Osietrow Jiewgienij Żywa stara Ruś


IEWGIEŃIJ OSIETROW
ŻYWA STARA
RUŚ
Opowieść o tym, co wielkie, dobre i wieczne
Przełoży! JAN JARCO
INSTYTUT WYDAWNICZY PAX 1976
Tytuł oryginału
ŻIWAJA DRIEWNIAJA RUŚ
Opracowanie graficzne Kazimierz Halajkiewici
Redaktor Barbara Olszewska
Redaktor techniczny Adam Malaszewski
Nie panowali bowiem w krainie podłej i nieznanej,
tylko w Ziemi Ruskiej,
o której wiedzą i słyszą wszystkie końce ziemi...1
Hilarion, Homilia .,0 zakonie i lasce" (Xl w.)
O, pełna światłości i pięknie przyozdobiona Ziemio Ruska! Wiele jest w tobie
rzeczy podziwu godnych: jeziora liczne, rzeki i źródła powszechnie czczone, góry
potężne, wzniesienia wysokie, dąbrowy gęste, pola udowne, zwierzęta różnorakie,
ptactwo niezliczone, grody wielkie, wsie niezwykłe, ogrody klasztorne, budowle
cerkiewne (...) obfitujesz we wszystko, Ziemio Ruska...2
Nieznany poela z XIII w.
1 Literatura staroruska. Wiek ??-????. Antologia, opr. W. Jakubowski, R. Łużny,
PWN, Warszawa 1971, s. 43. (Wszystkie przypisy w tej książce, poza dwoma
autorskimi - które zaznaczono, sporządził tłumacz.)
2dz. cyt., Słowo o ruinie Ziemi Ruskiej po śmierci wielkiego księcia Jarosława,
s. 92
DRZEWO GENEALOGICZNE
Wielkie dobrodziejstwa historyczne, same źródła życia naszego przyjmujemy od
urodzenia jako naturalne dary losu... Wynika to z nadmiaru skarbów duchowych,
których na przestrzeni tysiąclecia pod dostatkiem wniósł do kultury światowej
mój uczciwy, pracowity naród.
V_^zy warto wczytywać się w stare kroniki, oglądać poczerniałe pod wpływem czasu
freski w dawno porzuconych cerkwiach, zastanawiać się nad znaczeniem falistej
linii ornamentu wyrytego w sta-??? kamieniu? Jaki jest sens zachowywania
drewnianych izb, samodziałowych płócien, wyszytych czerwonymi nićmi, kołowrotków
malowanych wesołymi kolorami, wałków ozdobionych zagadkowymi wzorami
geometrycznymi?
Człowiek nie jest podobny do jednodniowego motylka wesoło fruwającego w słońcu,
nie wiedzącego, co było wczoraj i co czeka go jutro. Jak wiadomo, człowieka
cechuje powołanie do nieskończoności - w jego losie splatają się w jeden węzeł
przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Człowiek jest synem swoich czasów i
swego kraju; poczucia Ojczyzny nigdy nie można oddzielić od poczucia przeszłości.
Aby uchwycić promyk skierowany naprzód, trzeba spojrzeć do tyłu. Nieprzypadkowo
w latach wojny i innych nieszczęść ludzie, broniąc swej czci narodowej zwracają
się ku bohaterskim stronicom przeszłości i szukają w zamierzchłych wiekach
oparcia, odpowiedzi na zagadki współczesności.
W niezapomnianym roku czterdziestym pierwszym, gdy nad Ojczyzną zawisło
śmiertelne niebezpieczeństwo, Aleksy Tołstoj
7
napisał pełne głębokiego sensu słowa: "Ojczyzna - to dążenie narodu z głębi
wieków ku upragnionej przyszłości... Nie na próżno praszczur tkał czarowną sieć
języka rosyjskiego, nie na próżno jego pokolenia układały pieśni i tańczyły pod
słońcem na wiosennych wzgórzach, nie na próżno mędrcy moskiewscy nocami
siedzieli przy woskowej świecy nad książkami, a inni, jak nieugięty protopop
Awwakum1 - w pieczarze w Pustoziersku, rozmyślali o prawdzie człowieczej i
zapisywali ustawem lub półustawem2 myśli swoje. Nie na próżno wolnica kozacka
trwoniła nadmiar swych sił w napadach i bitwach, nie na próżno wędrowni
staruszkowie za nocleg i kawałek chleba opowiadali cudowne bajki - wszystko,
cała szeroka, twórcza, wielka, poszukująca dusza narodu rosyjskiego znalazła swe
odbicie w naszej sztuce..."
Drzewo genealogiczne sztuki rosyjskiej sięga korzeniami do tajemniczych
wiekowych pokładów; korzenie te karmiły się takimi głębinowymi sokami, których
nie ujrzy gołe oko. Potrzeba było pracy niejednego pokolenia uczonych, artystów-
konserwa-torów, kolekcjonerów, bohaterskiej pracy entuzjastów po to, aby zdjąć
zasłony czasu i żebyśmy zobaczyli bezgraniczny i niewyczer-palny świat obrazów
starej Rusi. W naszych czasach (dla wielu całkiem niespodziewanie) zjawiska
artystyczne średniowiecza - dzieła malarstwa, muzyki, architektury - stały się
żywą i widzialną rzeczywistością; w burzliwych rytmach współczesności zabrzmiały
harmonijne melodie sztuki staroruskiej, a kolory, które jeszcze wczoraj wydawały
się wyblakłe, stają się kwiatem, światłem i powietrzem epoki. W swych szkicach
dzielę się głównie lirycznymi rozmyślaniami,
?Protopop Awwakum Pietrowicz (1620 lub 1621-1682) - ideolog ruchu
staroobrzędowców, który w r. 1653 wysunął się na czoło opozycji przeciwko
reformom patriarchy Nikona. tj. rewizji przekładów Pisma św. i tekstów
liturgicznych. Obrońca "starej wiary" kilkakrotnie skazany na
zesłanie.piętnaście ostatnich lat życia spędził w więzieniu w Pustoziersku przy
ujściu Peczory do Oceanu Lodowatego. Napisał około 80 utworów polemiczno-
religijnych oraz słynny autobiograficzny Żywot.
2 Ustaw, półustaw - rodzaje pisma staroruskiego.
8
powstałymi pod wpływem spotkań z wielkimi utworami sztuki i literatury naszych
dawnych dziejów, z obrazami otaczającej nas przyrody. Naturalnie, krąg tych
spotkań jest zawężony z powodu zainteresowań i możliwości autora. Staram się
także uzupełnić swoje wrażenia różnymi danymi faktycznymi, aby tę podróż w
przeszłość uczynić interesującą i korzystną.
Epoka Odrodzenia odkryła dla siebie starożytność: ruiny Grecji i Rzymu stały się
szkołą piękna, wzorem do naśladowania. Dla nas staroruskie skarby artystyczne
pozostają żywymi wartościami estetycznymi. Władnie wchodzą do naszego życia. W
nich właśnie w sposób pełny i prawdziwy wyraziła się dusza narodu, piękno jego
wrażeń artystycznych, powaga jego myśli. Nieskończone, pokryte śniegiem
przestrzenie, krajobrazy łąk, lasów, i rzek, burze letnie, jesienne liście,
wiosenne powodzie -wszystko to jest rodzime, domowe, nierozerwalnie związane ze
sztuką ludową, z czystym złotem poezji ludowej.
Na tę książkę złożyły się moje wrażenia z wyjazdów dziennikarskich, a także z
bezpośredniego obcowania z wielkimi zabytkami sztuki staroruskiej, które dzięki
szczęśliwemu zbiegowi okoliczności mogłem zobaczyć. Wiele zawdzięczam autorom,
których czytałem, i ludziom, którzy szczodrze dzielili się ze mną swoją wiedzą.
Uważam jednak, że szczególnie należy wyrazić podziękę moim przyjaciołom z Muzeum
Sztuki Staroruskiej im. Andrieja Rublowa - Natalii Aleksiejewnie Dieminej i
Irinie Aleksandrow-nie Iwanowej. Z wdzięcznością myślę o współpracownikach
wspaniałych bibliotek - Wszechzwiązkowej Biblioteki Państwowej im. W.I. Lenina,
Wszechzwiązkowego Instytutu Naukowo-Badawczego Przemysłu Artystycznego, którzy
pomagali mi w pracy.
,/
IDĘ SZLAKIEM IGORA
Co mi tam w dali szumi, dzwoni?
Chrzęst oręża? Tętent koni?
Przed jutrzenką, na nowe boje
Nawraca Igor pułki swoje...1
v_/ hyba już wnet zaświta. Gwiazdy przygasają i wiatr zdmuchuje je z czarnego
sklepienia niebios - jedną po drugiej. Suną po niebie niespokojne obłoki. Widzę
teraz znowu dwie zorze: jedna na wschodzie - równa, jasna, złocąca brzegi
fioletowej chmury, a druga na zachodzie, podobna do krwawego pożaru. Zresztą te
dwie zorze widzę już od wielu tygodni.
Dawno straciłem rachubę czasu.
Idziemy dniem i nocą.
Zapomniałem, kiedy dane mi było spać.
Idę śladami księcia Igora, bohatera starej rycerskiej pieśni Słowo o wyprawie
Igora. Zdrętwiałe w marszu nogi wydają mi się obce. Przypominają bajkowe buty-
szybkochody, co to pewnego pięknego ranka uciekły od swego pana. Trzeba iść
naprzód i dlatego nie należy myśleć o nogach, w przeciwnym razie odmówią
posłuszeństwa. Będę myślał o czymś innym. Jeszcze raz sprawdzę, czy w ciągu tych
miesięcy nie ulotniły się z pamięci zwrotki w dzieciństwie wyuczone na pamięć. Z
trudem otwierając spieczone wargi powtarzam słowa, które dodają mi rześkości i
siły. Słowa migają przed oczami niczym perły w bajce.
lSlowo o wyprawie Igora, tłum. Julian Tuwim, Wrocław 1950, wyd. 2. (Wszystkie
wiersze zawarte w tym eseju pochodzą ze Słowa... w tłum. Tuwima).
11
Zawrzało nocą morze. Idą nawałnice.
Bóg księciu pokazuje drogę na stolicę,
Z jasyru do ojczyzny, na zloty tron ojca.
Zgasły zorze wieczorne. W mrok zapadł krąg słońca.
Igor śpi, Igor czuwa, w myślach pole mierzy...
Czyżby to napisano przed ośmioma wiekami? Czyżby te trwożne, pełne wewnętrznej
energii, malownicze słowa odnosiły się do człowieka, którego imię zagubiło się w
grubych foliałach kronik w skórzanych oprawach? Czyżbyśmy już nigdy nie mieli
poznać imienia autora Słowa o wyprawie Igora?
"Igor śpi, Igor czuwa..." Przecież to powiedziano o mnie albo o moim przyjacielu,
którzy z żołnierskim plecakiem idziemy po zakurzonych drogach wojny. Przecież to
mój przyjaciel od wielodniowego czuwania ma oczy zaczerwienione. To właśnie on i
śpi, i nie śpi, to właśnie ja maszeruję i nie maszeruję.
Linia obrony wroga przerwana. Daleko za nami ziemia spalona pociskami "katiusz",
dniem i nocą ścigamy czmychających w stronę Dniepra okupantów niemieckich.
Na dziesiątki wiorst rozciąga się pustynna, bezleśna przestrzeń pobłyskująca
wysepkami na wpół spalonego srebrzystego ostu. Jest to dawny step, uważany ongiś
za granicę Połowieckiej Ziemi. Łatwo można sobie wyobrazić, jak na samotnych'
wzgórzach paliły się ogniska koczowników, czerniały ich namioty i rozlegało się
dzikie rżenie koni.
Spłowiałe trawy w stepie rozkwitną dopiero wiosną. Strzeli w górę obmyta
deszczami zieleń. Ale my nie zobaczymy tu wiosny. Na niebie huczą bombowce.
Prosto na nas pikuje natrętna "rama". Nie wiem, czy doczekamy świtu. Nie trzeba,
nie trzeba o tym myśleć. Mówię więc na głos: "Co mi tam w dali szumi, dzwoni?"
Całą wiosnę i lato tego pamiętnego roku czterdziestego trzeciego
przesiedzieliśmy na linii obrony głęboko zakopani w ziemi, w wyrytych
podziemnych schronach, na stanowiskach ogniowych i w ziemiankach, ukryci w
nieprzebytych briańskich i kurskich lasach. Co to były za miesiące! Po ciągłych
tułaczkach - na dworcach, w wagonach towarowych, w otwartych samochodach w ostre
mrozy, pieszo po zaśnieżonych ugorach - nocleg na
12
jednym miejscu przyjmowaliśmy jako darowane przez los szczęście. Zresztą, gdy
człowiek ma osiemnaście lat, niewiele potrzeba do szczęścia... Moje pokolenie
wychowały surowe normy moralne, wobec, których z całą pewnością spasowaliby
nawet twardzi i mężni młodzieńcy spartańscy.
Miesiące przetrwane w okopach wbiły się w pamięć. Widziałem wtedy, jak na
polanach, w miejscach, gdzie grzeje słońce, zaległ śnieg, po śnieżynach pobiegły
strumyki, a pod koniec marca nad przebijającymi się spod śniegu łąkami jak
dzwoneczki zabrzmiały skowronki. Jakże niebieskie tej wiosny było niebo!
Przyroda ze wszech sił starała się pokazać swe nieskończone piękno, rozwijając
je co dzień przed nami niczym zwój namalowany ręką czarodziejskiego mistrza.
Karmiliśmy się nim chciwie, sądząc, że dla wielu z nas jutro już nie nastąpi.
Pewnej krótkiej nocy wiosennej, kiedy gorliwie trelowały kur-skie słowiki, moi
przyj aciele-rówieśnicy naciągnąwszy na siebie płaszcze poszli do spowitej mgłą
doliny. Nie wrócili ze zwiadu. Pozostali na zawsze w czarnej kurskiej ziemi
obficie polanej krwią w ciągu wieków. Nad ukrytym wśród lasu i wzgórz
strumieniem pojawiło się kilka mogił. Za znajomymi zwrotkami - "gleba, krwią
ugnojona, siana kością, pakością" - widziałem bliskie twarze.
Latem, gdy zaczęły dojrzewać poziomki, okazało się nagle, że mamy nawet nieco
wolnego czasu. Kilka razy, na zmianę, przedzieraliśmy się przez las do drugiego
eszelonu, gdzie było kino. Dwa razy pokazywano nam amerykańską komedię.
Przyjęliśmy jej treść jako coś całkowicie nierealnego. Śmialiśmy się w
najbardziej dramatycznych momentach, a milczeliśmy wtedy, gdy powinien rozlegać
się homeryczny śmiech.
Poczta polowa zaczęła przychodzić systematycznie. Wielu żołnierzy prowadziło
obfitą korespondencję. Otrzymywali listy od nieznajomych dziewcząt z
fotografiami i czułymi przysięgami. Listy czytali na głos, wspólnie je
komentując. Raz za zbyt głośny spór otrzymali upomnienie od dowódcy batalionu.
Mnie nadesłano z domu owiniętą sznurkiem paczuszkę. Gdy ją rozpakowałem, aż
westchnąłem z radości - przede mną leżało
13
Słowo o wyprawie Igora. Od wojennej pieśni epickiej nagle powiało domowym
ciepłem, przypomniała się szkoła i dalecy, nie wiadomo gdzie rozrzuceni przez
burzę wojenną koledzy z klasy. Od razu przypomniał mi się wysoki Alik Mitiuszyn
w krótkich spodenkach, który zwykł nieco mrużyć oczy, ponieważ był krótkowidzem.
Alik nigdy nie rozstawał się z książkami. Wspaniale czytał po niemiecku i po
francusku, świetnie muzykował, a nawet sam komponował małe utwory. Ale główną
namiętnością Alika było Słowo o wyprawie Igora. Każdego ranka, idąc po ulicach
miasta do szkoły, słuchałem ciągle nowych jego dowodów, że Słowo o wyprawie
Igora jest zabytkiem piśmiennictwa ruskiego z dwunastego wieku, a nie
falsyfikatem.
Ach, co to były za przechadzki po owych cichych uliczkach! Alik bez przerwy
wykpiwał pseudonaukowe przekłady Słowa, których autorzy dosłownie tłumaczyli
starodawne wyrazy nie troszcząc się o ducha* poematu. W czasie tych spacerów do
szkoły i ze szkoły do domu zrodziło się nasze marzenie, żeby kiedyś odbyć podróż
śladami bohaterów Słowa o wyprawie Igora. Alik narysował szczegółową i dokładną
mapę przyszłej wyprawy.
Trzymając w ręku cieniutką książeczkę z tekstem poematu staroruskiego oddawałem
się w ziemiance wspomnieniom. Przez półtora roku spędzonych na froncie wiele
zrozumiałem i wiele się nauczyłem. Ale podróżnik Amundsen w swej książce o
wędrówkach wśród lodów północnych zawarł mądrą i prostą myśl: "Do zimna nie
można się przyzwyczaić". Nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że szczupły,
wysoki, wesoły Alik leży już zakopany we wspólnym grobie. I już nigdy nie
usłyszę z jego ust nowych, najstaranniejszych przekładów Słowa. I nigdy już nie
powędrujemy śladami kniazia Igora, jak to zamierzaliśmy jeszcze w ósmej klasie.
Całą noc siedzę w ziemiance z przypiętą do ucha słuchawką telefoniczną. Nie mogę
nawet się zdrzemnąć. Jeśli prosto do ucha znajomy głos powie cicho: "Chmura",
winienem natychmiast odpowiedzieć: "Ja, Chmura". Na froncie nie wolno mówić i
nawet myśleć o śmierci. Zawsze jest ona z nami i można być
14
pewnym, że "czyjś czas już bliski". Dlatego myślę o różnych rzeczach. Myślę o
poemacie Słowo o wyprawie Igora.
Ciekawe więc, kto jest autorem tego genialnego utworu? Czyżby po wszystkie czasy
Słowo miało pozostać anonimowe? Czyżby czas na zawsze zasłonił imię poety, który
opiewał Jaro-sławnę? Czyżby słowik starych czasów, który przyjął wieszcze struny
Bojana, miał być dla nas nierozwiązalną zagadką? - Chmura?
- Ja, Chmura.
- Co robisz?
- Czytam.
To Wołodka Smirnow, dyżurujący w centrali telefonicznej dywizji, sprawdza moją
linię. Po głosie czuję, że naszemu głównemu telefoniście przykrzy się siedzieć
samemu w głęboką noc, gdy na przedniej linii obrony zaległa cisza z lekka
przerywana leniwymi seriami, na które teraz nikt nie zwraca uwagi.
- Czy czytasz?
- Posłuchaj.
I rzucam do słuchawki:
Radość znikła, w grodach pustka głucha. A Światosław na wzgórzu w Kijowie
Mętny sen opowiada bojarom...
Słowa stare jak świat. Napisano je wtedy, gdy na miejscu tłumnych ulic Moskwy
szumiało leśne uroczysko, nie było jeszcze cerkwi Wasyla Błażennego, nie było
Kremla i nie lśniła złota kopuła Iwana Wielkiego. Nie podróżował jeszcze "Za
trzy morza" kupiec Afanasij Nikitin z Tweru, nie dręczył się na wygnaniu
nieposkromiony protopop Awwakum i na leśnej wyspie nie było jeszcze północnej
bajki Kiżów, która zdobyła serca artystów przyszłych wieków...
Ziemianka drży od wybuchów. Niemiec bije ciężkimi pociskami. Wali - jak mówią na
froncie - celnie, w dziesiątkę. Biegnę ze swoim towarzyszem Stefanem Kuźminem w
nieprzeniknioną ciemność lasu, żeby związać, naprawić zerwany kabel telefoniczny.
Przecież łączność nie jest po to, by czytać Wołodce wiersze.
15
Ludzie na przedniej linii pozbawieni łączności są samotni. Znajdują się oko w
oko z wrogiem, który może napaść w każdej chwili. Ale jeśli oddział bojowy ma
łączność - jest niepokonany, gdyż z garstką żołnierzy na przyczółku jest cały
oddział, cała dywizja. Jeśli łączność jest w porządku, zawsze można wyciągnąć do
nich pomocną rękę. Szukać, szybciej szukać i naprawić uszkodzenie.
Ale trzeba się mieć na baczności. Niemcy specjalnie przerywali nasze przewody i
czekali, kiedy w ich zasadzkę wpadnie zawsze śpieszący się łącznościowiec.
Dlatego wsłuchujemy się w każdy szmer. Kuźmin pali, przykrywając ogieniek
papierosa dłonią.
Wybuchy to cichną, to znów się ponawiają. Błyski oświetlają ciemność lasu.
Powtarzam sobie po cichu wiersze:
...Ziemia dudni i tętni.
Kurzawą ścielą się pola, a rzeki płyną mętnie...
- Co tam mruczysz? - cedzi przez zęby Kuźmin. Ma dobry nastrój. Wiem, że gdy
będziemy wracać po związaniu przewodów, opowie mi parę bardzo starych,
pieprznych kawałów, a ja będę milczał, bo nie trawię jego poczucia humoru. Sądzę
teraz pochopnie, uważając Kuźmina za starca i nudziarza. Usprawiedliwia mnie
tylko to, że człowiek w osiemnastym roku życia z zasady opacznie myśli o wieku i
cechach ludzi starszych. Wiem z góry, co będzie opowiadał Kuźmin, ale nie wiem
tego, co najważniejsze. Za kilka miesięcy Kuźmin wyniesie mnie ociekającego
krwią z pola walki, a sam zginie.
Gleba, krwią ugnojona. siana kością, pakością, Kopytami zorana, obrodziła
żałością.
Nasze życie w ziemiankach skończyło się w sierpniu. Nigdy nie zapomnę, jak ponad
fioletowe i sinoczarne chmury wyleciała rakieta, rozpuściwszy swój pawi ogon. Na
sekundę wszystko zamarło. Było słychać, jak wśród liści brzęczy trzmiel. A potem
płonące niebo spadło na ziemię, w mgnieniu oka uderzyło tysiące "katiusz".
Zaczęła się bitwa na Kurskim Łuku. Czyż wtedy
16
można było nie wspomnieć owych proroczych słów, napisanych jakby dopiero teraz?
Znasz wiciądzów kurskich - woje krzepcy!
Pod trąbami bojowymi chowani,
Pod szłomami ukołysani,
Ostrzem włóczni karmieni w kolebce.
Znają oni jary, drogi kręte,
Prężne łuki mają naciągnięte,
Szable ostre i pełne kołczany.
Po przełamaniu obrony nieprzyjaciela przedostaliśmy się na Ukrainę i
przepędziliśmy wroga do międzyrzecza Donu i Dniepru.
Słoneczniki zwracały czarne głowy ku słońcu; na drogach wił się pył, a w
źródłach woda była orzeźwiająca i nie do opisania
I smaczna. Tak dobrej wody już nigdy potem nie piłem. Za dnia
dowiedzieliśmy się, że mamy rozkaz zdobycia miasta Putywl. Wiadomość usłyszał
przez telefon Wołodia Smirnow i wieść szybko obleciała wszystkie oddziały:
nocą będzie zaćmienie księżyca. Polecono nie zwracać żadnej uwagi na ciemność
i ścigać nieprzyjaciela. Jakże dawno nie spałem!
Lecz dzisiaj właśnie idę wprost szlakiem Igora. W życiu wszystko dzieje się
inaczej niż w marzeniach. Dzisiaj wkroczę do Putywla. Na miejskich murach spotka
mnie Jaro-sławna. Jest niezrozumiałe, dlaczego stojąc na putywlańskich murach
powiada ona, że niby kukułka poleci nad Dunajem. Przecież żadnego Dunaju pod
Putywlem nie ma. Tutaj płynie rzeka Sejm. A do Dunaju musimy jeszcze iść długo.
Prawdopodobnie Dunaj potrzebny był autorowi Słowa w tym celu, żeby podkreślić
pieśniowy charakter płaczu Jarosławny. Od dawna Dunaj był jedną z najbardziej
lubianych rzek słowiańskich i w pieśniach nazywano go czule, po domowemu -
"Dunaj-batiuszka".
Podając nam wczoraj wieczorem w drewnianym kubeczku wodę, gospodyni z żalem
westchnęła:
17
^
- Wieczorem zegiczka płakała.
Okazuje się, że pod Putywlem zegiczka nazywa się czajkę, ukraińską czajkę. W
Słowie, pamiętam, jest powiedziane: "Polecę, rzecze, jako zegzyca nad Dunajem";
chodzi tu o lot czajki nad dunajskimi falami. Czy więc słusznie przekładamy
"zegzyca" jako "kukułka"?
Zresztą w czasie wojny trudno było rozwiązywać zagadki filologiczne.
Na księżycową tarczę nasuwa się czarna plama. Coraz bardziej się ciemni ta noc.
Nie spałem już dawno i nie chcę spać, bo idę na spotkanie z Jarosławną. Co o
niej wiem? Dlaczego wydaje mi się, że wiem o niej wszystko? Przecież poemat mówi
o niej bardzo mało, nie maluje nawet jej portretu. Dlaczego więc tak wyraźnie
wyobrażam sobie twarz Jarosławny, znam słowa, którymi mnie powita?
Wiem o Jarosławnie więcej niż autor Słowa. I nie dlatego, że widziałem ją na
scenie i słuchałem opery Borodina, w której owa postać uzyskała bogaty muzyczny
wyraz. I nie dlatego, że stałem przed wieloma płótnami obrazującymi Jarosławnę,
widziałem miniatury, na których mistrzowie z Palecha szczególnie lubią
przedstawiać młodą kniahinię. Przewaga moja polega na tym, że wiem, jakie
oblicze przyjmie Jarosławną w poszczególnych stuleciach.
W czasie niewoli tatarskiej nazwą ją Awdotią Riazanoczką. Ona to, przeszedłszy
lasy, jeziora i rzeki, chodziła do "ziemi bisurmańskiej", wyzwalała jeńców z
niewoli; a w okresie "smuty" była ową Antonidą, która błogosławiła swego ojca
Iwana Susa-nina przed zwycięską walką; ona to była starościną Wasylisą w
pamiętnym roku osiemset dwunastym.
Współczesny nam poeta w czasie Wojny Ojczyźnianej wspaniale wyraził nastrój
żołnierzy: "W każdej babie widziałem Jarosławnę, w każdym strumyku Niepriadwę
poznawałem".
Weszliśmy do Putywla późną nocą. W całym mieście nie świecił się ani jeden
ogieniek. Dopiero co wyszli Niemcy, Ciemne niskie domki chowały się w gęstej
zieleni. Nie było widać mieszkańców. Od Sejmu powiewał chłód.
18
Zatrzymaliśmy się na cyplu pomiędzy bystrą Putywlanką a Sejmem, na skraju wąwozu.
Przypomniałem sobie, że tutaj w dwunastym wieku - czytałem to jeszcze przed
wojną - był dziedziniec, umocnione grodzisko, na którego murach płakała
Jarosławną za porwanym przez Połowców Igorem.
Trzydziestominutowy postój na miejskim wale. W dali niewyraźnie czerniała stara
cerkiew, ale jej konturów można się było jedynie w mroku domyślać.
Potem ostry krzyk: "Formować się!" Oto całe spotkanie z Putywlem. I znów przez
wiele dni idę śladami kniazia Igora. ...W dali błyszczą granatowe wody Dniepru,
Dniepru-Sławuty, który przebił góry kamienne na Ziemi Połowieckiej.
Stoimy w dawnym osiedlu starowierców - Radule nad Dnieprem. Obok jest miasteczko
Lubecz, które na zawsze weszło do naszej historii. Jeszcze przed powstaniem
Słowa o wyprawie Igora, w przeddzień najazdu koczowników na Ruś, zebrali się
tutaj kniaziowie, żeby zawrzeć między sobą sojusz w obliczu niebezpieczeństwa. W
Lubeczu, a potem i gdzie indziej, miały wówczas miejsce wydarzenia, które
wstrząsnęły współczesnymi. Oczywiście wiedział o nich doskonale autor Słowa.
Wiadomo, że w Lubeczu w roku 1097 kniaziowie postanowili, że nie będą wojować
pomiędzy sobą: "Niechaj odtąd bije w nas jedno serce". Ale feudałowie złamali
przysięgę. Zdradliwie został porwany odważny kniaź Wasylko i dzielnemu rycerzowi
wyłupiono oczy. Stara kronika szczegółowo opowiada o tym dramatycznym wydarzeniu.
Wciągniętego w zasadzkę Wasylka schwytali, "walczyli z nim mocno i nie mogli go
powalić". Wtedy związali, powalili na podłogę, położyli mu na piersi dwie deski,
"przydusili tak mocno, że pierś zatrzeszczała". Jeden z zabójców chciał uderzyć
Wasylka w oczy, ale chybił i rozciął kniaziowi twarz. "A potem uderzył go w oko
i wybił oko, a potem w drugie oko i wyjął drugie oko. I był on wtedy jak
martwy." Kiedy oślepionego Wasylka przywieziono do miasta Wozdwiżeńska,
oprzytomniał, poprosił o picie, zmieniono mu okrwawioną koszulę. Wyprała koszulę
popadia, która go opłakiwała, niczym zmarłego... Wasylko na-
19
[iiacał koszulę i powiedział: "Dlaczego ściągnęli ją ze mmc.' Lepiej, żebym
w tej koszuli przyjął krwawą śmierć..."
Autor Słowa rysował smutny obraz bratobójczych walk domowych :
Jękną! Kijów z żatoby, bracia,
A Czernihów z napaści srogiej.
Smutek ciężki rozlał się po ziemi,
Połoniry ją lupieżce-wrogi...
Takie były dawne czasy.
Patrzę na Dniepr, na stare wzgórza za rzeką, gdzie Niemcy zbudowali umocnienia,
wobec których wspaniałe urządzenia fortyfikacyjne z tamtego wieku wydają się
zabawką. Jeszcze chwila i przemówi potężny bóg wojny - artyleria...
Wkrótce przeprawa. Szturm zacznie się o świcie.
"Co mi tam w dali szumi, dzwoni?"
W kołach naukowych, a następnie wśród studentów-filologów, przed kilkoma latami
rozeszła się wieść: odkryto, że Słowo o wyprawie Igora jest falsyfikatem, że ten
stylizowany poemat został napisany pod sam koniec osiemnastego wieku. Na jednym
z zebrań Instytutu Literatury Rosyjskiej (Dom Puszkinowski) w Leningradzie
wystąpił doktor historii A. Zimin z obszernym referatem, w którym udowadniał, że
Słowo zostało napisane w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego wieku. Zdaniem A.
Zimina Słowo napisał archimandryta jarosławski loil Bykowski, a Mu-sin-Pus/kin
wydał ten falsyfikat jako poemat z dwunastego wieku. Pogląd A. Zimina nie
spotkał się z poważnym poparciem.
Uczony winien zawsze szukać i bronić obiektywnej prawdy. Nawet w tym przypadku,
gdy nie jest ona zbyt przyjemna, jeśli zaprzecza poglądom autorytetów, utartym
wyobrażeniom. Ale ku rozczarowaniu amatorów sensacji doktor A. Zimin nie odkrył
niczego nowego. Rozpalone głowy, utrzymujące, że Słowo jest falsyfikatem,
istniały już w czasach Puszkina. Jak wiadomo, Puszkin przekonywająco bronił w
Uniwersytecie Moskiewskim autentyczności Słowa, twierdząc, że w momencie
publikacji utworu w Rosji nie było poety zdolnego do stworzenia eposu o takiej
sile artystycznej.
20
Zagadnienie autentyczności Słowa było rozważane wielokrotnie. Wystarczy
przypomnieć, że liczba prac naukowych poświęconych temu utworowi przekroczyła
tysiąc. Jeden z badaczy z pewnym smutkiem zauważył, że Słowo wywołało tak
szeroką literaturę, iż nie sposób jej przeczytać w ciągu jednego życia. W każdej
z tych prac w różnym stopniu rozważany jest problem, czy mamy przed sobą rzecz
autentyczną, czy też falsyfikat. Chociaż wszystkie uznane autorytety
potwierdzają autentyczność utworu, ciągle pojawia się to pytanie. O co tu chodzi?
W jednej z prac wybitnego specjalisty literatury staroruskiej D.S. Lichaczowa
jest powiedziane: "Nikt nigdy nie zapyta, czy leżący na drodze kamień jest
fałszywy, ale perła może być fałszywa. Słowo o wyprawie Igora jest tak piękne,
że od razu nasuwa się pytanie: czy może na świecie być takie piękno? Jego
drogocenne światło hipnotyzuje, trwoży, pobudza ciekawość. Prawdziwy utwór
wielkiej sztuki zawsze wydaje się do pewnego stopnia czymś zagadkowym,
niewyjaśnionym. Z tego też po części powodu i w stosunku do Słowa pojawiał się
problem: czy mogło ono powstać w dwunastym wieku?"
Dość często słyszy się pełne zdziwienia pytanie: czy to tak ważne, kiedy został
napisany poemat - w wieku dwunastym czy sześć wieków później? Utwór jest
doskonały niezależnie ód czasu jego powstania.
Sprawa nie jest taka prosta, jakby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Przytoczę jeszcze jedno stwierdzenie D. Lichaczowa: "Nie można przedatować Słowa
bez uszczerbku dla jego wartości ideowej i artystycznej. W dwunastym wieku Słowo
było utworem o ogromnej sile ideowej, utworem wzywającym do jednoczenia się
skłóconych kniaziów. Posiada ono ogromny patos społeczny i tylko w związku z nim
można zrozumieć wartość estetyczną dzieła. W wieku osiemnastym utwór ten byłby
tylko literackim świecidełkiem, pastiszem (stylizacją), jak twierdzą jedni,
albo też służyłby imperializmowi Katarzyny, jak twierdzą drudzy. W obu
przypadkach straciłby on znacznie na swej wartości ideowej i artystycznej".
/
21
Wiadomo, że w przeszłości na Zachodzie stworzono kilka wielkich falsyfikatów
literackich. Tak więc, poeta angielski James Macpherson publikował w wieku
osiemnastym poematy w imieniu staroszetlandzkiego barda Osjana. Rozczarowanie
miłośników dawnych dziejów było ogromne, gdy wyjaśniło się, że Osjan nie istniał
nigdy. Analogia nie zawsze jest właściwą metodą dochodzenia do prawdy. Metodą
analogii można udowodnić wszystko. A właśnie ta metoda najbardziej cechuje
starych i nowych przeciwników autentyczności Słowa o wyprawie Igora. Jeśli
Anglicy mieli stylizatora-poetę Macphersona, to powinniśmy znaleźć rosyjskiego
Macphersona.
Musin-Puszkin znalazł rękopis Słowa w Klasztorze Jarosławskim. Archimandrytą w
tym samym mieście nadwołżańskim był wtedy łoił Bykowski, pochodzący
prawdopodobnie z Białorusi, mieszkający kiedyś na Ukrainie, łoił pisał wiersze
po rosyjsku, po polsku i po łacinie. Natomiast jest prawdą, co przyznaje sam
doktor Zimin, że wiersze Bykowskiego są "przeciętne, nie czuje się w nich
wyraźnego talentu poetyckiego". Powstaje więc bardzo proste pytanie: w jaki
sposób człowiek piszący, oględnie mówiąc, przeciętne wiersze nagle mógł napisać
taki genialny poemat? Na to pytanie Zimin odpowiada następująco: okazuje się, że
"dar stylizacji artystycznej może występować obok nieudolności twórczej przy
pisaniu zupełnie samodzielnych utworów".
Tę przesłankę teoretyczną należałoby sprawdzić w praktyce. Kto w literaturze
rosyjskiej był wspaniałym stylizatorem i równocześnie nieudolnym twórczo
pisarzem? Trudno mi wymienić takie nazwisko. Wspaniałe stylizacje tworzyli
Puszkin, Aleksiej Kolców, Lermontow, Aleksy Tołstoj, Niekrasow, Leskow...
Autorzy przeciętnych stylizacji byli także nieudolni w pisaniu samodzielnych
utworów. Kto dzisiaj pamięta o stylizacjach opowiadań ludowych pióra Rastopczyna
z dwunastego roku? Kto dziś czyta niezliczone byliny-falsyfikaty, tak modne w
latach trzydziestych naszego wieku? Nie można przecież traktować ich poważnie.
Gdy się czyta mierne i retoryczne wiersze Ioila Bykowskiego, okazuje się rzeczą
jasną, że człowiek ten wyróżniał się głuchotą
22
estetyczną. Ma więc całkowitą rację filolog-slawista, I.N. Gole-niszczew-Kutuzow,
który powiedział: "Ze wszystkich kandydatów na rosyjskiego Macphersona
archimandrytą Ioil wydaje się najmniej udany. Prawdę powiedziawszy, jest on
wyraźnie pozbawiony talentu, o czym świadczą jego wiersze szkolne i nudne
kazania. Trudno sobie wyobrazić, aby ów starzec nie posiadający talentu
literackiego mógł napisać Słowo o wyprawie Igora. Historycy i językoznawcy winni
przysłuchiwać się poglądom nie tylko filologów, ale także poetów i pisarzy, dla
których tego rodzaju identyfikacje są czymś po prostu śmiesznym..."
Każdy bezstronny człowiek musi przyznać, że mowa o Ioilu w związku ze Słowem
jest nie na miejscu.
Przeciwnicy autentyczności tego poematu wysuwają również argumenty typu
ideologicznego. Pewien zamęt wywołuje dwu-wiara autora Słowa. To zwraca się on
do Boga chrześcijańskiego, to znów do bożków pogańskich. Płacz Jarosławny
zbudowany jest na wzór inwokacji do obalonych bożków pogańskich; niewątpliwie
Bóg chrześcijański wskazuje drogę do domu w czasie ucieczki Połowców. W poemacie
z jednakową czcią mówi się i o Bogarodzicy Pirogoszczej2, i Dewie Krzywdzie,
która "zamachała łabędzimi skrzydłami na granatowym morzu". Czy możliwe jest
takie zestawienie?
Pogaństwo i chrześcijaństwo na Rusi dziwnie nieraz łączyły się w świadomości
ludzi. Synkretyzm występował nie tylko wśród prostego ludu, ale także wśród
sławnych rycerzy i wykształconych pisarzy. Słowo bynajmniej nie jest jedynym
zabytkiem dwuwiary. Kto widział kamienne płaskorzeźby soboru Św. Dymitra
zbudowanego za Wsiewołoda Duże Gniazdo we Włodzimierzu, ten wie, że świątynia do
połowy jest pokryta dość zagadkowymi ozdobami, gdzie obok świętych
chrześcijańskich harmonijnie sąsiadują postacie z mitologii pogańskiej. W
ogólnej kompozycji płaskorzeźb soboru Św. Dymitra czuje się organiczną jedność
człowieka z przyrodą. Dwuwiara jest dodatkowym i bar-
2Bogarodzica Pirogoszcza - cerkiew z ikoną Matki Boskiej przywiezioną z
Konstantynopola. Nazwa wywodzi się z greckiego określenia pyrgotis - "podobna do
wieży"
23
dzo ważnym argumentem na rzecz autentyczności Słowa, które wyraziło ducha swojej
epoki.
Najściślejsza jest analiza językowa. Do najbardziej skomplikowanych zagadnień
lingwistyka często wnosi matematyczną przejrzystość. W Słowie kilka razy
wspomina się o pieśniarzu Bojanie. On to właśnie nie sokoły na stado łabędzi
napuszcza, ale opuszcza swoje wieszcze palce na struny. W poemacie mówi się o
Bojanie jako o znanym wszystkim wielkim pieśniarzu, słowiku dawnych czasów.
Kroniki milczą o Bojanie. Na podstawie starych kart jesteśmy w stanie
prześledzić nawet los Połowca, który pomagał Igorowi w ucieczce z niewoli. O
Bojanie wiemy tylko ze Słowa. Przeciwnicy autentyczności poematu nie pominęli
tej dziwnej okoliczności. Zaczęli nawet udowadniać, że nigdy na Rusi nie było
takiego imienia jak Bojan.
Na ścianach Sofii Kijowskiej w odległych czasach parafianie często wydrapywali
napisy: prośby, życzenia, skargi, dziękczynienia. Stulecia ukryły przed oczyma
te inskrypcje (graffiti). Oto jednak starych sklepień dotknęła ręka badacza.
Okazuje się, że ściany mogą mieć nie tylko uszy, lecz także język. W miarę jak
publikowano owe graffiti, powstał spis dawniej nie znanych imion ruskich z
jedenastego i dwunastego wieku. W spisie tym znajdujemy również imię Bojan. W
ten sposób pojawiło się jeszcze jedno, małe, lecz wartościowe świadectwo.
Nie znamy imienia autora wielkiego poematu. Nie są jeszcze całkiem jasne
poszczególne miejsca w Słowie. W badaniach nad tym utworem poczyniono wiele, ale
jeszcze nie wszystko. Setki rękopisów staroruskich przechowywane są w archiwach
i prywatnych kolekcjach. Nie widziała ich jeszcze ręka badacza. Tymczasem te
rękopisy kryją w sobie przyszłe i niewątpliwe rozwiązania tajemnic Słowa.
Nie należy wątpić, że zbadanie ksiąg staroruskich doprowadzi do wielu
interesujących, a może nawet wybitnych odkryć. Pełne odkrycie biografii Słowa
mimo jego zacnego wieku należy do przyszłości. W ostatnich czasach podejmuje się
usilne próby podniesienia kurtyny anonimowości i ustalenia nazwiska piewcy
kniazia Igora.
24
Wymienia się kilka nazwisk domniemanego autora Słowa. Na razie jednak żadnej z
wielu hipotez nie można uznać za przekonującą. Na przykład pisarz Iwan Nowikow
uważał, że poemat napisał syn tysiącznika Raguiła, który wraz z Igorem był w
niewoli. Iwanowi Nowikowowi zaprzecza znawca staroruskiego oręża i
wojskowości, W. G. Fiodorów. Wykazuje on, że autorem Słowa był sam Raguił. Oto,
co pisze Fiodorów: "Całe zagadnienie dotyczące osoby autora Słowa sprowadza się
do odpowiedzi na pytanie, czy można w tym przypadku mówić tylko o jego wielkim
talencie. Przyznać należy, że autor Słowa oprócz talentu musiał jeszcze mieć
doświadczenie życiowe i głęboką znajomość nie tylko spraw wojskowych, lecz także
historii Rusi". Przytoczonego argumentu, moim zdaniem, nie można uznać za
przekonujący. Gdybyśmy za pomocą takiej samej metodologii badali, powiedzmy,
twórczość Michała Lermontowa, to jakbyśmy się mogli pogodzić z tym, że Demona,
Bohatera naszych czasów. Ojczyznę napisał nie sędziwy mąż, lecz całkiem młody
człowiek, który w dniu śmierci nie miał jeszcze dwudziestu siedmiu lat.
Nie ulega wątpliwości, że coraz to nowe pokolenia będą zastanawiać się nad
genialnym zabytkiem literatury staroruskiej, czerpać z niego nowe duchowe siły.
Nie jest rzeczą przypadku, że wielcy poeci współcześni z upodobaniem tworzą
przekłady Słowa. Po wspaniałym poetyckim oddaniu Słowa przez Mikołaja
Zabołockiego, poemat przełożył wierszem Mikołaj Rylenków. Pięknie wyraził on
powszechny stosunek do poematu: "Trudno mi teraz wyobrazić sobie ten czas, kiedy
nie wiedziałem o istnieniu Słowa o wyprawie Igora. Wydaje mi się, że towarzyszy
mi ono przez całe życie".
Naszemu Słowu o wyprawie Igora - genialnemu poematowi staroruskiemu - nic nie
zagraża. Minęły wieki - Słowo żyje. Miną jeszcze wieki Słowo żyt będzie.
1
POEMAT Z KAMIENIA
Są świątynie niczym maczugi i dynie, Nerl jest przepiękna bez ozdób...
Andriej Wozniesienski
V_^erkiew Pokrowską nad Nerlą poeci porównują do żagla unoszącego się w dali po
bezbrzeżnych falach czasu. Niekiedy sławny sobór z białego kamienia pod
Włodzimierzem upodobnia się do promieniującej milczącej gwiazdy, odpływającej w
nieskończoność wszechświata. Któryś z artystów nazwał tę cudowną budowlę
poematem z kamienia. Spotkanie z owym rzadkim zabytkiem architektury zrodziło
aforyzm: "W obliczu tego wiecznego piękna sami zdobywamy wieczność". ^Jeśli wam
w życiu jest trudno, jeśli smutek i ból zawładną
r waszymi sercami, to jedźcie na podmokłe klaźmińskie łąki, tam gdzie nad rzeką-
staruszką wśród kęp drzew na wzgórzu stoi
.^wielowiekowa cerkiew Pokrowską.
Przyjrzyjcie się szlachetnym proporcjom białej świątyni odbijającej się w wodach
od ponad ośmiu wieków, a zobaczycie, jak harmonijnie wtopiona jest ta budowla w
otaczający krajobraz, środkoworosyjską przestrzeń łąk, gdzie rosną pachnące
trawy, modre kwiaty i dźwięczą nie kończące się pieśni skowronków... Ogarnie was
spokój ducha wraz z odczuciem pełni bytu, uosobionej w białej świątyni i w
uspokajającym widoku tego miejsca.
Myli się ten, kto sądzi, że ujrzawszy raz świątynię, już ją poznał. Liryczny
poemat z kamienia, zwany Pokrowem nad Nerlą, należy odczytywać wielokrotnie.
Wtedy w całej pełni można zrozumieć, na czym polega piękno tej niewielkiej
budowli, która tak zadziwiająco harmonizuje z przyrodą.
27
'"...Cerkiew Pokrowska nad Nerlą niedaleko Włodzimierza -pisze Igor Grabar -
jest nie tylko najdoskonalszą świątynią zbudowaną na Rusi, lecz także jednym z
najwspanialszych zabytków sztuki światowej. Podobnie jak wszystkie wielkie
zabytki Pok-rowu nad Nerlą nie można przedstawić na najdoskonalszej nawet
reprodukcji, i tylko ten jest w stanie ocenić to cudo sztuki ruskiej, kto
widział je w rzeczywistości, kto przechadzał się w cieniu otaczających je drzew
i rozkoszował się doskonałością jego fragmen-
Trudno mi powiedzieć, kiedy najlepiej jest cieszyć oka Pokro-wem nad Nerlą.
Biały nieruchomy kamień w sposób zadziwiający i tajemniczy zmienia się wraz z
porami roku. Dwunastu braci-mie-sięcy prowadzi rozmowę z kobiecymi maskami i
innymi płaskorzeźbami, które nieustraszenie patrzą na świat z wysokości wieków.
Na wiosnę Klaźma i Nerl rozlewają się na wiele wiorst, pochłaniając strumyki
biegnące z lasów, jezior i błot. Woda zatapia łęgowiska i w przypominających
gęstą herbatę ciemnych falach odbijają się z lekka pozieleniałe brzozy, giętkie
gałęzie wierzb i podobne do bohaterów-olbrzymów dęby, co dziesięciokrotnie są
starsze od brzóz i z całą pewnością pamiętają, jak ziemię włodzimierską deptały
tatarskie konie, jak na tym miejscu stały wozy i namioty koczowników.
O świcie, kiedy nad muromskimi lasami za rzeką igrają promienie słońca, stare
mury jakby się kołyszą od pluśnięć światłocieni, jaśniejąc z godziny na godzinę.
Cerkiew wznosi się nad falami niczym białośnieżny łabędź.
Płyną rzeczne strumienie, nie wracając nigdy. Dni i noce, miesiące i lata,
stulecia unosi rzeka życia, zmieniają się pokolenia, a łabędź-świątynia płynie
wciąż wśród nieobjętych przestrzeni. Rozkoszując się Pokrowem, myślisz o
historii świątyni, o wiekach, które przepłynęły nad jej ścianami...
Świątynię zbudowano ku czci Bogarodzicy Opiekunki i jest ona związana z jednym z
podań bizantyjskich mówiących o tym, jak to Dziewica Maryja broniła Carogrodu
przed Saracenami.
28
Na Rusi w dużej ilości kopii rozchodził się Żywot Andrzeja Nawiedzonego.
Interesujący sam w sobie żywot przyciągał ówczesnych czytelników także dlatego,
że jego bohaterem był Słowianin (a w poszczególnych redakcjach nazywa się go
nawet Rusinem), który dostał się do niewoli bogatego dostojnika bizantyjskiego.
W żywocie obok opisu wielkiego miasta, obok historii o chciwych lichwiarzach
występują mroczne proroctwa o końcu świata, i oczywiście - mówi się o cudach,
których świadkiem byl Andrzej. Pewnego razu, kiedy pod Konstantynopol podeszli
Saraceni, modlący się w świątyni Blachernotissy Andrzej zobaczył unoszącą się w
powietrzu Maryję Pannę, która trzymała w ręku plaszcz-osłonę broniąc w ten
sposób miasto przed wrogami.
Stara legenda bi/antyjska przykuła uwagę Andrzeja Bogo-lubskiego. Sens
polityczny poświęcenia specjalnego soboru opiece Bogarodzicy polegał na tym, że
opieka Matki Boskiej równała Ruś z Bizancjum, a Włodzimierz z Carogrodem.
Pierwszy dzień października - święto Opieki Matki Boskiej -zbiegał się u Słowian
z dniem dziękczynienia matce-ziemi za urodzaj. Poza tym na Rusi od niepamiętnych
czasów pogańskich był rozpowszechniony kult Dewy-Zorzy, która rozciąga po niebie
swój nieskalany różany welon, odpędzając wszelkie zło. W starych zaklęciach
mawiano: "Zorzo-Zornico, piękna dziewico, pół-nocnico! Przykryj moje bolesne
zęby swoim welonem; od twojego welonu wyleczą się moje zęby", "Przykryj mnie,
dziewico, swoim welonem przed siłą wroga, przed piszczelami i strzałami; twój
welon jest mocny, jak gorący jest kamień-ałatyr". Według starych wierzeń
ludowych Dewa-Zorza mogła za pomocą swego welonu zatrzymać krew, uciszyć ból,
uratować od wszelkich nieszczęść. W ten sposób w wyobraźni ludu Dewa-Zorza i
Maryja Panna łączyły się w jeden obraz i Płaszcz Bogarodzicy wiązano z Welonem
Zorzy - oba broniły człowieka.
Legenda bizantyjska na Rusi wzbogaciła się o ludowy koloryt, i Pokrow stał się
jednym z najbardziej uroczystych i lubianych świąt chłopskich na Rusi.
Obchodzony w czasie, kiedy kończą się prace w polu, a zaczynają wesela, Pokrow
był również jak gdyby
29
świętem urodzaju. Na Pokrow często przypadał pierwszy śnieg i stąd powstało
porzekadło panieńskie: "Ojcze, Pokrowie, otul mokrą matkę ziemię i mnie samą
młodą".
Wspaniały jest Pokrow nad Nerlą latem, gdy na łąki wychodzą kosiarze, gdy
przestają kukać kukułki i słońce zaczyna przepalać zieleń. Na skoszonym
lęgowisku miniecie rzekę Nerl i wejdziecie na wysokie wzgórze, gdzie stoi
świątynia. Z łagodnej strony wzniesienia otworzą się przed wami przestrzenie
rozciągające się nad Klaźmą - łąki, jeziora, zagajniki, nadbrzeżne krzaki.
Patrząc na okolicę, która oddycha ciszą i spokojem, pomyślicie: jest na świecie
szczęście, prawdziwe szczęście... Oto wasz wzrok pada na wody podchodzące do
wzgórza. Roztacza się tu wspaniały widok: świątynia pływa w podwodnej głębinie,
w źródlanej przezroczystości starej rzeki. Tam, w dole, w podwodnym królestwie
ledwo dostrzegalnie kołyszą się korony drzew, jakby wachlarzami owiewając
białopienną świątynię. Jeśli będziecie się przyglądać uważnie, na pewno
zobaczycie, że mury pod wodą z lekka się kołyszą...
Ale pierwsze wrażenia wywołane powagą i ciszą, doskonałością dzieła architektury
nagle się rozwiewają. Bosonodzy chłopcy z całego rozpędu nurkują ze wzgórz
nadnerlińskich w przezroczystą głębinę. Zabawnie jest patrzeć, jak pod wodą
przepływają poprzez odbite niby w zwierciadle mury świątyni. Nurkujący z
przekonaniem opowiadają, że jeszcze żadnemu człowiekowi nie udało się dotrzeć do
dna. Pracująca tu ekspedycja archeologiczna wyjaśniła, że głębina rzeki istotnie
jest wielka - sięga od siedmiu do dziesięciu metrów.
Aby lepiej pojąć i zrozumieć mistrzostwo budowniczych, przenieśmy się nieco
dalej od wzgórza nad Nerlą i zmieszajmy z tłumem koszących trawę na łąkach,
którzy zebrali się przy stogach na podwieczorek słuchając wesołej i
spontanicznej rozmowy kosiarzy, zaczynasz powoli dostrzegać nierozerwalną więź
tych ludzi z genialnym zabytkiem sztuki, który żyje nie muzealnym, lecz
prawdziwym życiem. Trawy i kwiaty ścielą się na łąkach Klaźmy i Nerli jak dywan
prowadzący do świątyni...
Niepostrzeżenie odchodzi upalne lato ustępując jesieni. Płoną
30
czerwienią pożółkłe lasy za Klaźmą, po których jak ognistorudy lis skrada się
jesień. Na lęgowisku skoszono trawę i złociste liście pokryły wzgórze przy
Pokrowie. Smętek rodzimych pól... Ongiś na widok ruin starej twierdzy
powiedziano: nieśmiertelności ucz się nie od kamieni, lecz od kwiatów i trawy.
Natomiast Pokrow nad Nerlą podsuwa inną myśl. Przed oczyma mamy kamienie, które
przez dotyk rąk mistrza-geniusza stały się nieśmiertelne. Przez wieki przed
świątynią rozkwitały i umierały kwiaty i trawy, a płaskorzeźby ze zwierzętami i
ludźmi, pas kamienny, portale ozdobione bogato rzeźbą nieruchomo wznoszą się nad
okolicą.
Pokrow nad Nerlą trzeba zobaczyć podczas deszczu, kiedy ogromna chmura, minąwszy
Bogolubowo, zatrzymuje się jakby po to, aby nacieszyć się świątynią. Wody wokoło
stają się mętno-zielone, a cerkiew popada w zadumę, jakby kogoś oczekiwała. I z
nieba na ziemię spuszcza się jesienna tęcza oświetlając sylwetkę świątyni,
czyniąc ją prawie niedotykalną, nierzeczywistą, tajemniczą. Minie jeszcze kilka
tygodni, poczernieją pola, ogołocą się drzewa, dni staną się krótkie i szare,
nieprzenikniona mgła zasłoni niebo. Rzadko kiedy przebije się przez obłoki
promień słońca i oświetli sylwetę cerkwi, świętą biel jej murów. O żadnej porze
roku tak ostro i tak żywo nie odczujecie wspaniałości białego, poetyckiego w
swej prostocie kamienia.
Zima unika wyrazistych linii otulając śniegiem drzewa, krzewy, domy, most
kolejowy. Cerkiew rozpłynęła się w otaczającej bieli i z daleka jest słabo
widoczna. Ale gdy się podejdzie bliżej i przyjrzy uważnie, ileż odcieni można
zobaczyć w tej bieli! Przyprószone drzewa zimą przypominają kwiaty wiśni. Zimne
sklepienia jak dawniej pełne są życia.
Ciekawe może być porównanie nadnerlińskiego zabytku architektury z innymi
włodzimierskimi świątyniami kamiennymi z czasów Andrzeja Bogolubskiego i jego
następców. Surowy wspaniały sobór Św. Dymitra we Włodzimierzu jakby symbolizuje
moc - wrósł on w glebę, nasuwa myśl o sile i nieugiętości ludzi, którzy go
zbudowali; sobór ten jest po żołniersku surowy; wznosząc go, budowniczowie
bardziej myśleli o sprawach do-
31
czesnych niż o idealnym pięknie. Mamy przed sobą epos zrodzony przez
rzeczywistość historyczną.
Pokrow nad Nerlą w tej postaci, którą obecnie znamy, jest poematem lirycznym,
zwróconym ku wewnętrznemu światu człowieka i jego podniosłym uczuciom. Patrząc
na subtelną sylwetkę świątyni, przypominasz sobie, że zbudowano ją na pamiątkę
zabitego w ciężkiej walce siedemnastoletniego syna Andrzeja Bogolubskiego,
Iziasława, którego tradycja ludowa nazywa wisienką ściętą podczas kwitnienia.
Prawdopodobnie młodzieniec został pochowany bądź na nadnerlińskim wzgórzu, bądź
też w samej świątyni. Wróciwszy ze zwycięskiej wyprawy przeciwko nadwołżańskim
Bułgarom Andrzej rozpaczał po stracie syna i sam wybrał miejsce dla tej świątyni.
Jest zagadką trudną do wyjaśnienia, dlaczego kniaź wybrał dla cerkwi miejsce na
lęgowisku, które w czasie powodzi zostaje zalane. Istnieje wiele domysłów
związanych z tym wyborem. Jeden z nich sprowadza się do tego, że dawniej Klaźma
o wiele bliżej podchodziła do świątyni niż obecnie. Cerkiew stała przy samym
ujściu Nerli do Klaźmy, po której pływały statki. Jadący wodnymi szlakami do
Włodzimierza mogli po drodze podziwiać piękno tej budowli.
Nie tylko stare kamfenie, nie tylko maski na płaskorzeźbach, nie tylko
zarośnięte trawą wzgórze, lecz samo powietrze tej okolicy, cała otaczająca
świątynię przestrzeń są nasycone kryształami historii. Dlaczego zaszeleściły
gałęzie dębu od wieków stojącego niewzruszenie w sąsiedztwie świątyni? Dlaczego
drgnęły ręce psalmisty Dawida odzwierciedlone w wodzie na łące? Dlaczego cień
trwogi odbił się na kamiennej masce kobiecej?
Lekko, prawie unosząc się nad ziemią, stanął na wzgórzu wysoki, smukły mężczyzna
w żołnierskiej zbroi, w lśniącym hełmie, z mieczem w ręku, przypominający anioła
mściciela przedstawionego na starej ikonie bizantyjskiej... "I wsławiło się imię
jego we wszystkich krajach - od Morza Pontyjskiego i do gór Araratu, po obu
stronach Morza Waregów i aż po Rzym."
Przyzwyczailiśmy się do spotkań z Andrzejem Bogolubskim na stronicach kronik
historycznych i rycerskich, do jego imienia
32
w legendach ludowych, do oglądania jego podobizn na malowniczych ścianach, na
malowniczych frontowych miniaturach. Ale tutaj, w samym środku Ziemi
Włodzimierskiej, gdzie wszędzie widzimy ślady działalności Andrzeja
Bogolubskiego i jego następców, cień samowładnego kniazia, nieustraszonego
żołnierza i niestrudzonego budowniczego, oratora i poety, pisarza i dyplomaty
błąka się wśród dąbrowy, powracając do grobu ukochanego syna Iziasława - do
wysokiego wzgórza nad Nerlą.
Chyba nic tak bardzo nie było cenione w średniowieczu jak osobista odwaga.
Andrzej zadziwiał współczesnych odwagą i rycerskością. Jak lampart rzucał się w
gąszcz bitwy, zadawał wrogom nieodparte ciosy i licznych przeciwników zmuszał do
ucieczki. W opisie jego życia są przytoczone epizody, w których nieustraszoną
odwagę Andrzeja wiąże się z jego wyjątkową siłą, opanowaniem i żołnierskim
sprytem. Powiadają, że pewnego razu Andrzej został otoczony ze wszystkich stron
przez piechotę nieprzyjaciela, "z miasta jako deszcz kamieniami rzucano" w niego
i w jego konia, "jeden zaś z obcych, poznawszy go, chciał zabić rohatyną", ale
Andrzej wyciągnął swój groźny miecz i w ciężkim pojedynku obronił się przed
nacierającymi wrogami i zmusił ich do sromotnej ucieczki.
Podczas gdy kroniki pełne są opisów zwycięstw wojennych Andrzeja, w pamięci ludu
następca Włodzimierza Monomacha utrwalił się jako budowniczy pałaców z białego
kamienia we Włodzimierzu i Bogolubowie: Złotej Bramy, Soboru Zaśnięcia i
oczywiście Pokrowu nad Nerlą.
I oto teraz on, sławny kniaź Andrzej, przebudziwszy się wcześniej, wyszedł z
Bogolubowa nad rzekę, stanął na brzegu i patrzy na karawanę statków, które wiozą
z dalekiej Bułgarii zdobycz wojenną - drogocenny kamień na budowę, biały i
trwały. Stojąc na brzegu, Andrzej zapytuje budowniczych, gdzie najlepiej jest
postawić świątynię, pomnik na cześć zabitego syna. Uważnie wsłuchuje się w spór
budowniczych, a w jego uszach dźwięczą słowa współczesnego mu kaznodziei, z
którym chętnie korespondował - Cyryla Turowskiego: "Dzisiaj wiosna się zdobi,
ożywiając przyrodę po zimie. Bujne wiatry, wiejąc cicho, pieszczą rosnące płody
33
i ziemia karmiąc nasiona rodzi trawę zieloną... Dzisiaj słońce wdzięcząc się
wschodzi wysoko i ciesząc się ogrzewa ziemię..."
Lubimy cerkiew Pokrow taką, jaka ona jest. Trudno nam pogodzić się z myślą, że
kształt tej świątyni nie jest wieczny, że za czasów Andrzeja Bogolubskiego
budowla wyglądała inaczej, że nawet okolica soboru była inna. Przez wiele lat
archeologowie pod kierunkiem Mikołaja Woronina prowadzili badania wokół świątyni,
chcąc wyjaśnić historię jej powstania, próbując odtworzyć pierwotną postać.
Ekspedycji archeologicznej nieoczekiwanie przyszła z pomocą młodzież studencka,
która spędzała wakacje w namiotach wśród nadklaźmińskich łąk. Gdy młodzi ludzie
dowiedzieli się, co interesuje uczonych, wziąwszy płetwy i aparaty tlenowe
zaczęli nurkować w głębiny rzeki przy świątyni. Sukces archeologów-amatorów,
którzy spuścili się do podwodnego świata, przeszedł wszelkie oczekiwania. Wśród
iłu i piasku znaleziono białe kamienie obrobione ręką ludzką, płyty, odłamki
kamiennych masek.
Mikołaj Woronin doszedł do wniosku: architekci wiedząc doskonale, że łąkę na
wiosnę zalewa woda, wykazali niezwykłą wynalazczość. Zbudowali mianowicie
wysokie sztuczne wzgórze, obłożyli je pancerzem z białego kamienia. Fundament
sięgał w głąb ponad pięć metrów. W ten sposób właściwie zabezpieczono świątynię
przed zalewem i przed lodami, które oczywiście, nieraz szły na kamienną wyspę.
Wejdźmy do świątyni, w której jest pełno światła snującego się z okien.
Nie zachowały się do naszych czasów stare malowidła zdobiące ściany. Sobór
nieraz przerabiano wewnątrz i stare freski na początku zamazano, a potem
całkowicie obłupano. Jeszcze w połowie zeszłego wieku ściany soboru zdobiły
wizerunki Zbawiciela, archaniołów, serafinów, apostołów. Z pewnym wysiłkiem
można też było dostrzec nimby, owale twarzy. Otwory okienne stroiły ornamenty.
Wiemy to dzięki notatkom i szkicom miłośnika zabytków F. Sołncewa, który był na
wzgórzu nadnerlińskim w połowie zeszłego wieku. Niestety, swoje szkice Sołncew
robił zbyt pośpiesznie; na ich podstawie nie można ustalić, co freski
34
przedstawiały w rzeczywistości. Jest szczególnie bolesne to, że nie
skopiowano ostatków ornamentów.
Z Pokrowem nad Nerlą trudno się rozstać. Opuszczając nad-nerlińskie wzgórze, za
każdym razem myślę o nowym spotkaniu z poematem z kamienia.
OBLICZE WIEKÓW
W ogromnej i zimnej sali dworcowej, której część ściany została na wpół zburzona
w czasie niedawnego bombardowania, na podziurawionej odłamkami drewnianej ławce
siedziała kobieta z dzieckiem. Maluch objąwszy rączką matczyną szyję bezpiecznie
spał. Twarz kobiety zastygła w smutku i żalu. Jej ogromne oczy nie zauważały
bieganiny pasażerów. Patrzyła w dal i o czymś myślała.
Było to w roku czterdziestym pierwszym. Na żołnierskich drogach dane mi było
widzieć wszystko, co bywa na wojnie. Ale nigdy chyba nie zapomnę samotnej
kobiety z dzieckiem na dworcu. Do dziś jest ona dla mnie uosobieniem bólu
tamtych dni. O czym wtedy ta kobieta tak gorzko myślała? O krewnych i bliskich,
którzy na zawsze opuścili ojczysty dom? O przeżyciach, które sądzone były jej i
dzieciątku? O śmierci bliskiego człowieka?
Nieraz już doświadczyłem tego, że dzieło sztuki bardziej jest zrozumiałe, gdy
się je odbiera nie samo w sobie, lecz poprzez pryzmat własnych życiowych
doświadczeń, dzięki zestawieniu tego, co chciał powiedzieć artysta, z prawdą
osobistą.
Wspomnienia z lat wojny nieprzypadkowo zajęły mój umysł w chwili, gdy po
gwarnych ulicach, mostach i bulwarach Moskwy szedłem do Galerii Tretiakowskiej.
Jak przed wiekami, lśni nad stolicą złota czapa dzwonnicy Iwana Wielkiego,
gołębie spokojnie brodzą po asfalcie, nie zwracając uwagi na ludzką bieganinę,
błyszczy kwiecistymi odblaskami cerkiew Wasyla Błażennego, nie kończy się potok
miejskiego transportu...
Wyrwawszy się ze stołecznego zgiełku dostaję się do stosunkowo cichego zaułka
Ławruszyńskiego. W dolnych salach Galerii
37
Tretiakowskiej panuje nastrój wielkiej zadumy. W dni powszednie wieczorami jest
tu niewiele ludzi. Spiesznie przeszło stadko szkolnej wycieczki. Para zupełnie
młodych ludzi nie tyle ogląda . pokonanego w górach Demona Wrubela, ile
raczej korzystając
z tego, że mało tu ludzi, całuje się ukradkiem. Starsza kobieta podparta laską z
zachwytem patrzy na ogień farb Piętrowa-Wod-kina. Chłopaczek ze zmierzwioną
czupryną zapatrzył się na chłodne, skąpane w słońcu pejzaże Juona i Kustodijewa.
Galeria Tretiakowska stanowi nie kończący się świat. Każdy może tu znaleźć to,
co uważa za najważniejsze, niezbędne, co odpowiada jego nastrojowi. Dla mnie
Galeria jest wiecznym świętem sztuki staroruskiej. W dwóch salach zebrane są
arcydzieła malarstwa, które naród tworzył przez wieki: genialna Trójca Święta
Rublowa, ikony nowogrodzkie, włodzimierskie i północne; subtelne dzieła
Dionizego i tragicznie surowe obrazy Teofana Greka; ikony-olbrzymy zdobiące
ikonostasy wspaniałych świątyń i miniaturowe ikonki, które podróżnicy zabierali
z sobą w drogę.
Usiądźmy na ławce i przypatrzmy się twarzom - smutnym, tryskającym nadzieją,
zatrwożonym, spokojnym i radosnym. Mamy przed sobą dzieła, które chce się
porównać z talizmanem, jaki w dawnych czasach matki dawały swoim synom idącym na
wojnę albo wybierającym się w daleką podróż.
Spojrzawszy na nią doznaję podobnego uczucia, jak wówczas, w czasie wojny, na
dworcu kolejowym. Stoję przed ikoną Matki Boskiej Włodzimierskiej... Ale czy nie
jest to zbyt odległe porównanie? Co łączy współczesną kobietę, która przeżyła
gorzkie lata wojenne, z ikoną bizantyjską, namalowaną przed wieloma wiekami? \ /
Oczy matki pełne są uczucia, które w wiekach średnich określano jako radość
świętego smutku. Stanie się to, co powinno. To, co ma nastąpić, co jest
nieodwracalne. Wyrośnie dziecko i przyjmie śmierć męczeńską - będzie cierpieć za
ludzi. Matka wie o tym.
W przenikliwym wzroku jest i jakaś smutna tajemnica, i ból, którego nie sposób
wyrazić słowami, i pociągająca siła. Nie potrafię długo patrzeć na te pełne
napięcia oczy.
38
ś?6ń?.
Igor Grabar, artysta i historyk sztuki, który prowadził badania nad ikoną Matki
Boskiej Włodzimierskiej, tak wyraził się o tym dziele: "Niezrównana, cudowna,
odwieczna pieśń macierzyństwa - czułej, bezgranicznej, wzruszającej miłości
matki do dziecka!" Igor Grabar pisze, że ani w epoce Odrodzenia, ani w bliższych
nam czasach nie spotka się takiego obrazu, który by był równie silny, równie
natchniony i równie czarujący.
Ikona wyraża to, co jest bliskie ludziom wszystkich czasów i narodów.
Nieprzypadkowo więc, patrząc na smutne oblicze Matki Boskiej przypomniałem sobie
kobietę z lat wojennych, tulącą do siebie dziecko, któremu, jak nam wszystkim,
groziło wiele nieszczęść.
Podejdźmy do tego starego dzieła i pozostańmy z nim samotnie.
Syn siedzący na prawej ręce przylgnął okrągłą buźką do matczynego policzka, a
jego dziecięce oczy zwrócone są ku Maryi. Delikatne usta matki są zamknięte, ale
w ich kącikach widnieje gorycz. Oczy, w których skupia się całe życie, patrzą w
dal. Maryja podtrzymuje lewą ręką Dzieciątko, jakby chciała je obronić przed
zgotowanym Mu losem.
Uczeni-konserwatorzy stwierdzili, że ikona włodzimierska była malowana
czterokrotnie. Niewiele zostało z oryginału konstantynopolitańskiego: "Do
najstarszego malowidła z wieku dwunastego należą twarze Matki i Dziecka,
fragment niebieskiego czepca, złote oblamowanie chusty, fragment rudego chitonu
Dzieciątka z rękawem do łokcia i widniejącym spod niego przeźroczystym skrajem
koszulki, kiść lewej i fragment prawej ręki Dzieciątka, a także resztki złotego
tła..."1
Tak więc mało doszło do nas z pierwotnej postaci obrazu, choć nad restauracją
tej ikony zawsze pracowali jedynie najwybitniejsi mistrzowie.
Mogę zapewnić, że jeśli choć raz uważnie wpatrzycie się w to najstarsze dzieło
sztuki ruskiej, to nigdy o nim nie zapomnicie, będziecie chcieli ponownie się z
nim spotkać. Dziwną żywość oczu Maryi, całe jej oblicze do tego stopnia się
zapamiętuje, że
'W.I. Antonowa. N.J. Mniewa, Katalog dhewnierusskoj żywopisi, t. I, Moskwa 1963,
s. 59 (przyp. aut.).
39
ludzie zwiedzający Galerię nawet po dziesiątkach lat na wspomnienie tej rzadkiej
ikony doznają uczucia uwielbienia płynącego z siły sztuki.
Dzieje Matki Boskiej Włodzimierskiej są nie mniej zadziwiające niż jej genialny
wizerunek. W kronikach ruskich, podaniach, legendach, wierszach i pieśniach jest
wiele epizodów związanych z Bogarodzicą. Gdyby umiała tak samo mówić, jak umie
patrzeć, jej opowiadania przypomniałyby nam wydarzenia historii ojczystej i te
tragiczne, i smutne, i uroczyste... Ileż dramatów życiowych przeszło przed jej
oczyma, ileż łez przed nią wylano... Ileż razy w dawnych wiekach patrzący w jej
oczy ludzie przypominali sobie proroctwo biblijne: "Albowiem dni owe będą czasem
ucisku, jakiego nie było od początku stworzenia Bożego..." Ale niestety! Usta
Matki Boskiej Włodzimierskiej są zamknięte i sami winniśmy się starać o
odkrywanie tajemnic Jej życia.
Co myślał na przykład malarz staroruski, patrząc na dzieło bizantyjskie, tak
wielce czczone na Rusi? Z pewnością przypomniał sobie tłumaczony i
rozpowszechniony wówczas w krajach słowiańskich stary apokryf - Wędrówka
Bogarodzicy po miejscach męki. Pod wpływem tego apokryfu znanego na Rusi już w
XII wieku tworzono wiersze religijne, ikony i freski. Cały apokryf przenikał
smutny nastrój, przeczucie klęski grożącej całej ludzkości. Na pytanie Maryi,
ile jest mąk, które dręczą rodzaj ludzki. Michał Archanioł powiedział:
"Niewypowiedziane są męki". Przed czytelnikami apokryfu rozwijały się obrazy
piekła: oto grzesznicy, którzy nigdy nie widzieli światła; inni są pogrążeni po
pas, po szyję w rzece ogniowej; jeszcze inni wiszą na gałęziach żelaznego drzewa:
innych ustawicznie kąsają jadowite żmije... Cała hierarchia kar piekielnych
odpowiada grzechom popełnionym na ziemi. Ale człowiek średniowiecza na każdym
stopniu upadku moralnego mógł żywić nadzieję na łaskawość i wstawiennictwo Matki
Boskiej.
Co wiemy o historii wspaniałej ikony?
W rękopiśmiennej Księdze rodowodów mówiącej o życiu najsławniejszych rodzin
ruskicłi, a zaczynającej się od czasów księżnej Olgi, powiedziano: "Słowo na
święto cudownego obrazu prze-
4(1
czystej pani naszej Bogarodzicy i wiecznie dziewicy Maryi, który namalował
natchniony ewangelista Łukasz, własnymi oczyma oglądający prawdziwą Bogarodzicę
za Jej żywota..."
Za autora ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej na Rusi w średniowieczu uważano
ewangelistę Łukasza. Podanie to powstało w oparciu o apokryf mówiący, że
ewangelista Łukasz był znany ze swego wykształcenia, był nie tylko pisarzem i
lekarzem, lecz także doskonale malował. W Europie Zachodniej, także i u nas,
znajduje się kilka cennych obrazów, które przypisuje się św. Łukaszowi. Ruscy
malarze uważali św. Łukasza za swego patrona i opiekuna, lubili go malować z
pędzlem w ręce.
Chociaż legenda o św. Łukaszu jako autorze Matki Boskiej Włodzimierskiej jest
poetycka, pozostaje jednak legendą. Naukowcy do dziś spierają się na temat
pierwotnej kompozycji ikony, która do nas doszła jedynie we fragmentach. Ale
dziś już nikt nie przeczy, że została namalowana na początku wieku dwunastego w
Konstantynopolu przez nieznanego genialnego mistrza bizantyjskiego.
Przenieśmy się myślą do Kijowa początku dwunastego wieku. Miasto otaczały
nieprzebyte lasy i porosłe gęstymi wysokimi trawami stepy. Potężny wał obronny,
zbudowany jeszcze w jedenastym wieku, bronił stołecznego grodu przed Połowcami i
innymi wojowniczymi koczownikami. Do miasta można się było dostać jedynie przez
bramy - Złotą, Lwowską i Lacką. W jedenastym i dwunastym wieku przed tymi
bramami toczyły się srogie walki z wrogami, bohaterskie pojedynki na oczach
mieszkańców
miasta.
Przepiękny był stary Kijów, rozpostarty na górze i w dolinie, ze swymi
wymyślnymi terenami i świątyniami o złocistych dachach, z kamiennymi i
drewnianymi pałacami i niedostępnymi wieżami, z okrągłymi i podłużnymi
strzelnicami, z wielojęzycznymi targami i placami, po których chadzali wnukowie
i prawnukowie bohatyrów. Przed najazdem tatarskim Kijów był jednym z
największych i najpiękniejszych miast świata. Kiedy Anna - córka Jarosława
Mądrego - została wydana za mąż za króla francuskiego, to Paryż wydał się jej
prowincją.
41
Na Kijów ciągle napadali koczownicy. Nic dziwnego - bo do miasta spływały
bogactwa Wschodu i Zachodu. Na targowiskach obok zboża, ryb i miodu, tkanin,
wyrobów miejscowych rzemieślników sprzedawano srebro arabskie, tkaniny
bizantyjskie, naczynia egipskie, miecze frankońskie... Kniaziowie wiedzieli
doskonale, że przechowywanie bogactw w samym Kijowie jest niebezpieczne: toczyły
się tu walki bratobójcze i stale trzeba było bronić grodu przed wrogiem. Dlatego
z dala od miasta, w malowniczej miejscowości nad Dnieprem, zbudowano obwarowaną
rezydencję książęcą - Wyszgorod. Tam długo mieszkali kniaziowie ze swymi
rodzinami i drużynami, tam przechowywano najcenniejsze skarby.
W Wyszgorodzie umieszczono także ikonę, którą później nazwano Matką Boską
Włodzimierską.
Wojny feudalne jak trąba powietrzna buszowały nad miastami i wioskami Rusi, na
przemian z najazdami koczowników i innych wrogich plemion. Walka kniaziów o
"wielki stolec", to jest o Kijów, wyniszczała siły narodu, mrocznym cieniem
pokrywała życie prostych ludzi. O obyczajach tamtych lat możemy sądzić po takich
przykładach, jak wtrącenie nieprzyjaciół do piwnicy pozbawionej światła,
oślepienie wziętych do niewoli wrogów, wybicie co do jednego spokojnych
mieszkańców. W kronice Ipatiewskiej, wśród danych z 1170 roku, czytamy myśl
podyktowaną bardzo pesymistycznymi spostrzeżeniami o życiu: "Człowiek bowiem
bywa gorszy od szatana, nawet szatan tego nie wymyśli, co wymyśli zły człowiek".
Ale Ruś była wielka i najbardziej dalekowzroczni ludzie uświadamiali sobie, że
świat nie kończy się na samych urwiskach naddnieprzańskich. Świeże siły narodowe
dojrzewały w dalekich lasach, w międzyrzeczu Oki i Klaźmy, w oddalonym od Kijowa
Zalesiu Włodzimierskim-.
Następna stronica dziejów ikony przywiezionej z Bizancjum wiąże się z
Włodzimierzem i z taką świetlaną postacią historyczną jak Andrzej Bogolubski.
Kniaź Andrzej, syn Jerzego Dołgorukiego, nie tracił całej energii na nie
kończącą się walkę z krewnymi o Kijów, który na
42
mocy prawa starszeństwa należał się jemu. Wbrew woli ojca wolał zupełnie mało
znany Włodzimierz, położony w odległej Ziemi Suzdalskiej. Żeby w pełni zrozumieć
znaczenie kroku Andrzeja, przypomnijmy sobie, jak w owych czasach ceniono prawo
do tronu Ziemi Ruskiej. Pewien kniaź - opowiada kronika Nikona -nie chciał nawet
pod groźbą śmierci i oślepienia opuszczać "Kijowa, dlatego że bardzo polubił
wielkie Księstwo Kijowskie, bo któż by nie polubił Księstwa Kijowskiego? Przecie
cała cześć i sława, i wielkość, i głowa wszystkich ziem ruskich to Kijów".
Kto miał szczęście być we Włodzimierzu, którego budowę tak energicznie rozpoczął
zdecydowany i nieugięty Andrzej, ten wie, jakie to piękne miasto.
Na wiosnę wzgórza nad Klaźmą przykrywa biały wiśniowy kwiat. Kiedy rano nad
rzeką podnosi się włóknista mgła, ogromny sobór Zaśnięcia Matki Boskiej,
położony na najwidoczniejszym i najwyższym miejscu w mieście, jakby pływał w
powietrzu. Mury z białego kamienia, kopuły, dachy, przejścia wyglądają jakby
uniesione ponad ziemią. Wrażenie szczególnie się potęguje, gdy patrzymy na
miasto zza rzeki Klaźmy, od strony ongiś nieprzebytych lasów muromskich.
Dzielny i przewidujący Andrzej nieprzypadkowo wybrał Włodzimierz na swoją
stolicę i otoczył go murami obronnymi: lokalizacja miasta, cały otaczający
krajobraz przypominały mieszkańcom i gościom Włodzimierza daleki Kijów. Wzgórza
Włodzimierza były podobne do zielonych kijowskich pagórków. Sami mieszkańcy
miasta starali się pod wieloma względami naśladować mieszkańców Kijowa. Rzeczki
wpadające do Klaźmy nazwano Łybiedzią i Irpenią. Tak samo jak w Kijowie
zbudowano tu Złotą Bramę. Głęboka Klaźma, bujne lasy otaczające miasto, wzgórza
i wały do pewnego stopnia dawały mieszkańcom poczucie zabezpieczenia przed
napaściami zbrojnymi.
Niedaleko od Włodzimierza Andrzej założył rezydencję książęcą - Bogolubow. Zamek
ten stał niemal w takiej samej odległości od Włodzimierza jak Wyszgorod od
Kijowa. Tutaj kniaź-żoł-nierz, budowniczy i pisarz czuł się swobodnie. W
Bogolubowie
43
i we Włodzimierzu nie zagrażali mu - tak jak, na przykład, w Rostowie i Suzdalu
- samowolni bojarzy, ciągle walczący o władzę.
Z roku na rok Włodzimierz bogacił się i zdobił. Rosły pałace i świątynie. Do
miasta wiodły bramy- Złota, Srebrna, Miedziana, Wołżańska, Irinińska. W
podgrodziu pracowali garncarze, rusznikarze, grawerzy złota, srebra i miedzi,
emalierzy. Wytrawni rytownicy wykuwali wzory w białym kamieniu, artele
ciesielskie budowały pałace dła bogaczy. Dobrze szła sprzedaż na targach, na
które zjeżdżali goście z dalekich miast i krajów.
Lecz bogaty, wsławiony na wszystkich końcach świata, opiewany w bylinach Kijów -
ojczyznę ojców i dziadów - niełatwo było przyćmić. Aby wzmocnić swoją potęgę i
zdobyć wpływy w całej Rusi, trzeba było osiągnąć przewagę nie tylko materialną,
lecz także polityczną. I tutaj musimy powrócić do ikony bizantyjskiej, która w
owym czasie znajdowała się pod Kijowem w Wyszgo-rodzie. W jednej z kopii Kroniki
Nowogrodzkiej powiedziane jest: "I pomodlił się kniaź Andrzej do tej cudownej
ikony Matki Boskiej, i wziął nocą świętą ikonę bez zgody ojca, i pojechał na
Ziemię Ruską ze swą księżną i swoim dworem".
Andrzej przy pomocy wiernych mu wyszgorodców - Łazarza, Nestora i Mikuły
przeniósł ikonę Matki Boskiej do Włodzimierza. Był to odważny krok, śmiałe
porwanie świętości.
W otoczeniu Andrzeja Bogolubskiego powstały opowieści o tym, jak świętość z
Carogrodu przeniosła się do Włodzimierza. Legendy te pełne prostoty i czaru
poetyckiego podobały się czytelnikom i słuchaczom. W opowiadaniach mówiło się,
że w Wyszgo-rodzie ikona w sposób cudowny przenosiła się z miejsca na miejsce.
Daremnie starano się ją utrzymać tam, gdzie stała przez wiele lat.
A ileż zdarzyło się cudów za sprawą ikony po drodze do Ziemi ZaleskiejJ 5
[/?bA(5??
Najpierw uratowała ona tonącego w Wazuzie przewoźnika. Potem uchroniła przed
śmiercią żonę popa Mikuły, kiedy wpadł na nią oszalały koń; później wyleczyła z
"choroby ognistej" mieszkańca Włodzimierza; sprawiła, że żona kniazia Andrzeja
miała lżejszy poród; pomogła chłopcu, który się zatruł zaczaro-
44
wanym jajkiem; przywróciła wzrok ślepej; uzdrowiła z choroby sercowej pewną
kobietę z Muromia... Ale te cuda, o których wieści krążyły wśród ludu, dotyczyły
głównie spraw codziennych. Największy jednak cud dokonał się pod Włodzimierzem.
Ma on wyraźnie polityczne znaczenie.
Ikonę wieziono latem na saniach - taki był starodawny obyczaj. Na kilka wiorst
przed Włodzimierzem konie się zatrzymały i żadna siła nie mogła ich ruszyć z
miejsca. Wtedy Andrzej z towarzyszami zadecydowali, że ikona pragnie pozostać na
Ziemi Włodzimierskiej. W miejscu, gdzie był ten cud, zbudowano następnie gród
Bogolubow. Temu pamiętnemu wydarzeniu poświęcono osobną ikonę - Bogoluhską. We
Włodzimierzu wzniesiono ogromny sobór Zaśnięcia Matki Boskiej "dom Matki Bożej"
stąd też wzięła się nazwa ikony bizantyjskiej Włodzimierska.
Wybrał się Andrzej ze swym wojskiem przeciwko Bułgarom nadwołżańskim i powrócił
jako zwycięzca z bogatymi zdobyczami, trofeami wojennymi. Na wyprawę wzięto
ikonę, a po zwycięstwie wojownicy zgodnie pokłonili się świętości "chwałę i
pieśni oddali jej".
Przy wznoszeniu Złotej Bramy zerwały się z zawiasów masywne skrzydła, ale na
szczęście nikomu się nic nie stało. Kronikarz mówiąc o tym wydarzeniu
przypomniał o niebieskiej Orędowniczce.
W ten sposób wokół ikony powstała aureola sławy, ale cuda cudami, życie życiem.
Rosły bogactwa i sława Andrzeja, a jeszcze szybciej rosła zawiść i nienawiść
jego wrogów. A było czego zazdrościć. Kamienny zespół pałacowy zbudowany przez
Andrzeja w Bogolubowie przewyższał pod względem wspaniałości prawie wszystko, co
dotąd widziała Ruś. Pisarz staroruski, pop Mikuła, opisując piękno pałacowej
świątyni mówi, że nie tylko całe wyposażenie było drogocenne, ale nawet podłogi,
drzwi i portale okuto złotem. Kiedy do Andrzeja przyjeżdżali znamienici goście z
Kijowa, Bizancjum, Skandynawii, kniaź polecał oprowadzać ich po chórze soboru,
żeby mogli podziwiać wspaniałe piękno budowli lekko i harmonijnie wpisującej się
w krajobraz nad-klaźmiński.
45
Przez długi czas pełne zachwytu wspomnienia o pięknie rezydencji bogolubskiej
wydawały się przesadą kronikarzy. Ale dopiero w naszych czasach łopata
archeologa dotknęła ziemi, po której stąpał kniaź Andrzej i jego wspaniali
budowniczy. Ekspedycja archeologiczna Mikołaja Woronina wyjaśniła, że wszystko,
o czym malowniczo pisał Mikuła, jest prawdą. Z ziemi wydobyto maski rzeźbione w
kamieniu, kamienne głowy zwierząt, znaleziono podstawy okrągłych słupów, portale
ze śladami gwoździ, ongiś skute cienkimi błyszczącymi arkuszami pozłacanej
miedzi. ?~ Sława i bogactwa nie pomogły Andrzejowi uniknąć domowych wrogów.
Kiedy zabójcy potajemnie przedostali się do książęcych pomieszczeń, daremnie
Andrzej szukał swego groźnego miecza, który spiskowcy porwali wcześniej,
daremnie groził im gniewem bożym. Ciało martwego kniazia wyrzucono "do ogrodu -
dla psów", a zabójcy zagrabili złoto, perły i tkaniny.
Ikona bizantyjska zaczęła przechodzić z rąk do rąk, byli jej właścicielami
kolejno miejscowi kniaziowie, chciwi i źli. Była w rękach Jaropełka, potem
dostała się do władcy riaziańskiego Gleba, następnie jej posiadaczem został
kniaź Michał...
Na Ruś szły ordy koczowników. Następował najbardziej po-/ nury okres historii
ruskiej - jarzmo tatarsko-mongolskie.
Ofiarami najazdu Batu-chana stały się największe miasta -Riazań i Włodzimierz, a
następnie Kijów. W bylinie o królu-psie Kalinie znajdujemy echa pogromu wielkich
miast ruskich przez Batu-chana:
Stanęło z nim siły na sto wiorst, Ze wszystkich tych czterech stron. Czemuż
matka nasza ziemia nie pognie Czemuż nie rozstąpi się? A od p.arv końskiej nie
było Widać świata bożego Miesiąc i słońce ściemniały, A od tatarskiego zaduchu
Ochrzczeni zaczęli umierać.2
2Wszystkie wiersze do końca książki - w tłumaczeniu J. Jarcy.
się,

46
Włodzimierz i jego mieszkańcy byli zgubieni. Klaźma i Łybiedź poczerwieniały od
ludzkiej krwi. Większość ludzi wycięto. Nie oszczędzono nawet dzieci i niemowląt.
Do niewoli Mongołowie brali jedynie rzemieślników, za których na rynku
niewolniczym dawano ogromne pieniądze.
Na oczach ociekających krwią mieszkańców Włodzimierza miało miejsce bluźniercze
świętokradztwo. Koczownicy - jak dramatycznie opowiada kronikarz - "świętą
Bogarodzicę roz-grabili, cudowną ikonę ozdobioną złotem i srebrem, i
drogocennymi kamieniami obdarli..."
Nie znamy imienia człowieka, który ocalił bezcenne dzieło sztuki. Prawdopodobnie
któryś z uratowanych mieszkańców potajemnie wyniósł ikonę do nieprzebytych lasów
muromskich. Gdzieś tdm, w leśnej ziemiance, szukali u niej pociechy
nieszczęśliwi uciekinierzy, którzy uratowali się przed niewolą.
Gorzkie słowa padły z ust pisarza staroruskiego Serapiona Włodzimierskiego:
"Wspaniałość nasza upadła, piękno nasze zginęło..."
Wiek trzynasty był dla Rusi głuchą, ciemną nocą. Na miejscu kwitnących ongiś
miast pozostały ruiny i popiół.
Lebiodą zarosły orne ziemie. Na miedzianych obrazkach, które nosili ludzie,
nieznani grawerzy rzeźbili Maryję smutno tulącą do siebie Dzieciątko. Matki
bowiem nie przestawały kochać dzieci, chociaż naród, jak zaznaczają historycy,
"znajdował się w martwym odrętwieniu".
Przewertujmy kolejne stronice historii... Matce Boskiej Włodzimierskiej sądzone
było ponownie stanąć w centrum bardzo ważnych wydarzeń.
Z pewnością każdy współczesny moskwianin zna zalaną ogniami elektrycznymi
"Srietienkę", gdzie mamy zawsze pełne sklepy, gdzie zawsze stoi dużo samochodów
i gdzie do późnej nocy snują się przechodnie. Oczywiście, mało kto zwraca uwagę
na stosunkowo niewielką cerkiewkę, która stoi w pobliżu Bulwarnego Kolca.
Właśnie sobór Srietienski ma bezpośredni związek z dziejami ikony
Włodzimierskiej.
Jest rok 1395. Do Moskwy dochodzą wieści, że "pogromca
47
wSzechświata" Tamerlan wtargnął na teren Rusi, zdobył i ograbił jelec, i posuwa
się ze swymi niezliczonymi zastępami ku biało-karniennej stolicy. Proszę sobie
wyobrazić przerażenie ludności, która zaledwie trzynaście lat temu przeżyła
niszczycielski najazd Tochtamysza.
Co było robić?
Moskwa zaczęła przygotowania do obrony.
Co prawda, nadzieja zwycięstwa była nikła. Z Tamerlanem szło niezliczone mnóstwo
żołnierzy, którzy przez całe życie nie rozstawali się z bronią.
Mimo przygotowań do obrony, ludność Moskwy była w panice. Po ulicach z płaczem
biegały kobiety, tuląc do siebie maleńkie dzieci w oczekiwaniu niechybnej
śmierci.
Sytuacja rzeczywiście była rozpaczliwa. I wtedy wielki kniaź Wasyl, syn Dymitra
Dońskiego, jak mówi o tym Mikołaj Karam-zin, "pragnąc uspokoić mieszkańców
ukochanej przez siebie stolicy... napisał do metropolity, żeby posłał po ikonę
Maryi Panny". Nie należy sądzić, że było to jedyne przedsięwzięcie, na które
zdobył się Wasyl. Kniaź zebrał wszystkich zdolnych do noszenia broni i wyszedł
naprzeciw zuchwałemu najeźdźcy.
Moskwa z drżeniem oczekiwała wieści z wojny.
Ikonę Matki Boskiej Włodzimierskiej z nadklaźmińskiego miasta przywiozło do
Moskwy poselstwo wysłane przez wielkiego kniazia Wasyla i metropolitę Cypriana.
Wszyscy grodzia-nie i mieszkańcy okolicznych wiosek, którzy nie poszli walczyć,
wyszli na spotkanie ikony.
Było to na Kuczkowym Polu, dwudziestego szóstego sierpnia 1395 roku.
Następnego dnia straże Moskwy wcześnie rano zobaczyły jeźdźca, który mknął na
spienionym koniu w kierunku miejskich wałów. Uderzono w dzwony. Zmęczony goniec
w lnianej, przesyconej potem koszuli wyszedł na widoczne miejsce. Zdjął czapkę,
pokłonił się czterem stronom świata i ogłosił: "Cieszcie się, dobrzy ludzie.
Niegodziwy Tamerlan i jego pogańskie wojsko nie przyjąw-szy bitwy wycofali się.
Nocą Tatarzy opuścili Jelec i uciekają z Ziemi Ruskiej".
48
Tysiące grodzian skierowało się na Kuczkowe Pole, gdzie dniem i nocą odprawiano
modlitwy przed ikoną Włodzimierską. Śpiewano ułożony z tej niezwykłej okazji
stichir - Umilitielnyj.
Gdy zwycięskie wojsko, które nie straciło ani jednego człowieka, przegnało
zastępy Tamerlana i wkroczyło do świętującej Moskwy, mieszkańcy witali je z
wielką radością.
Wydarzenie to było do tego stopnia wyjątkowe, że na jego cześć dokładnie po roku
na Kuczkowym Polu w Moskwie powstał sobór - Srietienski.
Pisarze staroruscy nie mogli nie zastanawiać się nad tym, co zmusiło groźnego
Tamerlana, który dotąd nie zaznał klęski, do ucieczki. Powstała szeroko znana w
różnych kopiach anonimowa Opowieść o Temir-Aksaku. Opowiada ona na początku, jak
Tamerlan ukarał krnąbrnego wasala Tochtamysza, mówi o wyprawach Żelaznego
Jeźdźca do dalekich południowych krajów, gdzie po jego pobycie nie rosła nawet
trawa, a na miejscu kwitnących miast i wsi pojawiały się dzikie pustynie. W
drugiej części opowiadania autor opisuje, jak to z Włodzimierza do Moskwy
niesiono ikonę, jak w stolicy witał ją lud. Dla pisarza średniowiecznego
wydarzenie to było cudem. Napisał on, że Tamerlanowi w nocy przyśnił się sen:
wyraźnie zobaczył idących ku niemu duchownych ze "złotymi berłami" i "niewiastę
pewną w purpurowe szaty odzianą". Wtedy Temir "z przerażeniem wyskoczył jako
spał" i, zebrawszy swych wojowników, opowiedział im, co widział; i usłyszał od
nich taką odpowiedź: "...Jedziemy na ruskich, ale daremnie się miotamy".
Przerażone niebieskim znakiem wojsko bojaźliwie zawróciło.
Historia poetycka stworzona przez lud znalazła różne odbicia w malarstwie
ściennym i sztalugowym. Kto miał szczęście być w Jarosławiu, ten z całą
pewnością zapamiętał cerkiew Nikoly-Mie-lenki, zbudowaną przez miejscowych
mistrzów na samym początku wieku osiemnastego.Na północnej ścianie soboru są
namalowane sceny najazdu Temira-Aksaka na Moskwę, przeniesienie ikony
Włodzimierskiej i inne freski związane tematycznie z tym pamiętnym wydarzeniem
historii.
W zeszłym wieku Mikołaj Karamzin tak mówił o Tamerlanie
44
i jego armii: "Skarby, znalezione przez nich w Europie i niektórych miastach
riazańskich, nie zaspokoiły ich chciwości i nie wynagradzały trudów drogi na
ziemię północną, która po większej części jest lesista, nie ma dostatecznej
ilości paszy, a szczególnie zaś tych wspaniałych wyrobów rzemieślniczych, które
były cenione w krajach Azji".
Oczywiście, Karamzin, podobnie jak jego współcześni, miał bardzo słabe
wyobrażenie o starych skarbach rosyjskich.
Ale trzeba pamiętać także o czymś innym. Tamerlan dopiero co rozgromił w krwawej
walce swego niedawnego wasala Toch-tamysza. Straty były ogromne. "Zdobywca
wszechświata", jak nazywali go bliscy mu pochlebcy, pamiętał o losie wojsk
Mamaja, o Kulikowym Polu, gdzie jego poprzednik poniósł srogą klęskę. Historycy
piszą także, że Tamerlan przekroczył granice ruskie siłą bezwładu, ścigając
uciekającego Tochtamysza, i że Żelazny Jeździec w swoich planach nie miał wojny
z Moskwą.
Słynną ikonę umieszczono w soborze Moskiewskiego Kremla, ale Włodzimierz mocno
upominał się o swe prawa do ikony bizantyjskiej. Miasto nad Klaźmą uważało się
za jedynego i prawowitego właściciela ikony.
Dla uspokojenia Włodzimierza, aby nie pamiętał zła i nie miał poczucia krzywdy
wobec Moskwy, wielki książę ogłosił, że do Włodzimierza zostanie posłany, w celu
ozdobienia świątyni Zaśnięcia Matki Boskiej, sławny malarz Andriej Rublow i jego
towarzysz Daniłła Czorny. Oto jak opisuje to wydarzenie Igor Grabar: "Z powodu
usilnych starań mieszkańców Włodzimierza o zwrócenie ikony kniaź moskiewski,
chcąc ich jakoś pocieszyć, posyła do Włodzimierza w roku 1408 malarza Daniłłę i
Andrieja Rublowa w celu ozdobienia świątyni Zaśnięcia Matki Boskiej, odnowienia
jej wyblakłych malowideł i namalowania nowych ikon. Wtedy właśnie w soborze
włodzimierskim pojawia się przysłana przez kniazia moskiewskiego kopia
zatrzymanej w Moskwie ikony, która miała zastąpić utracony przez Włodzimierz
oryginał.
Ikony tej nie można nazwać kopią we współczesnym znaczeniu tego słowa, ale w
owym czasie nie tylko ruski malarz, ale i mistrz
50
włoski kopiowali do tego stopnia dowolnie, że kopie te były w najlepszym razie
jedynie wolnym przekazem oryginału. Doskonale ilustruje to epizod legendy o
ikonie Matki Boskiej Włodzimierskiej. Kniaziowi Wasylowi dokuczały ciągłe
starania i prośby mieszkańców Włodzimierza. Kiedy jedna z tego rodzaju delegacji
zagroziła kniaziowi otwartym powstaniem, przykazał zakuć natrętnych posłańców w
łańcuchy, a do Włodzimierza wysłał specjalny oddział, aby siłą uspokoić
niezadowolonych. Następnego dnia po tej rozprawie, kiedy zakrystian soboru
Zaśnięcia Matki Boskiej na Kremlu otworzył świątynię, zobaczył zamiast jednej
ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej dwie całkowicie do siebie podobne, i nie
można było odróżnić, która z nich jest rzeczywiście Włodzimierska. Powiadomiony
o tym książę osobiście przekonał się co do tożsamości dwóch ikon, natychmiast
rozkazał uwolnić więźniów i zaproponował im, by sobie jedną wybrali. Wybraną
ikonę przewieziono do Włodzimierza, po czym niezadowolenie ustało".3 Na odwrocie
jednej z tych ikon znalazło się później malowidło kogoś prawdopodobnie z kręgu
Andrieja Rublowa.
Ikona bizantyjska jeszcze raz musiała spotkać się z grabieżczymi koczownikami.
Kronika moskiewska podaje, że bojarzyn niżegorodzki, Siemion Karamyszew, za
namową Daniłły Borysowicza sprowadził oddziały Tatarów na Włodzimierz w 1410
roku. ..Przeklęci", jak wtedy nazywano grabieżczych koczowników, z początku
ukrywali się w lesie za Klaźmą, a zobaczywszy w" południe, że przy wałach miasta
nie ma nikogo, najpierw zagarnęli stado, a potem rzucili się, by mordować i
grabić. Dramat odbywał się przy soborze Zaśnięcia Matki Boskiej, gdzie zdążyła
się ukryć część ludzi. Kościelny Patrikiej ukrył ludzi i kosztowne naczynia w
górnej części cerkwi, a następnie zdjąwszy drabiny, klęknął "przed obrazem
przeczystym płacząc". Tatarzy wtargnęli do soboru i poddali Patrikieja srogim
torturom. Kronikarz mówi o męstwie i dzielności kościelnego: "On jednak niczego
nie powiedział, ale przecierpiał wielkie męki: pieczono go na ogniu
JI. Grabar, O driewnierusskom iskusstwie, Moskwa 1966, s. 196-198 (przyp. aut.).
51
i za paznokcie wbijano drzazgi, i nogi pocięto, potem, przywiązawszy do ogona
końskiego, wleczono go, i tak w tej męce skończył".
Tatarzy zerwali drogocenną sukienkę z ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej.
Nieznani ludzie potajemnie przekazali ją metropolicie moskiewskiemu Focjuszowi,
który w czasie najazdu tatarskiego przebywał we Włodzimierzu. Najeźdźcy pędzili
za Focjuszem i jego towarzyszami, ale ten, starym zwyczajem, ukrył się w lasach.
Mijały lata. Moskwa nabierała sił stając się centrum całej Rusi. W roku 1480
Włodzimierska ostatecznie "przeniosła się" do Moskwy, do soboru Zaśnięcia Matki
Boskiej dopiero co zbudowanego przez architekta włoskiego Arystotelesa
Fioravanti na wzór świątyni włodzimierskiej.
Od tego czasu sławna ikona przez kilka wieków nie opuszczała Moskwy.
Klęczał przed nią Iwan Groźny. Kajając się za grzechy, car despota wylewał łzy i
wymyślał nowe okrucieństwa. Pragnąc wykupić się z mąk piekielnych Iwan
przygotował nową sukienkę dla ikony, a nawet ułożył stichir na jej cześć.
Drogocenną szatę słusznie uważa się za arcydzieło mistrzów moskiewskich.
W dobie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej wraz z innymi skarbami Galerii
Tretiakowskiej ikona była wysłana z Moskwy do Nowosybirska. Tak daleko na wschód
podróżowała po raz pierwszy.
Od roku czterdziestego piątego ikona stale przebywa w Moskwie i podziwiają ją
coraz to nowe pokolenia.
5?
/
JĘZYK TAJEMNICZYCH WZORÓW
Xokój wam, sioła, budzące się o świcie.
Zorza igra na oknach domów, na koronkach okładzin, na rzeźbionych falistych
krajnikach ganków, na bramkach, ozdobionych licznymi i równomiernie
powtarzającymi się karbami i nacięciami. Pierwszy ujrzał światło drewniany konik
na dachu. Napiął swe muskuły i zanurzywszy się w błękitniejące przestworza,
ruszył naprzód.
Dokąd skacze ten rzeźbiony koń? Dawny zwyczaj zdobienia szczytu domów
rzeźbionymi konikami pełen jest symbolicznego sensu. Chata, nad którą wznosi się
koń, zamienia się w powóz mknący na spotkanie z dziennym światłem.
Ozdoby domów nie są czczym wymysłem naszych dalekich przodków.
Przyjrzyjmy się uważnie złożonemu splotowi drewnianych koronek, opasujących okna,
dach, ganek. Zastanówmy się nad sensem tych wzorów na okładzinach. Z początku ma
się wrażenie, że mistrzowie sami wymyślili bajeczne wzory, kierując się swoją
fantazją i dążeniem do piękna. W rzeczywistości wszystko było bardziej złożone.
Ornament jest językiem tysiącleci. To łacińskie słowo w tłumaczeniu dosłownym
oznacza ozdobę, wzór. Członek Akademii Nauk ZSRR, Borys Rybaków, w ten sposób
wyraził się o bogactwie treści ornamentu: "Patrząc na wymyślne wzory rzadko
zastanawiamy się nad ich symboliką, rzadko szukamy w ornamencie znaczenia.
Wydaje się nam często, że nie ma bardziej bezmyślnej, pustej i nietreściwej
dziedziny sztuki niż ornament. Tymczasem w ornamencie ludowym, podobnie jak i w
starych pismach, nawarstwiła się tysiącletnia mądrość narodu, początki
55
jego poglądów na świat i pierwsze próby oddziaływania człowieka na tajemnicze
dla niego siły przyrody za pośrednictwem sztuki".
Nasi dalecy przodkowie posługiwali się językiem ornamentu wcześniej, niż
pojawiło się pismo. Człowiek wyciął na płaskiej desce łuk albo po prostu zagiętą
linię, a wszyscy wiedzieli, że jest to symboliczne oznaczenie tęczy. Mroźna
śnieżysta zima wydawała się naszemu praszczurowi królestwem sił wrogich ludziom.
Wiosna z jej wylewami, mgłami, nagłymi przymrozkami, ociepleniem, deszczami - to
walka między zimą i latem, dobrem i złem. I po długich oczekiwaniach jako
zwiastunka zwycięstwa na niebie pojawiała się tęcza. W mitach starych Słowian
oznaczała ona sojusz, most między Matką-ziemią i niebem: od ich przyjaznej zgody
zależało życie człowieka, urodzaj, dobro stada.
Wycinając na desce tęczę w postaci łuku dawny Słowianin przywoływał na pomoc
dobre siły otaczającego świata i odpędzał złe.
Ludzie długo pamiętali język ornamentu, nadając magiczne znaczenie rytmicznym,
gładkim zawijasom, kółkom-rozetkom, kwiatom, trawom, liściom, rowkom, karbom,
fantastycznym zwierzętom, mieszkańcom podwodnego królestwa. Stopniowo
symboliczny sens trójkącików, gwiazd, kręgów został zapomniany, chociaż
znaczenie wielu najbardziej zrozumiałych znaków pamiętano długo. Mistrz wiejski
wyciął na okiennicach śpiewające koguty i to było zrozumiałe dla każdego. Koguty,
zwiastujące swym krzykiem początek ranka, były wiejskimi zegarami. Ludzie tak
mówili o kogucie: nie jest rasy książęcej, a chodzi z koroną; nie jest konnym
jeźdźcem, a ma rzemień na nodze; nie jest stróżem, a wszystkich budzi. Rankiem
otwierano okiennice, i ludzie widzieli na deskach wyrzeźbione koguty - znak
przypominający, że nadeszła pora pracy.
Ornament jest najstarszą ze znanych nam dziedzin sztuki.
Na skorupach naczyń glinianych znalezionych w kurhanach widzimy łamane linie,
maleńkie kółka, przecinające się kreseczki. Jest to prymitywny ornament
stworzony wtedy, kiedy cała nasza historia dopiero się zaczynała. Na ostruganej
desce człowiek
56
wyciął znaki przedstawiające słońce, księżyc, gwiazdy, wiatr, wodę, las - mając
nadzieję, że przyniosą mu one powodzenie na łowach, obfity urodzaj na polach,
zdrowie członkom rodziny. W epoce prehistorycznej ornament był pismem dla
wszystkich. Bierzecie do ręki naczynie i widzicie, że wzory na nim układają się
w trzy pasy. Na górze jest linia falista, symbolizująca wodę. W środku spirale
oznaczające jakby bieg słońca po niebie. Krople-kropki lub też ukośne linie w
tym samym rzędzie to deszcz przecinający drogę słońcu. U spodu są dwie linie
równoległe, między którymi mieszczą się ziarna - to ziemia. Proste naczynie
gliniane z niewymyślnymi wzorami, a przecież w nich odbiły się wyobrażenia
naszych dalekich przodków o układzie wszechświata.
Nikt nie może nam tak przekonująco opowiedzieć o świecie naszych praojców jak
ornament, którego wzory posiadają zadziwiającą trwałość.
Ornament wyraża duszę narodu, jego bystre, uważne oko, niewyczerpaną fantazję,
jego swoistą symbolikę. "Z pokolenia na pokolenie - pisze Borys Rybaków -
chłopki spod Archangielska i Wołogdy wyszywały pogańską boginię ziemi z
podniesionymi w górę rękami, jeźdźców depczących wrogów, święte drzewa i ptaki,
ołtarze i znaki ognia, wody i słońca, dawno zapomniawszy o pierwotnym sensie
tych znaków... Każdy uczony, który chce rozwiązać zagadki dawnych ornamentów,
winien zajrzeć do tej epoki, kiedy po raz pierwszy kształtowały się podstawy
znaczenia ornamentu, spuścić się w głąb wieków na pięć - sześć tysięcy lat
wstecz."
...Pokój wam, sioła o świcie.
W chacie pomorzańskiej z konikiem wszystkie meble są miejskie. Ławki drewniane,
krosna i taborety dawno wysłużyły już swoje. Zapomniane i niepotrzebne pokrywa
kurz na strychu. Myłem się rano nie w wypalanej glinianej umywalce, którą
jeszcze niedawno tu się posługiwano, lecz w żeliwnej, szablonowej, wyrabianej w
sąsiednim miasteczku. Chciałem się wytrzeć wiszącym włochatym ręcznikiem, ale
gospodyni delikatnie i śpiewnie powiedziała: "Proszę chwileczkę zaczekać,
przyniosę czysty".
57
Szybko wyciągnęła z kufra śnieżnobiały len wyszyty czerwonymi nićmi.
Geometryczne wzory równomiernie zmierzały do środka, gdzie widniała samotna
figura kobiety z podniesionymi do góry rękami.
- Kto to jest? - zapytałem, pokazując na wyszytą figurkę.
- To tylko tak. Nikt.
- A skąd bierzecie wzory?
- Ze starych ręczników.
Współczesne hafciarki uważają, że wzory nie mają żadnego znaczenia. Tymczasem
postać z podniesionymi rękami wyszyta na płótnie ma dość czcigodny, jeśli można
się tak wyrazić, wiek. Jak setki lat temu, również dzisiaj kobiety wyszywają na
ręcznikach pramatkę-ziemię wyciągającą ręce do słońca, proszącą je o łaskawość
dla ludzi. Prawdopodobnie z owych czasów doszło do nas powiedzenie wieśniacze o
zależności urodzaju od pogody: Nie ziemia zboże rodzi, ale niebo.
...Chodzę po cichych drogach wiejskich podziwiając rzeźbę. Szczególnie piękne i
przyjemne są okładziny okienne - każda chata ma inną, własną. Tu zdobią okna
śnieżnobiałe drewniane koronki, tam widzimy opadające w dół wspaniałe liście
ozdobne, a znów gdzie indziej okna podtrzymują lecące ptaki; okna kolejnej chaty
zdobione są falistą linią, a dalej pływa rusałka otoczona siecią wodorośli i
stadkiem ryb... Wiele wzorów na okładzinach odpowiada wzorom wyszytym na
tkaninach.
Nawet w tej samej miejscowości zarówno rzeźba, jak i ornament są różnorodnie
wykonane. Jeden mistrz wycinał wzory na gładkiej desce, drugi starał się, by na
powierzchni pojawiły się płaskorzeźby tworzące grę światła i cieni. Można
zobaczyć i malowane okładziny, na których naniesiono wzory farbami.
Daleko od Moskwy, wśród polnych przestworzy, zagubił się jej młodszy brat,
Juriew-Polski, założony podobnie jak stolica przez Jerzego Dołgorukiego. W
centrum miasta stoi sobór Św. Jerzego zbudowany w latach 1230-1234 z białych
kamiennych płyt.
- Ten sobór - wykrzyknął pewnego razu uczony - powinien stać pod szklanym
dachem...
58
Zachwyt znawcy jest zrozumiały. W całym budynku nie ma ani jednej płyty, która
nie byłaby ozdobiona przez "chytrusów", jak to kronika nazywa rzeźbiarzy w
kamieniu. Białokamienne płaskorzeźby zwierząt, ptaków, fantastycznych istot,
masek ludzkich z tamtego wieku patrzą ze ścian soboru na dawne przestrzenie,
które rozpostarły się za rzeką Kołokszą przy Jurie-wie-Polskim. Płyty soboru
pokryte są roślinnym ornamentem niczym dywanem, który nadaje świątyni świąteczną
wspaniałość. Gdy patrzy się na skomplikowany splot liści, łodyg i kwiatów,
przychodzą na myśl słowa Stasowa, że linie ornamentu to mowa wiązana, ciągnąca
się melodia, mająca swą zasadniczą przyczynę i nie tylko dla samych oczu
przeznaczona, ale także dla umysłu i uczuć.
Niestety, nie możemy obecnie rozszyfrować znaczenia, a ściślej mówiąc przyczyny,
ogólnej idei, decydującej o wystroju soboru Św. Jerzego. Chodzi o to, że około
wieku XV górna część budynku została zburzona, a w roku 1471 mistrz W. D.
Jermolin odbudował sobór ze starych rzeźbionych płyt. Przy odbudowie układ płyt
do tego stopnia został zmieniony, że gmach zaczął przypominać na stałe zszytą
księgę, w której wszystkie stronice są poprzestawiane. Od wielu dziesiątków lat
uczeni skrupulatnie ślęczą nad tym, żeby ustalić pierwotny wystrój soboru...
Patrzę na płytę plastycznie przedstawiającą ptaki zamknięte we wzorach
dziwacznych ornamentów z przepięknymi kwiatami i czuję się tak, jakbym znalazł
się w sadzie z rosyjskiej bajki.
Sława soboru Św. Jerzego, jego reliefów i ornamentów przechodziła z wieku na
wiek. Twórcy dzieł sztuki dekoracyjnej - rzeźbiarze w kamieniu, drewnie, w kości,
malarze, kopiści książek, twórcy ikon w Juriewie-Polskim czerpali motywy z
tradycji, przerabiali je zgodnie z wymaganiami współczesności. Nawet patrząc na
współczesną szkatułkę z Palecha lub Mstiory można zobaczyć zwój czy splot
gałązek podobny do tych z soboru Św. Jerzego. Zatem ta starodawna świątynia
ozdobiona koronkowym ornamentem w kamieniu od czasu Jerzego Dołgorukiego do dziś
pozwala odczuć pociągającą siłę sztuki ludowej.
Zresztą, jeśli nadarzy się wam okazja być w Juriewie-Polskim,
to obejrzawszy sobór, nie opuszczajcie tak szybko Włodzimierskiego Opola, gdzie
wszystko żywo oddycha historią, gdzie wieki odbiły swe piętno i na krajobrazie,
i na wystroju wiejskich domów, i na nazwach miejscowości, i na tutejszych
podaniach, i legendach... Oto las, gdzie pewnego razu pod pniem chłop z Juriewa-
Polskiego znalazł hełm bohatyrski z podobizną Michała Archanioła, ze złotą
rzeźbioną płytką, na której wśród stylizowanego ornamentu roślinnego z wieku
trzynastego widzimy gryfony i ptaki. Hełm należał do kniazia Jarosława i był
prawdopodobnie zgubiony przezeń w czasie bitwy nad Kołokszą, która płynie pod
Jurie-wem-Polskim. Oto wieś Batyjewo, gdzie, zgodnie z podaniem, długo stała
orda koczowników, którzy zniszczyli Włodzimierz i Stary Riazań. W Batyjewie
ulica wygląda jak wystawa okładzin okiennych ozdobionych przejrzystymi i
żłobkowanymi wzorami. Wśród wijącej się zieleni ukazują się drewniane koronki, a
na nich widać bądź to prościutkie faliste linie, bądź dziwacznie po-wywijane
sploty podobne do ozdób w soborze Św. Jerzego. Ale nie traćmy cennego czasu:
przecież cała ta Ziemia Włodzimierska jest ogromnym rezerwatem sztuki ludowej,
która w rozmaitych przejawach zachowała się do naszych czasów. Jeśli
chcemy zobaczyć ornament - ten migotliwy, malowniczy potok, sztukę linii, form i
kolorów - to oczywiście musimy odwiedzić Mstiorę, gdzie mieszkają malarze-
miniaturzyści, koronkarki, hafciarki, tłocznicy. Spotkamy tutaj wzory oddające
piękno dnia słonecznego, łąki pokrytej kwiatami, grę cieni na leśnej polanie.
Mstiora - to malownicze osiedle ze starą cerkwią, gdzie mieści się obecnie
muzeum, z kamiennymi halami targowymi, z lasem brzozowym. Tutejsi mieszkańcy są
następcami malarzy ikon. Dziadowie i pradziadowie współczesnych miniaturzystów
malując liczyli się z gustami starowierców, mocno trzymali się tradycji, lubili
styl "starodawny". W ciągu ostatniego półwiecza, oczywiście, wszystko się
zmieniło. W Mstiorze maluje się lakowe miniatury na papier-machć podobnie jak w
Palechu, Chołuju i Fiedoskinie. Z dawnego stylu Mstiora zachowała upodobanie do
kwiecistości i głębi, do ornamentalnego obramowania rysunku. I nieprzypadkowo w
Mstiorze mieszkają i pracują wspaniali
60
i prawdziwi znawcy ornamentów. Tutejsi artyści mogą nie tylko na podstawie
jednego czy dwóch zwojów określić pochodzenie owej "muzyki dla oczu", ale
stworzyć także nowe wzory błyszczące złotem, dające nam głęboką wizualno-
artystyczną rozkosz. Na współczesnej miniaturze Mstiory ornament nie tylko
łagodzi bujność kolorów tła, ale odgrywa także samodzielną rolę dekoracyjną.
Sztukę Mstiory w minionych dziesięcioleciach wsławili tacy mistrzowie ludowi jak
Nikołaj Kłykow, Iwan Morozów, Iwan Fomiczew. Bez końca malowali oni na
szkatułkach i płytkach trojki, bitwy, zabawy wykazując przy tym niewyczerpaną
fantazję, stwarzając barwne sceny według motywów bajek i bylin. Każdą ich pracę
ozdabia ornament, zadziwiające wzory: wariacje tematów wziętych to z ikon
pradziadów, to z fresków cerkwi północnych, to z kronik niepamiętnych czasów...
Ale nigdzie się nie spotyka takiego święta linii, zwojów, rozetek,
najróżnorodniejszych motywów jak w pracach Jewgienija Jurina, najstarszego
artysty Mstiory. Przez całe życie Jurin tworzy "muzykę dla oczu", wszystkie jego
szkatułki i panneau to dywany pokryte ornamentem. Nie wiem, czy we współczesnej
sztuce radzieckiej jest jeszcze taki artysta, dla którego dziedzina ornamentu
stała się jedyną i wszechogarniającą pasją.
Gdy się wejdzie do domu Jewgienija Jurina od razu widać, jak wiele o człowieku
mówi to, czym się otacza. Już z progu rzuca się w oczy królestwo koronkarskich
wzorów. Okna i drzwi ozdobione są śnieżnobiałymi firankami - mstiorskimi
koronkami. W osiedlu tym, o którym mówią, że ani to wieś, ani miasto, rzadko
która kobieta nie zajmuje się rękodzielnictwem. Koronki mstiorskie - "choinka",
"trawka", "kwiaty" rytmicznie powtarzają się na firankach - są sławne na cały
kraj. Na podłodze izby leżą różnokolorowe dywaniki z pstrymi wzorami
symetrycznych połączeń.
Jewgienij Jurin ma za sobą długie życie, ale jest ruchliwy i zgrabny jak
młodzieniec. Jest to tym bardziej zadziwiające, gdy się weźmie pod uwagę, że
praca miniaturzysty wymaga wielu godzin wytrwałej samotności i piekielnej
cierpliwości, wirtuozostwa rąk
61
i ostrości wzroku. I oczywiście, pełnej napięcia emocjonalnej pamięci, wyobraźni,
wszystkich sił duchownych i fizycznych.
Jewgienij Jurin jest towarzyski i rozmowny, przekonująco opowiada o swym życiu i
pracy. Od dzieciństwa pociągała go ornamentyka. Jeszcze jako dziecko gorliwie
odrysowywał z malowanych przez dziadka i ojca ikon faliste linie, kółeczka,
tęcze. Wiele lat poświęcił badaniu starego i nowego ornamentu. Wykonał tysiące
szkiców; dokładne kopie ornamentów spotykanych w soborach włodzimierskich,
suzdalskich, juriewpolskich, wiazni-kowskich i jarosławskich. Odrysował
okładziny i frontony. Bywał na rosyjskiej Północy. Bardzo lubił ornament
roślinny i dlatego na całe dni przepadał w okolicach Mstiory: wśród pól, łąk, w
cienistych lasach, na brzegach rzek i jezior.
Ornament - mówi Jewgienij Jurin - jest niewyczerpany jak przeszłość i
teraźniejszość, jak historia i życie. Dlatego wzór jest moim głównym i
umiłowanym bohaterem.
Jak czysty i nie wysychający strumień ornament przebija się przez wieki i
tysiąclecia, niosąc życiodajną moc z podziemnych głębin stuleci i odbijając w
swych przejrzystych źródlanych wodach światło współczesności.
Ornament jest muzyką, którą można zobaczyć... Kwiecisty korowód porusza się jak
w tańcu, zachowując symetrię, matematycznie ścisłą i regularną przeplatankę
motywów. W nie kończących się powtórzeniach, pauzach, w różnorodnych figurach i
arabeskach łączy się wymyślna złożoność i prostota.
Ornament jest muzyką. Czasami jest ona podniosła, uroczysta, polifoniczna,
zdolna wstrząsnąć swymi głośnymi melodiami. Ale ornament może być także melodią
pastuszego rogu, śpiewającego w polu pod samotną brzózką.
Niemożliwą jest rzeczą wymienienie przedmiotów, które zdobi ornament wykonany
środkami malarstwa, grawerunku, haftu. Niewypowiedzianym wzorem ozdobione są
stronice ksiąg staro-ruskich, tryskające nie więdnącymi kolorami ornamentów i
wspaniałymi zakładkami. Przecież książka już wtedy była nie tylko środkiem
poznania, ale i wychowawcą smaku artystycznego. Przy klasztorach i na dworach
kniaziów istniały szkoły kopistów-
62
-malarzy. Ukrywszy się za murami klasztornymi, artysta przepisywał tekst
biblijny zdobiąc go miniaturami, dla których tematy czerpał z legend i wierzeń
swoich czasów.
Ornament zbliża do siebie wspaniały sobór i chłopską kobiałkę z brzozy, z którą
teraz dziewczynki chodzą do lasu po maliny. Ornament pokrywał ściany Sali
Granowitej w Kremlu Moskiewskim i wrzeciono prządki.
Artysta zajmujący się nanoszeniem wzoru na przedmiot winien go czuć i rozumieć,
znać jego cechy. Wzór, który jest odpowiedni dla biżuterii, nie nadaje się na
puchar; czym innym jest obramowanie okna, czym innym obramowanie ikony.
Każdy przedmiot wymaga swej kompozycji, odpowiedniego rytmu. Jurin posiada
szczególny, powiedziałbym, muzyczny wzrok. Jego ornamenty można zobaczyć w
licznych muzeach kraju, były też nieraz wystawiane za granicą.
Jurin wybrał właściwą drogę - bada ornament ludowy w rzeźbie, w drewnie i
kamieniu, w starych rękopisach, na ścianach soborów, w emalii, w ceramice, na
dywanach, haftach, koronkach. Również i teraz wyjeżdża, żeby zobaczyć zagubioną
gdzieś w lasach wetluskich cerkiewkę lub obejrzeć okładziny chat na wsi, która
znajduje się daleko od wielkich dróg, za lasami, za jeziorami.
Przechadzam się rano z Jurinem po Mstiorze, ulicami, gdzie domy patrzą na nas
cienkimi, drewnianymi koronkami.
Zbliżamy się do brzozowego zagajnika, skąd widać łąki, rzeczki, wioseczki na
wzgórzach i obłoki uciekające ku horyzontowi. Pytam artystę:
- Dlaczego nie pokazał mi pan swego albumu, gdzie, jak mówią, narysował pan
tysiące wzorów ornamentalnych?
- A bo go nie mam - odpowiada Jurin.
- Jak to? Przecież z każdej wyprawy przywozi pan mnóstwo rysunków...
- Swój album podarowałem muzeum. Niechaj młodzi ludzie patrzą i uczą się - mówi
Jurin. - Nie chcę jak kościej chudnąć przy złocie.
Słońce jest coraz wyżej, wznosi się nad horyzontem, spuszczając na ziemię złote
promienie. Przypominają mi one nić, która
63
rozwija się po drodze z bajecznego kłębka, lecącego przez szerokie pola, góry
wysokie, głuche lasy. Myślę, że ornament to nić przewodnia z przeszłości do
współczesności, prowadząca nas ku przyszłości. Pokój wam, sioła przebudzone o
świcie...
ECHA UCZT SCYTYJSKICH
W starych kronikach bizantyjskich pochodzących jeszcze z szóstego wieku mówi się
o Slowianach-gęślarzach, mieszkańcach dalekiej Północy, do której trzeba jechać
przez piętnaście miesięcy. Podczas walk Greków z Chazarami zostali wzięci do
niewoli cudzoziemcy, którzy nie przypominali wojowniczych mieszkańców
nadczarnomorskich stepów. Jeńcy wyróżniali się wysokim wzrostem i siłą. Miast
broni cudzoziemcy nosili z sobą gęśle. Okazuje się, że byli to posłowie
słowiańscy, których chan chazarski siłą u siebie przetrzymywał. Kiedy Grecy
zapytali olbrzymów kim są i skąd pochodzą, posłowie odpowiedzieli: "Nie umiemy
posługiwać się bronią, gramy jedynie na gęślach. W naszym kraju nie ma żelaza;
nie znając wojny i kochając muzykę, prowadzimy życio w zgodzie i pokoju".
Oczywiście, w tym epizodzie jest wiele z legendy. Życie Słowian północnych nie
było tak idylliczne. Ale to opowiadanie zawiera też ziarno prawdy. "Zgodność
historyków bizantyjskich -zwraca uwagę Karamzin - w opisie tego wydarzenia
dowodzi, jak się wydaje, że przedstawia on prawdę, którą potwierdza również
ówczesna sytuacja na Północy, gdzie Słowianie mogli się cieszyć spokojem, kiedy
Germanowie (pod koniec szóstego wieku) poszli na południe i gdy rozpadło się
panowanie Hunów."
Ta nieco legendarna historia o Słowianach grających na gęślach otwiera pierwszą
stronicę w życiu muzycznym Rusi.
Na olbrzymim terytorium, gdzie zamieszkiwali nasi przodkowie, archeologowie
odnajdują w kurhanach różnego rodzaju i różnej wielkości dzwonki i dzwoneczki.
Znajdowano je i na wybrzeżu Morza Czarnego, i na Uralu, i Syberii... Według
staro-
67
słowiańskich i innych wierzeń dzwon bronił człowieka przed działaniem wrogich
magicznych sił.
Jeszcze przez wiele wieków po obaleniu bożków lud miewał pogańskie sny i mimo
zakazów i kar po wsiach i miastach z wesołą muzyką włóczyli się kuglarze; nawet
ascetycznym mnichom, których nękały pokusy, majaczyły się dźwięki gęśli i
piszczałek. Dlatego duchowieństwo z gniewem odnosiło się do gęślarzy i grajków,
ostrzegało błądzących; kto przyjmuje kuglarzy, ten pomaga diabłu. Jednakże
pociąg do muzyki był silniejszy.
W soborze Św. Sofii w Kijowie znaleziono freski przedstawiające śpiewających i
grających kuglarzy. Młodzieniec trzyma w ręku instrument strunowy, dwaj kuglarze
dmą w trąby, tańczący muzykant podniósł do ust fujarkę. Ów oczywisty dokument
malarski świadczy o tym, że w jedenastowiecznym Kijowie były popularne
instrumenty strunowe, smyczkowe i inne. Bez muzyki i pieśni nie było możliwe ani
święto, ani uczta, ani pogrzeb.
Nasi przodkowie najbardziej lubili gęśle. Gęśliki z jaworu i klonu w bajkach,
legendach i bylinach są obdarowywane najczulszymi imionami i określeniami.
Na hucznych ucztach kniazia Włodzimierza, opiewanych w bylinach, bywał bohatyr
Dobrynia, sprytny dworzanin, dyplomata, dzielny żołnierz i równocześnie
wspaniały muzyk. Jedna z bylin kijowskich opowiada, że kiedy Dobrynia przyszedł
na "uroczystą ucztę", natychmiast poprosił go Włodzimierz:
Hejże, ty Dobryniuszko Nikiticzu nasz! Weź do ręki swoje gęśle jaworowe, Uderz w
struny gęśli pozłacane, Zagraj nam smętnie, zagraj nam kojąco, . A następnie
zagraj nam wesoło.
1 oczywiście, Dobrynia zagrał na gęślach tak, że na początku wszyscy się
zamyślili, posmutnieli, a potem wesoło uderzył w struny i "wszystkich
ucztujących rozweselił".
Ruś pamięta również innego gęślarza, bohatyra bylin nowogrodzkich - Sadko, który
ze swymi jaworowymi gęślami przeszedł
68
mnóstwo przygód. Początek byliny cyklu nowogrodzkiego zaczyna się od słów:
Jak to w sławnym Nowogrodzie Był Sadko, wesoły junak: Nie miał on skarbca
złotego. Miał tylko gęśle jaworowe; Po ucztach chodził i grał Sadko, Pocieszał
kupców, ludzi podgrodnych.
Sadko miał innego rodzaju słuchaczy niż Dobrynia Nikiticz, który grywał na
ucztach u kniaziów. Sadko rozweselał kupców i rzemieślników. Bylina opowiada,
jak przebywał nawet w królestwie podwodnym, jak rozbawił grą na gęślach króla
wodnego, tak że z powodu szaleńczego tańca władcy mórz zaczęły tonąć okręty.
Nawiasem mówiąc nie wszyscy wiedzą, że Sadko, z którego imieniem wiąże się tyle
legend muzycznych, rzeczywiście istniał. Podczas badań archeologicznych na
nowogrodzkim dziedzińcu wyszło na jaw, że cerkiew założył w roku 1167 Sotko
Sytinicz.
W wielu pieśniach, zabawach i obrzędach, które omal że dotrwały do naszych
czasów (pamiętają je jeszcze po wsiach), widzimy echa dalekiej starej muzyki,
związanej z ubóstwieniem przyrody, kiedy to niebo, słońce, las, łąki wydawały
się ludziom żywymi istotami. Wierzenia pogańskie ulegały zapomnieniu, ale pieśni,
którym towarzyszyła gra na prostych instrumentach w rodzaju rogu, długo jeszcze
pozostawały w pamięci ludu. Na wsi środkoworosyjskiej, gdy tylko zaczynały
wschodzić oziminy, młodzi zbierali się w opłotkach, ustawiali w dwa rzędy i
chwytali się za ręce. Po ich rękach szło dziecko przystrojone wstążkami i
kwiatami. W polu opuszczano dziecko na ziemię, a ono zrywało kilka łodyg i
biegło z nimi do wsi, a chłopcy i dziewczęta śpiewali wtedy:
Upadł kłos na niwę, Na białą pszenicę... Zrodzi się, zrodzi Żyto z owsem: Żyjcie
obficie, Syn z ojcem.
69
Ta zabawa nazywała się "prowadzenie kłosu". Trudno w niej nie usłyszeć echa
zabaw pogańskich, w których muzyka i pieśń stanowiły nieodłączną część obrzędu.
Do dziś w północnych wioskach ma jeszcze miejsce zabawa, podczas której
uczestnicy zbierają się w rzędach i śpiewają:
A my proso siali, siali! Oj, Did-Łado, siali, siali!
Oczywiście, mało kto wie, że Łada to u starych Słowian bogini miłości, a Did to
jej syn, przepiękny jak Apollo.
Przez wieki lud doskonalił swoje pieśni i sposób ich wykonania, stworzył
wielogłos; wielogłos pojawił się dlatego, że na Rusi lubiono śpiew chóralny.
Polifonia pieśni ludowej, jej oryginalność i rzewność były szeroko
wykorzystywane przez kompozytorów rosyjskich. O pięknie i korzyści płynącej z
muzycznej kultury ludowej Michał Łomonosow napisał: "Słodkie dźwięki ojczystej
pieśni i muzyki w żywej duszy ludzkiej umysł pobudzają i uczucia podniosłe
rodzą".
Czysto wiejskim instrumentem muzycznym, który przetrwał od średniowiecza do
współczesności, jest róg. Również w naszych czasach w niektórych regionach, na
przykład we wsiach pasterskich: Niebyłem, Nikulskiem, Niewieżynie rogi dźwięczą
jak za czasów Olega. W teatrze suzdalskim przed wojną występowała orkiestra, w
której grano wyłącznie na rogach.
...Jest letnia, niewzruszona cisza. Z rzadka, nad brzozowym zagajnikiem, niemal
różowym od malinowej zorzy, przeleci lekki wietrzyk i znów wszystko zamilknie.
Ale oto cisza łąk zostaje przerwana. Na wzgórzu, między dwoma brzozami, siedzi z
rogiem starzec, który przypomina Welesa, starosłowiańskiego boga bydła domowego.
Pastuch nadyma poczerwieniałe policzki wygrywając melodię za melodią. Są to
stare smętne dźwięki, przejmujące swą tęsknotą serce. Nawet biały obłoczek,
mknący po wietrze na spotkanie z zorzą, zatrzymuje się, żeby posłuchać pasterza.
Stado skubie trawę, a starzec raduje bezludną okolicę melodiami dawnych lat.
70
Gra na rogu nie jest prosta. Oprócz umiejętności, która nie wszystkim jest dana
i nie od razu, potrzebne są siła fizyczna i dobre płuca. We wsiach
włodzimierskich pasterz z rogiem od dawna jest wyżej ceniony niż pasterz, który
rogu nie posiada.
Patrzę na zgrubiałe ręce starego Rodiona i dziwię się, jak zręcznie, zgrabnie
nimi włada, przesuwa palce, zmieniając melodie. Gdy śpiewa róg Welesa - dziada
Rodiona, przez całe lato tuczy się stado. Dlatego też chłopki nigdy nie żałują
dla pasterza najsłodszego, najbardziej smakowitego ciasta.
- Ojczulku Rodionie - pytam - czy dawno grasz na rogu?
- U nas w rodzie wszyscy grali na rogu. Ten róg podarował mi dziadek. A zrobił
go pradziadek Prow Arszynów. W dawnych czasach cała nasza wieś grała na rogach.
Starzy jeszcze pamiętają, jak do nas przyjeżdżał kompozytor Borodin. Grajkowie z
Wiesi słynęli jako najlepsi pasterze. Szli na całe lato paść stada nie tylko we
wsiach suzdalskich i włodzimierskich, ale i dalej, nad Okę, Kamę, Wołgę...
Wioski pomiędzy Suzdalem i Juriewem-Polskim to żywe skarbnice sztuki gry na
rogach. Prawdopodobnie róg przynieśli na Ziemię Włodzimierską przesiedleńcy znad
brzegów Dniepru. W zagadce ludowej o rogu mówi się tak: "Wyrósł w lesie, na
ścianie zawisnął, na rękach płacze, kto go słyszy, ten skacze".
Ten, kto grał na rogu, był niezbędnym uczestnikiem wesela, chrzcin, poborów
rekruckich, spotkań rodzinnych i pożegnań. Na ikonie z wieku siedemnastego Sobór
Matki Boskiej, która została przywieziona z Włodzimierza do Muzeum im. Andrieja
Rublowa, są namalowani pasterze z rogami i trąbami. W wieku siedemnastym i
osiemnastym w pałacach ziemiańskich utrzymywano specjalne orkiestry rogowe.
W latach siedemdziesiątych minionego stulecia miłośnik muzyki ludowej Nikołaj
Kondratiew założył orkiestrę składającą się z pasterzy-muzykantów, która
jeździła po Rosji z nieoczekiwanym sukcesem. Przez dwa sezony Kondratiew i jego
orkiestra występowali w Paryżu, budząc zachwyt oryginalnymi przygrywkami z
dalekiej Północy. Gazety pisały, że w melodiach wygrywanych na rogu słychać echa
uczt scytyjskich. Maksym Gorki,
71
który spotkał owych grajków na jarmarku w Niżnym Nowogrodzie, napisał: "Chłopcy
w żółtych siermięgach i wysokich filcowych kapeluszach zbierają się na estradzie.
I nagle wylewa się smętna, śpiewna, tęskno wzdychająca pieśń rosyjska. Wydaje
się, że śpiewa to chór tenorów - śpiewa gdzieś daleko tylko jedną melodię bez
słów. Dźwięki płaczą, wzdychają, jęczą... i bardzo zabawny kontrast ze smętną
pieśnią tworzą nadęte czerwone twarze.
Smętna pieśń się urwała.
- Od dawna gracie?
- Niektórzy czterdzieści lat już dmą..."
Trzeba powiedzieć, że również w naszych czasach gra na rogu żyje i doskonali się.
Wiosną roku 1967 w prasie pojawiła się notatka pod tytułem: "Róg włodzimierski w
Box Hill". Opowiadając, że w Australii z ogromnym sukcesem występowała Państwowa
Orkiestra Ludowa im. N.P. Osipowa, korespondent podkreślał: "Kiedy w rękach
mistrza Siemiona Chutoriańskiego przemówił róg włodzimierski, oklaskom nie było
końca". W notatce były przytoczone słowa nauczyciela australijskiego: "Wasze
instrumenty, oczywiście, są nad wyraz zadziwiające. Ale potęga wasza tkwi w
czymś innym: w melodyjności, pięknie, świeżości waszych pieśni. Wieje od was
jakaś przemożna młodość".
Gęśliki, róg, piszczałka, trąby wojskowe, talerze miedziane -wszystko to
otrzymaliśmy w spuściźnie po starych czasach. Po przyjęciu chrześcijaństwa naród
nasz wniósł wiele nowego do kultury muzycznej.
Śpiew kultowy istniał jeszcze na Rusi pogańskiej. W Kijowie było wielu znawców
muzyki. Kiedy kniaź Włodzimierz wysłał swych posłów do Bizancjum w celu
"zbadania wiary", urzekła ich liturgia konstantynopolitańska, którą cechowały
wspaniałość i przepych, ale najbardziej spodobał im się śpiew. Nie wiedzieli,
gdzie się znajdują: na ziemi czy w niebie.
W wieku X i XI do Kijowa często przyjeżdżali śpiewacy greccy, pojawiły się chóry
cerkiewne. Zapożyczywszy bizantyjski ośmio-głos, nasi przodkowie zaczęli
tłumaczyć teksty greckie na język ruski. Ale przy przekładzie trzeba było
zmieniać również rytm
72
melodii - śpiew uzyskiwał nowy, słowiański charakter. Znamy nawet nazwiska
pierwszych Rusinów, którzy nauczyli się "sztuki śpiewaczej": mnich z Ławry
Kijowsko-Pieczerskiej, Stefan, Kirik z Nowogrodu i Łukasz z Włodzimierza.
Rusini nauczyli się zapisywać melodie cerkiewne swoimi znakami śpiewaczymi
(zwali je znamionami) i zachowali je dla następnych pokoleń. Księga rodowodów z
dumą zaznaczała, że na Ziemi Ruskiej istnieje "śpiew wspaniały, podobny do
archanielskiego". Od wieku piętnastego rozpowszechniło się wszędzie, jak wtedy
mówiono, piękne śpiewanie, stare i uroczyste. W cerkwiach nazywano je "śpiewem
domestycznym"; termin ten wywodzi się z języka greckiego. Jeden domestyk (główny
śpiewak) stał po prawej stronie, drugi po lewej wraz z chórem, a pomiędzy nimi
znajdował się dyrygent. Śpiew był harmonijny i dźwięczny.
Ruś kochała się w dzwonach. Już w pierwszej połowie czternastego wieku (a
możliwe, że i wcześniej, ale nie ma po temu danych) odlewano dzwony w Moskwie i
Nowogrodzie. Kronika Nowogrodzka odnotowała pod rokiem 1342:
"...arcybiskup Wasyl kazał odlać dzwon wielki dla świętej Sofii i przywiózł
mistrza z Moskwy, człowieka szanowanego, imieniem Borys". Tenże Borys, według
słów kronikarza, odlewał dzwony dla Moskwy i innych miast. Istnieją domysły, że
właśnie Borys, opanowawszy nową sztukę, dał początek odlewaniu dzwonów w Rosji.
Dzwony cerkiewne, które było słychać na dziesiątki wiorst, tworzyły swoistą
orkiestrę epicką, muzykę dla wszystkich, potężny instrument muzyczny. Dzwony
biły "w dni uroczystości i nieszczęść narodowych". Przez wiele wieków bicie
dzwonu towarzyszyło życiu narodu - zwiastowało zbliżanie się wroga, wzywało
wojowników do bitwy, było wołaniem o pomoc w czasie klęski, witało zwycięskie
zastępy, głosiło w czasie świąt radość. Radosnym melodyjnym dzwonem powitała
Moskwa wojowników, którzy powrócili z Kubkowego Pola. Na głos dzwonu zbierały
się w Moskwie oddziały Minina i Pożarskiego, które wypędziły najeźdźców ze
stolicy. Dzwon zwoływał kochających wolność mieszkańców Nowogrodu na wiec, na
którym decydowano o losach republiki nowogrodzkiej i jej obywateli.
73
Dzwony zazwyczaj odlewano w rusznikarniach. Ludwisarze wykonywali przeważnie
wielkie dzwony, natomiast dzwoniarze (była i taka specjalność) odlewali z reguły
mniejsze dzwony i serca. Uważano, że odlewanie dzwonów i serc jest zaszczytnym
zajęciem. Kronikarz, chcąc pochwalić mistrza włoskiego, Arystotelesa Fioravanti,
który w Rosji znalazł drugą ojczyznę, tak pisał o nim: "Ludwisarz lubi je
odlewać i bić w nie; w odlewaniu dzwonów i wszystkiego innego jest bardzo
sprytny". Gdy odlewano wielki dzwon, kronikarz zapisywał to wydarzenie w swojej
księdze, nie zapominając wymienić również mistrza, który go zrobił. Twerski
kronikarz w ten sposób wyraził się o ludwisarzu, Mikule Krieczetnikowie: "Mistrz,
jakiego nawet wśród niemców nie znajdziesz" (niemcami nazywano wtedy zwykle
każdego cudzoziemca).
Na miniaturze z wieku piętnastego przedstawione jest odlewanie dzwonu w Twerze.
Najpierw widzimy, jak dzwon odlewa się w formie, a potem wisi już na dzwonnicy.
Możemy nawet dostrzec specjalne piece do wytopu. Do stopu dzwonnego złożonego z
miedzi i cyny dodawano srebra, żeby nadać mu lepsze brzmienie. Stąd też pochodzi
wyrażenie "srebrny dzwon".
Z dzwonami były związane najróżnorodniejsze podania. Kiedy na przykład
przystępowano do odlewania wielkiego dzwonu, to umyślnie rozpuszczano jakąś
fałszywą pogłoskę. Trzeba było wymyślić coś zupełnie zadziwiającego, żeby ta
pogłoska rozchodziła się od wioski do wioski, od miasta do miasta. Uważano, że
im dalej dojdzie, tym silniej dzwon będzie dzwonił. Zły to był znak, kiedy nocą
dzwon sam zadzwonił. Kto usłyszy nocą dzwon, powinien się spodziewać
największego nieszczęścia. Oto w samym sercu Moskwy wisiał dzwon alarmowy, który
w codziennej mowie nazywano wzbudzającym trwogę. Wszyscy wiedzieli, że dzwon ten
wiąże się z buntem. Do roku 1478 był dzwonem wiecowym Nowogrodu Wielkiego,
następnie zabrano go nowo-grodzianom, przewieziono do Moskwy i przelano. Ale ów
dzwon niedługo służył moskwianom. W roku 1681 w ciemną noc car Fiodor
Aleksiejewicz przeraził się. Wydało mu się bowiem, że dzwon alarmowy sam
zadzwonił. Rozgniewany car zebrał rano
74
najbliższych bojarów na naradę. Dzwon wywieziono "na zesłanie" do głuchej i
lesistej Karelii. W ten sposób "buntownik" nowogrodzki nie zagrzał miejsca w
Moskwie.
O dzwonach lud układał wiele pomysłowych przypowieści, porzekadeł, zagadek i
żartów. Na przykład, dla mieszkańców wsi dzwon był swego rodzaju zegarem, który
mówił o nastaniu dnia. Krążyło dlatego porzekadło: "Przy pierwszym dzwonie kończ
ze spaniem, przy drugim dzwonie - bij czołem w pokłonie, przy trzecim dzwonie -
stój już przed domem". Chłopi porównywali czasami dzwonnicę do ryczącego potwora
i mawiali: "Stoi byk na górach, jest o siedmiu głowach, żebra mu stukają, a boki
goreją". Mówiono też o dzwonie: "Siedzi kogut na wrotach, warkocze ma do podłogi,
głos do nieba". Albo jeszcze tak: "Na kamiennej górce wyją wilki; zaryczał wilk
na siedem siół; żywy martwego bije; umarły wrzeszczy wniebogłosy, na krzyk lud
się zlatuje".
..Nad brzegami jeziora Nero, pomiędzy Moskwą i Jarosławiem, stoi Rostów Wielki,
teraz nieduże miasto, które ma już ponad tysiąc lat. W mieście tym człowiek tak
się czuje, jakby nagle przedostał się wehikułem czasu do epoki bohatyrów z bylin,
chociaż zachowane do dziś budowle pochodzą w zasadzie z siedemnastego wieku.
Wszystko tutaj jest zadziwiające - bezkresna gładź jeziora, wysokie mury
twierdzy, wieże, przejścia, ogromne kopuły sięgające wprost nieba...
Nie na próżno przyjeżdżał tutaj wraz z artystami Konstantin Stanisławski, zanim
na scenie Teatru Artystycznego pokazał tragedię Car Fiodor; przyjeżdżał, aby
wczuć się w koloryt starych czasów i zrozumieć dawno minione dzieje.
Rostowski zespół architektury powstał wtedy, gdy miejscowym metropolitą był
energiczny Jona Sysojewicz, z pochodzenia chłop, obdarzony silną wolą, uczciwy,
bardzo doświadczony, oczytany, posiadający smak artystyczny. Wygnany z Moskwy za
wierność patriarsze Nikonowi, Jona Sysojewicz zaczął stawiać w Rostowie
wspaniałe budowle. Zesłany metropolita chciał, żeby przypominały one Kreml
Moskiewski i nie ustępowały mu w blasku i okazałości. Oczywiście Jona doskonale
znał dzwonnice stoli-
75
??, wiedział, jak uroczysty charakter nadają życiu dzwony.
W roku 1682 architekt Piotr Dosajew postawił w soborze Zaśnięcia Matki Boskiej
letnią dzwonnice; cechowały ją zadziwiające właściwości akustyczne - głos dzwonu
rozchodził się nie w górę, lecz wszerz. Z początku na trójprzęsłowej dzwonnicy
umieszczono trzy dzwony: jeden o wadze tysiąca pudów, drugi pięciuset, trzeci
jeszcze mniejszy. Brzmienie tych pierwszych rostowskich dzwonów było minorowe;
smętne ich dźwięki odpowiadały nastrojowi wygnanego z Moskwy Jony. Ale czasy się
zmieniły, metropolitę Rostowa zaczęto zapraszać do Moskwy, umocniła się jego
pozycja w kraju. Miasto się rozbudowało, mistrzowie stworzyli wspaniały zespół
architektury. Przyjeżdżających do Rostowa uderzała tu atmosfera świątecznej
wspaniałości. Pojawiła się potrzeba nowego dzwonu, który nastrajałby słuchaczy
radośnie.
Trudne zadanie odlewu dzwonu o wadze ponad dwóch tysięcy pudów powierzono
najwybitniejszemu mistrzowi ludwisarskiemu - Frołowi Terentiewiczowi. Mistrz
stworzył gigantyczny instrument wyróżniający się radosnym dźwiękiem.
Jona Sysojewicz był tak bardzo zadowolony z owego dzwonu, że nazwał go na cześć
swego ojca, chłopa Sysoja. Zachowało się powiedzenie metropolity o dzwonach
rostowskich: "Na swoim dworeczku odlewam dzwoneczki, chwalą mnie ludkowie".
Słowa te wyrażają cały charakter Jony Sysojewicza - niepohamowany, przebiegły,
dumny.
Każdy okazalszy dzwon w Rostowie miał swoje imię: Wielki Sysoj, Polijelejny,
Łabędź, Gołodar, Czerwony, Kozioł... Mniejsze dzwony nie miały nazw. Gdy grał
Wielki Sysoj ważący dwa tysiące pudów, cała okolica napełniała się hukiem, jego
głos było słychać w promieniu dwudziestu pięciu wiorst. Każdy z dzwonów miał
swój ton i swoje przeznaczenie. Wielki Sysoj dzwonił na uroczyste wydarzenia,
Kolaziński - cechował rytm taneczny, Gieorgijewski - płynny, "malinowy dźwięk".
Muzyka ludowa przyciągała do Rostowa ludzi z całej Rosji. W połowie ubiegłego
wieku znawca akustyki Aristarch Izrailew dokonał nutowego zapisu dzwonów
rostowskich.
76
W naszych czasach dźwięk każdego z dzwonów dokładnie kopiują miniaturowe
kamertony, które znajdują się w miejscowym muzeum; nieraz były one pokazywane na
wystawach i zawsze otrzymywały nagrody. Kilka lat temu rostowianie byli
świadkami i słuchaczami niezwykłego święta dzwonów. Na starą dzwonnicę wyszli
mistrzowie rzadkiego, prawie zanikłego zawodu: dzwonnicy. Dzwony rostowskie
uderzyły pełnią siły. Powietrze pękało od huku. Stada gołębi uleciały w niebo.
Mieszkańcy Rostowa zebrali się na placu. Starzy ludzie płakali wspominając
młodość. Cóż takiego się działo? Otóż młody historyk sztuki, Władimir
Diesiatnikow nagrywał dzwony rostowskie na płytę. Teraz w domu możemy słuchać,
jak rytmicznie bije Wielki Sysoj, jak śpiewa Łabędź...
W wierszach ludowych o Jegorze Chrabrym dzwony wymienione są obok najdroższych
dla Rosjan pojęć:
Wychodził Jegorij na ojczystą Ruś, Zobaczył Jegorij szeroki świat, Usłyszał
Jegorij dzwonu głos, Zagrzało go słońce czerwone.
Przez wieki to właśnie uosabiało Ojczyznę: szeroki świat, słońce czerwone, dzwon.
Kompozytorzy-klasycy często zwracali się ku niewyczerpanym bogactwom muzyki
ludowej. Glinka wielokrotnie wykorzystywał w swych operach i symfoniach ludowe
motywy muzyczne. Przypomnijmy chociażby Kamarińską. Siergiej Taniejew był
wielkim znawcą "kraśnego" śpiewu. Rachmaninow z zachwytem pisał o dzwonach i
wprowadzał je do swych sławnych utworów.
Poruszył pałeczką dyrygent i usłyszeliśmy melodie bylin, grę pasterzy i kuglarzy.
Po spokojnych rytmach nastąpiły pełne napięcia i gorzkiej zadumy pieśni o
niewoli tatarskiej.
...Podniesiono kurtynę i widzowie zobaczyli gęsty las i mądrą dziewicę Fiewronię,
która karmiła dzikie zwierzęta. Wokół leśny urok, cisza, ponurość jodeł łagodzi
czułość białopiennej brzozy.
Fiewronia wychwala drogą jej od dzieciństwa przyrodę: "Ach,
77
lesie ty mój, pustelnio przepiękna, dąbrowo ty moja, królestwo zielone, w którym
kochana matka moja rodzona od dziecka mnie wychowywała i pieściła".
Po wieloletniej przerwie w Teatrze Wielkim wystawiono najlepszą operę Rimskiego-
Korsakowa Opowieść o niewidzialnym grodzie Kitieżu i dziewicy Fiewronii. O tym
utworze przenikniętym legendami staroruskimi i dawnymi motywami muzycznymi
Rimski-Korsakow powiedział skromnie: "To są po prostu ludowe podania. A moją
uwagę przykuło ich piękno".
Cała sala oklaskiwała moment, kiedy na dźwięk dzwonu miasto Kitież stawało się
niewidzialne, kryjąc się przed Tatarami na dno jeziora Swietłojar.
Istnieje bajka o tym, jak carewicz Iwan szukał porwanej przez Wicher swojej
matki Nastazji zwanej Złotym Warkoczem. Odnalazłszy matkę i rozprawiwszy się z
Wichrem, Iwan zasiadł do uczty. Tutaj i on, i Nastazja Złoty Warkocz usłyszeli
"niewidzialną muzykę". Słychać dźwięk gęśli, dzwonią dzwoneczki, a nie wiadomo,
gdzie są grajkowie. Taką właśnie "niewidzialną muzyką" jest w naszych czasach
muzyka starej Rusi. W naszych archiwach leżą nie rozszyfrowane, nie przeczytane
księgi ze starymi znakami nutowymi - kriukami.
Nikt nie może zaręczyć, że w archiwach nie ma utworów muzycznych, równych co do
wartości freskom Rublowa czy Słowu o wyprawie Igora.
Gdy słyszymy dźwięczny śpiew rogu w sali im. Czajkowskiego, dźwięk dzwonów w
filmie Wojna i pokój lub podchwytujemy melodie z opery komicznej Tichona
Chriennikowa Frol Skobiejew -wszystko to jest oddalonym echem muzyki, którą
kochali i przenieśli przez wieki nasi przodkowie.
DREWNIANA BAJKA
Rozrosły się lasy po całej ziemi, Po całej świetlanej Ziemi Ruskiej
(wiersze ludowe)
W przyrodzie wszystko jest przepiękne: i pływające po niebie obłoki, i brzózka
szepcąca do trawy, i surowa jodła północna, i porosty pnące sie po kamienistym
zboczu... Ale co może się równać z wodą pod względem żywości, urody i czaru?
Poruszane przez wiatr fale odzwierciedlające w sobie zieleń i niebo to prawdziwe
życie. Tak właśnie myślałem, kiedy prostą wiejską łodzią żaglową płynąłem po
zmarszczonych przestworzach jeziora Onega. Wabiło ono przejrzystością i głębiną.
Przypomniałem sobie, że w dawnych czasach uważano wodę za siłę przynoszącą życie,
leczącą, oczyszczającą, tajemniczą. Kiedy podczas wróżb nasze babcie w młodości
patrzyły do lustra, mając nadzieję, że zobaczą w nim swoje przeznaczenie - był
to unowocześniony zwyczaj pytania wody o przyszłość.
Jezioro zmieniło swoje kolory. Z początku, gdy zaledwie zapalił się świt nad
jodłowym lasem, woda była zupełnie ciemna, zimna i nieprzystępna. Potem kolor
jeziora stał się cynowy; kiedy zaś promienie słońca zagrały na naszym żaglu,
woda powiała świeżością, zakołysała się jakby w tańcu, jej odcienie ogrzewały,
przyciągały do siebie.
Dokąd płynę?
Droga prowadzi mnie do świata bajki ruskiej - do starych Kiżów.
Ci, co nie byli nad Onegą, myślą, że Kiże to wysepka, która
81
przypadkowo zagubiła się wśród wodnych przestrzeni. Jest to mylny pogląd. Znawcy
twierdzą, że na jeziorze jest ni mniej, ni więcej tylko 1650 wysepek! Patrząc na
jodły i brzozy odbijające się w wodzie, na słońce czerwieniejące w falach, na
chmury przepływające po niebie jakby nic nie ważące statki, przypominałem sobie
pejzaże Rericha, Niestierowa, Pisachowa. Ostatni, który całe swe życie poświecił
Rosyjskiej Północy, był równocześnie malarzem i bajarzem. Zapraszając mnie w
jednym z listów do Archangielska, Pisachow zachęcał: "Proszę przyjechać do nas
na Północ, która swym pięknem uwieńcza kulę ziemską".
Płyniemy już godzinę, drugą, trzecią. Wolna przejażdżka uspokaja. A gdy w dali
ukazała się ażurowa wieża Latarni Gar-nickiej, znajomy przewoźnik Sawielij
Wasiliewicz powiedział:
- Do Kiżów teraz jeździ mnóstwo ludzi.
- A dawniej?
- Dawniej było cicho.
Przewoźnik, stary, pomarszczony człowiek, który niemało nachodził się w swym
życiu z toporem i piłą, wiele się napracował (o tym świadczyły jego silne,
chropowate, pokaleczone ręce), pomilczał przez chwilę i dodał:
- W czasie wojny doszedłem do Królewca. Widziałem wszystko. Takiego piękna jak
u nas nigdzie nie ma.
Jakby na potwierdzenie jego słów zabłysły w słońcu złociste głowy cerkwi na
Kiżach.
Potem wszystko było jak we śnie. Wyskoczyłem na gliniany brzeg i pobiegłem na
spotkanie z drewnianą bajką, z cudem, który stworzyli budowniczowie i cieśle...
Co to są Kiże?
Dwie wielogłowe cerkwie oddzielone od siebie dzwonnicą. Wszystko wyciosane z
drewna. Dwadzieścia dwie kopuły ma sobór Przemienienia Pańskiego.
Tu brzegi w ciemności rozrzuciwszy Śpi jezioro, oczy przymyka. Śpiewną zagadką
swych linii Jak cudo świetliste Rosji Po Onedze pływają Kiże.
Jurij Adrianów
82
Wielkie mnóstwo kopuł pokrytych gontami - wyciętymi z osiny płytkami, które w
słońcu wyglądają jak złote. Nad kopułami kręcą się czajki, a wraz z
białoskrzydłymi ptakami cała budowla unosi się w górę, w nadchmurne przestworza.
Kto zbudował tę leśną i jeziorową bajkę - sobór Przemienienia Pańskiego?
Przewoźnik mówił w sposób prosty i wzruszający, jego słowa harmonizowały z cichą
łagodnością zaoneskiej dali.
- Długo pracowali cieśle - nie spiesząc się opowiadał Sawielij Wasiliewicz. -
Zwożono deseczki na wozach. Teraz łatwo jest na to patrzyć. Oczy - to pan, a
ręka - robotnica. Zbudowano kopuły, a nowiusieńkie ściany rozpostarły swe
wdzięki jak dziewczyny na zabawie; podszedł do jeziora mistrz imieniem Nester.
Otoczyli go cieśle. Od topora Nestera nie można było oczu oderwać. W całej
okolicy Onegi nie było takiego topora. Ludzie powiadali, że Nester ma topór
zaczarowany. Cóż ten mistrz uczynił? Pocałował Nester topór i rzucił do jeziora.
Cieśle obruszyli się zrobiło im się żal: czyż może takie narzędzie przepaść w
wodzie? A Nester im odpowiedział: "Zbudowaliśmy cerkiew, jakiej dotąd nie było,
nie ma i nie będzie. Dla mojego topora teraz na dnie miejsce". Zeszłego roku
nurkowali tu chłopcy, chcieli znaleźć topór w jeziorze, ale gdzie tam...
Wieżyczki cerkwi są różnej wielkości. W ich stopniowo rosnących rozmiarach
zachowano symetrię. Rosną w górę i dlatego z początku wydają się zupełnie
jednakowe. Ale wystarczy się przyjrzeć, by spostrzec, że nie są takie same, że w
ich wielopoziomowym wznoszeniu się jest falujący rytm.
Nagle Sawielij Wasiliewicz lekko wbiega po stopniach ganku obramowanego
rzeźbionymi gzymsami. Z wyżej położonego miejsca rozciąga się widok na jezioro
upstrzone białawymi pluśnię-ciami i odblaskami słońca. Wyobrażam sobie, jak
postawni i silni mieszkańcy Północy - przesiedleńcy z Nowogrodu Wielkiego -
wchodzili tutaj zdjąwszy czapki i patrzyli na te nie kończące się wodne
przestrzenie broniące ich przed wrogami.
Sobór Przemienienia Pańskiego jest pomnikiem sławy rosyjskiego oręża. Został on
zbudowany w 1714 roku, kiedy w czasie
83
Wojny Północnej szczęście zaczęło sprzyjać wojskom Piotra. Szwedzcy najeźdźcy
stopniowo opuszczali obfitującą w jeziora Północ Rosji. Było to radosnym
wydarzeniem dla miejscowej ludności. Tryumfująca sylweta cerkwi Przemienienia
Pańskiego była jakby "echem narodu rosyjskiego" wyrażonym w architekturze.
Wrażenie potęguje również wysokość budowli - około czterdziestu metrów.
W świątyniach zbudowanych z kamienia widzimy zazwyczaj mury ozdobione freskami
przedstawiającymi sceny biblijne. Tutaj nie ma fresków, proste drewniane ściany
sprawiają wrażenie domowego zacisza. Przed wojną "niebo" soboru pokrywały ikony,
wśród których znajdowały się również dość duże obrazy, o rozmiarach do ośmiu
metrów.
Sawielij Wasiliewicz od dziecka związany z Kiżami z zadowoleniem wspomina:
- Do tej cerkwi chodziła jeszcze moja babka Olena. Ona pamiętała, że ściany i
ikony dawniej były ozdobione złocistymi tkaninami i haftem. Olena nieraz modliła
się, a równocześnie przyglądała pięknym wzorom, żeby wyszyć sobie w domu chustkę
czy firankę.
Trzeba powiedzieć, że w Zaoneżu kobiety z dawien dawna wyszywają pięknie i
umiejętnie. W zapiskach gospodarskich tutejszego dworu przeczytałem, że w latach
dziewięćdziesiątych pracowało tu około pięciuset hafciarek. Na ognistym kumaczu1
chłopki wyszywały białym haftem bajeczne kwiaty, symboliczne figury, ludzi,
zwierzęta i ptaki. Lub też na odwrót, na białe płótno nanoszono czerwony haft.
Lubowano się także we wzorach geometrycznych. Czasami wyszywano na białym tle
białe wzory. Na ażurowej siatce białą lnianą nicią hafciarki nanosiły wspaniałe
rośliny.
Miejsce fresków w drewnianej świątyni zajmowały ikony. Północne malarstwo
wyraźnie różni się od ikon suzdalskich czy stroganowskich. Utwory tutejszych
artystów są prymitywne, nieskomplikowane pod względem kompozycji, krzykliwe w
kolorze.
Tkanina bawełniana używana w Rosji.
84
Ikonostas błyszczy pozłacaną rzeźbą. Rzeźbiarz przekształcał zwykłe drzewo
swoich rodzinnych stron w wygiętą gałązkę winogrona.
- Proszę popatrzeć tutaj - radzi przewoźnik.
Z pociemniałej przez czas ikony patrzą na mnie surowe chłopskie twarze starców.
- Czy pan wie, kto to jest?
Wstydliwie milczę, odtwarzając w pamięci imiona postaci biblijnych. Chyba jednak
freski przedstawiają tutejszych świętych.
- U nas - wyjaśnia Sawielij Wasiliewicz - każdy starszy człowiek od razu powie,
że to Zosima i Sawwatij. Oni założyli klasztor w Solówkach. Bogate było to
gospodarstwo nad Białym Morzem. Nawet brzoskwinie tam rosły w cieplarniach.
Cerkiew Przemienienia Pańskiego, opasana rzeźbioną drewnianą koronką, znajduje
się w sąsiedztwie dzwonnicy. Słońce stoi już wysoko nad wyspą. Zmienia się
oświetlenie - zmieniają się i Kiże. Trudno jest porzucić ten bajeczny świat. Ale
Sawielij Wasiliewicz nagli. Wie, że późnym wieczorem miejscowość spowije całunem
mgła. Do domu musimy dojechać za dnia.
Po raz wtóry spotkałem się z Kiżami znacznie szybciej, niż tego oczekiwałem. W
cieszącej się dużą popularnością Sali Wystawowej w Moskwie przy moście
Kuźnieckim otwarto oryginalną wystawę "Zabytki przeszłości w malarstwie". Co
mnie najbardziej uderzyło na tej bogatej wystawie? Artyści różnych pokoleń z
drżeniem i w podniosłym duchowym nastroju malują na płótnach wyspę bajki
rosyjskiej - Kiże.
Widziałem Kiże nocą, Kiże zalane słońcem, wybijające się swą sylwetą na tle
wieczornego nieba. Żaden zabytek architektury nie był tylekroć malowany co Kiże.
Widocznie ta cerkiew zniewoliła mistrzów pędzla. Wystawę tę można by słusznie
nazwać świętem Kiżów.
W swoim czasie Gogol napisał: "Architektura jest przecież kroniką. Przemawia ona
do świata, kiedy już milczą i pieśni, i podania". Istotnie, nie śpiewamy już
tych pieśni, które śpiewało wojsko Piotra idąc na Szwedów. Nie pamiętamy już
tych daw-
nych czasów, kiedy Rosja wyrąbywała sobie "okno do Europy". Ale patrząc na
płótna przedstawiające Kiże myślę o tych czasach, kiedy Piotr Pierwszy "Rosję
całą poruszył".
Kiże - to majestatyczny krok wojowników Piotrowych.
Kiże - to testament dla potomnych, nakaz miłości Ojczyzny.
Kiże - to nieśmiertelna stara Ruś, przeszłość artystyczna, która żyje w
teraźniejszości.
Udało mi się spotkać z najstarszym rzeźbiarzem kraju, Siergiejem Konienkowem,
człowiekiem bez granic zakochanym w drewnie, w którym tworzy przez całe życie.
Powiedział on:
"Wielokopułową cerkiew w Kiżach uważam za arcydzieło. Zrodził ją geniusz
narodowy. Często myślę o artelach budowniczych, wędrujących po Rusi,
stawiających wymyślne dzieła architektury za pomocą takiego prostego narzędzia
jak topór..."
Drzewo jest wiernym towarzyszem Rosjanina.
Las i ojczyzna są dla nas nierozdzielne, w ich losie wiele jest cech wspólnych.
Las zawsze był oddanym przyjacielem Rosjan, ich karmicielem, skuteczną obroną
przed licznymi wrogami. Nasi dawni przodkowie - Drzewianie - polowali w gęstych
kniejach, jako bartnicy wydobywali z lasu dziki miód i, wycinając nieprzebyte
puszcze, zdobywali miejsce pod orkę i pastwiska.
Później, kiedy Ruś przyozdobiła się w chaty, pałace i drewniane świątynie i
kiedy zaczęły się tu pojawiać odziały wschodnich koczowników, gęste lasy
skutecznie ukrywały starców, kobiety i dzieci przed branką do niewoli tatarskiej.
Nauczeni przez ciężkie lata wojen ludzie stawiali na granicach Państwa
Moskiewskiego stałe posterunki obserwacyjne, tworzyli leśne zapory, nie do
przebycia dla konnicy koczowników. Gdy tylko na horyzoncie pokazał się wrogi
oddział łuczników, na szczycie tysiącletniego dębu wybuchało ognisko, wznosząc
ku chmurom czarne kłęby dymu. Na widok dymnego obłoku zapalał takie ognisko
następny posterunek, za nim trzeci... Ludność Muromia, Kasimowa, Ko-łomny
zawczasu była uprzedzona o niebezpieczeństwie.
Dary lasu towarzyszyły człowiekowi przez całe jego życie -od łubianej kołyski i
rzeźbionej zabawki do godziny śmierci -
86
krzyża na grobie i trumny. To, co w bycie chłopskim jest naj-niezbędniejsze -
chata, płot, sanie, stągiew, warsztat tkacki, miotła, dziegieć - wszystko to
było szczodrą daniną lasu, którą pobierał lud z nieogarnionego zielonego oceanu.
"Chyba żaden inny naród nie wchodził do historii z tak bogatym iglastym kożuchem
na plecach; dla sławnych zagranicznych szpiegów, którzy przejeżdżali przez nasz
kraj tranzytem, żeby zobaczyć zaczarowane tajemnice Wschodu, Ruś jawiła się jako
nieprzerwana knieja z rzadkimi polanami leśnych miejscowości... - pisze Leonid
Leonów. - Las stoi jako nieprzebyta warownia i tak bajeczny skarb, że byliny
tylko bohatyrom powierzają wyrąb leśnych dróg."
Żyjąc wśród bezkresnych masywów leśnych, lud oczywiście wiele myślał o drzewach,
ich cechach, o zastosowaniu drzewa w życiu - dla potrzeb gospodarskich i ozdób,
układał o nich pieśni, bajki, zagadki, przysłowia i porzekadła.
Zejdą się chłopcy na pogawędki, zapalą łuczywo i pytają się wzajemnie:
- Zgadnijcie no, chłopcy, co to takiego: stoi drzewo, kwiat ma zielony; drzewo
to daje poczwórną korzyść: idzie chorym na zdrowie, jest światłem, gdy ciemno,
okrywa słabych i starych, jest studnią dla ludzi?
Zagadka ta nie należy do trudnych. Któż by nie poznał swego ojczystego drzewa?
Chłopcy wraz odpowiadają:
- Brzoza! Pierwsza korzyść - to miotełka do łaźni, druga to łuczywo, trzecia to
kora brzozowa na garnki, czwarta - napój z brzozy!
A ileż to pieśni o brzozie, lipie, kalinie, dębie, jarzębinie śpiewano w zimowe
wieczory...
Lud rozróżniał drzewo "soszne" przeznaczone na sochy, drzewo masztowe, krzywe
drzewo (nadające się na wiązania), drzewo stropowe, nasienne itp. Obfitość
drewna zrodziła powiedzenie: las nie płacze za drzewem.
Niewiele dotrwało do nas wspaniałych starych budowli z drewna. Ginęły one z
powodu częstych pożarów i zawieruch wojennych. Pamięć ludu zachowała w folklorze
smętne wspomnienia
87
o istniejących kiedyś bajkowych pałacach i wspaniałych izbach. W zbiorku Stare
wiersze rosyjskie Kirszy Daniłowa znajdujemy opowiadanie, jak dzielna drużyna
wojów buduje teremy narzeczonej Słowika Budimirowicza - Zabawie. Putiatisznie:
Od późnego wieczora, Jakby dzięcioły postukiwały w drzewo. Pracowała jego
dzielna drużyna, Do północy też dwór stanął: Trzy teremy złotowierche, I trzy
przybytki z oknami, I trzy przybytki z kratkami. Pięknie w pałacach ozdobiono:
Na niebie słońce, w pałacu słońce. Na niebie księżyc, w pałacu księżyc, Na
niebie gwiazdy, w pałacu gwiazdy, Na niebie zorza, w pałacu zorza -I całe piękno
podniebne.
Bogate i różnorodne budownictwo ludowe jest szczególnie interesujące w izbach
chłopskich i spichlerzach. Posiada ono swoiste stałe style, wytworzone przez
wieki na szerokim terytorium pod wpływem przyczyn historycznych i gospodarczych,
ukształtowanych gustów i pojęć piękna. Słusznie zauważyli badacze, że sztuki
ludowej nie można przyrównywać do szybko-nogiego konia burzliwej i
nieposkromionej twórczości indywidualnej. Mówiono, że twórczość ludowa to jakby
powolna tratwa na potężnej rzece, która stopniowo pokonuje tysiącwiorsto-we
przestrzenie. Przy wiecznym niespiesznym ruchu szło na dno wszystko, co
zbyteczne, czasowe, zapożyczone. Pozostawało tylko to, co istotnie było
niezbędne.
Przenieśmy się myślą do lesistych brzegów północnej Dźwiny. Dom postawiony tu
przez Pomorca przypomina niedostępną twierdzę. Jest piętrowy, okna - a ma ich
pięć lub sześć - są wyrąbane wysoko nad ziemią. Do budowli dołączono sień, szopę,
spiżarnię, które wraz z domem tworzą całość. Nie było tu zwyczaju obijania domu
z zewnątrz deskami. W wielu domach są po trzy czy cztery izby.
Słowem, północna chata sprawia wrażenie odwiecznej trwa-
łości, uosabia zwycięstwo mocnego, dzielnego człowieka nad surową przyrodą.
Dumny i silny mieszkaniec Północy nie żałował drewna na budowę i nie budował na
wpół ślepej izdebki, lecz twierdzę, gdzie nie był straszny ani dziki zwierz, ani
noc polarna, ani żaden zły człowiek. Najcenniejsze są - jak mawiał lud - cześć
syta i chata kryta, to znaczy dach nad głową.
Zupełnie czym innym jest chata nad środkową Wołgą: niewielka, obłożona tarcicą,
czasami pomalowana na niebiesko lub biało, ozdobiona drewnianymi koronkami,
rzeźbionymi okładzinami, często z kogutem-wiatrowskazem na dachu. Budowla ta
przypomina bajeczną chatkę na kurzych nóżkach, co to była "ciastkiem podparta,
blinem pokryta".
Jedyna w swoim rodzaju jest osada nadwolżańska Wieże, ojczyzna dziadka Mazaja.
To o Wieżach pisał Niekrasow:
Ubierając ją pięknie latem
Od dawna chmiel się tu rodzi nad podziw,
Cała tonie w zielonych sadach;
A domki jej na wysokich słupach...
Jeszcze jako dziecko, na kilka lat przed wojną, byłem w Wieżach i widziałem tam
wiele rzeczy niezwykłych.
Tutejszy pejzaż - to łęgi, niziny pełne rzeczek, błot i jeziorek. Gdy na wiosnę
wylewała Wołga i Kostromka, cała miejscowość, z wyjątkiem najwyższych wzgórzy,
na wiele dziesiątków wiorst pokrywała się wodą. W wodzie stały lasy i puszcze,
zwierzęta ratowały się na wysepkach; woda zalewała często wiejskie dziedzińce.
Mieszkańcy kostromskich wiosek położonych wzdłuż wijącej się rzeczki, zwłaszcza
osad Wiediorki i Spas-Wieże, nie bali się na wiosnę wielkiej wody; spichrze
zbożowe, składy z rybami, łaźnie parowe stały na potężnych palach dębowych, gdyż
do lasu po drzewo na budowę nie było daleko. W dawnych czasach chłopi odgrodzeni
od reszty świata błotami, jeziorami, gęstwinami leśnymi czuli się wolni - władze
wolały omijać te strony. Dlatego jeden z bohaterów Niekrasowa powiada: "Stron
naszych przez trzy lata szukał czart".
89
Dobrze zbudowany trzynastoletni chłopak o czerwonych policzkach chciał nam
pokazać swoją wioskę. Zapytany, jak się nazywa, odpowiedział obojętnie:
- Pietia.
- A nazwisko?
- Mazajkin.
I żeby uniknąć dalszych pytań, dodał:
- Dziadek Mazaj był naszym pradziadkiem. Wielu ludzi interesuje się tym, jak to
Niekrasow zatrzymał się w naszej chacie. Tylko teraz, gdy umarł dziadek, nikt o
tym nie opowiada.
Chłopak zachowywał się z niezwykłą godnością. Zatrzymawszy się obok drewnianej
cerkwi stojącej na dębowych palach powiedział:
- Popatrzcie, zbudowana jest bez jednego gwoździa. Surowe piękno wyraziło się w
kształcie drewnianej świątyni-te-
remu. Złota kopuła koronująca spadzisty dach błyszczała w słońcu. Cerkiewka w
sposób zadziwiający harmonizowała ze wszystkim, co nas otaczało. Zbudowana za
pomocą topora, była podobna do tych lasów i jezior, do stłumionej, nieco
przygłuszonej zieleni okolicznych łąk, jakby rozmawiała z poszarzałymi obłokami,
które wiatr unosił w stronę Kostromy.
Świątynia Przemienienia Pańskiego, którą zobaczyłem w Wieżach, należy do
najbardziej rzadkich. Nie w tym rzecz nawet, że stoi na słupach, choć,
oczywiście, kolumnada dębowa trzymająca na sobie świątynię nadaje jej
niepowtarzalne oblicze.
Ma duże i zamaszyste kontury; w budowli jest wiele z wesołej prostoty, dumnie
wznosi się ku niebu drewniany dach. Świątynię zbudowano w roku 1628, kiedy po
latach wojny ludzie z radością przekuwali miecze na lemiesze. Chętnie chwycili
cieśle za topory. Ówczesnym zwyczajem wielkie wydarzenia upamiętniano budową
cerkwi. Oczywiście, mistrzowie nie mogli wziąć się do pracy zaraz po wojnie.
Widocznie nie tak łatwo zebrać siły. Trzeba było piętnastu lat, żeby rozpoczęto
budowę cerkwi Przemienienia Pańskiego.
Potem Pietia Mazajkin poprowadził nas szerokimi schodami na wysoką galerię
świątyni. Przed oczyma pojawiła się przecudna
90
panorama: przestrzenie łąk zerkały na nas oczami jezior; modrzewiowe zagajniki
wskazywały drogę do lasu; zabawnie wznosiły się domy na słupach, podobne z
daleka do ogromnych pszczelich uli.
Minęło wiele lat.
Przebrzmiała wojna. Pewnego razu przeczytałem w gazecie, że Zarzecze Kostromskie
- błotnista kraina Mazaja - w związku z budową Wielkiej Wołgi zostanie zatopione.
Z bólem pomyślałem, że nigdy już nie zobaczę domków stojących na słupach, miejsc,
po których chodził Niekrasow, tak drogich mi ze wspomnień dzieciństwa. Na
szczęście stało się inaczej.
Wraz ze swoimi ziomkami z Zarzecza uczestniczyłem w przeniesieniu wioski dziadka
Mazaja i cerkwi Przemienienia.
Masywną bramą przechodzę przez warowny mur z kamienia otaczający monaster
Ipatiewski, a przede mną jak zjawa z dziecięcych lat, jak wskrzeszona bajka
stanęły domki na słupach -spichlerze i łaźnie osady Spas-Wieże.
Siła i radość bije od jedynej w kraju świątyni na słupach, która odmłodniała i
wypiękniała po przeniesieniu i restauracji. Tu wszakże wśród kamiennych murów
brakuje bohatyrskiej cerkwi odwiecznych przestworzy, zielonego i wodnego żywiołu,
wśród którego powstała i przeżyła stulecia.
Najcenniejsze budowle z Wież przewieziono do Kostromy. W Zarzeczu pod otwartym
niebem zostało zbudowane muzeum drewnianej architektury ludowej.
...Żegnam się z brzegami Wołgi i zapraszam do przechadzki po dawnej miejscowości
Kołomienskoje, która obecnie włączona jest w obręb Moskwy.
Kołomienskoje od dawna przyciągało mieszkańców Moskwy swoim pięknem, rozległymi
łąkami za rzeką i bogatymi terenami łowieckimi. Pamięć o łowach z sokołami na
długo zachowała się w sercu ludu.
W roku 1532 za czasów ojca Iwana Groźnego, Wasyla, przy letniej rezydencji
książęcej została zbudowana cerkiew z namiotowym dachem, o której z zachwytem
pisał kronikarz, że była
91
"bardzo piękna, wysoka i jasna; drugiej takiej na Rusi nie było". Pragnąc
podkreślić znaczenie nowego soboru, kronikarz do swego opowiadania włączył
ciekawy szczegół - uczta z okazji poświęcenia świątyni trwała trzy dni.
W siedemnastym wieku zbudowano drewniany pałac Koło-mienski - letnią rezydencję
rodziny carskiej. Pałac przedstawiał najlepsze tradycje architektury i
budownictwa drewnianego, które wytworzyły się w ciągu wieków.
Historia tej budowli jest następująca. Jesienią roku 1666 zaczęły stukać topory,
wyć piły w nieprzebytych lasach muromskich i briańskich. Cieśle z Moskwy
pokazywali, które drzewo należy ściąć. Nie czekając na wylew Oki, Ugry i Żyzdry,
najlepsze drzewo przewieziono końmi do stolicy na wysoki brzeg kołomienski. Na
wiosnę, w pierwszych dniach maja, zaczęła się budowa letniego pałacu. Pracami
kierował "starosta ciesielski Sieńka Pietrow i cieśla Iwaszka Michajłow".
W niezwykłym tempie budowano teremy z wieżyczkami, sieniami i przejściami,
świetlice, komory, kuchnie, wartownie, cerkiewki, sypialnie z potajemnymi
wejściami, umywalnie, spiżarnie, niezliczone ganki. Szeroka rzeka Moskwa ledwo
nadążała unosić szczapy i strużyny. Cieśle starali się ze wszech sił. Jesienią
pałac był gotowy. Ale pozostały jeszcze prace wykończeniowe.
Z zewnątrz i wewnątrz postanowiono ozdobić pałac rzeźbą, kształtnymi Figurkami,
pozłotą i malowidłami. Z całego kraju ściągnięto wytrawnych rzeźbiarzy i malarzy,
szczególnie zaś tych, którzy przedtem mozolili się nad zdobieniem monasteru nad
rzeką Istrą. Sprawami rzeźbiarskimi zajmował się doświadczony mistrz, mnich
Arseniusz, artysta wielkiej miary, znawca różnorodnych ornamentów. Znamy również
nazwiska pomocników Arseniusza - Klim Michajłow, Dawid Pawłów, Andriej Iwanow,
Gierasim Okułow, Fiodor Mikułajew. Zazwyczaj w księgach odnotowywano jedynie
nazwiska zamawiających budowlę. Jednak praca przy budowie pałacu kołomienskiego
była tak zaszczytna, że historia zachowała nazwiska tych, co pracowali toporem i
"wszelkim stolarskim sprzętem". Doszły do naszych czasów (co należy do rzadkości)
nawet pewne szczegóły biograficzne o budowni-
92
czych. Z dokumentów dowiadujemy się, na przykład, że "Klimka Michajłow, rodem z
miasta Szkłowa, wykonuje prace w drzewie pod złoto, i prace stolarskie; do
pierwszej pracy wziął go dobrowolnie w Szkłowie bojarzyn, książę Grigorij
Siemionowicz Kura-kim, i mieszkał u niego nad Moskwą z rok, i ożenił go książę
ze swą służką dworską Aniutką, i ożeniwszy się, przeżył u księcia zimę; książę
oddał go byłemu patriarsze Nikonowi na jakiś czas, czternaście lat temu, potem
mieszkał on w monasterze Woskrie-sieńskim osiem lat".
"Pod czułą i delikatną ręką rzeźbiarza" drzewo wyrosłe nad Oką przeobrażało się
bądź to w legendę, bądź pieśń. Krajniki, rzeźbione gzymsy, okładziny ozdabiały
pałac jak koronka. Do Moskwy płynęły statki zza morza, wiozły farby potrzebne do
fresków pałacowych i płytki złota na ozdobę ścian. Zespół malarski pracował pod
nadzorem wyśmienitego mistrza Simona Uszakowa, zwolennika "zeświecczenia" sztuki,
broniącego malarstwa realistycznego, oczywiście tak, jak je rozumiano w owym
czasie.
Pałac cieszył oko jasnymi kolorami, wzorzystymi rzeźbami, pozłotą, dziwnymi
kwiecistymi wzorami. Pewien obcy przybysz, zobaczywszy dopiero co wykończony
pałac, w swoim liście porównał go do zabawki, którą zaledwie wyciągnięto ze
skrzyni. Polscy posłowie, którzy byli na przyjęciu w nowym pałacu, posłali do
swego kraju list pełen zachwytu, gdzie skrupulatnie opisywali wszystko, co udało
im się zobaczyć. Oto fragment tego listu: "Na zajeździe przed pałacem jest gruba
brama dębowa, tak gruba jak dąb, rzeźbiona, ale niezbyt głęboko, dość nadobna...
Komnaty Carskiej Wysokości z ławami i piecami są bardzo piękne... Tych zabudowań
jest niezliczona ilość... Należy przyznać, że miejsce owo jest wielce radosne i
dobre".
Ciekawa jest prostota upodobań w siedemnastym wieku. Posłowie nie omieszkali
pochwalić się w liście, że częstowano ich w jadalni cukrem, marmoladami,
wiśniami i piernikami. Zachwyt gości budziły drewniane lwy, które ryczały dzięki
ukrytemu wewnątrz mechanizmowi.
Przepyszny był Pałac Kołomienski. Mieszkańcy Moskwy zachwycali się tą budowlą.
Gdy w pałacu przebywał poeta siedem-
93
nastego wieku, Simeon Połocki, napisał poemat kończący się takimi wspaniałymi
słowami:
Nie ma nic lepszego, chyba że dom niebieski, Siedem dziwnych cudów czcił świat
starożytny, Ósmy cud świata to ów dom w naszych czasach.
Niestety, pałacowi nie był sądzony długi żywot. Drzewo to nie marmur i nie
granit. Szybciej ulega zniszczeniu. Po stu latach, kiedy pałac wymagał remontu,
został rozebrany; jedynie krzewy akacji posadzone wzdłuż linii budowli przez
długi jeszcze czas przypominały ludziom o wspaniałym zabytku rosyjskiej
architektury drewnianej.
Obecnie turyści zwiedzający Kołomienskoje mogą sobie wyobrazić jak wyglądał
dawny pałac dzięki makiecie, która dość wiernie odtwarza siedemnastowieczne
zabudowania. Ma się takie wrażenie, jakby patrzyło się przez odwrotną stronę
lornetki -wszystko jest w zmniejszonych proporcjach. I gdy tak przyglądasz się
makiecie, robi ci się żal, że drzwi miniaturowego pałacu są za małe, by
przekroczyć jego progi. D. Smirnow, na podstawie szkiców i obrazów, szczegółowo
odtworzył ogólny plan pałacu i jego rzeźbione ozdoby. Widzimy Kołomienskoje w
miniaturze, jakby z lotu ptaka...
Kiedy tak błądzę po wzgórzach kołomienskich i zachwycam się rzeźbionymi i
złoconymi detalami pałacu (zachowało się ich bardzo niewiele), myślę o chwili,
kiedy pałac zostanie odbudowany. Nie należy zapominać, że pałac nad brzegiem
rzeki Moskwy w większym stopniu niż jakikolwiek inny zabytek powstał dzięki
tradycjom ludowego budownictwa drewnianego.
PUCHAR DLA BURŁAKÓW
Dlaczego otaczająca nas, daleko rozciągająca się przyroda - zdawałoby się skąpa
i "zwyczajna" -tak lirycznie, tak tkliwie wabi naszą wyobraźnię?
B.W. Asafiew (Igor Glebow)
M iłuję ciebie, Chochłomo... Nie wiem nawet, kiedy po raz pierwszy cię
zobaczyłem. Mam wrażenie, jakbyśmy się znali przez całe życie. Pamiętam stosy
czarno-złocistych misek, które sprzedawano na hałaśliwych placach targowych
wśród zgiełku nad-wołżańskich przystani. Jakże skrzyły się w słońcu złociste
wzory naczyń, nad które chyba nic nie było jaśniejszego w maleńkim, biednym
środkoworosyjskim miasteczku!
Nie zapomnę nigdy, jak w naszym batalionie w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej
stateczny i rozsądny Stiepan Rassochin śpiewał bez końca piosenkę:
Chochłoma, Chochloma, Nadwołżańska strona...
Stiepan nie wziął od starszego sierżanta aluminiowej łyżki, mamrocząc: "Mam
swoją. Przezorny żołnierz nie chodzi bez łyżki". Otrzymawszy porcję smacznej,
pachnącej kaszy gryczanej, powoli wydostał z żołnierskiego worka drewnianą łyżkę.
Co to była za łyżka! Rączka złocista, na ciemnym trzonku rozsypane kwiaty -
złote listki, czerwone wieńce, po brzegach otoczki namalowane purpurowe jagody i
listeczki z czarnymi ząbkami.
Łyżka Rassochina od razu się wszystkim spodobała. Patrząc na nią, żołnierze
wspominali z pewnością swój niewiarygodnie
97
teraz daleki dom, rodzinne miejsca, gdzie są właśnie kwiaty i radość, gdzie
czekają ich najbliżsi - matki, żony, dzieci. Podczas minut szczerości Stiepan ze
wzruszeniem niespiesznie opowiadał: "Jestem kierżackim łyżkarzem. I tata, i
dziadek, i pradziadek wyrabiali łyżki. Takeśmy zwykli mawiać: nasza łyżka jest
wąska, bierze tylko trzy kęski, trzeba ją rozciągnąć wszerz, żeby brała kęsków
sześć..."
Kiedy skrwawionego Rassochina sanitariuszki przyniosły na noszach do punktu
rannych, koledzy podłożyli mu pod głowę jego worek. Stiepan z lekka podniósł
rudą, kędziarzawą głowę i zapytał:
- A o łyżce, chłopcy, toście nie zapomnieli? Wszyscy, uśmiechnąwszy się,
krzyknęli:
- Nie, jest w worku!...
Rassochin rozwiązał węzeł worka, wyciągnął łyżkę i powiedział spokojnie i z
powagą:
- Na pamiątkę, chłopcy. Nie wspominajcie mnie źle!
Kilka miesięcy potem otrzymałem w szpitalu list od kolegów z batalionu, że łyżką
Rassochina, wykonaną w Siemionowie nad Wołgą, jedli kaszę gryczaną ugotowaną w
kotle polowym, który w maju czterdziestego piątego roku stał pod murami
Reichstagu w Berlinie.
Nie spotkałem się już z Rassochinem. Gdzie jesteś, odezwij się nasz wesoły
łyżkarzu!
W naszyjniku rzemiosł ludowych współczesna Chochłoma stanowi drogocenny brylant.
Przychodzisz na wystawę i od razu rzucają ci się w oczy: beczułka, kubek i
podstawka wyraziście ozdobione złotem i cynobrem. Bierzesz do ręki na pozór
bardzo masywną i ciężką beczułkę; nagle czujesz, że jest zupełnie leciutka.
Oczywiście, nie tak lekka jak puch, bo przecież zrobiona jest z drewna, ale daje
złudzenie ciężaru, ponieważ wygląda na metalową. Niewymyślne złociste wzory
"trawek", ,jagódek", "listeczków".
Jedziemy po piaszczystej leśnej drodze starą Pobiedą, która widziała już wiele.
Tutejsze miejsca od dawna uważano za istną dziurę, a tysiące czytelników znają
je dobrze z popularnych po-
98
wieści Mielnikowa (Pieczerskiego) W lasach i Na wzgórzach. Obecnie malowaniem na
drewnie zajmują się w obwodzie gor-kowskim, w okolicach miasta Siemionowa.
Malowidła te otrzymały nazwę od osady Chochłomy, gdzie odbywały się jarmarki;
tutaj łyżkarze przywozili swe wyroby z pobliskich osad - Wielkie i Małe
Chriaszcze, Siemino, Kułygino, Nowopokrowskie. Dawniej hurtownicy-łyżkarze
skupowali te wyroby. Zaraz po rewolucji w Siemionowie otwarto szkołę
artystycznej obróbki drewna, następnie utworzono specjalną organizację twórczą,
która działa do dziś. W Siemionowie jest muzeum miejscowych wyrobów
chochłomskich.(...)
Starzy ludzie podają ciekawe szczegóły o powstaniu tutejszego rzemiosła
artystycznego. W dawnych czasach używano wyłącznie łyżek i naczyń drewnianych.
Dlatego wyrabiano je w wielu miejscach, m.in. w monasterze Kiriłło-Biełozierskim,
w Moskwie i Ławrze Troicko-Siergijewskiej, w Twerze i nad Kaługą. Do ozdoby
naczyń przywiązywano wielką wagę. Przecież dawano je także jako podarunki dla
posłów i osobistości innych państw. W malowidłach tych szczególnie lubowali się
artyści jarosławscy i kostromscy w okresie od szesnastego do osiemnastego wieku.
Nie wiemy dokładnie, kiedy to rzemiosło zostało przyniesione do Zawołża. W
siedemnastym i na początku osiemnastego wieku zaczęli tutaj przybywać raskolnicy,
budując w gęstych lasach zaciszne pustelnie. Z całą pewnością wśród starowierców
było wielu ludzi o dużym smaku artystycznym, ponieważ naczynia kierżackie były
już wtedy bardzo cenione. W muzeach znajdują się czerpaki i czasze wykonane
jeszcze wcześniej. Niewątpliwie znakomite "złoto" chochłomskie i ornament
"trawka" powstały na podłożu istniejących już wielowiekowych tradycji
artystycznych.
Czytelnik może zapytać, dlaczego właśnie "złoto" spodobało się tak chałupnikom?
Czy mało jest innych wesołych, cieszących oko kolorów?
Złoto zawsze było symbolem życia szczęśliwego, bogatego i dostatku. Lud mawiał:
"Złoto nie płonie, a czyni cuda; złoto
99
jest ciężkie, a ciągnie do góry; żyją, złoto ważą" (tj. żyją w pełnym dostatku)
itd.
Chłop urządzał ucztę weselną. A wiejskie życie domowe ubogie! Jakże przyjemnie
było postawić na stół lśniące złotem naczynia, ozdobione pęczkami jarzębiny,
trawiastym ornamentem.
Nad rzeką Unżą w Makariewie odbywały się ogólnorosyjskie targi. Na te targi
przywożono drewniane wyroby z lasów za-wołżańskich: łopaty, korytka, szufle,
łyżki, kubki, dzbany, wiadra, talerze, miski, łuki. Stąd wywodzi się sława
miejscowych wyrobów. Stąd wysyłano je nie tylko na całą Ruś, ale ładowano na
statki płynące Wołgą, sprzedawano w Azji Środkowej i dalekiej Persji.
Za czasów Puszkina czasopismo "Siewiernyj archiw" zamieściło szkic lekarza
nadwornego, G. Remana, o podróży na targ w Makariewie. Poczciwy medyk z podziwem
i zachwytem opisywał to, co widział: "...Długi rząd wozów z niezbędnymi w
gospodarstwie domowym naczyniami, z których wiele jest wprost niezwykłych...
Prawie wszystkie naczynia używane na wsi są bardzo pięknie pokryte żółtym lub
ciemnym lakiem i ozdobione z zewnątrz złotem lub srebrem, większość wyrabia się
we wsiach siemionowskich". Najbardziej zadziwiło Remana to, że niektóre czasze
miały olbrzymie rozmiary - około półtora arszyna1 średnicy!
W zeszłym wieku E. Ziebłowski bardzo trafnie scharakteryzował wyroby tutejszych
mistrzów w książce Ziemleopisanije Rossij-skoj Imperii; napisał, że "towar ich
jest lekki, czysty, mocny i jasny". W dziewiętnastym wieku wyroby chochłomskie,
przyjemne z wyglądu i tanie, chętnie kupowali zarówno chłopi, jak i lud miejski.
Etnograf S. Maksimów także podkreślał wielką popularność wyrobów mistrzów
nadwołżańskich: "Wyrabiają oni... łyżkę mieżeumok, którą cała prawosławna Ruś
nabiera z garnków gęstą kaszę i zajada kapuśniak nie parząc sobie ust, i
butyzkę,
Arszyn - dawna rosyjska miara długości = 71,12 cm.
100
jaką zamiast kokardy nosili burłacy za obwódką kapelusza. Tutaj też toczą owe
okrągłe malowane czasze, w których emir Buchary i chan Chiwy podają zacnym
gościom smakowity pilaw polany sadłem baranim lub świeżym sokiem granatów, i do
których była cesarzowa Francji Eugenia wrzucała wizytówki znakomitych gości
odwiedzających jej luksusowe salony".
Rozwojowi tego rzemiosła sprzyjał także fakt, że podstawowego surowca tf brzozy,
lipy, osiki - było tutaj pod dostatkiem. Miejscowi twórcy obalili pogląd, że
osika to nieodpowiednie drewno. Osika kremowobiała, miękka jak wosk, była łatwa
do cięcia i nadawała się do obróbki, wyroby z niej nie pękały i nie marszczyły
się. Naczynia zdobiono różnymi wzorami roślinnymi. Ważne było znalezienie
harmonii między tłem i ornamentem. Na złocistym tle wiły się kręto pędy roślinne,
kolor czarny występował na przemian z czerwonym. Mistrzowie mieli wyczucie miary
i barwy, wiedzieli dobrze, że nanoszony wzór winien odpowiadać wielkości
przedmiotu, formie i przeznaczeniu. Czasami na naczyniach robiono napisy. Na
ogromnej czaszy, która miała prawie metr średnicy, czytamy: "Ta czasza jest dla
burłaków, niechaj jedzą smacznie na zdrowie".
Tymczasem historia gotowała koniec ognistej Chochłomie. Naczynia drewniane
zaczęły wychodzić z użytku. Drewno było wypierane przez szkło i metal, do
gospodarstwa domowego wkraczały naczynia sztampowe. Również kończyły się, tak
niegdyś olbrzymie, zapasy surowca. W łatach osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych XIX wieku mistrzowie chochłomscy zaczęli popadać w nędzę.
Władze niżnogorodzkie nie zwróciłyby uwagi na ten smutny fakt, gdyby nie wyszedł
na jaw pewien szczegół - nie było z kogo ściągnąć podatku nałożonego przez
państwo, gdyż kieszenie łyżkarzy były puste.
Spróbowano zwrócić uwagę na czysto dekoratywny aspekt sztuki, wiedząc o żywym
zainteresowaniu zbieraczy Chochło-mą. Wyroby chochłomskie pojawiły się w
sprzedaży w modnych sklepach. Wybitni artyści zaczęli tworzyć dla mistrzów
efektowne wzory. Oczywiście, wszystko to nieco ożywiło rzemiosło, ale, niestety,
artyści nie zawsze uwzględniali stare tradycje. Otóż
101
Chochłoma zaczęła wyrabiać rzeczy nazbyt udziwnione. Zwykły, sympatyczny czerpak,
tak lubiany na Zawołżu, całkiem niespodzianie przyjął postać... głowy srogiego
smoka. Solniczka zaczęła przypominać żmiję, oparcie fotela - końską czaszkę.
Zwolennikom mody wydało się to "odnową", najnowocześniejszym stylem.
Oczywiście, wyrabiano także prostsze rzeczy, ale zaczynał blaknąć klasycznie
surowy, przejrzyście jasny styl chochłomski.
Odrodzenie Chochłomy nastąpiło już w naszych czasach, w latach trzydziestych. W
obronie tej płomiennej, świątecznej, radosnej sztuki wystąpiło czasopismo
redagowane przez Maksyma Gorkiego "Naszy dostiżenija". Państwo okazało istotną
materialną pomoc dla rzemieślników. Wybitny historyk sztuki, Ana-tolij
Bakuszynski pomógł mistrzom w opanowaniu tego starego rzemiosła artystycznego,
zwracając im uwagę, że powodzenie sprawy zależy od przywrócenia prawdziwych
tradycji chochłom-skich.
Teraz właśnie przydały się umiejętności i doświadczenie starych mistrzów, którzy
chętnie podjęli się przyuczenia młodzieży. Dorastające pokolenie artystów
potrafiło wnieść do starej sztuki wiele nowego, świeżego. Młodzież polubiła
gorącą kolorową gamę Chochłomy. Ornament stał się bogatszy, bardziej różnorodny,
weselszy, odświeżony bajecznym rysunkiem jagód i kwiatów, owoców, ptaków i
zwierząt z lasów nadwołżańskich.
...Nasz samochód zatrzymuje się na skraju wsi Nowopokrow-skie, która dawniej
śmiesznie się nazywała: Biezdieli. Zapytałem po drodze kierowcę:
- Dlaczego przedtem tak ją nazywali?
Michaił Iwanowicz uśmiecha się szeroko, przypominając mi przyjaciela frontowego
Rassochina, i opowiada:
- Bo na czym polegała z dawien dawna ich praca? Łyżki i miski. Bawią się
pędzelkiem. A dziadkowie za prawdziwą pracę uważali uprawę ziemi. Dlatego też
ich tak nazwano: Biezdieli, czyli "bez pracy".
To wyjaśnienie wydało mi się całkiem przekonujące. Pierwsze wrażenie jest takie,
jakbym się dostał do królestwa
102
z bajki. Łagodna zieleń zdobi płoty i sady. Chaty nie są tu takie jak nad
Pieczorą, ale też dość obszerne. Wiele z nich zdobi rzeźba. Widzę znajome obrazy:
ptak-Sirin2, lew patrzący niby ludzkim wzrokiem, z zadumą i, oczywiście,
"bierieginia", pramatka rusałek, którymi straszono nas w dzieciństwie, a o
których dzieci z miasta nie mają zielonego pojęcia.
Najpierw weszliśmy do pierwszej napotkanej chaty, żeby napić się wody i
jednocześnie dowiedzieć się, gdzie tu jest warsztat. Staruszka podała mi
pozłacany drewniany kubek i chętnie odpowiadała na pytania. Na stole leżała
chochłomska solniczka. Te rzeczy, które zwykle widzieliśmy w muzeach, tutaj
stanowią po prostu sprzęt gospodarstwa domowego.
Tutaj po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem, jak wyrabia się te chochłomskie
cuda, jak proste drewno przekształca się w dzieło sztuki. Mistrz powiedział:
- Patrz, było drewnem, a stało się złotem.
- A czy wy rzeczywiście wyrabiacie garnuszki gruntowane gliną? - zapytał
kierowca Michaił Iwanowicz.
- Nie - odpowiedział staruszek. - To dawniej tak robiono. Teraz zamiast gliny
przysyłają nam specjalny podkład.
Okazało się, że w królestwie z bajki jest wiele młodzieży. Gdy weszliśmy do izby,
gdzie malowano naczynia, zapytała nas żywa, czarnooka dziewczyna:
- Czy panowie są artystami?
W całym pomieszczeniu rozległ się wesoły śmiech. Ale mistrz groźnie błysnął
oczami, i znów chłopcy i dziewczęta pilnie zajęli się pracą...
2Sirin - w literaturze staroruskiej: mityczny ptak o kobiecej twarzy i piersiach.
PODRÓŻ PO TĘCZY
Daleka nasza droga...
Napis na kaflu
Wołogda zachwyciła mnie od razu, gdy tylko stanąłem na jej starej ziemi. Lekka,
rzedniejąca mgła poranna wisiała nad kępami drzew, nad dachami domostw; była
podobna do półprzeźroczystej, siatkowej, wzbogaconej ażurem koronki, która
ciągnęła się niby filigranowa nić. Rzeka, która w odległej przeszłości widziała
lekkie łodzie nowogrodzian, powoli, majestatycznie przesuwała swą senną wodę. Na
ulicach stolicy Rusi Północnej przytulne drewniane domy o rzeźbionych
okładzinach sąsiadują z pałacykami, których wygląd utrzymany jest w surowych
formach klasycyzmu. Zielona ulica doprowadziła mnie do wspaniałego soboru
Sofijewskiego, wznoszącego się w centrum miasta. Gdy rozwiała się mgła, wspiąłem
się po stromych cerkiewnych schodach, żeby popatrzeć na Wołogdę z wysokości
okien dzwonnicy. Pod nogami wyrastało do chmur potężne pięciogłowie. Gładkie
białe ściany budowli sprawiały wrażenie surowej i wspaniałej prostoty.
Sobór został zbudowany na rozkaz Iwana Groźnego, który kiedyś wybrał Wołogdę na
swoją północną rezydencję. W mieście rozpoczęto budowę olbrzymiego kremla i
soboru, poświęconego Sofii, to jest Mądrości Bożej., Ale samowolny car, jak
głosi legenda, nagle przerwał budowę i odjechał do Moskwy. Epizod ten został
utrwalony w pieśni, która mówi o tym, jak Groźny Car postanowił zbudować w
środku miasta "cerkiew cudną katedralna":
105
A jak zaczęli sklepienie łączyć, Tam i car sam nie leni! się chodzić, Nadzorował
on tym najemnikom, Żeby lepiej Boży umacniali dom, Nie szczędzili wcale cegjy
czerwonej, Nie szczędzili wapna gorącego.
I dalej pieśń mówi o dramatycznym wydarzeniu:
Jak car tak o tę cerkiew zabiegał, I po nowej cerkwi przechadzał się, To ze
sklepienia półkolistego Oderwała się cegła czerwona I łeciała jemu prosto na
głowę, Na głowę cara koronowaną...
V
Ballada opowiada, jak Iwana Groźnego "płomienhe serce rozzłościło się" i wśród
gniewu i przekleństw opuścił Wołogdę.
...Kiedy schodziłem po schodach dzwonnicy, z obawą patrzyłem na pożółkłe
sklepienia. Ale żadnych pęknięć nie było widać, i jakoś uspokoiłem się myśląc,
że nie powtórzy się już wypadek z cegłą. Za dnia historycy sztuki z Wołogdy
pokazali mi misterne, dobrze wypalone płyty ceglane - "plinfy", popularny na
starej Rusi materiał budowlany. Na niektórych plinfach można było dostrzec znaki,
cyfry, kontury postaci mitycznych. Czy przypadkiem nie ta plinfa z na wpół
startym wzorem, którą trzymam teraz w rękach, zerwała się wtedy ze sklepienia
soboru, przestraszywszy śmiertelnie zabobonnego Iwana Groźnego?
Majstrowie po wsiach i miastach chętnie używali płyt ceramicznych do oblicowania
ścian, pieców i zapiecków. Średniowieczni ceramicy wyrabiali malownicze i
plastyczne kafelki; zależnie od techniki obróbki rozróżniano kafelki czerwone,
glazurowane - to jest pokryte zieloną glazurą, i "ceninnyje", czyli ozdobione
kolorowymi emaliami. Oblicowując ściany czy piece majstrowie robili z kafelków
fryzy - dekoracyjne pionowe pasma i panneau, okładziny i wstawki. Czasami cała
ściana zewnętrzna lub wewnętrzna była pokryta swoistym dywanem
106
I
z kafelków, dodając budowli radosnego blasku, uroczystej wspaniałości i
świąteczności. Kafelki można było spotkać w chacie chłopskiej, pałacu bojarskim,
na murach świątyni, na bramach wjazdowych do twierdzy. Nic tak nie czyniło chaty
przytulną jak piec świecący kaflami. O piecu chłopskim mówiono z czułym
uśmiechem: mamy w piecyku złote klocki; pełne pudełko złotych wróbelków; stoi
skrzyneczka na środku chaty, w skrzyneczce jest pudełko, a w pudełku złoto...
Niewiele wiemy o kaflarzach starej Rusi; ich nazwiska, poza nielicznymi
wyjątkami, zostały zapomniane. Kto wykonał bajecznie piękne piece kaflowe w
książęcych teremach Rostowa Wielkiego, które błyszczą zielonymi kolorami? Kto
był twórcą majolikowego panneau z ośmiu kafli zdobiącego sobór w Solwy-czegodzku?
Co wiemy o tych, którzy wyłożyli piece w arcybiskupich pokojach w Suzdalu,
ozdobiwszy je kaflami z figurkami w niebieskiej glazurze?
Jeśli prawdziwy znawca weźmie do ręki odłamek kafla, zaraz powie, kiedy go
wykonano. Albowiem na początku wyrabiano na Rusi czerwone płytki, ozdobione dość
nieskomplikowanym wzorem - kółkiem, prostą rozetką czy falistą linią. Na tych
wypalonych wyrobach glinianych dostrzega się wpływ rzeźby drewnianej. Istotnie,
garncarze również później zapożyczali formy i motywy ozdób od rzeźbiarzy w
drewnie. Stopniowo komplikowały się formy płytek, wzory stawały się coraz
bardziej wymyślne, zaczęły się pojawiać rośliny, zwierzęta, ptaki, ludzie, a
następnie scenki z życia. Czasami rysunki łączono tematycznie, i wtedy na
płytach ceramicznych powstawało ilustrowane opowiadanie - piec zamieniał się w
swego rodzaju księgę.
Pierwsze kafle na Rusi powstały prawdopodobnie już w wieku dziesiątym. Tam,
gdzie dawniej stała jedna z pierwszych kamiennych cerkwi kijowskich -
Diesiatinnaja - archeologowie znaleźli odłamki ceramiki kolorowej. Ołtarz soboru
św. Sofii w Kijowie był wyłożony nie tylko mozaiką, ale także różnokolorowymi
kafelkami. Za czasów Andrzeja Bogolubskiego i Wsiewołoda Wielkie Gniazdo
kolorowymi płytami ceramicznymi wykładano posadzki. Najazd tatarski na długo
powstrzymał prace wytraw-
107
nych garncarzy. Kafle prawie że wyszły z użytku. Nawet w miastach, do których
nie dotarły ordy koczownicze, ceramika znacznie podupadła.
Dopiero pod sam koniec piętnastego i na początku szesnastego wieku kafle
ponownie pojawiają się w ornamentyce budynków. U schyłku wieku szesnastego
Moskwa polubiła je nawet bardziej, niż polubił je Kijów czy Włodzimierz. Wiek
siedemnasty jest wiekiem rozkwitu emaliowanych, ozdobionych rysunkami lub
wzorami kafli na fasadach budynków białokamiennej stolicy.
...W Moskwie zapanowała jesień. Na asfalcie leżą złote, czerwone, żółte, czarne
liście. Nad skwerami unoszą się pajęczynowe nici. Pożółkła już trawa na gazonach.
Jeśli zechcecie pożegnać się z moskiewskim latem i powitać nadchodzącą złotą
jesień, to popłyńcie spacerowym kutrem "po rzece Moskwie od Nieskucz-nego Sadu
do mostu Krasnochołmskiego. Szybko przemkną pstrokate zielone polanki i drzewa
parku, potem zakryje sklepienie nieba łuk Wielkiego Kamiennego Mostu, przed
oczyma pojawią się wiekowe mury Kremla, jak świeca na niebie zapłonie kopuła
Iwana Wielkiego, zagra kolorami zachodu Wasyl Bła-żenny... A potem, pod koniec
podróży, zobaczycie w żółtozielonym pierścieniu drzew Zajazd Kruticki,
architektoniczną wysepkę Moskwy bojarskiej, niemal zagubioną wśród ulic
ogromnego miasta.
Z kutra rzecznego widać, jak w promieniach zachodzącego słońca błyszczą
niebieskie, zielone, żółte, białe emaliowane kafle wysokiego pałacu,
wzniesionego nad bramą wjazdową. W wykładzinach budowli zieleń przeważa nad
innymi kolorami, zlewa się z przerzedzonymi koronami drzew, z trawą na wzgórkach.
Zejdźmy na brzeg, żeby przypatrzyć się tej dziwnej i rzadkiej budowli starej
Moskwy, temu cudowi architektury i ceramiki. Przejdźmy się po ulicach, gdzie
kiedyś niedaleko Taganki mieszkali mistrzowie dzielnicy garncarskiej - wytrawni
kaflarze.
Jaka jest historia Zajazdu Krutickiego?
Biskupi sarajscy i podońscy byli zależni od metropolitów moskiewskich i od czasu
do czasu musieli przyjeżdżać do stolicy. Książę Daniła Aleksandrowicz podarował
biskupom ziemię na
108
wysokim brzegu rzeki Moskwy, gdzie stopniowo powstał zajazd arcybiskupi,
obszerny dwór klasztorny, otoczony wysokim kamiennym murem z czterema wieżami na
rogach. Zespół architektoniczny został całkowicie ukończony w ostatnim
dziesięcioleciu siedemnastego wieku, kiedy nad dwuczęściową bramą wzniesiono
terem (zwykle nazywa się go Teremem Krutickim) wyłożony płaskimi i wypukłymi
kaflami. Na całej fasadzie nie ma takiego miejsca, które nie byłoby ozdobione
różnokolorową ceramiką. Dziwaczne kwiaty, trawy, wzory dekoracyjne, szeroki pas,
okładziny, kolumienki - wszystko to sprawia wrażenie święta, radości, przypomina
kwiecistość łąk, sady obfitujące w owoce, mówi o szczęściu istnienia.
Wiek siedemnasty znał wiele ceramicznych ozdób, ale Terem Kruticki przewyższał
pod względem piękna i wspaniałości wszystko to, co dotychczas zrobili mistrzowie
rosyjscy. Trudno uwierzyć, że wijące się wino, symbolizujące życie, zostało
wykonane z wypalonej gliny. Garncarze uważnie wpatrywali się w drewniane rzeźby,
zapożyczali od nich motywy dla swych wzorów. Naśladowanie rzeźby drewnianej jest
szczególnie widoczne w okładzinach okien. Starzy majstrowie dobrze znali
właściwości tego plastycznego i malowniczego materiału, tworząc ceramiczny
pałac--bajkę.
Idę wzdłuż kamiennej galerii, która prowadzi od cerkwi Zaśnięcia do frontowej
bramy. Nad słupami galerii ułożono kafle, harmonizujące z wielobarwnym dywanem
teremu, z jego czworokątnymi płytkami, w środku których żółcą się rozetki.
Bajkowe ceramiczne wzory doskonale łączą się z łuskowatymi dachami i
wiatrowskazami.
Czasy nie oszczędziły drewnianych pałaców opiewanych w bajkach, przedstawianych
przez malarzy na ikonach i freskach czy w książkowych miniaturach; przestały
istnieć teremy, opisywane przez podróżników... Jakby przeczuwając nadejście
nowej epoki, mistrzowie pracujący pod koniec wieku siedemnastego wznieśli z
trwałego materiału budowlę, dla której nie są straszne ani pożary, ani srogie
mrozy, ani nie kończące się jesienne deszcze. Terem nad rzeką Moskwą świadczy
nie tylko o wielkim mistrzo-
109
stwie stołecznych kaflarzy; stał się również ucieleśnieniem ludowych tradycji
artystycznych, ukształtowanych w ciągu wieków przez budowniczych, rzeźbiarzy i
cieśli.
Patrząc na Terem Kruticki z przyjemnością przypominam sobie czarodziejskie bajki,
które do dziś nie utraciły poetyckich kolorów. Czy słyszycie, jak świsnęła
strzała wypuszczona z napiętego łuku? Upadła przy cudnym pałacu, wbiegł na
dziedziniec dzielny junak, zakrzyczał gromkim głosem: "Kto mieszka w tym
pałacu?" Wyjrzała piękna dziewica, która potrafi w ciągu jednej nocy utkać dywan,
ozdobić go srebrem, złotem, wymyślnymi wzorami... Widziałem terem w takiej
postaci, jaką nadano mu w wieku siedemnastym (przedstawił go na swym obrazie
Wasniecow, któregOjpraca znajduje się teraz w Muzeum Historycznym Moskwy). Przy
obrazie Wasniecowa zawsze jest pełno ludzi.
Ale niedługo myślałem o przeszłości. Strzała nie upadła na dziedziniec, nie
wyjrzała z okna dziewica w wyszywanym perłą kokoszniku1... Nadjechał autobus,
wysypał się z niego tłum zagranicznych turystów, poszły w ruch aparaty
fotograficzne i kamery, rozległ się głos przewodnika.
Pisałem już, że rzadko kiedy znamy nazwiska mistrzów, którzy tworzyli zabytki
starej Rusi. Gdyby nie przypadek, prawdopodobnie i budowniczowie Teremu
Krutickiego na zawsze pozostaliby dla nas anonimowymi geniuszami. Otóż w
archiwach moskiewskich znaleziono dokumenty z rozprawy sądowej między
budowniczymi teremu i zamawiającymi. Metropolicie wydawało się - jak to wynika z
dokumentów - że budowniczowie otrzymali pieniądze za kafle, które nie zostały
wykorzystane. Oskarżeni, Osip oraz Iwan Starcewowie, usprawiedliwiali się tym,
że do wykonania rysunku wykładzinowego musieli z całych kafli odłupać tylko
odpowiednie kawałki. Nie wiadomo, jak zakończył się proces sądowy. W historii
sztuki spotyka się wiele przypadków, kiedy wielkich twórców oskarżano o różne
nieszlachetne postępki. Wystarczy przypomnieć genialnego rzeźbiarza greckiego,
Fidiasza, którego podejrzewano o ukrycie złota. Jeden z rzeź-
Kokosznik - ozdobny kobiecy ubiór głowy.
110
biarzy Partenonu zmarł w więzieniu, nie doczekawszy uniewinnienia.
Niezależnie od tego, jak potoczyło się dalej życie Osipa i Iwana Starcewów,
trzeba przyznać, że ich dzieło przetrwało wieki i przekazało naszym czasom czar
życia ludu, jego zadziwiające piękno, radość i wdzięk.
Teraz poznajmy gwiazdę pierwszej wielkości - mistrza Stiepana Iwanowa, zwanego
Półbiesem, pochodzącego z Ziemi Białoruskiej, który - podobnie jak Starcewowie -
w drugiej połowie wieku siedemnastego stworzył w Moskwie i jej okolicach
wspaniałe dzieła ceramiczne. Płaskorzeźby Stiepana Półbiesa wyróżnia staranność
linii, bogactwo kolorów i wyrazistość obrazów.
Pracując w klasztorach - Nowojerozolimskim i Josifow-Woło-kołamskim, ozdabiając
moskiewską cerkiew Grzegorza Neoceza-ryjskiego, która stoi na Wielkiej Polance,
Stiepan Półbies dał się poznać jako nieprześcigniony mistrz koloru. Stąd też na
zewnętrznych ścianach budowli lśnią wykonane przez niego z kafli pasy, fryzy,
dywany. Spotkanie z kaflami Półbiesa przypomina podróż po łączącej niebo i
ziemię tęczy jaśniejącej barwami, tonami i półtonami; czuje się, że Stiepan
Półbies wnikliwie przypatrywał się przyrodzie, twórczo przedstawiając ją w
swoich fantastycznych dziełach, i że znał prace starych mistrzów.
Przejdźmy się po Moskwie czasów Stiepana Półbiesa...
Na początku zajrzymy do Słobody Garncarskiej, która znajduje się między Taganką
i Jauzą, gdzie zwykle pracują znakomici rzemieślnicy. Nie ma tu domów, które
wychodziłyby oknami na ulice. Każda rodzina rzemieślnicza mieszka w swojej
zagrodzie. Obejścia od ulicy odgradza wysoki częstokół. Zagrody opadają ku rzece,
ale potrzeba dużo wody, dlatego przy warsztatach garncarskich wykopano studnie.
Pod dachem są paleniska, tutaj schną wyroby z gliny. Domy majstrów są wielkie i
porządne. Mieszkańcy nie żałują drzewa na budowę domów, bo lasy podchodzą do
samej rzeki Moskwy, Jauzy i Nieglinnej.
Ale gdzie jest Stiepan Półbies? Może przy trzech paleniskach podłączonych do
jednego komina? Nie, tu są tylko jego uczniowie, czeladnicy dopiero opanowujący
to trudne rzemiosło, by
111
potem rozejść się drogami kraju, ozdabiać glinianymi płytkami domy we wsiach i
miastach, cerkwie i dwory. Gdzież ten wspaniały kaflarz?
Z pewnością należy go szukać na opolu, gdzie wśród pól (które potem stały się
ulicą Wielka Polanka) w sąsiedztwie pałaców strzelców stoi cerkiew Grzegorza
Neocezaryjskiego. Ta wielka, wytworna świątynia, zbudowana przez architekta-
chłopca Karpa Gubę, widoczna jest z daleka. Proste formy łączą się w niej z
bogactwem ozdób dekoracyjnych. Niezwykle piękne są okładziny rzeźbione w białym
kamieniu, wybijające się na tle czerwonawych cegieł. Ale obręcze kaflowe
opasujące dzwonnicę i sobór przewyższają pod względem soczystości kolorów,
szerokości i wspaniałości wszystkie ozdoby cerkwi.
Przy cerkwi gromadzą się mieszkający tu, za rzeką Moskwą, strzelcy, tkacze,
bednarze - jak więc wśród tego hałaśliwego tłumu rzemieślników rozpoznać
Stiepana Półbiesa? Kaflarz jest tutaj swój wśród swoich. Wnikliwie przygląda się
kartunom, wzorom drukowanym na płótnie, żeby potem przenieść te wzory, kwiaty i
linie na jasne, pokryte glazurą płytki, które lśnią teraz pod gołym niebem.
Wystarczy tylko wypowiedzieć imię Stiepana Półbiesa - i niby echo odezwą się
słowa "pawie oko"!
"Pawim okiem" nazywał lud kafle, pasy ceramiczne, którymi Stiepan Półbies
ozdobił budowle nad Istrą w klasztorze Josifow--Wołokołamskim i w stolicy.
Przypatrzmy się kafelkowemu fryzowi, który opasuje cerkiew na Wielkiej Polance.
Czworokątne płytki tworzą wymyślny bogaty w kolory ornament. W środku jest biały
kielich otoczony żółtawym wieńcem. Nad wieńcem wznoszą się dwie niebieskawe
łodygi, potem znów mamy wieniec z zielonych i żółtych kwiatów. Pomiędzy wieńcami
na ciemnoniebieskim tle zielone, żółte, białe gałązki. Soczyste, mięsiste wzory
roślinne pełne są radości, urody, powiewu wiosny, lata i wczesnej jesieni.
Szczególnie piękny jest ten kaflowy pas w zimie, kiedy śnieg pokrywa cerkiewny
dach i "pawie oko" błyszczy zielenią, żółcizną, przypominając murawę na
łąkach, pierwsze złoto lasów, białe lilie wodne, co otwierają się o świcie...
112
Skąd jednak nazwa "pawie oko"?
Być może stąd, że wypukły kwiecisty wzór z daleka wygląda jak oko fantastycznego
ptaka. Wyrazistość kolorów przypomina cudne pawie pióra, które mistrzowie mogli
oglądać na miniaturowych rysunkach w starych rękopisach.
Dzieła ceramiczne Stiepana Półbiesa ucieleśniły najlepsze cechy sztuki
dekoracyjnej siedemnastego wieku, barwność i wesołą bajkowość. Mamy przed sobą
swoistą "skarbnicę ludową", gdzie złożono na wieczną pamiątkę bogactwa ludowego
doświadczenia estetycznego, skąd wolni i silni potomkowie wzięli wiele i wiele
jeszcze mogą zaczerpnąć. Kafle Stiepana Półbiesa bliskie są uroczystym i barwnym
rostowskim emaliom, mają wiele wspólnego z malowidłami freskowymi Gurija
Nikitina, malarza kostromskiego, który cerkwie nad Wołgą, w Rostowie i Suzdalu
przemieniał w bajkowe pałace, a w wątkach biblijnych dostrzegał cechy życia ludu
swoich czasów.
Kompozycje kaflowe Stiepana Półbiesa, jak już mówiłem, przypominały hafty na
tkaninach. Gdyby mówić o kolorycie dzieł artysty, to jego kafle pod względem
czystości i malowniczości należy postawić w jednym rzędzie ze sławnymi
miniaturami w rękopiśmiennych księgach starej Rusi. Otwórzmy ozdobiony
miniaturami zbiór moralizatorskich opowiadań, przeznaczonych do domowego
czytania, Lekarstwo duchowe, zbiór, który powstał w przybliżeniu w czasach
Stiepana Półbiesa. Na jednej z miniatur widzimy chłopów. W rysunku przeważają
zielone kolory pól, są też białe, żółte i czerwone tony. Miniaturę ze starego
rękopisu i ceramikę Stiepana Półbiesa jednoczy barwność gamy.
Chociaż Moskwa słynęła ze wspaniałych kaflarzy, to jednak w pobliskich i
dalszych miastach żyli i pracowali garncarze, których dzieła nie ustępowały tym
ze stolicy; ich kafle przynosiły wiele radości ludziom, wywoływały, jak mawiano,
"zachwyt serca i umysłu".
W czasie reporterskich podróży nieraz spotykałem się z najwybitniejszym znawcą
kultury Rusi Włodzimiersko-Suzdalskicj, Aleksiejem Warganowem. Uczony ten wiele
lat przeżył w Suzdalu, i mówiono o nim, że bez zaglądania do książek może
opowiedzieć
1 13
historię każdego kamienia. To nie jest żadna przesada. Zajmując się odbudową
zabytków architektury, Warganow wnikliwie przyglądał się wszystkiemu, co nosi na
sobie piętno czasu. A w Suzdalu jest się czemu przyglądać. W mieście i okolicach
wszystko tchnie starymi dziejami, minionymi wiekami, które swój ślad pozostawiły
w nazwach wsi, w kurhanach, kamiennych i drewnianych budowlach. Nie bez powodu
nad halami targowiska, tak charakterystycznymi dla starych miast
środkoworosyjskich, na wysokiej iglicy wznosi się złocony wizerunek sokoła -
herb Suzdala. Ongiś na placu targowym między kremlem i monasterem w halach:
ogólnej, mięsnej, rybnej, solnej, dziegciowej kwitnął ożywiony handel.
Sprzedawano tu kołacze, ciastka, kisiel, miód, cebulę, czosnek, chmiel. Tu
prowadzili wielkie targi rzemieślnicy, którzy handlowali kożuchami, łapciami,
kaftanami, czapkami, malowanym płótnem... Szczególnie sławni byli suzdalscy
garncarze; wypalali oni garnki i wszelkie inne naczynia, zabawki, wyśmienicie
malowali kafle, które ozdabiały nie tylko pokoje zamożnych mieszczan, ale też
chłopskie izby. Ciekawie i ze znajomością rzeczy opowiada o tym wszystkim
Aleksiej Warganow szczęśliwcom, którym zdarzy się spacerować z nim po starych
ulicach Suzdala lub Włodzimierza.
Opowiem, co przytrafiło się temu wspaniałemu znawcy i uczonemu. Późną jesienią
Aleksiej Warganow powracał do domu z kolejnej podróży. Koła ugrzęzły w 'błocie i
Warganow wysiadł z samochodu, żeby popchać go na gliniastym wzniesieniu. Nagle
jego uwagę przykuł kawałek omszałej cegły z ledwie dostrzegalną żółtobrązową
emalią. Wziąwszy obmyty przez deszcze odłamek uczony zobaczył, że ma przed sobą
szczątek płytki ceramicznej, podobnej do tych, którymi w dawnych czasach w
Suzdalu okładano zewnętrzne mury świątyń.
Skąd ten odłamek znalazł się w tak znacznej odległości od miasta?
Wybrawszy pierwszy pogodny dzień, Warganow zbadał to miejsce i stwierdził, że
płytki ceramiczne wykonywano z gliny z tego właśnie regionu. U stóp wzgórza
zaczęto wykopki archeologiczne. Naukowcy odkryli piece do wypalania zachowane
tak
114
dobrze, że jeszcze dzisiaj mogłyby służyć rzemieślnikom. Ktoś podpalił w piecu
wiązkę chrustu, i ogień zapłonął tam, gdzie płonął przed wiekami w okresie
wznoszenia sławnych świątyń suzdal-skich i pałaców. Tu wypalano cegłę na budowę
teremów, wież i soborów Suzdala, tutaj wypalano wapno, a także nanoszono wzory
na kafle mieniące się uroczyście żółtobrązową gamą kolorów.
Kafle suzdalskie oraz płytki ceramiczne znalezione w Kijowie, Nowogrodzie i
Włodzimierzu należą do najstarszych w kraju. Suzdalskie wyroby garncarskie
służyły za ozdobę nie tylko komnat bojarskich, świątyń i teremów, ale też izb
rzemieślników i chłopów na podgrodziu.
Nasza wiedza o wysokich osiągnięciach kaflarzy ruskich siedemnastego wieku nie
byłaby pełna, gdybyśmy nie zaznajomili się z cerkwią Św. Jana Chrzciciela.
Majestatyczne oblicze cerkwi, wstrząsające widzów fantastyczną sylwetą piętnastu
kopuł, nierozerwalnie związane jest z jej ceramicznym wystrojem. Wewnątrz i na
zewnątrz cerkiew została obłożona różnobarwnymi reliefowymi kafelkami.
Na kaflach terakotowych widzimy rośliny, przepyszne wazy z kwiatami, ptaki,
zwierzęta, wymyślne ornamenty. Mistrzowie z Jarosławia, podobnie jak znakomici
moskwianie Osip i Iwan Starcewowie, ozdobili cegłę umiejętnie i żywo, przenosząc
na trwały materiał motywy artystyczne znane już z rzeźby w drewnie. Kolumienki,
pasy, wgłębienia kwadratowe na zewnątrz soboru podkreślają piękno cegły, jej
właściwości jako tworzywa budowlanego i dekoracyjnego. I wszędzie widzimy kafle
- w szerokich wgłębieniach lśnią one zielenią, żółcizną, jasnymi i ciemno-
fioletowymi odcieniami, opasują mury nie kończącymi się kwiecistymi wstęgami.
Ceramika staroruska była prawdziwie ludową postacią sztuki, radosną i piękną;
dlatego też zachwycała późniejsze pokolenia.
Kilka lat temu, podczas wędrówek po Północy, zabrnąłem do leśnej wioski nad
Wiatką, która leży w odległości trzydziestu--czterdziestu kilometrów na północ
od osiedla Biełaja Chołunica. Szalała bezlistosna zamieć, zmęczyliśmy się
ciągłym popychaniem
115
samochodu po śnieżnych zaspach na drodze, wiec odczuliśmy niezwykłą ulgę, kiedy
kierowca znający tutejsze strony zaprowadził nas na nocleg do ciepłej chaty.
Niespodziewanych gości, szukających schronienia przed niepogodą, radośnie
powitał gospodarz - brodaty sześćdziesięcioletni mężczyzna Stiepan Pietrowicz.
Poprosił nas do środka i zapalił wiszącą u sufitu lampę naftową.
Kiedy migocące światło oświetliło izbę, zobaczyliśmy piec, którego przednia
ściana była wyłożona kaflami, starymi, popękanymi, miejscami zakopconymi, na
niektórych rysunek był ledwie dostrzegalny. Czas pozostawił na kaflach ślady
zniszczenia.
Stwierdziłem, że kafle są glazurowane, pokryte przeźroczystym szkliwem, mają
formę czworokątną, są otoczone granatowymi, czerwonymi i niebieskawymi obwódkami.
Obrazki ceramiczne z osiemnastego wieku przedstawiały zwierzęta, scenki
łowieckie i wesołe epizody: opoje czerpią garnuszkami wino z beczki; kawaler
podaje damie tabakierkę; sprzedawca w sklepie objada się ciastkami; kogut ucieka
na dach przed gospodarzem, który w rękach trzyma długą żerdź. Na niektórych
kaflach z trudem można odczytać słowa napisane pismem wiązanym. Pod przewróconą
beczką widnieje żartobliwy napis: "Nieużyteczna bez rumu". Żmija owinęła się
wokół obnażonego krzewu. Ten symbol wierności podpisano słowami: "Usycham przy
tobie"; pod kuflem z pienistym piwem napis: "Głupiec na mnie narzeka".
Styl pisma, żartobliwe aforyzmy, rysunki - wszystko to świadczy o tym, że kafle
te ozdobił doświadczony i zdolny malarz. Skąd w tej lesistej północnej głuszy
wzięły się te kafelki z wytwornymi scenami z czasów elżbietańskich?
Zamieć nie pozwoliła nam wyjechać rankiem. Stiepan Pietrowicz, jak się okazało
nauczyciel-rencista, przyniósł drewno i w piecu radośnie zapłonął ogień.
- Drży z zimna świnka, ma ostrą szczecinkę - powiedział z uśmiechem gospodarz.
Okazał się rozmownym człowiekiem; zauważywszy moje zainteresowanie kaflami,
opowiedział podanie rodzinne, które przekazywano z pokolenia na pokolenie.
W Moskwie, za Bramą Tagańską, niedaleko drogi prowadzącej
116
do Gżeli mieściła się fabryczka ceniny mistrzów Griebienszczy-kowów. Ceniną
nazywano wyroby z kolorowej wypalanej gliny, pokryte nieprzeźroczystą emalią. Na
surową emalię koloru białego nanoszono rysunek. Następnie kubki, misy, kielichy,
kafle wypalano w piecu. Uzyskiwano piękne i trwałe wyroby, które dzięki
stosunkowo niewielkiej cenie rozchodziły się po całym kraju.
Jeden z Griebienszczykowów, Iwan, był utalentowanym malarzem i plastykiem.
Wyroby Iwana były tak sławne, że najznakomitsi ludzie zamawiali u niego rodzinne,
pamiątkowe i weselne serwisy.
Za oknami szalała zamieć, w piecu wesoło potrzaskiwały drewna, a Stiepan
Pietrowicz, ciesząc się, że chętnie go słuchamy, opowiadał o dziejach minionych.
- Pomocnikiem Iwana Griebienszczykowa był, moi drodzy, pradziadek mojej matki,
Anton zwany Gliną. Od dziecka wyrósł przy fabryce Griebienszczykowów, stąd też
na całej Tagance wołano na niego - Glina. Anton nie obrażał się za ten przydomek,
mawiał, że pierwszy człowiek też został ulepiony z gliny.
Z biegiem czasu Anton został mistrzem. Sam Iwan Griebienszczykow fabryką prawie
się nie zajmował, natomiast ciągle zastanawiał się nad sekretami wyrobu
porcelany. Dlatego pracami kierował Glina. Wraz z czeladnikami Anton malował
kafle i naczynia.
Pewnego razu Iwan Griebienszczykow wezwał Antona Glinę i powiedział, że
najsławniejszy poeta, Aleksander Sumarokow, prosi o wykonanie w krótkim czasie
drogiego serwisu. Oczywiście Glina nie miał pojęcia, kto to jest poeta. Myślał,
że coś w rodzaju generała. Griebienszczykow wyjaśnił potem Antonowi, że poeta
Sumarokow pisze wiersze, a jego tragedię pokazywano w pałacu nad Jauzą.
Sumarokow zamówił nie zwyczajny serwis, lecz okazały, uroczysty. Na wszystkich
stołowych naczyniach -miskach, salaterkach, wazach, talerzach - miał widnieć
herb Sumarokowów i podobizna otrzymanego przez poetę Orderu św. Anny.i
Order ustanowiony w 1735 r. przez księcia holsztyńskiego, Karola Fryderyka, u
czci żony, Anny Piotrowny; przeniesiony do Rosji przez ich syna, cara Piotra III.
117
Anton Glina z zapałem zabrał się do pracy i po pewnym czasie serwis był gotowy.
Oczu nie można było oderwać od tego cuda. Takich rzeczy na Rusi jeszcze nie było.
Serwisy na specjalne okazje sprowadzano z Anglii. Artysta wykonał serwis w swoim
stylu. Powiedzmy, miska do zupy to prosty przedmiot i niczego się tu nie wymyśli.
Ale Anton wykonał ją tak, że lśni śnieżną bielą, uchwyty ozdobione są twarzami
czarujących panien, a w środku, na najbardziej widocznym miejscu, otoczony
kwiatami widnieje herb Sumarokowa - skrzyżowane miecze.
Kiedy poeta zobaczył serwis, wykrzyknął w zachwycie: "Cudowna majolika - podobna
do mych wierszy".
Serwis kosztował niemało i Anton dostał pewną sumę pieniędzy za umiejętność i
sumienność.
Iwan Griebienszczykow długo nie chciał się rozstać z wytrawnym mistrzem, ale
wreszcie poradził Antonowi założyć swój własny warsztat ceniny.
- Na urządzenie się - powiedział Stiepan Pietrowicz, pokazując na piec -
Griebienszczikow podarował mu te oto kafle.
- Ale jak one dostały się na Północ?
- W bardzo prosty sposób, mój drogi. Pradziadek matki przeniósł się do Gżeli,
znanej z kolorowych glin. Zbudował dom, założył rodzinę i chciał rozpocząć swoją
pracę. Ale kaflarze gżelscy z obawy przed konkurencją podpalili dom Antona. Cały
dobytek poszedł z dymem. Zachowały się tylko kafle od Griebienszczykowa. Z Gżeli
Anton uciekł tutaj, na Północ...
Stiepan Pietrowicz mówił o tym z takim przejęciem, że można było pomyśleć, iż
widział to na własne oczy. Ja zaś myślałem, że -jak to w podaniu rodzinnym -
wymysł przeplata się z prawdą.
Po powrocie do Moskwy zainteresowałem się historią fabryki ceniny
Griebienszczykowa. Wielkie było moje zdumienie, gdy dowiedziałem się, że
Aleksander Sumarokow rzeczywiście zamawiał u Griebienszczykowa swój serwis...
Na początku osiemnastego wieku, po rozgromieniu wojsk Karola XII pod Połtawą, w
Moskwie pojawili się jeńcy szwedzcy, którzy zaczęli malować kafle po swojemu -
niebieskie rysunki nanoszono na białe tło. Ta nowość się sposobała, gdyż w owym
118
czasie wszelkiego rodzaju nowości były modne, popierał je Piotr I. Już w
młodości car był oczarowany Holandią i nic dziwnego, że w jego szeremietiewskim
dworze pod Moskwą, w Kuskowie, zbudowano "domek holenderski", którego ściany
były ozdobione zagranicznymi kaflami koloru białego, niebieskiego i kawowego...
Ornament kaflowy wyróżniał się przepychem, na wielu płytkach były przedstawione
krajobrazy Holandii -buchty okrętowe, przytulne domki z cegły, drzewa w porze
jesieni, rybacy pogodnie łowiący w kanałach itd. Kaflarze rosyjscy znali,
oczywiście, prace mistrzów z innych krajów. Wykorzystując motywy artystów
holenderskich i innych przekształcali je po swojemu. Lubowali się w
humorystycznych scenkach, zaopatrując je w pouczające i żartobliwe podpisy. W
ten sposób na Rusi pojawiły się książki-piece, na które można było z
przyjemnością i zainteresowaniem popatrzeć w długie jesienne i zimowe wieczory.
Wśród tych, którzy w naszych czasach pomyśleli o potrzebie skorzystania z
doświadczeń kaflarzy staroruskich, był genialny Wrubel. Jego twórczość, zwrócona
ku wiecznym tematom życia-ludzkiego, pozostaje duchowym natchnieniem dla
współczesnych. Ważną stronicą w życiorysie malarza jest praca w abramcewskim
warsztacie majołikowym, nowe ujęcie tego, co robiono w dawnych czasach. Jako
członek mamontowskiego3 kółka artystycznego w Moskwie i Abramcewie, uczęszczając
na "wieczory ceramiczne", Michaił Wrubel poznawał nie tylko dekoracyjny aspekt
sztuki ludowej, ale sam sposób myślenia i tworzenia dawnych mistrzów. W roku
1891 Wrubel pisał: "Jestem teraz znów w Abramcewie i znów... słyszę tę intymną
nutę, którą chciałbym złowić na płótnie i w ornamencie. Jest to muzyka człowieka
integralnego, nie rozbitego przez abstrakcje uporządkowanego, zróżnicowanego i
bezbarwnego Zachodu".
E>o naszych czasów zachowało się kilka pieców i kominków
Mamontowskie kotko - działająca pod mecenatem Sawwy Mamontowa w la-tach 1870-90
grupa malarzy i muzyków rosyjskich, wśród nich I. Riepin, W. Was-n'ecow, M.
Niestierow, M. Wrubel, K. Korowin.
119
wykonanych przez Wrubela. Mieszkańcy Moskwy mogą je zobaczyć w Abramcewie,
Kołomienskiem, w Muzeum Sztuki Ludowej na ulicy Stanisławskiego... Ceramiczne
kompozycje Wrubela od pierwszego spojrzenia szokują niezwykłymi skojarzeniami
kolorów, przypominającymi grę drogocennych kamieni. Na kaflach Wrubela żyją swym
tajemniczym życiem wymyślne wzory roślinne - białe, brązowe, żółte, niebieskie.
Oglądający widzą podobizny bohaterów bylin i bajek, oryginalne ornamenty.
Jedną z najznakomitszych prac Wrubela jest kominek Mikuła Sielaninowicz i Wołga.
Wykorzystując znany motyw bylinny, Wrubel ujął go niezwykle kolorystycznie.
Czyste, silne barwy sprawiają wrażenie dywanu ozdabiającego ścianę. W swej
formie kominek przypomina frontową ścianę domu, u szczytu której znajdują się
Alkonost i Sirin - rajskie ptaki o kobiecych twarzach. W środku jest Wołga z
sochą, a na górze siedzi na koniu Mikuła Sielaninowicz. Postacie bohaterów
cechuje pewność siebie i spokój, należą do świata, który ich otacza, a świat
należy do nich. Koń pochylił swój potężny łeb ku ziemi. Gdy się patrzy na tę
kompozycję z pewnej odległości, z początku rzucają się w oczy kolorowe plamy w
obu częściach kominka. Dostrzega się słońce wschodzące w głębi, głowę Wołgi,
który patrzy z oddali, uciekający w dal horyzont. Wrubel, tak jak dawni
mistrzowie, starał się o to, żeby architektoniczny rytm figur odpowiadał
architektonicznym formom całego kominka. Kolory Wrubela płoną, przelewają się,
sprawiają wrażenie czegoś niezwykłego, głębokiego, tajemniczego.
Po przeszło dwóch wiekach sięgnięto do artystycznych doświadczeń Stiepana
Półbiesa i jarosławskich kaflarzy. Wrubel zmusił do spojrzenia nowymi oczyma na
twórczość siedemnastowiecznych mistrzów.
Ceramika Wrubela, przejmująca tradycje przodków i równocześnie nieoczekiwanie
nowa, nie mieściła się wewnątrz budynków.
Na początku dwudziestego wieku w centrum Moskwy wyrósł ogromny dom - hotel
"Metropol". Górne piętra postanowiono ozdobić panneau z kafli. Za temat
kompozycji Wrubel obrał
120
dramatyczną legendę o księżniczce Griezie - "gwieździe niebios". Piękność Griezy
jest tak przemożna, że kto na nią patrzy, musi przypłacić to życiem. A jednak
marynarze pokonują największe trudy i przeżywają najniebezpieczniejsze przygody,
żeby móc ją oglądać i ujrzeć prawdziwe i nieskalane piękno. Na ceramicznym
panneau widzimy księżniczkę Griezę pochyloną nad umierającym młodzieńcem. Wrubel
nie przedstawia fabuły dramatu, lecz stwarza własny świat artystyczny.
Na panneau Wrubela - Księżniczka Grieza - najlepiej patrzeć z daleka, na
przykład z ulicy Nieglinnej. W promieniach słońca lśnią kafle tworzące obraz
czegoś zagadkowego, niepokojąco pięknego, pełnego wewnętrznej siły. Wrubel nie
kopiował starych mistrzów. Tchnął on życie w dawną sztukę, nasyciwszy ją
współczesnym rozumieniem rzeczywistości, dalekim od klasycznej jasności i
spokoju.
Kiedy przypominam sobie kafle widziane na murach cerkwi jarosławskich i
wołodzkich, w pałacach bojarskich i arcybiskupich, w izbach chłopskich, starych
dworach szlacheckich i na ulicach hałaśliwej Moskwy - w mej wyobraźni powstaje
siedmio-barwny pas tęczy.
ZŁOTO I BUŁAT
.Wszystko jest moje" - powiedziało złoto; "Wszystko jest moje" - powiedział
bułat
Aleksander Puszkin
Ud dawien dawna miecz i złoto żyły z sobą w niezgodzie albo też chodziły jedną
drogą. Toteż w dzisiejszych muzeach złote ozdoby i skarby leżą obok palnej broni;
tak więc ze złotymi kolczykami, w których paradowały strojnisie kijowskie i
nowogrodzkie dwunastego wieku, sąsiadują w gablotach kindżały w złotej lub
srebrnej oprawie, szable, których rękojeście ozdobione są drogocennymi
kamieniami. Ileż było bajek, legend, podań, wierzeń i zabobonów związanych ze
szlachetnymi metalami, perłami i ukrytymi skarbami... Do dziś pamiętam
zasłyszane w dzieciństwie opowiadania o złotych i srebrnych skarbach zakopanych
w lasach w Borze Światowskim przy gościńcu prowadzącym od Świętego Jeziora do
Kostromy. Według podań ludowych skarby te zostały ukryte w niepamiętnych czasach
przez panów, którzy przyszli na Ruś wraz z Maryną Mniszchówna.
Bardzo łatwo było odnaleźć podziemne skarby. Wystarczyło iść w noc Iwana Kupały
ku brzegom Świętego Jeziora i patrzeć: gdzie po zapianiu pierwszych kogutów
błysną w paprociach ogieńki, tam właśnie trzeba kopać. Szczerze byłem zdziwiony,
że moi rodacy nie bogacili się kosztem pańskich skarbów...
Zresztą wzdłuż całej Wołgi i w różnych innych miejscach opowiadano legendy o
skarbach Stienki Razina, o pieczarach, do których znosił swe bogactwa rozbójnik
Kudiejar, o złotych mieczach murzy Czeta schowanych na dnie Jeziora Kamieniec...
123
Życie podsuwało wiele tematów do legend o skarbach, o związanych z nimi
przygodach. Przypomnę jeden epizod z historii -o odważnej próbie porwania całego
przebogatego skarbca Państwa Moskiewskiego.
Oto wspaniała cerkiew Pokrowa nad Rowem: znana wszystkim pod nazwą cerkwi Wasyla
Bla/ennego. obfituje w niezliczone zakamarki, schody, przejścia... Położona na
Placu Czerwonym obok Kremla przypomina rzadki kamienny kwiat przywieziony z
zamorskich, bajecznych krajów. Świątynia, jak to często bywało w starej Rusi,
przez długie wieki służyła za skarbnicę bogactw państwowych.
Pod koniec szesnastego wieku kronikarz tak pisze o "podpalaczach moskiewskich":
"Tegoż roku (1595) nieprzyjaciel, co nienawidzi dobra człowieczego, podsunął
myśl kniaziom Wasylowi Szczepinowi i Wasylowi Lebiediewowi oraz ich doradcom,
żeby podpalili gród Moskwę w wielu miejscach i żeby sami z Trójcy Świętej nad
Rowem, z Wasyla Błażennego zagrabili skarby: bowiem w owym czasie skarb len był
wielki, ale wspólnicy jego, Piotr Bajkow z towarzyszami, nie mogli krat
odsunąć... Wszystkich ich pojmano i poddano torturom. Oni zaś do wszystkiego się
przyznali. Kniazia Wasyla i Piotra Bajkowa z synem stracono na Pożarze, głowy
ich odrąbano, a innych powieszono, a pozostałych rozesłano po więzieniach"...
Wiele najróżniejszych historii mogą nam opowiedzieć przedmioty ze złota i srebra,
wykonane przez mistrzów ruskich; często nie znamy nazwisk twórców przepięknych
dzieł ze szlachetnych, drogocennych metali, ale historia przekazuje nam - choć
oczywiście nie zawsze - albo imiona właścicieli, albo opowiadania o wydarzeniach,
dla których upamiętnienia wydawano srebro i złoto.
W Żywocie Borysa i Gleba mówi się o tym, że na rozkaz Włodzimierza Monomacha
mistrzowie w ciągu jednej nocy pozłocili pokrywy na grobach Borysa i Gleba.
Opowiada o tych pokrywach kronikarz: "Wielu przychodzących z Grecji i innych
ziem mówiło: Nigdzie nie ma takiego piękna. Według wszelkiego
prawdopodobieństwa nie było to retoryczną przesadą. Ruś Ki-
124
jowska była znana ze złotych wyrobów i sprzedawała je w niezliczonej ilości
krajom Wschodu i Zachodu.
W dwunastym wieku w Czernihowie żył kniaź Włodzimierz Dawydowicz, stryj Igora,
bohatera wspaniałego poematu. W tamtym czasie to silne i bogate miasto było
znane ze złotników, których wyroby chętnie kupowano nie tylko na ziemiach
ruskich. Pewnego razu znakomity mistrz odlał dla Włodzimierza wielki kielich ze
srebra, ozdobiwszy go napisem-ornamentem. W czasie uczt goście pili za zdrowie
gospodarza z tego kielicha, podając go w kółko zgodnie ze starym zwyczajem. W
bratobójczych walkach poległ Włodzimierz Dawydowicz. Minęły wieki. W połowie
zeszłego stulecia srebrny kielich odnaleziono tam, gdzie niegdyś znajdowała się
stolica Złotej Ordy - miasto Saraj. Być może, złotoordyńcy zabrali z sobą cenne
naczynie w czasie napadu na ziemie ruskie. Nie jest wykluczone, że kielich
dostał się do Saraju inną drogą: wdowa po Włodzimierzu Dawydowiczu po śmierci
męża została wzięta za żonę przez chana połowieckiego -Baszkorda.
Zwiedzający obecnie zbrojownię Kremla Moskiewskiego widzą przepiękny srebrny
kielich odlany osiem wieków temu, ściemniały nieco pod wpływem czasu. Ciekawskim,
interesującym się tym starym naczyniem, przewodnik czyta słowa napisane na
wieńcu: A sie czara knia Wołodomirowa Dąwydowcza, kto iz nieje pi, tomu na
zdorowie, a chwała Boga swojego ospodaria wielikogo knia".1
W ten sposób z głębi wieków dochodzi do nas głos nieznanego złotnika
czernihowskiego.
Swego czasu Jurij Dołgoruki podarował dła soboru Przemienienia Pańskiego w
Peresławiu-Zaleskim kuty srebrny kielich do komunii świętej - "potir". Wykonali
go wytrawni mistrzowie suzdalscy. Dzisiaj zachwycamy się wspaniałą i szlachetną
formą tego naczynia. Na gładkim kielichu widnieją rzeźby świętych. Szczególną
uwagę przykuwa postać odważnego rycerza Jerzego -
'A to kielich kniazia Włodzimierza Dawydowicza, kto z niego pije, temu na
zdrowie i chwałę Boga swojego, Pana wielkiego kniazia.
125
patrona Jurija Dołgorukiego. Święty Jerzy przedstawiony jest tutaj jako wysoki
piękny młodzieniec o kędzierzawych włosach, w ubraniu wielkopańskim.
W Powiesti o moskowskom wziatii ot caria Tochtamysza, krążącej w wielu kopiach
średniowiecznych, zawarty jest opis zniszczenia bezcennych skarbów w czasie
kolejnego napadu nieprzyjacielskiego. Autor opowiada, że "z cudownych ikon
zerwali złoto i srebro, drogocenne kamienie i perły, rozgrabili pokrywy tronowe
szyte złotem, wysadzane perłą, zerwali drogie ozdoby ze świętych ikon, a ikony
zniszczyli i podeptali, zagrabili bezcenne naczynia cerkiewne kute w złocie i
srebrze, porwali drogocenne święcone ornaty".
Łatwo sobie możemy wyobrazić, jak buszowały płomienie po ulicach moskiewskich,
jak lała się krew i jak chciwi zdobyczy najeźdźcy grabiąc skarby węszyli po
cerkwiach, teremach i pokojach. Toteż autor opowieści o najeździe Tochtamysza
mówi: > "Gorzkie łzy lały się, gdy patrzono na to".
Jak więc widzimy, i tutaj miał miejsce krwawy dialog złota i miecza.
Aż do siedemnastego wieku rzemieślnicy wyrabiali złote i srebrne naczynia
podając na wyrobach imię właściciela. Jest to całkowicie zrozumiałe. Naczynia ze
szlachetnego kruszcu były zbyt drogie, żeby mistrz mógł je wykonać dla własnej
sprzedaży. Złotnicy szukali najpierw zleceniodawców (a byli nimi zwykle bogaci
ludzie, klasztory, wysokie osobistości duchowne, kupcy), a dopiero potem
zabierali się do pracy. Pragnąc wyrazić swe uczucia religijne, bojarzy i
kniaziowie ofiarowywali złoto i srebro na zdobienie sukien czczonych ikon,
dawali w darze cerkwiom i klasztorom drogocenne naczynia, całuny wyszywane
złotymi nićmi. Przedmioty z drogiego materiału zamawiano oczywiście tylko u
bardzo doświadczonych mistrzów.
Do szczególnej perfekcji doszli rzemieślnicy w ozdabianiu opraw ksiąg
cerkiewnych. Oprawy Ewangelii zamieniały się w drogocenne dzieła sztuki,
błyszczały filigranem, różnokolorową emalią, perłami... Emalie staroruskie
wyróżniały się barwną gamą, w skład której wchodziły zestawienia tonu białego i
nie-
126
bieskiego, różowego i niebieskiego, szmaragdowego i jasnoczer-wonego.
Zachowało się do naszych czasów imię jednego ze wspaniałych emalierów dawnej
przeszłości. W roku 1161 mistrz Łazarz na zlecenie księżny połockiej Fiewronii
wykonał krzyż ozdobiony różnokolorową emalią: poszczególne fragmenty tworzące
delikatne przegródki wypełniono emaliową masą o różnorakich tonach. W emaliach
tych wśród rozetek i krzyżyków spiętych roślinnym ornamentem można było zobaczyć
twarze i Figury. Krzyż ten oglądali jeszcze nam współcześni. Został on
wykradziony podczas wojny w 1944 roku z muzeum połockiego. Czy zobaczymy jeszcze
kiedyś to wspaniałe dzieło starych czasów? Trudno zgadnąć. Ale życie pokazuje,
że często znajdują się takie arcydzieła sztuki, które uważano za utracone
bezpowrotnie.
Na podstawie średniowiecznego traktatu, napisanego przez mnicha Teofila, możemy
osądzić, jak wysoko ceniono w całym świecie emalie ruskie; zwracając się do
swego "umiłowanego syna" Teofil pisał: "Jeśli uważnie go [traktat - J.O.]
zgłębisz, to znajdziesz tam, że ma Grecja w różnych postaciach i odmianach to,
co wymyśliła Ruś w sztuce emalii i różnorodności czerni".
Archeologowie często znajdują podczas wykopalisk złote, zdobione emalią kolczyki,
wisiorki kobiece pokryte glazurą o barwnej gamie. Emalia jest rodzoną siostrą
drogocennych kamieni, a przede wszystkim perły. W Zbrojowni na Kremlu
przechowywane są przepiękne prace emalierów, pochodzące z wieku piętnastego,
szesnastego i siedemnastego.
Zwiedzający patrzą jak zaczarowani na carską koronę wykonaną w latach 1627-1628.
Owa korona jest jednym z arcydzieł emalierów rosyjskich - używano jej podczas
różnego rodzaju uroczystości. Na koronie pokrytej białą, zieloną i niebieską
emalią błyszczą szafiry, szmaragdy, perły.
W siedemnastym wieku radosna, świąteczna, uroczysta emalia (solwyczegodzka, a
następnie rostowska) była dość powszechnie stosowana. Na obrazkach z wypraw, na
okładzinach ksiąg, na kielichach z tamtych lat często spotyka się emalie
przedstawiające radosne wątki - sceny z życia ludu, roślinność, portrety,
pejzaże.
127
Drugim, niemniej znanym rodzajem sztuki, jest czernienie na srebrze.
Jak wiadomo, wierzenia ludowe przypisywały srebru - szlachetnemu białemu
metalowi o miękkim blasku - czarodziejskie właściwości. Jeśli ktoś wrzuci do
wody srebrny zaręczynowy pierścionek, Jest to znak rozłąki. W srebrnym naczyniu,
po którym toczy się soczyste jabłko, można zobaczyć cały świat. Jeśli drogi ci
człowiek poszedł na wyprawę wojenna, popatrz do kubka srebrnego: gdy zobaczysz
czarne kropki, oczekuj smutnych wieści.
Stara Ruś z dawien dawna znała misterni} sztukę czernienia srebra. Na srebrnej
ściance starego kielicha widać głowę renifera w koronie. Rysunek wykonany jest
precyzyjnie, jakby ktoś czarnym tuszem dokładnie poprowadził linie ostrym piórem
po srebrze - jest to swego rodzaju grawiura, która ma przetrwać długi czas,
wiele wieków.
Stopniowo została zgromadzona w zbrojowni ogromna kolekcja artystycznego srebra
ruskiego i zachodniego. Poselstwa zagraniczne przybywając do Moskwy przywoziły w
podarunku drogie kubki, tace, czasze, solniczki, stołowe i ścienne lichtarze.
Angielscy i niemieccy uczeni, badający sztukę obróbki srebra w swoich krajach,
nieraz przyjeżdżali do zbrojowni, gdyż nigdzie indziej nie ma takiej bogatej
kolekcji wyrobów zachodnich złotników. Bogatą historię staroniskiej sztuki
jubilerskiej, a nawet całej misternej plastyki - rzeźby w drewnie, kości,
kamieniu, miedzi, złotych i srebrnych wyrobów - można zobaczyć w muzeum w
Zagorsku. W ciągu wieków do ławry Trojce-Siergijewskiej znakomici i bogaci
ludzie zanosili podarunki, będące często wspaniałymi dziełami sztuki. Do
monasterskiej zakrystii trafiały prace najsławniejszych mistrzów. Stopniowo
przy ławrze powstała samodzielna szkoła wydająca miniaturowe arcydzieła o
niezwykle wysokim poziomie artystycznym. Szczególnie wsławił się grawer i
jubiler Amwrosij, żyjący w połowie piętnastego wieku i wykonujący liczne
zamówienia klasztoru, tak jak Michelangelo i Ben-venuto Cellini wykonywali
zamówienia papieży rzymskich, Me-dicich i innych mecenasów.
128
Do naszych czasów zachowało się wiele dzieł Amwrosija i jego kręgu. Badacze
zwrócili uwagę na podobieństwo miniatur zagórskiego mistrza z malarstwem
Andrieja Rublowa: ten sam liryzm, podniosłość i abstrakcyjność obrazów, miękkość,
dążenie do wykwintności formy i koloru. Podobieństwo to jest całkiem zrozumiałe:
mieszkając w tym samym miejscu, gdzie przez kilkadziesiąt lat pracował genialny
artysta, Amwrosij nie mógł nie ulec silnym wpływom Andrieja Rublowa i jego
tradycji.
Z mistrzostwem człowieka zakochanego w swej pracy tworzył Amwrosij swe miniatury,
obficie zdobione złotem; w tych miniaturach zarówno ogólna kompozycja, jak i
wizerunki świętych są nad wyraz podobne do ikon i fresków rublowskich. Jako
jubiler Amwrosij wykształcił swój własny charakterystyczny styl, który starali
się naśladować później inni mistrzowie. Złote drzwiczki maleńkiego cacka
Amwrosij ozdobił wymyślnym i malowniczym wzorem filigranowym. Przegródki w
ornamencie zapełnił różnokolorowym lepikiem - całość błyszczała najrozmaitszymi
barwami. Niestety, do naszych czasów zachowały się tylko ślady koloru
niebieskiego i czerwonego - resztę zatarł czas. Ale później, po śmierci
Amwrosija, sposób rozświetlania filigranu różnymi kolorami znalazł szerokie
zastosowanie, chociaż zamiast lepiku jubilerzy siedemnastego wieku zwykle
stosowali emalie.
Amwrosij i jego uczniowie pracowali nad ozdobieniem nie tylko swojej ławry. W
dalekim monasterze Kiriłło-Biełozierskim zachowała się księga Ewangelii, której
oprawa zawiera kompozycję i filigran przypominające manierę Amwrosija. Należy
przypuszczać, że nad oprawą tej Ewangelii pracowali zagórscy jubilerzy. Ciekawe,
że w monasterskich księgach wymienia się zawody "kriestieczników"2,
"pososzników'3, złotników; podaje się imiona najwybitniejszych mistrzów: Andriej
Iskusnik, Leonid Złato-pisiec, Ilja Riezczyk.
Wśród niezliczonych skarbów przechowywanych do dziś w Zagorsku szczególne
zainteresowanie budzą przedmioty z tak
2Kriestiecznik - wyrabiający krzyże. 3Pososznik - wyrabiający pastorały.
129
zwanej nowogrodzkiej skrzyni Iwana Groźnego. O tej skrzyni powiedziano w zapisie
z 1641 roku: " ...są w niej zbiory chwalebnej pamięci monarchy ???? ? wielkiego
kniazia Iwana Wasiliewicza wszech Rusi po carewiczu kniaziu Iwanie Iwanowiczu i
po skazanych". Innymi słowy, w skrzyni nowogrodzkiej znajdowały się skarby,
które Iwan Groźny odebrał straconym lub wygnanym na zesłanie, jawnym lub skrytym
wrogom cara. Niemal każda rzecz, zanim dostała się do skrzyni, była oblana krwią.
Oto amulet w kształcie węża wykonany z jaspisu i oprawiony w złoto. Na przedniej
stronie amuletu czternastowieczny mistrz wyrzeźbił Zbawiciela siedzącego na
tronie; na odwrocie rzeźbiarz wykonał głowę Meduzy. Cenny stary amulet, mający
bronić człowieka przed nieszczęściami, nie pomógł jego ostatniemu właścicielowi.
A był nim syn Groźnego - Iwan, którego, jak wiadomo, car zamordował w napadzie
gniewu. Gdy się patrzy na okrągłą perłę w złotej oprawie umieszczoną na głowie
węża, na grę kolorów szkła i pereł amuletu, ich wzór przypomina scenę zabójstwa
syna Iwana Groźnego.
Niezależnie jednak od tego, jak znakomici i sławni byli ludzie, dla których
pracowali mistrzowie staroruscy, niezależnie od tego, czy wspaniałe, czy
tragiczne były losy właścicieli skarbów, to za każdym z tych przedmiotów zawsze
stoi mistrz, twórca piękna.
...W dzieciństwie niemal każde lato spędzałem w Piesie, nad-wołżańskim
miasteczku, założonym jeszcze przez Wasyla Ciemnego... Z piętra białej willi
doskonale widać było Wołgę, nad wyraz piękną wieczorami, kiedy statki płynące z
Astrachania świeciły jak ogniste gwiazdy. W cichym i przytulnym mieście letnicy
szybko zaznajamiali się, często zawierali przyjaźnie.
Pamiętam, jak pewnego razu Nikołaj Szlejn, już wtedy znany malarz, z
zamiłowaniem malujący pejzaże pieskie, zaprowadził mnie w gościnę do tamtejszego
jubilera. Był to rozmowny staruszek, jego wspaniała broda czyniła go podobnym do
Iwana Susa-nina z opery. Dobroduszny rzemieślnik chętnie pokazał nam swe wyroby:
złote kolczyki zwane "kołaczami", ażurowe srebrne podstawki i miniaturowe
srebrne kieliszki, pozłocone wewnątrz.
130
Szlejń położył kolczyki na dłoni i z uśmiechem powiedział:
- Dobra robota, ale przecież złote "kołacze" wyrabiano jeszcze za czasów
Włodzimierza Wielkiego...
Jubiler był nieco stropiony, przejęty spotkaniem z malarzem, który dobrze znał
Riepina, i niedawno był na Capri, żeby namalować Maksyma Gorkiego; nieśmiało
więc odpowiedział:
- Ja wszystko robię na starą modłę. Ma się większą pewność, wie pan. Mistrzowie
pokazują, co umieją, nie u nas, w Piesie, ale w Krasnem...
I staruszek zaczął opowiadać niesamowite, straszliwe historie o sprytnych
rabusiach, co włamywali się po nocach do domów jubilerów, o rozbójnikach leśnych,
co czyhali na kupców wiozących swoje wyroby na jarmark. Były to bardzo stare
dzieje, ale jubiler mówił o nich tak zapamiętale i przekonywająco, że wprost
czuło się, jak strasznie jest mieszkać w Krasnem.
Gdy po raz pierwszy zawieziono mnie do Krasnego, a od Plesa to bardzo blisko,
zobaczyłem, że tamtejsze domy przypominają twierdze. Jubilerzy żyli raczej
skromnie, ale wyroby, które nam pokazali: bransolety, medaliony, pierścionki -
budziły zachwyt. Szczególnie sposobał mi się srebrny koń zaprzęgnięty do powozu.
Jakże się dziwiłem, że można ze srebra odlać tak maleńkiego konika!
Wrażenia z dzieciństwa zapamiętuje się na zawsze, i Krasne pozostało dla mnie
uosobieniem piękna wcielonego w drogocennych wyrobach.
...O powstaniu wioski Krasne nad Wołgą opowiada się wiele legend. Jedna z nich
mówi, że nad stromymi brzegami Wołgi, na dalekich przedpolach Kostromy miała
miejsce okrutna walka z Tatarami. Było tylu zabitych i rannych, że od przelanej
krwi poczerwieniała ziemia. Od tego czasu miejsce to nazywa się Krasnem.
Pamiętajmy jednak, że słowo to w języku staroruskim miało również inne znaczenie.
W mowie potocznej oznaczało ono coś jasnego, świetlanego, pięknego.
Trudno jest wymyślić stosowniejszą nazwę dla tej malowniczej miejscowości nad
Wołgą. Tutejsi mieszkańcy od niepamiętnych czasów zajmują się rzemiosłem
artystycznym - wykonują ozdoby
131
ze złota, srebra i innych metali, stosując kucie, grawerowanie, emalię, filigran.
Według miejscowych podań to rzemiosło na początku uprawiano we wsi Sidorowskie w
pobliżu Krasnego, a dopiero później, za czasów Borysa Godunowa, obróbką srebra i
złota jako rzemiosłem przynoszącym zyski zajęto się w Krasnem. W kazańskich
księgach spisowych z szesnastego wieku wymienia się złotników pochodzących z
Kostromy. Pod koniec wieku siedemnastego sława Krasnego była tak wielka, że do
pracy w Srebrnej Sali w Moskwie wezwano tutejszego mistrza. Rzemieślnicy z
Krasnego stronili od kunsztownej wspaniałości, której hołdowali mistrzowie z
Jarosławia lub Niżnego Nowogrodu; ich ornament wyróżniał się szlachetną prostotą.
Krasnowianie chętnie stosowali ażurowe odlewy do ozdabiania wyrobów, lubili małe
roślinne wzory. W roku 1665 Nikifor Gożew na zlecenie z Moskwy wykonał pozłacaną
kadzielnicę, które do dziś jest przechowywane w zbrojowni.
Gdy po długiej przerwie znów przyjechałem do Krasnego, z trudem poznałem tę
osadę. Przytulne, obszyte tarcicami budynki tworzyły kilkadziesiąt nowych ulic.
Stare domy, przypominające twierdze, zagubiły się wśród nowych. Ucieszyło mnie,
że odbudowano cerkiew z dachem w kształcie namiotu z czasów Godunowa, która
przypomina wspaniałą świątynię w Kołomien-skoje. Na ulicach jak dawniej jest
wiele zieleni. Chmiel wije się po gzymsach i parapetach. Daleko w dole w letnim
słońcu płynie Wołga.
Towarzyszy mi Iwan Smirnow, który od dawna tu mieszka i jest żywą kroniką
Krasnego. Doskonale pamięta wszystkie wydarzenia z ostatnich piećdziesieciu-
sześćdziesięciu lat, które miały miejsce nad tymi brzegami. Gdyśmy szli po
piaszczystej ulicy, Iwan Smirnow mówił mi o jubilerze, którego w dawnych czasach
uważano za czarownika - wyrabiał po siedem-dziewięć wiorst srebrnego łańcuszka w
ciągu roku.
Zjawiła się przed nami wesoła gromadka młodzieży, która wychodziła z technikum
jubilerskiego.
132
- Zmiana - powiedział Smirnow i uśmiechnął się dobrotliwie i z pewnym smutkiem.
- Może zajdziemy do klubu i popatrzymy na wystawę? Smirnow chętnie się zgodził.
Przechodzimy obok szklanych gablotek, gdzie leżą przepięknie wykonane
kosztowności ze złota i srebra, a także przeznaczone do sprzedania - broszki,
pierścionki, kolczyki, bransolety, puder-niczki, kieliszki, podstawki.
Staruszek z zadowoleniem wspomina, jak to pod koniec lat trzydziestych
mistrzowie Szestierin i Sierow wykonali zabawny miniaturowy stół ze srebra, na
którym stał samowar i serwis herbaciany.
- Ówcześni staruszkowie widzieli wiele, ale mimo to przychodzili i dziwili się
temu dziełu. Dziś o takich pracach ni słychu.
- A czy potrzebne są takie zabawki ze srebra?
- Oczywiście, bardzo potrzebne. W nich mistrz pokazuje swą rękę.
Usłyszawszy te słowa, przypomniałem sobie Pies, starego jubilera i jego słowa o
konieczności "pokazania ręki" przez mistrza.
Nasi przodkowie określili swój stosunek do pracy jubilerów w przysłowiu: złoto
nie jest złotem, gdy nie było pod młotem.
OWSIEN, PIETRUSZKA, KUGLARZE I ZABAWKI DZIECIĘCE
Radość jest lepsza niż bogactwo
(pizysłowie)
O tara Ruś lubowała się w obrzędowych zabawach, lubiła radość, różnorakie
przedstawienia teatralne, przebierańców, sko-morochów - kuglarzy, akrobatów
ulicznych, walki na pięści, kuligi, korowody, grę w palanta. Wiele zwyczajów,
które zachowały się prawie do dziś, wywodzi się jeszcze z czasów Peruna i innych
drewnianych bożków.
Wyobraźcie sobie odświętny tłum zgromadzony w dniu, o którym mówi się wśród ludu:
słońce na lato, zima na mróz. Ludzie niosą na rękach słomianą kukłę
przedstawiającą chłopaka siedzącego na świni. Chłopak ma swoje imię - Owsień.
Wśród radosnych okrzyków obnoszą Owsienia wokół wioski. Kukła uosabia nowo
narodzone słońce, zwyciężające chłód i ciemność nocy. Jeśli się Owsienia dobrze
poprosi i poczęstuje, to sprowadzi na ziemię przyjazną wiosnę i bogaty urodzaj.
Siedzi Owsień na świni, która stoi na noszach obitych drogim suknem. Uczestnicy
obrzędu śpiewają:
Mosteczek zrobiliśmy, Suknem ustaliśmy, Gwoździami zbiliśmy, Oj, Owsień, oj,
Owsień!
Głośno i radośnie okrzykują słomianą kukłę ci, którzy ją sporządzili. Przecież
właśnie dla nich Owsień powinien być szczegól-
135
nie przyjazny. Ku uciesze dzieci, a także i dorosłych, w worku przynoszą żywego,
przenikliwie kwiczącego prosiaka. Zaczyna się zabawa. Jedni zadają pytania, inni
odpowiadają:
- Na czym on ma jechać?
- Na siwiutkiej śwince.
- A czym go pogonić?
- A żywym prosięciem.
I wszyscy chórem podchwytują przyśpiewkę "Oj, Owsień, oj, Owsień".
Kult Owsienia był spotykany jeszcze stosunkowo niedawno -pół wieku temu, chociaż
sam obrządek pochodzi z bardzo dawnych czasów.
Władze często nieprzychylnie odnosiły się do tego typu rozrywek: w zabawach i
obrzędach słychać było echa pogaństwa. Na przykład, w piśmie carskim z wieku
siedemnastego z potępieniem mówi się, że w Moskwie wielu ludzi po ulicach,
zaułkach i osadach "wzywa Owsienia" i śpiewa pieśni na cześć pługa.
Przez wieki na Rusi, po miastach i wsiach, rozweselali lud muzykanci -
skomorochowie. Mimo nieprzychylności ze strony władz, wędrujący aktorzy byli
lubiani przez najróżnorodniejsze warstwy społeczeństwa, nie obywało się bez nich
żadne święto.
Gęślarz przychodził na ucztę sam ze swoimi gęślami. Skomorochowie przybywali na
święto całą gromadą. Mieli z sobą mnóstwo instrumentów muzycznych - gudki, bębny,
talerze, łyżki, gęśle, fujarki, dudy. Gudkami nazywano instrument smyczkowy.
Kiedy smyczek dotykał górnej struny, grały również dwie dolne. Bęben był po to,
żeby przyciągać uwagę słuchaczy silnymi głuchymi dźwiękami. Fujarka przypominała
piszczałkę ze specjalnym gwiżdżącym urządzeniem. Dudy składały się z kilku rurek
wmontowanych w worek ze skóry lub pęcherza i wydawały jednolity przeciągły
dźwięk.
O tym, jak lud odnosił się do wędrujących muzykantów, możemy sądzić na podstawie
starych opowiadań o przygodach sko-morochów, którzy przyszli do domu, do
uczciwej chłopskiej wdowy Nieniły. Wędrowni aktorzy namówili na skomoroszą
136
dolę syna wdowy, Wawiłę, mówiąc, że czeka ich daleka i trudna droga:
Idziemy do obcego królestwa Pokonać króla Pieskiego I syna jego Przegędę, I
zięcia jego Prześwita, I córę jego Przepiękną.
Niełatwo matce było rozstawać się z synem, ale wiedziała Nieniła, że na chęci
nie ma rady. Wawiło poszedł wędrować ze skomorochami. Po wsiach przechodnie
straszyli skomorochów, że u króla Pieskiego dwór jest otoczony żelaznym płotem,
a na każdym słupie wiszą ludzkie głowy.
Ale czy kuglarze mogli zawrócić z drogi? Przecież im pomagali nie tylko oracze,
ale i ptaki, i zwierzęta. Kiedy zły człowiek obraził skomorochów niedobrym
słowem, karały go gołębie; nadlatywały stadem i dziobały groch, który młócił.
Panna piorąca bieliznę, która życzyła skomorochom dobrej drogi, nagle
stwierdziła, że jej domowe płótno stało się jedwabiem i atłasem.
Pieski król, zauważywszy w swym królestwie wesołych skomorochów, natychmiast
chciał ich stracić. Do muzykantów ze wszech stron zaczęła podchodzić woda. Ale
kuglarze nie zlękli się:
Zagrał Wawilo na gęślach, Zagrał im dźwięcznie i rzewnie, Pomógł mu Kuźma z
Demianem, Zeszły się byki stadami, Stadami i tabunami, I byki wodę wypiły.
Na nic zdały się wysiłki Pieskiego króla - woda nie zalała, ogień nie tknął. W
końcu królestwo dostało się grajkowi, chłopskiemu synowi, Wawile.
Fanatycy uważali skomorochów za "diabelskie sługi" i starali się chociaż bez
skutku, walczyć z wesołymi grajkami. Na przykład, w liście patriarchy Iosafa z
roku 1636 zawarte było ostrze-
137
żenię, że zabrania się ludowi w czasie świąt ze "skomorochami na ulicach i
targowiskach, i na rozstajach dróg szatańskie zabawy urządzać, i bić w bębny, i
w surmy dąć, i rękami klaskać, i tańczyć, i tym podobne rzeczy wyczyniać". Kniaź
Kurbski wyrzucał gorzko Iwanowi Groźnemu, że zezwala na ucztach grać skomoro-
chom. Zdarzyło się, że w Moskwie zostały zniszczone osady kuglarzy przez tych,
którzy nie mogli się pogodzić z zabawami ludowymi.
Mimo jednak wszelkich prześladowań, skomorochowie gromadnie lub w pojedynkę
śpiewali wesołe, zabawne pieśni - na placach i bazarach, w domach, a nawet we
dworach.
Ale przenieśmy się do bliższych nam czasów. Wyobraźcie sobie jarmark, gdzieś,
powiedzmy, w nadwołżańskim Siemiono-wie, Krasnem, Siergijew-Posadzie1 czy w
samej białokamiennej Moskwie. Wśród skrzyń z borówkami i żurawiną, wśród
plecionych koszyków ze smacznymi piernikami, wśród płócien i malowanych łuków,
wśród najróżnorodniejszych towarów przyciągających klientów - jak słońce świecą
igrające kolorami wiosny zabawki: drewniane, gliniane, słomiane, szmaciane...
Dzieci chciałyby kupić wszystko. Ale głos zabawkarza przekrzykuje jarmarczny
zgiełk:
Dzieciąteczki, święto, święto! U Pietruszki święto, święto 1
Zaczyna się przedstawienie wędrownego teatru kukiełek, który pokaże ulubionego
bohatera bajek ludowych, żartów, komedii -Pietruszkę. Pietruszka po kolei
przechytrza i zwycięża nie tylko wojewodę, kupca i czarta, ale też złośliwą
staruchę, Śmierć. Kuglarz ma czym rozweselić i dorosłych, i dzieci.
Pietruszka to ludowa świąteczna zabawa.
Pietruszka jest przejawem optymizmu ludowego, drwiną biedoty z posiadających
władzę i bogactwa. Ze swoimi wrogami Pietruszka rozprawia się bezlitośnie, a
jednocześnie wesoło, demaskuje fałsz, pychę i głupotę. Jego ponurzy wrogowie
uciekają
Obecnie Zagorsk.
138
ze sceny wśród ogólnego śmiechu. W swych nieszczęściach budzi powszechne
współczucie, ale wszyscy wiedzą, że wybrnie pod koniec z najtrudniejszej nawet
sytuacji. Pietruszka jest sprytny, wesoły i śmiały. Niezbyt się przejmuje
ogólnie przyjętymi normami moralnymi. Dlatego, mówiąc oględnie, nieskromne
scenki są prawie nieodłącznym elementem kukiełkowej komedii.
Pietruszka był jednym z bohaterów. Lubili go chłopi i rzemieślnicy oraz
wszelkiego rodzaju golcy. Widzieli w nim bowiem swojego brata, najbardziej
demokratycznego z bohaterów ludowych. Przecież nawet Iwan-głupiec z bajki
zakończył swą podróż tym, że otrzymał w nagrodę rękę córki królewskiej i pół
królestwa. Pietruszka natomiast dostawał same kuksańce, prztyczki i policzki,
ale zwyciężał swoich wrogów pozostając sobą samym.
Podczas całego przedstawienia kukiełkowego na placu targowym słychać było
nieprzerwany śmiech.
Dyplomata holsztyński, Adam Olearius, opisując Moskwę tak mówi o technice
kukiełkowego teatru ludowego: "Ci komedianci obwiązują swe ciało prześcieradłem,
podnoszą wolną jego część do góry i w ten sposób nad swoją głową urządzają coś w
rodzaju sceny, z którą chodzą po ulicach, pokazując na niej różne kukiełkowe
przedstawienia".
Zwykle komedia zaczynała się od klasycznej sceny, kiedy Pietruszka kupował u
Cygana konia. Lalkarz rozweselając zacną publiczność mówił różnymi głosami.
Pietruszka wypowiadał swe zdania ochrypłym falsetem. Aktorowi pomagała w tym
maszynka przykładana do podniebienia, nad językiem. Cygan zaś mówił basem -
maszynka była tu niepotrzebna.
Oczywiście Pietruszka kupuje konia z korzyścią dla siebie, siada na niego, ale
jest złym jeźdźcem. Z żałosnym krzykiem spada na scenę, tratowany kopytami.
Wszystko to jest dość zabawne, ale prawdziwa radość zaczyna się wtedy, gdy na
scenę spiesznie wpada doktor. Trzeba pamiętać, że na Rusi włóczyło się wielu
szarlatanów i lud miał wszelkie podstawy do żartów z ówczesnych medyków.
- Gdzie cię boli? - pyta doktor.
- O, tutaj - odpowiada Pietruszka.
139
- I tutaj?
- 1 tutaj.
Doktor niedelikatnie ogląda Pietruszkę, przyczynia mu ostrymi ruchami bólu, po
czym nasz bohater wymierza doktorowi policzek. Zaczyna się bójka. Pojawia się
przedstawiciel władzy i zapytuje surowo:
- Dlaczego biłeś doktora?
- Dlatego - ze skruchą wyjaśnia Pietruszka - że słabo się zna na swej sztuce:
ogląda pobitego, w co go bito, nie widzi, i jeszcze go pyta.
Znów zaczyna się kłótnia. Scena kończy się tym, że Pietruszka z pałką goni
uciekających ze wszech sił stójkowego i doktora.
Czy trzeba mówić, jak z tego cieszyli się widzowie, którzy ze śmiechem i
radosnymi okrzykami oglądali komiczne epizody i w pełni współczuli
niestrudzonemu i energicznemu, mocniejszemu od diabła bohaterowi.
W swoim czasie Maksym Gorki tak się wyraził: "...najbardziej głębokie i
wyraziste, doskonałe pod względem artystycznym typy bohaterów zostały stworzone
przez folklor, przez ustną twórczość pracowitego ludu. Perfekcja takich postaci
jak Herkules, Prometeusz, Mikuła Sielaninowicz, Światogor, dalej doktor Faust,
Wasylisa Przemądra, szczęśliwiec Iwan-głupiec i wreszcie Pietruszka
przechytrzający doktora, popa, policjanta, czarta, a nawet śmierć - wszystko to
są obrazy, w których harmonicznie złączyły się ratio i intuitio, myśl i uczucie".
Mistrzowie zabawkarscy często robili kukły przedstawiające Pietruszkę.
Najchętniej jednak lepiono Pietruszkę z gliny bądź też wycinano z drewna, a
potem malowano. Wypaloną glinę lub drzewo malowano wodnymi farbami, i powstawała
nader zabawna kukiełka: Pietruszka siedzący na koniu, bijący (w ruchomej zabawce)
pałką doktora-szarlatana, to kłaniający się zacnej publiczności.
Kilka lat temu przyjechał do Moskwy Igor Strawiński, który swą karierę muzyczną
zaczynał w Rosji. Ten wielki kompozytor skomponował w czasach młodości muzykę
związaną z postaciami dawnego rosyjskiego folkloru. W stolicy pokazano wczesne
140
jednoaktowe balety Strawińskiego, w tym także Pietruszkę. Głośno oklaskiwali
widzowie artystę, który stworzył wyrazisty obraz bohatera tak bardzo lubianego
dawniej na Rusi.[...]
Zabawka jest odwieczną towarzyszką ludzkości. Najstarsza z dotychczas
odnalezionych na świecie, odkopana na Bliskim Wschodzie, liczy sobie około
trzech tysięcy lat. To zwykły przypadek. Zabawka ma tyle samo lat co ludzkość.
Któż powie, że utrata dzieciństwa zawsze przychodzi bezboleśnie? Czyż mało
spotykamy dorosłych ludzi, którzy pozostali wierni pierwotnym wrażeniom życia,
radosnemu krajowi zwanemu Dzieciństwem? Słodkie wspomnienia tych lat zmuszają
artystę do stwarzania tego, co raduje dziecko.
W zapisach wydatków w czasie wyjazdu rodziny carskiej do Ławry Trojce-
Siergijewskiej w roku 1635 czytamy: "dla dzieci miłościwego pana kupiono
wszelkich zabawek za 21 ałtynów"2, "sprzedawcy Mikitce Pawłowowi za zabawny
wózek drewniany z końmi...", "...strzelcowi Ignaszce Markowowi za zabawkę, za
koniki drewniane i ptaszki 2 r...Zabawka kupiona dla carewicza Aleksieja
Michąjłowicza".
Zachował się zapis wydatków żony Piotra I, Katarzyny: "...kupiono w Moskwie
różnych zabawek dla carewny Natalii Pietrowny i wielkiego księcia Piotra
Aleksandrowicza i księżnej, które zostały wysłane do Petersburga, a mianowicie:
trzy krowy, dwa konie, dwa jelenie, cztery barany, dwie pary łabędzi, dwa koguty,
jedna kaczka, a przy niej troje dzieci, miasto z żołnierzami, trzy kufry..."
W notatkach tych chodzi o zabawki wykonane w podmoskiewskim Siergijew-Posadzie.
Czy byli na Rusi sławni zabawkarze? Oczywiście, byli, ale kroniki o tym milczą.
Możemy przytaczać jedynie pośrednie dowody.
Na niektórych ikonach i freskach Sergiusz Radoneski daje dzieciom zabawki
wyrzeźbione z drewna. Żyjąc w pustelni, w celi, nad którą "drzewa szumiąc...
stały", Sergiusz sprawiał radość
2Ałtyn - stara, trzykopiejkowa moneta rosyjska.
141
dzieciom tych, którzy przychodzili do niego po radę. Minęły lata i na miejscu
pustelni wyrósł bogaty monaster otoczony ogromnym podgrodziem. Na święta do
monasteru nadciągali ludzie z całego kraju, na placu odbywał się targ, gdzie
sprzedawano wyroby miejscowych rzemieślników i, oczywiście, zabawki dziecięce.
Zabawkarze siergijewscy za pomocą prostych narzędzi - zestawu dłut i noża z
zaostrzonym na końcu ostrzem - wycinali figurki ludzi i zwierząt, malowali je i
sprzedawali.
Mistrzom siergijewskim pomagali okoliczni mieszkańcy. Z początku dostarczali do
podgrodzia jedynie z grubsza obrobione zabawki, ale stopniowo przekształcili się
w samodzielnych za-bawkarzy. Szczególnie wyróżniała się wioska Borogodzkie,
gdzie do dziś wykonuje się miniaturowe rzeźby w drewnie. W Borogodz-kiem od
samego początku zabawek nie malowano - pozostawała ona "biała", i to ją
wyróżniało od wielokolorowych zabawek z podgrodzia. Ulubionymi bohaterami
mistrzów bogorodzkich były postacie bajkowych zwierząt. Na wszelki możliwy
sposób przedstawiano niedźwiedzia - Michaiła Potapowicza, leniwego,
dobrodusznego, śmiesznego.
Jest w Bogorodzkiem taka zabawka, którą rzeźbili pradziadkowie, dziadkowie,
ojcowie, a teraz rzeźbią wnuki. Nazywa się ona Kowale, a przedstawia mężczyznę i
niedźwiedzia, którzy kolejno uderzają młotem w kowadło. Porusza ich specjalna
listewka. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Kowale wywodzą się z bajek. W
bajkach ludowych od dawien dawna występuje wątek spotkania człowieka z
niedźwiedziem. Mówią one o tym, jak chłop i niedźwiedź dzielili między siebie
różne przedmioty, jak razem wyginali łuki, jak niedźwiedź oganiał chłopa z much
itd.
Pod koniec zeszłego wieku Kowali zobaczył w Paryżu na wystawie August Rodin.
Twórca Myśliciela nie mógł napatrzyć się na pracę rzeźbiarzy bogorodzkich i
nazwał Kowali bogorodzkich genialnym dziełem sztuki ludowej.
W Siergijew-Posadzie wiedziano, jakie zabawki będą się szybko rozchodzić. Co
najbardziej lubiły chłopskie dzieci? Szybką jazdę na koniach, na trojce. I
mistrzowie rzeźbili skaczące co sił konie, dziarskich wozaków i jeźdźców
otulonych ciepłymi ko-
142
zuchami. Chętnie rzeźbiono figurki drwala, myśliwego, chłopa niosącego wiązkę
drew, bednarza nakładającego obręcze na beczkę.
Rzeźbiarze przedstawiali życie tak, jak je widzieli, wnosząc do swoich utworów
nieco fantazji, dekoracyjności, dobrego uśmiechu. Oto, na przykład malowana
rzeźba siergijewska Starzec i starucha przy kołowrotku. Mamy przed sobą
uchwyconą prawdziwą scenę z życia. Albo inna rzeźba, przedstawiająca grubego
chłopa, nazwana lakonicznie: Brzuchacz. Te zabawki, oczywiście, nie są dla
dzieci, kupowano je jako drobne ozdoby domowe. [...]
Również dzisiaj, podobnie jak dawniej, bogorodzcy snycerze tworzą rzeźby-scenki.
Przed widzami roztacza się akcja bajki wyrzeźbiona w drewnie. Na przykład,
śmiały myśliwy z wiernym Kusajem idzie do lasu ze strzelbą, a za drzewem kryje
się niedźwiedź Michaił Potapowicz. Taka jest pierwsza scena. Następnie widzimy
związanego myśliwego, któremu Michaił Potapowicz zabiera strzelbę. Potem mamy
scenę na polanie, gdzie ucztują niedźwiedzie, podczas gdy myśliwy siedzi
związany sznurem. Z kolei niedźwiedzie śpią, a Kusaj ratuje myśliwego. W końcu
myśliwy prowadzi do wsi pojmanego niedźwiedzia.
Przez wiele lat ulubioną lekturą na Rusi była zajmująca Opowieść o Jeruslanie
Łazariewiczu, o bohatyrze, który przeszedł najróżnorodniejsze przygody, bitwy,
romanse, pojedynki. Mistrzowie z Bogorodzkiego dla swej kompozycji wybrali jedną
z najbardziej dramatycznych scen opowieści: Jerusłan Łazariewicz walczy z
siedmiogłowym smokiem.
Miniaturowa drewniana rzeźba odtwarza różnorodne aspekty życia, od wysławiania
bohaterskich czynów do złośliwej ironii, od patosu do groteski.
W Zagorsku i Bogorodzkiem żyją rodziny, które z pokolenia na pokolenie zajmują
się wyrobem zabawek. Za największego mistrza-artystę spośród bogorodzkich i
zagórskich snycerzy należy chyba uznać Iwana Stułowa. Ma on niezwykły talent
odziedziczony "po dziadkach i ojcach". Stułow lubi fabuły bajek. Oto dwie
niepowtarzalnie wesołe scenki; gdy się na nie patrzy,
143
trudno się nie roześmiać: Jak niedźwiedź napinał łuki, Sprawiedliwy podział. W
obu rzeźbach mamy ulubionych przez bogorodz-ców bohaterów - niedźwiedzia i
chłopa. Oczywiście, w pracach Stułowa jest więcej detali niż w rzeźbach mistrzów
zeszłego wieku. Bajki Stułowa posiadają swój oryginalny wyraz. Starą tradycję
widzi się szczególnie w takich pracach jak Dadon i liczygwiazda, Niedźwiedź i
Masza.
Całkiem odmienny charakter ma rosyjska zabawka ceramiczna, nie mniej znana niż
jej siostra z drewna.
Nad prawym brzegiem Wiatki mieści się osada Dymkowska. Od dawien dawna mieszkają
w niej zdunowie i zabawkarze -mistrzowie robiący gliniane gwizdawki. Opowiadają,
że osadę od tego właśnie nazwali Dymkowska, że w niej rankiem nad każdą chatą
wznosił się ogoniasty kłąb dymu. Osada znajduje się w nizinie naprzeciw miasta
Wiatki. Mieszkańcy Wiatki patrząc na osadę za rzeką widzieli nad nią pełno dymu.
Legenda ludowa wiąże pochodzenie glinianego rzemiosła z miejscowym świętem
"Świstuni", które przetrwało prawie do naszych czasów. Pisarz Wsiewołod
Liebiediew w swoich Wiat-skich zapiskach tak przedstawia zapamiętaną z
dzieciństwa "Świstanie": "...gdy wejdziesz na plac i spacerujesz wśród
gwiżdżącego tłumu, wydaje ci się, że unosisz się w powietrzu. Wszyscy mają
śmiejące się i jakieś dumne twarze. Ludzie ostrożnie trzymają przed sobą
niewielką zabawkę glinianą, która kosztuje trzy albo pięć kopiejek, a która
przedstawia dwugłowego zwierza lub barana ze złotymi plamami po bokach. Dmuchają
w ogon tego barana i gwiżdżą. Ludzie idący z tymi, przyłożonymi do ust,
różnokolorowymi zwierzętami przypominają razem olbrzymią pstrą maskaradę".
Prawdopodobnie w dawnych czasach "Świstania" była świętem: wiosną podczas
"Świstuni" mieszkańcy Wiatki witali boga słońca, Jariłę gwiżdżąc na glinianych
piszczałkach. Ale istnieje jeszcze inna hipoteza co do pochodzenia "Świstuni".
Pewnego razu, jak mówi legenda, pod Chłynów (dawna nazwa Wiatki) podeszli
nieprzyjaciele, niezliczone mnóstwo koczowni-
144
ków. Miastu groziła niechybna zguba. Wtedy mieszkańcy wymyślili podstęp. Wszyscy,
nawet małe dzieci, otrzymali po glinianej piszczałce. Podkradłszy się nocą pod
obozowisko nieprzyjaciela wydali przerażający gwizd. Tak chyba gwizdał Sło-wik-
rozbójnik; od jego gwizdu z teremów spadały kopuły, kołysały się drzewa i padały
konie. Koczownicy pomyśleli, że otaczają ich maszerujące do Chłynowa z odsieczą
drużyny, i w strachu pouciekali. Od tego czasu mieszkańcy urządzają szczególne
święto - "Świstanie". Są też, oczywiście, i inne legendy.
Na malowaną pełną radości wiacką zabawkę przez długi czas nie zwracano uwagi.
Zainteresowanie, a następnie światowe uznanie zdobyła dopiero za naszych czasów.
Co pokazują w swoich wyrobach mistrzynie dymkowskie?
Niańki z dziećmi, nosiwodów, barany o złotych rogach, gęsi, kaczki, indyki z
indyczętami, koguty, jelenie i, oczywiście, młodych ludzi pływających łódką,
skomorochów na koniach, damy z parasolkami. Zabawce dymkowskiej obce są półtony
i niezauważalne przejścia. Cała jest jaskrawa, płonie kolorowymi plamami.
Przypomina rysunki dziecięce. Tryska z niej pełnia radości życia. Brak jej
satyrycznej soli, którą często widzimy w wyrobach mistrzów bogorodzkich. Jest
miłym, dobrym uśmiechem.
Szary wilk nigdy nie pojawia się w osadzie Dymkowskiej; jest zbyt zły.
Mistrzynie przedkładają nad niego poczciwego barana, pokrytego jedwabną wełną.
Dymkowski pies to wolne zwierzę, które jeśli już zaszczeka, to na pewno jedynie
z radości. Jakże dobra i uroczysta jest tutejsza kobieta, nosząca wodę, idąca z
wiadrami we wspaniałym sarafanie! Jakże zabawny w swej wspaniałości jeździec na
rączym koniu! Wesoła para jadąca w łódce: on nosi marynarskie ubranie i czapkę,
ona zaś ma gęste włosy, rumieniec na policzkach i bukiet kwiatów w ręce. Czuje
się wprost, jak cicho śmiała się mistrzyni lepiąc i malując swoich glinianych
ludzików.
Zabawka dymkowska nie lubi samotności. Wygląda pięknie nie tylko w parze, ale
też w grupie z innymi, w bliskim sąsiedztwie ze swymi krewnymi braćmi i
siostrami z osady nad rzeką Wiatką.
Znakomity malarz i archeolog, znawca starych czasów, Apo-
145
linary Wasniecow, porównywał zabawkę dymkowską do starożytnej rzeźby: "Rzecz
zadziwiająca! Na dalekiej Północy, w lesistych stronach, w mieście Chłynowie, w
siole Dymkowo, jakimś dalekim echem odezwały się terakoty Chersonezu i starej
Grecji. Zarówno tam, jak i tutaj wypalone z gliny statuetki zdobi akwarela.
Różnicę stanowią tylko obrazy zawarte w glinie: tam mamy klasyczne tuniki
dziewcząt, Amora i Dianę, tutaj... żywe, bliskie nam postacie".
Rozlegają się wesołe taneczne dźwięki. Na scenę wbiegają chłopcy i dziewczęta,
ubrani w odświętne kolorowe kostiumy. Tancerze kręcą się parami, prowadzą
korowód i niby uniesieni wiatrem rozpływają się w coraz bardziej przyśpieszonym
tempie w ognistym tańcu. Nagle urywa się melodia i tancerze nieruchomieją. Widz
ma przed sobą jakby ulepione i żywo pomalowane przez mistrzynie z osady figury.
Taniec powstały nad brzegami Wiatki nazywa się "Dymkowską zabawką".
W wielowiekowym życiu zabawek chyba nigdy nie było takiego święta, jakie
obchodziły one jesienią 1965 roku, kiedy to w Moskwie zorganizowano olbrzymią
wystawę.
Dziesiątki sal Maneżu3 zajęły kukiełki, zwierzęta, postacie z bajek, nakręcane
kolejki dziecięce, samochody, rakiety kosmiczne, statki plastykowe,
spadochroniarze, mówiące ludziki, wesołe książki z obrazkami...
Było to święto dzieci. Święto lalek, święto zabawek. Ale wśród tych zabawkowych
wspaniałości, stworzonych przez współczesną technikę, wyróżniały się lalki
wyrzeźbione w Bogorodzkiem i ulepione z gliny przez mistrzynie nad brzegami
Wiatki. Nie tylko nie zagubiły się spośród innych zabawek, ale rzucały się w
oczy dzięki swej malowniczości i oryginalności.
Pewnego razu przyjechałem do osady Dymkowskiej i zapytałem jedną z tutejszych
artystek:
- Czy trudno jest się wyuczyć waszego rzemiosła?
Mistrzyni uśmiechnęła się i głośno zawołała:
'Maneż - centralna sala wystawowa w Moskwie.
146
- Tania, chodź tutaj!
Weszła dziewczynka dziewięcio-dziesięcioletnia, wnuczka Zinai-dy. Babcia
poprosiła:
- Pokaż, Taniu, swoje zabawki.
Dziewczynka przyniosła gliniane zabawki, pomalowane jasnym, dziecięcym,
beztroskim wzorem. Zapytałem:
- Sama lepiłaś?
- Sama - odpowiedziała Tania.
- A babcia ci pomagała?
- Nie - przekonująco odpowiedziała dziewczynka. - Sama wszystko umiem.
Artystka tak zakończyła rozmowę:
- To nie jest trudne, ale nie każdy to potrafi.
Z naszego życia znikło wiele zabaw. Niektóre z nich umarły śmiercią naturalną.
Ale nie można przeboleć tego, że w zapomnienie poszło mnóstwo wiejskich zabaw
pełnych poetyckiego wdzięku.
Istnieje w Związku Radzieckim muzeum zabawki. Znajdują się w nim ogromne
kolekcje rosyjskich kukieł ludowych. Interesujące jest pochodzenie tego zbioru.
Pod koniec zeszłego stulecia rzemiosłem zabawkarskim w Rosji zainteresował się
młody wtedy i energiczny Nikołaj Bartram, niesłychanie pasjonujący się
twórczością ludową. Ciągle przebywał w starych gniazdach artystycznych,
popularyzował zabawkę rosyjską w prasie krajowej i zagranicznej, napisał o niej
piękną książkę. Entuzjasta namówił podmoskiewskich snycerzy, żeby rzeźbili z
drewna zabawki, dał im stare jarmarczne obrazki, stworzył muzeum zabawek. Toteż
mistrzowie podmoskiewscy w roku 1923 podarowali Bartramowi w dniu urodzin
skrzynię z zabawkami, z napisem: "Królowi zabawek - wdzięczny naród".
Wszyscy - młodzi, dorośli, starzy - kiedyś byliśmy dziećmi, wszyscy lubiliśmy
zabawki. We współczesnym burzliwym świecie dzieci stanowią większą i z pewnością
lepszą część ludzkości. Powinniśmy pamiętać, że "zabawka to nie igraszka", jak
mówi powiedzenie ludowe.
LEGEhjDY DAWNYCH CZASÓW
..przez słowa ksiąg zdobywamy mądrość
Po*ie# minionych I'
W tych zacisznych pokojach przypominasz sobie, że w znanym kiedyś całej Moskwie
domu paszkoWa mieściło się Muzeum Rumiancewa. Dział rękopisów Biblioteki
Leninowskiej do dziś zachował wygląd mi^um. W szafach, w specjalnych
pomieszczeniach i na stołach zgodnie sąsiadują ze sobą stare pergaminy i stare
rękopisy, które doszły do nas z głcbi wieków.
Oto książka, którą mogł trzymać w ręku Włodzimierz Mono-mach, żołnierz i polityk
myśliwy ; filozof który u schyłku swego życia tak rozmyślał: "Czymże właściwie
jest człowiek? Jaka jest struktura nieba, a ja^ słonca jaka ksicżyca, gwiazd,
ciemności i światła?..." Oto pod 82?}?? leży kronika otwarta na stronicy, gdzie
zawarte jest ba^ opowiadanie o medrcu, który przepowiedział potężnemu Igorowi,
że jego ulubiony koń pozbawi księcia życia. Jak wiadomo u właśnie ,egenda
natcnnęła Puszkina do stworzenia Pieśni 0 Wieszczym olegu.
Wertuję stronice Zbój cepi - zbioru surowych pouczeń Sera-piona Włodzimierskiego,
posępnego proroka ruskiego średniowiecza.
Nie można nie zadrżeć na widok słów starannie nakreślonych na kartach:
"Przyjaciele moi ; b,iźni moi ^"??? się mnie, gdyż nie urządziłem dla nich uczty
z wszeiakim pożywieniem-Wielu bowiem przyj- się ze mną, gdy wraz ze mną
opuszczają rękę do solnicy, w nie^zęściu zaś zachowują się jak wrogowie i nawet
pomagają mi zaszkodzić; oczyma płaczą wraz ze mną,
149
a sercem ze mnie się śmieją". Oczywiście, jest to Słowo Daniela Więźnia, które w
przepięknej szesnastowiecznej kopii znajduje się na wystawie.
Znajdują się tu księgi, które stanowią jakby epoki w życiu narodu: Pateryk
Kijowsko-Pieczerski, Żywot Aleksandra Newskiego, Historia Królestwa Kazańskiego,
Opowieść o tym, jak Batu-chan zburzył miasto Riazań... Wrażenie wywołane
spotkaniem ze starymi rękopisami potęguje malownicze panneau ustawione obok
gablot. Urządzając wystawę artyści odtworzyli motywy miniatur z kronik,
ornamenty, inicjały, stare zakładki. Żywy oddech stuleci odczuwa się nawet wtedy,
gdy z futeralika wydostaje się zwój z siedemnastego wieku i dźwięczą słowa,
które rozlegały się w kancelariach owych czasów. Jako zwykli czytelnicy rzadko
zaglądamy do specjalnych wydań, publikujących oryginalne dokumenty historyczne.
Tymczasem w pismach, odpisach, suplikach rozbrzmiewają głosy ludzi, którzy
naprawdę żyli. Pięknym charakterem pisma diak zapisywał słowa Iwana Groźnego,
zwrócone do wojewody Saburowa i Wołyńskiego: "A wy czynicie to opieszale, co wam
z Juriewa w naszych sprawach piszą, i tego nie słuchacie, o nasze sprawy nie
troszczycie się... I przez wasze niedbalstwo i opieszałość w tym względzie może
powstać dla naszych nowych miast niemieckich wielka szkoda i czeka was za to z
naszej strony wielka niełaska i kara". Można sobie wyobrazić, jak przestraszyli
się Saburow i Wołyński, gdy otrzymali tak jednoznaczne uprzedzenie od cara,
który nie rzucał słów na wiatr. Zaledwie kilka wierszy listu, a mamy przed sobą
oblicze epoki.
...Stara Ruś ceniła księgi jak rzadkie skarby. Posiadanie paru książek oznaczało
wielki majątek. Powieść minionych lat nazywa księgi rzekami, zapełniającymi
wszechświat mądrością niezmierzonej głębi. "Jeśli bacznie poszukasz w księgach
mądrości -zauważał kronikarz - to znajdziesz wielki pożytek dla duszy swojej."
Wiele rękopisów było masywnie oprawianych, ozdabiano je drogocennymi kamieniami
i wielobarwnymi lśniącymi emaliami. Gdy na ciemnosrebrzystym tle okładziny widzę
niebieskawo-
150
zieloną plamę promieniującą nagle radosnym, jasnym j głębokim światłem, to moje
oczy widzą obrazy i wyd4rzenia przeszłości? których świadkiem był ten drogocenny
kam}en w zwierciadle kamienia jest i łuna pożarów, i świąteczny pł^mień świec ;
?7? żołnierzy, i zmęczone twarze ascetów...
Drogocennym kamieniem, wyszlifowanyn^ przez wjeik}ego mistrza - Czas - można
nazwać literatura staroruskąi któ. rej bogactwa dopiero teraz zaczynamy sob|e w
pełni uświa. damiać. Z roku na rok wnikamy w sens piśn^ennictwa powsta. łego
przez wieki, odczytujemy zapomniane lub ha wpół zapomma_ ne zabytki literatury i
coraz bardziej przek^nujemy sic Q ich sile artystycznej.
Wiek dwunasty traktował i odczuwał ikonę i4lskąjako kontemplację wyrażoną w
kolorach, jako zjawisko s^tuki Diatego należało zrozumieć symboliczny język
dawneąQ majarstwa5 dostępny ongiś dla wszystkich, a później zapomniany Jeśh
m'a]arz malował świętego wyższego wzrostem niż do^ ?? orki ? .^ drzewo było
maleńkie w porównaniu z ??^??? biblijną nie oznaczało to wcale, że artysta nie
znał propo^j Malarz cncia} mówić o świętym lub o jakiejś cesze jego cha^.aktenj
j maiowa} na przykład, Froła i Ławra - patronów koni - ?????? ^^???? od pasących
się zwierząt. Na pierwszym planie ? śwjcci wszystko pozostałe jest
podporządkowane, drugorzędne v tQ ludzje ma_ lowniczy pejzaż, czy
architektoniczny ornamfc t
Tego rodzaju symbolika istniała także w Hter^turze staroruskjej Pisarz mówił o
bohaterze jedynie to, co było ???ą??52?_ Wprowadzenie do opowiadania różnych
nieistbtn h detajj e. czyłoby ówczesnej etykiecie literackiej,
pomr,iejszałoby aureo]e świętości bohatera, jego duchowość i wspanią -"
Inny był również czytelnik średniowieczna
"Każdy utwór starej Rusi przeznaczony byl do starannej wnikliwej lektury, zwanej
kniżnoje poczytąnjje<< w poszuki. waniu mądrości księgi i jej nauki - pisze D.S.
Lichaczow. - Jeśli można wyobrazić sobie czytelnika staroruskj podczas czytania
ksiąg przepisywanych ręcznie i z pietyzm^ to z ^"?^? lektura ta była szczególnie
dostojna, uroczystą : DOh0żna "
151
Nieprzypadkowo na starych księgach spotykamy napisy: "Biada temu, kto kreśli w
księdze na marginesach, na tamtym świecie diabły porysują mu twarz żelazem",
"Książki tej nie można ani sprzedać, ani oddać", "Jeżeli gdzieś krzywo napisałem,
to nie przeklinajcie mnie, grzesznego sługi..." Czytelnik ksiąg czuł się
zjednoczony z odwieczną mądrością świata; twórcy utworów, z reguły anonimowi,
byli ludźmi o wielkiej kulturze artystycznej, szczerze troszczący się o losy
swej ojczyzny, myślący szeroko, w kategoriach wszechświata.
Najwcześniejsza ze znanych kronika ruska Powieść minionych lat, która na wiele
wieków, określiła postawy i ideały mieszkańców Rusi, wstrząsa swą wspaniałością,
mieszaniną rzeczywistych faktów z czarującymi legendami ludowymi. Ten zlepek
różnego rodzaju fragmentów - powstałych w odmiennych, niepodobnych do siebie
epokach - stanowi jedną całość, zawierającą najważniejsze wiadomości o życiu
kraju, wojnach i zniszczeniach, charakterystyki kniaziów, pochwały bohaterów,
płacze nad zabitymi, kronikę dyplomatyczną i dworską, opowiadania o cudach,
pouczenia dla potomnych. I wszystko to ujęte jest w niewymuszonej formie
artystycznej, niezwykle treściwej i lakonicznej.
Za pomocą jednego zdania pisarze staroruscy potrafili stworzyć przepiękny i
pozostający na zawsze w pamięci obraz. Na przykład, w znakomitym Pouczeniu
Włodzimierza Monomacha wiarygodnie i wyraziście opisany jest niebezpieczny
wyjazd drużyny kniazia z dziećmi i żonami z Czernihowa: "I oblizywali się na nas
Połowcy jak wilcy, stojąc przy przejeździe na górach". Proste i trafne
porównanie - a mamy przed sobą malowniczy obraz, który wręcz prosi się o
przeniesienie na płótno.
W swoim czasie przyjaciel Puszkina, poeta Piotr Wiaziemski, pisał z żalem:
"Język nasz nie jest usystematyzowany, nie odkryte są jego pokłady, nie
przetarta do nich droga. Nie każdy może szperać w kronikach, tej jedynej
skarbnicy bogactwa naszego języka, nie każdy ma też cierpliwość i talent, żeby
znaleźć w nich to, co mogłoby dopełnić i upiększyć nasz język". Oczywiście, w
słowach Wiaziemskiego jest nieco polemicznej przesady. Jedno jest pewne, że do
dziś kroniki, opowiadania, żywoty, podróże po-
152
zostają skarbnicą bogactwa słów, są zasobami, w których na swe odkrycie czekają
fabuły i obrazy o niewyczerpanej sile emocjonalnej.
Pisarz staroruski myślał kategoriami państwowymi. "Ziemia ruska jest dla nas
jako niemowlę dla matki" - mówił kronikarz, wyrażając swe najgłębsze myśli i
uczucia. Nie można czytać bez wzruszenia Słowa o ruinie Ziemi Ruskiej,
opublikowanego stosunkowo niedawno, pod koniec zeszłego wieku. W ciągu
siedemdziesięciu lat od czasu odkrycia Słowa wydano ponad 150 prac naukowych
jemu poświęconych. Już to jedno mówi samo za siebie!
Publikacje naukowe informują nie lylko o tym, jak ocenia się Słowo o ruinie w
kraju, lecz także jak odbierane jest ono za granicą. Uczony niemiecki Filip
Werner napisał, że dla niego Słowo o ruinie to hymn słoneczny, w którym autor
opiewa piękno swej ojczyzny, a następnie opłakuje utraconą potęgę państwa. Dla F.
Wernera Słowo o ruinie jest jedynym w swoim rodzaju utworem literatury
europejskiej, gdzie przedmiotem natchnienia poetyckiego nie jest bohater
indywidualny, lecz samo państwo. W komentarzach do francuskiego przekładu tego
utworu mówi się, że ów "przepiękny tekst" jest znakomity ze względu na swe
dobitnie wyrażone uczucia patriotyczne, i trzeba cofnąć się aż do Petfrąrki,
żeby w literaturze zachodnioeuropejskiej znaleźć hymny na cześć idealnej
ojczyzny, które pod względem siły wyrazu można by porównać z zabytkiem ruskim. W
innym artykule Słowo o ruinie nazwane jest "maleńką Iliadą".
...Wchodzę pod sklepienia soboru smoleńskiego w moskiewskim Monasterze
Nowodziewiczym. Wszystko w tej budowli tchnie męstwem i surową wspaniałością -
sobór został zbudowany na cześć wyzwolenia jednego z najstarszych miast ruskich,
Smoleńska, spod władzy Księstwa Litewskiego. Kształt architektoniczny, malowidła
ścienne, majestatyczny ikonostas, ozdobiony pozłacaną winną latoroślą, stwarzają
nastrój triumfalnego marszu. Uważnie przyglądam się jednej z najstarszych ikon
przedstawiającej pięknych młodzieńców podpartych mieczem. Czytam lakoniczny
podpis: Borys i Gleb. Praca mistrzów ruskich
153
z końca szesnastego wieku. Dar cara Borysa Godunowa (1598-1605). Ryza z roku
1605. Pociemniała ikona jest na wpół zakryta drogą sukienką, jej sens i piękno
nie są dostępne pierwszemu wejrzeniu. Z początku na twarzach młodzieńców widać
tylko oderwanie się od wszystkiego, co ziemskie, gotowość do ofiary i ascetyzm.
Ale stopniowo pod czernią zaczyna się dostrzegać radosne kolory. Jeden z
młodzieńców jest jeszcze całkiem dziecinny, w jego delikatnych rysach, mimo
zewnętrznego ascetyzmu, można się dopatrzyć dobroci, prostoduszności, ufności. W
obliczu drugiego przeważa zdecydowanie, wyrzeczenie się siebie, smutek.
Młodzieńcy przyodziani są w bogate książęce stroje.
Borys i Gleb są nie tylko postaciami historycznymi. Jako pierwsi świeci ruscy,
uznani przez Kościół bizantyjski dzięki usilnym staraniom Jarosława Mądrego,
stali się literackimi bohaterami żywotów powstałych w najdawniejszych czasach.
Już w roku 1015 kronika notuje ich śmierć z rąk Świętopełka, a następnie pojawia
się Opowieść o męce i pochwala świętych męczenników Borysa i Gleba, i wreszcie
Czytanie o życiu i śmierci błogosławionych męczenników Borysa i Gleba.
/
Nie zdziwiłem się wcale, gdy w najstarszym moskiewskim soborze zobaczyłem ikonę
przedstawiającą kniaziów-meczenników. Z bohaterami opowiadania staroruskiego
spotykałem się w stepach zabajkalskich, nad brzegami Dniepru i północnej Dźwiny,
w Kijowie i w Moskwie. W Galerii Tretiakowskiej są dwie ikony przedstawiające
obu świętych. Na jednej z nich, pochodzącej z 1340 roku, Borys i Gleb jadą na
koniach; w tle widać wzgórze. Druga, namalowana w czternastym wieku, jest
ciekawa ze względu na sceny przedstawiające historię życia i śmierci Borysa i
Gleba. Wreszcie w cerkwi Włodzimierskiej w Kijowie Michaił Niestie-row pod
koniec zeszłego wieku namalował Borysa i Gleba na tle łagodnego rosyjskiego
pejzażu, podkreślając w postaciach młodzieńców piękno i natchnienie.
Borysowi i Glebowi są poświęcone liczne świątynie, ich imionami nazwano
miejscowości, o dramatycznym losie męczenników śpiewali wiersze wędrujący
pielgrzymi, pobudzając słuchaczy do płaczu.
154
Przypominam sobie pokrytą śniegiem wieś Borys-Gleb położoną nad Oką pod Muromiem.
Pamiętam, że koń z trudem ciągnął sanie po miękkim śniegu i że popychaliśmy je
na stromych wzniesieniach.
Chłop powiedział:
- Przejedziemy Borys-Gleb, tam będzie lżejsza droga. Imiona kniaziów
żyjących w jedenastym wieku brzmiały
w ustach chłopa zwyczajnie i swojsko. Byłem wtedy bardzo młody i zapytałem
naiwnie: - A kto to jest Borys i Gleb? Woźnica zdziwił się:
- To nie wiesz? Borys był kniaziem w Rostowie, a Gleb u nas, w Muromiu...
Młodzieńców zarżnął Świętopełk Przeklęty, oby w grobie nie zaznał spokoju.
Tak myślał muromski chłop, który w dzieciństwie chodził do szkoły parafialnej...
Borys i Gleb stali się symbolami cierpienia za słuszną sprawę, dlatego tak wiele
cerkwi zbudowano na cześć tych świętych w bezkresnych ruskich przestrzeniach.
Ubóstwo dachów słomianych I łany żółtego chleba! Oto jerzyk przeleciał nad nami,
I nad cerkwią Borysa i Gleba -
pisał Walerij Briusow.
Czy nie powinno nas zastanowić to, dlaczego na przestrzeni wieków owe postacie
wzruszają ludzi różnego pokroju, znajdują miejsce w ich sercach?
Opowieść o Borysie i Glebie, która przetrwała do naszych czasów w dziesiątkach
kopii, została napisana z wielką siłą artystyczną. Kiedy niedoświadczony
czytelnik przebija się przez symbolikę formy, przedostaje się w krainę dobra i
światła, której uosobieniem są postacie Borysa i Gleba.
Autor staroruski całym sercem przeżywał wydarzenia, które tworzą kanwę opowieści.
Stąd mamy liryczność i pełen napięcia dramatyzm stworzonych przez niego scen.
Namówieni przez Świętopełka mordercy podchodzą do namiotu, gdzie czeka na
155
/
nich przygotowany na śmierć Borys: "I oto napadli na niego jak dzikie zwierzęta
zza namiotu, i pchnęli w niego kopie i przebili Borysa, a wraz z nim przebili i
sługę jego, który broniąc pana, przykrył go swoim ciałem. Był bowiem ulubieńcem
Borysa. Było to pacholę rodem z Węgier o imieniu Gieorgij. Borys bardzo go lubił
i włożył mu na szyję wielką złotą grzywnę1, w której ten służył jemu. Zabili oni
również wiele innych sług Borysa. Z tego Gieorgija nie mogli szybko ściągnąć
grzywny z szyi i odcięli głowę jego, i dopiero wtedy zdjęli grzywnę, a głowę
precz odrzucili..."
Epizod ze złotą grzywną nie tylko nasila dramatyzm fabuły, ale nadaje też na pół
legendarnej opowieści odcień prawdopodobieństwa.
Opowiadanie obfituje w żarliwe "publicystyczne" dygresje: "Przeklęci owi
mordercy przyszli do Świętopełka, pozbawieni ludzkiej godności przestępcy. Oto
imiona tych przestępców: Ptusza, Talec, Jełowat, Leszko, a ojcem wszystkich ich
jest szatan. Bowiem tacy słudzy to diabły". Ale dalej żar autorskiego gniewu
jeszcze bardziej się pogłębia: "Zły człowiek, służący złej sprawie, jest gorszy
od diabła, bowiem diabły Boga się boją, a zły człowiek ani Boga się nie boi, ani
ludzi nie wstydzi". Trudno sobie wyobrazić większą wyrazistość emocjonalną -
każde słowo napisane jest z gniewem. I opowieść, podporządkowując szczegóły
całości; barwnie rysuje scenę, w której Borys odważnie i dzielnie przyjmuje
śmierć.
/^ W inny sposób przedstawiona jest śmierć młodszego brata -Gleba. Tym razem
autor stara się wywołać u słuchaczy (opowieść przeznaczona była do głośnego
czytania) uczucie ściskającej
1 serce żałości, nie zaś oburzenia. W utworze umiejętnie wykorzystano element
żałosnej pieśni ludowej - gatunku poezji ustnej -bardzo popularnego wśród ludu.
Gleb w Opowieści, dowiedziawszy się o śmierci ojca i umiłowanego brata,
wypowiada słowa goryczy, brzmiące lirycznie i rzewnie: "O biada mi, Panie mój!
Nad dwoma płaczę i zawodzę, nad dwoma rozpaczą rozpaczam i się smucę. Biada mi,
biada mi! Płaczę bardzo po ojcu, a jeszcze bar-
1 Grzywna - złota lub srebrna ozdoba, którą noszono na szyi.
156
dziej płaczę i rozpaczam po tobie, bracie mój i panie, Borysie..." Gdy do Gleba
podchodzą nasłani mordercy, on - zupełnie jak dziecko, bojaźliwie, chociaż i bez
nadziei - prosi, aby go nie zabijano: "Nie podcinajcie latorośli, bo nie wyrosła
do końca". Bodajże po raz pierwszy w literaturze staroruskiej, w tej właśnie
opowieści został wprowadzony monolog wewnętrzny, przygotowujący czytelnika do
dalszych wydarzeń. Później ten trop stał się tradycyjny w piśmiennictwie
biograficznym.
Dziejopis nie przemilczał również takiego szczegółu: na rozkaz sług Świętopełka,
Gleba zabił jego własny kucharz, , jak niewinnego baranka". Gdy słudzy powracają
do Świętopełka, żeby mu donieść o tym, co zrobili, autor przytacza mroczny
aforyzm biblijny: "Niechaj powrócą grzesznicy do piekieł".
W utworze nakreślona jest pełna i bezpośrednia charakterystyka postępowania,
moralna ocena czynów obu stron - tych, którzy mają zginąć, i zabójców. Borys i
Gleb są wiecznymi orędownikami Ziemi Ruskiej, Jaśniejącymi światłami". Według
autora, każdy powinien dążyć do tego, by upodobnić się pod względem moralnym do
Borysa i Gleba, którzy pokornie przyjęli śmierć. Główny zamysł polityczny utworu
- podporządkowanie młodszych książąt starszym - jest tu wyrażony pośrednio.
Borys nie tylko jest ideałem dla młodszego kniazia, ale również męczennikiem za
wiarę, uosobieniem cnót chrześcijańskich. A Gleb pod każdym względem upodabnia
się do Borysa.
Natomiast Świętopełk, rozbity przez Jarosława, nazwany wśród ludu Przeklętym,
uciekł na "pustkowie miedzy Czechami i Lachami", gdzie zmarł w mękach: "I jest
mogiła jego po dziś dzień, i wydobywa się z niej smród wielki ku przestrodze
ludzi..."
Autor stworzył obrazy o ogromnej sile wyrazu, wykorzystał różnorodne środki
artystyczne - monolog wewnętrzny, płacz i mowę oratorską, filozoficzne
uogólnienia, kolorystykę słowa, kwieciste metafory. Podobnie jak większość
ówczesnych utworów, Opowieść o Borysie i Glebie jest anonimowa. Ale nie ma
żadnych wątpliwości, że autor utworu był największym pisarzem czasów
Włodzimierza Monomacha.
Tak jak u początków poezji rosyjskiej wznosi się Słowo o wy-
157
prawie Igora, wśród pierwszych utworów prozy rosyjskiej należy wymienić Opowieść
o Borysie i Glebie. Oczywiście taki podział jest umowny, gdyż w okresie Rusi
Kijowskiej proza i poezja nie były jeszcze tak wyraźnie od siebie oddzielane.
Charakterystyczną cechą piśmiennictwa staroruskiego jest ton moralizatorski.
Pisarz staroruski nie myślał o zabawieniu czytelnika, ale dążył do tego, żeby
przynieść "pożytek duszy". Autor Opowieści jest pełen współczucia dla
młodzieńców, ale pociesza się myślą, że bracia, otrzymawszy koronę męczeńską,
stali się orędownikami Ziemi Ruskiej.
Skrupulatne badania naukowe mogą wykazać, że autor nie znał prawdy historycznej,
że wydarzenia w rzeczywistości wcale nie przebiegały tak, jak mówi się o tym w
żywocie Borysa i Gleba. Ale przecież historyczny Hamlet, książę duński, także
mało był podobny do szekspirowskiego Hamleta. W świadomości ludu Borys i Gleb
rysują się takimi, jakich przekazała literatura hagio-graficzna.
Żeby odczuć i zrozumieć wielką różnorodność i całkowitą odmienność zabytków
literatury dawnych czasów, zwróćmy uwagę na utwór noszący wybitnie świecki
charakter. Jednym z najpiękniejszych utworów literackich Rusi przedmongolskiej
jest Słowo Daniela Więźnia. Nie wiemy dokładnie, do kogo zwracał się Daniel,
może w rzeczywistości sam autor był więźniem, nie wiemy, czy mamy przed sobą
prawdziwą prośbę o pomoc i litość przyodzianą w formę artystyczną, czy też
żartobliwe wykorzystanie tropu literackiego.
Istnieje legenda opowiadająca o tym, jak to niewinnie skazany drużynnik książęcy,
Daniel, został osadzony w więzieniu, którego mury wychodziły na Biełooziero. W
więzieniu Daniel napisał suplikę do swego kniazia i pana i włożywszy ją do
naczynia wrzucił do jeziora. Naczynie połknęła ryba, którą następnie wyłowiono i
podano na stół biesiadny. Pismo dotarło do kniazia. Po czym Daniel został
wypuszczony na wolność i przywrócony do łask pańskich.
Autor Słowa Daniela Więźnia był oczytanym człowiekiem, władał mądrością ksiąg,
wspaniale znał żywioł mowy ludu,
158
pieśni, legendy, stare podania, słownictwo mieszczan i rzemieślników.
Prośby swe Daniel wypowiada w stylu metaforyczno-deklara-tywnym, ozdabiając mowę
w porównania literackie i ludowe: "Wybaw mię, panie, od nędzy jak ptaka ze sideł,
wyzwól od mego ubóstwa jako sarnę z paści, jako kaczkę niesioną w szponach
sokoła".2
Przez usta Daniela Więźnia przemawiała Ruś uciemiężona i poddana, cierpiąca z
powodu waśni bojarskich, zależna od łask pańskich, odczuwająca ostro
niesprawiedliwość społeczną. Autor wychwala silną władzę książęcą, ale oczekuje
od niej dobroci i łaskawości wobec "mniejszych ludzi". Zwracając się do kniazia
Daniel pisze: "...na miękkim posłaniu pamiętaj, o mnie, który okrywam się jednym
zgrzebnym łachem, przymieram zimą, chłodem, smagany kroplami deszczu niby
strzałami".3
Wzniosłość i patos skargi występuje W Słowie obok żartów skomoroszych, dowcipu,
przykładów z życia, ludowych anegdot. Autor stara się nie tylko zjednać sobie
kniazia, ale także rozśmieszyć. Solą satyryczną nasycone są wiersze utworu,
gdzie mówi się o głupocie, kradzieży, skąpstwie, a zwłaszcza, zgodnie z tradycją
średniowieczną - o złych niewiastach. Przytoczę kilka aforyzmów: "Trupa nie
rozśmieszysz, a głupca nie nauczysz", "Głupców nie sieją, nie koszą, nie
zbierają do spichlerzy, ale sami się rodzą". "Lepiej kamienie tłuc, aniżeli złą
babę uczyć; żelazo przetopisz, a złej baby nie nauczysz."
"Kimkolwiek byłby Daniel Więzień - pisał swego czasu Wissa-rion Bieliński -
można nie bez podstaw sądzić, że była to jedna z tych postaci, które na swoje
nieszczęście są zbyt mądre, zbyt utalentowane, zbyt wiele wiedzą i, nie umiejąc
skrywać przed ludźmi swej wyższości, znieważają egoistyczną przeciętność; które
boli serce i przejmuje gorliwość o sprawy im niedostępne, które mówią tam, gdzie
lepiej byłoby milczeć, a liczą tam, gdzie korzystniej byłoby mówić; słowem, to
jedna z tych postaci, które ludzie na początku chwalą i hołubią, potem usuwają w
cień,
2Przekład R. Łużny, dz. cyt., s. 78. y.w., s. 79.
159
a następnie, gdy już zamęczą je na śmierć, znów zaczynają chwalić."
Jak więc widzimy, literatura staroruska stworzyła różnorodne dzieła służące
potrzebom czasu i w swych najlepszych obrazach zachowujące również znaczenie dla
nas, odległych potomków, żyjących na ziemi "ozdobnie ozdobionej" przez przodków.
Słowa zapisane gęsim piórem kronikarza Nestora czy Daniela więźnia również
dzisiaj nas pociągają, wzywają do przyjęcia mądrości starych ksiąg, która długo
jeszcze się nie wyczerpie, której piękno długo pozostanie nie w pełni odkryte.
Czy mamy podstawy, by sądzić, że odnajdą się jeszcze nie znane nam skarby
literackie? Czy też wielkie poematy, opowiadania, opowieści, pieśni historyczne
i legendy zniknęły na zawsze, pozostając niedostępne naszym oczom jak Kitież-
gród, zanurzony na dnie jeziora Swietłojar? Zwróćmy uwagę na wydarzenia
ostatnich lat.
Dziwne wyprawy po stare rękopisy i księgi na Północ rosyjską podejmuje Władimir
Małyszew, pracownik naukowy Instytutu Literatury Rosyjskiej (Dom Puszkinowski) w
Leningradzie. Jeszcze na początku obecnego stulecia w środowiskach naukowych
panował pogląd, że na północy Rosji "nie ma nic wybitnego, jeśli chodzi o
rękopisy". Już pierwszy wyjazd Małyszewa w roku 1949 przyniósł nieoczekiwany
wynik - uczony przywiózł z Ust'--Cylemy ponad trzydzieści rękopisów, a w
następnym roku zebrał w rejonie Mezenia pięćdziesiąt rękopiśmiennych zbiorków.
Okazało się, że Północ rosyjska jest skarbnicą zabytków piśmiennictwa
staroruskiego; to całkowicie zrozumiałe. Staro-wiercy i raskolnicy, uciekając
przed prześladowaniami, udawali się do północnych leśnych głuszy, budując na
pustkowiu nowe osady. Ponieważ mieszkańcy północy byli odcięci od świata,
jeszcze w dziewiętnastym wieku uważali dane starych rękopisów za aktualne.
Znawcy pisma starosłowiańskiego byli ludźmi wysoce cenionymi w osiedlach
północnych - zaszczytem była wizyta takiego "uczonego w piśmie" w domu.
Małyszew opowiada, jak zbiera się rękopisy: "Przychodzisz do chaty, pytasz
gospodynię o rękopisy, wyjaśniasz jej, jak one
160
wyglądają i co mogą zawierać. Dla wiek*, , .
,. , . , *zej jasności wymieniasz
wszystkie nazwy, ????? słyszałeś o tych , ., ,
' , . , , . . książkach:
piśmienne
i starodawne, słowianskie, starowiey. , ? ,,
. . . rskie. Jest to szczegól-
nie ważne, żeby nie przyniesiono, jak to . , ,
.: , , , , ,. . . się często zdarzało, starych podręczników
szkolnych czy książek ,, , . , . , . , . , ,
" . ., współczesnych. Gospodyni odpowiada, ze dziadek albo
babką . .. .. , . ...
dawno iuż ich nie ma w domu: zostały w ,
,J . ., _ podarowane czytającym
staruszkom na wypominki. Z Pmocą p^ ^
dym. Niedawno goniły one po strychu . ?? fy.
- Mamusiu! A w beczce jakieś ksi.. . , . .
..... , , . , ki słowiańskie lezą -
mówią dzieci. Matka posyła ich po te .... . , .
r książki, zaczyna sobie
przypominać o innych. Na strychu styck ,
v JV , , , i30 szum
przesuwanych
kufrów, skrzyń, beczek; do poszuka w}ącza ^ ^ dom
Wtedy wyjaśnia się, że jedną księgę z Wami świętych<<
lata temu wzięła ciotka Dana. Wysyła się najmłodszego z ??(?
i ten przynosi stamtąd rękopis...
Często zdarzało się i tak. Zajdziesz do ^ ^ ma ksjążek; przyjdziesz tam za dwa
dni, pokazują k^ rckopisów Qkazuje się, że w czasie narady rodzinnej ustala
^ .^^ z ^ ^ takie księgi i przyniesiono je do tego do^ gdzieśmy byli"
W czasie jednej zaledwie podróży w ?]? 1955 Małyszew (xJ. nalazł i przywiózł do
Domu Puszkina takie rckopJsy jak Aleksandria (kopia z drugiej połowa wJeku
^emnastego), zbiorek napisany półustawem, w ktoryi^ znajdują się; ^
o carze Heraklesie, apokryf o wędro%e Jana chrzddela do piekieł, słowa i
pouczenia Efrema Syryjska Jana Chryzostoma
Cyryla Filozofa i innych. Słowem, kazd ... .,
3 } . , , . . ^ ekspedycja na północ
przywoziła do miasta nad Newą biblio- rckopisów w
wach ksiąg staroobrzędowych Małysza niejednokrotnie ^
dował kawałki świeckich utworów, ? .., , .
....... , . ,. których dawni uczeni
w p.sm.e odnosili s,ę z pogardą . dlate^ ^
Praca Małyszewa, podobnie jak i inn^ ^^ . uczonych
przyniosła obfite żniwo. Zbieraczom k. ,.
, . , , . . iąg przyszli z pomocą
geologowie, którzy często bywają na P^^
odludziu. Do-wiedziawszy się, czym s,ę interesuje Do^ p^^^j zaczcli
przywozić z wypraw geologicznych sta^^^ rękopisy
161
a następnie, gdy już zamęczą je na śmierć, znów zaczynają chwalić."
Jak więc widzimy, literatura staroruska stworzyła różnorodne dzieła służące
potrzebom czasu i w swych najlepszych obrazach zachowujące również znaczenie dla
nas, odległych potomków, żyjących na ziemi "ozdobnie ozdobionej" przez przodków.
Słowa zapisane gęsim piórem kronikarza Nestora czy Daniela więźnia również
dzisiaj nas pociągają, wzywają do przyjęcia mądrości starych ksiąg, która długo
jeszcze się nie wyczerpie, której piękno długo pozostanie nie w pełni odkryte.
Czy mamy podstawy, by sądzić, że odnajdą się jeszcze nie znane nam skarby
literackie? Czy też wielkie poematy, opowiadania, opowieści, pieśni historyczne
i legendy zniknęły na zawsze, pozostając niedostępne naszym oczom jak Kitież-
gród, zanurzony na dnie jeziora Swietłojar? Zwróćmy uwagę na wydarzenia
ostatnich lat.
Dziwne wyprawy po stare rękopisy i księgi na Północ rosyjską podejmuje Władimir
Małyszew, pracownik naukowy Instytutu Literatury Rosyjskiej (Dom Puszkinowski) w
Leningradzie. Jeszcze na początku obecnego stulecia w środowiskach naukowych
panował pogląd, że na północy Rosji "nie ma nic wybitnego, jeśli chodzi o
rękopisy". Już pierwszy wyjazd Małyszewa w roku 1949 przyniósł nieoczekiwany
wynik - uczony przywiózł z Ust'--Cylemy ponad trzydzieści rękopisów, a w
następnym roku zebrał w rejonie Mezenia pięćdziesiąt rękopiśmiennych zbiorków.
Okazało się, że Północ rosyjska jest skarbnicą zabytków piśmiennictwa
staroruskiego; to całkowicie zrozumiałe. Staro-wiercy i raskolnicy, uciekając
przed prześladowaniami, udawali się do północnych leśnych głuszy, budując na
pustkowiu nowe osady. Ponieważ mieszkańcy północy byli odcięci od świata,
jeszcze w dziewiętnastym wieku uważali dane starych rękopisów za aktualne.
Znawcy pisma starosłowiańskiego byli ludźmi wysoce cenionymi w osiedlach
północnych - zaszczytem była wizyta takiego "uczonego w piśmie" w domu.
Małyszew opowiada, jak zbiera się rękopisy: "Przychodzisz do chaty, pytasz
gospodynię o rękopisy, wyjaśniasz jej, jak one
160
wyglądają i co mogą zawierać. Dla większej jasności wymieniasz wszystkie nazwy,
jakie słyszałeś o tych książkach: piśmienne i starodawne, słowiańskie,
starowierskie. Jest to szczególnie ważne, żeby nie przyniesiono, jak to się
często zdarzało, starych podręczników szkolnych czy książek współczesnych.
Gospodyni odpowiada, że dziadek albo babka mieli takie książki, ale dawno już
ich nie ma w domu: zostały podarowane czytającym staruszkom na wypominki. Z
pomocą przychodzą dzieci gospodyni. Niedawno goniły one po strychu i wszystko
wypatrzyły:
- Mamusiu! A w beczce jakieś książki słowiańskie leżą -mówią dzieci. Matka
posyła ich po te książki, zaczyna sobie przypominać o innych. Na strychu słychać
szum przesuwanych kufrów, skrzyń, beczek; do poszukiwań włącza się cały dom.
Wtedy wyjaśnia się, że jedną księgę z obrazami świętych trzy lata temu wzięła
ciotka Daria. Wysyła się najmłodszego z rodziny i ten przynosi stamtąd rękopis...
Często zdarzało się i tak. Zajdziesz do domu - nie ma książek; przyjdziesz tam
za dwa dni, pokazują kilka rękopisów. Okazuje się, że w czasie narady rodzinnej
ustalono, że jeden z braci ma takie księgi i przyniesiono je do tego domu,
gdzieśmy byli".
W czasie jednej zaledwie podróży w roku 1955 Małyszew odnalazł i przywiózł do
Domu Puszkinowskiego takie rękopisy, jak Aleksandria (kopia z drugiej połowy
wieku siedemnastego), zbiorek napisany półustawem, w którym znajdują się:
Opowieść o carze Heraklesie, apokryf o wędrówce Jana Chrzciciela do piekieł,
słowa i pouczenia Efrema Syryjskiego, Jana Chryzostoma, Cyryla Filozofa i innych.
Słowem, każda ekspedycja na północ przywoziła do miasta nad Newą bibliotekę
rękopisów. W oprawach ksiąg staroobrzędowych Małyszew niejednokrotnie znajdował
kawałki świeckich utworów, do których dawni uczeni w piśmie odnosili się z
pogardą i dlatego brali je "na oprawę".
Praca Małyszewa, podobnie jak i innych zbieraczy i uczonych, przyniosła obfite
żniwo. Zbieraczom ksiąg przyszli z pomocą geologowie, którzy często bywają na
północnym odludziu. Dowiedziawszy się, czym się interesuje Dom Puszkinowski,
zaczęli przywozić z wypraw geologicznych starodawne rękopisy.
161
Na początku lat pięćdziesiątych do Moskwy przywieziono z Wołogdy starodruki.
Wśród badających z uporem kolekcję woło-godzką był Ilja Kudriawcew, wybitny
filolog, pracujący przez wiele lat jako bibliotekarz w Bibliotece Leninowskiej.
Kudriawcew, rozmiłowany w starożytności, należy do nielicznej grupy uczonych,
których pospolicie nazywa się "driewnikami" [taki, co zajmuje się starociami -
przyp. tłum.].
Przeglądając papiery i rękopisy przywiezione z Wołogdy, Kudriawcew zwrócił uwagę
na księgę w safianowej oprawie ze złotym obiciem i grzbietem. Księga zawierała
sztukę teatralną skrupulatnie i pięknie, choć różnymi rękami, przepisaną.
Utwór dramatyczny poprzedzała przedmowa do cara Aleksieja Michajłowicza. Brak
było w książce karty tytułowej, ale Kudriawcew wkrótce ustalił, że ma przed sobą
Dzieje Artakserksesa, pierwszą sztukę siedemnastowiecznego teatru ruskiego,
której tekst uważano za zaginiony. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności prawie
równocześnie odnaleziono we Francji w Bibliotece Lioń-skiej kopię Dziejów
Artakserksesa. Co prawda, wiadomości, że istnieje zagraniczna kopia tej sztuki,
pojawiały się w prasie naukowej wcześniej, ale jakoś badacze tego nie zauważali.
Kopie wołogodzka i liońska uzupełniały się i wraz z publikacją znalezionego
przez Kudriawcewa utworu została zapełniona jeszcze jedna, dotychczas biała,
karta w historii kultury rosyjskiej.
Najbardziej zdumiewające było to, że kopia wołogodzka nie była ukryta wśród
innych tekstów w grubych zbiorkach, ale stanowiła osobną, dość widoczną księgę.
Przed Kudriawcewem trzymało ją w rękach wielu ludzi, ale dopiero on zatrzymał
się nad tym rękopisem, a następnie zaczął go uważnie badać. Książka szczodrze
wynagradza swoich miłośników.
Ilia Kudriawcew prześledził biografię tej kopii, dał wyraz przypuszczeniu, że
historia rękopisu wiąże się z działalnością Artamona Matwiejewa, dyplomaty i
krzewiciela oświaty, który za czasów cara Aleksieja Michajłowicza prowadził
Posolskij Prikaz4, entuzjazmował się literaturą i sztuką, lubił teatr. Za
4Posolskij Prikaz - centralny resort państwowy w Rosji XVI-XVIII w., zajmujący
się stosunkami z zagranica
162
Matwiejewa "Posolskij Prikaz" przekształcił się w swego rodzaju centrum
artystyczne Moskwy, gdzie przepisywano świeckie rękopisy, a następnie powstała
myśl o stworzeniu nadwornego teatru. W roku 1672 wyszedł ukaz carski o
zbudowaniu "ko-medyjnego pałacyku" w osiedlu podmoskiewskim Prieobrażen-skoje. W
ukazie tym było napisane: "Uczyniti Komediju, a na komedii diejstwowati iz
Biblii Knigu Esfir". W ten sposób wybrano temat dla sztuki, fabułę dla Dziejów
Artakserksesa. Komedia miała powodzenie - autorzy dodali wiele wymyślonych
epizodów, poczynili różne zapożyczenia ze źródeł literackich, co pozwoliło
przedstawić na scenie życie Moskwy, to, co pasjonowało te czasy, sytuację na
dworze. Widzowie nie mogli nie skojarzyć obrazu młodej królowej Estery z carycą
moskiewską Natalią. Pierwszy spektakl szedł dość długo - przez dziesięć godzin
bez przerwy.
Teatralne i inne inicjatywy Matwiejewa zakończyły się dramatycznie. Po śmierci
cara Aleksieja Michajłowicza oskarżono go o czarnoksięstwo i wyznaczono na
wojewodę w Wierchoturiu, to jest - zesłano. Z bólem i żalem pojechał Matwiejew,
a wraz z zesłanym bojarem na Północ pociągnął ogromny obóz, w którym były nawet
działa. Licząc na lepsze czasy Matwiejew zabrał z sobą najbardziej ulubione
książki. Droga do Pustozierska była trudna, i prawdopodobnie większa część
biblioteki Matwiejewa została zagubiona w drodze... Po wielu latach wędrówek
cenna kopia Dziejów Artakserksesa znalazła się w Wołogdzie i dopiero za naszych
czasów powróciła z zesłania do Moskwy.
Taka jest historia rękopisu odkrytego i wydanego przez Kudriawcewa.
Poeta Denis Dawydow powiedział kiedyś, że świat jeszcze nie zna wszystkich
warstw lawy tkwiącej w głębiach Rosji, że Rosja jeszcze nie rozpoczęła swego
gigantycznego rozwoju. Prawie każdy rok przynosi nam szczęśliwe odkrycia
literackie, odsłaniając kartę czasu, pokazując, że piśmiennictwo staroruskie,
które wydało wielkie utwory, zasługuje nie tylko na wnikliwe zbadanie, ale także
na powszechną miłość.
SPOTKANIA Z ANDRIEJEM RUBLOWEM
...malarz ikon zwany Rublowem malował liczne święte ikony, bardzo cudne i zdobne
Opowieść o malarzach ikon
W połowie lat pięćdziesiątych mieszkałem we Włodzimierzu. W sprawach
dziennikarskich jeździłem stale po miastach i wsiach starej Ziemi
Włodzimierskiej, o której członek Akademii Nauk Nikodim Kondakow pisał swego
czasu, że nigdzie w Rosji sztuka nie zakorzeniła się tak głęboko w życiu narodu
jak tutaj. Nawet nazwy miast międzyrzecza Oki i Klaźmy brzmią tak, jakby
przypominały o poezji przeszłości historycznej: Władimir, Suzdal, Murom, Guś
Chrustalny, Aleksandrów, Juriew-Polski... Każde miasto, jeśli już nie każda
miejscowość, ma swe niepowtarzalne oblicze, swoją sylwetkę, rzadkie zabytki
architektoniczne, pamiętne miejsca; jest wymieniane w kronice, pieśni ludowej, w
bylinie czy w biografii wielkiego człowieka. Nie muszę więc mówić, że prawie
każdy mój wyjazd stanowił podróż do przeszłości, był spotkaniem z czasem, który
minął, lecz pozostawił swe niezatarte ślady w pamięci narodowej: w podaniach, w
architekturze i malarstwie.
Polubiłem cichą krętą Klaźmę, jej wiry i piaszczyste brzegi, nadrzeczne
zagajniki i krzaki, polubiłem opiewane przez poetów zbocze włodzimierskie, z
którego rozciąga się widok na lasy mu-romskie, Wał Kozłowy pokryty na wiosnę
białym wiśniowym kwiatem, białe sobory Uspienski i Dmitriewski, Złotą Bramę...
Do Włodzimierza ustawicznie przyjeżdżały ekspedycje archeologiczne, artyści,
konserwatorzy, historycy, czy po prostu mi-
165
łośnicy podróży. Interesowały ich różne rzeczy, ale wszyscy - bez wyjątku! -
pragnęli zobaczyć freski Andrieja Rublowa, genialnego malarza ruskiego z
piętnastego wieku. Jego malowidła, oczyszczone przez konserwatorów, znajdują się
na ścianach najstarszego w Rosji soboru Uspienskiego, w którym zawarta jest
część historii samej Rosji. Bez niego nie ma starej Rusi, jak nie ma jej bez
Kremla Moskiewskiego, cerkwi Wasyla Bła-żennego, Kulikowego Pola...
Najlepiej oglądać freski Andrieja Rublowa, kiedy nie ma ludzi, gdy pod
sklepieniem soboru Uspienskiego panuje historyczna cisza i nawet moje spieszne
kroki po płytach nie mogą naruszyć spokoju, nasuwającego myśl o wieczności.
...Zanikały tu wyobrażenia o przestrzeni czasowej i zaczynałem się czuć
współczesny Andriejowi Rublowowi. Myślałem o tym, jak Andriej Rublow wraz z
Daniłą Czarnym malował te ściany, i wiele wydarzeń historycznych mających
miejsce w tych murach schodziło dla mnie na drugi plan. Najważniejsze, że
właśnie tutaj słychać było jego kroki, jego mowę, tutaj na oczach zdumionych
współczesnych zajaśniały jego malowidła.
W starym soborze Uspienskim Andriej Rublow pracował wespół ze swoimi
towarzyszami, którzy tworzyli artel malarski. Do naszych czasów zachowały się
tylko pewne fragmenty malowidła tych artystów, którzy ozdabiali starą świątynię
latem 1408 roku.
Zaledwie zakończono pracę, zimą "jak źli wilcy" na Ziemię Ruską napadli Tatarzy.
Kronikarz tak to przedstawia: "I było wtedy po wszej Ziemi Ruskiej dla
wszystkich chrześcijan utrapienie wielkie i płacz niepocieszony, i krzyk, i
wołanie... wszyscy rozproszyli się, wszyscy byli strapieni bardzo, albowiem
zostały poczynione liczne krzywdy wszystkim ludziom i większym, i mniejszym, i
bliższym, i dalszym". Władca tatarski ze swym wojskiem niepostrzeżenie podkradł
się do Włodzimierza, zniszczył i rozgrabił miasto.
Tragedia Włodzimierza ozdobionego wspaniałymi pomnikami sztuki, w których
tworzeniu współzawodniczyli budowniczowie,
166
malarze i rzeźbiarze wielu pokoleń, nie mogła nie stać się także tragedią
Andrieja Rublowa, chociaż nic nie wiemy o tym, jak przyjął wielki malarz upadek
starego ośrodka kultury artystycznej Rusi.
Oczywiście, Włodzimierz z biegiem lat podźwignął się z ruiny... Znowu zajaśniała
Złota Brama, odbudowano dzielnicę garncarską, rymarską i inne, wyrosły teremy
bojarskie na dziedzińcu, zniknęły sadza i popiół z białokamiennych soborów,
podniosły gwar targi na placach... Wieki jednak nie oszczędziły wspaniałych
fresków rublowowskich na sklepieniach soboru Uspienskiego. Malowidła i
nieumiejętne konserwacje fresków zakryły rublow-skie kompozycje na wiele wieków.
Obrazy wielkiego mistrza zostały odkryte dopiero w 1918 roku. Piętnastowieczne
freski można dzisiaj zobaczyć tylko na łukach i słupach oraz na sklepieniu
zachodniej części świątyni.
Kiedy patrzę na trąbiącego anioła, namalowanego na zachodnim łuku, kiedy myślę o
tym przepięknym obrazie, który zrodziły poczucie harmonii, jasność ducha,
czystość linii i kolorów, to spotkanie z cudem sztuki staje się mimo woli
spotkaniem z samym twórcą arcydzieła. Anioł rublowowski jest podniosłym
marzeniem o idealnym człowieku, które pozwala głęboko spojrzeć w duszę narodu,
odczuć świat i duchowe bogactwo naszych dalekich przodków.
Pracując w soborze Uspienskim genialny malarz nie mógł nie wiedzieć o
tragicznych wydarzeniach, które te ściany oglądały. Wystarczyło przypomnieć
sobie, jak w świątyni w czasie najazdu Batu-chana ginęły w ogniu kobiety i
dzieci, które ukryły się na chórze, lub jak go wtedy nazywano, we "wschodnich
izbach". Najtragiczniejsze sceny rozgrywały się tam, gdzie Andriej Rublow
tworzył obrazy pełne porywającego wdzięku, przeniknięte poczuciem dobra i
przyjaznej zgody.
Oczywiście, dla Rublowa najazd Batu-chana był historią; na Kulikowym Polu nie
dźwięczały już miecze i ludzie wierzyli w możliwość całkowitego wyzwolenia swej
ziemi od niszczycielskich najazdów koczowników. Ale rzeczywistość
otaczająca
167
Andrieja Rublowa była jeszcze dość mroczna, pełna okrucieństwa, rozdźwięków,
zdrady, walk bratobójczych i najazdów koczowniczych. Cóż więc dodawało siły
wielkiemu malarzowi do przedstawienia uduchowionych bohaterów, którzy są
spokojni, którzy swe jasne spojrzenia kierują w niewidzialną dal?
Sąd ostateczny, wywodzący się jeszcze z dawnej tradycji bizantyjskiej, znajdował
się w prawie każdej ruskiej cerkwi. Ludzie mogli zobaczyć, jaka straszna kara
spadnie na nich za grzechy, popełnione na ziemi. Na sklepieniach starych soborów
wili się z bólu grzesznicy, którzy odpowiadali za swe przewinienia w dniu sądu
ostatecznego! Wszelakie męki czekały tych, którzy dopuścili się przestępstw
moralnych. Malarstwo świątynne prze-pajało smutkiem, bezgranicznym pesymizmem,
głosiło myśl, że świat "w złym leży".
Andriej Rublow siłą swego geniuszu stworzył nie tylko nową szkołę w malarstwie,
ale także nowy światopogląd w kolorach. Nienawiści i rozpaczy artysta-filozof
chciał przeciwstawić miłość, dobro, zgodę. Kiedy człowiek wpatruje się w grupę
"sprawiedliwych niewiast" idących do raju, namalowaną na południowym filarze,
szczególnie głęboko odczuwa zamysł malarza, który wierzył w to, że w świecie
zaniknie zło, ustępując miejsca dobru.
Nie należy sądzić, że idealistyczne obrazy Andrieja Rublowa były ucieczką od
rzeczywistości. Przeciwnie, trzeba było głęboko pogrążyć się w życie, odczuć
duchowe piękno człowieka swoich czasów, żeby przedstawić, na przykład, Piotra
Apostoła, którego twarz ma rysy pełne pokory i dobroci. Szczególną uwagę
przyciąga wyraz oczu postaci rublowowskich - dobrotliwych, przenikniętych
współczuciem dla ludzi, gotowych przyjść z pomocą, zyskujących sympatię. Jakże
spokojnie rozmawiają ze sobą apostołowie Szymon i Jan, przypominający ludzi,
którzy wiele przeżyli, wiele doświadczyli w swym życiu i doskonale wiedzą, że
człowiek godzien jest współczucia.
Andriej Rublow w swej twórczości wyraził historyczny optymizm narodu, utrwalił
czasy, kiedy początek upadku obcej niewoli doprowadził w sztuce do
zadziwiającego odkrycia oso-
168
bowości ludzkiej, do ujawnienia tych cech charakteru, które nie mogły wystąpić w
innej sytuacji.
Czy pamiętacie, jak wygląda pole pokryte kwitnącym lnem? Delikatny błękit niziny
zlewa się na dalekim horyzoncie z przejrzystym ciepłym błękitem wiosennego nieba,
które przyciąga ku sobie. W dalekim brzozowym lasku, rozciągającym się w
kierunku Włodzimierza, kuka kukułka. Kiedy niespieszny wiatr nizinny ciągnie się
nad polami, zapala się nad nimi błękitny płomień. Najczulszych określeń i
porównań pełne są pieśni ludowe, bajki, zagadki, przyśpiewki, gdy mówią o lnie.
W środkowej Rosji artyści ludowi od dawna lubią przedstawiać niebieski kwiatek
lnu; kobiety wyszywają go nićmi na ręcznikach i firankach. Jeśli późnowiosenny
krajobraz środkoworosyjski nieodłączny jest od niebieskich, błękitnych i
zielonych tonów, to koniec lata zawsze występuje tu w wieńcu dojrzewającego, z
lekka zru-działego żyta, w które wplotły się bławatki. Jaskrawo płoną niebieskie
plamy na ciemnozłotym tle.
Co te kolory przypominają?
Wystarczy przymknąć oczy, a w pamięci pojawi się imię malarza ikon, zwanego
Rublowem.
Do naszej świadomości Rublowska Trójca święta weszła przejrzystym błękitem i
złotem. Oczywiście kolor jest tu symboliczny - z nim wiązały się wyobrażenia o
raju, człowieku, doskonałej harmonii duchowej. "Nie wnosząc bezpośredniego
podobieństwa przyrody rosyjskiej, Rublow wydobył nektar jej aromatycznego,
wonnego, świetlanego piękna i odzwierciedlił w Trójcy świętej cały zniewalający
urok jej rodzimej czułości i ciszy" -pisze N. Diemina.
Mówiąc o Andrieju Rublowie, nie sposób pominąć innego wielkiego artysty starej
Rusi - Teofana Greka. O ile można porównać obrazy Andrieja Rublowa z wydającym
miękkie światło dniem, to zupełnie odmiennego porównania domagają się dzieła
Teofana Greka. Wieki nie zachowały do naszych czasów portretu tego syna
Bizancjum, który na Rusi znalazł swoją drugą ojczyznę. O jego twarzy możemy
sądzić na podstawie utworów pełnych tragizmu, przypominających proroctwa
Apokalipsy.
169
Teofan Grek był człowiekiem zupełnie innej epoki, innego temperamentu. Jego
poglądy na życie i sztukę były całkiem odmienne niż światopogląd Andrieja
Rublowa. Przekonany, że "świat w złym leży", Teofan Grek tworzył obrazy pełne
tragicznego napięcia i wrzących namiętności. Jego bohaterowie uważają grzeszną
ziemię za piekło, na której niepodzielnie panuje zło. Męki i niepewności również
duszę ludzką zamieniają w piekło, przed którym nie ma gdzie się ukryć.
Bohaterowie pędzla Teofana Greka swój stosunek do świata mogliby wyrazić słowami
Błoka: "Nad nami zmrok nieprzenikniony i jasność Bożego oblicza..."
Twórczości bizantyjskiego malarza w żaden sposób nie można porównać do
rublowskiego dnia. Proszę sobie wyobrazić ciemną noc, kiedy nad ziemię nadciąga
huragan, wylewając z niebios potoki wody, kiedy słychać grzmoty pioruna, a
błyskawice na mgnienie oka oświetlają świat. Teofan Grek, najbardziej tragiczny
malarz ruskiego średniowiecza, pokazał w swych freskach świat przebity strzałami
błyskawic. Spójrzcie na twarz biblijnego Melchizedeka. Jego oczy wyrażają
nieugiętą wolę, są surowe i bezlitosne. Kosmyki włosów spadające z głowy na
ramiona podobne są do górskich potoków. Jeśli anioły Rublowskiej Trójcy świętej
pełne są swobody i spokoju, to anioły Trójcy świętej Teofana Greka - freskowej
kompozycji w jednej z cerkwi nowogrodzkich - pełne są mrocznego napięcia;
przypominają żołnierzy, którzy na chwilę spoczęli przed śmiertelną bitwą. Walka
ducha z ciałem, nieludzkie wysiłki w dążeniu do nieba wyrażają obrazy starców -
słupników namalowanych przez Teofana Greka z niezwykłą ekspresją.
Oto dwaj geniusze starej Rusi: jeden - starszy wiekiem -był wychodźcą z
Bizancjum zbliżającego się ku tragicznemu końcowi. Drugi - syn Ziemi Ruskiej -
był ucieleśnieniem ducha epoki, która niosła wyzwolenie. Są oni sobie
przeciwstawni. Groźna błyskawica i jasne słońce. Smutek i radość. ?????????
piekieł i spokojna harmonia.
Skrajności często się spotykają. Nie wiemy, jaki stosunek mieli do siebie Teofan
Grek i Andriej Rublow, wiemy tylko, że ra-
170
zem pracowali. Malowidła soboru Błagowieszczenskiego na moskiewskim Kremlu były
prawdopodobnie ostatnią stronicą w twórczej biografii Teofana Greka. Wraz z nim
pracował Andriej Rublow. Widocznie około 1405 roku Rublow zyskał sobie sławę
znanego malarza. W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić, dlaczego właśnie
jemu kazano współpracować z Teo-fanem. Ściany soboru Błagowieszczenskiego
malował jednocześnie jeszcze trzeci malarz - Prochor z Gorodca. Niewątpliwie
także starzec Prochor był gwiazdą pierwszej wielkości.
W nracv nad ogromnym ikonostasem sławni mistrzowie znaleźli wspólny język.
Trzech odmiennych ludzi jakby połączyło się w jednego człowieka. Oczywiście,
można odróżnić rękę każdego z tych malarzy. Ale widocznie wielki Teofan musiał
nieco pohamować swoje zapędy. Patetyka ustąpiła miejsca surowej wspaniałości.
Święci nie patrzą już groźnie, po bizantyjsku, jest w nich więcej
człowieczeństwa i dobroci. Cały ikonostas stanowi dzieło zakończone, jednolite w
swoim zamyśle.
Na stronicach historii rosyjskiej sztuki imiona Teofana Greka i Andrieja Rublowa
stoją obok siebie.
Znajomość fresków włodzimierskich zmuszała mnie, oczywiście, do tego, żebym jak
najczęściej w Moskwie oglądał najznakomitsze dzieło Andrieja Rublowa - Trójcę
świętą, znajdującą się w Galerii Tretiakowskiej.
Stojąc przed tym obrazem w pustej niemal sali Galerii, zawsze z wdzięcznością
myślałem o ludziach, którzy ukrywali to arcydzieło w czasie Wojny Narodowej na
Syberii, a także o tych, którzy na początku obecnego stulecia czyścili z brudu i
sadzy Rublowskie arcydzieło. Nie wiedzielibyśmy, jakie wyżyny w sztuce
malarskiej osiągnęli nasi przodkowie, gdyby konserwatorzy nie dołożyli starań i
umiejętności, by Trójca święta ukazała nam swe pierwotne piękno.
Początkowo malowidło to zdobiło ikonostas Troickiego soboru Troicko-
Siergijewskiej Ławry. Swoje dzieło, jak mówią stare źródła, Andriej Rublow
namalował "na chwałę świętego Sergiusza". Przekładając to na język współczesny,
można powiedzieć,
171
że Rublow poświęcił swój obraz Sergiuszowi Radoneżskiemu, jednej z
najwybitniejszych postaci Rusi średniowiecznej. Jego mowa poderwała naród do
bitwy na Kulikowym Polu. Sergiusz żarliwie występował przeciwko walce
bratobójczej feudałów, z powodu której cierpieli prości ludzie. Lud czcił
Sergiusza jako znawcę serc człowieczych, zwolennika zgody i pokoju.
Temat obrazu sięga źródła biblijnego. Starcowi Abrahamowi ukazał się Bóg w
postaci trzech pięknych młodzieńców, którzy przepowiedzieli mu narodziny syna;
uczta odbywała się przy stole pod dębem Mamre. Młodzieńcy są smutni, zamyśleni,
pełni przyjaznej zgody. Na stole stoi symboliczny kielich śmierci, który trzeba
wypić. Ani w pozach, ani też w twarzach siedzących postaci nie widać rozpaczy:
wszystko oddycha pokojem, miłością, pięknem.
Główną ideą obrazu jest idea pokoju i zgody, o czym marzyli i czego nie mieli
ludzie piętnastego wieku. Dzięki kompozycji, płynności i nieuchwytności przejść
delikatnej gamy barw Rublow stworzył poczucie harmonii. Szczególnie silne
wrażenie wywiera młodzieniec znajdujący się pośrodku, z nieco zwróconą na bok
głową i z ręką gotową do wypicia śmiertelnego kielicha. Nad nim drzewo skłoniło
się w smutku, jakby szczerze współczując mło dzieńcowi.
W zapomnianym traktacie J. Trubeckiego jest ciekawa uwaga o związku starego
malarstwa z przyrodą rosyjską: "Gama znaczeniowa malarskich kolorów jest
nieogarniona, podobnie jak wyrażana przez nią naturalna gama niebieskich barw.
Przede wszystkim, malarz zna wielkie bogactwo odcieni niebieskiego koloru -
ciemnoniebieski kolor gwiaździstej nocy i jasne dzienne światło niebieskiego
firmamentu, i mnóstwo blaknących przed zachodem słońca tonów jasnoniebieskich,
turkusowych i nawet zielonkawych. Mieszkańcy Północy bardzo często mogą
podziwiać te zielonkawe tony po zachodzie słońca. Ale niebieskie jest jedynie
tło nieba, na którym rozwija się nieskończona różnorodność kolorów - i nocne
lśnienie gwiazd, i purpura zorzy, i purpura
172
nocnej burzy, purpurowa łuna pożaru i wielobarwna tęcza, i wreszcie jasne
złoto południowego słońca w zenicie".
Włodzimierskie i moskiewskie spotkania z Andriejem Rublo-wem doprowadziły mnie
wreszcie do znajomości z tymi, którzy badali i popularyzowali twórczość
wielkiego malarza. Zobaczyłem pewnego razu w prasie wiadomość o Muzeum Sztuki
Staro-ruskiej im. Andrieja Rublowa, znajdującym się na placu Priami-kowa w
Moskwie. Wybrawszy pierwszy wolny dzień, poszedłem do muzeum.
Patrząc na potężne mury, wieże, zakratowaną bramę, można pomyśleć, że stoją tu
one od niepamiętnych czasów. Ale tak nie jest. Obecny zespół architektoniczny
monasteru Andronikowa -jest dziełem rąk współczesnych budowniczych. Gdy po raz
pierwszy przybyłem na Wzgórze Jauskie, dopiero powstające muzeum mieściło się
tylko w cerkwi Andronikowa, a wokoło było pusto, żadnych murów i wież, wokół
stały baraki i różnego rodzaju szopy.
Pierwszy dyrektor muzeum, Dawid Arseniszwili, okazał się, jak mogłem się wkrótce
przekonać, wyjątkowo energicznym i przedsiębiorczym człowiekiem. Pełen zachwytu
pokazywał mi ogromne fotokopie ikon i starych fresków.
- Niech pan popatrzy - mówił Arseniszwili - na tego białego konia, na którym jak
wicher mknie Jerzy Zwycięzca. Niech pan spojrzy na ten powiewający płaszcz
jeźdźca, a jakże kształtne są te ręce... Taak - dyrektor złapał się za głowę -
teraz tak nie potrafią malować. Wiadomo, jak potrzebne jest nasze muzeum. Gdy
zostanie otwarte, staniemy się najlepszym artystycznym rezerwatem Moskwy.
Wszystko, co mówił, było pełnym zachwytu hymnem dla sztuki staroruskiej, a o
Andrieju Rublowie tak rozprawiał, jakby wczoraj rozstał się ze znakomitym
malarzem. Już po pierwszym spotkaniu było jasne, że człowiek ten pokona
wszystkie przeszkody (a było ich wiele) stojące na drodze do powstania muzeum.
Po kilku miesiącach Arseniszwili pojawił się we Włodzimierzu. W słuchawce
telefonicznej brzmiał jego głos: "Pomóżcie... Po-
173
trzebujemy drzewa na budowę, potrzebujemy robotników, potrzebne są różne
papiery". [...]
Nad Jauzą zajaśniały białokamienne mury, została zbudowana sala wystawowa,
przywieziono ikony z magazynów muzeów Suzdala, Włodzimierza, Dmitrowa. Nad
odrodzeniem starych arcydzieł, znalezionych przez ekspedycje naukowe, a czasami
po prostu przez amatorów, niestrudzenie z poświęceniem i z natchnieniem
pracowali artyści-konserwatorzy - malarze ikon z pokolenia na pokolenia.
Natalia Diemina, wytrawny znawca malarstwa Rublowa, przez wiele lat przebywała w
starych miastach. Pewnego razu, pracując w Dmitrowie, Diemina odnalazła w dawnej
cerkwi porzucone ikony. Przywieziono je do Moskwy i zaczęli nad nimi pracować
specjaliści. Kiedy z jednej z desek zdjęto czerń i późniejsze warstwy, to przed
oczyma pojawiła się ikona Jana Chrzciciela. Obraz lśnił miękkim światłem -
ciepło i wnikliwie zostało oddane duchowe piękno myśliciela, który żył wiele
wieków temu. Płynne i nieuchwytne przejścia tonów, wszystkie kolory wiążą obraz
męża z pustyni z leśnym żywiołem starej Rusi. Znawcy stwierdzili jednomyślnie,
że jest to arcydzieło o ogromnej sile artystycznej, prawdopodobnie należące do
pędzla Andrieja Rublowa lub jego współpracownika Daniły Czarnego.
Wielu badaczy nazywa koniec wieku czternastego i wiek piętnasty okresem
Odrodzenia rosyjskiego. Znaleziska ostatnich czasów przekonywająco mówią o tym,
że na Rusi średniowiecznej byli malarze, którzy nie ustępowali w swym
mistrzostwie najbardziej sławnym twórcom świata. Znalezioną w podmoskiewskim
mieście Dmitrowie i obecnie odrestaurowaną Matkę Boską Hodigitrię specjaliści
porównują z Giocondą. Ręka konserwatora przywróciła do życia dzieło malarskie
najwyższej klasy, pełne przejrzystych, czystych, świeżych kolorów. Ikona
powstała w piętnastym wieku, jej twórcą był nieznany mistrz, który z rublowskiej
tradycji odziedziczył uduchowione człowieczeństwo, harmonię, niezwykłą
wzniosłość ideałów moralnych. W przepięknych, na wpół zamkniętych oczach
kobiecych odczuwamy utajony głęboki smutek, godność i zagadkowość.
174
Kilka lat temu mogłem podziwiać w Muromiu unikalne ikony przedstawiające Piotra
i Fiewronię - ruskich Tristana i Izoldę, jak ich czasami się nazywa - bohaterów
opowieści średniowiecznej ze znakomitego cyklu muromskiego. Całkiem możliwe, że
mistrz muromski w pewnej mierze zachował w swej pracy cechy podobieństwa do
obrazów ludowej legendy poetyckiej i nieraz potem stawał się natchnieniem -
dzięki swemu głębokiemu liryzmowi -dla malarzy i kompozytorów. Dzisiaj te bardzo
rzadkie ikony zostały przewiezione do Moskwy i można je zobaczyć w muzeum
rublowowskim.
Z roku na rok pogłębia się i wzrasta bardzo delikatna sztuka ?kopiowania ikon i
fresków. Zadziwiającą pod względem wierności i ścisłości kopię Trójcy świętej
Rublowa wykonał Wasilij Kirikow - nawet specjaliści nie od razu odróżniają ją od
oryginału. Kopia Kirikowa odbyła daleką podróż - była za morzem na wystawie w
Japonii, bywa często pokazywana także na innych wystawach zagranicznych.
Wielkim triumfem Andrieja Rublowa był 1960 rok, kiedy na całym świecie
obchodzono sześćsetną rocznicę urodzin staro-ruskiego malarza. Jesienią tego
roku otwarto muzeum rublowow-skie.
Na uroczystym posiedzeniu z okazji jubileuszu, które odbywało się na Kremlu,
siedziałem obok Dawida Arseniszwili, i za każdym razem, kiedy ktoś z gości
zagranicznych oddawał należną cześć wielkiemu artyście i mówił pochwalne słowa,
Arseniszwili uśmiechał się tak, jakby chwalono jego samego. Założyciel muzeum
miał z czego być dumny. Wspaniałe przemówienie na jubileuszowym wieczorze
wygłosił M.W. Ałpatow. Porównując Rublowa do wielkich mistrzów Odrodzenia, mówił:
"Rublow poszedł swoją drogą, drogą artysty, któremu były bliskie myśli, gorycze
i marzenia narodu rosyjskiego. Najważniejszy na tym świecie dla malarza był
dobry, aktywny człowiek, gotów pomóc bliźnim. Tego dobrego, aktywnego człowieka
przedstawiał w postaci anioła, świętego, ascety. Byli oni dla niego nosicielami
wysokich idei moralnych. Na nich artysta przenosił swoje najgłębsze uczucia.
Rublow potrafił oddać w tych obrazach i czyste piękno mło-
175
dości, i niewzruszoną silę dojrzałego męża, i wielką mądrość starości, potrafił
w nich wyrazić najlepsze cechy staroruskiego ideału ludowego. I otworzył on oczy
Rosjanom na piękno ich duchowych cech. Na tej szlachetnej drodze Andriej Rublow
stał się wielkim mistrzem, który stoi w jednym rzędzie z najlepszymi twórcami
naszej kultury narodowej".
...Minęło wiele lat. Imiona Andrieja Rublowa i jego współpracowników zdobyły w
ostatnich latach ogromny rozgłos. Pojawiają się prace naukowe i
popularyzatorskie poświęcone temu malarzowi. Wielkim sukcesem na ekranach kraju
i świata cieszył się film dokumentalno-naukowy Andriej Rublow. Muzeum nad Jauzą
rozrosło się i stało, jak marzył o tym kiedyś Dawid Arse-niszwili, jednym z
najlepszych muzeów Moskwy. Jego kolekcje mogą współzawodniczyć z kolekcją
starego malarstwa w Galerii Tretiakowskięj i w Muzeum Rosyjskim w Leningradzie.
W żaden sposób nie możemy pogodzić się z myślą, że tak mało wiemy o życiu autora
Trójcy świętej. Ale naukowcy pracują niestrudzenie i ich prace wzbogacają nasze
wyobrażenia o przeszłości. Przez wiele lat toczył się spór, gdzie Rublow spędził
ostatnie lata swego życia - czy w Ławrze Troicko-Siergijewskiej, czy w
klasztorze Andronikowa. Jedynym śladem pobytu Rublowa w monasterze są znalezione
w otworach okiennych głównego ołtarza resztki roślinnych ornamentów, które
dzięki swej plastyczności i kolorom pozwalają domyślać się ręki wielkiego
mistrza.
Historyk sztuki Piotr Baranowski pod koniec lat czterdziestych opublikował
komunikat, że grób Andrieja Rublowa znajduje się, jego zdaniem, w monasterze
Andronikowa. By udokumentować swoje przypuszczenie, Baranowski powoływał się na
napis na płycie nagrobnej, która znajdowała się na wzgórzu Jauskim dwa wieki
temu.
Rok 1967 przyniósł nieoczekiwaną wieść. W Jarosławiu, w mieście, gdzie niegdyś
znaleziono Słowo o wyprawie Igora, w rękopisie mnicha Jony historyk sztuki,
Wiera Briusowa, znalazła wzmiankę o "cudnych i głośnych malarzach ikon Danile i
Andrieju", to jest o Czarnym i Rublowie. Autor rękopisu pisze o malarzach:
"Święte ich ciała są pogrzebane i spoczywają w tym
176
monasterze Andronikowa, pod starą dzwonnicą, która niedawno została zburzona..."
Jona pisał to stosunkowo niedawno - na początku zeszłego wieku, i jego słowa nie
są świadectwem człowieka współczesnego Rublowowi. Ale na starej akwareli z
osiemnastego wieku możemy zobaczyć kopułę dzwonnicy znajdującej się na Wzgórzu
Jauskim...

SPIS TREŚCI
Drzewo genealogiczne........... 7
Idą szlakiem Igora........ ] |
Poemat z kamienia......... 27
Oblicze wieków....... 37
Język tajemniczych wzorów........ 55
Echa uczt scytyjskich............ 57
Drewniana bajka.............. gi
Puchar dla burłaków........... 97
Podróż po tęczy........... J05
Złoto i bułat........... 123
Owsień, Pietruszka, kuglarze i zabawki dziecięce...... 135
Legendy dawnych czasów............ 149
Spotkania z Andriejem Rublowem.......... 155


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Żywa krew Pana Jezusa
rus
Twoja Stara
readme rus
Zolta zupa grochowa z wieprzowym ryjem (stara receptura)
Kartofle ze sledziem (stara receptura)
stylizacja na starą fotografię
IWK V GB IT ES DE FR RUS 08
multemidiyniy kurs excel 2003 rus skachat s rapidshare com teachpro 1c readme
Placek wojenny (stara receptura)
p4 10 rus
Powieść Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej żywa czy anachron~68C
Ziemkiewicz Rafał Żywa Gotówka
p3 10 rus

więcej podobnych podstron