum... bum... bum... a
każde
uderzenie raniło Moje Dziecko... i odbijało się echem w Moim mózgu i w
Moim sercu...
Moja głowa przepełniona jest tymi uderzeniami... Moje serce biło z taką
szybkością
jak to bum... bum... bum... w ręce, w stopy Mojego Jezusa... Mojego
małego Jezusa...
Mojego Dziecka! Mojego Dziecka!»
Powraca cała
udręka, która
wydawała się już ukojona po modlitwie do Ojca, przy stole namaszczenia.
Wszyscy
płaczą.
«Mam potrzebę nie
słyszeć już
tych krzyków i tych uderzeń. A świat pełen jest głosów i wrzawy. Każdy
głos wydaje
mi się “donośnym okrzykiem” [Jezusa], przez który skamieniała krew w
Moich
żyłach. Wszelki hałas wydaje Mi się odgłosem młotka uderzającego w
gwoździe. Nie
mogę widzieć twarzy ludzi. A świat pełen jest twarzy... To niemal od
dwunastu godzin
widzę twarze zabójców... Judasza... katów... kapłanów... żydów...
Wszyscy, wszyscy
zabójcy!... Precz, precz!... Nie chcę już widzieć nikogo... W każdym
człowieku jest
wilk i wąż. Czuję odrazę i lęk przed człowiekiem... Zostawcie Mnie
tutaj, pod tymi
spokojnymi drzewami, na tej ukwieconej trawie... Wkrótce będą
gwiazdy... One zawsze
były Jego przyjaciółkami i Moimi... Wczoraj wieczorem dotrzymywały Nam
towarzystwa w
Naszej samotnej agonii... One wiedzą o tak wielu rzeczach... Pochodzą
od Boga... O!
Boże! Boże!... – płacze i klęka. – Pokoju, Mój Boże! Tylko Ty Mi
pozostajesz!»
«Chodź, Moja
córko! Bóg udzieli
Ci pokoju. Ale chodź. Jutro jest szabat paschalny. Nie będziemy mogli
przynieść Ci
tutaj jedzenia...»
«To nic! Nic! Ja
nie chcę jedzenia!
Ja chcę Mojego Dziecka! Nakarmię się Moim bólem i napoję Moimi łzami...
Tutaj...
Słyszycie, jak śpiewa ta sówka? Płacze ze Mną, a wkrótce zapłaczą też
słowiki. A
jutro w słońcu zapłaczą skowronki i gajówki, i wszystkie ptaki, które
On tak
miłował. Synogarlice przyjdą uderzać ze Mną w tę skałę i mówić, mówić:
“Wstań, Moja miłości, i pójdź! Miłości, która Cię trzyma w zagłębieniu
skały, w szczelinie stoku, pozwól Mi ujrzeć twą twarz, pozwól mi
usłyszeć twój
głos!” Ach! Co mówię? Oni także, oni także, źli zabójcy, przypomnieli
mi to
słowami Kantyku! Tak, przyjdźcie, o córki Jerozolimskie, aby ujrzeć
waszego Króla z
diademem, w jaki Jego ojczyzna przystroiła Go na dzień Jego zaślubin ze
śmiercią,
dzień Jego tryumfu Odkupiciela!»
«Spójrz, Maryjo!
Strażnicy
świątynni przybywają. Chodźmy stąd, aby Ci nie okazywali pogardy.»
«Strażnicy? Ich
pogarda? Nie. To
są tchórze, tchórze. I jeśli bym po nich stąpała, straszliwa w Mojej
boleści,
uciekaliby jak szatan przed Bogiem. Ale przypominam sobie, że jestem
Maryją... i nie
uderzę ich tak, jak miałabym prawo to uczynić. Pozostanę dobra... oni
nawet Mnie nie
zobaczą. A jeśli Mnie ujrzą i zapytają: “Czego chcesz?”, powiem im:
“Jałmużny
oddychania powietrzem nasyconym balsamem, który wychodzi z tej
szczeliny”. Powiem: “W
imię waszej matki”... Wszyscy mają matki... Dobry łotr też to
powiedział...»
«Ależ ci ludzie są
gorsi od
łotrów. Znieważą Cię.»
«O!... Czy jest
jeszcze jakaś
zniewaga, której nie znam po tym, czego doznałam dzisiaj?»
Magdalena znajduje
argument zdolny
skłonić Bolejącą do posłuszeństwa.
«Ty jesteś dobra,
Ty jesteś
święta i Ty wierzysz, i Ty jesteś odważna. Ale my, czymże my
jesteśmy?... Widzisz
to! Większość z nas uciekła, a ci, którzy zostali – drżą. Wątpliwość,
która
już w nas jest, pokonałaby nas. Ty jesteś Matką. Nie masz tylko praw i
obowiązków w
stosunku do Twego Syna. Masz także obowiązki i prawa w odniesieniu do
tych, którzy do
Niego należą. Musisz z nami wrócić, do nas, aby nas zgromadzić,
aby nas
umocnić, aby w nas wlać Swoją wiarę. Powiedziałaś to, po słusznym
wytknięciu nam
naszej bojaźliwości i niedowiarstwa: “Będzie Mu łatwiej zmartwychwstać,
jeśli nie
będzie miał na sobie tych niepotrzebnych chust”. Mówię Ci: “Jeśli uda
nam się
zjednoczyć w wierze w Jego zmartwychwstanie, to wtedy szybciej
powstanie z martwych.
Wezwiemy Go naszą miłością...” Matko, Matko mojego Zbawiciela, miłości
Boga,
powróć do nas, aby dać nam tę miłość, którą Ty posiadasz! Czy chcesz,
żeby na
nowo się zagubiła Maria z Magdali, którą On ocalił z tak wielką
litością?»
«Nie. Wyrzucano by
Mi to. Masz
rację. Muszę wrócić... poszukać apostołów... uczniów... krewnych...
wszystkich...
Powiedzieć... powiedzieć: wierzcie. Powiedzieć: On wam wybacza... Komu
to już
powiedziałam?... A! Iskariocie... Trzeba... Tak, trzeba go poszukać,
nawet jego... bo to
największy z grzeszników...»
Maryja trwa tak z
głową
spuszczoną, drży jakby ze wstrętu, a potem mówi:
«Janie, poszukasz
go i
przyprowadzisz. Musisz to zrobić i Ja muszę to zrobić.
Ojcze, niech nawet
to będzie dla Odkupienia Ludzkości. Chodźmy.»
Wstaje. Wychodzą z
ogrodu
pogrążonego w półmroku. Strażnicy patrzą na nich, bez reakcji. Droga
zakurzona i
poruszona rzeką ludzi, którzy nią przeszli, i uderzona stopami,
kamieniami i kijami,
okrąża Kalwarię, aby dojść do drogi głównej równoległej do murów. I tu

jeszcze wyraźne ślady wydarzeń. Dwa razy Maryja wydaje okrzyk i pochyla
się, aby
przyjrzeć się ziemi w tym słabym świetle. Wydaje Jej się, że widzi
krew, i myśli,
że to krew Jej Jezusa. Sądzę jednak, że są to tylko kawałki sukna,
rozdartego w
zamęcie ucieczki.
Mały strumyk,
biegnący wzdłuż
ulicy, szemrze łagodnie w wielkiej ciszy, która wszystko ogarnia. Oto
mały most,
prowadzący stromą ścieżką na Kalwarię, naprzeciw bramy Sędziowskiej.
Maryja –
zanim zniknie za nią – odwraca się, aby spojrzeć na szczyt Kalwarii...
i wylewa łzy
rozpaczy. Potem mówi:
«Chodźmy. Ale
prowadźcie Mnie, bo
nie chcę widzieć Jerozolimy, jej ulic, jej mieszkańców.»
«Tak, tak, ale
pospieszmy się.
Zamkną bramy... Widzisz?... Wzmocnili straże. Rzym boi się zamieszek.»
«Ma rację.
Jerozolima to kryjówka
tygrysów! To plemię morderców! To mnóstwo rozbójników. Uzurpatorzy
wyciągają swe
drapieżne szpony nie tylko ku dobrom materialnym, lecz i – ku życiu. To
już od
trzydziestu dwóch lat zastawiają pułapki na Moje Dziecko... To był
baranek jak mleko i
róża... to był mały baranek o złotych kręconych włoskach... Ledwie
umiał
powiedzieć “Mama” i zrobić pierwsze kroki, i śmiać się usteczkami, w
kolorze
jasnego koralu, i małymi ząbkami, kiedy przybyli, aby Go poderżnąć...
Teraz zaś
mówią, że bluźnił, że pogwałcił szabat i nakłaniał do buntu, i chciał
tronu, i
grzeszył z kobietami... Ale cóż On wtedy mógł uczynić? Jakie
bluźnierstwo mógł
wygłosić, kiedy potrafił z trudem zawołać Swą Mamę? Jakże mógł
pogwałcić
Prawo, jeśli On, Odwieczny Niewinny, był wtedy też małym niewinnym
człowieczkiem?
Jaki bunt mógł wzniecić, skoro nie potrafił nawet kaprysić? O jaki tron
się
ubiegał? On miał Swój tron na ziemi i w Niebie, i nie domagał się
innego. W Niebie
– na łonie Ojca; a na ziemi – na Moich kolanach. Nigdy nie
spojrzał
zmysłowo, i wy, piękne i młode niewiasty, możecie to potwierdzić. A
zatem... a
zatem... Doświadczenie Jego zmysłów ograniczało się do potrzeby ciepła
i pokarmu.
Tak, był pełen miłości i przykładał Swoją małą główkę do Mojej ciepłej
piersi, aby na niej spać i aby pić z niej Moją miłość, która wylewała
się wraz z
mlekiem...
O! Moje
Dzieciątko!... I oni chcieli
Cię uśmiercić! Chcieli Ci odebrać życie! Twój jedyny skarb. Matce
[chcieli odebrać]
Syna, a Synowi – Matkę, aby nas uczynić najuboższymi i najbardziej
zrozpaczonymi na
całym świecie. Po co odbierać życie Żyjącemu? Dlaczego ktoś przypisuje
sobie prawo
do odbierania czegoś tak dobrego, jak życie? Przecież ono jest dobrem
dla kwiatu i
zwierzęcia, dobrem dla człowieka. On, Mój Jezus, niczego od was nie
żądał. Ani
pieniędzy, ani klejnotów, ani domów. Miał jeden mały i święty dom.
Opuścił go z
miłości do was, ludzi-hien. Z siedziby, jaką ma nawet najmniejsze ze
zwierząt, On
zrezygnował dla was. I poszedł, ubogi i samotny, w świat. Nie miał już
posłania,
które uczynił Mu Sprawiedliwy [Józef], nie miał nawet chleba, jaki
przygotowywała Mu
Jego Mama. I spał, gdzie mógł, i jadał, co mógł. W domach ludzi
dobrych... w każdym
domu syna człowieczego... na posłaniu z trawy, na łące, strzeżony przez
gwiazdy...
siedząc za stołem lub dzieląc z ptakami Bożymi ziarna pszenicy i owoce
dzikich
krzewów. O nic was nie prosił, przeciwnie – dawał wam. Chciał tylko
życia, aby
dawać wam Życie, przez Swoje słowo. A wy, a ty, Jerozolimo, wy
pozbawiliście Go
życia. Czy jesteś napojona i nasycona Jego Krwią i Jego Ciałem? Albo
może Ci to
jeszcze nie wystarczy? A ty, hieno – która wcześniej byłaś nietoperzem
i sępem –
czy chcesz paść się teraz Jego Zwłokami? Czy chcesz – nie nasycona Jego
hańbą i
męczarniami – rzucić się i weselić pohańbieniem Jego ziemskiej powłoki
i ponownym
ujrzeniem Jego katuszy, Jego drżenia, Jego łkania, Jego konwulsji we
Mnie, w Matce Tego,
którego zabiliście?
Czy już
przybyliśmy? Dlaczego się
zatrzymujecie? Czego ten człowiek chce od Józefa? Co mówi?»
Józef zatrzymał
się z jednym z
rzadkich przechodniów i w absolutnej ciszy opuszczonego miasta dobrze
słychać ich
słowa.
«Wiemy, że
wszedłeś do domu
Piłata, profanatorze Prawa. Odpowiesz za to. Pascha jest ci zabroniona!
Jesteś
zanieczyszczony» [– odzywa się do Józefa z Arymatei.]
«Ty też,
Elchiaszu. Dotknąłeś
mnie, a jestem pokryty krwią Chrystusa i Jego śmiertelnym potem!»
«Ach! Potworność!
Precz! Precz! Ta
krew, precz!»
«Nie bój się. On
Cię już
opuścił i przeklął.»
«Ale Ciebie też,
przeklęty. Nie
myśl jednak, że teraz – gdy jesteś w dobrych stosunkach z Piłatem –
będziesz
mógł ukryć ciało. Podjęliśmy już działania, aby ta gra się skończyła.»
Nikodem podszedł
powoli, a niewiasty
zatrzymały się z Janem, opierając się o zamknięty portal.
«Widzieliśmy –
odpowiada Józef
– Tchórze! Boicie się nawet umarłego! Ale z moim ogrodem i z moim
grobem uczynię, co mi się wyda dobre.»
«Zobaczymy.»
«Zobaczymy.
Odwołam się do
Piłata.»
«Tak. Teraz
układasz się z
Rzymem.»
Nikodem podchodzi:
«Lepiej z Rzymem
niż z demonem, jak
wy [to czynicie], bogobójcy! Ale powiedz mi, jak to się stało, żeś
odzyskał odwagę?
Przed chwilą uciekałeś w przerażeniu. Już ci przeszło? Czy to, co ci
się
przydarzyło, jeszcze nie wystarczy? Czyż jeden z twoich domów nie
spłonął? Drżyj!
Kara nie skończyła się, przeciwnie – nadchodzi. Zagraża ci bardziej niż
pogańska
Nemezis. Ani stróże, ani pieczęcie nie przeszkodzą Mścicielowi powstać
i uderzyć
ciebie.»
«Przeklęty!» –
Elchiasz rzuca
się do ucieczki i potrąca niewiasty. Zauważa Maryję i wypowiada
straszliwą zniewagę
pod Jej adresem. Jan nic nie mówi, tylko skokiem pantery rzuca się i
przewraca go.
Przygniata go kolanami, zaciska mu ręce wokół szyi i mówi:
«Proś Ją o
przebaczenie albo cię
uduszę, demonie.»
Nie puszcza go
dopóty, dopóki
tamten, przygnieciony i na wpół uduszony rękami Jana, nie mówi:
«Przepraszam.»
Jego krzyk
przyciągnął jednak
straże.
«Puść go! Co się
dzieje? Znowu
zamieszki? Wszyscy się zatrzymajcie albo uderzymy was. Kim jesteście?»
«Józef z Arymatei
i Nikodem,
uprawnieni przez Prokonsula do pogrzebania uśmierconego Nazarejczyka.
Powracamy od grobu
z Matką, synem i krewnymi oraz przyjaciółmi. A on znieważył Matkę.
Zmusiliśmy go do
przeprosin.»
«Tylko tyle?
Trzeba go było
udusić. Idźcie. Żołnierze, zatrzymać tego człowieka. Czegóż chcą
jeszcze te
wampiry? Nawet serca matek? Żegnajcie, żydzi!»
«To straszne! Ale
oni już nie są
ludźmi... Janie, bądź dla nich dobry. Wspomnij na Mojego i twojego
Jezusa. On głosił
przebaczenie.»
«Matko, masz
rację. Ale to są
przestępcy i sprawiają, że tracę głowę. Kiedy Ciebie znieważają, to
świętokradztwo i nie mogę na to pozwolić.»
«To są przestępcy
i oni wiedzą,
że nimi są. Spójrz, jak ich jest mało na ulicach i jak szybko skręcają
ukradkiem w
inne drogi. Zbrodniarze boją się po zbrodni. Kiedy ich widzę, jak
uciekają, jak
wchodzą do domów, jak ze strachu się barykadują, to budzi to we Mnie
odrazę. Widzę
ich wszystkich winnych bogobójstwa. Spójrz tam, Mario, na tego starca.
Gdy go teraz
oświetla światło tych otwierających się drzwi, wydaje Mi się, że
widziałam go, jak
przechodził na Kalwarii oskarżając Jezusa, tam na górze... a przecież
sam stoi już
nad grobem. Nazwał Go łotrem. Mój Jezus, łotrem!?... A ten chłopiec,
który ledwie
przestał być dzieckiem, wypowiadał odrażające bluźnierstwa, wzywając
Jego Krwi na
siebie... O! Nieszczęsny!... A ten człowiek – tak muskularny i tak
silny – czy
powstrzymał się przed uderzeniem Go? O! Nie chcę patrzeć! Spójrzcie! Na
ich twarzach
odbija się obraz ich dusz i... oni nie mają już twarzy ludzi, lecz
demonów... Odważni
byli wobec Człowieka związanego, ukrzyżowanego... A teraz uciekają,
kryją się,
zamykają się. Boją się. Kogo? Umarłego. Dla nich to tylko umarły, bo
nie uznają,
że jest Bogiem. Czegóż zatem się boją? Przed kim zamykają drzwi? Przed
wyrzutami
sumienia, przed karą. Na próżno! Wyrzuty sumienia są w was i będą was
dręczyć
wiecznie. Kara nie jest [karą] ludzką. I żeby się przed nią [ukryć], na
nic się
zdadzą zamki i kije, drzwi i sztaby. Ona zstępuje z Niebios, od Boga,
Mściciela Swego
Ofiarowanego. Ona przeniknie przez mury i drzwi i naznaczy was swym
niebieskim
płomieniem. Naznaczy was nadprzyrodzoną karą, która was czeka. Świat
przyjdzie do
Chrystusa. Przyjdzie do Tego, który jest Synem Boga i Moim. Przyjdzie
do Tego,
któregoście przebili, lecz wy... wy będziecie na zawsze naznaczeni jako
Kainowie Boga,
naznaczeni jako hańba rasy ludzkiej. Ja, która z was się zrodziłam, Ja,
która jestem
Matką wszystkich, muszę powiedzieć, że dla Mnie, waszej Córki, byliście
kimś
gorszym niż ojczymami. A w bezgranicznej liczbie Moich dzieci, wy
jesteście tymi,
których przyjęcie sprawia Mi najwięcej trudu. Was bowiem plami zbrodnia
[popełniona]
na Moim Dziecku. I nie nawracacie się, nie mówicie: “Ty byłeś
Mesjaszem.
Rozpoznajemy Cię i adorujemy Ciebie.”
Oto nowy patrol
rzymski. Nie ma już
Miłości na ziemi. Nie ma już Pokoju między ludźmi. Nienawiść i wojna
burzą się
jak te kopcące pochodnie. Sprawujący władzę boją się rozszalałego
tłumu. Wiedzą z
doświadczenia, że kiedy ta bestia – nazywająca się człowiekiem –
zakosztowała
smaku krwi, staje się żądna rzezi... Ale nie bójcie się ich. To nie są
prawdziwe lwy
ani prawdziwe pantery, to są bardzo tchórzliwe hieny. Rzucają się na
bezbronnego
baranka, lecz boją się lwa uzbrojonego we włócznię i władzę. Nie
lękajcie się
tych pełzających szakali. Wasz żelazny krok zmusza ich do ucieczki, a
błysk waszych
włóczni sprawia, że stają się łagodniejsi od zajęcy. Te włócznie! Jedna
z nich
otwarła serce Mojego Syna! Która? Widzieć je... to mieć strzałę
[utkwioną] w
sercu... A jednak chciałabym mieć je wszystkie w drżących rękach, aby
zobaczyć,
która z nich ma jeszcze ślady krwi, i powiedzieć: “To ta! Daj Mi ją,
żołnierzu!
Daj ją Matce przez wspomnienie na twą oddaloną matkę, a Ja będę się
modlić za nią
i za ciebie.” I żaden żołnierz nie odmówiłby Mi, bo oni, ludzie wojny,
byli lepsi
[od was] w agonii Syna i Matki. O! Dlaczego tam, na górze, nie
pomyślałam o tym?
Czułam się tak, jakbym otrzymała cios w głowę. Ogłuszyły Mnie te
uderzenia... O!
Jakie uderzenia! Kto sprawi, że nie będę ich już więcej słyszeć w tej
Mojej biednej
głowie? Włócznia... Jakże chciałabym ją [mieć]!...»
«Możemy ją
odnaleźć, Matko.
Centurion wydawał się bardzo dobry wobec nas. Sądzę, że mi jej nie
odmówi. Pójdę
jutro.»
«Tak, tak, Janie.
Jestem biedna, mam
niewiele pieniędzy, lecz wyzbędę się ostatniej monety, aby mieć to
żelazo... O! Jak
mogłam nie pomyśleć o tym wtedy?»
«Maryjo, Moja
droga, nikt z nas nie
zauważył tej rany... Kiedy ją ujrzałaś, żołnierze byli daleko.»
«To prawda...
Jestem otępiała
przez ból. A szaty? Nic nie mam po Nim! Oddałabym Moją krew, aby je
otrzymać...»
Maryja wylewa
znowu łzy rozpaczy. I
tak dochodzi do drogi, przy której znajduje się wieczernik. Jest już
czas, bo Maryja
jest wyczerpana i naprawdę wlecze się jak ledwie chodząca staruszka, o
[czym zresztą
sama] mówi. [Pocieszają Ją]:
«Odwagi! Już
doszliśmy!»
«Doszliśmy? Tak
krótka jest droga,
która dziś rano wydała Mi się tak długa? Dziś rano? Czy to było dziś
rano? Nie
wcześniej? Ileż godzin albo stuleci minęło, odkąd weszłam tu wczoraj
wieczorem i
wyszłam dziś rano! Czy Ja naprawdę jestem pięćdziesięcioletnią Matką? A
może
jestem niewiastą już stuletnią? Może żyłam wiele lat i całe stulecia
ciążą na
Moich przygarbionych ramionach i na siwych włosach? Wydaje Mi się, że
przeżyłam
całą boleść świata i że ona cała znajduje się na Moich barkach,
uginających się
pod tym ciężarem. Krzyż niematerialny, lecz jakże ciężki! Z kamienia.
Być może
jeszcze cięższy niż krzyż Mojego Jezusa. Ja bowiem niosę Mój i Jego
[krzyż] – ze
wspomnieniem Jego udręki i z rzeczywistością Mojej. Wejdźmy, bo wejść
musimy. Ale to
nie jest pociecha, lecz powiększenie bólu. To przez te drzwi wszedł Mój
Syn na ostatni
posiłek. To przez nie wyszedł, aby iść na spotkanie śmierci. I musiał
postawić
nogę tam, gdzie zdrajca postawił swoją, aby wezwać tych, którzy mieli
ująć
Niewinnego. To w tych drzwiach ujrzałam Judasza... ujrzałam Judasza! I
nie przeklęłam
go. Przemówiłam do niego jak matka, umęczona, udręczona z powodu Syna
dobrego i syna
złego... Widziałam Judasza! To demona w nim ujrzałam! Zawsze trzymałam
Lucyfera pod
Moją piętą i patrzyłam wyłącznie na Boga. Nigdy nie spuściłam wzroku na
szatana.
Teraz poznałam jego twarz, patrząc na Zdrajcę. Rozmawiałam z demonem...
I uciekł, bo
on nie znosi Mojego głosu. Czy teraz porzucił [Judasza]? W taki sposób,
żebym mogła
przemówić do tego umarłego; żebym Ja, Matka, mogła począć go na nowo we
krwi Boga i
zrodzić go dla Łaski? Janie, przysięgnij Mi, że go poszukasz i że nie
będziesz dla
niego okrutny. Ja nie jestem taka... Ja, która przecież miałabym
prawo... O! Pozwólcie
Mi wejść do tego pokoju, w którym Mój Jezus spożył ostatni posiłek:
tam, gdzie
głos Mojego Dziecka wypowiedział w spokoju Swe ostatnie słowa!»
«Tak, pójdziemy
tam. Ale teraz,
spójrz, chodź tutaj, gdzie byliśmy wczoraj. Odpocznij. Pożegnaj
odchodzącego Józefa
i Nikodema.»
«Pożegnam ich,
tak. O! Żegnam ich,
dziękuję im, błogosławię im!» – mówi Maryja.
«Ależ chodź,
chodź... wejdziesz
tam w wolnej chwili.»
«Nie. Teraz...
Józefie... O! Nie
znałam nikogo o tym imieniu, kto by Mnie nie kochał...» – mówi Maryja.
Maria, małżonka
Alfeusza, wybucha
płaczem.
«Nie płacz...
Nawet Józef... To z
miłości twój syn się mylił... On chciał Mi po ludzku zapewnić spokój...
Ale
dziś!... Widziałaś go... O! Wszyscy Józefowie są dobrzy dla Maryi...
Józefie,
dziękuję ci... i tobie również, Nikodemie... Moje serce upada do
waszych stóp, tak
zmęczonych z powodu tej długiej drogi, jaką przeszliście dla Niego...
Za ostatni
hołd, jaki Mu złożyliście, mogę wam dać tylko Moje serce... I daję je
wam, wierni
przyjaciele Mego Syna... i... i wybaczcie słowa, które przeszyta bólem
Matka
powiedziała wam u grobu...»
«O! Święta! Ty
przebacz!» –
mówi Nikodem.
«Bądź teraz tak
dobra i odpocznij,
w wierze. Jutro przyjdziemy» – dodaje Józef.
«Tak, przyjdziemy,
jesteśmy na
Twoje rozkazy.»
«Jutro jest
szabat...» – zauważa
pani domu.
«Szabat umarł.
Przyjdziemy.
Żegnaj. Niech Pan będzie z wami» – odchodzą.
«Chodź, Maryjo.»
«Tak, Matko,
chodź.»
«Nie. Otwórzcie.
Obiecaliście Mi
to uczynić po pożegnaniu. Otwórzcie te drzwi! Nie możecie ich zamykać
przed Matką,
przed tą Matką, która usiłuje wdychać powietrze z wonią oddechu i ciała
Jej
Dziecka. Czy nie wiecie, że ten oddech i to ciało Ja Mu dałam? Ja,
która nosiłam Go
przez dziewięć miesięcy, urodziłam, karmiłam mlekiem, wychowałam,
troszczyłam się?
To jest Mój oddech! Ta woń ciała jest Moja! Moja, uczyniona piękniejszą
w Moim
Jezusie. Pozwólcie Mi odczuć to raz jeszcze.»
«Ależ tak, Moja
droga, jutro. Dziś
jesteś zmęczona. Płoniesz od gorączki. Nie możesz. Jesteś chora.»
«Tak, chora. Ale
to dlatego, że mam
w oczach widok Jego Krwi, a w nozdrzach – zapach Jego Ciała okrytego
ranami. Niech
ujrzę stół, na którym wspierał się żywy i zdrowy. Niech poczuję zapach
Jego
młodzieńczego ciała. Otwórzcie! Nie grzebcie Mnie po raz trzeci! Już Mi
Go
ukryliście pod wonnościami i opaskami, potem zamknęliście Mi Go pod
kamieniem. A teraz
dlaczego, dlaczego zabraniacie Matce odnaleźć Jego ostatni ślad w
oddechu, jaki
zostawił za tymi drzwiami? Pozwólcie Mi wejść. Będę szukać na ziemi, na
stole, na
Jego miejscu, śladów Jego stóp, Jego rąk. I będę je całować, całować aż
do
wyczerpania Moich warg. Będę szukać... szukać... Może znajdę włos z
Jego jasnej
głowy – jakiś włos nie pokryty krwią. Czy wiecie, co oznacza włos Syna
dla Jego
Mamy? Ty, Mario, córko Kleofasa, ty, Salome?... Jesteście matkami i nie
rozumiecie tego?
Janie? Janie? Posłuchaj Mnie. Jestem twoją Matką. On Mnie nią uczynił.
On!
Powinieneś Mi być posłuszny. Otwórz! Kocham cię, Janie. Zawsze cię
kochałam, bo ty
kochałeś Jego. Będę cię kochać jeszcze bardziej. Ale... otwórz...
Otwieraj, mówię
ci! Nie chcesz? Nie chcesz? Ach! Nie mam już więc syna?! Jezus niczego
Mi nigdy nie
odmawiał, gdyż był Moim Synem. Ty odmawiasz. Zatem nim nie jesteś. Nie
rozumiesz
Mojego bólu... O! Janie, przebacz... przebacz... Otwórz... Nie płacz...
Otwórz... O,
Jezu!... Jezu!... Posłuchaj Mnie... Niech Twój duch uczyni cud! Otwórz
Twojej biednej
Mamie te drzwi, których nikt nie chce Mi otworzyć! Jezu! Jezu!»
Maryja uderza
dłońmi zaciśniętymi
w pięści w dobrze zamknięte drzwi. Ogarnia Ją atak męki. Na koniec
blednie,
szepcząc:
«O! Mój Jezu! Idę!
Idę!» – i
bez sił opada w ramiona płaczących niewiast. Podtrzymują Ją,
zapobiegając Jej
upadkowi pod drzwiami. Zanoszą Ją do pokoju naprzeciw.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka