Tejże jeszcze nocy pan Wołodyjowski poszedł na podjazd i nad ranem sprowadził
kilkunastu języków. Ci potwierdzili, że król szwedzki osobą własną w
Szczebrzeszynie się znajduje i niebawem stanie pod Zamościem. Uradował się pan
starosta kałuski tą wieścią, bo się wielce rozruszał i niekłamaną miał chęć
wypróbowania swych dział i murów na Szwedach. Mniemał przy tym, i bardzo
słusznie, że choćby ulec w końcu przyszło, zawsze zatrzyma na sobie potęgę
szwedzką przez całe miesiące, a przez ten czas Jan Kazimierz zbierze wojska,
sprowadzi całą ordę w pomoc i w całym kraju potężny a zwycięski opór
przygotuje.
-- Raz mi się zdarza sposobność - mówił z wielką fantazją na radzie wojennej -
ojczyźnie i królowi znamienitą przysługę oddać, zapowiadam też waszmościom, że
pierwej w powietrze się wysadzę, nim tu szwedzka noga postoi. Chcą Zamoyskiego
siłą brać, dobrze! Niech biorą! Obaczym, kto lepszy! Waćpanowie, tuszę, z serca
pomagać mi będziecie!
- Gotowiśmy poginąć przy waszej dostojności! -- ozwali się chórem oficerowie.
- Byle nas tylko oblegali - rzekł Zagłoba - bo gotowi zaniechać... Mości
panowie! jakem Zagłoba, pierwszy wycieczkę poprowadzę!
- Ja z wujem! - rzekł Roch Kowalski. - Na króla samego skoczę!
- Teraz na mury! - zakomenderował starosta kałuski.
Ruszyli wszyscy. Mury były jako kwieciem żołnierzami ubrane. Pułki piechoty tak
świetnej, jakiej nie było w całej Rzeczypospolitej, stały w gotowości jeden
obok drugiego, z muszkietami w ręku i oczyma zwróconymi ku polom. Mało służyło
w nich cudzoziemców, ledwie trochę Prusaków i Francuzów, głównie zaś chłopi
ordynaccy. Ĺud rosły, dorodny, któren gdy go w barwiste kolety przybrano i na
modłę cudzoziemską wyćwiczono, bił się tak dobrze jak najlepsi kromwelowscy
Anglicy. Szczególnie tędzy byli, gdy po strzałach przyszło rzucić się wręcz na
nieprzyjaciela. I teraz wyglądali Szwedów niecierpliwie, pomni dawniejszych
swych nad Chmielnickim tryumfów. Przy działach, których długie szyje wyciągały
się jakoby z ciekawością przez blanki ku polom, służyli przeważnie Flamandowie,
do ognistej służby najprzedniejsi. Za fortecą już, z tamtej strony fosy,
kręciły się chorągwie lekkiej jazdy, same bezpieczne, bo pod osłoną dział i
schroniska pewne, a mogące w każdej chwili skoczyć, gdzie trzeba.
Starosta kałuski objeżdżał mury w szmelcowanej zbroi, z pozłocistym buzdyganem
w ręku, i co chwila pytał:
- A co, nie widać jeszcze?
I klął pod nosem, gdy mu zewsząd odpowiadano, że nie widać. Po chwili jechał w
inną stronę i znowu pytał:
- A co? Nie widać?
Tymczasem trudno było coś widzieć, bo trochę mgły wisiało w powietrzu. Dopiero
koło dziesiątej rano zaczęła opadać. Niebo błękitne zaświeciło nad głowami,
widnokrąg wyjaśnił się, i zaraz też na zachodniej stronie murów poczęto wołać
:
- Jadą! jadą! jadą!
Pan starosta, a z nim pan Zagłoba i trzej przyboczni oficerowie starosty
wstąpili żywo na anguł murów, z którego widok był daleki, i poczęli patrzyć
przez perspektywy. Nieco mgły leżało jeszcze przy ziemi, ale wojska szwedzkie,
idące od Wielączy, zdawały się brodzić do kolan w owym tumanie, jak gdyby
wynurzały się z wód rozległych. Bliższe pułki bardzo już były wyraźne, tak że
gołym okiem można było rozróżnić piechotę, idącą głębokimi szeregami, i zastępy
rajtarskie; dalsze natomiast przedstawiały się jakoby kłęby kurzawy ciemnej,
toczącej się ku miastu. Z wolna przybywało coraz więcej pułków, armat, jazdy.
Widok był piękny. Ze środka każdego czworoboku piechurów sterczał w górę
niezmiernie regularny czworobok włóczni; między nimi wiewały chorągwie różnych
barw, a najwięcej błękitnych z białymi krzyżami i błękitnych ze złotymi Iwami.
Zbliżyli się jeszcze bardziej. Na murach było cicho, więc powiew wiatru niósł
od nich skrzyp kół, chrzęst zbroi, tętent koni i przytłumiony gwar głosów
ludzkich. Doszedłszy na dwa strzały ze śmigownicy, poczęli się rozciągać przed
fortecą. Niektóre czworoboki piechoty rozsypały się w bezładne roje. Widocznie
zabierali się do roztasowywania namiotów i do sypania szańczyków.
- Ot i są! - rzekł pan starosta.
- Są psubraty! - odrzekł Zagłoba.
- Można by ich, człeka po człeku, palcem rachować.
- Tacy starzy praktycy jak ja nie potrzebują rachować, jeno okiem rzucą. Jest
ich dziesięć tysięcy jazdy i ośm piechoty z artylerią. Jeślim się o jednego
gemajna albo o jedego konia omylił, gotówem całą fortunę za omyłkę zapłacić.
- Zali tak można wymiarkować?
- Dziesięć tysięcy jazdy i ośm piechoty, żebym tak zdrów był! W Bogu nadzieja,
że w znacznie szczuplejszej liczbie odejdą, niech tylko jedną wycieczkę
poprowadzę.
- Słyszysz waszmość, arię grają!
Rzeczywiście, trębacze z doboszami wystąpili przed pułki i zagrzmiała bojowa
muzyka. Przy jej odgłosie nadchodziły bliżej dalsze pułki i otaczały z dala
miasto. Na koniec od zbitych tłumów oderwało się kilkunastu jeźdźców. Wpół
drogi pozasadzali białe chusty na miecze i poczęli nimi powiewać.
- Poselstwo - rzekł Zagłoba. - Widziałem, jak do Birżów, złodzieje, przyjechali
z taką samą fantazją, i wiadomo, co z tego wypadło.
- Zamość nie Birże, a ja nie wojewoda wileński ! - odparł pan starosta.
Tymczasem tamci zbliżyli się do bramy. Po krótkiej chwili przyskoczył do pana
starosty oficer służbowy z oznajmieniem, iż pan Jan Sapieha pragnie w imieniu
króla szwedzkiego widzieć się z nim i rozmówić.
A pan starosta począł się zaraz w boki brać, z nogi na nogę przestępywać, a
sapać, a wargi odymać, wreszcie odrzekł z okrutną fantazją:
- Powiedz panu Sapieże, że Zamoyski ze zdrajcami nie gada. Chce król szwedzki
ze mną gadać, niech mi Szweda rodowitego przyśle, nie Polaka, bo Polacy, którzy
Szwedowi służą, niech do psów moich poselstwa odprawują, gdyż po równi nimi
gardzę!
- Jak mi Bóg miły, to respons! - zawołał z niekłamanym zapałem Zagłoba.
- A niech ich tam diabli wezmą! - zawołał podniesiony własnymi słowy i pochwałą
starosta - co? będę z nimi robił ceremonie czy co?
- Pozwól, wasza dostojność, niech mu sam ten respons odniosę! - rzekł Zagłoba.
I nie czekając dłużej, skoczył z oficerem służbowym, wyszedł naprzeciw pana
Jana i widocznie, że nie tylko słowa starościńskie powtórzył, ale musiał od
siebie coś wielce szpetnego dodać, bo pan Sapieha zawrócił tak z miejsca, jakby
mu przed koniem piorun trzasł, i nacisnąwszy czapkę na uszy odjechał.
Z murów zaś i z chorągwi tej jazdy, która przed bramą stała, poczęto huczeć za
odjeżdżającymi:
- A do budy, zdrajcy, przedawczykowie! żydowscy słudzy! Huź! huź!...
Sapieha stanął przed królem blady z zaciśniętymi wargami. A i król też był
zmieszany, bo Zamość omylił jego nadzieję... Co najwięcej, mimo tego, co mu
poprzednio mówiono, spodziewał się znaleźć gród takiej odpornej siły, jak
Kraków, Poznań i inne miasta, których tyle już zdobył. Tymczasem znalazł
twierdzę potężną, przypominającą duńskie i niderlandzkie, o której bez dział
ciężkiego kalibru nie mógł nawet pomyśleć.
- Co tam? - spytał ujrzawszy Sapiehę.
- Nic! Pan starosta nie chce gadać z Polakami, którzy waszej królewskiej mości
służą. Wysłał do mnie swego trefnisia, który mnie i waszą królewską mość zelżył
tak sromotnie, że i powtórzyć się nie godzi.
- Wszystko mi jedno, z kim chce gadać, byle gadał. W braku innych mam żelazne
argumenta, a tymczasem Forgella mu poślę.
Jakoż w pół godziny później Forgell z czysto szwedzką asystencją oznajmił się
przy bramie. Most łańcuchowy opuścił się z wolna na fosę i jenerał wjechał do
twierdzy wśród spokoju i powagí. Oczu nie wiązano ani jemu, ani nikomu ze
świty; widocznie chciał, owszem, pan starosta, iżby wszystko widział i o
wszystkim królowi mógł donieść. Przyjął go zaś z takim przepychem jak książę
udzielny i istotnie w podziw wprawił, panowie bowiem szwedzcy i dwudziestej
części tych bogactw nie mieli co Polacy, a pan starosta między polskimi był
niemal najpotężniejszym. Przebiegły Szwed począł też od razu tak go traktować,
jak gdyby go król Karol do równego sobie monarchy w poselstwie wysłał, z góry
nazwał go princeps i ciągle tak nazywał, chociaż pan Sobiepan za pierwszym
zaraz razem mu przerwał:
- Nie princeps, eques polonus sum, ale właśnie dlatego książętom równy !
- Wasza książęca mość! - mówił nie dając się zbić z tropu Forgell.
Najjaśniejszy król szwedzki i pan (tu długo wyliczał tytuły) zgoła nie jako
nieprzyjaciel tu przybył, ale wprost mówiąc, w gościnę tu przyjechał i przeze
mnie się zapowiada, mając niepłonną, jak tuszę, nadzieję, że wasza książęca
mość dla osoby jego i jego wojsk bramy swe otworzyć zechcesz.
- Nie masz u nas tego zwyczaju - odpowiedział pan Zamoyski - aby komu
gościnności odmawiać, choćby też i nieproszony przyjechał. Znajdzie się zawsze
u mnie miejsce przy stole, a nawet, dla tak dostojnej osoby, pierwsze. Powiedz
tedy, wasza dostojność, najjaśniejszemu królowi, że bardzo proszę, i tym
szczerzej, że jako najjaśniejszy Carolus Gustavus jest panem w Szwecji, tak ja
w Zamościu. Ale że jako wasza dostojność widziałeś, służby mi nie brak, przeto
nie potrzebuje jego szwedzka jasność swojej ze sobą brać. Inaczej pomyślałbym,
że mnie ma za chudopachołka i kontempt chce mi okazać.
- Dobrze! - szepnął stojący tuż za plecami pana starosty Zagłoba.
A pan starosta, wypowiedziawszy swoją orację, począł usta wydymać, sapać i
powtarzać jeszcze:
- A! ot, co jest! a!
Forgell przygryzł wąsów, pomilczał trochę i wreszcie tak mówić począł:
- Największy to byłby dowód nieufności dla króla, gdybyś wasza książęca mość
załogi jego do fortecy wpuścić nie raczył. Powiernikiem królewskim jestem, wiem
jego najtajniejsze myśli, a oprócz tego mam rozkaz oświadczyć waszej
dostojności i słowem w imieniu króla zaręczyć, że on ni państwa zamojskiego, ni
tej twierdzy zajmować na stałe nie myśli. Ale gdy wojna w całym tym
nieszczęsnym kraju rozgorzała na nowo, gdy bunt głowę podniósł, a Jan
Kazimierz, niepomny na klęski, które na Rzeczpospolitą spaść mogą, swojej tylko
dochodząc fortuny znowu w granice powrócił i łącznie z pogany przeciw
chrześcijańskim wojskom naszym występuje, postanowił niezwyciężony król i pan
mój choćby do dzikich stepów tatarskich i tureckich go ścigać, w tym jedynie
celu, aby spokój krajowi, panowanie sprawiedliwości i szczęście a wolność
obywatelom tej prześwietnej Rzeczypospolitej przywrócić.
Starosta kałuski uderzył się ręką po kolanie, ale nie odrzekł ni słowa, jeno
Zagłoba szepnął:
- Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni.
- Liczne już spłynęły na ten kraj z protekcji królewskiej dobrodziejstwa- mówił
dalej Forgell - lecz najjaśniejszy król mniemając w ojcowskim swym sercu, że
nie dość jeszcze uczynił, znowu prowincji swej pruskiej odbieżał, aby mu
jeszcze raz iść na ratunek, któren na pokonaniu Jana Kazimierza polega. Aby
jednak nowa ta wojna prędki a szczęśliwy koniec wziąść mogła, potrzebne jest
jego królewskiej mości nieodbicie czasowe zajęcie tej twierdzy, ona bowiem ma
stać się dla wojsk jego królewskiej mości ostoją, z której pościg za
buntownikami będzie czyniony. Lecz słysząc, że ten, który Zamościa jest panem,
nie tylko bogactwy, nie tylko starożytnością rodu, dowcipem, wspaniałym
umysłem, ale i miłością do ojczyzny wszystkich przewyższa, zaraz król i pan mój
rzekł: „Ten mnie zrozumie, ten intencje moje dla tej krainy ocenić potrafi,
ufności mojej nie zawiedzie nadzieje przewyższy, do szczęścia i spokoju tego
kraju pierwszy rękę przyłoży.” Jakoż tak jest! Jakoż od ciebie, panie, zależą
przyszłe losy tej ojczyzny. Ty ją ratować i ojcem jej stać się możesz... Przeto
nie wątpię, iż to uczynisz. Kto sławę taką po przodkach dziedziczy, ten nie
powinien omijać sposobności, aby ją powiększyć i nieśmiertelną uczynić. Zaiste,
więcej dobrego sprawisz otworzeniem bram tej twierdzy, niż gdybyś całą·
prowincję do Rzeczypospolitej przyłączył. Król ufa, panie, że niepowszednia
mądrość twa na równi z sercem do tego się skłonią, dlatego rozkazywać nie chce
- prosić woli; groźby odrzuca, przyjaźń ofiaruje; nie jako władca z podległym,
lecz jako potężny z potężnym traktować pragnie.
Tu jenerał Forgell skłonił się panu staroście z takim uszanowaniem jakby
udzielnemu monarsze i umilkł. W sali uczyniła się też cisza. Wszystkie oczy
utkwione były w starostę.
On zaś kręcić się począł, wedle zwyczaju, na swoim pozłocistym krześle, usta
nadymać i srogą fantazję okazywać, wreszcie łokcie rozszerzył, dłonie wsparł na
kolanach i rzucając głową jak narowisty koń, tak począł:
- Ot, co jest! Wielcem ja wdzięczny jego szwedzkiej jasności za górne
mniemanie, jakie ma o moim dowcipie i o afektach dla ojczyzny. Nic mi też
milszego jak przyjaźń takowego potentata. Ale myślę, że tak samo moglibyśmy się
miłować, gdyby jego szwedzka jasność sobie w Sztokholmie zostawała, a ja w
Zamościu - co? Bo Sztokholm jego szwedzkiej jasności, a Zamość mój! Co się
afektów dla Rzeczypospolitej tyczy - i owszem !- jeno, wedle mego konceptu, nie
wtedy będzie Rzeczypospolitej lepiej, kiedy Szwedzi będą do niej szli, ale
wtedy, kiedy sobie z niej pójdą. Ot, racja! Bardzo w to wierzę, iż Zamość
mógłby jego szwedzkiej jasności do wiktorii nad Janem Kazimierzem dopomóc,
wszelako trzeba, żebyś i wasza dostojność wiedział, że ja nie jego szwedzkiej
mości, jeno właśnie Janowi Kazimierzowi przysięgałem, dlatego jemu wiktorii
życzę, a Zamościa nie dam! Ot co!
- To mi polityka! - huknął Zagłoba.
W sali uczynił się szmer radosny, lecz pan starosta trzepnął się rękoma po
kolanach i owe gwary uciszył.
Forgell zmieszał się i milczał przez chwilę, po czym znowu argumentować począł:
więc nalegał, trochę groził, prosił, pochlebiał. Jako patoka płynęła z ust jego
łacina, aż krople potu uperliły mu czoło, lecz wszystko na próżno, bo po swych
najlepszych argumentach, tak silnych, że mury poruszyć by mogły, słyszał zawsze
jedną odpowiedź:
- A ja tak i Zamościa nie dam, ot co!
Audiencja przeciągnęła się nad miarę, na koniec stała się dla Forgella
kłopotliwą i trudną, bo wesołość poczynała ogarniać obecnych. Coraz to częściej
padało jakieś słowo jakieś szyderstwo to z ust Zagłoby, to z innych, po którym
przytłumione śmiechy odzywały się w sali. Spostrzegł wreszcie Forgell, że
trzeba ostatecznych chwycić się sposobów, więc r rozwinął pergamin z
pieczęciami, który trzymał w ręku, a na który nikt dotąd nie zwracał uwagi, i
powstawszy rzekł uroczystym, dobitnym głosem:
- Za otwarcie bram twierdzy jego królewska mość (tu znów długo wymieniał
tytuły) ofiaruje waszej książęcej mości województwo lubelskie w dziedziczne
władanie!
Zdumieli się słysząc to wszyscy, zdumiał się na chwilę i pan starosta. Już
Forgell począł toczyć tryumfującym wzrokiem dokoła, gdy nagle wśród ciszy
głuchej ozwał się po polsku do starosty stojący tuż za nim pan Zagłoba :
- Ofiaruj, wasza dostojność, królowi szwedzkiemu w zamian Niderlandy. Pan
starosta nie namyślał się długo, uderzył się rękoma w boki i palnął na całą
salę po łacinie:
- A ja ofiaruję jego szwedzkiej jasności Niderlandy!
W tej samej chwili sala zabrzmiała jednym ogromnym śmiechem. Trząść się poczęły
brzuchy i pasy na brzuchach; jedni klaskali w ręce, drudzy zataczali się jak
pijani, inni opierali się o sąsiadów, i śmiech brzmiał ciągle. Forgell blady
był; brwi zmarszczył groźnie, lecz czekał z ogniem w źrenicach i głową dumnie
wzniesioną. Na koniec, gdy paroksyzm śmiechu przeszedł, spytał krótkim;
urywanym głosem:
- Czy to ostatnia waszej dostojności odpowiedź?
Na to pan starosta pokręcił wąsa.
- Nie! -odrzekł podnosząc jeszcze dumniej głowę-bo mam armaty na murach!
Poselstwo było skończone.
W godzin dwie później zagrzmiały działa z szańców szwedzkich, a zamojskie
odpowiedziały im z równą siłą. Cały Zamość okrył się dymem, jakby chmurą
niezmierną, tylko raz po razu łyskało w owej chmurze i grzmot huczał
nieustanny. Lecz wnet ogień z ciężkich fortecznych śmigownic przemógł.
Szwedzkie kule padały w fosę lub odbijały się bez skutku o potężne anguły; pod
wieczór nieprzyjaciel musiał się cofać z bliższych szańców, twierdza bowiem
zasypywała je takim gradem pocisków, że żywy duch wytrzymać nie mógł. Uniesiony
gniewem król szwedzki kazał zapalić wszystkie okoliczne wsie i miasteczka, tak
że okolica wyglądała w nocy jak jedno morze ognia, lecz pan starosta ani o to
dbał.
- Dobrze - mówił - niechże palą! My mamy dach nad głową, ale im rychło za
kołnierz naleci. I tak był kontent ze siebie samego, a wesół, że tego jeszcze
dnia wspaniałą ucztę wyprawiwszy, do późna kielichami się bawił. Huczna kapela
grała do uczty tak gromko, że mimo huku dział słychać ją było aż w najdalszych
szańcach szwedzkich.
Lecz i Szwedzi strzelali wytrwale, a nawet tak wytrwale, że ogień trwał przez
całą noc. Drugiego dnia przyszło królowi kilkanaście dział, które ledwie że
wciągnięto na szańce, wnet poczęły przeciw twierdzy pracować. Nie spodziewał
się król wprawdzie zgruchotać murów, chciał tylko wpoić w starostę przekonanie,
że postanowił szturmować zaciekle i nieubłaganie. Pragnął przerazić; ale były
to strachy na Lachy. Pan starosta ani przez chwilę w nie nie uwierzył i często
pokazując się na murach, mówił w czasie największej strzelaniny:
- Po co oni prochy psują?!
Pan Wołodyjowski i inni oficerowie prosili się na wycieczkę, lecz pan starosta
nie pozwolił; nie chciał po prostu darmo krwi marnować. Wiedział zresztą, że
trzeba by było chyba stoczyć bój otwarty, bo tak przezorny wojownik, jak król
szwedzki, i taka wyćwiczona armia nie dadzą się zejść niespodzianie. Zagłoba
widząc stałe postanowienie starościńskie w tym względzie, tym bardziej nalegał
i zaręczał, że sam wycieczkę poprowadzi.
- Zbyt waszmość jesteś krwi chciwy! - odpowiedział pan Sobiepan.-
Nam dobrze, Szwedom źle, przecz mamy do nich chodzić? Waszmość polec możesz, a
tyś mi jako konsyliarz potrzebny, bo waścinym to dowcipem takem Forgella
skonfundował, o Niderlandach wspomniawszy. Pan Zagłoba odpowiedział, że nie
może wytrzymać w murach, tak mu do Szwedów pilno, lecz słuchać musiał.
Więc w braku innego zajęcia czas spędzał na murach między żołnierstwem,
przestróg i rad z powagą udzielając, których wszyscy z niemałym szacunkiem
słuchali mając go za wojownika wielce doświadczonego i jednego w
Rzeczypospolitej z najprzedniejszych. A on radował się w duszy, patrząc na
obronę i na fantazję rycerską.
- Panie Michale! - mówił do Wołodyjowskiego - inny już duch w Rzeczypospolitej
i w szlachcie, inne czasy. Nikt już o zdradzie i o poddaniu się nie myśli, a
każden z życzliwości dla Rzeczypospolitej i majestatu gotów wprzód gardło dać,
nim krokiem nieprzyjacielowi ustąpi. Pamiętasz, jako to rok temu ze wszystkich
stron się słyszało: ten zdradził! ów zdradził, ów protekcję przyjął, a ninie
Szwedzi już więcej od nas protekcji potrzebują, których jeśli diabeł nie
poproteguje, to ich wkrótce weźmie. Bo my tu mamy brzuchy tak pełne, że dobosze
mogliby na nich bębnić, im zaś głód kiszki szlamuje i na bicze skręca.
Pan Zagłoba miał słuszność. Armia szwedzka nie miała ze sobą zapasów żywności i
dla ośmnastu tysięcy ludzi, nie licząc koni, nie było skąd ich dostać, pan
starosta bowiem, jeszcze przed przyjściem nieprzyjaciela, pościągał na
kilkanaście mil wkoło ludzką i końską spyżę ze wszystkich swych majętności. W
dalszych zaś okolicach kraju roiły się oddziały konfederackie, kupy zbrojnego
chłopstwa, tak że podjazdy z obozu po żywność wychodzić nie mogły, bo tuż za
obozem pewna śmierć czekała.
Do tego pan Czarniecki nie poszedł na Zawiśle, ale znów krążył koło szwedzkiej
armii jak dziki zwierz koło owczarni. Rozpoczęły się znów nocne alarmy,
przepadanie bez wieści mniejszych oddziałów. Wedle Kraśnika pojawiły się jakieś
wojska polskie, które komunikację z Wisłą przecięły. Na koniec przyszła wieść,
że pan Paweł Sapieha z potężną armią litewską idzie z północy, że po drodze
mimochodem starł załogę w Lublinie, Lublin wziął i komunikiem dąży ku
Zamościowi.
Widział całą okropność położenia najdoświadczeńszy z wodzów szwedzkich, stary
Wittenberg, i otwarcie przedstawił ją królowi.
- Wiem - mówił - że geniusz waszej królewskiej mości cuda potrafi, ale po
ludzku rzeczy biorąc, głód nas weźmie, a gdy nieprzyjaciel na wycieńczonych
nastąpi, żywa noga z nas nie ujdzie.
- Gdybym tę twierdzę posiadł - odparł król - we dwa miesiące wojnę skończę.
- Na taką twierdzę rok oblężenia mało.
Król w duszy przyznawał słuszność staremu wojownikowi, nie przyznał się tylko
przed nim do tego, że i sam środków nie widzi, że jego geniusz wyczerpany.
Lecz liczył jeszcze na jakiś niespodziany wypadek - więc kazał strzelać dzień i
noc.
- Ducha w nich pognębię, do układów będą łatwiejsi - mówił.
Po kilku dniach strzelaniny tak zaciekłej, że świata spoza dymu nie było widać,
posłał znów Forgella do twierdzy.
- Król i pan mój - rzekł stanąwszy przed starostą jenerał- liczy na to, że
szkody, jakie Zamość ponieść od naszych dział musiał, zmiękczą wyniosły waszej
książęcej mości umysł i do układów go skłonią.
A na to pan Zamoyski:
- Owszem! tak!... szkody są... Czemu nie ma być! Zabiliście świnie w rynku,
którą złam granatu w żywot ugodził. Strzelajcie jeszcze tydzień, a może
zabijecie drugą...
Forgell poniósł tę odpowiedź królowi. Wieczorem odbyła się znów narada w
kwaterze królewskiej i nazajutrz poczęli Szwedzi pakować namioty na wozy i
ściągać działa z szańców... a w nocy ruszyło całe wojsko.
Zamość grzmiał za nimi ze wszystkich dział, a gdy już znikli z oczu, wyszły
przez południową bramę dwie chorągwie, Szemberkowa z laudańską-i poszły w
trop.
Szwedzi ciągnęli ku południowi. Wittenberg radził wprawdzie, by wracać ku
Warszawie, i ze wszystkich sił przekonywał, że to jedyna droga zbawienia, lecz
szwedzki Aleksander postanowił koniecznie ścigać do ostatnich krańców państwa
polskiego Dariusza.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
69 9502KOD RAMKI 6969 rozp action=produkt&produkt=69ACROBAT MZ 69 WGindex (69)69 goracych zabaw dla par (2)691więcej podobnych podstron