0003


Juliusz SÅ‚owacki - Beniowski 3 PIEŚŃ TRZECIA   O! jakże smutno w jasnej życia wioÅ›nie Być tak samotnym jako pan Kazimierz; Gdy Å›wiat przed tobÄ… w nieskoÅ„czoność roÅ›nie, Gdy wszystko tÄ™czÄ…, lecz czego siÄ™ imiesz - BÅ‚otem. Dopóki serce wre miÅ‚oÅ›nie Nie żyjesz na tym Å›wiecie, ale drzymiesz Gdy zgaÅ›nie, wtenczas zaczynasz dopiéro Pojmować, że ten caÅ‚y Å›wiat - satyrÄ….   DopókiÅ› mÅ‚ody, bawiÄ… ciÄ™ ballady, Poezja gminna nadzwyczaj zachwyca, Lubisz w wierszykach chmury, księżyc, gady, Znajdujesz, że jest jakaÅ› tajemnica W mgle, w której wiersze brzÄ™czÄ… jak owady I brylantujÄ… myÅ›l blaskiem księżyca; I myÅ›lisz, że to sam poeta roi, Skrzy siÄ™ i bÅ‚yska, i leci?... On stoi.   Ty sam te wiersze niesiesz w kraj marzenia, W tej mgle twych wÅ‚asnych myÅ›li tÄ™cza Å›wita, W tych dumkach twoje latajÄ… westchnienia; Potem z tych wszystkich wierszy, dumaÅ„ - kwita; Potem trzy wiersze Danta, peÅ‚ne cienia, Ale rozumu, serce twoje chwyta, Waży, rozbiera. A prawdziwa lekcja, Która poezji uczy: jest dyssekcja.   Szkoda, że z takiej dyssekcji wynika JakaÅ› szkodliwa materialność, sucha. "Eureka!" - nasz pan Grabowski wykrzyka, A Tygodnik go Petersburski sÅ‚ucha - "Oryginalny wieszcz do Tygodnika NapisaÅ‚ nowy wierszyk, peÅ‚ny ducha, Który zapewnia mu wieniec osobny, Wiersz, do niczego przedtem niepodobny!"   Widać, że po tym deszczu w Polsce krwawym Nowi poeci rodzÄ… siÄ™ jak grzyby. Szkoda, że każdy jest nadzwyczaj Å‚zawym! I w oknie duszy ma zielone szyby!... Każdy ma jÄ™zyk swój, co jest kulawym. Szkoda, że wszyscy sÄ… okuci w dyby, A kiedy strasznÄ… opisujÄ… burzÄ™, To chmura piorun zostawia w cenzurze.   Z czego korzystam ja i dwie już dramy Piorunem bardzo skoÅ„czyÅ‚em wygodnie; Dlatego w raju mam zamkniÄ™te bramy I żadnej duszy myÅ›lÄ… nie zapÅ‚odniÄ™... Cóżkolwiek ma być - wszyscy umieramy! A czy nad grobem gwiazdy, czy pochodnie, Czy laur, czy chwasty, czy Å‚za.? Dobre i to! - WlazÅ‚em jak w bÅ‚oto w tÄ™ myÅ›l pospolitÄ….   ByÅ‚ czas, żem lÄ™kaÅ‚ siÄ™ pospolitoÅ›ci, Jako Å›wiÄ™conej duch siÄ™ lÄ™ka wody; Lecz teraz czÄ™sto schodzÄ™ z wysokoÅ›ci Dla wÅ‚asnej sÅ‚awy, pokoju, wygody; Krytykom jak psom rzucam kilka koÅ›ci, GryzÄ…, lecz przyjdzie czas, że te Herody, Przez których teraz moje dzieci ginÄ…, BÄ™dÄ™ gdzieÅ› w piekle gryzÅ‚ jak Ugolino.   Tymczasem wracam do powieÅ›ci. - Ranek BÅ‚Ä™kitnie w polach podolskich zaÅ›witaÅ‚, W niebiosach oczy utopiÅ‚ kochanek I marzeniami swojÄ… przyszÅ‚ość czytaÅ‚, I widziaÅ‚ jÄ… tak uwitÄ… jak wianek Z dni szafirowych, zÅ‚otych; już siÄ™ witaÅ‚ Ze sÅ‚awÄ… przyszÅ‚Ä… i z tysiÄ…cem gÅ‚oÅ›nych Awantur, pragnÄ…c nadzwyczaj - miÅ‚oÅ›nych.   Już widziaÅ‚ dziesięć przynajmniej Andromed Do skaÅ‚ przykutych srogimi żelazy, Z warkoczem, który wisi jak u komet - MiÅ‚e nadzwyczaj w mÅ‚odoÅ›ci obrazy! MÅ‚odość albowiem Å›wieża - jak Mahomet PanteistycznÄ… jest i wszystkie gÅ‚azy Zmienia w kobiety, w ogieÅ„ topi kruszce, Huryski widzi zamiast ziarnek w gruszce.   A tu odsyÅ‚am mego czytelnika Do Alkoranu, gdzie stoi przypisek, Å»e w raju każda siÄ™ gruszka odmyka I cztery z siebie wydaje hurysek - ChciaÅ‚abym tam na czas być za ogrodnika I z tych owoców co dnia mieć półmisek; ZwÅ‚aszcza że w każdej gruszce - do wyboru Masz cztery panny różnego koloru.   SÅ‚owem, ideaÅ‚ nasz kochanek biaÅ‚ych TÄ™czowym jest na wschodzie dogmatycznie. U nas liczono by do rzeczy Å›miaÅ‚ych, Gdyby kto nawet tworzÄ…c poetycznie, W rymach malujÄ…c jednÄ™ z tych przestaÅ‚ych Owoców, starÄ… pannÄ™, seraficznie RozeskrzydlonÄ… w Bogu, bez rozwagi RzekÅ‚: "PÅ‚eć zielonÄ… miaÅ‚a jak szparagi".   A jednak wielki poeta i prorok PowiedziaÅ‚ to w Koranie i krytyka Milczy - krytyka owa, która co rok Tyle wad w moich utworach wytyka Jako ostrowidz lub jako nosoróg, Bo widzi ostro i rogiem przenika; Szczęśliwa - gdybym dbaÅ‚ i byÅ‚ gorÄ…cy, I wÅ‚ożyÅ‚ imiÄ™ jej w poemat drwiÄ…cy.   ImiÄ™ krytyki? - nie, krytyków. - A! bah! Któż z nich ma imiÄ™? Z. K., S. K., E. K... MówiÄ…, że MÅ‚odÄ… PolskÄ™ pisze - baba, Ale ja widzÄ…c, jak kÄ…sa i szczeka, SÄ…dzÄ™, że jezuita - a ma draba, Który tÅ‚umaczy na jÄ™zyk czÅ‚owieka Hymny, przestrogi, pacierze i lekcje W diabelskim napisane dyjalekcie;   I stÄ…d siÄ™ mocno cieszÄ™ jak filolog, WidzÄ…c, że u nas to siÄ™ da wyszczekać, Do czego Cerber w piekle czyni prolog Ze swego wycia. Ale nie czas zwlekać PieÅ›ni, dlatego że jakiÅ› teolog KrytykÄ… miÄ™ chciaÅ‚ w kawaÅ‚ki posiekać, Jakby (w balladach porównania szukaj) On byÅ‚ przyjaciel wierny, a ja Tukaj.   Ale ważniejsze rzeczy radzi muza. Oto już sÅ‚yszÄ™ z daleka pukanie Z dziaÅ‚, z dubeltówek, z flinty, z arkebuza I czujÄ™ w sercu, że nadspodziewanie PrÄ™dko mój rycerz może dostać guza. Niechaj siÄ™ wola Pana Boga stanie, Ja go prowadzÄ™ w ogieÅ„: jeÅ›li zginie, Poemat siÄ™ mój wcale nie rozwinie.   Szkoda! czterdzieÅ›ci cztery pieÅ›ni caÅ‚ych! - CzterdzieÅ›ci bowiem cztery w planie stoi, Bowiem do rzeczy dążąc zawsze Å›miaÅ‚ych, ZaczÄ…Å‚em epos tak, jak Å›piewak Troi: WiÄ™kszÄ… - bo naród mój nie lubi biaÅ‚ych Rymów i nagiej siÄ™ poezji boi - WiÄ™c rzecz, co dziaÅ‚a siÄ™ tam gdzieÅ› za Sasa, MuszÄ™ opiewać caÅ‚Ä… wierszem Tassa.   Wierszem wiÄ™c Tassa o czterdziestu czterech PieÅ›niach zaczÄ…Å‚em epos i, niestety, Może nie skoÅ„czÄ™!... i w gwiaździstych sferach Nie bÄ™dÄ™ miÄ™szkaÅ‚ pomiÄ™dzy poety, JeÅ›li pan Zbigniew na ruskich giwerach, Jak piorun, co gór przeÅ›laduje grzbiety, Nie zaprobuje miecza i to zaraz... ZjadÅ‚szy przynajmniej trzy p1utony na raz.   Trzeba albowiem, aby siÄ™ pokazaÅ‚ Åšwietnie i zyskaÅ‚ czytelników wzglÄ™dy. WÅ‚aÅ›nie w ten sam dzieÅ„ Kreczetników kazaÅ‚ Bar atakować, gdy po wioskach wszÄ™dy Lud siÄ™ krwiÄ… swoich dawnych panów mazaÅ‚, A ekonomów bez żadnej kwerendy WieszaÅ‚ - i przyszÅ‚Ä… respublikÄ™ ksztaÅ‚ciÅ‚, Bo Å»ydów paliÅ‚, a niewiasty gwaÅ‚ciÅ‚.   Dwie drogi: jedna jest w naturze rzeczy I pÅ‚odzi równość niebieskÄ… na ziemi, Druga, choć trochÄ™ Ma1tusa kaleczy Systema i to, co za ziomki swemi Pisze pan Cz...[...], z wolna PolskÄ™ leczy, Katolikami zaludnia rzymskiemi, A Å»ydom nic nie szkodzi, bo Å»yd w mig siÄ™ Odradza - patrz Tacyta o Feniksie.   Atakowano wiÄ™c Bar, gdy nad Barem Beniowski siÄ™ zatrzymaÅ‚ na wyżyni. Na koniu staÅ‚ jak posÄ…g nad wiszarem I patrzaÅ‚, i rozmyÅ›laÅ‚, co uczyni. Bar jak na dÅ‚oni widziaÅ‚, lecz oparem Wpół przesÅ‚oniÄ™ty, blady, wojska w linii Jak maÅ‚e nitki mrówek, a na murze RozwijaÅ‚ siÄ™ dym z harmat w biaÅ‚e róże.   I w tej girlandzie niby z róż Å›miertelnych StaÅ‚o miasteczko w powietrznych bÅ‚Ä™kitach, WyrzucajÄ…ce bÅ‚ysk, do żądeÅ‚ pszczelnych Podobny... Kule szumiaÅ‚y po żytach, GwizdaÅ‚y, do jÄ™dz podobne piekielnych, Lub po moskiewskich trÄ…cajÄ…c jelitach, PrzebiegÅ‚szy caÅ‚e plutony po szarfie, Na ludziach graÅ‚y jÄ™kiem - jak na harfie.   I wystaw sobie, moÅ›ci czytelniku, Å»e na swój ganek wychodzisz spokojny I widzisz pszczoÅ‚y w sÅ‚onecznym promyku LecÄ…ce do Å‚Ä…k... dalej - grodek zbrojny O milÄ™, na równinie dziaÅ‚a w szyku, Ataki, sÅ‚owem, krotochwilÄ™ wojny: Wszystko siÄ™ zwija, wre, kole i sieka, A ty z krużganku patrzysz i z daleka...   Tam jakiÅ› starzec stanÄ…Å‚ na okopach, WzniósÅ‚ rÄ™kÄ™, czapkÄ™ przekrÄ™ciÅ‚ na ucho - I dziaÅ‚a jak psy legÅ‚y mu przy stopach; On je pogÅ‚adziÅ‚ i szczeknęły gÅ‚ucho. Kule gruchnęły po moskiewskich chÅ‚opach; SzczÄ™sny, któremu to uszÅ‚o na sucho, Å»e pan PuÅ‚awski jurysta ma ferie, I zamiast pisać akt - stawia baterie.   Tam widać laski brzozowe i klony Blade, z gaÅ‚Ä…zek kulami owiane, Jednym girlandy czarne robiÄ… wrony, Z drugich unoszÄ… siÄ™ z wrzaskiem, wygnane. Dalekie miejskie sÅ‚ychać gwary, dzwony, Wszystko wkoÅ‚o wre; tylko zadumane Na szarym polu dwie Maćkowe grusze Jak wróżki pod swój liść chowajÄ… dusze.   Tak dÅ‚ugim, czarnym, mrówczanym Å‚aÅ„cuchem Zbliża siÄ™ Moskal pieszy ku mieÅ›cinie, Tu kawaleria siÄ™ wężowym ruchem Z jaru wywija, zbiera, szczÄ™ka, pÅ‚ynie, KÅ‚ania siÄ™, kiedy kula ponad uchem Gwiźnie - i znów siÄ™ prostuje, gdy minie, Tu garść Kozaków jakby oczeretów KÄ™pa, tu bÅ‚yski szabel, tam - bagnetów.   Na to pan Zbigniew patrzaÅ‚ sponad wzgórza. Wzdryga siÄ™ pod nim koÅ„ i uchem strzyże. Beniowski spÅ‚onÄ…Å‚ na twarzy jak róża, ChciaÅ‚by iść w ogieÅ„ - ale mówiÄ…c szczérze, TrochÄ™ go piÄ™kna ta dziwiÅ‚a burza, Nad którÄ… barskie siÄ™ Å‚yskaÅ‚y krzyże. I tak, co miaÅ‚by wystÄ…pić jak aktor, StaÅ‚ jak tchórz albo gazety redaktor.   Lecz już nareszcie zbieraÅ‚ siÄ™ do lotu, ChciaÅ‚ biec, gdzie burza bÅ‚yskaÅ‚a czerwona, Gdy oto nagle, prawie bez Å‚oskotu, Jakby mu jaka nimfa na ramiona ZÅ‚ożyÅ‚a rÄ™ce... WrzasnÄ…Å‚ gÅ‚oÅ›no: "Kto tu?" I mocniej w nim pierÅ› zadrżaÅ‚a wzburzona. SpojrzaÅ‚ - na ramion mu siedziaÅ‚o brzegu Dwoje goÅ‚Ä™bi jaÅ›niejszych od Å›niegu:   "Czy jastrzÄ…b je tu jaki" - myÅ›laÅ‚ - "goni? Czy siÄ™ wydajÄ™ w stepach goÅ‚Ä™bnikiem?" Tak myÅ›lÄ…c zdjÄ…Å‚ je i trzymajÄ…c w dÅ‚oni RzuciÅ‚ w powietrze. Lecz jak z baletnikiem ZwiÄ…zana duszÄ… Elsler lub Taglioni, Gdy udaruje jÄ… car naszyjnikiem, Taniec w goÅ‚Ä™bia lot przemienia dziwnie: Tak owe biaÅ‚e goÅ‚Ä™bie, przeciwnie,   Z lotu zrobiÅ‚y taniec - i nad gÅ‚owÄ… Pana Zbigniewa na skrzydÅ‚ach trzymane, Jakby miÅ‚oÅ›ne dajÄ…c sobie sÅ‚owo, MiÅ‚oÅ›nie dzióbki zÅ‚Ä…czyÅ‚y różane; I rozleciaÅ‚y siÄ™ w bÅ‚Ä™kit na nowo, Ważąc siÄ™ dÅ‚ugo, smÄ™tne, zadumane, Jakby straciÅ‚y i szukaÅ‚y siebie, Podobne zmarÅ‚ym duszom ludzkim w niebie.   I obaczywszy siÄ™ nagle, jak strzaÅ‚y Znów szÅ‚y ku sobie lotem bÅ‚yskawicy; I znów zÅ‚Ä…czone jako pÅ‚atek biaÅ‚y Åšniegu, goÅ‚Ä…bek przy swej goÅ‚Ä™bicy KrÄ™ciÅ‚ siÄ™, skrzydÅ‚em jÄ… trÄ…caÅ‚ nieÅ›miaÅ‚y; Aż zmordowani obaj tanecznicy Najmilsze z siebie dali malowidÅ‚o: SennÄ… kochankÄ™ goÅ‚Ä…b wziÄ…Å‚ na skrzydÅ‚o,   PrzyniósÅ‚ na ziemiÄ™, poÅ‚ożyÅ‚ na trawie I wkoÅ‚o chodzÄ…c budziÅ‚ garÅ‚owaniem. Na szyjÄ™ wyszÅ‚y mu kolory pawie: MiÅ‚ość go takim darzy malowaniem! MiÅ‚ość ubraÅ‚a mu piersi jaskrawie W ogieÅ„ tÄ™czowy. Z takim siÄ™ kochaniem ZapatrzyÅ‚ goÅ‚Ä…b w swojÄ… sennÄ… paniÄ…, Å»e tÄ™cza blasków z niego - przeszÅ‚a na niÄ….   I obudziÅ‚a siÄ™. I znów oboje LeciaÅ‚y prosto na Zbigniewa barki, On je pogÅ‚askaÅ‚ i wnet wszystko dwoje, TÄ™czowe piersi zgasiwszy i karki, Z ramion mu poszÅ‚y i w krÄ™gi, i w sÅ‚oje TnÄ…ce powietrze. Zrazu byÅ‚ nieszparki Lot: póki rycerz nie ruszyÅ‚ wÄ™dzidÅ‚em, Póki nie goniÅ‚ - wabiÅ‚y go skrzydÅ‚em.   Lecz gdy bezmowne owe dwie istoty PrzelaÅ‚y swojÄ™ myÅ›l w serce czÅ‚owieka, Coraz prÄ™dszymi udaÅ‚y siÄ™ loty; I wnet zrozumiaÅ‚ rycerz, że go czeka Awantur nowych, dziwnych, Å‚aÅ„cuch zÅ‚oty, Zaczarowany zamek albo rzeka PeÅ‚na rusaÅ‚ek. - O! domysÅ‚y trafne - Może w pokrzywy przemieniona Dafne,   Może Minotaur i zaklÄ™te skarby, Z których jak z dobrej wioski bÄ™dzie przychód - Tak mÅ‚odość wszystko stroi w lÅ›niÄ…ce farby, Nigdy siÄ™ maÅ‚ych nie spodziewa lichot. O, gdyby nie to! to nigdy Ikar by Nie lataÅ‚, nigdy by nie żyÅ‚ Don Kichot, Nigdy by w Trzecim Maju nie urosÅ‚y Iluzje - na co dziÅ› tak wrzeszczÄ… posÅ‚y.   Beniowski, goniÄ…c goÅ‚Ä™bie i mary, ObaczyÅ‚, że na dÄ…b samotny siadÅ‚y - ByÅ‚ to ów sÅ‚awny dÄ…b, gaduÅ‚a stary, Jak czarownica krzywy i wybladÅ‚y. Ogniste zeschÅ‚a kora miaÅ‚a szpary. Z konarów liÅ›cie na poÅ‚y opadÅ‚y, Liść, co pozostaÅ‚ - zwiÄ™dÅ‚y i zwalany, SzumiaÅ‚ po drzewie jak krwawe Å‚achmany.   Bez ksztaÅ‚tu, spiekÅ‚y, podarty, nieżywy, ZimÄ™ i lato wisiaÅ‚ na konarze; Kruk siÄ™ go lÄ™kaÅ‚, a jeleÅ„ pierżchliwy Nigdy nie zasnÄ…Å‚ w tym krzemiennym jarze, Bo z wiatrem ów liść Å‚opotaÅ‚ straszliwy Jako szataÅ„skie skrzydÅ‚o, caÅ‚e w żarze... NocÄ… spod owych skrwawionych warkoczy Próchno Å›wieciÅ‚o siÄ™ w dÄ™bie - jak oczy.   Na drzewo spadÅ‚y dwa ptaszki Wenery. Beniowski w galop szedÅ‚ za lotem ptaków, Albowiem ujrzaÅ‚ dwa ruskie giwery I sześć pod dÄ™bem kozackich koÅ‚paków... Którzy tam pewnie jako marodery Szukali w drzewie skarbów lub Polaków... I nie znalazÅ‚szy w nim nic - dla igraszki Chcieli zapalić dÄ…b i upiec ptaszki.   ZnieÅ›li już bowiem wkoÅ‚o suchych liÅ›ci I oczeretów, jaÅ‚owców i cierni; Już jeden krzesaÅ‚ ognia, który czyÅ›ci W czyśćcu, a na tym Å›wiecie wszystko czerni, I byliby dÄ…b pewnie ci ogniÅ›ci Spalili - wiatr dÄ…Å‚ taki jak w hamerni - Szczęściem, bohater mój napadÅ‚ na wrogi I jÄ…Å‚ ich rÄ…bać tak, że poszli w nogi   Oprócz Kozaków dwóch. - Z tych jeden stary, ZrÄ…bany z konia, Bogu oddaÅ‚ duszÄ™ I poszedÅ‚, mówi Homer, miÄ™dzy mary. Co siÄ™ z nim staÅ‚o? - nie chcÄ™ i nie muszÄ™ Mówić; bo ta rzecz należy do wiary Greckorosyjskiej; lecz co do mnie, tuszÄ™ I powiem, strofy nie chcÄ…c robić wÅ›ciekÅ‚Ä…, Å»e w tej religii, gdzie car - jest i piekÅ‚o.   PocieszajÄ…ca myÅ›l! - lecz nie dla cara, Który wolaÅ‚by może z tego wzglÄ™du WiÄ™kszÄ… bezpieczność. Jedna wiÄ™c ofiara Polskiego miecza, mÅ‚odego zapÄ™du, PoszÅ‚a ad umbra[s] i tam niech siÄ™ stara SzczęśliwszÄ… być niż tu - gdzie tyle bÅ‚Ä™du, Zawodów, gÅ‚upstwa, nieszczęścia, przesytów, Bankructw, poezyj gÅ‚upich, jezuitów,   Heglów poznaÅ„skich, krakowskich purystów, Paryskich kronikarzy, historyków, Prezydentów gmin, franko-romansistów, Kozako-powieÅ›ciarzy i krytyków, Którzy poklaski im zamiast poÅ›wistów DajÄ… - od czego ja aż do równików BiegÅ‚em unoszÄ…c zadziwione sÅ‚uchy: I byÅ‚bym zostaÅ‚ tam - gdyby nie muchy,   Nie krokodyle, nie hipopotamy, Nie muÅ‚ tworzÄ…cy na Nilu oftalmie, Nie dżuma, nie tÄ™sknota, nie te bramy, Na które patrzÄ…c, że zamkniÄ™te, żal miÄ™ BraÅ‚, że tak naszych żon nie zamykamy W jednym haremie jak w Armidy palmie - Ta strofa poszÅ‚a krzywo, bo ze Wschodu WygoniÅ‚ miÄ™ brak awantur i lodu;   Za to w ojczyźnie Danta to oboje ZnalazÅ‚em. Lecz to rzecz jest tajemnicza. O to bynajmniej nie dbam i nie stojÄ™, Aby wiedziano, czy moja dziewicza Muza kochaÅ‚a siÄ™ realnie. RojÄ™, SniÄ™, tworzÄ™; harfy używam lub bicza - I to jest moja poetyczna droga; Lecz z mego życia poemat - dla Boga.   On wie, On widziaÅ‚, nad jakimi chmury StawaÅ‚em bez Å‚ez i pieÅ›ni, z myÅ›lami Aniołów w przepaść lecÄ…cych - te chóry On sÅ‚yszaÅ‚, gdyÅ›my byli z Bogiem sami. Nie zwiodÅ‚y Go te królewskie purpury, W które ja siÄ™ tu, jak przed sztyletami Cezar, obwijam, gdy miÄ™ w serce rażą, Ażeby umrzeć z niewidzianÄ… twarzÄ….   Bóg sam wie tylko, jak mi byÅ‚o trudno Do tego życia, co mi daÅ‚, przywyknąć; Iść co dnia drogÄ… rozpaczy odludnÄ…; Co dnia uczucia rozrzucać, czuć, niknąć; Co dnia krainÄ™ mar rzuciwszy cudnÄ… Powracać miÄ™dzy gady i nie syknąć; Co dnia myÅ›l jednÄ… rozpaczy zaczynać; TÄ… myÅ›lÄ… modlić siÄ™ - i nie przeklinać;   On! i pustyni gwiazdy lazurowe, I zachodzÄ…ce nad morzami sÅ‚oÅ„ce, I jedno serce ludzkie. - Lecz to nowe GÅ‚osy dla mojej lutni - te cierpiÄ…ce: Milcz, serce! Albo siÄ™ strzaskaj, echowe NarzÄ™dzie pieÅ›ni, bolu, wiecznie drżące I obÅ‚Ä…kane, niezaspokojone! Uderzam ciebie w zÅ‚oÅ›ci. - Milcz, szalone! -   O czymże ja mówiÅ‚em?... Ha... w tym jarze Dwóch zarÄ…banych leżaÅ‚o Moskali, Którym pan Zbigniew patrzaÅ‚ w blade twarze; Wtem ujrzaÅ‚, że siÄ™ cierÅ„ zajÄ™ty pali, Å»e siÄ™ już ogieÅ„ wiesza na konarze Suchego dÄ™bu; a wiÄ™c ciÄ™ciem stali OdrÄ…baÅ‚ gałąź, ta zaÅ›, odrÄ…bana, Jak pÅ‚omieÅ„ zdjÄ™ty przez burzÄ™ z wulkana,   LeciaÅ‚a huczÄ…c gÅ‚ucho i czerwona KoÅ‚ysaÅ‚a siÄ™ nad trupami dwoma, Jak szatan, co chce duszÄ™ brać w ramiona, Albo orlica z pÅ‚omieni, Å‚akoma CiaÅ‚a ludzkiego; wiÄ™c - o! myÅ›l szalona! - Beniowski, Å›wiÄ™cie wychowany doma, PrzeżegnaÅ‚ peÅ‚nÄ… robaczliwych strupów Gałąź - i wiatr jÄ… pochwyciÅ‚ znad trupów,   RoziskrzyÅ‚, stargaÅ‚, skrÄ™ciÅ‚ i zwinÄ…wszy W jeden kÅ‚Ä…b, rzuciÅ‚ w ciemnÄ… jaru szyjÄ™. Tu nawet zimny rozsÄ…dek najzdrowszy SÅ‚yszÄ…c, jak gałąź ta jÄ™czy i wyje, ZrobiÅ‚by utwór i poemat nowszy, W którym gadajÄ… puchacze i żmije - Co do mnie, prawda miÄ™ epiczna wiÄ™zi, WiÄ™c nic nie tworzÄ…c z ognistej gaÅ‚Ä™zi,   Prosto jÄ… gaszÄ™ w jarze jak rzecz suchÄ…, A sam do mego wracam wojownika, Który z dwóch ludzi rzecz uczyniÅ‚ gÅ‚uchÄ…, A z dÄ™bu nie chciaÅ‚ uczynić Å›wiecznika Owej dolinie strasznej, gdzie z ropuchÄ… Wąż miÄ™dzy gÅ‚azy kredowymi syka I pachnie gorzki pioÅ‚un. - WiÄ™c mój rycerz StaÅ‚ - jakby z gÅ‚azu go wyrÄ…baÅ‚ snycerz;   I patrzaÅ‚; owych zaÅ› goÅ‚Ä™bi para, Która go taÅ„cem cudownym przywiodÅ‚a, Skoro dÄ…b zagasÅ‚ i ognista mara Przed znakiem krzyża uleciaÅ‚a podÅ‚a, Owe goÅ‚Ä™bie, których ja z Antara PieÅ›ni pożyczam i biorÄ™ za godÅ‚a MiÅ‚oÅ›ci - nigdy za małżeÅ„ski zwiÄ…zek! - Skoro dÄ…b zagasÅ‚, zleciaÅ‚y z gaÅ‚Ä…zek   I okrążywszy go potrójnym lotem, SkryÅ‚y siÄ™ w jego wnÄ™trze wypróchniaÅ‚e. Tak byÅ‚ szeroki, że mógÅ‚ być namiotem I zmieÅ›cić (nie wiem, czy mógÅ‚ wojsko caÅ‚e), Lecz mógÅ‚ pomieÅ›cić haftowany zÅ‚otem Ów sztab, co dzieli naszych wodzów chwaÅ‚Ä™ I dzieli siÄ™ tak cudownie i sztucznie Jak owÄ… siedmiÄ… ryb Chrystusa ucznie -   Tak że zostanie i zbiorÄ… z ostatka Siedem dla wojska koszów napeÅ‚nionych Okruszynami sÅ‚awy. Rzecz to rzadka Tak zÅ‚y apetyt! w ludziach tak czerwonych! Ale że to jest cudowna zagadka O sÅ‚awie onej i o rybach onych, Nie mówiÄ™ wiÄ™cej... Na gryzÄ…cym zÄ™bie WolaÅ‚bym niż tÄ™ sÅ‚awÄ™ - te goÅ‚Ä™bie,   Które dÄ…b caÅ‚y okrążywszy pilnie, Do spróchniaÅ‚ego wleciaÅ‚y oÅ›rodka, SkrzydÅ‚ami siekÄ…c w powietrzu tak silnie, Jak piskorz kraje wodÄ™ albo pÅ‚otka. PomyÅ›laÅ‚ wtenczas rycerz, że niemylnie Awantura go jakaÅ› w dÄ™bie spotka, I nie czekajÄ…c, skoczywszy z rumaka, SzedÅ‚ ku dÄ™bowi temu z czasów Kraka.   DochodzÄ…c wejÅ›cia nasz mÅ‚okosik rzeski UsÅ‚yszaÅ‚ w drzewie szmer i pocaÅ‚unki... Ciemny byÅ‚ wewnÄ…trz dÄ…b, ciemnoniebieski, Bo próchno, niby brabanckie korunki, RozbÅ‚Ä™kitniÅ‚o chropowate deski Jak dla rusaÅ‚ki koÅ›ciół lub Bogunki. ByÅ‚o tam Å›wiatÅ‚o takie jak w zawiei, Gdy księżyc Å›wieci w mgle - Å›wiatÅ‚o nadziei! -   Ktokolwiek deptaÅ‚ ziemiÄ™ starożytnÄ… I popioÅ‚ami nakryte pokoje, Gdzie laury rosnÄ…, pomaraÅ„cze kwitnÄ…; Ktokolwiek byÅ‚ tam z kochankÄ… we dwoje; Ktokolwiek grotÄ™ odwiedzaÅ‚ bÅ‚Ä™kitnÄ… Kaprei - i tam ujrzaÅ‚ bóstwo swoje Nagle, bÅ‚Ä™kitnym powietrzem koÅ›cioÅ‚a Zmienione w blade widmo i w anioÅ‚a;   Ktokolwiek zważaÅ‚ te podmorskie Å›wity OblewajÄ…ce jÄ… od stóp do gÅ‚owy, I widziaÅ‚, jak siÄ™ z różanej kobiéty CzyniÅ‚ duch jasny, lecz bezkolorowy, BÅ‚yszczÄ…cy, żywy posÄ…g Amfitryty, W bÅ‚Ä™kitnym ogniu mórz zniknąć gotowy, Tak piÄ™kny! w skaÅ‚y ukryty i w morze, Å»ywy - lecz w niebios poÅ›miertnym kolorze;   Ktokolwiek w grocie tej, na kruchej Å‚odzi ZamknÄ…wszy oczy, znowu je otwieraÅ‚ MyÅ›lÄ…c, że księżyc nowy z fal wychodzi W ksztaÅ‚cie kochanki; ktokolwiek nie steraÅ‚ Imaginacji i ta jemu pÅ‚odzi KsztaÅ‚ty; ktokolwiek je w księżyc ubieraÅ‚: Niech popracuje albo puÅ›ci żagle MyÅ›lom - a ujrzy ,tu znienacka, nagle...   Ujrzy, co pan Kazimierz. W owym drzewie Od lat szesnastu zaledwie dziewczÄ…tko W bÅ‚Ä™kitne próchien rzucona zarzewie W grocie z promieni... NazwaÅ‚bym jÄ… przÄ…dkÄ… ArachnÄ…. - Muza moja sama nie wie, JakÄ… od innych odznaczyć pieczÄ…tkÄ… Ów utwór nowy. - W bÅ‚yskotnej sukience StaÅ‚a, na piersiach swych trzymajÄ…c rÄ™ce.   Na skrzyżowanych rÄ™kach biaÅ‚e ptaszki SiÄ™gaÅ‚y jej ust dziobki różanymi; W oczach bÅ‚Ä™kitnych przestrach wziÄ…Å‚ na ważki I dwie perÅ‚owych Å‚ez zrobiÅ‚ równymi; SpadaÅ‚y obie. SzkÅ‚a czeskie i blaszki WydawaÅ‚y siÄ™ gwiazdami zÅ‚otymi I z wÅ‚osów dziwne rzucaÅ‚y promienie; BielutkÄ… miaÅ‚a twarz - z tÄ™czy odzienie.   Gdy wszedÅ‚ do dÄ™bu rycerz, caÅ‚a trwożna SpÅ‚onęła, twarz jej spÅ‚onęła i szyja: Wstyd pokazaÅ‚a w sobie nieostrożna I ten rumieniec, co w skażonych mija. - WidzÄ™, że dalej już pisać nie można, Bo opisowość poetÄ™ zabija; I Pegaz siÄ™ mój homeryczny zdÄ™bi. Stwórzcie wiÄ™c myÅ›lÄ… paniÄ… dwóch goÅ‚Ä™bi;   I niechaj siÄ™ wam rojÄ… rzeczy cudne O czarodziejskim rusaÅ‚ek koÅ›ciele; Gdy wkoÅ‚o jary dzikie i odludne, I ogryzione przez wilków piszczele, I trupy, czarnÄ… krwiÄ… zastygÅ‚Ä… brudne, I innych czarnych okropnoÅ›ci wiele - A w gÅ‚Ä™bi dÄ™bu gwar innego Å›wiata, Szum liÅ›ci, próchno siÄ™ w gwiazdy rozlata;   Beniowski z Å‚adnÄ… panienkÄ…. - Dziewico! Która te wiersze czytasz, czytaj daléj. MiÅ‚oÅ›cie moje jako próchna Å›wiécÄ…, Lecz nigdy siÄ™ krew w marach nie zapali; Ledwo ustami pÅ‚omienia zachwycÄ…, Wnet je strach ksiÄ™dza albo los oddali, Rozerwie rÄ™ce, strwoży niewymownie, I dalszÄ… miÅ‚ość prowadzÄ… - listownie.   W listach dopiero (a wszystkie umieszczÄ™ W przypiskach)... mój bohater bÄ™dzie czuÅ‚y; Już to nie bÄ™dÄ… moje rytmy wieszcze, Ale esencja serc, prosto z szkatuÅ‚y WyjÄ™ta: serca niÄ… wszystkie rozpieszczÄ™, A może nawet mÅ‚odość bÄ™dÄ… psuÅ‚y - Nie emigracjÄ…, bo tej diabeÅ‚ nie chce I żadnÄ… serca żądzÄ… już nie Å‚echce.   Ambicja serce spod żeber wykradÅ‚a, Sejm siÄ™ nie kocha już ani też gminy; Zbiorowa ta osoba bÄ™dzie jadÅ‚a, PiÅ‚a, wydawać dziennik, biuletyny, Gwiazdy siÄ™ każdej spyta, co upadÅ‚a, Jakie pryncypia ma, a księżyc z miny ArystokratÄ… nazwie i dlatego, Å»e w smutnej twarzy swej ma coÅ› - srebrnego.   Pryncypia! o pryncypia! jak bym chÄ™tnie PowiedziaÅ‚ prosto dziÅ›, co o was myÅ›lÄ™! Gdyby mi teraz w serca mego tÄ™tnie Nie brzmiaÅ‚a inna struna. - WiÄ™c przekryÅ›lÄ™ Te strofy. - Dusza mi zagraÅ‚a smÄ™tnie, Åšmiechu na ustach nie mam ni w umyÅ›le. Wszystko prowadzi dziwnie boża rÄ™ka, Tak dziwnie! - że mi serce wre i pÄ™ka.   WiÄ™c, polityczne moje falanstery, BÄ…dźcie mi zdrowe! - I wy, co bez gÅ‚owy Upadli z paÅ„skiej jak z niebieskiej sfery, W arystokratów gracie, smÄ™tne sowy! Co w grze myÅ›licie bić jako kozery Asa, choć bÄ™dzie z sercem i laurowy: Was także żegnam, bez miecza rycerze, A choć mi serce pÄ™ka - Å›miech miÄ™ bierze.   Å»eby też jedna pierÅ› byÅ‚a zrobiona Nie podÅ‚ug miary krawca, lecz Fidiasza! Å»eby też jedna pierÅ› jak pierÅ› Memnona! Å»eby też jedna! - Ha... to miÄ™ przestrasza. KoÅ›ciuszko przeczuÅ‚ was krzyczÄ…c: "SkoÅ„czona!" Z krzyża swojego krzyknÄ…Å‚ tak - a wasza PierÅ› to pojęła, z tÄ… myÅ›lÄ… umiera. Chociaż mi serce pÄ™ka - Å›miech miÄ™ zbiera.   Co bÄ™dzie z wami - prosto wam nie powiem, Nie jestem jako wieszcz wszystko wiedzÄ…cy. KrwiÄ… do was piÅ‚em, moim duchem, zdrowiem; A teraz ciskam serce, puchar lÅ›niÄ…cy; SÅ‚yszycie? PÄ™kÅ‚o. - Teraz mi wÄ™zgÅ‚owiem Jedno kobiece serce; jestem Å›piÄ…cy, OmdlaÅ‚y jestem, ogniem owioniÄ™ty, Piekielne rzeczy rzucajÄ…cy, Å›wiÄ™ty.   Niech siÄ™ komedia gra. - Może mi przyjdzie Grać innÄ…: wtenczas was wszystkich przerażę. LegÅ‚em jak czarny Sfinks przy piramidzie Z grobów ojczystych; patrzÄ… blade twarze: Może, wieszcz, zechcÄ™ jeszcze w jasnowidzie Rzec co ciemnego? Może wam pokażę PeÅ‚ne piorunów usta, piersi, trzewa? Może zamilknÄ™ jak lew, co poziewa   PatrzÄ…c na maÅ‚ość zielonego węża, I zasnÄ™ - zasnÄ™ - ha! - lecz przebudzenie? Niech los i serca szaleÅ„stwo zwycięża! Z mózgu mojego mieliÅ›cie jedzenie, Lecz serce moje siÄ™ jak Å‚uk wypręża, Zrzuca was, gÅ‚odne sÄ™pów pokolenie! Ugolin odbyÅ‚ piekÅ‚o... Ognia fale! Wyrwijcie resztÄ™ sÄ™pom. - Precz, szakale!   Kto inny teraz jest nade mnÄ…, nie wy, Na których patrzaÅ‚ ja, Akteon blady. MiÄ™dzy ciemnymi poÅ‚ożę siÄ™ drzewy, SÅ‚owiki bÄ™dÄ… moimi sÄ…siady, Księżyc jako mój srebrny anioÅ‚ lewy, Ona jak zÅ‚oty mój duch dobrej rady Odgoni czarne cherubinów stada MówiÄ…c do nieszczęść tak - jak anioÅ‚ gada.   Przez litość tylko nade mnÄ… siostrzanÄ…, Przez bÅ‚Ä™kit tylko swojej wÅ‚asnej duszy, Przez gwiazdÄ™ swego losu obÅ‚Ä…kanÄ…, Przez moc, co serca wskrzesza albo kruszy, Przez to, że hymny we mnie zmartwychwstanÄ…, Jeżeli ona mnie jak harfÄ™ ruszy: BÄ™dÄ™ zbawiony! dumny, bezpokutny. - Ale to wszystko sen - i może smutny!   Na Boga! Muzo! TrochÄ™ Å›miechu! Tyle, Ile potrzeba dla zabawy gminu. Gdy serce moje spod zasÅ‚on odchylÄ™, WidzÄ™, że nie jest jak sÅ‚oÅ„ce z bursztynu; A jednak miaÅ‚o kiedyÅ› Å›wiatÅ‚a chwile, Dawnej miÅ‚oÅ›ci winne, temu winu, Które upaja na Å›mierć, potem wskrzesza. - O! chcÄ™ miÅ‚oÅ›ci uczyć! Gdzie jest rzesza? -   OdbiegÅ‚a. - Skarży siÄ™ na mojÄ… ciemność. "Poeto, fiat lux!" - zaciÄ™cie krzyczÄ…. I we mnie dziwnÄ… znaleźli wzajemność; Å»yczÄ™, aby to byÅ‚o, czego życzÄ…; Tygodnik jakÄ…Å› wynalazÅ‚ odjemność We mnie; lecz niech siÄ™ dobrze wtajemniczÄ…, A ujrzÄ…, żem jest coÅ› - jak grecki antyk, Lecz panteista trochÄ™ i romantyk.   A teraz prosto i bez epizodów Åšpiewam, jak prawy wieszcz, nie jak amator; Bo mój bohater ma jechać do lodów Sybirskich i do Chin, i pod Ekwator, Do innych nagich i dzikich narodów, Aż mu na grobie wyrżnÄ…: "Sta, viator!" Wtenczas ratunku już ze Å›mierciÄ… nie ma; Zatrzyma siÄ™ czytelnik i poema.   Lecz nim nastÄ…pi to - cudne mam rzeczy W tece! cudowna awantur girlanda! Rycerz mój rÄ…bie, zabija, kaleczy Na ksztaÅ‚t Hektora, Ajaksa, Orlanda; Przybywa zamkom w porÄ™ do odsieczy; Pisze kronikÄ™ wierszem jak Wiganda, O awanturach wÅ‚asnych - geografiÄ…, Po której ludzie do Kamczatki trafiÄ….   Na starość także napisaÅ‚: PomysÅ‚y Do dziejów, które siÄ™ dziać kiedyÅ› mogÄ…. Z czego korzystaÅ‚ dzisiaj jeden Å›cisÅ‚y Krakowczyk, książkÄ™ wydawszy niedrogÄ…. Książka ma polskÄ… duszÄ™, a na zmysÅ‚y DziaÅ‚a jak Niemiec; mnie zaÅ› szarpie srogo, Bije po rÄ™ku jak rektorska linia - JeÅ›liÅ› ciekawy, patrz rozdziaÅ‚: Opinia.   O! autorowie z nudy! o Feniksy! Powstali z trupów, z prochów wÅ‚asnych, z łóżek! O! polityczne moje nowe Iksy!... Upadam wszystkim pokornie do nóżek; Lecz życzÄ™, aby nas dzieliÅ‚y Styksy; A teraz z waszych korzystam przestróżek I już nie ody piszÄ™ ani hymny, Ale poemat ten - nadzwyczaj zimny.   Bohater w dÄ™bie zamkniÄ™ty z mÅ‚odziutkÄ… PannÄ…, a jednak stoi o pięć kroków, JeÅ›li co mówi, mówi bardzo krótko. - Nie spuszczam żadnych na scenÄ™ obÅ‚oków... Bo ani z wód kokietkÄ…, z nezabudkÄ…, Rozmawia czyÅ›ciej lilia, pani stoków, Gdy je wiatr zdrajca ku sobie pokÅ‚oni, Jako tych dwoje - których ja mam w dÅ‚oni   I mógÅ‚bym... MógÅ‚bym, lecz nie chcÄ™... A może Nie mogÄ™, nie mam dosyć serca, żaru. Próchno Å›wiecÄ…ce księżycowo w korze Zda mi siÄ™ peÅ‚ne widm, pokus i gwaru... PeÅ‚ne... Zatrzymaj miÄ™, potężny Boże! Bo gotów jestem dla lepszego czaru Rzucić na serce mego czytelnika TrochÄ™ awantur wÅ‚asnych spod równika.   Lecz nie... Sybirski bÄ™dÄ™... lodowaty, Dlatego wchodzÄ™ w styl nowych poetów. SÅ‚yszycie, jak siÄ™ krzÄ… odludne kwiaty? SÅ‚yszycie gÅ‚uchy Å‚omot oczeretów? KtoÅ› jedzie - spiesznie mu pewno za katy! OdtÄ™tnia gÅ‚ucho echo jarych grzbietów... Wiele być musi jadÄ…cych rycerzy, Kiedy przed nimi takie echo bieży.   Na pozÅ‚oconym kurzawy tumanie, Która do dÄ™bu ze sÅ‚oÅ„cem siÄ™ wkradÅ‚a, Naprzód ksiÄ…dz jakiÅ› wleciaÅ‚ niespodzianie, Za ksiÄ™dzem jakaÅ› zÅ‚ota mara wpadÅ‚a. KsiÄ…dz byÅ‚ w habicie, a mara w żupanie, W szerokich bardzo szarawarach z radÅ‚a, Na których zÅ‚ota leżaÅ‚a kurzawa - SÅ‚owem: ksiÄ…dz Marek to byÅ‚ i pan Sawa.   Ku nim wiÄ™c moja nimfa srebrnej cery PobiegÅ‚a skocznie i caÅ‚ujÄ…c w rÄ™ce, OddaÅ‚a ksiÄ™dzu Markowi papiery, Schowane bardzo tajemnie w sukience; Potem zaczęła Å›piew o sobie szczery - Słów jej nie kÅ‚adnÄ™ wszystkich, bo przekrÄ™cÄ™ Albobym musiaÅ‚ kÅ‚aść po kropkach kropki, Bowiem ta nimfa mówiÅ‚a jak chÅ‚opki.   Z pÅ‚aczem mówiÅ‚a: jak w dÄ™bowÄ… szafÄ™ WlazÅ‚a przed wrogów okrutnych pogoniÄ…, Jakie tam miaÅ‚o być z niej auto-da-fe, Jak nie pamiÄ™taÅ‚ nikt i nie dbaÅ‚ o niÄ…. - (O! hor[r]or! trzeci rym jest na żyrafÄ™! Muzy żaÅ‚oÅ›ne Å‚zy nade mnÄ… roniÄ…, Bo muzy wiedzÄ…, jakie do Å‚ez prawo Ma wieszcz piszÄ…cy poemat o k t a w Ä…).   MówiÅ‚a, jak dwa goÅ‚Ä™bie siostrzane PrzyprowadziÅ‚y ze stepów obroÅ„cÄ™... MówiÄ…c pÅ‚akaÅ‚a - na usta różane KapiÄ…c padaÅ‚o kropelkami sÅ‚oÅ„ce... Pan Zbigniew patrzaÅ‚ zaÅ› w stronÄ™, na Å›cianÄ™, KsiÄ…dz w ziemiÄ™, Sawa Å‚amaÅ‚ ostróg koÅ„ce. WidzÄ…c, że sÄ…dzić sÄ… gotowi krzywo, Rycerz do ksiÄ™dza rzekÅ‚ dumnie i żywo:   "Jestem Beniowski, jechaÅ‚em do Baru, Abym ojczyźnie mojej sÅ‚użyÅ‚ szablÄ… I caÅ‚Ä… duszÄ…. Z bliskiego miÄ™ jaru Te dwa goÅ‚Ä™bie sztukÄ… prawie diablÄ… PrzywiodÅ‚y tutaj. Znajdziesz Å›ród czaharu Dwa trupy, które Pluton swojÄ… grablÄ… Weźmie i w ogieÅ„ piekielny zagrabi. WiÄ™cej mu takich dam, na honor hrabi!   "Z WÄ™gier albowiem moje rodowody ProwadzÄ™ i mam hrabiowskie tytuÅ‚y, Ale że jestem bez grosza i mÅ‚ody, Niewiele sobie ważę te bibuÅ‚y I pergaminy; lecz chcÄ™ iść w zawody Z przodkami, jako czÅ‚ek na sÅ‚awÄ™ czuÅ‚y I mocno haÅ„bÄ™ ojczyzny czujÄ…cy, NiedoÅ›wiadczony jeszcze - lecz gorÄ…cy". -   Gdy tak przemówiÅ‚, ksiÄ…dz Marek otworzyÅ‚ Ramiona i jÄ…Å‚ Å›ciskać postać giÄ™tkÄ…: "Ja znaÅ‚em twego ojca; gdyby dożyÅ‚, Pewnie by twojÄ… chęć pochwaliÅ‚ prÄ™dkÄ…. BogdajbyÅ› późno siÄ™ w grobie poÅ‚ożyÅ‚ Jasnym jak czÅ‚owiek wielki - ani wÄ™dkÄ… SproÅ›nych rozkoszy tu byÅ‚ uÅ‚owiony. Zlituj siÄ™, Matko niebieskiej korony!   "Oto dziecko te oddajÄ™ w opiekÄ™ Tobie, Dziewico czysta, Matko Boża! BroÅ„ rzuconego w tÄ™ nieszczęścia rzekÄ™, Która z nas pÅ‚ynie do wiecznoÅ›ci morza. Pozwól! że z niego tÄ™ cielesność zwlekÄ™, Która tu krwawi ducha jak obroża, A zaÅ› mu w duszÄ™ ognistÄ… przelejÄ™ Rozpacz, co wszystko Å‚amie, i nadziejÄ™.   "Biada, kto daje ojczyźnie pół duszy, A drugie tu pół dla szczęścia zachowa; Oboje w nim Bóg swym piorunem skruszy I padnie kiedyÅ› w popiół taka gÅ‚owa! Å»adnÄ… Å‚zÄ… taki Boga nie poruszy, W modlitwie nigdy już nie znajdzie sÅ‚owa, Które by kiedyÅ› jego Bóg rozumiaÅ‚, I bÄ™dzie jak ten dÄ…b umarÅ‚y szumiaÅ‚.   "BÄ™dzie miaÅ‚ w sercu wÅ‚adzÄ™ odpychania Ludzi - a węże siÄ™ doÅ„ zbiegać bÄ™dÄ…. Utyje kiedyÅ› na chlebie wygnania I nieszczęśliwe dzieci go obsiÄ™dÄ… KrzyczÄ…c: ale nie posiÄ™dÄ… Grobu ni sÅ‚awy. - I to jest przekleÅ„stwo, Które ja rzucam na nich! - ich rodzeÅ„stwo!   "I niechaj bÄ™dzie jakoby stoletnie... Lecz nie... O Boże! nie sÅ‚uchaj, Jehowa". Tu zamilkÅ‚; oczy mu bÅ‚yszczaÅ‚y Å›wietnie I piÄ™knym srebrem uwieÅ„czona gÅ‚owa PoÅ›ród głów mÅ‚odych bÅ‚yszczaÅ‚a szlachetnie Jak księżyc, kiedy siÄ™ nad rankiem chowa Za morze albo za egejskie skaÅ‚y, Nadzwyczaj wtenczas smutny, wielki, biaÅ‚y...   I mój rym także, po tej parafrazie Kazania, także za skaÅ‚y zachodzi. PorozciÄ…gawszy tÄ™cze na obrazie, PokoÅ‚ysawszy na ksztaÅ‚t dobrej Å‚odzi, Idzie spać. - Wyraz zostaÅ‚ przy wyrazie, Nie wiem, czego chce i czego dowodzi. Jako fajerwerk z gwiazd kilku tysiÄ™cy, ChciaÅ‚em, aby siÄ™ spaliÅ‚ - i nic wiÄ™céj.   POPRZEDNIA PIEŚŃ SPIS PIEÅšNI NASTĘPNA PIEŚŃ

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0003 1
I KZP 0003
obraz 0003
r05 0003
!0003 HTML lock
0003 (2)

więcej podobnych podstron