247 05 (2)




B/247: W.Strieber - Wspólnota







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

ROZDZIAŁ PIĄTY
SOJUSZ ZAGUBIONYCH
Wspomnienia mojej rodziny
Wściekłość mą wzbudza myśl
o istotach do mnie podobnych, uciskanych przez śmierć,
wyjałowionych przez spekulacje,
które tulą się do ognisk łaskawej nocy,
i cierpię, myśląc o losie nas wszystkich

podpierających ściany w tym walcu gwiazd
DIANE ACKERMAN Lady Faustus
W potrzasku ciemności
Od samego początku dręczy mnie niepokój, że moja żona i syn mogą mieć swój udział w moich przeżyciach. W najlepszym przypadku byli zmuszeni znosić konsekwencje moich zmiennych nastrojów, w najgorszym zaś mogło okazać się, że są wplątani w sprawę przybyszów w równym stopniu co ja. Co prawda oboje z Anną staraliśmy się, by syn nie był obecny przy rozmowach na ten temat, a także nie odczuwał skutków mojego osobistego cierpienia. Od początku sprawą nadrzędną było utrzymanie go w stanie szczęśliwej niewiedzy.
Gdy skojarzyłem swoje przeżycia z opisami w Science and the UFOs nie napomknąłem o tym nikomu, nawet Annie. Jak już wspomniałem, ulegając pierwszemu impulsowi, chciałem wszystko zataić, a gdy okazało się to niewykonalne, poszukałem fachowej pomocy u Budda Hopkinsa. Nawet Anna nie miała o tym najmniejszego pojęcia, nie mówiąc już o naszym synku.
Po raz pierwszy poddając się hipnozie, Anna mogła jedynie domyślać się, że prosząc ją o relację z 4 października i 26 grudnia, z jakichś przyczyn uważamy te daty za szczególnie ważne. Nie powiedziałem jej nic nie dlatego, by zachować naturalność i spontaniczność jej wspomnień, lecz głównie dlatego, że istniało prawdo podobieństwo, jakkolwiek nikłe, że znajdujemy się pod ciągłą obserwacją przybyszów.
Hipoteza zakładająca istnienie kosmitów była przez nas omawia na jedynie w ogólnym zarysie. Dopiero po pierwszym seansie hipnotycznym żony, który odbył się 13 marca 1986 roku, wspomniałem, iż dopuszczam możliwość ingerencji istot pozaziemskich w nasze życie. Trudno się dziwić, że krótko potem, wieczorem 15 marca, Anna była zaszokowana, słysząc opowiadanie zaproszonej przez syna dziewczynki. Fakt, że zdecydowała się zostać i spędzić tam noc, świadczy ojej odwadze.
Z drugiej strony Anna posiada niezwykle aktywny i dociekliwy umysł i pewien jestem, że wrodzona ciekawość nie pozwoliłaby jej się wycofać. Kiedy zorientowała się, że w naszym życiu zachodzą niesamowite wydarzenia, zadziałał nasz system rodzinnego partnerstwa, który kazał jej przejąć kontrolę nad kierunkiem naszych intelektualnych dociekań. W ten sposób miałem po swej stronie jej otwarty i twórczy umysł oraz jej niezłomne przekonanie, że wszelkie spekulacje muszą znajdować oparcie w faktach.
Przed hipnozą przebłyski wspomnień Anny z 4 października dotyczyły mojego alarmu o pożarze domu, wybuchu i wołania naszego synka. Żadne z nas nie potrafi wytłumaczyć jej obojętności na moje ostrzeżenie o pożarze, jak również na głośną eksplozję. Jeżeli zaś chodzi o noc 26 grudnia to według Anny niczym nie różniła się ona od innych.
Okazało się, że kilka innych wspomnień dotyczy wcześniejszych wydarzeń. W marcu zeszłego roku opowiedziałem jej podobno, że którejś nocy latałem po pokoju". Sny o lataniu nie są bynajmniej czymś nadzwyczajnym ani też w najmniejszym stopniu patologicznym. Psychiatrzy generalnie wiążą je z ukrytym pragnieniem uwolnienia się od stresu. Ponadto w 1982 roku zdarzyła się historia z białą postacią", szczegółowo zanalizowana podczas hipnozy.
13 marca 1986 roku Anna została zahipnotyzowana przez doktora Roberta Naimana. Zdecydowaliśmy się na innego psychiatrę, by wykluczyć możliwość nieświadomie tendencyjnych pytań, jakie mógł by zadawać Don Klein z racji swojej znajomości tematu.
Wyczuwałem doskonałą okazję do uzyskania odpowiedzi na wiele pytań i byłem gotów uczynić wszystko, co w mojej mocy, by te odpowiedzi otrzymać. Jesteśmy z Anną małżeństwem na dobre i na złe. Cokolwiek się ze mną działo, miała prawo o tym wiedzieć, gdyż dotyczyło to również jej. Jeśli jej relacje w żadnym punkcie nie będą zgodne z moimi, będzie to oznaczać, że mój problem jest wyłącznie natury psychicznej, pomimo że nie byłem przypadkiem jednostko wym. W ten sposób upadłaby hipoteza o ingerencji przybyszów, dając pierwszeństwo przypuszczeniom na temat tajemniczych, nie znanych dotąd procesów psychicznych o określonych objawach fizycznych.
Bob Naiman miał już poprzednio do czynienia z pacjentami o podobnych problemach, reprezentował zatem to samo zdrowe podejście, co Don Klein.
W seansie brał również udział Budd Hopkins. Pytania przez niego zadawane poprzedzone są w tekście jego nazwiskiem. Pozostałe pytania zadawał dr Naiman.
Pomimo wszelkich postępów w przystosowaniu się do nowej sytuacji, jakie do tej chwili poczyniłem, muszę przyznać, że seans żony odebrałem jako wstrząsający. Było oczywiste, że Anna nie miała w związku z hipnozą żadnych konkretnych oczekiwań ani też nie próbowała się niczego doszukiwać, a jednak jej relacja wskazywała na silne oddziaływanie zewnętrzne na jej pamięć oraz na jej wyznaczoną rolę w naszym związku.
Hipnoza wykazała, że Anna nie wymyślała własnych historii, a wręcz przeciwnie
starała się nie pamiętać czegoś, co kategorycznie kazano jej zapomnieć. Wydawało się, że jest posłuszna wydanym wcześniej rozkazom, niweczącym wysiłki psychiatry z bardzo prostej przyczyny: moja żona najwyraźniej uwierzyła, że moje zdrowie psychiczne zależy od tego, czy dostatecznie szybko zapomni o pewnych wydarzeniach, od tego, czy będzie w stanie stworzyć mi bezpieczną i cichą przystań.
Podejrzewam, że takie rozumowanie nie jest pozbawione słuszności. Jej determinacja nie ustąpiła nawet pod działaniem hipnozy, co prawdopodobnie oznacza, że nie tylko uchroniła mnie w ten sposób przed szaleństwem, ale również całą rodzinę przed rozpadem.
Retrospekcję rozpoczęliśmy od wrażeń z nocy 30 lipca 1985. Z dziennika prowadzonego przez naszego syna wynikało, że mogła wówczas brać udział w pewnym incydencie. Nie było mnie wtedy w domu
wyjechałem w interesach, a żona z synkiem pojechała na wieś. Nie próbując niczego sugerować, dr Naiman rozpoczął seans od tamtej daty.
Hipnoza
30 lipca, 4 października i 26 grudnia 1985
Data: 13 marca, 21 marca 1986
PACJENT: Anna Strieber
PSYCHIATRA: dr med. Robert Naiman
Dr Naiman:
Rozpoczniemy od 30 lipca 1985. Byłaś wtedy sama z synem, prawda?

Tak.

Byliście na wsi?

Zgadza się.

Czy był tam ktoś z wami?

Tego dnia przyszło wielu robotników, więc mimo braku samochodu nie czułam się osamotniona. Whitley pojechał do miasta.
Wydaje mi się, że wzięłam rower i pojechałam do sklepu. Tak, pojechałam do sklepu. Pamiętam, że zastanawiałam się, jak tam dojadę. I tak nie pojechałabym samochodem, ale cieszyłam się, że mogę zostawić synka z robotnikami. Tak też zrobiłam. Zamierzaliśmy urządzić sobie małą ucztę i chciałam kupić coś do jedzenia.

Czy twój syn miał ochotę na coś do jedzenia?

Ja również. Wiedziałam, że gdy położę go do łóżka, poczuję się samotna. I tak właśnie było. Poza tym nie pamiętam nic szczególnego.

Nie jesteś przyzwyczajona zostawać z nim sama?

Nie, zwykle jeździmy wszyscy razem, a ponieważ nie prowadzę zbyt dobrze i raczej nie wybieram się bez Whitleya, więc nigdy nie zostawałam na noc sama z synem.

Chciałbym, żebyś skupiła się teraz na tym, co działo się po twoim powrocie ze sklepu.

W porządku.

O jakiej porze to było?

Po południu. Może nawet późnym popołudniem, wydaje mi się, że koło trzeciej lub czwartej. Robotnicy szykowali się już do wyjścia.

Przy czym pracowali?

Budowali basen.

I kiedy wyszli o czwartej, zostałaś sama z synem?

Tak.

Co się potem stało?

Nie pamiętam dokładnie, co jedliśmy na kolację, ale chyba nic wyszukanego. Możliwe, że coś upiekłam, nie jestem pewna. Wydaje mi się, że przywiozłam wiórki czekoladowe i zrobiliśmy ciasteczka. Musiało to jednak być wcześniej, bo pamiętam, że dawałam je robotnikom, ale mogło to równie dobrze być kiedy indziej. Pamiętam tylko, że któregoś dnia poczęstowałam ich ciasteczkami. Nie miałam wiórków czekoladowych i właśnie po nie pojechałam do sklepu. W każdym razie brakowało mi czegoś, po co musiałam pojechać do sklepu. Potrzebowałam papieru i... tak, pamiętam dokładnie, powie działam sobie: Dlaczego miałabym tu siedzieć bezczynnie, skoro mam rower?

Zatem jedliście kolację tylko we dwoje?

Tak.

Która to była godzina?

Szósta, w okolicach szóstej. (Niepewność w głosie.) Nie pamiętam kolacji. Czyżbyśmy byli do kogoś zaproszeni? Nie, nie wydaje mi się.

A o której godzinie położyłaś syna do łóżka?

Około ósmej. O siódmej trzydzieści.

Nie byłaś tym zachwycona.

Cóż, nie jest lekko mieć dzieciaka na głowie przez cały dzień. Poza tym wieczorem szybko ogarnia mnie znużenie i to nie ja zwykle układani go do snu. Nie dorównuję Whitleyowi w czytaniu bajek na dobranoc, dlatego, kiedy on wyjeżdża, usypianie dziecka nie idzie mi najlepiej.

Ale tym razem poszło dobrze?

Tak... Nie pamiętam. Nie... Nie mogłam obejrzeć filmu w telewizji, bo nie mieliśmy jeszcze założonej anteny. Ale mieliśmy video. Nie sądzę jednak, bym coś oglądała. Pamiętam, że Whitley wrócił wcześniej niż się spodziewałam.

To znaczy kiedy?

Następnego dnia.

Czy pamiętasz coś szczególnego z tej samotnej nocy?

Nie... no, nie.

Czy dziecko wołało cię w nocy?

Nie sądzę.

Spałaś jak zwykle
mocno?

Tak mi się wydaje. W nocy na wsi człowiek czuje się taki samotny. Możliwe, że słyszałam jakieś hałasy, ale nie przejmowałam się nimi, wiedząc, że drzwi są zamknięte.

Czy system alarmowy był włączony?

Tak.

Czy często słyszysz kroki... dźwięki?

To nie kroki... Wątpię, żeby to był odgłos kroków. Nie zawsze można złowić ten dźwięk, jest bardzo cichy. Nie nazwałabym go hałasem.

W porządku, dam ci jeszcze minutę, bo chcę, żebyś skupiła się teraz najbardziej, jak potrafisz. Posiadasz w tej chwili niezwykłą zdolność koncentracji. Skup się na tamtej nocy, począwszy od zmierzchu.

To dziwne. Pamiętam całe popołudnie, a absolutnie nic z wieczoru po wyjściu robotników. (Długa przerwa.)

W porządku, nie będziemy już więcej o tym rozmawiać. Możliwe, że gdy wyprowadzę cię z transu, przypomni ci się coś na ten temat. Postaraj się wówczas zachować to w pamięci, jeśli w ogóle cokolwiek przyjdzie ci do głowy.

Dobrze. (Nic takiego się nie stało. Wspomnienia Anny urywają się tuż przed kolacją i pojawiają z powrotem od momentu mojego powrotu następnego dnia. Wszystko, co zaszło w tym czasie, zostało wymazane z pamięci, jakby pod wpływem potężnej sugestii. Wcześniejsze wspomnienia z tamtego dnia są niczym nie zakłócone.)

W związku z procedurą, stosowaną w naszych seansach, może okazać się, że pewne wspomnienia zostaną dziś uwolnione, lecz wyłonią się w twej świadomości dopiero po zakończeniu transu. Bądź zatem czujna.

W porządku.

Przejdźmy teraz do tamtego wieczora, czwartego października. Jeżeli dobrze zrozumiałem, byłaś wtedy z Whitleyem, synem i waszymi gośćmi, Jacquesem i jego przyjaciółką...

Annie.

Idziecie już spać. Bawiliście się znakomicie, zjedliście dobrą kolację, dużo wina, długie rozmowy. Czy nie tak?

Czy ja wiem? Byliśmy w restauracji, to wszystko.

Aha.

Następnego dnia mieliśmy ubaw z Jacques'a, który wskoczył do lodowatej wody w basenie.

Cofnijmy się jeszcze do nocy z czwartego października. Powie działaś dobranoc gościom, twój syn oczywiście już dawno śpi...

Wróciliśmy późno. Siedzieliśmy w restauracji prawie do dziewiątej. Jacques i Annie byli już u nas przedtem, ale wtedy spali na tapczanie. Teraz po raz pierwszy zobaczyli nasz pokój gościnny. Dopiero niedawno wstawiliśmy tam łóżko. Byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że zaraz po przyjściu wskoczyliśmy w piżamy i położyliśmy się do łóżek. Chyba nie rozmawialiśmy długo.

Tak?

Wyjechaliśmy później niż zwykle, albo też... Nie, nie pamiętam. Chyba dlatego właśnie jedliśmy w restauracji. Nie było już czasu na zakupy. Musieliśmy zatem z jakiegoś powodu wyjechać później niż zwykle.

To było w piątek po południu?

Tak.

Więc powiedziałaś wszystkim dobranoc i ty z Whitleyem udaliście się na górę?

Tak.

Opisz mi, co działo się w nocy. Skup się najmocniej jak potrafisz.

(Długa przerwa.) Noc była niespokojna, ale nie pamiętam, dlaczego. (Przerwa. Oznaki niepokoju.)

O czym myślisz w tej chwili?

Nie bardzo wiem.

Właśnie wykrzywiłaś twarz i zacisnęłaś powieki.

Mam wrażenie, że działo się bardzo dużo, ale nie potrafię tego sobie przypomnieć. Pamiętam, że Whitleyowi wydawało się, że płonie dach. Nie pamiętam, by coś się paliło, ale pamiętam, że zbiegło się wiele rzeczy na raz... to było jak... wyglądało jak kulminacja kilku wydarzeń. Nie mogę... nie mogę... wydawało mi się, że mimo późnej pory wcale nie jest ciemno, ale to wspomnienie jest niejasne. Chyba było jaśniej niż zwykle. Zazwyczaj jest tam bardzo ciemno, zupełnie ciemno. Ale raczej nie tym razem. Mam wrażenie, że Whitley przez całą noc wstawał i cały czas coś się działo, raz to, drugi raz tamto, a w końcu ten dach. To nie był pożar dachu. Chodziło o piec, ale z zupełnie innej przyczyny.

Co ci przychodzi na myśl w tej chwili?

Nic.

Nic? Skoncentruj się.

Widzę światło. To znaczy wokół nie jest ciemno. Rozumiesz, nie jest ciemno.

Przecież powiedziałaś, że wracając z restauracji zwróciłaś uwagę na fakt, że było bardzo ciemno.

Tak powiedziałam?

Owszem.

Pamiętam, że w domu panowała ciemność, nie można było nic zobaczyć. Pomyślałam, że nie będą mogli obejrzeć sobie pokoju gościnnego, a przecież widzieli go po raz pierwszy. Oczywiście mogli zapalić światło. Na zewnątrz ciemność była nieprzenikniona. Nie sądzę, byśmy zapalili wiele świateł
po prostu poszliśmy spać. Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni i śpiący. Jako gospodyni przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinniśmy usiąść na moment, wypić drinka i porozmawiać, ale wszyscy wydawali się myśleć wyłącznie o łóżku.

O której godzinie to było?

Myślę, że około dziewiątej.

Kiedy wróciliście z restauracji?

Człowiek szybciej się tam męczy. To śmieszne, ale dotyczy to wszystkich bez wyjątku. Nigdy nie siedzimy do późna.

Nie wiem, jak to wygląda w kalendarzu, ale wydaje mi się, że tamtej nocy księżyc znajdował się w nowiu i dawał bardzo mało światła. (Dr Naiman nie wiedział, że tamtej nocy dom spowiła gęsta mgła
noc więc była ciemna choć oko wykol, również z braku świateł w tej skąpo zaludnionej okolicy. Ubywało księżyca, który pojawił się około 22.30 i zaszedł tuż przed świtem.)

Nie.

Ale co nie?

Nie... nie wiem. Wydawało mi się, że było jasno.

Opowiedz mi o tym.

Wspólnota

Nie, nie wydaje mi się... To znaczy, miałam oczy zamknięte, ale czułam, że nie jest ciemno.

Mówisz cały czas o nocy czwartego października?

Staram się. Idziemy spać. Znacznie lepiej pamiętam kolację w restauracji. Wychodzimy z lokalu, idziemy na parking. W samo chodzie jest zimno, bardzo zimno. Wokół ciemność, ale restauracja jest oświetlona na zewnątrz. Noc wydaje się bardzo ciemna. Może to kontrast ze światłami restauracji sprawia, że... ale nie, noc jest czarna jak smoła. Skąd zatem ten blask? Z gwiazd? Nie wydaje mi się, by było pochmurnie, ponieważ wówczas noc jest jaśniejsza. Z kolei w pogodną noc widać czerń nieba, lecz również gwiazdy. A ja nie...

Wróćmy do momentu, kiedy leżysz w łóżku. Jest nieco po dziewiątej.

Czułam się skrępowana, mając gości w domu
wydawało mi się, że nie możemy głośno rozmawiać; nasz dom jest bardzo akustyczny.

Co takiego?

Nasz dom jest bardzo akustyczny.

Musieliście więc zachowywać się cicho?

Masz wrażenie, że słychać, jak przewracasz się w łóżku, nie mówiąc już o normalnej rozmowie. No więc, szepczesz i czujesz się skrę powany. Nie mogłam też oswoić się z myślą, że na dole śpi tyle osób, ponieważ zazwyczaj leży tam tylko nasz syn i jest pusto... w kuchni..., a tym razem pełno ludzi. Rozumiesz, dom był pełen ludzi.

Czy dawało ci to poczucie bezpieczeństwa?

Nie o to chodzi, czułam się po prostu inaczej.

Ale pamiętasz, jak rozmawiałaś szeptem z Whitleyem w łóżku?

Niezupełnie. Jak przez mgłę. Prawdę mówiąc niewiele z tego pamiętam.

Czy było wam wygodnie?

No, raczej tak... Tak, zawsze jest nam wygodnie.

W taką październikową noc musi być tam bardzo chłodno.

Październikową? To był listopad, nie
grudzień.

Nie, rozmawiamy o czwartym października.

Października?

Tak. Jacques i Annie byli u was w październiku...

Wydawało mi się, że to grudzień, bo pamiętam śnieg. Ale przecież w październiku śnieg jeszcze nie padał.

Nie?

To mało prawdopodobne. Pamiętam śnieg. (Być może pomyliła październik z grudniem lub też w ten sposób skojarzyła gęstą mgłę.) Pamiętam, że było bardzo zimno.

Czy przypominasz sobie, jak byłaś ubrana w restauracji?

Nie, ale nie mogła to być żadna kreacja. Najprawdopodobniej miałam na sobie codzienne ubranie. Spódnicę... Chyba nawet się nie przebrałam.

Interesuje mnie, na ile było ci zimno. Czy byłaś dostatecznie ciepło ubrana?

Mogłam nie być, ponieważ jechaliśmy prosto z miasta, a wszystkie ciepłe rzeczy zostawiam w domku. Tam jest zawsze zimno, dopóki nie rozpalimy w piecu. Z pewnością byłoby mi zimno, gdybym nie okryła się elektrycznie ogrzewanym kocem.

Jak reagowało twoje ciało tamtej nocy?

Z początku było mi zimno, potem ogrzałam się. Kiedy Whitley mnie zbudził, w pokoju było bardzo gorąco.

Kiedy to było: w nocy, czy rano?

Ach, to było w środku nocy, tak.

Opowiedz mi o tym.

Whitley mówił coś o kominie. Wydawało mu się, że zapalił się dach. Ale wiedziałam, że to nieprawda, gdyż nie było widać ani płomieni, ani blasku ognia. (Po raz pierwszy obudziłem ją, gdy mnie samego wyrwało ze snu światło za oknami. Zanim zareagowała, światło zmieniło się w nikły blask na podwórzu.) Gdyby dach naprawdę się palił, byłby cały rozświetlony blaskiem płomieni. Whitley widział ten blask, a ja nie.

Czy powiedział ci o tym blasku, kiedy się obudził?

Cóż, powiedział... nie pamiętam dokładnie, ale domyśliłam się, że widział płomienie albo ich blask. Nie, nie płomienie. Nie wiem, nie miało to dla mnie najmniejszego sensu.

Czy to możliwe, że wcale nie otwierałaś oczu?

Tak.

Naprawdę?

Naprawdę.

A mimo to wspomniałaś coś na temat światła tamtej nocy.

To wrażenie już minęło. Ale pamiętam, że była to niespokojna noc.

Wiesz oczywiście, że jest tu z nami Budd. Chciałby zadać ci teraz kilka pytań.

Proszę.
Budd Hopkins:
Czy tamtej nocy coś ci się śniło?

Nie przypominam sobie.
Budd Hopkins:
Stwierdziłaś, że noc była niespokojna. Czy to z powodu koszmarów?

Daj mi pomyśleć... Chyba dlatego, że przez większą część nocy nie było przy mnie Whitleya, który dokądś wyszedł. Wiesz, on czasami wychodzi w nocy. Idzie pracować albo tak po prostu wychodzi z łóżka.

Dokąd poszedł tamtej nocy?

Zszedł na dół.

Czy czujesz, kiedy Whit wychodzi z łóżka?

Tak. Czuję się wtedy samotna. Wolałabym, żeby tego nie robił.

Czy wyszedł zaraz po tym, jak powiedział ci, że dach się pali?

Myślę, że już wcześniej go nie było. Wrócił dopiero po pewnym czasie. Całą noc coś robił.

Z pewnością nie zaznałaś tej nocy zdrowego, głębokiego snu, prawda?

Nie odpoczęłam zbytnio, ale nie wiem, co mi przeszkadzało.

Czy słyszałaś głos syna?

Tak!

Słyszałaś go?

O, tak. Brzmiał w nim strach, ogromny strach.

Czy często zdarza mu się krzyczeć w nocy?

Czasami śnią mu się koszmary. Ale tym razem był bardzo wystraszony. Pamiętam, że wyczułam w jego głosie wielkie przerażenie
chyba wystraszył się bardziej niż zwykle.

Czy krzyczał głośno?

O, tak. O, tak! To było bolesne. (Nikt inny nie pamiętał krzyków synka oprócz tego, gdy wołał mnie.)

Czy gdyby nic nie zakłócało ci snu, mogłabyś nie usłyszeć tego krzyku?

Na pewno nie! To prawda, że Whitley zazwyczaj budzi się pierwszy, ale ja wszystko słyszę.

Więc nie spałaś zbyt mocno?

Nie, słyszałam ten krzyk wyraźnie.

Wiem, że go słyszałaś, chciałbym się jednak dowiedzieć, czy...

Nie, nie. Słyszałam na pewno. Musiałabym spać naprawdę kamiennym snem, by się nie obudzić. To był głośny krzyk.

Czy zawierał jakieś słowa?

Owszem, ale nie pamiętam ich. Był pełen strachu. Coś musiało go przerazić. Pomyślałam, że ktoś zrobił mu krzywdę. To był zupełnie inny krzyk niż zwykle.

Dlaczego nie poszłaś zobaczyć?

Ponieważ Whitley był już w drodze na dół. Czułam się nieswojo. Chciałam również zejść do syna, ale coś mi mówiło, że nie powinnam.

Dlaczego nie?

Wydawało mi się, że Whitley... że chodziło o jego osobę. To on miał pójść.

Whitley miał tam pójść?

Tak. Ja też chciałam zejść, ale czułam, że nie powinnam.

Musiało ci być ciężko.

Owszem. Dręczyło mnie to, co się stało.

Kiedy zorientowałaś się, co się wydarzyło?

Nie pamiętam. Nie pamiętam.

Co się stało?

Pamiętam tylko, że Whitleya nie było przez dłuższy czas. Długo nie wracał. Czasami, kiedy naszego synka dręczą koszmary, schodzi na dół i śpi z nim. To samo dzieje się w naszym mieszkaniu w mieście. Pamiętam, że czułam się bardzo samotna i nawet złościłam się trochę. Byłam samotna i zagubiona. Czułam się nieswojo. On wciąż wychodził, wciąż wychodził. (Nigdy nie spałem i nie śpię w pokoju syna.)
Budd Hopkins:
Czy wyszedł, gdy wasz synek płakał?

Whitley wychodził. Ciągle dokądś wychodził.
Budd Hopkins:
Chciałbym, żebyś teraz zrobiła rzecz następującą: wyobraź sobie, że leżysz bardzo, bardzo wygodnie. Jesteś odprężona, tak jak wtedy w nocy. Chcę, żebyś skupiła się na tym, co widzisz, czujesz i słyszysz. Czy masz czucie w rękach i nogach? Odpręż się.

Nie jestem odprężona. Nie czuję się odprężona. Nie mogę się zrelaksować, jeżeli wtedy czułam się inaczej. Wokół działo się zbyt wiele.
Budd Hopkins:
Czy coś działo się w sypialni, czy może Jacques i Annie...?

Nie, ich to nie dotyczyło. Coś stało się w naszym domu i chciałam się dowiedzieć, co. Wyglądało to, jakby... Coś się działo w domu, a ja chciałam się dowiedzieć, co! Wokół tyle się działo, a ja nic z tego nie rozumiałam!

Dlaczego nie wstałaś z łóżka, by się przekonać?

Nie mogłam. Bałam się. Wydawało mi się, że nie powinnam tam iść. Nie powinnam. Czułam się jak dziecko, któremu matka przykazała: Masz tu zostać", a które umiera z ciekawości, ale nie rusza się z miejsca, ponieważ tak mu polecono. (Ciekawe, że założyła, iż rozkazująca jej siła jest rodzaju żeńskiego.)

Czy ktoś cię w ten sposób wyszkolił?

No, cóż. Wszyscy jesteśmy w ten sposób wychowywani w dzieciństwie.
Budd Hopkins:
Kto ci nakazał zostać?

Nikt mi nie nakazał! Po prostu musiałam zostać i koniec!

Czy to Whitley tak ci powiedział?

Nie. On po prostu wyszedł. Nie, to nie on.

Nie uległaś pokusie, by zapalić światło?

O, nie. Nie wolno mi było nic zobaczyć.

Kto tak powiedział?

Nikt. Po prostu wiedziałam, że tak ma być.

Nie wolno ci było nic zobaczyć?

Nie. Zdawałam sobie z tego sprawę i dlatego właśnie się martwiłam. Miałam nie ruszać się z łóżka, a tam na dole mój synek krzyczał z przerażenia. Whitley powiedział, że dach się pali, a ja nie mogłam nic zrobić. To tak jakby ktoś ci mówił: Słuchaj, za chwilę nasz samochód roztrzaska się o skałę, ale ty zachowaj spokój i nic nie rób!

Dziwne polecenie.

To nie było polecenie. Widzisz, sęk w tym, że to wcale nie było polecenie, z całą pewnością nie było.
Budd Hopkins:
Anno, czy możesz coś dla mnie zrobić? Chcę, żebyś nie otwierając oczu rozluźniła się, odprężyła...

Nie mogę się odprężyć.

...na tyle, na ile to możliwe. Chcę, żebyś przeżyła teraz krótki sen, fantazję na temat tamtych wydarzeń. Zgoda?

W porządku.

W jakimś stopniu dotyczy to też Whitleya i waszego syna.

Ale mnie nie!

Dobrze, dobrze, to będzie tylko sen. Powiedz nam, co pamiętasz.

Przyszli po Whitleya. Whitley musi iść z nimi.

Proszę?

Przyszli po Whitleya i musi z nimi pójść. Ja mam tu zostać.

Kto przyszedł?

Nikt znajomy. Po prostu mam przeczucie, że on musi pójść. To uczucie podobne do tego, gdy ktoś wyrusza na wojnę. Jedni idą, drudzy zostają.

Czekaj, wygląda na to, że zmieniłaś zdanie. Wcześniej tego samego wieczoru, kiedy wydawało ci się, że Whitley wychodzi, powiedziałaś, że często schodzi na dół, by pisać.

Ale nie w naszym domku. Tutaj pisze na górze, choć rzadko, bo, żeby cokolwiek widzieć, musiałby zapalić górną lampę. Miałam na myśli nasze mieszkanie w mieście
tam rzeczywiście wstaje w nocy. Przekonałam się, że w nocy robi wiele rzeczy. Nie zawsze się budzę, czasami tylko to wyczuwam.

Mówisz, że zdarza się to tylko w mieście?

Tak.

Więc to, że wstał tamtej nocy...

Tak, to było rzeczywiście coś niezwykłego. Zwykle śpi spokojnie, naprawdę. Myślę, że lepiej tam wypoczywa. Kładzie się do łóżka i zasypia, bo nie ma dokąd iść, nie ma co pisać, nic go nie kusi, no więc dłużej śpi rano. Ja za to wstaję wcześnie i czy tam.
Budd Hopkins:
Jak sądzisz, dlaczego Jacques i Annie nie zerwali się z łóżka na krzyk waszego syna? Czyżby ich to nie obchodziło?

Wydawało mi się, że też wstali. (Okazało się, że to nieprawda. Żadne z nich nie pamięta, by budzili się w nocy, przy czym oboje byli na tyle przytomni, by rejestrować swoje wzajemne poczynania.)

Słyszałaś ich?

Wydaje mi się, że słyszałam, jak Annie... przemawia do mojego dziecka. Musiała pierwsza się przy nim znaleźć. Pamiętam, że odczułam... odczułam coś w rodzaju zazdrości, że to nie ja, że nie mogę się ruszyć z miejsca. To nie w porządku, w końcu jestem matką. Stawiało mnie to w złym świetle. Mogło wyjść na to, że nie dbam o własne dziecko. (Annie Gottlieb ani na chwilę nie opuściła w nocy pokoju gościnnego, ani też nie uspokajała naszego syna.)
Budd Hopkins:
Gdy usłyszałaś krzyk, czy poczułaś, jak sztywnieją ci mięśnie nóg?

Tak! Zwykle to Whitley idzie do dziecka, ale tym razem brzmiało to tak poważnie, że też chciałam pójść. Zaraz... dlaczego wydawało mi się, że ktoś tu był?

Co masz na myśli?

Nie wiem dokładnie. Jakby był z nami przyjaciel czy coś w tym rodzaju. To tylko przebłysk. (Później powiedziała, że odnosiło się to do naszej sypialni, gdzie, jak się jej zdawało, widziała przyjaciela". Nie powiedziała nic więcej na ten temat. Zapytana po dwóch tygodniach o to wspomnienie nie miała nic do dodania.)

Co cię wstrzymywało?

Nie wydaje mi się, żeby coś mnie wstrzymywało. Po prostu byłam przekonana, że nie powinnam schodzić.
Budd Hopkins:
Czy kiedykolwiek przedtem ulegałaś podobnym uczuciom?

Chyba nie.

Czy jest to znajome uczucie?

Nie... nie .. Ale kiedyś zawsze tak robiłam, rozumiesz.

Co takiego?

Jeśli mogłam wybierać, to zawsze to robiłam. Bo jeśli to zrobisz, masz świadomość, że to zrobiłeś, rozumiesz mnie?

Niezupełnie.

Chodzi mi o to. że nie uważam się za osobę, która nic w życiu nie zrobiła. To nieprawda.

Zatem to sprawa względna.

Też nie do końca, ponieważ to Whitley zawsze wstaje w nocy, nie ja.

W porządku. Możemy teraz przejść do tego, co działo się rano?

Trudno mi przypomnieć sobie cokolwiek związanego z tym porankiem, ale spróbuję. Nie wiem, co jedliśmy na śniadanie. Pamiętam, że poszliśmy popływać. Zakładaliśmy się o to, czy Jacques wskoczy do wody, a była bardzo zimna. Ja nawet nie próbowałam. A może jednak? Nie, chyba nie. Założyłam wprawdzie kostium kąpielowy, lecz nie byłam w stanie nawet zamoczyć stóp. Czułam się głupio, bo Jacques wskoczył do wody. Jacques był pierwszym i jedynym, który się wykąpał. Nawet Whitley nie wskoczył, a jeśli, to tylko na chwilę. Annie chciała dorównać Jacquesowi
ona jest jeszcze mniejsza ode mnie. Wszyscy podpuszczaliśmy Jacquesa
to była niezła zabawa.

Nie -pamiętasz, co jedliście na śniadanie, a czy możesz coś powiedzieć o atmosferze przy stole?

Wydaje mi się, że było przyjemnie. Sympatycznie.

Jak się czuł twój synek?

Nie pamiętam. Chyba dobrze.

W porządku. Czy chciałabyś coś dodać na temat tamtej nocy czwartego października albo następnego ranka?

Tylko tyle, że czułam się zdezorientowana, widząc rano, że dach nie jest popalony.

Zdziwiło cię to?

Tak. Wydawało mi się, że powinien się spalić. Budd Hopkins:
A co powiesz o wybuchu?

Może właśnie z tego powodu noc wydała mi się taka ożywiona.

Co przez to rozumiesz?

Wszystkie nocne hałasy.

Jakie hałasy?

(Długa przerwa.) Nie pamiętam.

Czy potrafisz je opisać?

Wydawało mi się, że słyszę wiele odgłosów. W każdym razie to nie była spokojna noc
takie odniosłam wrażenie. Zdawało mi się, że w domu ktoś jeszcze przebywa oprócz Annie i Jacques'a, bo oni byli w swoim pokoju i z niego nie wychodzili. Ale... potem słyszałam, jak Annie uspokaja nasze dziecko... to był kobiecy głos... Sądziłam, że to Annie. To musiała być Annie.

Czy rozpoznałaś jej głos?

Tak. Tak mi się wydaje. Tak mi się wydaje. Ach, mam takie wrażenie..., bardzo ogólne i mgliste... to dlatego, że nie mam dobrej pamięci. Odniosłam niejasne wrażenie, że oni byli jak spowici kokonem. Zamknięci w swoim pokoju.

Jacques i Annie?

Tak.

Jak to się stało?

No, po prostu byli zamknięci. Nie mogli się wydostać, rozumiesz?

Sądzisz, że zostali sparaliżowani czy coś w tym rodzaju?

Wiem tylko, że nie wyszli z pokoju. Wcale nie mieli takiego zamiaru. To dziwne. Zwykle, gdy śpisz na piętrze, to wydaje ci się, że na dole wstaną wcześniej i będą chodzić po domu, więc będziesz słyszeć ich, a oni ciebie, ale wtedy wiedziałam z góry, że tak nie będzie. To bardzo niejasne uczucie, ale tak właśnie pomyślałam: że nie wyjdą z pokoju. Zamknęli drzwi i nie wyszli z pokoju. Pamiętam, że kiedy zeszłam rano, drzwi nadal były zamknięte i wtedy pomyślałam: Aha, wciąż tam siedzą. Zastanawia mnie, czy w końcu się pokażą, a może nie mogą się wydostać? Wiedziałam z całą pewnością, że są w środku, a jednak miałam irracjonalne uczucie, że wcale ich tam nie ma.
Budd Hopkins:
Czy wydaje ci się w tej chwili, że ta osoba mówiąca do twego syna...

Próbowała go uspokoić.

No więc musiała jednak wyjść z pokoju.

Tak, jeśli to była Annie. To musiała być Annie. Budd Hopkins:
Czy słyszałaś, co mówiła?

Pojedyncze słowa, bardzo niewyraźnie, Co się stało?", czy coś podobnego. Ale pamiętam, jak pomyślałam, że wszyscy znaleźli się tam przede mną.

Chciałbym, żebyś przeskoczyła teraz do dwudziestego szóstego grudnia 1985. Co pamiętasz z tego dnia? Skoncentruj się.

To był dzień po... Nic nie pamiętam.

Pomyśl, proszę. Kto był z wami?

Nikt.

Byliście wszyscy troje?

O, tak.

Czy to był dzień, w którym ukazała się sowa?

Tak mi powiedziano. Pamiętam tę sowę. Pamiętam też, jak Whitley opowiadał o krysztale.

O czym?

O krysztale na niebie. Ale to było jeszcze przed sową.

Co to jest kryształ na niebie"?

Wielki kryształ na niebie.

Widziałaś go?

O, nie.

Dlaczego mówisz O, nie", jakbyś...

Whitley widział wiele rzeczy, których ja nie mogłam dostrzec.

Czy szukałaś tego kryształu na niebie?

Nie, bo wiedziałam, że on nie istnieje.

Skąd wiedziałaś? Whitley to facet, który mocno stoi na ziemi.

Nieprawda.

Nieprawda?

Nie, w końcu kryształy nie unoszą się w powietrzu. Whitley powiedział, że kryształ w pewnym punkcie dotykał ziemi.

Nie byłaś zbytnio zaskoczona, gdy Whitley ci to opowiedział?

Nie.

Czy to stara historia?

Nie, to nie tak.

Dlaczego nie byłaś zaskoczona?

No, cóż... chyba sądziłam, że wyjaśni to później. Wiesz, kiedyś opowiadał, jak latał po pokoju. Co ty byś na to powiedział?

Kiedy to było?

W zeszłym roku.

Czy uważasz, że Whitley powinien się udać do psychiatry?

Skądże.

Nie?

Nie. Dlatego, że... uważam, że jest w stanie poradzić sobie z takimi problemami.
Budd Hopkins:
Wróćmy do tamtej nocy. Czy była niespokojna?

Jak huczne przyjęcie. (Nerwowy śmiech.) Działa się cała masa rzeczy. Czułam się tak, jakby obok odbywało się przyjęcie, na które mnie nie zaproszono.
Budd Hopkins:
Przyjęcie towarzyskie?

O, nie.

Wobec tego jakie?

Wiem tylko, że Jacques'a i Annie także nie zaproszono. Wszystko odbywało się na dole. Musiałam poczekać, aż wszyscy wrócą. (Ponieważ to pytanie, dotyczące czwartego października, zostało zadane podczas próby odtworzenia wydarzeń z dwudziestego szóstego grudnia, Anna prawdopodobnie pomyliła daty. Nie można zatem stwierdzić, czy mówiąc o wydarzeniach na dole", miała na myśli październik czy grudzień.) Czułam się, jakbym znów była dzieckiem i matka powiedziała mi: Nie możesz z nami iść. Poczekaj, aż przyjdziemy do ciebie na górę".
Budd Hopkins:
Chodziło mi o to, czy kiedykolwiek przedtem doświadczyłaś podobnego uczucia?

Jakiego?

Że dzieje się wokół ciebie coś, czego nie powinnaś oglądać. Coś takiego jak owej nocy.

Często wydawało mi się, że z Whitleyem dzieje się coś, o czym nie powinnam wiedzieć. Ja mam mu pomagać dojść do siebie, kiedy jest już po wszystkim
to moja rola. Ale sama nie mam wpływu na nic. To zależy tylko od niego.

Czy sądzisz, że Whitley sam to wszystko wymyślał?

Nie, wcale nie uważam, że Whitley ma halucynacje. Myślę, że oni interesują się nim ze względu na to, co ma w głowie. A ma rzeczywiście nieprzeciętny umysł.
Budd Hopkins:
Anno, chciałbym cię o coś zapytać. Pamiętasz noc na La Guardia Place...

La Guardia Place? Tak, pamiętam.

...kiedy coś cię uderzyło?

A, noc białej postaci".
Budd Hopkins:
Jakie są twoje wrażenia z tamtej nocy? Opowiedz nam o nich.

To było gwałtowne szturchnięcie w brzuch, o tu (kładzie ręce nieco poniżej żeber, w samym centrum brzucha), jakby ktoś dźgnął mnie nie jednym, lecz czterema palcami jednocześnie. To było... Uff! To było jak żart. Ale kto mógł to zrobić? Obudziłam się natychmiast.

Otworzyłaś oczy?

Nie sądzę. Ale usiadłam na łóżku, wyrwana ze snu. Mój synek obudził się w tym samym czasie pod wpływem koszmaru, że coś uderzyło go w brzuch. A potem Whitley
nie pamiętam dokładnie kiedy
następnego dnia czy kiedyś tam
powiedział mi rano, że coś uderzyło go w brzuch. Mówił też, że widział małą, białą postać; nasz syn mówił, że widział małą, białą postać i jego opiekunka twierdziła, że widziała małą, białą postać.
Budd Hopkins:
Spróbuj sobie wyobrazić, jak taka postać mogła wyglądać.

Jak mały duszek. Mały, biały duszek o delikatnych stopach. Wszędzie go pełno, znika jak na zawołanie. Przekonasz się, jak cię szturchnie. Opiekunka powiedziała, że z początku sądziła, iż to dziecko ubrane w prześcieradło, ale on wyglądał zupełnie inaczej. (Gdy czytałem o delikatnych stopach", drepczących po naszym mieszkaniu w 1982 roku, przyszły mi na myśl wspomnienia Annie Gottlieb, dotyczące odgłosów stąpania" w domku w 1985 roku. Podczas tego seansu moja żona nie znała jeszcze szczegółów relacji Annie Gottlieb.)
Budd Hopkins:
Inaczej? To znaczy jak?

Miał kanciastą głowę, był biały, niemal przezroczysty... Ja go nie widzę, Budd, ja go sobie tak wyobrażam. Budd Hopkins:
Czy miał jakieś fałdy?

Nie. Emanował za to słabą poświatę, ledwie widoczną w ciemności. Inaczej byłby niedostrzegalny. Budd Hopkins:
Czy był kolorowy?

Nie, po prostu biały.
Budd Hopkins:
Czy odzywał się do ciebie w jakiś sposób?

Nie.
Budd Hopkins:
Co, twoim zdaniem, tam robił?

Nie wiem, sądziłam, że to żart.
Budd Hopkins:
Czy posiadał ręce i nogi?

Tak.
Budd Hopkins:
A palce?

Tak, chociaż nie wydaje mi się, bym zauważyła palce u nóg. Miał spiczaste stopy. Wydawało się, że nie ma nic na sobie, a jednocześnie jest czymś okryty. Nie było widać ubrania jako takiego, szwów na materiale ani niczego podobnego, lecz z całą pewnością nie był też nagi. Miał małe, spiczaste stopy.
Budd Hopkins:
Czy mylisz, że pojawiał się więcej razy?

Co masz na myśli?
Budd Hopkins:
Czy widziałaś go więcej niż jeden raz?

Nie, szturchnął mnie tylko raz. Zastanawiam się teraz, czy nie widziałam go już przedtem, w dzieciństwie. Wiesz co... Zaczekaj. (Przerwa.) Wydaje mi się, że go widziałam, choć nie pamiętam dokładnie, kiedy. Wiesz, jako dziecko czułam się bardzo samotna. Zawsze byłam sama, choć teraz wydaje mi się, że ktoś mi towarzyszył. Nie miałam nigdy wyimaginowanych przyjaciół, nie wierzyłam w to. Zastanawiam się, czy on nie był ze mną w pokoju. Widziałam poświatę. Zupełnie nie bałam się tej białej postaci.
Budd Hopkins:
Czy to było w mieszkaniu na La Guardia Place?

Pomyślałam, że to trochę dziwne, iż pokazał się opiekunce. (Śmiech.) Uważam, że to bardzo złośliwe z jego strony. Budd Hopkins:
Czy jest w nim coś budzącego strach?

Nie. (Najwyraźniej zapomniała już, jak krzyczała obudzona przez uderzenie. To jedyny przypadek jej koszmaru, jaki pamiętam.) Budd Hopkins:
Czy jest w nim coś groźnego?

Nie.
Budd Hopkins:
Więc to tylko słodki, kochany mały...

No, niezupełnie. Narusza twoją prywatność, a powinien trzy mać się z dala i pilnować swego nosa. Mam uczucie
teraz, kiedy o nim myślę
że skądś go znam. Wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Wydaje mi się, że znałam go jako dziecko, ponieważ..., ale nie pamiętam. Sądzę, że to fałszywe uczucie. To nieprawda, to tylko teraz, pod wpływem chwili wydaje mi się, że go znam. Naprawdę nie sądzę, by tak było.
Pod działaniem hipnozy Anna zwróciła uwagę na fakt, iż część jej wspomnień została w jakiś sposób wymazana" i dopiero pod wpływem uspokajających zapewnień hipnotyzera, że nic podobnego już się nie zdarzy, dała się posłusznie wyprowadzić z transu.
Powodem jej frustracji była również świadomość, że pamięć zawiodła ją w najważniejszych momentach. Nie potrafiła sobie na przykład przypomnieć blasku widzianego przez zamknięte powieki. Zapytana o to wrażenie, wykazywała duże niezdecydowanie. Ostatecznie mogła mieć na myśli światło w gabinecie doktora Naimana. Postanowiła ponownie poddać się hipnozie i tydzień później spotkała się z doktorem Naimanem, któremu nadal nie znane były wyniki moich seansów.
Przed rozpoczęciem seansu Anna była bardzo rozmowna i imponowała doskonałą pamięcią szczegółów. Podczas hipnozy okazało się jednak, że nadal nie jest w stanie przypomnieć sobie czegokolwiek z dwóch najważniejszych nocy. Odniosła wrażenie, że krzyki, które słyszała w nocy, nie były krzykami syna, lecz moimi. Przed oczami stanęła jej moja twarz wykrzywiona konwulsyjnie w histerycznym wrzasku. Na ten widok poczuła strach, że coś było w stanie aż tak bardzo mnie przerazić. Ulotne wrażenie obecności osoby płci żeńskiej, wspomniane podczas pierwszego seansu, urasta tym razem do konkretnego wymiaru.
Niestety podczas dyskusji na temat jej hipnozy nierozważnie wymknęła mi się uwaga, że to prawdopodobnie ja krzyczałem w nocy 4 października. Nawet jeśli w ten sposób jej wspomnienia uległy pewnemu skażeniu, to ich wyrazistość i rzetelność, widoczne w protokole, mogą równie dobrze świadczyć o ich prawdziwości.
Ponieważ większą część seansu poświęciliśmy na z góry skazane na niepowodzenie wysiłki wydobycia wspomnień, które nie istnieją bądź też są nie do odtworzenia, zdecydowałem się przedstawić wyłącznie istotne partie materiału. W poprzedzającej seans rozmowie z dok torem Naimanem Anna wyjaśniała powody, dla których zdecydowała się ponownie poddać hipnozie.

Pamiętam bardzo niewiele zdarzeń, które miały miejsce w mojej obecności. Mam kilka parosekundowych przebłysków z przeżycia, które trwało półtorej godziny, mam na myśli faktyczne, wyraźne wspomnienia...

Ponieważ nagrywamy cały seans, dodam teraz dla porządku, że mamy dwudziesty pierwszy marca 1986 roku; Anna odpowiada na moje pytania dotyczące jej ostatniej wizyty, która miała miejsce tydzień temu. A jakie są twoje odczucia po hipnozie?

Odkryłam dwie rzeczy. Po pierwsze nie wiem, jak głęboki był mój trans, gdyż mimo to niezwykle ciężko było mi przywołać obrazy w moim umyśle. Ale podejrzewam, że ocenę należy pozostawić innym, chyba że, w miarę nowych doświadczeń, sama do tego dojdę. Po drugie cudowną rzeczą w hipnozie
prawdopodobnie główną przyczyną dobrego samopoczucia
jest to, że bariera, obecna zawsze przy kontaktach z innymi
nawet w przypadku rozmowy o sprawach przyziemnych, gdzie praktycznie nie ma żadnych tajemnic
nagle znika i czujesz absolutną szczerość. Nie w tym sensie, że ktoś wyciąga z ciebie rzeczy, o których nie chcesz mówić
nie odniosłam takiego wrażenia
lecz masz zupełną swobodę i nieograniczoną możliwość wypowiedzi. To bardzo pokrzepiające, ponieważ wystarczy jedynie skupić się na tym, co pragniesz odpowiedzieć, a nie, jak odbierze to twój rozmówca.

Dlaczego tu dzisiaj przyszłaś?

Myślę, że ta sprawa dotyczy w równym stopniu Whitleya co mnie, a poza tym nie sądzę... uważam, że powinnam podjąć jeszcze jedną próbę, zanim dam sobie z tym spokój... no i jestem też trochę zaintrygowana. Wszystkie wspomnienia, które ujawniliśmy ostatnio są bardzo niejasne i niepewne. Czuję się tak, jakby ktoś zamknął je na klucz. Nie potrafię powiedzieć, czy blade światło widziane pod powiekami pochodzi z lampy w tym pokoju, czy też rzeczywiście widziałam je w tamtym momencie... to takie niejasne... Czuję się zawstydzona, gdy ludzie tak usilnie próbują znaleźć rozwiązanie. Nie sądzę, żeby...

Jedna z twoich końcowych uwag brzmiała: Mogę teraz iść do domu i przesłuchać taśmy Whitleya".

Postanowiłam tego nie robić. W domu rozmawiałam z Whitleyem i zdecydowaliśmy, że na tym etapie stanowiłoby to błąd.

Rozumiem. Wtedy jeszcze nie byłaś zdecydowana przyjść tu ponownie?

Doszłam do wniosku, że jeśli chcę sama kierować własnym życiem, to powinnam przyjść. Zapytałam Whitleya, co sądzi o tym, żebym spróbowała jeszcze raz, zanim przesłucham jego taśmy, a on przyznał mi rację.

Ale to była twoja inicjatywa?

O, tak. Jestem tu dzisiaj z własnej woli. Gdybym powiedziała: Dość tego", nie siedziałabym tutaj.

Co o tym wszystkim sądzisz?

To intrygujące.
Budd Hopkins:
Podstawowa zasada obowiązująca dzisiaj: Nie martw się, że powiesz coś, co ja lub Whitley chcielibyśmy od ciebie usłyszeć.

Lub coś, co sama chciałabym usłyszeć.

Nie przejmuj się tym. Nie próbuj decydować, czy to stosowne czy nie.

Tego się nie obawiam. Martwię się natomiast o swoje ukryte motywacje, o podświadomość. Świadomie nic takiego nie zrobię.
Budd Hopkins:
Po prostu, nie próbuj cenzurować czy też osądzać własnych wypowiedzi.
Dr Naiman:
Nie zamierzamy wcale obarczać cię odpowiedzialnością za twoje ukryte motywacje
wręcz przeciwnie, ich ujawnienie będzie bardzo korzystne. Pozwól działać podświadomości, nie ma w tym nic złego. Oczekujemy wszelkich skojarzeń. Wyglądasz na zakłopotaną.

Chcesz powiedzieć, że jeśli moja podświadomość podpowie mi: Chrzanić to, wszyscy inni widzieli to światło, więc ja też muszę je widzieć..."

To wcale nie podświadomość! To działanie jak najbardziej świadome! Właśnie na tej zasadzie nic nam nie wyszło ostatnio.

To tak, jakbyś widział wypadek i wszyscy oprócz ciebie zdążyli zapisać numery samochodu. Wychodzisz na idiotę.
(Następnie dr Naiman wprowadził ją w trans. Przez chwilę opisywała wielki, przepiękny dom w stylu wiktoriańskim, stojący na trawiastym wzgórzu. Wkrótce stało się jasne, że nie jest to symbol latającego talerza, lecz raczej naszego życia rodzinnego.)

Czy jesteśmy gotowi przerwać teraz sen o domu?

Tak.

Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to zamienię się miejscami z Buddem, który przejmie rolę zadającego pytania.

Dobrze.
(Wszystkie kolejne pytania zadawane były przez Hopkinsa. Dalsza indagacja, dotycząca białej postaci", wykazała w końcu, że Anna nie spotkała jej w dzieciństwie.
Przechodząc do nocy, gdy biała postać pojawiła się w naszym mieszkaniu, Hopkins starał się wydobyć z Anny wszelkie uczucia, jakie wobec niej żywiła.)

Dziwi mnie, że w ogóle się ujawnił. Gdyby uderzył jedynie Whitleya, potraktowałabym to jako jego kolejną dziwaczną historię; pewnie powiedziałabym coś w rodzaju: Jeszcze jedno niewyjaśnione zdarzenie do kolekcji". Ale ponieważ uderzył także mnie i nasze dziecko, potwierdził w ten sposób swoje istnienie, co uznałam za bardzo dziwne. Uderzając wszystkich po kolei... ujawnił się. Nawet, gdy ukazał się opiekunce na schodach przeciwpożarowych, sprawa nie była jeszcze przesądzona
najprawdopodobniej uznalibyśmy, że dziewczyna zwariowała albo był to niekonwencjonalny włamywacz. Gdyby nawet zobaczył to nasz synek, nie uwierzyłabym mu
pomyślałabym, że coś mu się przywidziało. Ale jednak coś go uderzyło. Gdyby nie to, pomyślałabym, że po prostu przywidział mu się Kacper. Przyjazny Duszek i potraktowałabym to jako sen. Gdyby nawet tak się złożyło, że ojciec i syn mieliby podobne sny... czasami zdarza się, że ludzi łączy niewidzialna nić, owszem, byłoby to intrygujące, lecz jedynie do pewnego stopnia. Dlatego ogromnie interesuje mnie, dlaczego ten duszek w taki sposób zdradził swą obecność.

Zastanów się przez chwilę i wyobraź sobie dialog, wyimaginowany dialog: pytania, które byś mu zadała i jego odpowiedzi. Co mogliby powiedzieć Whitley i wasz syn...

Nie potrafię sobie wyobrazić takiej rozmowy. Nie wydaje mi się, by można z nim porozmawiać. To znaczy, nie potrafię... on po prostu nie wygląda na coś, z czym można porozmawiać. Oni nie umieją mówić. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Nie przyszłoby mi nawet do głowy pytać go o cokolwiek. Wcale nie czuję, że chciałby ze mną rozmawiać ani też, że potrafi mówić. Gdyby nawet potrafił, to niekoniecznie pragnie się porozumieć.

Ostatnie pytanie na ten temat, skoro wiemy już, że widziano go u was kilkakrotnie... Czy kiedykolwiek zdawało ci się, że widziałaś go przedtem? Czy dopuściłaś do siebie myśl, że jego obecność nie jest dla ciebie czymś nowym?

Nie. Wiem, że Whitley mógł odnieść takie wrażenie, bo on widzi różne rzeczy kątem oka. Dlatego właśnie sądzę, że uderzenie mnie było dużym błędem. Może to sprawdzian realności, podobnie jak późniejsze ukazanie się opiekunce? Wygląda na to, że popełnił w ten sposób błąd, bo jakby nie przemyślał do końca swych planów.

Jakie, według ciebie, miał plany?

No, tego już nie wiem. Uderzyć kogoś i zwiać
to jak dziecinna psota.

Przejdźmy zatem do czegoś innego. Chcę, byśmy przenieśli się w czasie do dnia czwartego października. To dziwna noc, z której pozostały ci jedynie strzępki i przebłyski wspomnień. Zacznijmy od momentu, gdy usłyszałaś krzyk swego synka. Zastanów się przez chwilę i spróbuj usłyszeć ten dźwięk, tak jak słyszałaś go tamtej nocy. Leżysz w łóżku, wsłuchaj się w dźwięki, w słowa... Co to za słowa, jaki głos je wypowiada?

Nie wiem, czy zawołał Mamusiu, mamusiu" czy też Tatusiu". Wydawało mi się, że po prostu krzyknął. Chyba zawołał mnie, chociaż wszyscy twierdzą, że Whitleya. Na pewno wrzasnął. (Druga przerwa. Widoczne napięcie. Krótki oddech.) Nie chcę tego powiedzieć, ponieważ czuję, że powiem to pod wpływem rozmowy z Whitleyem. Dlatego nie chcę tego mówić.

Nie przejmuj się tym, powiedz to, co czujesz.

No cóż, Whitley powiedział mi, że to on krzyczał. Tak mi powiedział. Teraz ta myśl zagnieździła się w moim umyśle i za każdym razem, gdy myślę o tych krzykach, słyszę Whitleya. Ciężko mi z tym, bo Whitleyowi nie wolno krzyczeć z przerażenia. On ma nas bronić. Ale ja słyszę jego wrzask, widzę wykrzywioną przerażeniem twarz, rozszerzające się oczy z wywalonymi białkami. Jest oszalały ze strachu. Nie wiem, czy to wszystko dzieje się na jawie. Może to tylko moja wyobraźnia?

O to się nie martw.

Jeśli faktycznie krzyczał, to niecodzienny przypadek zazwyczaj jest taki opanowany. Ale zdarza mu się czegoś bać. Czasami.

Sposób, w jaki opisujesz jego głos, jego twarz...

Och! Widzę to! Próbuję sobie przypomnieć, kiedy to widziałam. Słyszę kobiecy głos... on jest taki wystraszony... wydaje mi się, że jednocześnie strasznie się zawstydził. Cokolwiek by zobaczył, jego strach wiązałby się z nami, a nie z jego własną osobą
a teraz boi się właśnie o siebie.

Czy znajdował się daleko od ciebie, kiedy zaczął krzyczeć?

Nie, widziałam jego twarz, raczej niedaleko.

Czy był w pokoju?

Nie mam pojęcia. Nie widzę żadnego pokoju.

Przypomnij sobie, czy kiedykolwiek przedtem Whitley krzyczał w ten sposób.

Próbuję sobie uzmysłowić, czy kiedykolwiek miało miejsce coś podobnego. Zdarzało się, że wyglądał na wystraszonego, ale nie sądzę, by kiedykolwiek reagował krzykiem. Wiesz, to strasznie deprymujące widzieć, jak mężczyzna krzyczy, bo na ogół oni nie krzyczą ze strachu. Może nawet i powinni, ale tego nie robią. Nie spotyka się krzyczących mężczyzn. Podejrzewam, że większość z nich nawet nie wie, czy to potrafią.

Dlaczego Whitley krzyczał?
(Szept.)
Nie wiem. (Długie milczenie.) Teraz zamilkł. Próbowałam przywołać wspomnienia.

Powiedziałaś, że słyszałaś kobiecy głos. Czy to była Annie?

Mamrotała coś kojącym tonem.

Mamrotała?

Tak.

Czy pamiętasz jej słowa?

Nie, to raczej ton czynił ten głos łagodnym i kojącym, jak wtedy kiedy mówisz: Nie bój się, już po wszystkim".

Czy przypominał on głos Annie Gottlieb?

Miał głębsze brzmienie. Annie ma dość wysoki głos. (Długa przerwa.) Mam wrażenie że moja niewiedza w pewien sposób mnie ochrania.

Powiedz nam, co czujesz w tej chwili, Anno.

Czuję, że nie chcę już o niczym opowiadać. Nie rozumiem tego, z natury jestem dość gadatliwa. (Długie milczenie.)

Chcę, żebyś wyraziła głośno, co teraz czujesz. Czy mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?

Tak, może wtedy zacznę opowiadać.

Chcę, żebyś określiła swoje miejsce w tym wszystkim.

Znam swoje zadanie
dosyć nużące, ale przy mojej osobowości, uległej od urodzenia, nie potrafię mu się przeciwstawić. Jestem tą, której nikt nic nie mówi, może z wyjątkiem Whitleya. To ja reaguję na wszystko emocjonalnie i wiem, że tak musi być. Whitley nie ma za grosz intuicji, czasami nie potrafi wyczuć rzeczy najbardziej oczywistych.

Czy uważasz, że ktoś narzucił wam te role, czy też sami je sobie wybraliście?

Myślę, że nie ma od nich ucieczki.

Z powodu osobowości?

Tak. W moim odczuciu role te zależą nie tylko od tego, kim jesteś, ale również od tego, z kim spędzasz życie. W ten sposób twoja rola uzależniona jest od partnera.

Przez kilka najbliższych minut przemyśl sobie to wszystko swoją rolę, Whitleya, waszego syna, pomyśl o białej postaci, o krzyku Whitleya... Analizując te obrazy, zastanów się, co jest istotne, a co marginalne, i co z tego wszystkiego wynika.

Słabość Whitleya. To raczej nieprzyjemna świadomość. Wolałabym nie wiedzieć o przyczynach słabości męża.

Anno, czy chcesz nam jeszcze coś powiedzieć?

Nie.
Seans dobiegł końca.
Whitley musi iść. Oni przyszli po Whitleya".
Wysłuchałem powyższego zapisu w poniedziałek 17 marca 1986 roku, tuż po zamówionej" wizycie przybyszów. Nie zabrałem się do nich od razu
to znaczy w poprzedni piątek
ponieważ Anna uprzedziła mnie, że niewiele zdołała sobie przypomnieć. Wynikało to z tego, że nie przywiązuje do swej relacji większej wagi.
Zapytałem ją:
Co masz na myśli, mówiąc Whitley musi iść"?

Dokładnie to, co powiedziałam.

Widziałaś, jak wychodzę?

Nie, słyszałam. Czasami robisz dużo hałasu, ale mimo to nie otwieram oczu.

I nie niepokoisz się?

Nie, rano zawsze jesteś przy mnie.
Szczęśliwie się złożyło, że słuchając jej taśm, byłem już dobrze uodporniony na szok, stąd też moja reakcja nie należała do najgwałtowniejszych. Obyło się bez lunatycznych spacerów po ulicach i wpatrywania się w przestrzeń.
Niemniej jednak świadectwo Anny wywarło na mnie mocne wrażenie. W żadnym wypadku nie stanowiło ono typowego" scena riusza spotkania, który mógłby powstać na bazie podświadomych wspomnień wyłonionych po latach, a dotyczących jakiegoś artykułu w gazecie. Było to świadectwo wyjątkowe, oparte nie na zjawiskach kulturowych, lecz na faktycznych wspomnieniach i osobistych wrażeniach mojej żony.
Jej relacja stanowiła z pewnością jeden z najbardziej godnych uwagi elementów w dotychczasowej łamigłówce, a to ze względu na ogromne oddziaływanie podświadomych procesów na jej wypowiedzi. Wynikało z tego, że wykonuje pewne zadania, do których została przyuczona. Na dodatek potwierdziła ona udział nieznanej bliżej istoty kobiecej w interesujących mnie wydarzeniach. Podczas mojego seansu przy pomniałem sobie, że 4 października, stojąc u wezgłowia mojego łóżka, wydawała ona jakieś dźwięki, najwyraźniej zwracając się do mnie. Anna potwierdziła to wrażenie. Chociaż niechcący napomknąłem jej o tym, że obudził ją prawdopodobnie mój krzyk, nie dawało jej to żadnych podstaw do spekulacji na temat owej postaci. A przecież słyszała
w odpowiedzi na mój krzyk
uspokajający mnie głos.
Pokusa, by stwierdzić, że hipnoza o przybyszach jest obecnie tak przekonująca, iż musi być prawdziwa, była bardzo silna. Świadectwo Anny, dostarczające potwierdzenia w sposób niekonwencjonalny, wskazywało na to, że wszystkie dotychczasowe incydenty stanowiły wynik części konsekwentnie realizowanego planu. Musiały istnieć przyczyny, dla których co jakiś czas odrywano mnie od rzeczywistości, by następnie umieszczać mnie w niej z powrotem przy pomocy Anny, która została zaprogramowana specjalnie do tego celu.
Mimo to jednak rygorystyczny obiektywizm mógł, moim zdaniem, okazać się bardziej owocnym podejściem niż przyjęcie konkretnej hipotezy.
Ale jak tu pozostać obiektywnym, kiedy cały czas byłem wy stawiony na działanie tajemniczych sił? Roztapiałem się w mroku nocy, sondowano mi mózg, a w oczach mojej żony byłem istotą słabą i bezradną?
Przy zachowaniu ostrożności w formułowaniu osądów, można ustalić kilka pewników. Wydarzyło się coś, co dotyczyło mojej osoby i prawdopodobnie także mojego syna. Źródło i natura tych wydarzeń pozostawały nieznane, lecz istniały uzasadnione podejrzenia, iż powodowała je przyczyna zewnętrzna, całkowicie niezależna od nas. Pojęcie to może obejmować zarówno nie odkryty jeszcze rodzaj wrażliwości na zaburzenia pola magnetycznego ziemi, jak i istnie nie przybyszów z krwi i kości". Można również bez wahania stwierdzić, że moja żona miała świadomość zmian w naszym życiu, na które zareagowała postawą neutralną. Być może została do tego zaprogramowana, choć niekoniecznie. Równie dobrze mogła kierować się instynktownym pragnieniem ochrony męża. Wsparcie, którego mi udzielała, mogło być wynikiem jej własnych decyzji, a nie sugestii przybyszów. Czy to możliwe, by to właśnie ona była wspomnianą kobietą
lub raczej kobiecą postacią pouczającą mnie w nocy 4 października i łagodzącą moje cierpienia?
Kim naprawdę byli starożytni bogowie? Czy sami ich stworzyliśmy? Może podświadomość objawia się właśnie w ten sposób?
Wspomnienia Anny zachowują klarowność do momentu, gdy pojawia się związek z przybyszami
w tym momencie urywają się gwałtownie. Najlepszą ilustracją tej prawidłowości jest początek zapisu, gdy wspomina dzień 30 lipca spędzony z naszym synkiem.
Podpytaliśmy go bardzo delikatnie o tamten dzień. Okazało się, że uzyskaliśmy mnóstwo informacji, którym poświęcam odrębny rozdział. Jeszcze zanim Anna poddała się hipnozie, wpadły mi w ręce dwa eseje pisane przez niego jesienią jako szkolne wypracowania. Oba zawierają opisy wydarzeń z udziałem przybyszów. A może są to tylko wytwory dziecięcej fantazji? Jakby nie było, wizerunki po tworów", ilustrujące te historie, posiadają wielkie, skośne oczy przybyszów.
Oba opowiadania dotyczą wyłącznie syna i Anny, stąd też wywnioskowaliśmy, że mogą być związane z dniem 30 lipca. Datę ustaliliśmy tym łatwiej, że w ostatnim czasie niemal bez przerwy przebywaliśmy wszyscy razem. Tamtego dnia udałem się do Filadelfii, by uczestniczyć w audycji National Public Radio. Przenocowałem w hotelu Harley w Nowym Jorku i rankiem trzydziestego pierwszego lipca pojawiłem się z powrotem. Zastałem wszystko w najlepszym porządku. Zarówno żona, jak i synek sprawiali wrażenie radosnych i szczęśliwych. Gdybym nie powiązał esejów syna z innymi niewyjaśnionymi wypadkami, nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że owego dnia coś zaszło. Nikt nie wspominał Annie przed hipnozą, o co będzie pytana ani też, z jakiego powodu. Nie wiedziała również nic na temat esejów naszego syna, ponieważ skwapliwie usunęliśmy je z jej zasięgu.
Pamiętała doskonale przebieg całego dnia aż do zapadnięcia zmroku. Potem sądziła, że zostali do kogoś zaproszeni i tu wspomnienia gwałtownie się urywały. W obu opowiadaniach nasz syn pisze, że zemdlała, ujrzawszy potwora.
Ciekawa sprawa, że w jednym z przebłysków stwierdziła, że oglądała telewizję. Pamiętam, że kilkakrotnie umieszczano mnie przed ekranem, podobnym do tego, z jakim zetknąłem się mając lat dwanaście.
Następny punkt hipnozy stanowi odtworzenie wydarzeń z czwartego października. W tym przypadku ani pacjentka, ani hipnotyzer nie mieli pojęcia, co zaszło tamtej nocy
co zresztą objawia się ich początkową dezorientacją.
Szczerze mówiąc najwięcej dały mi do myślenia niewymuszone aluzje Anny do mocno odczuwalnej obecności w naszym domu kobiecej postaci. Patrząc na Annę pogrążoną w spokojnym śnie, zastanawiałem się nad znaczeniem tego, co nas spotkało.
Zapytana po raz pierwszy przez doktora Naimana o wspomnienia z czwartego października, Anna wykazała objawy paniki, konwulsyjnie wykrzywiając twarz i zaciskając powieki, jak gdyby pragnąc uchronić się przed bolesnym widokiem lub hałasem. A jednak na pytanie, o czym myśli, odpowiedziała prędko, że nie ma pojęcia. Uporczywość w zadawaniu pytań doprowadziła do wyłonienia pełnego sprzeczności obrazu tamtej nocy, w której skazana była na rolę biernego świadka. Z początku stwierdziła, że w nocy przeszkadzało jej silne światło, choć w dalszej części seansu temu zaprzeczyła. Nie zdając sobie sprawy z wagi problemu światła, dr Naiman nie uczynił nic więcej, by wydobyć z niej bliższe informacje na ten temat. W ten sposób zarówno jej wspomnienia, jak i późniejsze zaprzeczenie pozostały niezakwestionowane. Oznacza to również, że prawdopodobnie nie otrzymała żadnych wskazówek, by zachować w pamięci więcej szczegółów na temat światła.
Zapytana po zakończeniu seansu, na jakiej podstawie twierdziła, że noc była jaśniejsza niż zwykle, odrzekła:

Wydawało mi się, że leżę z zamkniętymi oczami i nagle jasny blask wdziera mi się pod powieki, zupełnie jakby w pokoju paliło się światło. Ale to bardzo mgliste wspomnienie.
Kolejne pytanie dotyczyło mnogości i różnorodności wypowiedzi na temat zakłócenia nocnego spokoju. Zapewnienia, że niektóre wspomnienia wypłyną dopiero po zakończeniu hipnozy, nie sprawdziły się. Skomentowała to następująco:

Czuję się jak nitka spaghetti. Wy ciągniecie za jeden koniec, a drugi nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca. Konkluzja brzmiała:

Widzę światło. To znaczy, że nie jest ciemno. Rozumiecie, nie jest ciemno.
W dalszej części seansu napomknęła coś o domu pełnym gości, jakby było w tym coś nadzwyczajnego", by użyć jej określenia. Często zapraszamy znajomych i obecność Jacquesa i Annie nie była niczym nowym. Czy próbowała zatem dać nam do zrozumienia, że ktoś obcy w domu znajdował się wówczas? Z zapisu nie sposób stwierdzić tego jednoznacznie, aczkolwiek protokoły obu seansów zawierają wzmianki o obecności postaci kobiecej, jak również o tajemni czym przyjacielu" w naszej sypialni
wątek zupełnie nie rozwinięty.
Zapytana o to, kim mógł być przyjaciel", odrzekła, że po prostu miała poczucie czyjejś obecności w pokoju. Dlaczego zatem nazwała go przyjacielem, a nie człowiekiem czy osobą?

To był ktoś znajomy. Stary przyjaciel.

Jacques czy Annie?

Nie. Ktoś inny.

Czy możesz go opisać?

Nie, po prostu tak to odbierałam.
Należało jeszcze rozstrzygnąć kwestię, kto krzyczał w nocy. Przeprowadziliśmy eksperyment, aby zorientować się, w jakim stopniu odgłosy z pokoju syna są słyszalne w naszej sypialni. Krzyk docierał na górę jasno i wyraźnie, głośna rozmowa gorzej, z czego wynikałoby, że następujące po krzyku ciche, uspokajające słowa, zapamiętane przez Annę, nie mogły do niej dotrzeć, nawet jeśli weźmie się pod uwagę niezwykle akustyczną konstrukcję domu.
Gdyby jednak krzyk dobiegał z bliska, cichy szept byłby doskonale słyszalny
szczególnie jeśli był przeznaczony dla nas obojga, a wrzaski zostały stłumione dzięki nie znanym nam efektom dźwiękowym.
Kilka wypowiedzi Anny utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinienem zrewidować poglądy na swe dotychczasowe życie. Jedna z nich brzmiała:

Nie wydaje mi się, by Whitley był ze mną przez cały czas. Wychodził dokądś. Wiecie, on czasami wychodzi w nocy. Idzie pracować albo tak po prostu wychodzi.
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wychodził z łóżka nocą i nie mam zwyczaju pracować w środku nocy. Gdy już się położę, zwykle śpię do rana
chyba że zawoła mnie synek, co zdarza się przeciętnie dwa lub trzy razy w roku.
Podczas gdy zadanie Anny ogranicza się jedynie do udzielania mi wsparcia, jej cele życiowe są diametralnie inne. Obrazuje je odpowiedź na pytanie doktora Naimana, czy poddaje się hipnozie z własnej woli.
Powiedziała wówczas:

Gdybym powiedziała Dość tego", nie siedziałabym tutaj.
Jest osobą niezależną, o przekonaniach feministycznych, na tyle aktywną politycznie i społecznie, na ile potrafi się zaangażować w sprawę. Wyjątek stanowią wszystkie niewytłumaczalne zdarzenia, w których automatycznie przyjmuje bierną postawę. W kontekście jej codziennego życia to niemal nie do pomyślenia.
W miarę narastania napięcia Annie przestała odpowiadać narzucona rola:

Coś się działo wokół mnie i chciałam wiedzieć, co!
Wypowie działa to z mocą, niemal gniewnie.
Na pytanie, dlaczego zwyczajnie nie wstała z łóżka i nie zeszła na dół, odpowiedziała, że nie było jej wolno. Na poparcie tego nawiązała po raz pierwszy, lecz nie ostatni, do uosabiającej władzę postaci kobiecej:

To tak, jakby matka powiedziała: Masz tu zostać".
Z zapisu hipnozy mojej żony wyraźnie wynika, że moje życie jest bezustannie zakłócane. Moje seanse dostarczyły mi dowodów na dwa najnowsze przypadki. W momencie hipnozy Anna nie zdawała sobie sprawy z tego, iż mam świadomość większej liczby incydentów niż te dwa, o które ją pytano. Dlaczego więc użyła słowa przyjaciel" i dlaczego utrzymywała, że wychodzę cały czas"?
Kiedy dr Naiman i Budd Hopkins przeszli do wypadków z 26 grudnia, ujrzałem, jak musi wyglądać życie osoby nieustannie uraczanej opowieściami o tajemniczych zjawiskach, Anna wspomniała bowiem o krysztale na niebie. Doskonale pamiętam ową wizję, jak również zakłopotanie, które ogarnęło mnie podczas jej opisywania. Od początku wiązało się z nią bowiem uczucie oszukiwania innych i samego siebie
głównie w celu uśmierzenia własnych utajonych niepokojów.
Anna wyznała szczerze, iż nie uważa mnie za faceta mocno stojącego na ziemi". Nawet się z tego cieszę, gdyż po tym wszystkim, co się wydarzyło, musiałaby być kompletnie niewrażliwa, by twierdzić, że jestem niewzruszonym realistą. Zupełnie naturalnie dr Naiman spytał ją, czy sądzi, iż powinienem udać się do psychiatry. Odpowiedź jest interesująca:

Nie, uważam, że sam sobie z tym poradzi.
Co takiego? Mam zwidy, twierdzę, że latam po pokoju, a moja praktyczna, przeciwna absurdom żona nie uważa, bym potrzebował porady psychiatry? Być może zdawała sobie sprawę, że nic z tego nie wyniknie, gdyż
na innym poziomie świadomości, niedostępnym na zawołanie
wiedziała, że to efekty uboczne prawdziwych przeżyć.
Chciałbym teraz krótko przedstawić incydent z lataniem po pokoju". Zdarzyło się to w marcu lub kwietniu 1985 roku w naszym domku. Leżałem już w łóżku, czytając książkę, kiedy nagle odniosłem wrażenie, że w pokoju znajduje się ktoś jeszcze. Poczułem się nieswojo, gdyż sypialnia wydawała się pusta. Ktoś mógłby pozostać nie zauważony jedynie pod warunkiem, że stale utrzymywałby się tuż poza granicą mojego widzenia peryferyjnego. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, unosiłem się już nad łóżkiem. Nie wspomniałem już Annie o tym, że w następnej chwili ujrzałem drzewa, dom, a potem księżyc, wirujące mi przed oczami. Wydało mi się to zbyt fantastyczne, zadowoliłem się zatem wersją o lataniu po pokoju. Sny, w których występuje motyw latania, nie są bynajmniej rzadkością, lecz marzenia o tak wysokim stopniu realizmu, spadające na człowieka nagle podczas czytania książki
czyli na jawie
wydają się raczej nie do wiary. Dlatego też postanowiłem zwierzyć się z tego snu Annie. Musiałem z kimś porozmawiać, a ona była akurat pod ręką, gotowa wypełniać powierzoną jej rolę. Zamiast zapytać, czy nie chciałbym porozmawiać z lekarzem, roześmiała się, jakby nic się nie stało. To pozwoliło mi zbagatelizować problem, szybko odzyskać równowagę psychiczną i puścić w niepamięć cały incydent.
Zamieszanie, jakie powstało na tym etapie ujawniania wspomnień Anny, zostało wywołane nieprecyzyjnym określeniem Hopkinsa: tamtej nocy".
W konsekwencji Anna pomyliła daty. Kiedy powiedziała: To było jak przyjęcie, działo się wiele rzeczy jednocześnie" nie byliśmy w stanie określić, czy chodzi jej o 26 grudnia, czy 4 października. Ona sama nie pamiętała, kiedy to było, choć jej uwaga, iż Jacques i Annie nie byli zaproszeni, może oznaczać, że miała na myśli dwudziestego szóstego grudnia, kiedy byliśmy tylko we troje.
Ponownie pojawiła się też aluzja do tajemniczej i władczej postaci kobiecej: Czułam się jak dziecko, któremu matka powiedziała: Masz tu zostać".
W końcu sama wyznała, że bardzo często nawiedzało ją uczucie, iż dzieją się ze mną rzeczy, o których nie powinna wiedzieć". Ponadto wyraźnie określiła swoją rolę: Moim zadaniem jest pomagać Whitleyowi, kiedy jest już po wszystkim. Ale nie mogę ich powstrzymać, to już jego zadanie".
Zapytana o to, czy miewam halucynacje, zaprzeczyła i dodała: Przychodzą do niego ze względu na jego umysł".
Następnie zrelacjonowała historię z małą, białą postacią", która wkradła się pewnej nocy do naszego mieszkania w Yillage. Prawdo podobnie nigdy nie dowiemy się, kim lub czym była owa postać i jaki był cel jej wizyty.
Słuchając taśmy z zapisem swego seansu, Anna odniosła wrażenie, że w jej relacjach brakuje czegoś istotnego. Niezrozumiałe były dla niej luki w pamięci objawiające się w najmniej oczekiwanych momentach. Wbrew temu wrażeniu uważam, że zachowała w pamięci dużo istotnych szczegółów.
Zainteresowała mnie jej wzmianka o kobiecym głosie". Anna przyznała, że nie mogła być to Annie Gottlieb, choć nie uczyniła tego w sposób jednoznaczny: Był znacznie głębszy, Annie ma wyższy głos".
Istnieje również inne wytłumaczenie jej zachowania: może być ono wyrazem wiary w człowieka, którego głęboko kocha i pragnie wyrwać z sideł szaleństwa poprzez subtelny akt pokrzepienia
duchowej wspólnoty, pośredniego udziału w przeżyciach, o których wiedziała zbyt mało, by dostarczyć przekonujących szczegółów.
Którejś kwietniowej nocy zaczęła mówić przez sen. Rozmyślałem właśnie nad zatytułowaniem tej książki W potrzasku strachu" ze względu na skrajne fizycznie doznania strachu, jakich doświadczyłem w spotkaniu z przybyszami 26 grudnia. Nagle Anna odezwała się głębokim głosem, brzmieniem przypominającym basso profundo:

Nie wolno* ci przestraszyć ludzi tą książką. Powinieneś ją zatytułować Wspólnota", bo o tym właśnie będzie traktować.
Odwróciłem się, by przedstawić argumenty na korzyść mego tytułu i ujrzałem, że Anna śpi w najlepsze. Uświadomiłem sobie wówczas, że słyszałem już kiedyś ten głos.
Pochyliłem się nad żoną, obejmując wzrokiem jej śpiącą postać, podczas gdy głowę rozsadzał mi natłok pytań, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi.
Nasz syn z dużą pieczołowitością i konsekwencją usiłowaliśmy uchronić nasze dziecko od choćby cienia podejrzenia, że styka się ze zjawiskami nie mieszczącymi się w kategoriach ludzkiego doświadczenia. Traktowaliśmy jego przeżycia jako koszmarne sny, co
ku naszemu zdumieniu
uznał za pewnego rodzaju fantazję dorosłych. Jego opis zapamiętanych wydarzeń jest prosty i jasny, a co najważniejsze nie znalazłem w nim oznak lęku.
Wydaje mi się, że, aby nas zadowolić, gotów jest używać określenia sen", choć najwyraźniej nie martwi go możliwość, że przeżył to wszystko naprawdę. Potwierdza w ten sposób moje własne spostrzeżenie, że materiał, z jakim mamy do czynienia, ma posmak prawdziwych wspomnień, lecz jest tak nieprawdopodobny, że wydaje się snem.
Poprosiłem synka, by opowiedział mi jeden ze swych dziwnych snów. Nigdy dotąd nie był poddawany hipnozie i postanowiłem, że nie będzie, dopóki sam o tym nie zadecyduje. Materiał ten, bez względu na swoje pochodzenie, rzeczywiście potrafi wytrącić z równo wagi nawet dorosłego człowieka, uważam więc, że żaden z rodziców nie ma prawa wystawiać dziecięcego umysłu na takie niebezpieczeństwo w imię eksperymentu.
Oto kilka ze snów chłopca, przedstawionych jego własnymi słowami:

Śniło mi się, że płynąłem łódką z Ezrą (jego przyjaciel). Ktoś nas zaatakował i skoczyliśmy do wody. Już byłem w powietrzu, kiedy znalazłem się w tym drugim śnie. To było w szpitalu, w przyszłości, gdzie próbowali leczyć jakąś chorobę. Nie wiem, co to było. Wyciągnęli mnie z łóżka, położyli na noszach i wynieśli na werandę.

Kto wyciągnął cię z łóżka?

Jakiś doktor.

Jak wyglądał?

O, to był bardzo niski, gruby człowieczek z takimi okularami, podniesionymi o, tak. (Pokazuje, że oczy były osadzone ukośnie.) I miał taki udawany uśmiech na twarzy, jak przylepiony. (Uśmiecha się od ucha do ucha zamkniętymi ustami.) Zawsze się uśmiechał, chyba że spał.

Skąd wiedziałeś, kiedy śpi?

No, bo... no, dlatego że pracował w nocy, a w dzień spał.

Jak wyglądały jego oczy?

Nosił normalne okulary. Miał oczy niebieskozielone, ciemne. Miał tylko dwie twarze: jedną taką (demonstruje uśmiech), a drugą taką małą, kiedy spał (ściąga usta w literę O).

Spał z otwartymi ustami?

Tak.

A kiedy otwierał usta, to stawały się okrągłe?

Tak. I zmarszczone, mocno zmarszczone.

Czy widziałeś go, gdy się nie uśmiechał?

Tak, to było wtedy, kiedy mnie operował.

Co to była za operacja ?

No, taki test.

Co ci robił?

Miałem chorobę na ręce.

Zrobił ci coś z ręką?

Nie, poczekaj, tato. Zamroził mi nos, jak wtedy, gdy zjadłem za dużo lodów.

Bolało cię?

Nie, chyba nie.

Mówiłeś, że badali cię na werandzie. Co to znaczy?

No, wynieśli mnie na werandę. Nie mogli mnie umieścić na sali operacyjnej. Potem włączyli światło, to znaczy taką lampę zewnętrzną, jak w domach. Wiesz, u nas też jest takie światło na zewnątrz.

Wiem.

No, więc zapalili to światło. Potem wzięli takie specjalne lampy i zbadali mój nos, prześwietlili go i takie inne rzeczy. (Ostatnie zdanie może wiązać się ze wspomnieniem urazu nosa z wczesnego dzieciństwa, kiedy to trzeba go było prześwietlić, by ustalić, czy nie nastąpiło złamanie. Reszta materiału jest jednak zdecydowanie inna od tego jednego zdania.)

Co to były za lampy?

Niektóre były niebieskie i oni patrzyli zza nich, a one prześwietlały mnie jak rentgen.

Tak?

Były jeszcze pomarańczowe lampy, które nie pokazywały kości, tylko to, co się dzieje pod skórą. Zamiast rentgena i innych przyrządów oni mieli lampy, wielkie lampy, zielone.

Powiedz mi, czy pamiętasz taki sen, kiedy do domu przyszedł potwór i mama zemdlała? Skąd to jest?

To historia z mojego dziennika.

O, widzisz, zgadza się. Dlaczego ją zapisałeś?

Nie wiem. Pamiętam ją jak przez mgłę. Napisałem ją już dawno. (To znaczy wczesną jesienią, a wtedy mieliśmy już marzec.) Mieliśmy napisać opowiadanie według własnego pomysłu i nie potrafiłem nic stworzyć. Wierciłem się przy biurku, próbując coś wymyślić. I nagle ten sen niespodziewanie przyszedł mi do głowy.

Co to był za sen?

Byłem w takim... Nie wyjaśniłem tego w dzienniku. Byłem z mamą na polu kukurydzy i żułem ziarna, a mama opowiadała mi bajki. Aż tu nagle taki wielki... jak stąd do tego budynku... zamajaczył nad nami. Był pomarańczowo-zielony, miał niebieskie stopy. (Pomarańczowy i zielony są kolorami świateł na latających talerzach, które zaobserwowano nad naszym obszarem.)

Czy to było zwierzę?

Nic z tych rzeczy. Było wielkie i masywne, miało wszędzie wielkie guzy w kolorze niebieskim, a stopy pomarańczowe...

Czy sądzisz, że widziałeś coś przelatującego wam nad głowami, coś niebiesko-pomarańczowo-zielonego, ale nie mogłeś się połapać, co to takiego?

To wyglądało na coś latającego, coś w tym rodzaju.
W tym momencie zdałem sobie sprawę z popełnionego błędu
ostatnie pytanie było wprost naładowane sugestią. Natychmiast zakończyłem rozmowę, oświadczając synowi, że miło się nam gawędziło o jego interesujących snach, a on wrócił do swoich popołudniowych zajęć
lektury Tin-Tina" i sporządzania kartki dla babci z okazji Dnia Świętego Patryka.
Usiadłem w fotelu, by się uspokoić, lecz słowa mojego syna prześladowały mnie bezlitośnie. Szczególnie intensywnie myślałem o incydencie na polu kukurydzianym. Na krótko przed przytoczoną rozmową miałem bowiem sen.
Znajdowałem się z Anną i synem gdzieś w Anglii, pośród obcych krajobrazów. Mieszkaliśmy w wynajętej wiejskiej chacie, wnętrzem przypominającej nasz domek. Byłem niespokojny, gdyż nadchodził już wieczór, a Anna i syn nie wrócili jeszcze do domu. Leżałem już w łóżku, kiedy zadzwonił telefon. Pamiętam, że od powiedziałem: Nie, wszystko w porządku, wrócą dopiero rano". Z jednej strony byłem pełen obaw, z drugiej zaś pogodziłem się z ich zniknięciem, z jakichś przyczyn uważając je za usprawiedliwione.
W środku nocy obudziło mnie pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem synka w otoczeniu grupy ratowników", zwyczaj nie wyglądających mężczyzn i kobiet o łagodnych i tchnących życzliwością rysach twarzy. Mój syn był nagi, jeśli nie liczyć granatowej czapki, którą ktoś wsadził mu na głowę. Poruszał się w sposób nieskoordynowany, jakby nie kontrolował własnych mięśni. Oczy miał niesamowite, nieobecne jak w transie. Objąłem go i utuliłem w ramionach, gdyż powiedziano mi, że mój dotyk przywróci mu siły. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem Anny. Potrząsnęli głowami ze smutkiem, lecz troska i miłość płynące z ich oczu utwierdziły mnie w przekonaniu, że i ona wkrótce powróci.
Niespodziewanie sceneria zmieniła się. Pokazywano mi w ten sposób, gdzie znaleziono żonę i synka. Było to pole kukurydzy, zupełnie jak ze snu mojego dziecka. Na tym sen się kończył.
Gdy tamtego wieczoru kładłem syna do łóżka, sam nawiązał do naszej rozmowy o snach. Tym razem nie nagrywałem jego opowieści. Poskarżył mi się, że kiedy układa się do snu, jego ciało ogarnia silne mrowienie, a włosy na głowie stają mu dęba. Następnie jakiś głos wypytuje go, jak spędził dzień, jak się czuje i jak tam jego prywatne sprawy", o których nie chciał ze mną rozmawiać. Poza tym, gdy miał zamiar odpocząć, pojawiał się przed nim szkielet. Nasza rozmowa na ten temat przebiegała mniej więcej tak:

Szkielet?

Tak. Gapi się na mnie, jakbyśmy stali twarzą w twarz i nie chce zniknąć.

Jak wygląda?

No, jest... ach, to nie szkielet, to jeden z tych chudych, co stali z tyłu, za lekarzem.

Jakich chudych?

No wiesz, z tych chudych, co mówią zawsze: Nie chcemy cię skrzywdzić". To jeden z nich, nie żaden szkielet.
Wygląd przybyszów nie był nigdy przedtem tematem rozmów z synem, a jednak jego opis
zarówno niskich, jak i smukłych postaci
pokrywał się nie tylko z moimi własnymi spostrzeżeniami, ale również z wrażeniami wielu innych uczestników bliskich spotkań.
Tamtego popołudnia mój syn kupił w antykwariacie tomik wierszy haiku zatytułowany Siatka pełna świetlików. Nie uznałem za konieczne mówić mu, że dokładnie ten sam tomik kupiłem mając lat dwadzieścia, gdy mieszkałem z babcią, i że czerpałem z jego lektury ogromną przyjemność i zarazem otuchę. Wieczorem kazał nam czytać wiersze na głos. Zacząłem:
Tnąc delikatnie powietrze zmrożone podmuchem wiatrów,
Tryskają pączki brzoskwini migotliwym jedwabiem piątków.
Uśmiechnął się szeroko:

Tyle obrazów, a tak mało słów. A potem przeczytał:
Cichutko upuścił ktoś białą kamelię,
By kamiennej studni zmierzyć mroczną glebie.
Następnie zwrócił się do mnie:

Wiesz, tato, podobają nam się haiku i inne piękne słowa, ale ci chudzi, oni są haiku; w środku oni są haiku.
Tej nocy ojciec długo czuwał przy dziecku, rozmyślając o łagodnym płomyku duchowej wspólnoty, rozpalanym każdym oddechem jego życia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wykład 05 Opadanie i fluidyzacja
Prezentacja MG 05 2012
2011 05 P
05 2
ei 05 08 s029
ei 05 s052
05 RU 486 pigulka aborcyjna

więcej podobnych podstron