trzeci szympans









Jared Diamond - Trzeci szympans - CZARNE I BIAŁE







Jared Diamond

Trzeci szympans

1998

 

CZARNE I BIAŁE

 


Mieszkańcy każdego państwa uroczyście obchodzą rocznicę jego powstania;
dla Australijczyków rok 1988, dwusetna rocznica, był specjalną okazją.
Niewiele grup kolonistów napotkało takie trudności jak ci, którzy w roku
1788 wraz z Pierwszą Flotą wylądowali w miejscu, gdzie w przyszłości miało
powstać Sydney. Australia była ciągle terra incognita: koloniści nie
mieli pojęcia, co ich czeka ani w jaki sposób zdołają przeżyć. Od kraju
ojczystego oddzielało ich dwadzieścia cztery tysiące kilometrów ośmiomiesięcznej
podróży morskiej. Zanim dotarła z Anglii następna flota z zaopatrzeniem,
musiało upłynąć dwa i pół roku na granicy śmierci głodowej. Wielu
osiedleńców było skazańcami, którzy już doznali urazów z powodu
najokrutniejszych aspektów brutalnego życia w osiemnastym wieku. Mimo takich
początków osadnicy zdołali przeżyć, prosperować, zapełnić kontynent,
zbudować demokrację i ustanowić wyraźny charakter narodowy. Nic dziwnego, że
Australijczycy odczuwali dumę obchodząc dwusetną rocznicę powstania swego państwa.


Jednak seria protestów zepsuła uroczystości. Pierwszymi Australijczykami
nie byli biali osadnicy. Australia została zasiedlona około pięćdziesięciu
tysięcy lat temu przez przodków ludzi, których dzisiaj nazywamy przeważnie
australijskimi aborygenami, a którzy w Australii są znani także jako
"czarni". W czasie angielskiego osadnictwa mieszkańcy zostali w większości
pozabijani przez kolonistów albo zmarli z innych przyczyn.
To właśnie spowodowało, że niektórzy współcześni potomkowie tych, którzy
przeżyli, zamiast uroczystych obchodów woleli zainscenizować protesty.
Uroczystości otwarcie skoncentrowały się na pokazaniu, jak Australia stała
się krajem białych. Ja natomiast od początku tego rozdziału skupię się nad
tym, jak Australia przestała być krajem czarnych i jak to się stało, że
dzielni angielscy osadnicy dopuścili się ludobójstwa.
Ażeby biali Australijczycy nie poczytali sobie tego, co napisałem, za obrazę,
powinienem wyjaśnić, że nie oskarżam ich przodków o popełnienie czegoś
szczególnie potwornego. Przeciwnie, powód, dla którego omawiam wytępienie
aborygenów, jest dokładnie odwrotny: nie było to nic wyjątkowego. Jest to
dobrze udokumentowany przykład zjawiska, z którego częstości niewielu ludzi
zdaje sobie sprawę. Chociaż ze słowem "ludobójstwo" najczęściej
kojarzą się nam zbrodnie hitlerowców w obozach koncentracyjnych, to przecież
nie były one nawet największym co do skali ludobójstwem w tym stuleciu. Współcześnie
obiektami kampanii eksterminacyjnych zakończonych sukcesem byli Tasmańczycy
oraz setki innych ludów. Liczne narody rozrzucone po świecie są potencjalnymi
obiektami takich działań w bliskiej przyszłości. Jednakże ludobójstwo jest
tematem tak bolesnym, że albo nie chcemy o tym myśleć w ogóle, albo wolimy
wierzyć, że przyzwoici ludzie nie popełniają ludobójstwa, tylko hitlerowcy.
Ale niechęć do zastanowienia się nad tym ma swoje skutki: uczyniliśmy
niewiele, aby powstrzymać liczne epizody ludobójstwa od czasu drugiej wojny światowej
i nie budzi naszej czujności myśl, że gdzieś może się wydarzyć następny
taki epizod. Zarówno dewastacja naszych zasobów środowiskowych, jak i
tendencja do ludobójstwa, w połączeniu z bronią nuklearną, stanowią
obecnie dwa najbardziej prawdopodobne środki, za pomocą których gatunek
ludzki może cofnąć cały swój postęp dosłownie z dnia na dzień.
Mimo wzrastającego zainteresowania ludobójstwem ze strony psychologów i
biologów, a także laików, zasadnicze kwestie pozostają sporne. Czy jakieś
zwierzęta rutynowo zabijają przedstawicieli
własnego gatunku, czy też jest to ludzki wynalazek, bez precedensu wśród
zwierząt? Czy w ciągu całej historii ludzkości ludobójstwo było rzadkim
zboczeniem, czy też było na tyle częste, że można je zaliczyć, wraz ze
sztuką i mową, do znamion człowieczeństwa? Czy jego częstość obecnie
wzrasta, ponieważ nowoczesna broń umożliwia ludobójstwo za naciśnięciem
guzika, a przez to obniża nasze instynktowne zahamowania dotyczące zabijania
ludzkich współplemieńców? Dlaczego tak licznym przypadkom poświęcono tak
mało uwagi? Czy ludobójcy są osobnikami nienormalnymi, czy też są to
normalni ludzie postawieni w nienormalnej sytuacji? Aby zrozumieć ludobójstwo,
nie możemy traktować go zbyt wąsko - musimy sięgnąć do biologii, etyki i
psychologii. A zatem naszą eksplorację tematu ludobójstwa zaczniemy od prześledzenia
jego biologicznej historii, od naszych zwierzęcych przodków po wiek
dwudziesty. Postawiwszy pytanie, jak zabójcy pogodzili ludobójstwo z własnym
kodeksem etycznym, możemy zbadać jego wpływ psychologiczny na sprawców,
ofiary, które przeżyły, i na świadków. Ale zanim zaczniemy poszukiwać
odpowiedzi na te pytania, właściwe będzie rozpocząć od przypadku wytępienia
Tasmańczyków, wydarzenia typowego dla obszernej klasy ludobójstw.
 
Tasmania jest górzystą wyspą wielkości Irlandii, położoną ponad
trzysta kilometrów na południowy wschód od brzegów Australii. W chwili
odkrycia jej przez Europejczyków w 1642 roku utrzymywało się na niej około
pięciu tysięcy łowców-zbieraczy, spokrewnionych z aborygenami kontynentu
australijskiego; prawdopodobnie tylko oni spośród wszystkich ludzi współczesnych
używali najprostszej techniki. Tasmańczycy wykonywali jedynie kilka rodzajów
prostych narzędzi z kamienia i z drewna. Podobnie jak aborygeni kontynentalni
nie posiadali narzędzi metalowych, rolnictwa, zwierząt domowych, naczyń ani
łuków. W przeciwieństwie do nich jednak nie mieli również bumerangów, psów,
sieci, umiejętności szycia ani umiejętności rozniecania ognia.
Ponieważ jedynymi łodziami Tasmańczyków były tratwy, nadające się
tylko do bliskich podróży, nie mieli oni kontaktu z żadnymi innymi ludźmi od
czasu podniesienia się poziomu morza, a zatem od odcięcia Tasmanii od
Australii przed dziesięcioma tysiącami lat. Ograniczeni do własnego wszechświata
przez setki pokoleń, przeżyli najdłuższy okres izolacji we współczesnej
historii ludzkości - izolacji, jaką opisują tylko powieści science fiction.
Kiedy biali osadnicy z Australii wreszcie położyli kres izolacji Tasmańczyków,
nie było na Ziemi dwóch społeczeństw gorzej przygotowanych do wzajemnego
porozumienia.
Kiedy około roku 1800 przybyli brytyjscy łowcy fok i osadnicy, tragiczne
zetknięcie się tych dwóch ludów prawie natychmiast doprowadziło do
konfliktu. Biali porywali dzieci tasmańskie na robotników, porywali kobiety
na małżonki, ranili lub zabijali mężczyzn, wdzierali się na tereny łowieckie
i starali się oczyścić Tasmanię z jej mieszkańców. A więc konflikt wkrótce
skupił się na problemie Lebensraum, który przez całą historię
ludzkości był jednym z najczęstszych powodów ludobójstwa. W rezultacie
porwań rodzima populacja północno-wschodniej Tasmanii została zredukowana, w
listopadzie 1830 roku liczyła siedemdziesięciu dwóch dorosłych mężczyzn,
trzy dorosłe kobiety, dzieci nie było już wcale. Pewien pasterz owiec
zastrzelił dziewiętnastu Tasmańczyków z działka obrotowego nabitego gwoździami.
Czterech innych owczarzy zaczaiło się na grupę tubylców, zabiło
trzydziestu, a ich ciała zrzuciło z urwiska, do dzisiaj upamiętniającego to
wydarzenie swoją nazwą - Wzgórze Zwycięstwa.
Oczywiście, Tasmańczycy brali odwet, a biali znowu się odgrywali. Pragnąc
położyć kres tej eskalacji odwetów, w kwietniu 1828 roku gubernator Arthur
rozkazał wszystkim Tasmańczykom opuścić część wyspy już zasiedloną
przez Europejczyków. Aby wprowadzić ten rozkaz w czyn, opłacane przez rząd
grupy, tak zwane lotne oddziały, składające się ze skazańców prowadzonych
przez policję, ścigały i zabijały Tasmańczyków. Po ogłoszeniu stanu
wojennego w listopadzie 1828 roku żołnierzy upoważniono, aby zabijali na
miejscu każdego Tasmańczyka spotkanego na terenach zasiedlonych. Następnie
wyznaczono nagrodę za tubylców schwytanych żywcem: pięć funtów brytyjskich
za każdego dorosłego, dwa funty za każde dziecko. Czarne łowy, jak to
nazwano z powodu ciemnej skóry Tasmańczyków, stały się doskonałym
interesem, uprawianym przez prywatne i oficjalne "lotne oddziały". W tym
samym czasie została utworzona komisja pod kierunkiem Williama Broughtona,
anglikańskiego archidiakona Australii, która miała doradzić ogólną politykę
w stosunku do tubylców. Rozpatrzywszy propozycje, żeby ich wyłapać i sprzedać
jako niewolników, wytruć, schwytać w sidła albo żeby polować na nich z
psami, komisja zdecydowała się na dalsze stosowanie nagród i użycie policji
konnej.
W roku 1830 wynajęto niezwykłego misjonarza, George'a Augustusa Robinsona,
aby zegnał pozostałych Tasmańczyków i wywiózł ich na wyspę Flinders,
oddaloną o pięćdziesiąt kilometrów. Robinson był przekonany, że działa
dla dobra Tasmańczyków. Zapłacono mu 300 funtów z góry i 700 po zakończeniu
dzieła. Narażając się na prawdziwe niebezpieczeństwa i trudności, mając
do pomocy odważną tubylkę imieniem Truganini, Robinson zdołał przeprowadzić
pozostałych krajowców - początkowo przekonując, że czeka ich gorszy los, jeżeli
się nie poddadzą, ale później także używając karabinów. Wielu więźniów
Robinsona zmarło w drodze na wyspę Flinders, ale około dwustu tam dotarło;
byli to ostatni, którzy przeżyli z dawnej pięciotysięcznej populacji.
Robinson miał stanowczy zamiar, aby na wyspie Flinders ucywilizować i
ochrzcić niedobitków. Jego osiedle, położone w wietrznym miejscu i z
niedostatkiem słodkiej wody, zarządzane było jak więzienie. Dzieci
oddzielono od rodziców, aby ułatwić
pracę nad ich ucywilizowaniem. Dzienny regulamin zawierał czytanie Biblii, śpiewanie
hymnów, sprawdzanie, czy pościel i naczynia są czyste i porządne. Jednakże
więzienne jedzenie powodowało niedożywienie, co w połączeniu z chorobami było
przyczyną śmierci tubylców. Niewiele noworodków przeżywało dłużej niż
parę tygodni. Rząd ograniczał wydatki w nadziei, że tubylcy wymrą. Do roku
1869 przeżyli tylko: Truganini oraz jeszcze jedna kobieta i jeden mężczyzna.
Tych troje ostatnich Tasmańczyków przykuło uwagę naukowców, którzy sądzili,
że Tasmańczycy są brakującym ogniwem pomiędzy ludźmi i małpami. Toteż
kiedy ostatni mężczyzna tasmański, niejaki William Lanner, zmarł w roku
1869, konkurujące zespoły lekarzy, jeden, prowadzony przez dr. George'a
Stokella z Tasmańskiego Towarzystwa Królewskiego, i drugi, dr. W. L. Crowthera
z Lekarskiego Kolegium Królewskiego, na zmianę wykopywały i zakopywały ciało
Lannera, odcinając kawałki i wykradając je sobie nawzajem. Dr Crowther odciął
głowę, dr Stokell ręce i stopę, ktoś inny uszy i nos - na pamiątkę. Dr
Stokell zrobił kapciuch na tytoń ze skóry Lannera.
Truganini, ostatnia Tasmanka, zanim zmarła w roku 1876, przerażona tym pośmiertnym
ćwiartowaniem daremnie błagała, aby pochowano ją w morzu. Tak jak się
obawiała, Towarzystwo Królewskie wykopało jej szkielet i wystawiło
publicznie w Muzeum Tasmanii, gdzie pozostawał do roku 1947. W owym roku muzeum
ostatecznie dało posłuch skargom na temat złego gustu i przeniosło szkielet
Truganini do pomieszczenia, gdzie tylko naukowcy mogli go oglądać. Wreszcie, w
roku 1976 - w stulecie jej śmierci - pomimo protestów muzeum szkielet
Truganini poddano kremacji, a prochy rozrzucono po morzu, jak sobie tego życzyła.

Chociaż Tasmańczyków było niewielu, ich wytępienie miało
nieproporcjonalnie duży wpływ na historię Australii, ponieważ Tasmania była
pierwszą kolonią australijską, która musiała rozwiązać problem swoich
tubylców i znalazła rozwiązanie
prawie ostateczne. Dokonano tego odnosząc widoczny sukces w zlikwidowaniu
wszystkich tubylców. (W rzeczywistości niektóre dzieci tasmańskich kobiet i
białych łowców fok przeżyły, a ich potomkowie stanowią kłopot dla rządu
Tasmanii, który nie ma pojęcia, co z nimi począć.) Wielu białych na
kontynencie australijskim zazdrościło kompletności rozwiązania tasmańskiego
i chcieli je naśladować, ale czegoś przecież się nauczyli. Eksterminacja
Tasmańczyków odbywała się na obszarach zasiedlonych, na oczach miejskiej
prasy, co wywołało też pewne negatywne komentarze. Wobec tego eksterminacji
znacznie liczniejszych aborygenów kontynentalnych dokonywano już na rubieżach,
daleko od centrów miejskich.
Narzędziem takiej polityki rządu kontynentalnego, wzorowanym na "lotnych
oddziałach" rządu tasmańskiego, był oddział policji konnej nazwanej
policją tubylczą, która stosowała taktykę "ścigaj i zniszcz".
Typowa strategia polegała na otoczeniu nocą obozowiska i wystrzelaniu mieszkańców
w ataku o świcie. Biali osadnicy do zabijania aborygenów powszechnie używali
również zatrutego pożywienia. Inną pospolitą praktyką były obławy;
schwytanych aborygenów trzymano skutych razem za szyje, pędzono do więzień i
tam przetrzymywano. Brytyjski pisarz Anthony Trollope był wyrazicielem przeważającej
w dziewiętnastym wieku postawy Brytyjczyków wobec aborygenów, gdy pisał:
"O australijskim czarnym możemy powiedzieć z pewnością, że musi odejść.
Celem tych wszystkich, którym ten problem leży na sercu, powinno być to, aby
zginął bez niepotrzebnych cierpień."
Tę taktykę kontynuowano w Australii jeszcze długo w dwudziestym wieku. W
czasie incydentu w Alice Springs w 1928 roku policja zmasakrowała trzydziestu
jeden aborygenów. Parlament australijski nie zgodził się przyjąć raportu o
masakrze, a dwóch aborygenów, którzy przeżyli, postawiono przed sądem za
morderstwo (zamiast sądzić policjantów). Łańcuchy do skuwania za szyję były
ciągle używane i uważano je za humanitarne; w roku 1958 komisarz policji
stanu Australii Zachodniej wyjaśnił
w wydawanym w Melbourne "Herald", że aborygeńscy więźniowie wolą być
skuci łańcuchami.
Aborygenów kontynentalnych było zbyt dużo, aby wytępić ich kompletnie -
na sposób tasmański. Jednakże od czasu przybycia kolonistów brytyjskich w
roku 1788 do spisu w roku 1921 populacja aborygenów zmniejszyła się z około
300 000 do 60 000 osób.
Dzisiejsze postawy białych Australijczyków wobec własnej zbrodniczej
przeszłości są bardzo zróżnicowane. Podczas gdy polityka rządu i prywatne
poglądy wielu białych stały się stopniowo coraz bardziej współczujące z
aborygenami, inni biali zaprzeczają odpowiedzialności za ludobójstwo.
W "The Bulletin" na przykład, jednym z czołowych czasopism
australijskich, ukazał się w 1982 roku list od pewnej damy nazwiskiem Patricia
Cobern, która zaprzeczała
z oburzeniem, jakoby biali
osadnicy mieli wytępić Tasmańczyków. W rzeczywistości, jak pisała pani
Cobern, osadnicy byli miłośnikami pokoju odznaczającymi się wysoką moralnością,
natomiast Tasmańczycy byli zdradliwi, żądni krwi, wojowniczy, brudni, żarłoczni,
zarobaczeni i zeszpeceni przez syfilis. W dodatku nie troszczyli się o swoje
dzieci, nigdy się nie kąpali i mieli odrażające obyczaje małżeńskie.
Wymarli z powodu braku higieny, a także pragnienia śmierci i z braku wiary
religijnej; było tylko zbiegiem okoliczności, że po tysiącach lat bytowania
wymarli właśnie podczas konfliktu z osadnikami. Jedynie Tasmańczycy
dopuszczali się masakrowania białych, a nie odwrotnie. A poza tym osadnicy
zbroili się tylko w samoobronie, nie byli obznajmieni z bronią, i nigdy nie
zastrzelili więcej niż czterdziestu jeden Tasmańczyków naraz.

Ażeby ujrzeć owe przypadki aborygenów tasmańskich i australijskich na
szerszym tle, popatrzmy na mapy świata. Przedstawiają one
(dla trzech różnych okresów) masowe zabójstwa, które zostały nazwane ludobójstwami
(angielskie "genocide"). Etymologicznie oznacza to "grupowe zabójstwo":
grecki rdzeń "genos", oznacza rasę, a łaciński rdzeń "-cide"
oznacza zabijanie (jak w "suicide", "infanticide" = samobójstwo,
dzieciobójstwo). Ofiary muszą być wybrane dlatego, że należą do jakiejś
grupy, bez względu na to, czy każda ofiara z osobna uczyniła cokolwiek dla
sprowokowania zabójstwa. Jeżeli chodzi o zdefiniowanie cechy takiej grupy, może
to być cecha rasowa (biali Australijczycy zabijający czarnych Tasmańczyków),
narodowa (Rosjanie zabijający takich samych białych Słowian jak oni -
polskich oficerów w Katyniu w 1940 roku), etniczna (Hutu i Tutsi - dwie grupy
czarnych Afrykanów mordujące się wzajemnie w Rwandzie w latach sześćdziesiątych
i w Burundi w latach siedemdziesiątych), religijna (muzułmanie i chrześcijanie
mordujący się wzajemnie w Libanie w ostatnich dziesięcioleciach) lub
polityczna (Czerwoni Khmerzy zabijający innych Kambodżan od 1975 do 1979
roku).

Chociaż zbiorowe zabijanie stanowi istotę ludobójstwa, można się spierać
co do tego, jak wąską definicję przyjąć. Słowo "ludobójstwo" jest
często używane tak szeroko, że zatraca sens i mamy dość słuchania o tym.
Nawet jeżeli ograniczyć je do przypadków zabójstw na wielką skalę, wątpliwości
pozostają. A oto przykład takich wątpliwości:

Ilu zabitych potrzeba, aby zabójstwo uznać za ludobójstwo, a nie za zwykłe
morderstwo? Jest to kwestia całkowicie arbitralna. Australijczycy zabili
wszystkich (pięć tysięcy) Tasmańczyków, a amerykańscy osadnicy ostatnich
dwudziestu Indian Susquehanna w roku 1763. Czy mała liczba dostępnych ofiar
dyskwalifikuje te zabójstwa jako ludobójstwo, mimo że eksterminacja była
zupełna?

Czy ludobójstwo musi być przeprowadzone przez rządy, czy prywatne działania
też się liczą? Socjolog Irving Horowitz wyróżnił prywatne akcje jako
"morderstwo" ("assassination"), a ludobójstwo zdefiniował jako
"strukturowe i systematyczne niszczenie niewinnych ludzi poprzez państwowy
aparat biurokratyczny". Jednakże
istnieje nieprzerwana ciągłość od "czysto" państwowego zabijania
(stalinowskie porachunki z oponentami) do "czysto" prywatnych zabójstw
(brazylijskie spółki eksploatacyjne wynajmujące zawodowców do zabijania
Indian). Amerykańscy Indianie byli mordowani tak przez prywatnych obywateli,
jak przez Armię Stanów Zjednoczonych, ludzie zaś z plemienia Ibo w północnej
Nigerii byli zabijani zarówno przez uliczny motłoch, jak i przez żołnierzy.
W roku 1835 plemię Maorysów Te Ati Awa z Nowej Zelandii zdołało zrealizować
śmiały plan, aby pojmać statek, załadować go zapasami, dokonać inwazji
wyspy Chatham, zabić trzystu mieszkańców (z innej polinezyjskiej grupy
plemiennej zwanej Moriori), a pozostałych wziąć do niewoli i w ten sposób
opanować wyspę. Według definicji Horowitza ta i wiele innych dobrze
zaplanowanych eksterminacji jednej grupy plemiennej przez inną nie stanowią
ludobójstwa, ponieważ plemiona te nie miały państwowego aparatu
biurokratycznego.
Jeżeli ludzie giną masowo w rezultacie brutalnych akcji, nie
zaprojektowanych specjalnie, aby zabijać, czy to się liczy jako ludobójstwo?
Do dobrze zaplanowanych ludobójstw należy wymordowanie Tasmańczyków przez
Australijczyków, Ormian przez Turków podczas pierwszej wojny światowej oraz,
najpowszechniej znane, ludobójstwo popełnione przez hitlerowców w czasie
drugiej wojny światowej. Natomiast nie było szczególną intencją prezydenta
Andrew Jacksona, aby wielu Indian Choctaw, Cherokee i Creek zginęło w drodze,
kiedy w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku zmuszono ich do
przesiedlenia się z południowo-wschodnich Stanów Zjednoczonych na tereny leżące
na zachód od rzeki Missisipi. Ale prezydent Jackson nie przedsięwziął też
żadnych niezbędnych środków, aby mogli przeżyć. To, że masowo umierali,
było nieuchronnym skutkiem forsownych marszów w zimie, bez odpowiednich zapasów
żywności i ubrania.
Niezwykle szczere oświadczenie na temat roli zamiaru w ludobójstwie pojawiło
się, kiedy rząd paragwajski został oskarżony o współudział w
eksterminacji Indian Guayaki, których zniewolono, torturowano, pozbawiono pożywienia
i lekarstw, wreszcie zmasakrowano. Minister obrony Paragwaju odpowiedział z całą
prostotą, że nie było intencji, aby wyniszczyć Indian Guayaki: "Chociaż są
ofiary i oprawcy, nie ma trzeciego składnika niezbędnego dla uznania zbrodni
za ludobójstwo - to znaczy intencji. A zatem, ponieważ nie istnieje zamiar,
nie można też mówić o ludobójstwie." Stały przedstawiciel Brazylii w
ONZ podobnie odrzucił oskarżenia o brazylijskie ludobójstwo w stosunku do
Indian amazońskich: "[...] nie było specjalnie złej woli lub motywacji
niezbędnej do określenia tego, co się wydarzyło, jako ludobójstwo.
Zbrodnie, o których mowa, popełnione zostały wyłącznie z powodów
ekonomicznych, sprawcy działali wyłącznie w celu objęcia w posiadanie ziemi
swoich ofiar."
Niektóre masowe zabójstwa, takie jak wymordowanie Żydów i Cyganów przez
hitlerowców, nie były sprowokowane: rzeź nie była zemstą za uprzednie
morderstwa popełnione przez ofiary rzezi. Jednakże w wielu innych przypadkach
masowe zabójstwa są kulminacją w całej serii wzajemnych morderstw. Jeżeli
masowy odwet następujący po prowokacji jest zupełnie nieproporcjonalny do
samej prowokacji, to czy można określić, kiedy "zwykły" odwet
przeradza się w ludobójstwo? W maju 1945 roku uroczystości z okazji zakończenia
drugiej wojny światowej w algierskim mieście Setif przerodziły się w
rasistowski pogrom, w czasie którego Algierczycy zamordowali stu trzech Francuzów.
Na zdziczałą odpowiedź Francuzów składały się: zniszczenie czterdziestu
czterech wsi przez samoloty, bombardowanie miast na wybrzeżu przez okręty
wojenne, organizowanie odwetowych masakr przez oddziały cywilne oraz bezładne
zabijanie przez wojsko. Zabitych Algierczyków było, według Francuzów, półtora
tysiąca, a według Algierczyków pięćdziesiąt tysięcy. Interpretacje tego
wydarzenia różnią się tak samo jak oszacowania liczby zabitych: dla Francuzów
było to stłumienie rewolty; dla Algierczyków była to ludobójcza masakra.
 
Ludobójstwa jest równie trudno zdefiniować jak
poklasyfikować ze względu
na motywację. Chociaż pewne pobudki mogą występować jednocześnie, dogodnie
jest podzielić je na cztery kategorie. W pierwszych dwóch jest rzeczywisty
konflikt interesów dotyczących posiadania ziemi lub władzy, przy czym
konflikt może, ale nie musi, udawać ideologię. W dwóch pozostałych
kategoriach konflikt taki jest minimalny, a motywacja jest w większym stopniu
ideologiczna lub psychologiczna.
Zapewne najczęstszy motyw ludobójstwa powstaje wtedy, gdy militarnie
silniejsi próbują zająć ziemie słabszych, a ci stawiają opór. Pośród
niezliczonych prostych przypadków tego rodzaju znajdują się nie tylko zabójstwa
Tasmańczyków i australijskich aborygenów przez Australijczyków, ale także
zabijanie amerykańskich Indian przez białych Amerykanów, Indian Araukan przez
Argentyńczyków oraz Buszmenów i Hotentotów przez burskich osadników w
Afryce Południowej.
Inny częsty motyw wiąże się z długotrwałą walką o władzę w społeczeństwie
pluralistycznym, która doprowadza do tego, że jedna z grup zaczyna dążyć
do ostatecznego rozwiązania poprzez wymordowanie konkurencyjnej grupy.
Przypadki dotyczące dwóch różnych grup etnicznych to mordowanie Tutsi przez
Hutu w Rwandzie w latach 1962-1963, zabijanie Hutu w Burundi przez Tutsi w
latach 1972-1973, Serbów przez Chorwatów w Jugosławii w czasie drugiej wojny
światowej, Chorwatów przez Serbów pod koniec wojny, oraz Arabów na
Zanzibarze przez Murzynów w roku 1964. Jednakże zabójca i
zabity mogą należeć do tej samej grupy etnicznej, a różnić się tylko poglądami
politycznymi. Tak było w przypadku największego znanego ludobójstwa w
historii, które w ciągu dziesięciolecia 1929-1939 pochłonęło, jak się
ocenia, dwadzieścia milionów ofiar, a sześćdziesiąt sześć milionów w
latach 1917-1959: zbrodni ludobójstwa popełnionej przez rząd ZSRR przeciw
oponentom politycznym spośród własnych obywateli. Polityczne zabójstwa
pozostające daleko w tyle za tym rekordem to czystka przeprowadzona przez
Czerwonych Khmerów na kilku milionach współobywateli w Kambodży w latach
siedemdziesiątych oraz zabicie setek tysięcy komunistów w Indonezji w latach
1965-1967.
W przypadku tych dwóch właśnie opisanych motywów ludobójstwa ofiara może
być uważana za istotną przeszkodę w podporządkowaniu sobie kraju lub w
zdobyciu władzy przez zabójcę. Przeciwieństwem jest zabijanie kozłów
ofiarnych - wybieranych bezbronnych mniejszości, na które zrzucają winy
sfrustrowani zabójcy. Żydzi byli zabijani przez czternastowiecznych chrześcijan
jako kozły ofiarne odpowiedzialne za epidemie dżumy; przez Rosjan w początkach
dwudziestego wieku jako kozły ofiarne winne rosyjskich niepowodzeń
politycznych; przez Ukraińców po pierwszej wojnie światowej jako kozły
ofiarne odpowiedzialne za zagrożenie bolszewickie; oraz przez hitlerowców w
czasie drugiej wojny światowej jako kozły ofiarne winne pobicia Niemców w
pierwszej wojnie światowej. Kiedy Siódma Armia Kawalerii Stanów Zjednoczonych
dokonała rzezi kilkuset Siuksów pod Wounded Knee w roku 1890, żołnierze
brali spóźniony odwet za niszczący kontratak Siuksów na Siódmą Armię
Kawalerii Custera w czasie bitwy pod Little Big Horn czternaście lat wcześniej.
W latach 1943-1944, u szczytu rosyjskich cierpień na skutek inwazji nazistów,
Stalin zarządził wymordowanie
lub deportację sześciu mniejszości etnicznych, które posłużyły za kozły
ofiarne: Bałkarów, Czeczeńców, Tatarów Krymskich, Inguszów, Kałmuków i
Karaczajów.
Prześladowania rasowe i religijne to pozostałe rodzaje motywacji. Chociaż
nie twierdzę, że potrafię zrozumieć hitlerowską mentalność, to sądzę, że
eksterminacja Cyganów przez hitlerowców mogła być spowodowana względnie
"czysto" rasowymi motywami, natomiast w eksterminacji Żydów do motywów
rasowych i religijnych dołączyło się szukanie kozła ofiarnego. Lista masakr
na tle religijnym jest prawie nieskończenie długa. Zawiera ona masakrę
wszystkich mahometan i Żydów podczas pierwszej wyprawy krzyżowej, kiedy w
roku 1099 wreszcie zdobyto Jerozolimę, a także masakrę francuskich hugonotów
przez katolików w noc świętego Bartłomieja w roku 1572. Oczywiście motywy
rasowe i religijne wyciskały swoje piętno na ludobójstwach popełnianych w
imię walki o ziemię, o władzę i w poszukiwaniu kozłów ofiarnych.
 
Nawet jeżeli nie osiągniemy zgody co do definicji i motywów, to mnóstwo
przypadków ludobójstw pozostaje faktem. Zastanówmy się, jak dawnych czasów
sięga ludobójstwo w historii i prehistorii naszego gatunku.
Czy to prawda, jak się często twierdzi, że człowiek jest unikatem pośród
zwierząt dlatego, że zabija przedstawicieli własnego gatunku? Na przykład
znakomity biolog Konrad Lorenz argumentował w swojej książce Tak zwane zło,
że agresywne instynkty zwierząt
są trzymane na wodzy przez instynktowne hamulce przeciwdziałające zabójstwom.
Jednakże w historii ludzkości równowaga ta została naruszona przez
wynalezienie broni: nasze wrodzone hamulce nie są już na tyle silne, aby
powstrzymać nowo nabytą zdolność zabijania. Ten pogląd, że człowiek jest
zabójcą wyjątkowym, niedostosowanym ewolucyjnie, został podjęty przez
Arthura Koestlera i wielu innych popularnych pisarzy.
W rzeczywistości w ostatnich dziesięcioleciach badania udokumentowały zabójstwa
wśród wielu gatunków zwierząt, chociaż z pewnością nie we wszystkich.
Zmasakrowanie sąsiedniego osobnika albo gromady może być korzystne dla zwierzęcia,
jeżeli w ten sposób zdoła wejść w posiadanie sąsiedniego terytorium,
pokarmu albo samic. Ale atak niesie też ryzyko dla atakującego. Wielu gatunkom
zwierząt brakuje środków do zabijania współplemieńców, a te gatunki, które
takimi środkami dysponują, nieraz powstrzymują się od ich użycia.
Analizowanie kosztów i zysków z mordowania może wyglądać na coś skrajnie
odrażającego, ale taka analiza pomaga przecież zrozumieć, dlaczego skłonność
do mordowania, jak się wydaje, charakteryzuje tylko niektóre gatunki zwierząt.
Wśród gatunków niespołecznych morderstwa z natury rzeczy polegają na tym,
że pojedynczy osobnik zostaje zabity przez innego. Jednakże wśród społecznych
gatunków drapieżników, jak lwy, wilki, hieny i mrówki, morderstwo może
przybrać formę skoordynowanego ataku członków jednej gromady na osobniki z sąsiedniej
grupy, czyli masowego zabijania lub "wojny". Forma takiej wojny może być
rozmaita u różnych gatunków. Samce mogą oszczędzić samice i skojarzyć się
z nimi, mogą zabić młode, a samce z sąsiedztwa odpędzić (u małp langurów)
albo nawet pozabijać (u lwów); albo też zarówno samce, jak i samice mogą
zostać zabite (u wilków). Jako przykład podam sporządzony przez Hansa Kruuka opis bitwy między dwoma klanami hien w kraterze
Ngorongoro w Tanzanii:
"Około tuzina hien ze Scratching Rock [...] dopadło jednego z samców
Mungi i gryzły go, gdzie tylko mogły - szczególnie w brzuch, nogi i uszy.
Atakujące hieny kompletnie nakryły ofiarę i nie ustawały w znęcaniu się
nad nią mniej więcej przez dziesięć minut [...] Samiec Mungi dosłownie został
rozerwany na strzępy, a kiedy później zbadałem rany dokładniej, okazało się,
że miał odgryzione uszy, stopy i jądra, był sparaliżowany z powodu uszkodzeń
kręgosłupa, miał wielkie rany cięte tylnych nóg i brzucha oraz podskórne
krwiaki na całym ciele."
Szczególnie interesujące dla zrozumienia początków naszych ludobójstw
jest zachowanie dwu najbliższych krewniaków: goryli i szympansów. Przed
dwudziestu laty każdy biolog zakładałby, że zdolność do wytwarzania narzędzi
i zharmonizowanego planowania działań grupowych uczyniła nas znacznie
bardziej skłonnymi do morderstw niż małpy człekokształtne - jeśli jest
prawdą, że małpy w ogóle są skłonne do zabijania. Ostatnie odkrycia dotyczące
małp sugerują jednak, że goryle i szympansy pospolite mają przynajmniej taką
samą szansę paść ofiarą morderstwa jak przeciętni ludzie. Wśród goryli,
na przykład, samce walczą ze sobą o posiadanie haremu samic i zwycięzca może
zabić zarówno dzieci zwyciężonego, jak i jego samego. Takie walki stanowią
główną przyczynę śmiertelności młodych i dorosłych samców goryli.
Typowa matka gorylica traci w ciągu życia co najmniej jedno młode w
rezultacie dzieciobójstwa dokonanego przez samca. Inaczej mówiąc, 38 procent
śmierci młodych goryli to śmierci spowodowane dzieciobójstwem.
Szczególnie pouczająca, ponieważ drobiazgowo udokumentowana w badaniach
Jane Goodall, była eksterminacja jednej z hord szympansów pospolitych,
dokonana w okresie miedzy rokiem 1974 a 1977 przez inną hordę. Do końca roku
1973 obie hordy żyły we względnej równowadze: grupa Kasakela, z ośmioma
dorosłymi samcami, zajmowała piętnaście kilometrów kwadratowych na północy;
grupa Kahama przebywała na południu, z sześcioma dorosłymi samcami i zajmowała
dziesięć kilometrów kwadratowych. Pierwszy fatalny incydent nastąpił w
styczniu 1974 roku, kiedy sześć dorosłych samców Kasakela, jeden dojrzewający
samiec i jedna dorosła samica, pozostawiwszy za sobą młode szympansy, wyruszyły
na południe. Kiedy tylko usłyszały wołania szympansa z tamtego kierunku, podążały
szybko i cicho coraz dalej na południe, aż zaskoczyły samca z grupy Kahama,
którego nazywano Godi. Jeden z samców Kasakela obalił uciekającego Godi na
ziemię, siadł mu na głowie i przytrzymywał go za nogi, podczas gdy pozostałe
szympansy przez dziesięć minut gryzły go i biły. Wreszcie jeden z atakujących
rzucił w Godiego wielkim kamieniem i wówczas atakujący odstąpili. Chociaż
Godi mógł się podnieść, był ciężko poraniony, krwawił i widać było
rany kłute. Nigdy go potem nie widziano; prawdopodobnie padł na skutek
odniesionych ran.
W następnym miesiącu trzy samce i jedna samica Kasakela znowu powędrowały
na południe i zaatakowały samca Kahama zwanego De, który już wtedy był słabowity
z powodu wcześniejszych ataków albo chorób. Agresorzy ściągnęli De z
drzewa, deptali po nim, bili go, gryźli i wyszarpywali mu kawałki skóry.
Samica Kahama, która była w rui i towarzyszyła De, została zmuszona do podążenia
wraz z agresorami na północ. Dwa miesiące później De był jeszcze ciągle
przy życiu, ale wycieńczony, ze sterczącymi kośćmi kręgosłupa i miednicy,
z powyrywanymi paznokciami i urwanym palcem u nogi, a jego moszna skurczyła się
do 1/5 normalnej wielkości. Później go już nie widziano.
W lutym 1975 roku pięć dorosłych i jeden dojrzewający samiec Kasakela
wytropiły i zaatakowały Goliata, starego samca Kahama. Przez osiemnaście
minut biły go, gryzły, kopały, tratowały, podnosiły i rzucały o ziemię, włóczyły
po ziemi i wykręcały mu nogi. Po tym ataku Goliat nie potrafił usiąść i
nigdy potem go już nie widziano.
Powyższe ataki skierowane były przeciwko samcom Kahama; we wrześniu 1975
roku została śmiertelnie poraniona samica Kahama, Madam Bee; w ciągu
poprzedniego roku zdołała przeżyć co najmniej cztery takie ataki. Ten atak
poprowadziły cztery dorosłe samce Kasakela, podczas gdy jeden dorastający
samiec i cztery samice (w tym porwana wcześniej córka Madam Bee) się przyglądały.
Napastnicy bili Madam Bee, tłukli i włóczyli ją po ziemi, tratowali i
wskakiwali na nią, przewracali, podnosili i rzucali nią o ziemię, turlali ją
po zboczu. Zdechła pięć dni później.
W maju 1977 roku pięć samców Kasakela zabiło samca Kahama, nazywanego
Charlie, ale szczegółów walki nie zaobserwowano. W listopadzie 1977 roku sześć
samców Kasakela schwytało Sniffa,
samca Kahama; biły go, gryzły i szarpały, wlokły za nogi i złamały mu lewą
nogę. Następnego dnia jeszcze żył, ale potem gdzieś przepadł.
Z pozostałych szympansów Kahama dwa dorosłe samce i dwie dorosłe samice
zniknęły z nieznanych powodów, a dwie młode samice przeniosły się do hordy
Kasakela, która przejęła dawne terytorium Kahama. Jednakże w roku 1979 następna
horda, większe stado Kalande z co najmniej dziewięcioma dorosłymi samcami, zaczęło
wdzierać się od południa na
terytorium Kasakela i mogło być przyczyną zniknięcia lub poranienia kilku
samców z tej grupy. Podobne napaści międzygrupowe obserwowano podczas innych
długotrwałych badań terenowych szympansów pospolitych (jedynych, poza tymi,
o których była mowa), ale nigdy nie zaobserwowano takiego zachowania u
szympansów bonobo.
Gdyby oceniać zbrodnicze skłonności szympansów pospolitych według takich
samych kryteriów, jak oceniamy ludzi morderców, trudno byłoby nie zauważyć
ich małej skuteczności. Mimo że grupy trzech do sześciu agresorów napadały
na pojedyncze ofiary, wkrótce czyniąc zaatakowanego osobnika całkowicie
bezbronnym, i kontynuowały atak przez dalsze dziesięć czy dwadzieścia minut,
ofiara aż do końca pozostawała przy życiu. Jednakże atakujący osiągali
cel, którym było unieruchomienie ofiary, i często w końcu powodowali jej śmierć.
Schemat był taki, że ofiara początkowo kuliła się i próbowała chronić głowę,
ale potem rezygnowała z jakiejkolwiek obrony, a atak trwał tak długo, aż
przestawała się ruszać. Pod tym względem napaści między hordami różnią
się od łagodniejszych walk, do jakich często dochodzi wewnątrz gromady. Mała
skuteczność szympansów jako zabójców odzwierciedla to, że nie mają one
broni, ciekawe jednak, że nie nauczyły się zabijać przez uduszenie, co mieściłoby
się przecież w ich możliwościach.
Nie tylko indywidualne zabijanie jest, według naszych standardów, mało
wydajne, ale taki jest też cały przebieg szympansiego ludobójstwa. Od
pierwszego zabójstwa szympansa Kahama do wykończenia całej gromady upłynęło
trzy lata i dziesięć miesięcy; zawsze zabijano pojedyncze osobniki Kahama, a
nigdy kilka naraz. Natomiast osadnikom australijskim często udawało się wykończyć
całą gromadę aborygenów w pojedynczym ataku o świcie. Po części ten brak
skuteczności jest spowodowany faktem nieposiadania broni przez szympansy.
Ponieważ wszystkie szympansy są jednakowo nieuzbrojone, do zabójstwa może
dojść tylko wtedy, gdy kilku atakujących uzyska przewagę nad pojedynczą
ofiarą, uzbrojeni zaś w broń palną osadnicy australijscy mieli przewagę nad
nieuzbrojonymi aborygenami, mogli więc zabijać wielu naraz. Po części także
ludobójcze szympansy znacznie ustępują ludziom pod względem umysłowym, a
przez to także pod względem planowania strategicznego. Szympansy najwidoczniej
nie potrafią zaplanować nocnego ataku ani ukartować zasadzki przez
rozdzielenie drużyny napastników.
Jednakże wydaje się, że ludobójcze szympansy przejawiają inicjatywę i
potrafią nieskomplikowanie planować. Zabójstwa Kahama powiodły się, gdyż
grupa Kasakela podchodziła prosto, szybko, cicho i ostrożnie w kierunku - lub
w głąb - terytorium Kahama, przysiadała na drzewach nasłuchując prawie
przez godzinę, aby wreszcie uderzyć na zlokalizowane osobniki. Szympansy, tak
jak i my, odznaczają się ksenofobią: najwyraźniej rozpoznają członków
innych gromad jako różniących się od członków własnej gromady i traktują
ich w zupełnie inny sposób.
Mówiąc krótko, ze wszystkich naszych ludzkich znamion - jak sztuka, mowa,
używanie narkotyków i inne - tym, które wywodzi się w sposób najoczywiściej
bezpośredni od zwierzęcych prekursorów, jest ludobójstwo. Szympansy
pospolite przeprowadzają zaplanowane morderstwa, dokonują eksterminacji sąsiednich
hord, prowadzą wojny o terytorium i uprowadzają młode samice. Gdyby dano im
dzidy i poinstruowano, jak się nimi posługiwać, ich skuteczność zabijania
na pewno zbliżyłaby się do
naszej. Zachowanie się szympansów sugeruje, że główną przyczyną naszego
życia w gromadzie była potrzeba obrony przed innymi ludzkimi gromadami, szczególnie
od czasu, kiedy uzyskaliśmy broń i mózgi wystarczająco duże, aby móc
planować zasadzki. Jeżeli to rozumowanie jest słuszne, również tradycyjny
nacisk antropologów na uznanie "człowieka łowcy" za siłę napędową
ewolucji człowieka może być słuszny, jednakże sami byliśmy zarówno
ofiarami, jak i drapieżcami, co zmusiło nas do życia w grupach.
Dwa wzorce najpospolitszego ludobójstwa mają odpowiedniki w postępowaniu
zwierzęcych prekursorów: zabijanie zarówno mężczyzn, jak i kobiet pasuje do
wzorca postępowania szympansów pospolitych i wilków, zabijanie mężczyzn zaś,
a oszczędzanie kobiet pasuje do wzorca postępowania goryli i lwów. Bez
precedensu jednakże, nawet wśród zwierząt, pozostaje procedura przyjęta w
latach 1976 do 1983 przez argentyńskie wojsko w trakcie wymordowywania ponad 10
000 przeciwników politycznych, tak zwanych desaparecidos, razem z
rodzinami. Ofiarami, które często torturowano przed zabiciem, byli przeważnie
mężczyźni, nieciężarne
kobiety i dzieci w wieku od trzech do czterech lat. Ale żołnierze argentyńscy
wnieśli własny wkład do zwierzęcego obyczaju, kiedy aresztowali kobiety w ciąży:
przetrzymywano je aż do rozwiązania i dopiero wtedy zabijano strzałem w głowę,
tak że niemowlę mogło być adoptowane przez bezdzietnych rodziców spośród
wojskowych.
Nie jesteśmy wyjątkami wśród zwierząt w naszej skłonności do
mordowania, ale może ta cecha jest, mimo wszystko, patologicznym owocem
nowoczesnej cywilizacji? Współcześni pisarze, z odrazy do zniszczenia
"prymitywnych" społeczeństw przez społeczeństwa
"zaawansowane", mają skłonność do idealizowania tych pierwszych jako
szlachetnych dzikusów, którzy zapewne miłują pokój albo popełniają tylko
odosobnione zbrodnie, ale nigdy masakry. Erich Fromm wierzył, że działania
wojenne w społeczeństwach łowców-zbieraczy są "charakterystycznie
bezkrwawe". Z pewnością niektórzy ludzie sprzed epoki pisma (Pigmeje,
Eskimosi) wydają się mniej wojowniczy niż inni (Nowogwinejczycy, Indianie
prerii i dorzecza Amazonki). A nawet ludzie wojowniczy - tak się twierdzi -
prowadzą wojny w sposób zrytualizowany i zaprzestają zabijania, kiedy padnie
tylko paru adwersarzy. Te idealizacje nie pasują jednak do moich doświadczeń
z góralami nowogwinejskimi, o których często się mówi, że uprawiają
wojny ograniczone i zrytualizowane. Chociaż większość bojów na Nowej Gwinei
sprowadza się do utarczek nie pozostawiających zabitych, albo tylko niewielu,
to jednak niektóre grupy potrafiły zmasakrować swoich sąsiadów. Jak inni
ludzie, tak Nowogwinejczycy próbowali odpędzić lub pozabijać swoich sąsiadów,
kiedy im się to wydawało korzystne, niczym nie groziło lub było sprawą życia
i śmierci.
Kiedy wziąć pod uwagę cywilizacje z wczesnej epoki pisma, udokumentowane
relacje świadczą o częstych ludobójstwach. Wojny Greków z Trojanami, Rzymu
z Kartaginą, Asyryjczyków z Babilończykami i Persami doprowadzały do
jednakowego końca: rzeź pokonanych bez względu na płeć albo zabijanie mężczyzn
i branie w niewolę kobiet. Wszyscy znamy biblijny opis, jak to runęły mury
Jerycha na dźwięk trąb Jozuego. Rzadziej cytuje się ciąg dalszy: Jozue,
posłuszny rozkazom Pana, wyrżnął w pień mieszkańców Jerycha, a także Aj,
Makkedy, Libny, Hebronu, Debiru i wielu innych miast. Było to uważane za coś
tak zwyczajnego, że Księga Jozuego poświęca tylko po jednym zdaniu każdej
rzezi, jakby chciano powiedzieć: oczywiście, że pozabijał wszystkich mieszkańców,
a czego innego można było się spodziewać. Jedynym opisem wymagającym
szerszego potraktowania była rzeź w samym Jerycho, gdzie Jozue dokonał czegoś
naprawdę niezwykłego: oszczędził jedną rodzinę (ponieważ dopomogli jego
zwiadowcom).
Znajdujemy podobne epizody w relacjach z wojen krzyżowych, wojen wyspiarzy
Oceanu Spokojnego i wielu innych grup. Oczywiście nie twierdzę, że rzeź
pokonanych bez względu na płeć zawsze następowała po złamaniu oporu broniących
się w czasie wojny. Jednakże, kiedy wyrabiamy sobie pogląd na naturę ludzką,
taki rezultat albo łagodniejsze wersje - jak wybicie mężczyzn i zniewolenie
kobiet - wydarzały się wystarczająco często, aby je uznać za coś więcej
niż rzadkie odchylenie. Od roku 1950 było niemal dwadzieścia epizodów ludobójstw,
w tym dwa, które pochłonęły ponad milion ofiar (Bangladesz w roku 1971,
Kambodża pod koniec lat siedemdziesiątych) i dalsze cztery, z których każde
miało ponad sto tysięcy ofiar (Sudan i Indonezja w latach sześćdziesiątych,
Burundi i Uganda w latach siedemdziesiątych).
Najwyraźniej ludobójstwo stanowi część ludzkiego i
przedludzkiego
dziedzictwa od milionów lat. Jak, w świetle tej długiej historii, przedstawia
się nasze wrażenie, że ludobójstwa dwudziestego wieku są czymś wyjątkowym?
Nie ma wątpliwości, że Stalin i Hitler ustanowili nowe rekordy liczby ofiar,
ponieważ pod trzema względami mieli przewagę nad mordercami z poprzednich
stuleci: bardziej zagęszczone populacje ofiar, lepsze środki transportu w celu
skoncentrowania ofiar w jednym miejscu oraz ulepszoną technologią masowego
zabijania. A oto inny przykład, jak technika może usprawnić ludobójstwo.
Wyspiarze z Wysp Salomona, z laguny Roviana na południowo-zachodnim Pacyfiku,
byli słynni ze swoich wypraw w celu zdobycia głów. Wyprawy te spowodowały
wyludnienie sąsiednich wysp. Jednakże, jak wyjaśnili mi to moi przyjaciele z
Roviana, rajdy te nie rozkwitły, dopóki do Wysp Salomona nie dotarły w XIX
wieku stalowe siekierki. Dekapitacja człowieka za pomocą kamiennej siekierki
jest uciążliwa, jej ostrze szybko się tępi, a ponowne naostrzenie jest
pracochłonne.
Znacznie bardziej kontrowersyjny jest problem, czy technika w dzisiejszych
czasach czyni ludobójstwo również psychologicznie łatwiejszym, jak o tym
przekonuje nas Konrad Lo-renz. Jego rozumowanie jest następujące. Kiedy ludzie
wyewo-luowali z małp, coraz bardziej uzależnialiśmy się od zabijania zwierząt
na pokarm. Jednakże żyliśmy też w społeczeństwach liczących coraz więcej
osobników, a współpraca między nimi miała zasadnicze znaczenie. Takie społeczeństwa
nie mogły się utrzymać, dopóki nie rozwinęły się silne zahamowania w
stosunku do zabijania ludzkich pobratymców. Przez większość czasu naszej
historii ewolucyjnej broń działała tylko na krótką odległość, toteż
wystarczało, abyśmy byli hamowani przed zabiciem kogoś, na kogo patrzymy
twarzą w twarz. Nowoczesna broń, działająca za naciśnięciem guzika, omija
te zahamowania, pozwalając na zabijanie bez oglądania twarzy ofiary. Technika
stworzyła więc psychologiczne prerekwizyty do zbrodni zza biurka w Oświęcimiu
i Treblince, w Hiroszimie i w Dreźnie.
Nie jestem pewien, czy ten psychologiczny argument rzeczywiście miał
znaczący udział w ułatwieniu współczesnego
ludobójstwa. Dawniejsza częstotliwość ludobójstw wydaje się dorównywać
dzisiejszej, chociaż względy praktyczne ograniczały liczbę ofiar. Aby lepiej
zrozumieć problem ludobójstwa, musimy odłożyć daty i liczby, a zastanowić
się nad etyką zabijania.
 
To oczywiste, że nasz popęd do zabijania prawie cały czas jest
powstrzymywany przez etykę. Pozostaje zagadką, co go wyzwala?
Dzisiaj, kiedy ludzi możemy podzielić na "nas" i "ich",
wiemy, że "ich" są tysiące odmian, różniących się między sobą,
tak samo jak od nas, językiem, wyglądem i obyczajami. Szkoda słów na
powtarzanie: wszyscy to znamy z książek i z telewizji, a wielu z nas wie to
także na podstawie doświadczenia - z własnych podróży. Trudno przenieść
się z powrotem w ramy umysłowości,
jaka przeważała przez większość czasu historii człowieczeństwa. Tak jak szympansy, goryle i społeczne ssaki, żyliśmy
na terytoriach zajmowanych przez stada. Znany świat był znacznie mniejszy i
prostszy niż dziś: było tylko kilka rodzajów "ich" - bezpośrednich sąsiadów.
Na Nowej Gwinei, na przykład, do niedawna wszystkie plemiona na przemian
toczyły wojny i zawierały sojusze ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Ktoś mógł
wkroczyć do sąsiedniej doliny z przyjazną wizytą (choć nigdy nie było to
całkiem bezpieczne) albo dokonać najazdu, ale szansa na to, aby udało się
przekroczyć pokojowo kilka kolejnych dolin, była znikoma. Mocne reguły dotyczące
traktowania "naszych" nie stosowały się do "nich", tych trudnych
do zrozumienia wrogów z sąsiedztwa. Kiedy przekraczałem kolejne doliny Nowej
Gwinei, ludzie, którzy sami praktykowali ludożerstwo i zaledwie przed dziesiątkiem
lat wyszli z epoki kamienia, regularnie ostrzegali mnie przed niewymownie
prymitywnymi, dzikimi i ludożerczymi obyczajami ludzi z następnej doliny.
Nawet gangsterzy Al Capone'a z dwudziestowiecznego Chicago mieli zasadę
wynajmowania morderców spoza miasta, aby zabójca mógł czuć, że zabija
jednego z "nich", a nie "naszego".
Pisarstwo klasycznej Grecji ukazuje poszerzenie się tego plemiennego
terytorializmu. Znany świat był większy i bardziej zróżnicowany, ale
"nas", Greków, nadal odróżniano od "nich", barbarzyńców.
Nasze słowo "barbarzyńca" wywodzi się z greckiego barbaroi, co
po prostu oznacza obcych, nie-Greków. Egipcjanie i Persowie, których poziom
cywilizacji był podobny do greckiego, mimo wszystko byli barbaroi. Ideałem
obyczajności było odwdzięczać się przyjaciołom i dawać się we znaki
wrogom. Kiedy ateński pisarz Ksenofont chciał wyrazić najwyższą pochwałę
dla podziwianego przez siebie przywódcy, Cyrusa, opowiadał, jak Cyrus zawsze z
nawiązką odwdzięczał się przyjaciołom za dobre uczynki i jak srogą
pomstę brał na swoich wrogach za ich występki (na przykład wyłupiając im
oczy albo ucinając ręce).
Jak klany hien Mungi i Scratching Rock, tak i ludzie stosowali podwójne
normy zachowania się: silne zahamowanie w stosunku do zabijania kogoś z
"naszych" i zielone światło dla zabijania "ich", kiedy tylko można
to było zrobić bezpiecznie. Ludobójstwo było dopuszczalne w ramach tej
dychotomii jako odziedziczony instynkt zwierzęcy albo jako wyłącznie ludzki
kodeks etyczny. Wszyscy nadal otrzymujemy w dzieciństwie nasze własne,
arbitralne, dychotomiczne kryteria poważania jednych ludzi i pogardzania
innymi. Przypominam sobie scenę na lotnisku Goroka na Wyżynie Nowogwinejskiej.
Moi pomocnicy terenowi z plemienia Tudawhe stali zakłopotani w swoich podartych
koszulach i boso, gdy zbliżył się pewien nie ogolony i nie domyty biały, mówiący
zdecydowanie australijskim akcentem, w kapeluszu nasuniętym na oczy. Zanim
jeszcze zaczął szydzić z Tudawhe jako "czarnych próżniaków, którzy
jeszcze za sto lat nie dojdą do tego, aby się rządzić w swoim państwie", ja sam
zacząłem myśleć w duchu: "Ty tępy Australu z czerwonym karkiem, wracaj
lepiej do domu, paść te twoje cholerne barany." To właśnie to - plan
ludobójstwa: ja gardzę Australijczykiem, a on gardzi ludźmi Tudawhe - na
podstawie cech uchwyconych jednym spojrzeniem.

Z upływem czasu ów starożytny podział dychotomiczny stawał się w coraz
większym stopniu nie do przyjęcia jako podstawa kodeksu etycznego. Pojawiła
się zatem tendencja, aby przynajmniej w słowach wyznawać powszechny kodeks
etyczny, to znaczy taki, który domaga się stosowania jednakowych reguł w
odnoszeniu się do różnych ludzi. Ludobójstwo pozostaje w otwartym konflikcie
z takim kodeksem powszechnym.

Mimo tego konfliktu etycznego liczni współcześni ludobójcy bez żenady
pozwalali się nagradzać za swoje dokonania. Kiedy argentyński generał Julio
Argentino Roca udostępnił pampę białym osadnikom, bezlitośnie tępiąc
Indian




Araukan, zachwycony i wdzięczny naród argentyński wybrał go na prezydenta
w roku 1880. W jaki sposób dzisiaj ludobójcy radzą sobie z konfliktem między
swoimi poczynaniami a powszechnym kodeksem etycznym? Uciekają się do jednego z
trzech sposobów racjonalizacji, które wszystkie są wariacjami na prosty temat
psychologiczny: "winna jest ofiara!"

Po pierwsze, większość tych, którzy wierzą w powszechny kodeks, uważa
wciąż samoobronę za uprawnioną. Jest to wygodnie elastyczna racjonalizacja,
ponieważ "ich" zawsze można sprowokować do takiego zachowania, które
uzasadni samoobronę. Tasmańczycy na przykład dostarczyli usprawiedliwienia
białym ludobójcom przez to, że zabili - jak się ocenia -183 kolonistów w ciągu
34 lat, do czego zostali sprowokowani znacznie większą liczbą okaleczeń,
porwań, gwałtów i morderstw. Nawet Hitler twierdził, że występuje w
samoobronie, kiedy rozpoczynał II wojnę światową: zadał sobie trud
sfabrykowania rzekomej polskiej napaści na niemiecki posterunek graniczny.

Twierdzenie, że ma się "właściwą" religię, rasę lub polityczne
przekonania, że się reprezentuje postęp albo wyższy poziom cywilizacji, to
drugie tradycyjne usprawiedliwienie wyrządzania różnych rzeczy, z ludobójstwem
włącznie, tym, którzy nie mają właściwych zasad. Kiedy studiowałem w
Monachium w 1962 roku, zatwardziali naziści ciągle wyjaśniali mi rzeczowo, że
Niemcy musieli zaatakować Rosję, ponieważ Rosjanie byli komunistami. Moich piętnastu
terenowych pomocników w nowogwinejskich górach Fakfak wyglądało dość
podobnie, kiedy zaczęli mi tłumaczyć, którzy z nich są muzułmanami, a którzy
chrześcijanami, i dlaczego ci pierwsi (albo drudzy) są definitywnie gorszymi
istotami ludzkimi. Istnieje prawie uniwersalna hierarchia pogardy: ludzie piśmienni
i znający się na wytopie metali (na
przykład biali kolonialiści w Afryce) patrzą z góry na pasterzy (na przykład
Tutsi czy Hotentotów), ci zaś patrzą z góry na rolników (na przykład Hutu),
a ci z kolei patrzą z góry na koczowników i łowców-zbieraczy (na
przykład Pigmejów czy Buszmenów).

Wreszcie, nasz kodeks etyczny traktuje inaczej ludzi i zwierzęta. A zatem
współcześni ludobójcy z zasady porównują swoje ofiary do zwierząt, aby
usprawiedliwić zabijanie. Hitlerowcy uważali Żydów za podludzi, za wszy;
francuscy osadnicy w Algierii o tamtejszych muzułmanach wyrażali się ratons
(szczury); "cywilizowani" Paragwajczycy opisywali łowców-zbieraczy
Ache jako wściekłe szczury; Burowie nazywali Afrykanów bobbejaan (pawianami);
a wykształceni Północni Nigeryjczycy uważali ludzi z plemienia Ibo za
robactwo niegodne miana człowieka. Język angielski obfituje w zwierzęce nazwy
używane jako przezwiska: ty świnio (małpo, suko, kundlu, psie, krowo,
szczurze, bydlaku).

Australijczycy, aby usprawiedliwić wytępienie Tasmańczyków, stosowali
wszystkie trzy rodzaje etycznej racjonalizacji. Jednakże moi kompatrioci
Amerykanie i ja sam możemy mieć lepszy wgląd w proces racjonalizacji, jeśli
skupimy się na przypadku, w którego racjonalizację wdrażaliśmy się od
dziecka: naszej niezupełnej eksterminacji Indian amerykańskich. Komplet
postaw, które wchłaniamy, przedstawia się mniej więcej następująco:

Po pierwsze, nie rozmawiamy za dużo o tragedii Indian, nawet w przybliżeniu
nie tyle, ile na przykład o ludobójstwach drugiej wojny światowej w Europie.
Natomiast za naszą wielką tragedię narodową uważana jest wojna secesyjna.
Skoro tylko przestaniemy myśleć o konflikcie między białymi i Indianami,
zaczynamy uważać, że należy on do odległej przeszłości i opisujemy go w języku
militarnym: wojna pequodzka, bitwa na Wielkich Bagnach, bitwa pod Wounded Knee,
podbój Zachodu i tak dalej. Indianie, w naszych oczach, byli wojowniczy i gwałtowni
nawet w stosunku do innych plemion indiańskich -
mistrzowie zasadzek i perfidii. Sławni byli ze swojego barbarzyństwa, a zwłaszcza
z charakterystycznych indiańskich praktyk torturowania jeńców i skalpowania
wrogów. Było ich niewielu, a żyli jako koczowniczy myśliwi, zwłaszcza łowcy
bizonów. Liczebność populacji Indian w roku 1492 tradycyjnie ocenia się na
milion. Liczba ta wydaje się tak błaha w porównaniu z obecną populacją 250
milionów Amerykanów, że nieuchronność okupacji tego w zasadzie pustego
kontynentu przez białych staje się natychmiast oczywista. Wielu Indian zmarło
od ospy i innych chorób. Wspomniane wyżej postawy kierowały polityką w
stosunku do Indian prowadzoną przez najbardziej podziwianych prezydentów i
przywódców amerykańskich, od Waszyngtona począwszy.
Te racjonalizacje opierają się na przeinaczeniu faktów historycznych. Język
militarny implikuje, że chodzi o wojnę wypowiedzianą i toczoną przez dorosłych
mężczyzn. W rzeczywistości pospolitą taktyką białych (często cywilów) było
napadanie z ukrycia na wioski i obozowiska, by zabijać Indian bez względu na
wiek i płeć. W ciągu pierwszego stulecia białego osadnictwa rządy płaciły
nagrody za skalpy półprofesjonalnym zabójcom Indian. Współczesne społeczeństwa
europejskie były co najmniej tak samo wojownicze i gwałtowne jak Indianie, jeżeli
wziąć pod uwagę europejską częstotliwość rebelii, wojen klasowych, pijacką
brutalność, zalegalizowaną przemoc w stosunku do przestępców i wojny
totalne, z niszczeniem żywności i własności włącznie. Tortury znakomicie
udoskonalono w Europie, aż do wyrafinowania: przypomnijmy sobie rozciąganie,
ćwiartowanie, palenie na stosie i łamanie kołem. Chociaż wielkość
populacji Indian Ameryki Północnej sprzed spotkania z białymi jest
przedmiotem bardzo zmiennych ocen, to wiarygodne, nowsze oceny mówią o około
18 milionach, czyli liczbie, którą biali osadnicy osiągnęli dopiero około
roku 1840. Chociaż niektórzy Indianie w Stanach Zjednoczonych




byli półkoczowniczymi łowcami, nie uprawiającymi roli, to większość
Indian w Stanach Zjednoczonych była osiadłymi rolnikami, zamieszkującymi
wsie. Możliwe, że choroby to największy zabójca Indian, a niektóre z tych
chorób były celowo przenoszone przez białych - pozostało i tak mnóstwo
Indian do zabicia bardziej bezpośrednimi środkami. Ostatni "dziki"
Indianin w Stanach Zjednoczonych (Indianin z plemienia Yahi, znany jako Iszi)
zmarł zaledwie w roku 1916, a szczere i pozbawione apologii wspomnienia białych
zabójców tego plemienia publikowano jeszcze w roku 1923.
Mówiąc krótko, Amerykanie dodają romantyzmu konfliktowi białych i Indian
jako bitwom dorosłych mężczyzn na koniach przeciwko kawalerii Stanów
Zjednoczonych oraz kowbojów przeciwko dzikim, koczowniczym łowcom bizonów,
potrafiącym stawiać zacięty opór. Znacznie precyzyjniej konflikt ten
można opisać jako eksterminację jednej rasy cywilnych farmerów rolników
przez inną. My, Amerykanie, wspominamy z oburzeniem własne straty pod Alamo
(200 zabitych), na okręcie USS "Maine" (260 zabitych) i w Pearl Harbor (2
200 zabitych), w incydentach, które dały bodziec dla naszego przystąpienia
do wojny meksykańskiej, wojny hiszpańsko-amerykańskiej i drugiej wojny światowej
(odpowiednio). Ale te liczby zabitych są znikomo małe w porównaniu z
zapomnianymi stratami, które zadaliśmy Indianom. Introspekcja pokazuje nam,
jak - pisząc na nowo naszą wielką tragedię narodową - my również,
podobnie jak tylu innych współczesnych ludzi, pogodziliśmy ludobójstwo z
powszechnym kodeksem etycznym. Rozwiązaniem było usprawiedliwianie się
samoobroną i zasadą wyższości oraz uważanie ofiar za dzikie zwierzęta.
 
Piszemy na nowo historię Ameryki z powodu tego aspektu ludobójstwa, który
ma największe znaczenie praktyczne dla zapobiegania mu: jego wpływu
psychologicznego na zabójców, ofiary i osoby postronne. Najbardziej zagadkowa
kwestia dotyczy wpływu, czy raczej, jak się wydaje, braku wpływu na osoby
postronne. W pierwszej chwili mogłoby się wydawać, że żadna inna potworność
nie mogłaby w równym stopniu przykuć uwagi społeczeństwa jak celowe, zespołowe
i zdziczałe mordowanie wielu ludzi. W rzeczywistości ludobójstwa rzadko
przyciągają uwagę ludzi w innych krajach, a jeszcze rzadziej kładzie im kres
zewnętrzna interwencja. Kto z nas zwrócił uwagę na rzeź Arabów na
Zanzibarze w roku 1964 lub Indian Ache w Paragwaju w latach siedemdziesiątych?
W kontraście z brakiem odzewu na te i inne ludobójstwa w ostatnich dziesięcioleciach
pozostaje silna reakcja na dwa tylko przypadki współczesnych ludobójstw, które
pozostają nadal żywe w naszej wyobraźni: zbrodnię hitlerowców na Żydach i
(znacznie mniej żywą w oczach większości ludzi) zbrodnię Turków na
Ormianach. Przypadki te różnią się od tych ludobójstw, które ignorujemy, w
trzech zasadniczych aspektach: ofiarami byli biali, z którymi inni biali się
identyfikują; sprawcami byli nasi wrogowie wojenni, do których nienawidzenia
byliśmy zachęcani (zwłaszcza jeżeli chodzi o hitlerowców); wreszcie są w
Stanach Zjednoczonych wymowni świadkowie, którzy przeżyli i którzy wiele
wysiłku poświęcają temu, abyśmy nie zapomnieli. A zatem potrzeba raczej
szczególnego zbiegu okoliczności, aby osoby postronne zainteresowały się
ludobójstwem.
Przykładem dziwnej bierności osób postronnych jest bierność rządów, których
działanie odzwierciedla zbiorową psychologię ludzi. Chociaż ONZ przyjęła w
roku 1948 Konwencję w Sprawie Zapobiegania i Karania Ludobójstwa, która
uznała je za zbrodnię, ONZ nigdy nie poczyniła poważnych kroków, aby
zapobiec, przerwać lub ukarać ludobójstwo, pomimo skarg składanych na forum
ONZ w sprawie bieżących ludobójstw w
Bangladeszu, Burundi, Kambodży, Paragwaju czy Ugandzie. Na skargę złożoną
przeciw Ugandzie, w czasie najbardziej nasilonego terroru Idi Amina, Sekretarz
Generalny ONZ zareagował prosząc samego Amina o zbadanie sprawy. Stany
Zjednoczone nawet nie ratyfikowały konwencji o ludobójstwie.
Może ten zagadkowy brak reakcji wynika z tego, że nie wiedzieliśmy albo
nie mogliśmy się dowiedzieć o dokonujących się gdzieś zbrodniach ludobójstwa?
Z pewnością nie: wiele takich zbrodni z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
miało wielki rozgłos, łącznie z tymi w Bangladeszu, Brazylii, Burundi,
Kambodży, na Wschodnim Timorze, w Gwinei Równikowej, Indonezji, Libanie,
Paragwaju, Rwandzie, Sudanie, Ugandzie i na Zanzibarze. (Liczby ofiar w
Bangladeszu i w Kambodży przekraczały milion.) W roku 1968, na przykład, rząd
brazylijski oskarżył o zbrodnię 134 z 700 pracowników rządowej Służby
Ochrony Indian za ich udział w eksterminacji plemion indiańskich. Pośród
uczynków wyszczególnionych w liczącym 5 115 stron raporcie Figueiredo,
brazylijskiego prokuratora generalnego, a ogłoszonym na konferencji prasowej
przez brazylijskiego ministra spraw wewnętrznych, znalazły się następujące:
zabijanie Indian za pomocą dynamitu, karabinów maszynowych, nasyconego
arszenikiem cukru, celowego infekowania ospą, grypą, gruźlicą i odrą;
porywanie dzieci indiańskich jako niewolników; wynajmowanie zawodowych zabójców
Indian przez spółki eksploatacyjne. Wiadomości o raporcie Figueiredo pojawiły
się w prasie amerykańskiej i brytyjskiej, ale nie spowodowały większej
reakcji.
Można by więc wyciągnąć z tego wniosek, że większość ludzi po prostu
nie dba o niesprawiedliwości wyrządzone innym ludziom albo uważa, że to nie
ich sprawa. Jest to niewątpliwie część wyjaśnienia, ale nie całe. Wielu
ludzi bardzo się przejmuje niektórymi niesprawiedliwościami, na przykład
segregacją rasową w Afryce Południowej; dlaczego więc
nie przejmują się tak samo ludobójstwem? Pytanie to zostało zadane
sarkastycznie Organizacji Państw Afrykańskich przez Hutu, ofiary Tutsi z
Burundi, gdzie 80 do 200 tysięcy Hutu zostało zabitych w roku 1972:
"Segregacja rasowa ustanowiona przez Tutsi jest bardziej okrutna niż
aparthaid Vorstera, bardziej nieludzka niż kolonializm portugalski. Oprócz
nazizmu hitlerowskiego nic w historii ludzkości nie może się z tym równać.
A ludy Afryki milczą. Głowy państw Afryki przyjmują kata Micombero
[prezydent Burundi z plemienia Tutsi] i ściskają mu dłoń w braterskim
pozdrowieniu. Panowie, głowy państw, jeżeli chcecie pomóc ludom Namibii,
Zimbabwe, Angoli, Mozambiku i Gwinei Bissau, aby uwolniły się od przemocy białych,
nie macie prawa pozwolić, aby Afrykanie mordowali się nawzajem.[...] Czy
czekacie, aż cała grupa etniczna Hutu z Burundi zostanie zgładzona, zanim
zabierzecie głos?" 

Aby zrozumieć ten brak reakcji osób postronnych,
trzeba zapoznać się z reakcjami ofiar, które przeżyły. Psychiatrzy, którzy
badali świadków ludobójstwa, takich jak ci, którzy przeżyli Oświęcim,
opisują wpływ, jaki to na nich wywarło, jako "psychologiczny paraliż".
Większość z nas doświadczyła przejmującego i długotrwałego uczucia bólu,
kiedy ktoś z bliskich przyjaciół lub rodziny umiera śmiercią naturalną,
nie w naszej obecności. W ogóle nie można sobie wyobrazić zwielokrotnionego
w swym nasileniu bólu, gdyby ktoś został zmuszony do przyglądania się z
bliska temu, jak jego przyjaciół i krewnych mordują ze skrajnym okrucieństwem.
Ci, którzy przeżyli, doznają wstrząsu, zachwiania wpojonego systemu przekonań,
w którym takie bestialstwo było zabronione; mają poczucie napiętnowania, bo
trzeba naprawdę być kimś bez wartości, aby zostać wybranym jako przedmiot
takiego okrucieństwa; oraz poczucie winy, że się przeżyło, kiedy wszyscy
towarzysze zginęli. Podobnie jak paraliżuje nas intensywny ból fizyczny, tak
samo działa intensywny ból psychiczny. Nie ma innego sposobu, aby przeżyć i
nie zwariować. Dla mnie reakcje takie uosobione zostały w jednym z moich
krewnych, który przeżył dwa lata
w Oświęcimiu i nie potrafił zapłakać przez następne dziesiątki lat.

Jeżeli chodzi o reakcje zabójców, to ci z nich, których kodeks etyczny
odróżnia "my" i "oni", mogą odczuwać dumę; ci jednak, których
wychowano w poszanowaniu powszechnego kodeksu etycznego, mogą ulec paraliżowi
psychologicznemu podobnie jak ich ofiary, wzmocnionemu poczuciem winy sprawcy.
Setki tysięcy Amerykanów, którzy walczyli w Wietnamie, doświadczyło takiego
paraliżu. Nawet potomkowie ludobójców - potomkowie, którzy nie ponoszą
osobistej odpowiedzialności - mogą doznawać zbiorowego poczucia winy, będącego
lustrzanym odbiciem zbiorowego poczucia naznaczenia jako ofiary, co definiuje
ludobójstwo. Aby zmniejszyć bolesne poczucie winy, potomkowie często od nowa
piszą historię: świadczą o tym reakcje współczesnych Amerykanów albo
reakcja pani Cobern i wielu innych współczesnych Australijczyków.

Możemy teraz lepiej zrozumieć brak reakcji na ludobójstwo u osób
postronnych. Ludobójstwo pozostawia długotrwałe psychologiczne kalectwo u
ofiar i u sprawców, którzy osobiście doświadczyli ludobójstwa. Ale może
także pozostawić głębokie blizny u tych, którzy słyszeli o tym tylko z
drugiej ręki, jak na przykład dzieci osób, które przeżyły Oświęcim, albo
psychoterapeuci, którzy opiekowali się weteranami z Wietnamu. Terapeuci, którzy
są zawodowo wyszkoleni w wysłuchiwaniu ludzkich zwierzeń o nieszczęściach,
często nie mogli znieść słuchania przyprawiających o wymioty wspomnień
tych, którzy zamieszani byli w ludobójstwo. Jeżeli opłaceni zawodowcy nie
mogą tego znieść, to czyż można obwiniać zwykłych ludzi, że nie chcą o
tym słuchać?

Weźmy pod uwagę reakcje Roberta Jaya Liftona, amerykańskiego psychiatry,
mającego już spore doświadczenie z ludźmi, którzy przeszli przez
ekstremalne sytuacje. Otóż kiedy przystąpił do rozmów z osobami, które
przeżyły wybuch bomby atomowej w Hiroszimie: "[...] wtem, zamiast mieć do
czynienia z >>problemem bomby
atomowej<<, stanąłem twarzą w twarz z brutalnymi szczegółami
prawdziwych doświadczeń osób, które siedziały przede mną. Okazało się,
że po zakończeniu każdego z tych wcześniejszych wywiadów pozostawałem
wstrząśnięty do głębi i emocjonalnie wyczerpany. Ale bardzo szybko - w ciągu
paru dni zaledwie - zauważyłem, że moje reakcje ulegają zmianie. Nadal wysłuchiwałem
opisów o tych samych okropieństwach, ale ich wpływ na mnie zelżał. Doświadczenie
to było niezapomnianą demonstracją >>psychicznego zamknięcia

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
3 05 Drugi i trzeci rozbiór RP
Trzecia ekspedycja na archipelag
karta pracy klasy trzeciej nr14 marzec
karta pracy klasy trzeciej nr20 czerwiec
Marketing miejsc poprzez trzeci sektor
28 Trzeci okres warunkowy
klasa trzecia
KWP Katowice Bezpieczeństwo trzeciego wieku

więcej podobnych podstron