32



















Harry Harrison     
  Planeta Śmierci 4 Księga II
   
. 9 .    




    Centrum Galaktyki jest obszarem
szczególnym. Na wielu tamtejszych planetach jest jasno nawet w nocy. Niebieskie
albo zielone niebo po zachodzie słońca staje się nie czarne, ale złote z powodu
obfitości gwiazd. Ale to dotyczy tylko samego centnun. Nieco dalej, w pasie
środkowym, gdzie znajduje się większość zamieszkanych planet, noce nie są tak
promienne. Skomplikowane, nakładające się na siebie grawitacyjne i
elektromagnetyczne pola tak mocno zniekształcają metrykę przestrzeni, że z
definicji wykluczają podróże za pomocą skoków podprzestrzennych.
    Archie usiłował wytłumaczyć Mecie, na czym polega to zjawisko,
ale ona po wysłuchaniu kilku zdań machnęła ręką. Skoro nie można skakać w
podprzestrzeń, to nie można i już. Ona nie jest fizykiem, jest pilotem. Cała jej
robota to naciskać na gaz i obserwować przyrządy.
    Przyrządy zaś sygnalizowały obecność planet w ilościach
niezwykłych dla mieszkańca galaktycznych peryferii. Planet było tu do licha i
trochę, w tym wiele ziemiopodobnych. I zamieszkanych. Walczących ze sobą,
zawierających sojusze, handlujących, rywalizujących. A były też takie, których
mieszkańcy nie podejrzewali nawet istnienia sąsiadów, a tym bardziej
międzygwiezdnych środków transportu i Ligi Światów. Naturalnie, takie planety
często nawet nie trafiały na stronice galaktycznych atlasów. Stary Chiron,
posługujący się w swoich wędrówkach wyłącznie skomplikowanym hiperprzestrzennym
przejściem, naiwnie sądził, że każdy Jolk czy inny Orhoman można znaleźć w
pierwszym lepszym wojskowym albo i cywilnym informatorze.
    Prawda zaś była taka, że globy te nie figurowały w żadnych
informatorach. Drogę do nich zapomniała czy też wyrzuciła z pamięci ludzkość
maszerująca ostro w przyszłość. W innym przypadku Revered Berwick nie
przekazywałby Jasonowi tak niekompletnych danych - szyfrogram został wysłany z
centrum Galaktyki mniej więcej z okolicy gromady kulistej o numerze takim to a
takim. Chcesz mieć dokładniejsze dane, poszukaj sam, nie jesteś dzieckiem! Czy
stary i nader poważny Berwick pozwoliłby sobie na żarty wobec młodego
przyjaciela? Wiadomo, że Korpus Specjalny ma najlepsze gwiezdne mapy w całej
Galaktyce. Są na nich i takie światy, o których nie słyszeli ani biznesmeni, ani
politycy. A Korpus - tak.
    Korpus miewał już problemy nawet z takimi zapyziałymi globami.
Na przykład w jakiejś dziurze wyrósł maniak wynalazca, zbudował mocny nadajnik i
dawajże figlować w eterze. Więc zaraz go pakowali do kartoteki. I planetę też.
Kiedy indziej jacyś spryciarze wymyślili, że na dzikim globie postawią sobie
bazę wojskową - i już siedzieli w kartotece! I baza, i planeta. Albo zdarzały
się takie numery: światy, będące w stadium krańcowego regresu, wpadały w oko
agentom Korpusu przypadkowo albo na skutek jakichś awarii. Takie też zapisywano
w kartotece, na wszelki wypadek. Nawiasem mówiąc, powstał nawet specjalny
program badania i klasyfikacji zdegradowanych planet, utworzono też fundusz
pomocy słabo rozwiniętym cywilizacjom. Ale problem przekraczał siły Ligi
Światów, która ciągle nie mogła zająć się nim poważnie. A Korpus Specjalny? Oni
mają swoje lokalne, konkretne zadania. Trzeba im przyznać, że wypełniają je
nieźle.
    Ale nawet najlepsi znawcy Korpusu nie mieli zielonego pojęcia o
Agreasy, Jolku, Orhomanie, Delfie i Dardanelli. Natomiast Jason i Meta byli
trochę w lepszej sytuacji. Po prostu już byli na Jolku. Pozostałe światy, jak
podpowiadała logika, musiały się znajdować gdzieś w pobliżu, oczywiście też w
centrum Galaktyki. Niepełne dane nie pozwalały na precyzyjne wyliczenie
namiarów, ale istniały pewne przypuszczenia i hipotezy. Poszukiwania nie
odbywały się więc zupełnie na oślep. Do tego zawsze istniała szansa na spotkanie
z pilotem jakiegoś czółna kursującego na miejscowych liniach i zasięgnięcie
języka! Ale na razie żadnego obiektu nie było w okolicznej przestrzeni, to
znaczy w promieniu setek tysięcy kilometrów Pyrrusanom przyszło więc lądować na
pierwszym lepszym globie ziemskiego typu, żeby przeprowadzić rekonesans i - być
może - sprecyzować trasę.
    Żeby wszystko było w porządku, już z orbity usiłowali nawiązać
łączność radiową, ale odnotowano zerową aktywność w eterze. Oddelegowano więc
czółno z dziesięcioosobową załogą. W trakcie lądowania spektrometr odnotował na
powierzchni globu znaczne ilości metalu nagromadzonego w jednym miejscu. W
tamten właśnie region udała się ekipa zwiadowcza. Oczywiście skupisko metali
mogło być zwyczajnym złożem czy śmietnikiem dawno zaginionej cywilizacji. Ale
okazało się, że to kosmodrom. Porzucony, co prawda, ponury, z przekrzywionymi
latarniami i gęstą trawą przebijającą się przez rdzę. Od wielu lat, a może i
wieków nie lądowały tu statki. Służby dyspozytorskie nie istniały, podobnie jak
oddziały naziemno - pomocnicze. Jednakże jakiś rodzaj służb - może obserwacyjne?
- działał, ponieważ w pięć minut podjechał kołowy pojazd zaprzężony w trójkę
parzystokopytnych świniopodobnych stworów o kędzierzawej sierści. Z pojazdu
wyskoczyła lekko ubrana i wielce ładna obywatelka. Nad wyraz poważna i surowa.
Dźwięcznym głosem wykrzyczała jakieś krótkie hasła w nieznanym języku. Jason w
odpowiedzi zaproponował esperanto i dialog się rozpoczął.
    Przede wszystkim lekkomyślnie ubrana damulka oświadczyła, że
wjazd do jedynego na planecie miasta o nazwie Elesdos (planeta nosiła to samo
imię i do takiego obyczaju Jason już przywykł) jest kategorycznie zabroniony
mężczyznom i dzieciom. Pyrrusanie nie mieli żadnych dzieci ze sobą, ale obrazili
się w imieniu mężczyzn. A najbardziej Meta. Wysforowała się naprzód i
korzystając z usług Jasona jako tłumacza, sama zaczęła wypytywać, o co tu
chodzi. Natychmiast wyszło na jaw, że przedstawicielka miejscowej ludności o
imieniu Spelida włada również interlingwą i rozmowa weszła w nową fazę.
    Okazało się, że na Elesdosie żyją tylko kobiety, rozmnażają się
partenogenetycznie, nie rozwijają nauki i przemysłu, z nikim nie walczą, nie
latają w kosmos. A jedzenie zawsze miały, i to dobre, bo gleby Elesdos rodzą w
nadmiarze magiczny owoc kuromago. Jest to jednocześnie i produkt żywnościowy, i
lekarstwo, używane we wszystkich życiowych okolicznościach. Nawet w ciążę bez
niego zajść nie można, i do rozrywki służy tutejszym kobietom on właśnie, i
tylko on. Wszystko to brzmiało bardzo interesująco, ale niestety, na pytanie
Pyrrusan o lokalizację planety Agreasy Spelida nie potrafiła odpowiedzieć.
    - Czyż mogłabym posiąść jakąkolwiek pożyteczną wiedzę, nie
zjadłszy z siostrami kuromago? - zapytała retorycznie.
    - A gdybyś zjadła? - zaciekawił się Jason.
    - To pewnie będę wiedziała.
    Brzmiało to równie interesująco, ale wysyłanie na zwiad samej
Mety Jason uznał za nadmiernie ryzykowne. Z drugiej strony zaś - lecieć z
powrotem na "Argo" tylko po to, żeby ściągnąć kobiece wsparcie? Zaproponowano
Spelidzie, by się zastanowiła lub poradziła kogoś, czy nie mogliby odwiedzić
miasta w grupie mieszanej. Albo, w najgorszym razie, żeby Przynajmniej Para
gości przełamała się z gospodarzami boskim czy innym kuromago i dogadała się w
najważniejszych sprawach.
    Spelida zniknęła na krótko, a potem wróciła z całą delegacją.
Ogłoszono nad podziw demokratyczny werdykt: wchodźcie wszyscy, dzisiaj wolno. A
jakie babeczki! Co jedna, to piękniejsza - toczone figurki, smagłe, o boskich
biodrach, piersiaste, a ubrania... ! Ach, czyż można te wszystkie paski,
tasiemki i strzępki nazwać ubraniem? Spelida miała na sobie jakby tunikę, niemal
przezroczystą, ale miała. A teraz chyba zaczął się konkurs striptizu. Wszystkie
panienki były nadzwyczaj zadowolone. Nawet Spelida, taka za pierwszym razem
skoncentrowana i poważna, wróciła z uśmiechem od ucha do ucha niczym prowadząca
telewizyjny program rozrywkowy. Cieszmy się, osiągnięto konsensus i wszyscy
mężczyźni z Pyrrusa mogą odwiedzić Elesdos, miasto kobiet, po raz pierwszy od
sześciuset lat. Ale coś niepokojącego wisiało w powietrzu. Chyba dziewczyny
zdążyły przekąsić kuromago, nie czekając na drogich gości, i jak się wydaje, nie
tylko przekąsiły...
    - Nie podoba mi się to - wycedziła Meta przez zęby - Same baby
dokoła i jakie bezwstydne! Nigdy bym cię samego nie puściła.
    - Chyba żartujesz - odparł Jason. - Przecież to nawet nie są
kobiety w naszym rozumieniu. Rozmnażają się jak pszczółki czy te, no, dafnie.

    - Jakie znowu dafnie?
    - Jak to jakie, dafnie, wodne pchły, krzaczastowąse,
rakokształtne - zaszpanował Jason niedawno wyczytaną informacją, która wpadła mu
w oko podczas zapoznawania się z fauną Jolku.
    - Fuj, ale obrzydlistwo! - skrzywiła się Meta.
    - Właśnie mówię, obrzydlistwo - podchwycił Jason. - A co
najważniejsze, one nie mają najmniejszego pojęcia o seksie!
    Meta przypomniała sobie, że rozmowa wcale nie dotyczy pcheł,
zmierzyła Jasona długim, uważnym spojrzeniem i rzuciła:
    - W przeciwieństwie do ciebie.
    - Och, madame, za kogo pani mnie bierze?!
    - Za zwyczajnego międzygwiezdnego babiarza - wyskandowała Meta.
- Nie odstąpię cię na krok. Jasnej
    Świniopyskie barany raźno sunęły przed siebie, powozy już
wjeżdżały w bramę jasnego, kolorowego, tonącego w kwiatach miasta. Aromaty
przyprawiały o zawrót głowy. Nie wiadomo było, czy zacząć pląsać, czy nakładać
maski gazowe. Tera poradził, by wszyscy wstrzyknęli sobie antynarkotykowy
preparat i na wszelki wypadek przygotowali filtry do nozdrzy. A na razie zalecał
płytkie oddychanie. Tak też postąpiono.
    Przyjęcie było bardzo uroczyste. Aż nie chciało się wierzyć, że
godzinę wcześniej obowiązywał totalny zakaz odwiedzin w tym mieście. Co się
stało?
    - Nic się nie stało - wesoło wyjaśniały dziewczyny, szczebiocąc
jedna przez drugą. - Po prostu od wieków bezmyślnie, tępo przestrzegane było
stare, głupie prawo. Myślicie, że często do nas przylatują obcy? Wręcz
przeciwnie, bardzo rzadko! Nawet nie wiedziałyśmy, jak wygląda mężczyzna. Nasze
matki pewnie też nie, może babcie widziały... Spelida tylko tak powiedziała
odruchowo, nie pomyślała i palnęła, że nie wolno, nie należy... A myśmy się
naradziły i postanowiły zacząć nowe życie. Pomożemy wam znaleźć tę planetę, a wy
pomożecie nam. Dobrze? Przyślecie tu, na przykład, drużynę mężczyzn. ..
    - A po co wam mężczyźni? - ostrożnie zapytał Stan.
    - Mówi się, że kiedyś byli potrzebni do czegoś. Może się
dowiemy, do czego można was wykorzystać!
    Wszyscy się śmiali. Było bardzo miło. Co prawda, należało
uwzględnić, że opróżnili już po szklaneczce na powitanie. A wino wyrabiane było
ze sfermentowanego soku kuromago. Dziewczyny zapewniały, że w ogóle wszystkie
dania na stole są z tego wyjątkowego owocu. Owoc wyglądał zwyczajnie: z kształtu
jak banan, wielkości raczej dyni, koloru ciemnej śliwki, z miękiszem jak surowe
mięso. Aż zgroza ogarniała, gdy spod noża, przy krojeniu, tryskała prawdziwa
krew Ale smak. . . ! Zaiste magiczny. I nie jeden smak wiele smaków, w
zależności od sposobu przygotowania.
    Oczywiście, zanim skosztowali tego wszystkiego, Teca wykonał
ekspresową analizę tej wspaniałości i ustalił: szybko działających trucizn,
narkotyków, trankwilizatorów, depresantów i środków usypiających brak, ale za to
jest sporo nieznanych złożonych środków organicznych. Więc nie należy przesadzać
i najlepiej, żeby każdy sam kontrolował własne odczucia.
    Ostatnie zadanie okazało się niełatwe. Załoga narażona była na
całą masę nowych wrażeń i odczuć, w tym sporo niby zrozumiałych, ale tak
mocnych, że mogły nieść ze sobą pewne zagrożenie.
    Po pierwsze, niezwykła dekoncentracja, wyluzowanie całego
ciała, w cieple, przytulnej i bezpiecznej atmosferze - po wielu godzinach,
dniach, a w niektórych przypadkach nawet latach ustawicznego napięcia i walki.
Po drugie, zwyczajna alkoholowa euforia wywołana przez świetne wino. I wreszcie
po trzecie, prymitywne, ale wcale przez to nie mniej przyjemne seksualne
pobudzenie.
    Dziewczyny z miasta Elesdos rzeczywiście nie wiedziały co to
seks i erotyka, ale były wręcz bajecznie śliczne nieuświadomioną urodą, jak
ptaki, motyle czy koty. Zadziwiająco wysportowane i muzykalne, grały nieludzko
piękne melodie, przebierając struny długich drewnianych dek wygiętych na kształt
owocu kuromago, i tańczyły. Ich ręce pięknem ruchów przypominały chwilami
skrzydła ptaków, a ciała gięły się z płynnym wężowym wdziękiem. Dziewczyny były
kuszące i bezwstydne, ale bezwstydne jak dzieci, a nie doświadczone hetery,
wznosząc się tym sposobem na szczyty erotyki.
    Jason zachwycał się tancerkami z pozycji smakosza i znawcy.
Pyrrusanie, których życie płciowe było tradycyjnie dość prymitywne, niemal
zbliżone do rytuałów godowych psów czy koni, reagowali na czary Elesdianek
jeszcze prościej i naturalniej.
    Czym to się skończy? - zastanawiał się Jason.
    Oczywista odpowiedź wydała mu się śmieszna. Ale zerknąwszy na
Metę, Jason od razu zauważył, że jego ukochana wcale się dobrze nie bawi. I
jeszcze jeden człowiek czujnie mrużył oczy i mocno zaciskał wargi - stary dobry
Kerk.
    A może nie powinniśmy się tak nabzdyczać, przemknęło przez
głowę Jasona.
    W tym momencie z lewej strony (z prawej siedziała Meta)
przysunęła się całkowicie golutka ślicznotka i szepnęła tajemniczo:
    - Przyniosłam to, o co prosiłeś.
    I rozłożyła na kolanach Jasona szczegółową mapę tutejszej
gromady kulistej z dokładnym oznaczeniem wszystkich zamieszkanych światów. Mapa
została wydrukowana na bardzo cienkiej jedwabistej tkaninie, zapewne utkanej z
liści kuromago. Dziewczyna zaczęła wygładzać pomarszczoną powierzchnię tkaniny
Robiła to z zapałem godnym lepszej sprawy, szepcząc coś do ucha Jasona, który
stopniowo zaczął tracić twardy grunt pod nogami. To było nieco nieprzyjemne.
Chwytając za krawędzie odpływającej rzeczywistości, zadał dziewczynie
nieoczekiwane pytanie:
    - Powiedz mi, kochanie, gdzie się podziali ci wszyscy
mężczyźni, którzy tu kiedyś żyli?
    - Oni nie byli nam wierni - odpowiedziała młoda wróżka
namiętnym szeptem. - Pewnej nocy zarżnęłyśmy ich i zrzuciłyśmy do morza.
    Niepotrzebnie to powiedziała.
    Szept był wystarczająco głośny, by usłyszała go Meta.
Pyrrusanka gwałtownie odwróciła głowę w lewo. Przechwyciła spojrzenie Jasona,
następnie równie gwałtownie popatrzyła w prawo, gdzie napotkała spojrzenie
Kerka. Wychodzimy! - powiedziały jej oczy. Kerk i Meta podnieśli się
jednocześnie.
    Jason przyglądał się tej scenie spokojnie i obojętnie, jakby
oglądał czyjś sen. Patrzył na wszystko z boku i z pewnej odległości. Oto długi
stół zastawiony zakąskami i dzbanami z winem, oto przepiękne młode tancerki, oto
weseli, pijaniutcy Pyrrusanie. Oto Kerk i Meta, trzeźwi i źli, a oto on sam - w
objęciach jakiegoś golusieńkiego głupiątka. Koszmar!
    Poderwał się i nagle odniósł wrażenie, że jest ogromny jak
międzygwiezdny krążownik, a cała ta szalona uczta odbywa się gdzieś w dole, pod
jego nogami. Ludzie są tam sympatyczni i bardzo, bardzo malutcy A on nie może
zrobić kroku, bo mógłby kogoś rozdeptać. . . Ale Meta, również olbrzymia,
pociągnęła go za rękę. Naprzód! Do drzwi! I oto stał się malutką mrówką, a tam,
w rozdziawionej paszczy drzwi, między dwoma kolumnami wysokimi i grubymi jak dwa
drapacze chmur, stały dwie rozjuszone olbrzymki z błyszczącymi szablami, ale
nagle zaczęły się osuwać na ziemię i przy akompaniamencie straszliwego grzechotu
rozpadać na kawałki. . .
    Jason odzyskał przytomność i sprawność umysłową dopiero na
pokładzie "Argo". Tylko dwaj członkowie załogi ucierpieli tak mocno - on i Gryf:
Ale Gryf był jeszcze młody Pyrrusanie dorośleli szybciej niż większość ludzi,
ale fizjologii nie da się za bardzo oszukać. Nie do końca ukształtowany organizm
plus młodzieńcze nieumiarkowanie we wszystkim. Gryf zjadł i wypił niemal tyle
samo co cała reszta razem wzięta. A Jason. . . Czego się można spodziewać po
przybyszu, rozłożyłby ręce Pyrrusanin. Sam Jason miał inne zdanie w tej sprawie.
Na razie nie spieszył się z wygłaszaniem: pomysł musiał dojrzeć. Uważał, że
powodem jego wpadki jest nadwrażliwość psychiczna espera, a poza wszystkim
wyczuwał tu świadome działanie zmierzające do usunięcia z gry właśnie jego. Ale
czyj to był plan? Najważniejsze pytanie, które pozostawało na razie bez
odpowiedzi. Musi zlokalizować złoczyńcę.
    Teca bardzo łatwo i prosto wyjaśnił, co się właściwie stało.
Kilka magicznych owoców zabrał ze sobą i wraz z Brucco tym razem zbadali je
dokładnie. Sok kuromago zawierał, jak się okazało, końską dawkę bardzo mocnego
psychodelicznego halucynogenu z grupy lizerdów, zakamuflowanego biochemicznie
jako nieszkodliwy złożony związek molekularny.
    - Kto mógł coś takiego sprokurować?! - zawołał zaskoczony
Archie.
    - Przyroda, ewolucja - spokojnie odpowiedział Brucco.
    - Oj, nie wierzę - oponował młody astrofizyk, ale nie sprzeczał
się z doświadczonym biologiem.
    Co się tyczy aspektu społecznego, sprawa była jeszcze prostsza.
Elesdianki nie rozmnażały się ludzkim sposobem, podział komórki jajowej
inicjowany był za pomocą substancji zawartych w owocach kuromago. Partenogeneza.
Na tym nie koniec wszystkie kobiety planety były nieuleczalnie chore, zatrute
toksynami i żyły właściwie tylko dzięki psychodelikom. Nic dziwnego, że w ich od
dawna irracjonalnym świecie ataki histerycznego zachwytu i miłości do
wszystkiego zmieniały się w ataki nienawiści, niekontrolowanego strachu i
sadystycznego dążenia do cięcia i szarpania żywego ciała.
    Clif, nieodrodny syn swojej planety, proponował zrzucić
planetarną bombę na przeklęte miasto narkomanek - lesbijek.
    - Należy takie potwory niszczyć jak szkodliwe owady, wypalać
niczym pyrrusańską florę, wybijać jak kolcoloty! - gorączkował się.
    - Ależ nie - odpowiedział mu zmęczonym tonem Kerk. Nawet
pyrrusańską florę, jak się okazało, lepiej jest zachować, a tu mamy przecież do
czynienia z ludźmi. Ty sobie zrzucisz bomby, a kto się będzie tłumaczył na
posiedzeniu Komisji do spraw Człowieka w Lidze Światów? Ty? Czy może wujek Kerk
poleci tam z podwiniętym ogonem? Nie wolno, bracie, tępić ludzi jak owady. Nie
wolno. Tu trzeba trochę pomyśleć. Jason też ci to powie. Dobrze mówię, Jasonie?

    - Nad czym się tu zastanawiać? - rzucił Gryf, nie czekając na
słowa Jasona. - Kobiety trzeba ewakuować, a świństwo, którym nas nafaszerowały,
wykorzenić co do sztuki.
    - Może to jakieś wyjście - w zadumie powiedział Brucco. Ale nic
nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Gryfie...
    - A co najważniejsze - przerwał mu Stan - nie mamy teraz na to
czasu.
    - Właśnie! - poparła go Meta. - Wesolutki glob sobie wybraliśmy
na pierwszy kontakt, nie ma co. Jeśli tak dalej pójdzie, możemy nigdy nie
dotrzeć do błogosławionej ziemi Agreasy. A właśnie, gdzie jest mapa, którą
dostał Jason?
    - Tu - powiedział Stan, wskazując rożek chusteczki do nosa
sterczący mu z kieszeni. - Po tym kuromago dostałem potwornego kataru, nic nie
pomaga. Teca powiedział, że to hiperalergia i że niedługo się skończy. A tkanina
świetnie się nadaje na chusteczki, miękka taka i w ogóle...
    - Nie rozumiem - pokręciła głową Meta.
    - Zupełny kit, a nie mapa - wyjaśnił Stan i kichnął.




następny   







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
32 Wyznaczanie modułu piezoelektrycznego d metodą statyczną
DP Miscallenous wnt5 x86 32
32 (108)
faraon 32
32 Surfakanty w woda
980719 32
32 Kanal Digital Eingangskarte fuer RS232
The Complete Pentium Instruction Set Table (32 Bit Addressing Mode Only)
IMG32

więcej podobnych podstron