18 18 Wrzesień 1999 Kiedy przyjdą wysadzić dom




Archiwum Gazety Wyborczej; Kiedy przyjdą wysadzić dom












WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 219, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
1999/09/18-1999/09/19,
dział ŚWIĄTECZNA, str. 10
Fot. AP
[pagina] ROSJA
WACŁAW RADZIWINOWICZ
Kiedy przyjdą wysadzić dom
Co noc przerażona budzę się za minutę trzecia. I słyszę, jak w naszej
piwnicy tyka zegar bomby. Liczę sekundy: 60, 59, 58... I myślę o tych trzech
piętrach betonowych płyt, które zaraz zmiażdżą Saszę, Sieriożę i mnie
WACŁAW RADZIWINOWICZ
Wika Panoszewa mieszka przy Bałakławskim Piereułku na południu Moskwy, gdzie
w powietrze wyleciały już dwa domy. Wierzy, że zamachy to robota Czeczenów, którzy chcą wypalić na mieście "islamskie
piętno". - Zaczęli od gwiazdy - wybuchu w Ochotnym Riadzie, w samym centrum.
Potem na południu zaczęli kreślić półksiężyc - najpierw ulica Gurjanowa na
południowym wschodzie, potem Szosa Kaszyrska trochę bardziej na zachód, teraz
uderzą gdzieś w okolicy Szosy Warszawskiej. A potem u nas - Wika na planie
miasta rysuje palcem półksiężyc od ul. Gurjanowa do okolic swojego domu.
Bombowa ruletka
Jej dom to "chruszczoba", tandetny blok z wielkiej płyty postawiony za
Chruszczowa. I tak ledwo się trzyma, wkrótce zresztą ma być rozebrany. Dla
terrorystów - myśli Wika - cel idealny. Nie trzeba wiele materiału wybuchowego,
by zrobić z tej rudery kupę gruzu.
W nocy z wtorku na środę 200 mieszkańców domu przy ul. Pierekopskiej, też na
południu stolicy, w panice uciekło z mieszkań. - O drugiej podniósł się krzyk,
że "czarni", mieszkający u nas na trzecim piętrze, wsiedli do samochodów i
odjechali - opowiada Łarisa, emerytka.
- Jacy "czarni"? - pytam.
- No, Czeczeni, Azerowie czy Uzbecy, co za
różnica. Wszyscy kaukascy to mordercy. Oni w każdym razie zapakowali się do
samochodów i w nocy odjechali. A myśmy widzieli, że w dzień wnosili do siebie
jakieś paczki, worki. Na deszczu do rana staliśmy przed domem. Milicja najpierw
nie chciała przyjechać. Potem czekała na strażaków. Dopiero koło piątej wyłamali
drzwi do mieszkania. Bomby nie było. Żal tylko staruszki, co mieszka obok. Kiedy
strażacy rozwalili drzwi, był straszny huk. I ona ze strachu dostała zawału.
Zabrali ją do szpitala, ale pewnie nie przeżyje, słaba taka była...
Terroryści, działający w Moskwie, wymyślili szczególnie okrutną odmianę
rosyjskiej ruletki. Uderzają w normalne domy na zwyczajnych osiedlach. Uderzają
tak, by zabić jak najwięcej ludzi. Przy ul. Gurjanowa, gdzie w powietrze
wyleciały dwie klatki bloku nr 19, mieszkali robotnicy z okolicznych fabryk,
nauczyciele, lekarze. Sporo też niezameldowanych uchodźców z Kaukazu.
Eksplozja zabiła małżeństwo rosyjsko--tureckie. Jeszcze niedawno mieszkali w
Stambule. Po trzęsieniu ziemi przerażona Rosjanka zmusiła męża, by
przeprowadzili się do Moskwy, bo tam bezpieczniej. Przyjechali na trzy dni przed
wybuchem. - Pisane im było... - mówią ludzie z Gurjanowa.
Większość mieszkańców domu przy Szosie Kaszyrskiej to starzy ludzie, emeryci.
- Terroryści starannie przygotowali wybuch, by zabić wszystkich - powiedzieli mi
w poniedziałek ratownicy pracujący na gruzach budynku. - W piwnicy podłożyli
ponad sto kilo materiału wybuchowego, żeby od razu zawalił się cały dom. Do
trotylu i heksogenu dodali siarki i cukru. Ta mieszanka w chwili wybuchu
rozpryskuje się i bardzo długo pali pod gruzami, praktycznie bez dostępu
powietrza. Kto przeżyje wybuch, tego pod gruzami zadusi gryzący dym pożaru,
którego nie możemy ugasić.
W czyjej piwnicy leży następna bomba i tyka zegarowy mechanizm? Czyj dom
zamieni się w kupę płonących gruzów? Mieszkańcy Moskwy są przekonani, że zamachy
będą się powtarzać.
Dwie twarze Moskwy
Milicja twierdzi, że w nocy z poniedziałku na wtorek odebrała 50 tys.
telefonów od ludzi, którzy znaleźli w swych domach jakieś podejrzane przedmioty.
W środę i czwartek pod alarmowy numer 02 w ogóle nie można było się dodzwonić.
Stale był zajęty.
Ale to nieprawda, że panika sparaliżowała zmęczoną nocnymi koszmarami Moskwę.
Ludzie - jak zawsze - jeżdżą do pracy metrem, chociaż szerzą się pogłoski, że
celem kolejnego ataku ma być właśnie podziemna kolejka. W kawiarniach, w
sklepach tłok jak zwykle. W środę wieczorem wpadłem do podziemnego centrum
handlowego Ochotnyj Riad, gdzie dwa tygodnie temu eksplodowała bomba w salonie
gier. Choć było późno, a na dworze siąpił zimny deszcz, ludzi kręciło się tu
tyle, co zwykle. W restauracji na najniższym piętrze zajęta była ponad połowa
stolików.
- Moskwa to dziwne miasto. Jakby pozbawione nerwów - zastanawia się Siergiej
Parchomienko, redaktor naczelny tygodnika "Itogi". - Jesienią 1993 r. pod Białym
Domem strzelały czołgi, snajperzy zabijali ludzi na ulicach, a kawałek dalej
toczyło się normalne życie. Kawiarnie pełne, w sklepach tłumy. Dzieci jak zwykle
poszły do szkoły. Dlaczego tak jest? Może to jeszcze pozostałość po sowieckich
czasach, kiedy lepiej i bezpieczniej było nic nie wiedzieć, nie mówić o tym, co
naprawdę boli, nie reagować?
- A co mamy robić? - irytuje się Wasilij Prokopienko, emeryt z domu przy
Kaszyrskiej. - Niektórzy sąsiedzi uciekli ze swoich domów na dacze. Ale tam już
zimno. A "Moskiewski Komsomolec" napisał, że teraz będą wysadzać w powietrze
pociągi podmiejskie. Lepiej już zostać w domu i mieć nadzieję, że u nas nie
podłożą bomby. W Moskwie jest 30 tys. domów. Mało prawdopodobne, że wypadnie
właśnie na nas. Tym bardziej że obok nas już był wybuch. Prokopienko przyznaje
jednak, że na wszelki wypadek spakował do plecaka dokumenty i najbardziej
niezbędne rzeczy.
Papierowe triumfy
Animuszu nie tracą szefowie resortów siłowych. Zapewniają, że do wielkiej
akcji antyterrorystycznej rzucili tysiące milicjantów i żołnierzy wojsk MSW.
Minister obrony marszałek Igor Siergiejew nie chce być gorszy i ogłasza, że
Moskwę patrolują też żołnierze regularnej armii.
Władimir Ruszajło - minister spraw wewnętrznych, którego Borys Jelcyn w
poniedziałek uczynił szefem sztabu antyterrorystycznego - już melduje o
pierwszych sukcesach. Milicjanci w Moskwie przeprowadzili prawie 20 tys.
rewizji, skonfiskowali prawie 300 sztuk broni i kilka ton materiałów
wybuchowych. Zatrzymali 27 podejrzanych o udział w zamachach. Znają też nazwiska
trzech "bezpośrednich sprawców". Ale ci, niestety, wyjechali już z Moskwy i
"ukrywają się w Czeczenii".
W poniedziałek mer Moskwy Jurij Łużkow wydał miejskim służbom polecenie
sprawdzenia wszystkich pomieszczeń w domach mieszkalnych wynajmowanych na biura,
sklepy, magazyny. I znowu sukces. Już wieczorem podwładni Łużkowa meldowali, że
skontrolowali 80 proc. z 30 tys. domów w stolicy.
Moskwa nie wierzy ani ludziom mera, ani zuchom generałom. - U nas nikt
niczego nie sprawdzał - zapewnia Panoszewa. - Żaden patrol nawet nie zajrzał na
nasze osiedle.
To samo słyszałem od mieszkańców kilku innych osiedli na południu Moskwy. A
czytelnicy dzwoniący do redakcji gazet skarżą się, że milicjanci przychodzą
sprawdzić, czy w domu nie ma bomby, tylko za pieniądze. Kosztuje to ponoć 800
rubli.
Ludzie nie wierzą dzielnym generałom nie tylko dlatego, że nie widzą w swoich
dzielnicach patroli milicyjnych ani wojskowych. Nie wierzą, bo nieraz już
przekonali się, że generałowie potrafią bezczelnie łgać. W grudniu zeszłego roku
Władimir Ruszajło przygotował i przeprowadził "brawurową akcję" uwolnienia
Francuza Vincenta Cochetela, przedstawiciela Wysokiego Komisarza ONZ ds.
uchodźców, z "czeczeńskiej niewoli". Telewizja pokazała nagrany na taśmę wideo
moment "wyzwalania" jeńca. Żołnierze rosyjskiej jednostki specjalnej gęsto
ostrzeliwali z automatów jakiś terenowy samochód. Pomiędzy komandosami a
łazikiem dziurawionym kulami walał się po ziemi związany człowiek. Lektor
twierdził, że to Cochetel.
Wkrótce jednak sam Francuz oświadczył dziennikarzom, że żadnej strzelaniny
nie było, a jego uwolnienie polegało na tym, że jedni ludzie przekazali go
spokojnie innym ludziom.
Wiosną Ruszajło obwieszczał sukcesy rosyjskiego lotnictwa dokonującego
"nalotów punktowych na bazy bandytów w Czeczenii".
Zaraz potem okazało się, że żadnych nalotów nie było...
A w ostatnich tygodniach dowódcy rosyjscy raportowali z Dagestanu o setkach
zabitych islamistów, "unicestwieniu islamskich terrorystów", o szturmach na
wioski bronione przez ludzi Szamila Basajewa. W rzeczywistości partyzanci kilka
dni wcześniej wrócili spokojnie do swych baz w Czeczenii.
Gonić "czarnych"
Moskwianie, nie wierząc raportom o sukcesach milicji i służb specjalnych w
walce z terrorystami, godzą się jednak z wyrokiem wydanym już przez generałów.
Nie mają wątpliwości, że sprawcami zamachów są Czeczeni.
W poniedziałek w pobliżu wysadzonego domu na Szosie Kaszyrskiej grupy
wyrostków robiły "porządek" z "Czeczeńcami" handlującymi arbuzami. Sprzedawcy -
Uzbecy zresztą - uciekli, ofiarą pogromu padły ich stragany. Milicja nie
interweniowała.
Milicja poniekąd zajmuje się dokładnie tym samym. Prowadzi w Moskwie nie tyle
akcję antyterrorystyczną, co etniczną czystkę. W środę największy bazar przy
stadionie na Łużnikach kolejny raz przeczesywali funcjonariusze OMON. Ustawili
się przy wyjściach z targowiska i sortowali przechodzących ludzi. Tych o
wyglądzie "słowiańskim" nie niepokoili. Z potoku przechodniów wyławiali
"czarnych". Nie przepuścili żadnego bruneta o śniadej cerze. Ustawiali ich pod
płotem, sprawdzali dokumenty. Potem grupami odprowadzali do samochodów.
Z Łużników odjeżdżają autobusy do miast na południu Rosji. Wozy do
Machaczkały nabite do pełna. - Uciekamy - mówi Rusłan, mieszkaniec stolicy
Dagestanu. - Mnie wczoraj złapali na rynku Izmaiłowskim. OMON zrobił obławę,
wyłapywali wszystkich "czarnych". Najpierw kazali nam usiąść w kucki pod płotem
z rękami na karkach. Potem pod lufami automatów doprowadzili do samochodów...
- Jak się wyrwałeś? - pytam.
- Jak zwykle w Moskwie, za pieniądze. Ale tu się już nie da żyć. Zatrzymują
na każdym kroku. Zobacz, co mi zrobili - Rusłan podsuwa mi paszport, cały w
strzępach. - Nawet sobie nie wyobrażasz, ile musiałem zapłacić, żeby z centrum
dojechać do autobusu. Tłumaczyłem im, że nie jestem Czeczenem, tylko Dargińcem z Dagestanu, że byłem w
pospolitym ruszeniu, walczyłem przeciw ludziom Basajewa w obronie Rosji. A
milicjanci na to, że wszyscy "czarni" to bandyci i łżą jak psy. I jeszcze, że
trzeba nas wystrzelać albo wypędzić w cholerę. Legitymują na ulicach, rewidują
mieszkania. Robią naloty na nasze firmy. Policja podatkowa wprost zapowiada, że
doprowadzi nas wszystkich do ruiny.
Władze Moskwy faktycznie odebrały "kaukaskim" - nawiasem mówiąc, obywatelom
Rosji - prawo przebywania w mieście. Rzadko który z nich ma stałe zameldowanie w
stolicy, słynną "propiskę". Większość przebywa tu albo bez meldunku, albo
zameldowana jest czasowo. W poniedziałek Łużkow ogłosił, że wszystkie meldunki
czasowe mają być zweryfikowane w ciągu trzech dni. Operacja gigantyczna, bo
przez tę procedurę musiałoby przejść około 2 mln ludzi.
- Jako szanujący prawo i porządek obywatel pojechałem do urzędu paszportowego
w okręgu północno-zachodnim - opowiada Wacha, 40-letni Gruzin handlujący w
Moskwie owocami. - Czekałem długo, żeby się dowiedzieć, że tam o żadnym
potwierdzaniu meldunków nic nie wiedzą i że mam iść do diabła. Teraz każdy
milicjant może mnie ukarać albo wyrzucić z Moskwy, bo przecież Łużkow kazał
potwierdzić meldunki. Oni to robią specjalnie, żeby prześladować ludzi.
Oficjalnie podali, że zatrzymali już w stolicy 20 tys. ludzi bez meldunku.
- I słusznie. Was wszystkich, jak za Stalina, trzeba za łeb i wywozić na 101.
kilometr za Moskwę. Albo pod ścianę - do rozmowy wtrąca się kilkunastoletni
chłopiec siedzący obok nas w metrze.
Sędzia sądu konstytucyjnego Gadis Gadżijew powiedział Radiu Echo Moskwy, że
weryfikacja meldunków jest bezprawna. Władze stolicy odpowiedziały, że mimo to
ją przeprowadzą, a przy okazji zrobią "kaukaskim" fotografie i wezmą odciski
palców. Łużkow lekceważy opinię nie tylko Gadżijewa. Sąd Konstytucyjny już dawno
orzekł, że egzekwowane w Moskwie przepisy meldunkowe są sprzeczne z rosyjskim
prawem. Ludzie mera dalej jednak żądają od "gości stolicy", by rejestrowali się
najpóźniej w trzy dni od przyjazdu do miasta.
Kupić wszystkich i każdego
My, reporterzy rosyjskich i zagranicznych mediów, którzy co kilka dni
spotykamy się "tam, gdzie wybuchło", staramy się wspólnie wyjaśnić, o co tu
naprawdę chodzi. Wersja czeczeńska wydaje się nam zbyt oczywista.
Z pozoru za tą hipotezą przemawia wiele przesłanek. Wojna w Dagestanie.
Porażka islamistów pod Botlichem. Basajew i Emir al Chattab szukają zemsty.
Mogli więc wysłać do Moskwy terrorystyczne komando z ogromnymi pieniędzmi,
tonami materiałów wybuchowych. Zamachowcy wynajmują pomieszczenia na parterach i
w piwnicach domów mieszkalnych. Wynajęci przez nich kierowcy, myśląc, że
transportują worki z cukrem, wożą tam mieszankę wybuchową. Wystarczy tylko
zainstalować detonator i ustawić mechanizm zegarowy.
Moskwa jest dla terrorystów wymarzonym miejscem. Prawa tu są wprawdzie
surowe, ale obejść je można bez trudu. Niedaleko od mojego mieszkania swoją
firmę mają czeczeńscy gangsterzy - nie terroryści, tylko zwykła mafia. Ich
mercedesy wyposażone są w koguty, za szybami mają przepustki wydane przez
administrację kremlowską. Milicjant, zatrzymawszy nieopatrznie taki wóz, może
tylko zasalutować i przeprosić.
Większość pieniędzy w Rosji to tzw. czarny nał - gotówka nigdzie nie
rejestrowana, ukrywająca się przed podatkami. Czarnym nałem obracają wszyscy:
zwyczajni kupcy, wytwórcy, pośrednicy. Płaci się nim ludziom za pracę. Kto
dostaje gotówkę do ręki, doskonale wie, że o nic nie powinien pytać. Nie zechce
też sprawdzać żadnych dokumentów. W Moskwie za gotówkę kupić można wszystko i
prawie każdego. Terroryści, płacąc czarnym nałem, bez najmniejszego trudu mogli
wynająć pomieszczenia, w których podkładali bomby, czy kierowców do
przewiezienia setek kilogramów materiałów wybuchowych.
Ale nawet w tak sprzyjających warunkach zamachów, takich jak przy Gurjanowa
czy na Kaszyrskiej, nie da się przygotować w kilka tygodni. Moi rosyjscy i
zagraniczni koledzy twierdzą zgodnie, że wybranie celów, przeszkolenie ludzi,
zakupy wielu ton trotylu i heksogenu, organizacja samych zamachów - wszystko to
zacząć się musiało co najmniej cztery miesiące wcześniej, a więc na długo przed
wojną w Dagestanie.
Kremlowski trop
W Moskwie już od dawna mówiło się, że szykują się prowokacje i zamachy, co
może posłużyć za pretekst do wprowadzenia stanu wyjątkowego i odwołania
zbliżających się wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Nikt nie ma złudzeń,
że w tych wyborach obecna ekipa kremlowska skazana jest na klęskę.
Wiaczesław Izmaiłow, dziennikarz "Nowej Gaziety", w ubiegłym tygodniu
powiedział, że przekazał milicji personalia człowieka, który znał nazwiska i
plany terrorystów. Jeszcze w niedzielę Izmaiłow przestrzegał, że - według jego
informatora - szykują się nowe wybuchy w Moskwie, Rostowie nad Donem i Sankt
Petersburgu. Federalna Służba Bezpieczeństwa natychmiast odpowiedziała, że
rewelacji Izmaiłowa nic nie potwierdza. W poniedziałek wyleciał w powietrze dom
na Kaszyrskiej, w czwartek - w Wołgodońsku w pobliżu Rostowa.
"Moskiewski Komsomolec" pyta na pierwszej stronie: "Bomby przygotowali na
Kremlu?". I odpowiada, że prowadzący śledztwo w sprawie zamachów idą nie tylko
"czeczeńskim tropem", lecz po cichu sprawdzają także inne "fantastyczne wersje".

Aman Tulejew, komunistyczny gubernator Kemerowa, powiedział kilka dni temu
agencji Interfax, że za krwawymi zamachami w Bujnaksku i w Moskwie stoją "siły,
które chcą doprowadzić do wprowadzenia stanu wyjątkowego i odwołania wyborów". A
Konstantin Borowoj, demokratyczny deputowany do Dumy, jest przekonany, że
zamachy to "sprawka rosyjskich służb specjalnych, choć bezpośrednimi wykonawcami
mogli być i Czeczeni".
- Po wybuchach skończyły się rozmowy o korupcji, o rodzinie prezydenta -
twierdzi Borowoj. - Stan umysłów jest taki, że ludzie pozwolą władzy na
wszystko, byle tylko nie ginęli w zamachach. W ten sposób stan wyjątkowy de
facto już został u nas wprowadzony.
Sporo ludzi w Moskwie godzi się z tymi oskarżeniami. Kremlowska "rodzina"
wie, że gdy skończą się rządy Jelcyna, przyjdzie czas rozliczeń. Za
prywatyzację, w wyniku której ogromne majątki przeszły w ręce kilku
"supernowych" Rosjan, za konta w szwajcarskich bankach, za karty kredytowe...
- Za miliony ludzi, którzy miesiącami nie dostają zarobionych pieniędzy. Za
przegraną krwawą wojnę w Czeczenii, za wojnę w
Dagestanie - mówi Dmitrij, kierowca pracujący w rządowej kolumnie transportowej.
- Oni mają na sumieniu tyle grzechów, na rękach tyle krwi, że nie zawahają się
podłożyć bombę pod domem, w którym mieszka kilkuset zwykłych ludzi.
Ja mam słowiański wygląd
Moskwianie nie ufają nikomu. Ani generałom, którym tak bardzo marzą się
ordery za triumf nad terrorystami, że gotowi są odtrąbić zwycięstwa, których nie
ma. Ani skorumpowanej milicji, która, jak zwykle zresztą, próbuje zarobić na
nowej tragedii. Ani merowi, który na pokaz rozdaje rodzinom ze zniszczonych
domów nieistniejące mieszkania.
Ludzie wiedzą, że są zdani tylko na siebie. W wielu domach powstały komitety
samoobrony. Ochotnicy przez okrągłą dobę dyżurują przy wejściach do klatek
schodowych, nie pozwalają obcym samochodom zatrzymywać się w pobliżu.
Sprawdzają, czy na klatce albo w piwnicy ktoś nie zostawił torby czy pakunku.
Przy wejściach rozklejają plakaty ostrzegające przed bombą.
- W naszym domu zrobiliśmy spis wszystkich "czarnych". Od kogo wynajmują
mieszkania, jakimi samochodami jeżdżą, kiedy wychodzą z domu, kiedy wracają -
opowiadają mi Tatiana Grigorjew i Olga Małyszenko z bloku na osiedlu Tiszynskoje
w pobliżu dworca Białoruskiego. - Problem tylko w tym, że oni wszyscy są tacy
sami. Każdy jest podobny do tych bandytów z portretów pamięciowych, które
pokazują w telewizji. My dzwonimy na milicję, żeby ich sprawdzili, ale tam
ciągle zajęte. Trzeba będzie pójść na posterunek. Za to udało się nam wypędzić z
naszego domu prostytutkę, która wynajmowała mieszkanie na czwartym piętrze. Do
niej cały czas przychodzili klienci, przede wszystkim "czarni". A kto wie, czy
taki bomby nie podłoży. Powiedziałyśmy, żeby się wynosiła, bo milicję na nią
napuścimy. Od razu wyjechała.
- A jesteście pewne, że wszystkiemu są winni ludzie z Kaukazu? - pytam.
- Oni już u nas dosyć zła narobili. To przez nich wszystko w Moskwie jest
takie drogie. Zobacz, wszystkie bazary ich, sklepy ich, restauracje ich. Gdzie
nie spojrzysz, tam "czarni". Ale teraz to się zmieni - zapowiada Olga. -
Chciałam wynająć sklep niedaleko stąd. W administracji powiedzieli, żebym
poczekała, bo jak wygonią "czarnych", to ceny spadną. A ja mam słowiański
wygląd, to na pewno mi sklep wynajmą.


[Podpis pod foto]
Moskiewski milicjant prowadzi zatrzymanych na targowisku handlarzy w ramach
wielkiej czystki osób pochodzenia kaukaskiego, 14 września

(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
19 18 Wrzesień 1999 NA wojnę, na Kaukaz
Kiedy przyjdą przeszukać dom(1)
Kiedy przyjdą prześwietlić dom,
wykład pierwszy 18 wrzesień 2010
66 18 Listopad 1999 Czeczeński podarunek
48 18 Pażdziernik 1999 Tak bardzo nas nienawidzą
08 18 Sierpień 1999 Nie z Rosją lecz z Dagestanem
Zadania do wykładu pierwszego 18 wrzesień 2010
30 18 Wrzesień 2001 Trzy ataki w jeden dzień
26 25 Wrzesień 1999 Śmiercionośny bumerang
22 24 Wrzesień 1999 Uderzenie w Grozny
27 27 Wrzesień 1999 Co po nalotach
28 28 Wrzesień 1999 Operacja chirurgiczna
25 25 Wrzesień 1999 Między Rosją a Czeczenią
30 30 Wrzesień 1999 Chłopi nie pozwolili
17 16 Wrzesień 1999 Miasto pod lupą
12 6 Wrzesień 1999 Wybuch bomby, wybuch wojny
14 14 Wrzesień 1999 Kto morduje Rosję

więcej podobnych podstron