NOCNY Śpiewak (2)




NOCNY Śpiewak





Ze względu na wielkośc pliku opowiadanie zostało podzielone
na dwie części    TU JEST CZĘŚĆ
DRUGA Nocny
Śpiewakautorka :Ewa
BiałołęckaOpowiadanie zostało umieszczone za wiedzą i zgodą
AutorkiOpowiadanie zostało uhonorowane nominacja do nagrody im Janusza
Zajdla,oraz wydane i przetlumaczone miedzy innymi w Czechach .Inne
opowiadanie Autorki - Tkacz
IluzjiZdecydowanie POLECAM
!Gdybym też miał dar
prorokowania,i znał wszystkie tajemnice,i posiadał wszelką wiedzę,
,i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,a miłości bym nie
miał,byłbym niczym.ŚW. PAWEŁ
APOSTOŁ    Słońce stało w
zenicie. Ciemna łata cienia łasiła się do stóp maga. Usiadł wprost na ziemi,
krzyżując nogi. Powietrze stało, zgęstniałe w duchocie śródlecia i najmniejsze
drgnienie nie poruszało wypłowiałych płacht cyrkowych bud na kołach i namiotów.
Pora sjesty jak zwykle wyludniła okolicę. Ciszę mącił tylko przygłuszony odgłos
gongu, w który uderzano w pobliskiej świątyni, niemrawe postękiwanie
niewidocznych zwierząt i przeciągłe nawoływanie roznosiciela wody. Mag nasunął
głębiej na oczy rąbek chusty osłaniającej głowę i ramiona przed skwarem.
Milcząc, patrzył na sporą pakę zbitą niedbale z desek, otwartą z jednego boku i
wypełnioną wiórami wymieszanymi ze słomą. Tam także panowała cisza. Magiczny
talent mężczyzny pozwalał na wyławianie ludzkich myśli i zwierzęcych instynktów,
nawet na znaczne odległości, a także wysyłanie własnych wieści tą samą drogą
mentalnego kontaktu. Sięgnął do swych umiejętności. Istota, skryta przed jego
wzrokiem w stercie brudnej sieczki, cierpiała.
            
...boli...pić...wody...boję się...boli...niech on odejdzie... boli... boli...
wody...pić...    Mag odbierał powolną, beznadziejną litanię
na pół sformułowanych skarg. Spomiędzy płacht najbliższego namiotu wysunęła się
dziewczynka - chuda, prawie naga, odziana jedynie w skąpą przepaskę. Włosy miała
jasne, kontrastujące z opaloną skórą. Wybielone sztucznie - u nasady pojawiły
się już ciemne odrosty. Pod pachą niosła zrolowaną matę. Rozłożyła ją w
kwadracie cienia pod baldachimem i zaczęła rozciągać szczupłe członki. Mag
obserwował, jak składa się wpół, rozgina nogi do linii prostej lub wygina się w
tył, zwijając ciało w krąg. Być może zachęcona obserwacją, przerwała ćwiczenia,
podeszła do maga, krocząc energicznie po gorącym
piachu.-     Mogę zrobić ci miło. Zapłacisz? - Głos
miała matowy, jakby piasek dostał się jej do gardła. Mag spojrzał jej w oczy.
Miała spojrzenie dorosłej kobiety, która widziała już niejedno. Sięgnął w
zanadrze, rzucił w powietrze drobną monetę. Została złapana chciwie i
błyskawicznie schowana w fałdzie przepaski. - Chodź. Umiem różne
rzeczy...    Potrząsnął głową.-    
Opowiedz mi o tym, w tej skrzyni.    Przykucnęła obok.
Niewrażliwa na słońce jak mahoniowa statuetka.-     O
Potworku? Pewnie zdechnie. Nie wyłazi od wczoraj.-    
Zacznij od początku. Mówiono mi, że to chłopiec.    Wzruszyła
ramieniem z obojętną miną.-     Między nogami wygląda
jak chłopak. A wszędzie indziej jak zwierz. Był u nas za wilcze szczenię. Kuraki
rozdzierał przy publice. Byk mu kazał wyć i warczeć.    Mag
skinął głową. Dotąd wszystko zgadzało się z tym, co słyszał
wcześniej.-     Ile ma lat
ten...Potworek?-     Ciotka mówiła, że będzie miał ze
sześć. Ledwo siedzieć umiał, jak go tamta dziewka Bykowi sprzedała. I tak jest
tu aż do tej pory. Ale pewno niedługo, bo Byk go dobrze poharatał. Szkoda, bo
można było jeszcze niezły pieniądz na nim zrobić.-     A
Byk? Jaki on był?    Dziewczynka rzuciła magowi kose
spojrzenie.-     A po co ci to wiedzieć, panie? Bydlę
był i tyle. Na płacy ołgiwał, z łapami lazł, a dać nic nie chciał za to. Inni
się bali, bo mocny. Ale na mocniejszego trafił, ot Sam Los Łaskawca go ukarał i
tyle.-     Widziałaś, jak to było?   
Mała pokiwała głową twierdząco, a na jej chudą twarzyczkę wypłynął wyraz zgrozy
i fascynacji.-     Pewno. Wszyscy
widzieli.-     Opowiedz od początku i dokładnie -
polecił mag.-     No, to było tak : pozawczoraj z
wieczora Byk wrócił uchlany jak świnia albo i dwie. Dziw żaden... co i rusz się
zalewał, a wtedy lepiej było mu pod rękę nie włazić. I chyba na Potworka miał
krzywe oko, czy co...? Bo raptem krzyk się podniósł, jakby kto żywcem kota ze
skóry darł. Lecę patrzeć, a Byk małego okłada. I to nie, jak zwyczajnie batem
czy kijem, ale łańcuchem, co na nim go wiązał! Ciotka rzuciła się szczeniaka
ratować, bo Byk by go zatłukł na miejscu. Wzięła w łeb, aż nogami się nakryła. A
wtedy Potworek rozdarł się jeszcze gorzej. Mało płuc nie wypluł. I widzimy :
Bykiem o ziemię rzuciło, tarzał się i charczał, a krew z niego sikała jak z
pociśniętego bukłaka. Jak żeśmy chcieli go w końcu podnieść, to połowa flaków na
ziemi mu została. Wczoraj go zakopali.     Mag wyciągnął
kolejny pieniążek i włożył w oczekującą dłoń dziecka. W tej chwili nadszedł
mężczyzna, przewodnik owej wędrownej menażerii. Równie chudy jak jasnowłosa
dziewczynka, muskularny, pokryty tatuażem od stóp do głów. Przedstawiał on
wirujące spirale, które nadawały całej postaci cyrkowca wrażenie doskonałej
anonimowości.    Rozpływał się i niknął, stając się dodatkiem
do własnego tatuażu.-     Kotkat .  Nie masz
roboty? - fuknął z niezadowoleniem. - Matce idź pomóc    Mała
zniknęła jak zdmuchnięty płomyk świecy: Mag wstał z wysiłkiem, zesztywniały od
siedzenia w jednej pozycji.-     Przynieś wody,
człowieku - rzekł do przybysza. - Ten mały umiera z pragnienia. Nie macie
litości?-     Skończyła się nam z zeszłym miesiącu -
powiedział wytatuowany, ale skierował się do wnętrza namiotu i po paru chwilach
wrócił z miską. Postawił ją tuż obok skrzyni, zastukał pięścią w
drewno.-     Wyłaź, zarazo! Woda!   
Z wnętrza dobiegł zduszony pisk i chlipnięcie. Nic poza tym. Cyrkowiec machnął
ręką i westchnął.-     Zakatował biedaka ten drań, żeby
w parszywej świni się odrodził, skurwysyn-     Chcę
zabrać to dziecko - odezwał się mag.-     Po co? Nie
dam. Tu przynależy i tu zdechnie.-     Dość!! - syknął
mag złowróżbnym tonem. - Zapominasz z kim mówisz! Obraża się tu mnie od chwili
przybycia. Moja cierpliwość się skończyła! Ukrywa się tu dziecko z magicznym
talentem. Nie zgłosiłeś tego straży. Mały jest prawdopodobnie Stworzycielem, a
ja muszę dowiadywać się tego od zawodowego plotkarza! Wyraźnie straciłeś
przywiązanie do własnych kciuków. Gwardia Kręgu będzie wiedziała, co z tobą
zrobić.    Zanim skończył, człowiek-mozaika leżał w pyle, z
czołem przyciśniętym do ziemi.    "Tak to się zwykle kończy.
Pospólstwo uprzejmość bierze za słabość" - pomyślał mag z przykrością. Rzucił
dwie srebrne monety na piasek obok głowy leżącego.-    
Jestem łagodnym człowiekiem, lecz nie należy mnie drażnić. To za chłopca. Teraz
idź wyszczotkować mego konia. I dopełnij mój bukłak.   
Został znów sam i nadal czekał. Woda w glinianej misie odbijała blask słońca i
lśniła jak lustro. Słoma zaszeleściła. Mężczyzna ujrzał małą, bardzo brudną dłoń
wyłaniającą się z niej. Potem szczuplutkie ramię, pokryte czarną, skudloną
sierścią. Dziecko, zwane Potworkiem, wyczołgiwało się powoli, skuszone
bliskością wody. Mag trwał nieruchomo, jakby miał do czynienia z dzikim
zwierzątkiem.    Chłopczyk rzeczywiście przypominał zwierzę -
całe jego ciało pokrywało futro. Mag nie znał się na dzieciach, ale od razu
wydało mu się, że nie wygląda na sześć lat, tak był drobny i wychudzony. Za
małym ciągnął się łańcuch, u szyi brutalnie zeszczepiony zakręconym twardym
drutem. Dziecko próbowało podnieść miskę. Nie mogło utrzymać naczynia. Trochę
wody chlapnęło na ziemię. Malec położył się na brzuchu i pił chciwie. Mag ze
ściśniętym sercem patrzał na jego plecy poznaczone śladami okrutnych razów.
Zaschnięta krew pozlepiała włosy w sztywne kłaki. Nad dzieckiem unosił się rój
drobnych muszek, przywabionych wonią nie oczyszczonych
ran.    "Matko Świata...' - pomyślał mag. - "Za to powinno
się wieszać głową w dół".Z     trudem uwolnił chłopca od
łańcucha. Przy okazji odkrył jeszcze jedno skaleczenie - otarcie od żelaza na
szyi. Dziecko krótko stawiało opór, gdy oglądał jego obrażenia i sprawdzał, czy
ma całe kości. Po prostu nie miało na nic sił, osłabione i rozgorączkowane -
zawinął je w płachtę jak pakunek.    Droga do domu
nie była długa, lecz mężczyzna zdążył się zmęczyć. Upałem i nieustannym cichym
skomleniem dziecka, które urażały ruchy konia. Siedzibą maga była banalna
budowla w pobliskim mieście - wieża kanciasta, przysadzista i nieładna. Zwana
tradycyjnie Wieżą Przekazów lub Wieżą Mówcy. Budynki takie sprawiało sobie każde
miasto, które na mapie było oznaczone kropką choć nieco większą niż ślad po
musze. Wieże Przekaźnikowe były węzłami szybkiego zbierania i przekazywania
wiadomości . W każdym takim miejscu pracował jeden mag z kasty Mówców. Istniała
także jeszcze jedna wspólna cecha tych budynków - wszystkie tradycyjnie były
ponure i brzydkie.    Po latach Mówca już nie zauważał tej
brzydoty. Zresztą wieża służyła mu tylko za pracownię i bibliotekę. Na tyłach
stała niska przybudówka, gdzie miał swoje niewielkie gospodarstwo - kilka
pomieszczeń. Sypialnie, spiżarnia, składzik i przede wszystkim kuchnia, gdzie
koncentrowało się życie domu i gdzie władała Petunia. Od dwunastu lat prowadziła
dom maga, od jedenastu byli kochankami , a wciąż Petunia zwracała się do niego
"Panie Bukat", z szacunkiem należnym członkowi Kręgu Magów, bo "porządek w
świecie musi być". Poza tym zachowywała się jak żona i gwardzista cesarski
jednocześnie. Jej przewidywana reakcja niepokoiła maga. Gdybyż jeszcze chłopiec
nie wyglądał tak, jak wygląda. Mimo najszczerszych chęci znalazł w nim tylko
jeden element, który można było nazwać ładnym. Oczy. Dość szeroko rozstawione i
skośne - nie bez racji nazywano taki kształt "znamieniem maga" - miały wyjątkowo
interesujący odcień złotawego bursztynu.    Tak jak
przewidywał, Petunia aż plasnęła w ręce, wydziwiając nad niespodzianym nabytkiem
gospodarza.-     Panie Bukat, a cóż toto
jest?!-     Dziecko, Petunio.
Chłopiec.-     Wygląda jak szczur, co zdechł przed
tygodniem - zauważyła kobieta trafnie.-     Nie marudź.
Petunio. Przygotuj coś do jedzenia i wodę do mycia. Ciepłą, nie gorącą. Należy
delikatnie się z nim obchodzić.-     Mleko. Koty piją
mleko, dzieci też. A wody zaraz nagrzeję. Czy toto choć raz w życiu było myte,
panie Bukat?-     Nie przypuszczam. Idź już, Petunio,
muszę się skontaktować z wieżą Szklanego. I tak się
spóźniłem.    Poszła wreszcie. Złożony na ławie tłumoczek nie
dawał znaku życia, ale mag wyczuwał, że chore dziecko jest mimo wszystko
przytomne. Skupił się i rozwinął ścieżkę mocy ,sięgając do jaźni Szklanego -
Mówcy rezydenta w mieście oddalonym o dwa dni drogi. Wewnątrz widzenie ukazywało
mu świetliki ludzkich istnień, zgęstki energii. Mógł sięgnąć do każdego i poznać
ich najskrytsze sekrety. Przestało go to bawić, gdy był jeszcze dzieckiem. Myśli
zwykłych ludzi były zwyczajne. Zwykle pozbawione namiętności, szare i
przyziemne. W tym natłoku ludzkich iskierek Szklany płonął jak świeca. Bukat
nigdy nie spotkał go twarzą w twarz, lecz byli bliskimi
przyjaciółmi.   Szklany, tu Bukat.    Spóźniłeś
się. Jakie wieści?    Plotka była prawdziwa. Mam chłopca u
siebie. Przekaż wiadomość do Kręgu, że wstępne określenie talentu brzmi:
Stworzyciel.    Bukat wyczuł nagłe podniecenie drugiego
Mówcy. Stworzyciele władali materią. Byli najwyższą, najpotężniejszą i
najbardziej uprzywilejowaną kastą w Kręgu Magów. Odkrycie samorodnego talentu
wśród plebsu było wydarzeniem.    Jak wysoki poziom
talentu?    Na tyle, że dzieciak urodził się pokryty
sierścią. Czyli może okazać się nawet większy, niż się spodziewamy. Potęga.
Orzeł wśród jastrzębi. Przekaż też, że talent objawił się bardzo późno - chłopak
ma około sześciu lat.    
Okoliczności...?    Rozszarpał człowieka, który mu zagrażał.
Jest w złym stanie. Zagłodzony i ranny. Dzikie dziecko.    To
może być problem.    Na razie chcę go utrzymać przy życiu,
Szklany, a potem będziemy martwić się resztą.    Ma jakieś
imię?    Bukat zawahał się. Potworek nie było dobrym
imieniem. Określało zbyt dosadnie wygląd dziecka i było wręcz obraźliwe. Jeśli
chłopiec miał w przyszłości zostać magiem wysokiej rangi, takie miano było
niedopuszczalne. Nie. Nie można nazwać tego imieniem.    
Później wybiorę mu coś odpowiedniego i oficjalnie zarejestruję u Strażnika Słów.
Muszę kończyć. O zmroku przekażę ci zwykły zestaw wiadomości od klientów. W
końcu za to płacą.    Powodzenia,
Bukat.    I tobie, Szklany.    
Wezwany medyk wycinał pasma włosów z pleców małego Stworzyciela.
Zaakceptował też pomysł kąpieli.-     Bardzo potłuczony.
Rany są rozległe, ale nie głębokie. Powinny zagoić się bez śladu. Z wyjątkiem
tego...i tego tutaj. - Palec mężczyzny wskazał odpowiednie miejsca. - Tu są
przecięte mięśnie. Przy tym łańcuchu musiało coś być - kawałek metalu, hak...coś
w tym rodzaju. Jeśli nawet będziesz malca kąpać codziennie, pani Petunio, na
pewno nie zaszkodzi, a może pomóc. Utrzymujcie go w czystości, zwłaszcza ze
względu na to futro. Na zranienia starczy zwykły wywar z szałwii. Zostawię też
proszek z mącznika. Nie należy zakładać bandaży, tylko posypać tym po wierzchu.
Rany nie będą się sączyć. Na gorączkę wierzba. Trzeba go też odkarmić. To przede
wszystkim. Pięć lekkich posiłków dziennie. Rosół, jarzyny, białe mięso i
mleko.    Petunia wymownie spojrzała na maga. "Pan Bukat ma
fanaberie, a cała robota spada na biedną kobietę" - można było wyczytać w jej
wzroku.-     Mleko - szepnął chłopiec, powtarzając
ostatnie słowo medyka.    Cała trójka wlepiła w niego wzrok.
Do tej pory wykazywał równie dużo inwencji co przedmiot. Przełykał wodę i mleko,
jeśli wlano mu je do ust. Pozwalał się przenosić z miejsca na miejsce.
Przewracać z boku na bok, oglądać i dotykać. Zrezygnowany i obojętny. Jęczał
cichutko przez zaciśnięte zęby, jeśli obce ręce sprawiały mu
ból.-     Lubisz mleko? - spytał łagodnie Mówca,
pochylając się i patrząc w oczy dziecka, jednocześnie sięgając do jego umysłu
przytępionego gorączką....wszystko inne...inaczej...co się dzieje...kto to,
co robią...boli... nie biją...boli...spać...czy lubisz
mleko...mleko...mleko...jest dobre...    Bursztynowe oczy
zamknęły się powoli.-     Rozumie, co się do niego mówi,
ale chyba potrwa, zanim znów się odezwie - powiedział mag, prostując się. - Jest
całkowicie zdezorientowany. Zdaje się, że nigdy nie widział domu od
wewnątrz.-     Nadchodzą ciekawe czasy dla twego domu,
panie Mówco - rzekł medyk tonem niespełnionego proroka. - Zdecydowanie ciekawe.
    Pierwsza woda, jaka spłynęła z małego dzikusa,
była czarna jak tusz do pisania. Druga - ciemnoszara. Mokry mag desperacko
walczył z rozhisteryzowanym malcem. Na przedramionach miał czerwone kreski po
paznokciach i pojedynczy ślad zębów - zapłatę za doświadczenie, w jaki sposób
należy trzymać dziecko, które bardzo nie chce być umyte. Najlepszą metodą
okazało się skrzyżowanie jego rąk na karku i utrzymywanie w tej pozycji. Magowi
cierpła skóra na myśl, że mały w każdej chwili może uznać całą operację za
zagrożenie ,życia i użyć talentu. W pewien sposób przypominało to kąpanie
tygrysa w cebrzyku.-     Spokój! - krzyknął wreszcie
ostro. - Skórę ci złoję, jak nie przestaniesz!    Wrzask
urwał się jak nożem uciął. Chłopiec zamilkł, przestał się wyrywać. Dygotał tylko
jeszcze i szczękały mu zęby.-     W życiu czegoś takiego
nie widziałam - burknęła Petunia, wyżymając myjkę. - Zapchlony jak kundel
śmietnikowy. Litość bierze. Niech go pan wyciągnie. Najchętniej wygotowałabym go
jak ścierkę.    Trzecia woda była jasnoszara z różowym
odcieniem, bo odmoczyła się większość strupów i zranienia na nowo zaczęły
krwawić.      Osuszony, opatrzony, napojony nową porcją
mleka i wierzbowego naparu, chłopczyk zapadł w ciężki sen człowieka wyczerpanego
i zszokowanego do ostateczności. Zmęczony mag patrzył na kosmatą głowę złożoną
na bieli prześcieradła. Wilgotne kosmyki schły i coraz bardziej jaśniały. Po
zmyciu wieloletnich pokładów brudu wyłonił się spod nich naturalny kolor -
brązowy, w odcieniu pestek jabłka. Mówca dotknął ostrożnie głowy dziecka. Włosy
były miękkie i przyjemne w dotyku. - Nie jest tak źle, mój mały - szepnął Mówca.
    Zalecone przez lekarza pięć lekkich posiłków
okazało się tylko piękną teorią. Malec mógł jeść wszystko, każdą ilość i o
każdej porze, łącznie ze środkiem nocy. Gdy tylko spadła mu gorączka, odzyskał
apetyt, który przerósł wszelkie oczekiwania Petunii. Biedna kobieta miała
wrażenie, że wrzuca jedzenie w studnię. Wreszcie straciła
cierpliwość.-     Nie żałuję mu, ale wszystko ma swoje
granice, panie Bukat. Nie można tak przekarmiać dzieciaka, jak pan każe. On
zjada na zapas, a co nie może w siebie wepchnąć, to utyka po kątach. Onegdaj
znów znalazłam ogryzki pod siennikiem. Wycwanił się i spod rąk mi resztki
kradnie, jakbym nie dawała mu dość. Tak nie może
być.-     Robi zapasy. Boi się, że ten dostatek mu się
skończy.-     I skończy się, jak będę musiała jeszcze
raz po nim podłogę szorować! - zagroziła zirytowana
kobieta.-     Moja droga, to się raz zdarzyło i nigdy
więcej! - zawołał mag niecierpliwie. - Nie potrafił sobie drzwi otworzyć. Teraz
umie. Czego ty chcesz od tego dziecka?-     Żeby się
zachowywało jak dziecko, a nie jak pies! O, właśnie!   
Chłopiec, orientując się w jakiś sposób, że o nim mowa, wysunął się z kąta. Na
czworakach, prawie sunąc brzuchem po deskach, w pokornej postawie karconego
szczeniaka.    Gospodyni załamała
ręce.-     Panie Bukat, jak pan chce dzieciaka, to niech
się pan ożeni. A jak psa, to na targu szczeniaka kupi. A nie takie coś, nie
wiadomo co ! Pójdziesz...! - tupnęła i malec dał drapaka pod
łóżko.-     Petunio, jeszcze raz coś takiego zrobisz, a
cię oddalę! - rzekł Mówca z gniewem. - Za parę lat to dziecko dostanie błękitną
szarfę i będziesz musiała mu się kłaniać. Przywykaj
zawczasu.-     Taka to i wdzięczność, po tylu latach! -
podniosła lament, zakrywając oczy fartuchem. Rozgoryczona, skryła się w kuchni i
słychać było, jak trzaska garnkami. Mag schylił się wzdychając i poklepał
podłogę.-     Wyjdź. No, chodź...Nic ci nie
zrobię.    Z braku reakcji zawołał myślą: Chodź
tu!    Dziecko wysunęło się spod posłania. Wciąż na
czworakach, gotowe skryć się na powrót. Nie myśląc, co robi, mag pstryknął
palcami. Chłopczyk podniósł się, naśladując psią pozycję "służyć" i szczeknął
dźwięcznie, patrząc wprost w oczy Mówcy. Bukat
osłupiał.-     Jesteś pieskiem?...- powiedział z
niedowierzaniem.    Malec wysunął język i zaczął
dyszeć.-     No nie, dość tego - zirytował się mag. - Co
ty właściwie sobie wyobrażasz?    Sprawdził, nawiązując
kontakt z chłopięcym umysłem.    Tym razem myśl była jasna i
konkretna:Niezadowolony. Dlaczego niezadowolony? Dobrze zaszczekałem. Daje
jedzenie - jestem jego psem. Dobry pan. Niezadowolony. Źle.
Uderzy?-     Nie będę bił. Podejdź - powiedział Bukat. -
Nie. Wstań. Na dwóch nogach, prosto. Tak jak człowiek.   
Chłopiec posłuchał. Bukat uniósł ostrzegawczo
palec.-     Powiedz coś. Nie wolno
szczekać!    Mały wpatrywał się w palec mężczyzny jak w głowę
węża.    Kilkakrotnie otwierał usta, dysząc. Wreszcie
wykrztusił:-     Nie wolno! Nie wolno! - Zabrzmiało to
skrajnie rozpaczliwie.-     Czego nie
wolno?-     Mówić! Nie wolno mówić! Nie wolno
biegać!-     Dlaczego? - indagował mag z
naciskiem.-     Byk nie pozwala. Nie wolno. Będzie bić!
Przyjdzie tu, będzie mnie bić !    Mag złapał chłopca za
ramiona, zanim ten zdążył odskoczyć. Przysunął twarz do kosmatej
twarzyczki.-     Nie ma Byka! - rzekł dobitnie. - Nie
przyjdzie. Nigdy...słyszysz? Nigdy już cię nie uderzy.   
Lecz w dziecięcych oczach było niedowierzanie. Nie ma Byka? Jego właściciel i
oprawca był dla chłopca uosobieniem samego Losu. Był wieczny jak bóg. Okrutny i
mściwy. Malec nie pamiętał dokładnie i nie rozumiał zdarzeń sprzed niespełna
trzydziestu dni. Pomiędzy światem łańcucha, kija i głodu, a nowym życiem u Mówcy
była brama z krzyku, strachu, gniewu i cierpienia, lecz nie wiedział, co
znaczyło jej przekroczenie.    Dziecko , któremu tak długo
wmawiano, że jest zwierzęciem, aż uwierzyło. Trudno było przekonać je, że jest
inaczej , lecz stanowczy zakaz szczekania zaowocował. Chłopiec znał
kilkadziesiąt słów (po części, niestety, wulgarnych)i swobodnie nimi operował,
składając proste zdania. Przyswajał nowe wyrażenia w takim tempie, że mag był
wstrząśnięty, gdy zdał sobie w pewnej chwili sprawę, iż musi kontrolować własne
wypowiedzi. Dziecko nasiąkało wiedzą jak gąbka, nadrabiając stracony
czas.    Był wieczór. Petunia szyła przy świetle lampy,
przerabiając kupioną na targu dziecięcą tunikę - przyszeroką na chłopca.
Poprzednio ukończoną miał już na sobie. Nieprzyzwyczajony był do noszenia
czegokolwiek, przeszkadzała mu i drapał się ciągle.     Mag
czytał. Przewracał kolejne karty pergaminowego rękopisu, kołysany rytmem
poematu. Nie cały umrę. Powstanę nanowoWskrzeszony śmiechem
dziecka,Gwiazdą wieczorową.Jaskółka na sercuGniazdo mi uwije.W
sokach drzewa,I w ptaku dusza ma ożyje.    Na
chwilę oderwał wzrok od książki. Dziecko bawiło się lustrem, ściągniętym z
półki. To wpatrywało się we własne odbicie, to odwracało wypolerowany kawałek
stali na matową stronę, zastanawiając się, dlaczego ta dziwna, przenośna
dziurajest tylko po jednej.-     Co tam widzisz? -
spytał mag od niechcenia.-     Ktoś - odparło
dziecko.-     Kto?    Chłopiec
pokręcił głową, pokazał zęby, dotknął nosem zimnego
metalu.-     Ja.    Mówca był
zadowolony. Dziecko miało świadomość własnego istnienia. Wizerunek w lustrze był
nim, a nie obcą osobą. Chłopiec położył płytkę na kolanach, chwycił się za włosy
po obu stronach twarzy i ciągnął, aż oczy zrobiły mu się jeszcze
węższe-     Wrrr...ghrrr...wilk, bestia, potwór,
krrrwiożerrrczy zwierzrzrzrz...!    Mag i Petunia wymienili
posępne spojrzenia.-     Panie Bukat - odezwała się
kobieta. - Ja tam nie jestem uczona, ale na mój rozum, to i koń, i pies, i kot
winien mieć jakie imię, a co dopiero człowiek.-    
Kiedy nic mi nie przychodzi do głowy - poskarżył się Mówca.
    Chłopiec porzucił lustro i podreptał ku
drzwiom.-     Dokąd to?-    
Odlać się - powiedział grzecznie, walcząc z
zasuwką.-     Wysiusiać - poprawił Bukat, odwracając
stronę.-     Ale to to samo - powiedziało dziecko
logicznie i znikło za drzwiami.    Minęło parę minut. Za
oknem zaczęły wyć psy. Przeciągłe, melancholijne uuuuoooahah..." powtarzało się
raz za razem. Jeden pies odpowiadał drugiemu, na przemian, prowadząc ten
cudaczny, monotonny dialog.-     Pełnia? - powiedział
Mówca z roztargnieniem.-     Trzecia ćwiartka Giganta -
odrzekła Petunia, nasłuchując. - Ale coś blisko te wyjce. Psa nie mamy, a to
jakby w podwórzu .          Tknięty
nagłą myślą Bukat wyszedł na zewnątrz. Pod ceglanym murem stał jego wychowanek.
Z odrzuconą w tył głową słał w rozgwieżdżone niebo wilczy zew. Zza muru
odpowiadał mu pies sąsiadów .-     Bogini...! - krzyknął
Bukat z pasją.    Chłopiec zachłysnął się i przerwał, poczym
natychmiast zaczął tłumaczyć się nerwowo:-     Nie wolno
szczekać. Ja wiem, nie wolno szczekać. Nie szczekałem. Wcale nie
szczekałem.    Mag westchnął ciężko. Wyciągnął
rękę.-     Chodź do środka. Co z ciebie za dziecko...
Dlaczego wyłeś? To dobre dla psa.    Malec podchodził
powolutku. Popatrzył w niebo.-     Gwiazdy. To ładne.
Tam...- Wyciągnął łapkę do góry. - I tutaj... - Drugą dłoń położył na
czole.Bukat przesunął wzrokiem po czarnej kopule nieba, nabijanej
świetlistymi ćwiekami. Do złudzenia przypominała przestrzeń jego wewnątrz
widzenia, gdzie gwiazdami były ludzkie istnienia. O takim pięknie poeci układali
wiersze. Takie niebo było natchnieniem muzyków i płaszczem kochanków. Ale jak
mógł wyrazić swój zachwyt ktoś, kto był tylko małym, bezimiennym chłopcem?
Ziarnkiem piasku na brzegu bezmiaru, a jednak przeczuwającym, że w nim samym
kryje się podobna potęga.Mag i chłopiec weszli na powrót do przytulnego,
jasnego wnętrza. Bukat podniósł zbiór wierszy, który spadł na podłogę. Jego
wzrok sam zaczepił się na znakach tekstu. Machinalnie przeczytał kilka wersów:
Gdzie dzwonkowe biją serca,Spoczywamy wśród rozwalinPni
stuletnich. W mchu kobiercach.Nocni śpiewacy drumle stroją,Czekając aż
się księżyc wtoczy.Smokom gorąco cielsk wysmukłychKrasnym płomieniem
barwią oczy.Przeczytał jeszcze raz. Brwi zbiegły mu się w głębokim
namyśle.-     Dziecko, chciałbyś dostać nowe
imię?    Zapytany skwapliwie pokiwał głową. Bukat położył mu
dłoń na głowie.-     A więc od tej chwili nazywasz się
Nocny Śpiewak.-     Jak pies? - spytała Petunia z lekkim
zgorszeniem.    Bukat roześmiał
się.-     To bardzo dobre imię. I niekoniecznie jak
pies. Jak sowa, jak wilk i cykada - wszyscy nocni wędrownicy, którzy patrzą w
gwiazdy i śpiewają dla nich. Podoba ci się, Nocny
Śpiewaku?-     Tak.    Wieczór
upływał, odmierzany piaskiem, niewzruszenie przesypującym się w czasomierzu,
jakby nie zaszło nic znaczącego. Nocny Śpiewak siedział u stóp Bukata, opierając
głowę o jego kolana. Mag czytał półgłosem wierszowane dzieje kochanków z Elfiego
Lasu. Chłopiec słuchał, milczący i skupiony. W jego głowie rodziły się i gasły
wizje, których w większości nie rozumiał. Ale jego myśli stawały się coraz
bardziej mgliste i zanim Bukat dotarł do końca, dziecko, którego imię było
pochwałą nocy, spało już twardo, zwinięte w kłębek na podłodze .
    Na stole stały dwie miseczki -jedna z wodą,
druga z kredowym pyłem. Nocny Śpiewak wpatrywał się w powierzchnię wody wzrokiem
ponurym i znudzonym. Ziewnął. Nie szło mu. O co właściwie chodziło? Wodę można
wypić albo ugotować na niej zupę. Kredę można rozrobić w wodzie i pobielić
ściany. Ale zmienić jedno w drugie albo w coś zupełnie innego? Długotrwałe i
żmudne ćwiczenia, które miały umożliwić mu korzystanie z talentu, były pasmem
porażek. Kazano mu się skupiać, patrzeć w głąb rzeczy. Tylko głowa od tego
bolała. Podobno miał talent i w jakiś sposób powinien zmusić go do pracy. A
Nocny Śpiewak nie wiedział nawet, jak ten talent wygląda. Ale pewnie brzydko,
skoro był taki leniwy. Może jak wstrętna licha z ostrymi zębami? Niemiło mieć
coś takiego w głowie. Talenty innych magów były pracowitsze. Robiły deszcz,
zmieniały kamienie w jabłka i różne takie... A jego talent pokazywał mu tylko,
co myślą inni ludzie. Pewno, samo patrzenie nie męczy... ale Nocny Śpiewak miał
same nieprzyjemności, odkąd trafił tutaj, do Zamku Magów i musiał się uczyć
takich nudnych rzeczy. Znów ziewnął. Stworzyciel, który go uczył, był
niezadowolony i mówił, że Nocny Śpiewak jest "przytrzaśnięty", dlatego nie robi
postępów. Raz chłopiec przyciął sobie palec drzwiami. Bolało okropnie i
paznokieć mu zszedł... ale jak można sobie przytrzasnąć
talent?-     Będzie coś z tego wreszcie? - spytał
nauczyciel tonem nie wykazującym nadziei.    Nocny Śpiewak
jednym ruchem wsypał kredę do miski z wodą, aż podniósł się biały
obłoczek.-     Gips ! - burknął. Nauczyciel zacisnął
gniewnie usta.-     Rachunki beznadziejnie. Od kiedy to
trzydzieści osiem i siedemnaście dają razem czterdzieści? Wpisujesz, nie licząc,
na chybił trafił. A historia zdobycia Pierścienia w Górach Zwierciadlanych też
nie tak wyglądała. Król Żelazny byłby zdziwiony, co też mu się wydarzyło według
ciebie.-     Powiedz mu - zaproponował Śpiewak, majtając
nogami pod stołem.-     Umarł - powiedział mag
chłodno.-     To źle - rzekł chłopiec. - Kiedy
pogrzeb?-     Był trzysta lat temu. Nie spodziewaj się
dziś deseru.    Nocny Śpiewak spojrzał spode łba i wcisnął
nos w złożone na stole ramiona.-     Pieprzyć deser -
mruknął cichutko, tak żeby tamten nie słyszał.    "Mam dość"
- pomyślał mężczyzna. "To nie jest warte tych pieniędzy". A głośno rzekł:
-     Koniec na dziś. Na jutro zrób jeszcze raz
rachunki. I przepisz dwie stronice.    Zanim skończył,
dziecko już było przy drzwiach, ciągnąc z wysiłkiem ciężkie skrzydło. Nocny
Śpiewak wyszedł na długą galerię i natychmiast dał upust złości, kopiąc w
ścianę.-     Głupi muł!! - rzucił z pasją najgorsze
określenie, jakie mu przyszło do głowy. - Głupi, zasrany muł!! Świnia,
świnia...    Wtem jakieś straszne cęgi zacisnęły się na jego
uchu.-     Auuuu !-     To już
naprawdę szczyt wszystkiego! - rzekł rozgniewany mag. - Przypominam, że ja
świetnie słyszę. Także przez grube drzwi.    Przez minutę po
korytarzu odbijały się echem krzyki chłopca i świst rózgi. W końcu puszczony
wolno, Nocny Śpiewak uciekł i zatrzymał się dopiero w bezpiecznej odległości,
gdy znikł z oczu nauczyciela. Pociągnął nosem, wygładził ubranie i potargane
włosy. Z zafrasowaną miną potarł pośladki. Tym razem to było dość mocne lanie,
ale nie należało się zbytnio przejmować. Za chwilę przestanie boleć i można się
będzie zająć jaśniejszymi stronami życia.    Rózgi za
pyskowanie były czymś w rodzaju tradycji, tak samo jak to, że należało drzeć się
przy tym jak najgłośniej.Zdążył się już przekonać, że takie działanie
zmniejszało karę średnio o pięć razów. Poszedł do swej komnatki. Wlazł pod
wielkie łóżko, które tam stało. Nie lubił tego wnętrza. Było za duże i za białe.
A wszystkie sprzęty za wysokie, za długie albo za ciężkie dla niego. Pod łożem
miał rozłożony kawałek maty. Mógł się tam położyć i rozmyślać lub bawić
kolorowymi kulkami. Szerokie listwy biegnące pod spodem, mające wzmocnić
konstrukcję, służyły jako półki, gdzie Nocny Śpiewak przechowywał podebrane w
sadzie owoce, kromki chleba, suszone winogrona, słodycze i tym podobne zapasy.
Tu czuł się bezpieczny i zadomowiony. Jak lis w swojej norze.
    Wyciągnął ze skrytki niewielką książeczkę którą dostał na
pamiątkę od Bukata i, ssąc kawałek lukrecji, przeglądał obrazki. Były na nich
ładne kobiety w kolorowych sukniach. Kwiaty i zwierzęta. I walczący wojownicy na
koniach.    Najbardziej lubił rycinę, na której przedstawiono
las w nocy .Na niebie świeciły żółte gwiazdy. Pod drzewem stał mężczyzna okryty
wilczym futrem jak płaszczem i patrzył na wielkiego, czarnego ptaka, siedzącego
na gałęzi. Obok mężczyzny stała kobieta z bardzo długimi włosami, a u jej stóp
leżał lis. Nocny Śpiewak znał wszystkie opowieści z tej książki, a ta była o
Władcy Wilków i jego żonie, która mieszkała na większym z dwóch księżyców. Bukat
uczył go czytania na tej bajce. Och, Bukat... Chłopiec położył głowę na
stronicy. Szkoda, że nie mógł zostać u Mówcy. Długo u niego mieszkał. Ponad rok.
Ale potem Bukat zaczął chorować.      Kaszlał coraz gorzej,
a Petunia coraz bardziej się martwiła.    A w końcu Bukat
powiedział Nocnemu Śpiewakowi, że musi pojechać do Zamku, bo tam więcej się
nauczy. Wszystkiego, co jest potrzebne, żeby być magiem. W Zamku Magów było
ładnie, to prawda, ale poza tym nic się nie udawało, chociaż Nocny Śpiewak
starał się już od wielu miesięcy. Znacznie łatwiej byłoby być
psem...    Niespodzianie skrzypnęły otwierane drzwi. Na linii
wzroku Nocnego Śpiewaka znalazły się dwie pary stóp. Jedna - bosa - należała
najwyraźniej do kobiety; druga - obuta w sandały - męska. Kobieta chichotała
cienko. Stuknęło o podłogę postawione wiadro.-     Nie
ma tego bachora. Pewnie gdzieś się włóczy. Muszę tu
pozamiatać.-     Nie musisz się
spieszyć.-     Na pewno? Mam jeszcze kupę
roboty.-     A kto się poskarży, że się próżniaczysz? Bo
ja nie.    Na górze coś szurało. Chłopiec leżał cicho jak
żaba w trawie. Dwa ciała przewróciły się na jego posłanie. Tuż przed nosem miał
stopy mężczyzny wparte w podłogę i kobiece nogi wiszące w powietrzu. Szeleściło,
mężczyzna oddychał głośno, kobieta pomrukiwała. Nocny Śpiewak skrzywił się
okropnie i wywalił język. Nietrudno było zgadnąć, co robili. Chłopiec niejedno
widział, włócząc się z cyrkiem. Głupie sprawy dorosłych. Na górze wreszcie
ucichło.-     Pierwszy raz rżnąłem się w legowisku
wilkołaka - powiedział mężczyzna i zarechotał. - Czy on ma ogon?
Widziałaś?    Nocny Śpiewak zamarł. Mówiono o
nim.-     Może ma, ale go chowa w portkach. Ta kurwa,
jego matka, pewnie zległa z psem.    Znów wybuch szyderczego
śmiechu:-     Wypięła tyłek...chodź pieseczku, zrób mi
dobrze...to ja, twoja suka...    Nocny Śpiewak nigdy nie
przypuszczał, że może go ogarnąć gniew aż tak wielki. Dławiący w gardle jak zbyt
wielki kęs. Podnoszący włosy na głowie i karku. Wbił palce w skraj maty, a w
głowie wciąż brzmiał mu okrutny, drwiący śmiech tamtej pary. Bez namysłu rzucił
się do przodu i z całej siły wbił zęby w nogę kobiety. Zacisnął szczęki, czując
w ustach smak krwi. Po czym natychmiast wyprysnął spod łóżka i jak błyskawica
pognał do drzwi. Uciekał galerią, goniony przeraźliwym, piskliwym wrzaskiem
ugryzionej. W gardle waliły mu młoty, przed oczami latały żółte płatki. Pokonał
parę zakrętów, wbiegł do ogrodu, między krzewy różane i gąszcze jaśminów. Zaszył
się w zieleni, pod dachem z gałązek. Przykucnął, drżąc i przyciskając obie
dłonie do rozpalonych policzków. Dyszał z otwartymi szeroko ustami. Patrzył
przed siebie i nie widział niczego.    Świnie! Świnie!
Parszywe świnie! To na pewno nie była prawda! Nie był wilkołakiem i jego matka
nie pieprzyła się z psem! Nieprawda! Kłamstwo, kłamstwo! Brzuch zaczął go boleć.
Drżącymi rękami ściągnął ubranie. Sprawdzał całe swoje ciało kawałek po kawałku,
wszędzie. Nawet tam, gdzie nie wolno było się dotykać. Obmacywał uszy i liczył
zęby. Uspokajał się powolutku.         
Dotyk mówił mu, że niczym nie różnił się od innych ludzi, prócz okrywającego go
futerka. Ubrał się na powrót, przecisnął między zaroślami, gdzie pod murem
zwieńczonym balustradą jednej z wielu galeryjek stała kamienna ławeczka.
Zasłonięta od strony ogrodowej ścieżki, zapomniana przez większość mieszkańców,
stanowiła jeden z wielu azylów chłopca. Położył się na boku, przyciskając ręce
do skurczonego żołądka. To na pewno była nieprawda. Kobieta nie może
miećdziecka z psem. Nocny Śpiewak był dość duży, by to wiedzieć. Bukat
mówił, że każde stworzenie ma swoją parę.Ogier - klacz, kocur - kocicę, a
mężczyzna - kobietę. Dlatego są źrebaki, kocięta i małe dzieci, a nie może być
nic pomiędzy. A u Śpiewaka wszystkiemu jest winien ten "przytrzaśnięty" talent.
To przez niego ma włosy na twarzy i wszędzie. Talent wyrósł za duży, nie
zmieścił się na swoim miejscu i zepsuł coś obok. Nagle chłopcu przyszła do głowy
przerażająca myśl: na świecie były przecież centaury i syreny. Więc jak to jest?
Miał ochotę krzyczeć, tak głośno, aż słońce spadłoby z nieba. Zamiast tego
rozpłakał się. Cicho i rozpaczliwie.     Róża
przechadzała się ogrodowymi alejkami, podziwiając kwiaty, posadzone na klombach
w pięknych, barwnych kompozycjach. Rzeźby z czerwonego piaskowca. Krzewy
karłowatych różyczek o mocnym zapachu. Róże...ile tu było róż-jej imienniczek.
Krwawoczerwone, ciężkie głowy "cesarzowych"; smukłe, ciasno zwinięte pąki,
różowe jak dziecięce piąstki; bledziutkie, skromne kwiaty niczym dziewice; i te
zabawne, rozczochrane, karminowe jak policzki błaznów. Mlecznobiałe, rozważnie
odginające płatek po płatku, i słonecznie żółte, pomarszczone niczym zgniecione
kulki papieru. Róża miała wrażenie, że chodzi wśród tłumu ludzi, obdarzonych
indywidualnymi charakterami. Nie spieszyła się. Jej czas pracy rozpoczynał się
wieczorem, a kończył zwykle nad ranem. W Zamku Magów przebywała od dwóch
tygodni. Dom uciech, w którym pracowała poprzednio, był jednym z najlepszych. Od
dziewcząt wymagano nie tylko umiejętności rozkładania nóg. Róża umiała śpiewać,
recytować i grać na lutni. Ćwiczyła z uporem taniec, składający się w większości
z erotycznych przegięć ciała. Walczyła o lepsze miejsce, lepszy los i wygrała -
popierając nieprzeciętną urodę kunsztem wykonywania profesji kurtyzany. Dwa
tygodnie w miejscu, które tak niedawno wydawało jej się krainą marzeń. A nawet
dziesięć dni nie trwało, by wyrobiła sobie odpowiednie spojrzenie na to miejsce
i zdobyła kilka doświadczeń. Zamek był miejscem zachwycającym i bogatym.
Samowystarczalne miasto w mieście. Ogromne - łatwo zabłądzić(!) A sami
magowie... różnią się od innych mężczyzn tylko jednym elementem - wytatuowanym
nad lewą piersią znakiem swej profesji. Po zdmuchnięciu świecy znikała i ta
różnica. Niebawem dziewczęta będące tu dłużej od Róży z uciechą powtarzały
między sobą "podział Różyczki" : "z wyszynkiem, po małżeńsku , witaj-żegnaj".
Pierwsze oznaczało miły posiłek z czerwonym winem i muzyką, a potem długą,
pracowitą noc , drugie coś jakby obowiązek męża wobec. Żony , a trzecie coś
nieznośnego, co stawiało miłość na równi z czyszczeniem
zębów.    Róża szła dalej, uśmiechając się do tych myśli.
Zabawne, tak, to było rzeczywiście zabawne. Ci magowie... i ci mężczyźni...!
Przeszła pod bluszczowym łukiem i znalazła się w innej części ogrodu. Wszystko
rosło tu jak chciało i sprawiało na pierwszy rzut oka wrażenie dzikości oraz
lekkiego zaniedbania. Krzewy różane były bujne i roztrzepane. Biało nakrapiany
jaśmin stroszył gałązki. Wierzby zamiatały swymi zielonymi włosami trawniki
pełne stokrotek i fioletowych "kocich pyszczków". Ładnie. Gdzieś w zaroślach
ptak wygwizdywał uparcie wciąż ten sam motyw, a tuż obok ktoś szlochał. Róża,
kierując się słuchem, rozgarnęła gałęzie. Na małej ławeczce tuż pod murem leżała
mała postać wstrząsana łkaniem. Płaczące dziecko. Dziewczyna widziała jego
plecy, część głowy i podkurczone nogi. Ubranko nie różniło się od setek innych,
należących do małych chłopców w całym cesarstwie: krótka tunika związana paskiem
z tkaniny, spodenki przed kolana, sandałki ze sznurówka. Ale prócz tego dziecko
nosiło coś w rodzaju futrzanych pończoch.    "W takie
gorąco?" - zdziwiła się Róża. "Dlaczego? I czemu tak rozpacza, biedny
dzieciak".-     Hej...- odezwała się i aż podskoczyła,
przestraszona.    Chłopiec krzyknął i omal nie spadł z ławki.
Odwrócił się, wlepiając w nią pełne lęku spojrzenie. Róża oniemiała. Skośne,
bursztynowo żółte oczy osadzone były w gąszczu brązowych włosów. Widoczne były
jedynie one, skrawki nozdrzy i wargi - uchylone, wygięte w podkówkę. To, co Róża
wzięła za pończochy, okazało się częścią ciała. Cały dzieciak porośnięty był
sierścią. Ciemne kosmyki zrudziały na końcach od słońca i dziecięca głowa
przypominała przywiędły kwiat chmurnika. I może to skojarzenie sprawiło, że Róża
natychmiast się uspokoiła. Słyszała już o tym chłopcu. Plotki docierały
wszędzie, lecz tak fantastyczne i bezładne, że Róża nie wierzyła nawet w połowę.
Nie zaprzątała sobie tym głowy. Nie widziała dotąd "małego wilka" i po prawdzie
była przekonana, że trzymają go gdzieś w zamknięciu.   
Usiadła obok niego.-     Czemu
płakałeś?    Nic nie odpowiedział, wycierając rękami mokre
oczy i nos.-     Życie jest ciężkie, co? Przeskrobałeś
coś? Dostałeś w skórę? - Tylko taki powód do płaczu przychodził dziewczynie do
głowy.-     Yhy... - mruknął niechętnie, nie patrząc na
nią.-     Ale nie mocno - dodał zaraz. - To nie
dlatego.-     No to
dlaczego?-     Nie powiem - rzekł
ponuro.-     Mam na imię Róża, a
ty?-     Skaranie Losu i skończę na galerach - burknął
nieuprzejmie.-     A tak
naprawdę?-     Nocny Śpiewak - powiedział, spoglądając
na nią ukradkiem. - Bo jestem podobny do wilka. A wilki śpiewają. W
nocy.-     Nie tylko wilki - zauważyła od niechcenia. -
Koty na przykład też.-     Aha...Dziś w nocy pieprzyły
się pod oknem i nie mogłem spać - rzuciło dziecko tonem doskonale niewinnym, a
Róża osłupiała. Z trudem zamaskowała wybuch śmiechu krótkim atakiem kaszlu. Co
za dziwaczny dzieciak.-     Ile ty masz lat,
mały?-     Osiem.    Malec ożywił się
trochę. Róża przypomniała sobie o zawartości torebki, zawieszonej u paska. Jeśli
to stworzenie choć trochę przypomina zwykłe dziecko, na pewno lubi
słodycze.-     Chcesz ciastko?   
Złapał je łakomie, szybkim ruchem płochliwego zwierzątka, lecz ku zdumieniu Róży
nie pochłonął go natychmiast, lecz rozłamał na dwie części. Jedną pieczołowicie
schował do kieszonki, a drugą wpakował do ust w
całości.-     Ciaftek ni ma cozienie. Tfeba zaofcendzać
- wyjaśnił z pełną buzią. Przełknął, prawie się
dławiąc.-     Masz jeszcze? - spytał z nadzieją. - Bo ja
pewnie nie dostanę dziś obiadu.    Pokręciła
głową.-     Niestety, nie.-    
Róża. Ładne imię - powiedział. - Co ty tu robisz?-    
Siedzę na ławce i rozmawiam z tobą - powiedziała
przekornie.-     Nie. Co robisz tu, w Zamku.- Zatoczył
koło kudłatą łapką. - Ja się uczę czytać i liczyć i jak być Stworzycielem. A
ty?    Róża zawahała się na
sekundę.-     Sprzedaję miłość - rzekła prawdomównie.
Tego malca chyba to nie zdziwi. Zdumiała się jednak sama widząc, jak jego
twarzyczka rozjaśnia się w słonecznym, zachwyconym uśmiechu, jeszcze bardziej
niż dotąd przypominając rozczochrany kwiatek.-    
Oochchch... - westchnęło dziecko z podziwem. -
Miłość...-     W kawałkach? - zapytało natychmiast
rzeczowo.-     Na godziny - sprostowała, walcząc z
atakiem wesołości. - Wybacz, muszę już iść.    Poderwała się
z pośpiechem i po prostu uciekła. Prawie całą drogę chichotała w kułak.
    Następny dzień, przynajmniej przed południem,
nie odbiegał od normy. Róża obudziła się późno, jak zwykle odsypiając godziny
pracy. Umyła się w zimnej wodzie, odpędzając resztki senności. Upięła włosy w
koronę dokoła głowy. W króciutkiej tunice, boso, zaczęła ćwiczyć. Tak, jak
uczono ją w siedzibie cechu. "Ciało to twe narzędzie" - powiedziała jej na
początku kobieta starsza dwa razy od niej, a wciąz piękna i zadbana. - "Dbaj o
nie. Kiepskie narzędzie to kiepska praca i kiepska płaca". Zapamiętała to
dobrze. Wykonywała ćwiczenia podpatrzone u zapaśników i szermierzy, wyginała
ciało jak akrobatka lub wybijała bosymi stopami wesołe rytmy ludowych tańców.
Przerwała, zmęczona. Wycierając się ręcznikiem, sięgnęła po dzbanek z wodą. Jej
ręka nie dotarła do celu.-    
Róża...    Rozejrzała się szybko. Na parapecie uchylonego
okna, zaczepione o jego brzeg. tkwiły dwie dziecięce dłonie, nieco przybrudzone.
Znad deski wystawał wierzch głowy i para skośnych ślepek. Róża obciągnęła swój
kusy strój , bezskutecznie usiłując zakryć uda.-    
Nocny Śpiewak ! Jak mnie tu znalazłeś?-     Gwiazdy mi
pokazały. Tutaj - powiedział niedorzecznie, pukając się palcem w głowę. Róża
postanowiła nie pytać więcej. Nocny Śpiewak wdrapał się na okno i usiadł na
parapecie jak na koniu.-     O, ładnie tu - zawyrokował.
- Masz obrazki. I kwiaty. Ale... - zawahał się i dodał niepewnie: - Dlaczego ty
tutaj mieszkasz? To jest dom dla dziwek !    Róża oparła ręce
na biodrach, z miną nie wróżącą nic dobrego.-     Jak
jeszcze raz nazwiesz mnie dziwką, to obedrę cię z tego futra, ty wstrętny
smarkaczu! Dziwki stoją na rogach ulic, a ja pracuję dla Cechu! Mam podpisany
kontrakt!-     Aachaaa... - powiedział chłopiec tonem
niepewnym. Chyba niewiele zrozumiał. Zeskoczył z okna do wnętrza i podszedł do
małego stolika, zastawionego armią słoiczków i pudełeczek, zawierających
balsamy, perfumy oraz szminki.-     Bo ja...bo ja
pomyślałem... - Położył na brzegu garść miedziaków. -
Starczy?-     Na co? - spytała Róża, czując, że sytuacja
zaczynają przerastać.-     Na trochę miłości -
powiedział nieśmiało. - Nie mam więcej, ale może troszeczkę? Mówiłaś, że to
sprzedajesz.-     Jesteś za mały! - jęknęła Róża. - Czyś
ty oszalał? Wynocha !-     Wiedziałem, że będzie drogo -
rzekł Nocny Śpiewak z goryczą.-     Nie o to chodzi...
!    Przerwał jej:-     Wiem, jestem
brzydki, dlatego nie chcesz.    Dziewczyna złapała się za
głowę i z rozmachem usiadła na wyściełanym krześle. Jak z tego wybrnąć, nie
uciekając się do brzydkiej przemocy? Najłatwiej byłoby wyrzucić chłopca tą samą
drogą, jaką przybył. Na Miłosierdzie Losu, co to stworzenie sobie
wyobraża?-     Masz osiem lat ! Nie możesz iść ze mną do
łóżka! Jesteś dzieckiem !!! -krzyknęła z pasją prosto w twarz Nocnego
Śpiewaka.-     A po co ja miałbym wchodzić z tobą do
łóżka !? - odwrzasnął równie głośno. - Po co ci łóżko, żeby mnie
pogłaskać?!-     Pogłaskać...? - spytała Róża ze
zdumieniem i znacznie ciszej.-     Pogłaskać...
przytulić... Czy ty aby na pewno sprzedajesz miłość? - powiedział
podejrzliwie.-     Achm... ychm... Prawdę mówiąc,
dopiero zaczynam. Nie mam... doświadczenia. -    
Powinnaś mnie wziąć za rękę - pouczył ją poważnie. - Możesz mnie nie całować,
jeśli nie chcesz - zapewnił szybko. - Potem pogłaszcz mnie po głowie i powiedz
"słoneczko" albo "mój kotku". I jeszcze "kocham cię, skarbie".
,    Róży zachciało się śmiać. Powstrzymała się,
przeczuwając, że chłopczyk byłby bardzo urażony.-    
Skąd ty wiesz takie rzeczy?-     No, jak to skąd? -
odparł godnie. - Oczy mam. Widzi się na mieście, co matki robią ze swoimi
dziećmi, no nie?-     Aha, a więc "słoneczko", "mój
kotku"...może być "ptaszyno"?-     Szybko się uczysz.
Nie ma co, przyprawił Różę o lekki ból głowy. Czuła się jak przy najbardziej
wymagającym i kapryśnym kliencie, a jednocześnie musiała walczyć z atakami
śmiechu, gdy mówił z powagą o rzeczach, które dla niej były tak zwyczajne, że
przestała je zauważać, a dla niego były absolutną egzotyką. Wkrótce zorientowała
się, że nigdy nie widział od środka zwyczajnego domu, gdzie byli obok siebie
rodzice, dzieci i dziadkowie. Nie bawił się z innymi dziećmi. Nigdy nikt nie
zaprowadził go do świątyni, ominęły go w jakiś sposób coroczne parady ku czci
Bogini. Nie wiedział, ani gdzie się urodził, ani jakiego dnia. Na pytanie o
matkę skrzywił się tylko.W jego pojęciu "miłość" była okazywaniem czułości,
do której tęsknił, na sprawy ciała znał parę wulgarnych określeń i były one
według niego całkiem oddzielone od uczuć.    Prawie obraził
się, gdy chciała mu zwrócić jego drobniaki.-     Targ
jest targiem, porządek musi być !-     Czy mogę jeszcze
kiedy przyjść? - spytał na odchodnym.-     Oczywiście -
uśmiechnęła się. - Ale następnym razem zamiast pieniędzy przynieś mi coś
innego.- Na przykład kwiaty.-     To będzie w porządku?
- upewnił się.-     Jak najbardziej - uspokoiła go. -
Jestem damą, a damom nie płaci się pieniędzmi. Tylko nie zrywaj wszystkich róż z
krzaków, bo oberwiesz od ogrodnika.    Nocny Śpiewak
przychodził często ale nigdy jej nie przeszkadzał. Skądś wiedział, kiedy jest
zmęczona, śpi lub jest zajęta i zjawiał się tylko wtedy, gdy miała dla niego
czas.    Wkrótce dowiedziała się o nim więcej i nawet
"gwiazdy w głowie" przestały być niezrozumiałe. Mały kandydat na maga bawił
Różę, a jednocześnie miała dla niego wiele współczucia. Tak bardzo pragnął, by
ktoś go zwyczajnie lubił. Tyle wycierpiał: Świat był dla niego tak
nieprzychylny. Chłopiec nie zjawiał się nigdy inaczej jak z pękiem kwiatów i
dziewczyna czuła się po części jak adorowana księżniczka, a trochę jak starsza
siostra. Inne mieszkanki domu uciech podśmiewały się dobrotliwie, nazywając Różę
"Damą z Pieskiem" . "Zazdrościcie, że kocha się we mnie Stworzyciel" - odcinała
się z humorem. - "A dla mnie tylko to dobre , co
najlepsze".-     Jesteś śliczna - powiedział kiedyś
Nocny Śpiewak do swej przyjaciółki. - Śliczna jak... jak... ciasto z
konfiturą.-     Dziękuję - odpowiedziała z uczuciem. -
Jeszcze nikt mi nie powiedział czegoś takiego.    W końcu
zdobyła się nawet na delikatne wyjaśnienie, dlaczego pracuje późnym wieczorem i
co właściwie robi. Wbrew obawom zniósł to nadspodziewanie spokojnie. Rzekł
pobłażliwie:-     Kwiatami nie można się najeść.
Rozumiem, że jakoś musisz dorabiać.    I tak trwała ta dziwna
przyjaźń, niezmącona żadnym cieniem. Aż pojawił się ktoś trzeci.
    Łatwo było trafić do Zamku . Trudno było go raczej
nie zauważyć. Wiatr Na Szczycie szedł ulicami miasta, kierując się widokiem
pięciu ogromnych wieżyc, które celowały w niebo jak pięć palców dłoni olbrzyma.
Cieszyły jego oczy po długiej podróży przez kraj płaski jak placek, wyciągnięty
spod czyjegoś tyłka. Wieże te w pewien sposób przypominały mu górskie szczyty,
gdzie narodził się i żył aż dotąd. I których, po prawdzie, wcale nie chciał
opuszczać. Ale układ był układem.    "Krąg jest potęgą" -
rzekł Wiatrowi szaman, któremu wiek nie przyciemnił umysłu, lecz wyostrzył go
jak igłę. - "Odpowiedz na wezwanie z Południa. Hajgowie potrzebują stali na broń
i narzędzia. Soli, która wzmocni naszą krew ,i ziarna, jeśli zbiory będą
niepomyślne. Magowie mogą dać nam pszenicę, co wzejdzie nawet na kamieniu. A ty
jesteś przecież magiem".    "Przed tym jestem wojownikiem,
Wilkiem Wajetów" - odparł.    "Pani Lawin wie lepiej i
dlatego wstrzymała wiadomość,aż nastał czas sprzyjający. Chłopiec, którego
uczyłeś wczoraj został mężczyzną. Skończyłeś jedną pracę, nastał czas drugiej .
Idź" .    W taki sposób znalazł się wreszcie w miejscu
podległym Kręgowi Magów. Tłok i gwar miejski drażniły go. Pogardzał tym tłumem.
Ludzie, którzy kręcą się to tu, to tam, bez widocznej przyczyny, a jazgocą przy
tym jak wściekłe norniki, muszą być niespełna rozumu. Zwracał na siebie
powszechną uwagę, lecz ustępowano mu skwapliwie z drogi. Wiatr Na Szczycie był
mężczyzną dużym i muskularnym. To oraz miecz przytroczony na plecach i kij okuty
żelazem w ręku zniechęcały do zaczepek. Raz i drugi usłyszał za plecami
obraźliwe słowo, lecz puścił je mimno uszu. Nie lubiono tu Hajgów. No i dobrze,
nawzajem!Przy wielkiej bramie, prowadzącej do samego Zamku, zatrzymały go
skrzyżowane włócznie.-     Tu nie wolno wchodzić -
usłyszał.-     Mnie wolno. Jestem magiem -
odparł.    Miny strażników wyrażały niepewność. Nie
uwierzyli. Trudno byłoby uwierzyć, mając przed sobą kogoś w stroju hajgońskiego
górala, z klanowymi tatuażami na twarzy, zwyczajowo przyciętymi uszami, na
dodatek z bronią.-     Okaż znak Kręgu, panie - zażądał
strażnik, na wszelki wypadek tonem jednak znacznie uprzejmiejszym. Wiatr Na
Szczycie zafrasował się lekko. Tatuaż profesji miał otrzymać dopiero tutaj, a
pergamin z wypisanym wezwaniem beztrosko wyrzucił jeszcze w górach. Na co mu
to,skoro i tak nie umiał czytać? Może jednak skróci o głowę tych biedaków? Nie,
znacznie lepiej będzie...    Obok Wiatru Na Szczycie pojawił
się drugi, a potem trzeci - identyczny z
pierwowzorem.-     To Tkacz Iluzji! - zawołał żołnierz z
ulgą.-     Panie, mamy obowiązek meldować, kto tu
wchodzi - rzekł drugi, całkiem już pokornie. - Czy możesz nam podać swoje imię i
rangę?-     Wiatr Na Szczycie... "błękitny" - Hajg w
samą porę przypomniał sobie określenia rozgraniczenia mocy talentów na słabsze,
czyli "czarne" i "błękitne"- mistrzowskie. Przeszedł pomiędzy strażą,
odprowadzany zdumionym wzrokiem gwardzistów. Będą mieli co opowiadać przy
wieczornym kuflu piwa.    Niebawem pożałował, że nie spytał
przy bramie o drogę. "Zgłosić się do mistrza Stworzycieli Mosiądza w wieży
wschodniej".       Ogarniało go coraz większe
niezadowolenie. Wieża wschodnia tkwiła przed jego oczami jak gwóźdź w desce,
zato nie sposób było do niej dojść. Czuł się jak ostatni głupiec.
Przemierzał dziedzińce, plątał się po warzywnikach, trafiał do pomieszczeń dla
służby i rzemieślników. Wybierał coraz to inne drogi; które zwykle kończyły się
ślepym murem między ścianami budynków lub sprowadzały go na
manowce.    Skręcił wreszcie wjakiś zaułek, rozejrzał się,
czy nie ma niepożądanych świadków i dał ulgę pęcherzowi. Głośny szelest za
plecami kazał mu obejrzeć się błyskawicznie. W ścianie domu umieszczone było
malutkie okienko, należące prawdopodobnie do składziku lub spiżarki i właśnie
między prętami przeciskało się stworzenie podobne do rosomaka. Wiatr Na Szczycie
bez namysłu złapał je za kark, wywlókł na zewnątrz. Trzymał bez wysiłku swą
zdobycz na wysokości ramienia i zastanawiał się, co robić
dalej.     Gdyby nie sierść, byłby pewien, że złapał małego
złodziejaszka, a gdyby nie ubranie, zaliczyłby to to do
zwierząt.    Stworzonko zwisało bezwolnie z jego garści i ze
strachem wlepiało w niego wąskie ślepka.    Nocny Śpiewak
miał serce w gardle. Dał się złapać w sposób naprawdę głupi. Zanim zaczął
przełazić przez kratę, powinien najpierw sprawdzić, czy ktoś nie stoi w zaułku,
Zresztą tamten nie wyglądał groźnie, gdy stał tyłem i sikał. A niech to zaraza!
Z przodu wyglądał po prostu strasznie. Jak... jak Byk! Taka sama zwalista
postać, masywny kark; ramiona jak pnie. W chłopcu aż wszystko się zatrzęsło.
Tamten musiał być okropnie silny , bo trzymał Nocnego Śpiewaka w powietrzu,
zupełnie jakby ten nic nie ważył. Och, Matko Świata, niech ten straszny człowiek
go puści ! Przyzna się rządcy do wszystkiego, do wybitej szyby, i że kowalowi
zabrał nóż. Będzie spał przez tydzień na brzuchu, tylko chce z powrotem na
ziemię!-     Mały lisek - odezwał się mężczyzna. Głos
miał gruby, ale niespodziewanie miły i spokojny. Nocny Śpiewak ostrożnie
"sięgnął" do jego umysłu. "Gwiazda myśli" tamtego nie zawierała złości, raczej
znużenie i głód. Nocny Śpiewak doszedł do wniosku, że dyndanie w powietrzu może
i nie boli, ale jest zwyczajnie nudne. Tamten nie wyglądał na to, iż ręka może
mu się kiedykolwiek zmęczyć. Należało zacząć działać. Chłopiec sięgnął za
pazuchę, wydobył ukradzioną kiełbasę i podsunął mężczyźnie pod nos, ostrożnym
gestem, jakim podaje się kęs głodnemu tygrysowi.    Dziesięć
minut później obaj siedzieli w ogrodzie, bezpiecznie ukryci pod zwisającymi
gałęziami wierzby i sprawiedliwie dzielili się
łupem.-     Dobrze uwędzona - mruknął Wiatr. - Szkoda,
że nie świsnąłeś więcej.-     Nie można brać dużo na raz
- pouczył go chłopiec. - Jak weźmiesz jedną, to można zwalić winę na kota. A jak
dużo, to już na pewno się domyślą, że człowiek.-    
Wiesz, jak stąd dojść do tej parszywej wschodniej wierzy
?-     Pewnie. Stąd przez furtkę, potem w lewo, potem po
klamrach na gzyms, z gzymsu na drugą stronę muru i przez dziurę rynsztoka...
Chyba się nie zmieścisz - zakończył Nocny Śpiewak z rozczarowaniem. - Pójdziemy
dookoła.-     A znasz Mosiądza
Stworzyciela?-     Nie. To może pójdziemy do Róży, ona
ich wszystkich zna. I do niej jest bliżej.    Nocny Śpiewak
był strasznie zły. To po prostu zwyczajne świństwo! Podzielił się z Wiatrem Na
Szczycie własną kiełbasą, był dla niego miły, pomógł mu, a spotkał się w zamian
z czarną niewdzięcznością. Posadzony gołym tyłkiem na jeżu, ot co! A Róża, jego
Róża, jak ona mogła! Nie miał nic przeciwko, żeby sypiała z dużymi magami, skoro
dawali jej za to pieniądze. Pieniądze były najlepszą rzeczą, oprócz jedzenia.
Nie gniewałby się, gdyby zrobiła to z tym Hajgiem - taki sam chłop, jak inni.
Ale to...! Nocny Śpiewak zgrzytnął zębami.    Ze zmartwienia
znowu bolał go brzuch. Zamknął oczy i zwinął się na swojej macie pod łóżkiem.
Pod powiekami znów pojawił mu się tamten obraz: roześmiana Róża, patrząca w oczy
wielkiego górala. Dał jej kwiatek! Trzymała go za rękę!! Gdyby Nocny Śpiewak
wiedział sześć dni temu, co się może zdarzyć, zatłukłby tego nowego maga bez
mrugnięcia okiem. Nawet gdyby trzeba było do tego wyciągnąć sobie ze łba ten
przytrzaśnięty talent i wytrzaskać go po pysku! Kto wie, co jeszcze razem robiła
ta podejrzana parka? Może Róża trzymała na kolanach głowę tego bydlaka i mówiła
do niego "słoneczko"? Nocny Śpiewak jęknął i kopnął z pasją w deski nad sobą, aż
zadudniło.-     Obłudnica...wstręciucha!
Wia...wiaro-łomnica!    Wyczołgał się spod mebla. Musi
porozmawiać z Różą. Już on jej powie, co o tym myśli! Niech nie wyobraża sobie
ta żmija, że on tak po prostu się pogodzi z jej zdradą ! Tamtemu też powie!
Ze względu na wielkośc pliku opowiadanie
zostało podzielone na dwie części    TU JEST CZĘŚĆ
DRUGA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nocny Śpiewak
Zmij Nocny spiewak
Stephen King Nocny przypływ
zacznijcie spiewac
ZBIÓRKA ŚPIEWANKOWA
0?de spiewal tobie
spiewamTobie
Wstancie spiewajcie dzieci Syjonu
Spiewaj Panu Chwal piesn nowa
Śpiewam i gram Karpowicz Family

więcej podobnych podstron