MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32


Rozdział XXXII.
Northmarch, Equestria. Lipiec, 1252.
Narada wojenna odbywała się w długim, płóciennym namiocie: wcześniej kantyną dla
żołnierzy, obecnie gniazdem generała. Wewnątrz panował przepych; na ścianach rozwieszone
były jasne wstęgi, piękne obrazy i rozmaite zdobycze wojenne. Ten widok miał wzbudzać
uczucia respektu i zachwytu. Był jawnym upokorzeniem.
Do niedawna, gryfie dowództwo żyło, pracowało i spotykało się w luksusowych
domach i ratuszach, zarekwirowanych od kucyków. Ale teraz taka ekstrawagancja niosła ze
sobą niebezpieczeństwo; gryf narażający się na kontakty ze zwykłymi kucykami mógł
dowiedzieć się, jak smakuje zatrute jedzenie, albo obudzić się w środku nocy w płonącym
domu. Pokazy siły nie działały. Kary nie działały. Nawet ich Wielkie Czyszczenie -
dwutygodniowa, krwawa kampania, mająca na celu oczyszczenie wyzwolonego terytorium z
agentów Królowej Kucyków - nie zdało się na nic, a jedynie wzmocniło opór kucyków.
Kończyły im się zapasy. Byli otoczeni przez wrogo nastawioną populację. Morale
żołnierzy zostało zruinowane przez serię poniesionych porażek. I musieli zmierzyć się z armią
znienawidzonej Szarej Klaczy - armią mniejszą od ich własnej i niedoświadczoną, ale
bezlitosną i rosnącą z dnia na dzień. Ciągle nazywali ją tłumem bandytów, ale każdy z nich
znał prawdę: Armia Północnej Equestrii nie była tylko skazanym na porażkę motłochem, a
oni nie byli zdobywcami i bohaterami. Byli uwięzieni na wrogim terytorium i walczyli z
wrogiem bez porównania bardziej straszliwym, niż się spodziewali.
Generałowie siedzieli w kręgu na ziemi: wielokrotnie odznaczana Sharpeye,
dowódczyni armii, wysłanych w celu rozbicia equestriańskiej armii. Po jej prawicy siedział jej
Sekundant, młody gryf, Broadwings. Naprzeciw niej, stary Chippedclaw, dowódca armii
mających za zadanie zdławienie oporu kucyków na ziemiach wyzwolonych. Krąg zamykała
jego Sekundantka, idealistka Goldfeather. Cała czwórka rozmawiała już od długiego czasu. I
nie zanosiło się, żeby mieli skończyć.
- Rozumiem wasze zmartwienie. - zaczął Chippedclaw. - Ale mam opory przed
przyjęciem rady generała, który pozwolił siłom Królowej Kucyków odbić jej stolicę. Fakt, że
nie potrafiliście obronić symbolicznego serca Equestrii jest jedyną przyczyną naszej obecnej
sytuacji. Jesteście tu, aby mnie wspierać, nie pouczać. A ty, Sharpeye, powinnaś mieć choć
krztynę godności i zamilczeć.
Sharpeye nie dała po sobie poznać żadnych emocji.
- Sam Diuk Malachi rozkazał mi ruszyć na północ - i uczynił to wyłącznie przez waszą
niezdolność do poradzenia sobie z grupką bandytów. Jego Wysokość najwyrazniej wierzy, że
naprawienie waszych błędów jest w tym momencie kwestią priorytetową.
Goldfeather wtrąciła się, gdy tylko Sharpeye skończyła mówić.
- Sharpeye, z tego, dzo pamiętam, miałaz zoztawić pod Canterlot ziły wyztarczające, aby mieć
pewnozć, że Królowa Kudzyków pozoztanie na zwoim wygnaniu w Lezie Everfree. Czyżby
jego Lordowzka Mozć przekazała ci też, że życzeniem Jego Wysokozci jezt, aby twoje ziły
zoztały pokonane, a Królowa Kudzyków odbiła zwój tron? Z pewnozcią nie. Dlaczego nie
byłaz w ztanie zprawidz, żeby pokonana armia pozoztała pokonaną?
Sharpeye pokręciła lekko głową. Niełatwo było ją wzburzyć.
- Goldfeather, pomówmy o ostatnich wydarzeniach. Broadwings i ja stoczyliśmy dwie bitwy z
kucykami. Przyznaję, że w pierwszej zostaliśmy zaskoczeni umiejętnościami armii kucyków.
Ale wyciągnęliśmy wnioski z naszej porażki. W drugiej bitwie rozbiliśmy siły Królowej
Kucyków, i tylko jej czarna magia uniemożliwiła nam osiągnięcie ostatecznego zwycięstwa.
Natomiast ty i Chippedclaw bawiliście się w dręczenie farmerów, palenie miast i przegrywanie
bitew. Pozwoliliście jakiejś listonoszce stać się bohaterką ludową. Porażka pod Canterlot była
niefortunna, ale zapewniam, że rozwiążę ten problem, gdy tylko uporam się z waszymi
problemami.
- To nie jest porażka. - wtrącił Broadwings. - To jest koniec.
Sharpeye uderzyła Broadwingsa, pozostawiając ślady szponów na twarzy młodego generała.
- Cisza! Rozpacz jest grzechem dla gryfa, a upokarzając siebie, Sekundant zdradza swoją
dowódczynię.
Broadwings zignorował strużki krwi, plamiące jego pióra.
- Nie zdradziłem cię i nie zdradzę, czcigodna Sharpeye. Ale ja też jestem generałem, i widzę, że
zmierzamy ku klęsce. Gdybym wstrzymał się od głosu w tej sytuacji, przyniósłbym wstyd
swoim przodkom.
- Broadwingz, nie jeztez godny bydz powiernikiem imienia zwojego rodu. Nie jeztez nawet
godny orlej krwi w zwoich żyłach. Jedna porażka, a ty jeztez gotowy poddadz zię? Wzpółczuję
Sharpeye, że muzi dzielić namiot dowodzenia z gryfem niegodnym zwoich szponów.
- Słyszałem, że dzielą więcej, niż namiot. - burknął Chippedclaw.
Broadwings syknął, po czym przemówił.
- Nie pozwolę obrażać swojego rodu. Jestem Broadwings i zasługuję na to miano. Osłabiając
Królestwo głupią i krótkowzroczną strategią nie przynosicie chwały Jego Najjaśniejszej Mości.
Każdy żołnierz, gryf czy lew, widzi, że nasza sytuacja jest fatalna, a jest fatalna z powodu
błędów dowódców. Jeśli wycofamy się teraz, będziemy mogli przynajmniej odbudować nasze
siły i lepiej przygotować się do kolejnej inwazji.
- Przemawia przez ciebie strach. - warknęła Sharpeye. - Od samego początku wojny
wieszczyłeś naszą porażkę.
- I miałem rację. - odparł Broadwings, strosząc pióra. Z jego oczu biła wściekłość. - Jaki łowca
ściga swoją ofiarę, nie znając terenu? Wasza duma sprawiła, że walczyliście jak głupcy, przez
nią do tej pory nie jesteście w stanie pojąć ogromu swoich błędów. I wasza trójka - która kryje
się przed odpowiedzialnością - śmie nazywać mnie tchórzem? Jeśli Królowa Kucyków
zwycięży, to nie dlatego, że na to zasłużyła. To wy zasłużyliście na porażkę.
- Dosyć. - powiedział Chippedclaw. - Obroniłeś honor swojego imienia, Broadwings.
Przejdzmy dalej. - napięcie w namiocie zelżało. Gryf kontynuował. - Walczę z Szarą Klaczą od
długiego czasu, i chociaż żaden gryf nie jest w stanie zrozumieć jej spaczonego umysłu,
rozumiem już, że jest groznym wrogiem. Niezależnie od tego, czy przemawia przez niego
strach, Broadwings ma rację w tym jednym przypadku - nie możemy dłużej walczyć tak, jak
walczyliśmy. Ciągle mamy przewagę, ale każdego dnia kucyki zyskują żołnierzy, podczas gdy
nasze szeregi topnieją. Nie możemy dłużej czekać. Dowodzimy w tej chwili większością sił
Jego Straszliwej Mości. Musimy rozpocząć kontrofensywę.
- Właśnie dlatego zasugerowałam rozdzielenie sił, Chippedclaw. - powiedziała Sharpeye. - Nie
możemy pozwolić Szarej Klaczy uciec. Biorąc pod uwagę, że wygląda na to, że ona nie musi
utrzymywać linii zaopatrzenia, jeśli nie rozdzielimy armii, pozwolimy jej manewrować bez
przeszkód. Rozdzielenie naszych armii pozwoliło nam rozbić armię Królowej Kucyków i
podporządkować sobie połowę Equestrii. Z pewnością połowa sił wystarczy do zniszczenia
motłochu Szarej Klaczy.
- Zakładam, że czytałaś moje raporty, Sharpeye. Głupotą jest atakowanie Szarej Klaczy bez
przytłaczającej przewagi. Nie lekceważ jej.
- Przeczytałam je. Wymuszanie bitew było jedną z niewielu mądrych rzeczy, które zrobiłeś, i
nie było powodem, dla którego przegrałeś. Twoje błędy były natury taktycznej, nie
strategicznej.
- Wręcz przeciwnie. Nie powinniśmy byli doprowadzić do sytuacji, w której jej taktyka mogła
przeważyć szalę zwycięstwa. Ona jest piekielnie niehonorowa; nie możemy przewidzieć, co
zrobi, bo nie potrafimy zniżyć się do jej poziomu. Powiedz, Sharpeye - czy przeczytałaś
ostatnie raporty zwiadowców? W tej chwili mamy nad nią tylko dwukrotną przewagę. Jeśli
rozdzielimy nasze siły, jej armia nie będzie mniejsza od naszych, a--
- A gryf jest lepszy od kucyka. - przerwała mu Sharpeye zirytowanym tonem.
- A Szara Klacz jest lepsza od ciebie.
Dwójka generałów wymieniła wściekłe spojrzenia.
- Popieram Chippedclawa. - przerwała milczenie Goldfeather. - Nasze ztarcie z Szarą
Klaczą powinno bydz bitwą, która zadedzyduje o losie Gryfonii. Nie powinnizmy pozbawiadz
zię choćby jednego żołnierza. Powinnizmy zwyciężyć dzięki przytłaczajądzej chwale naszej
razy, nie sztuczkom generałów.
- Ja także popieram Chippedclawa. - wtrącił Broadwings. - Ale jesteście głupcami, jeśli
sądzicie, że pokonanie Szarej Klaczy zakończy tą wojnę. Pokonanie armii kucyków jej nie
zakończyło. Upokorzenie Królowej Kucyków jej nie zakończyło. Kucyki się nie poddadzą.
Stworzą nowe armie. Jeśli ich przywódcy polegną, nowi pojawią się spośród mas - nie muszę
chyba przypominać, że Szara Klacz była kiedyś zwykłą listonoszką?
Goldfeather zwróciła się do Broadwingsa.
- Dodzeniam twoje poparcie, ale twoja analiza zytuacji wciąż jezt żałoznie błędna. Kudzyki
ulegną, gdy zoztaną pokonane. Chippedclaw i ja zoztalizmy dobrze przyjędzi w Fillydelphii,
czyż nie?
- Oh, oczy-wiz-cie, że tak, Goldfeather. - odparł Broadwings, głosem ociekającym pogardą. -
A jak kucyki potraktowały gryfy, gdy armia wyszła z miasta? Może powinniśmy spytać
gubernatora - pod warunkiem, że uda się nam zebrać jego popioły.
- Kudzyki zą zdradziedzkimi robakami, tak. Ale klękają i złużą, gdy zą pokonane. - syknęła
Goldfeather.
- I rzucają się znowu do walki, gdy tylko zwęszą okazję. - odparł Broadwings, mówiąc jeszcze
staranniej, niż zwykle, aby podkreślić swoj nienaganny akcent z Góry Kali Gryf. - Nie
jesteśmy w stanie okupować całej Equestrii, więc nigdy nie zwyciężymy, jeśli celem tej wojny
jest podbicie całego kraju. Nie pochwalam celów tej wojny ani trochę bardziej od sposobu, w
jaki walczyliście z Szarą Klaczą.
- Zostawimy na razie flirtowanie ze zdradą stanu Broadwingsa, jako że cele wojenne Jego
Straszliwej Mości nie są naszym zmartwieniem. - powiedział Chippedclaw autorytarnym
tonem, uciszając pozostałą trójkę generałów. - Nie możemy atakować ani wycofać się bez
uprzedniego rozprawienia się z Szarą Klaczą, więc rozprawić się z nią musimy. Poza
Sharpeye, wszyscy zgadzamy się, że powinniśmy użyć do tego wszystkich dostępnych sił.
Więc tak się stanie.
***
Ogniska kucyków pokrywały nierówne wzgórza jak wysypka. Siedząc nad urwiskiem,
Big Macintosh i Derpy Hooves patrzyli na świecące konstelacje, zdobiące niebo i ziemię.
- Piękny widok, co? Nigdy nie myślałem, że zobaczę tyle ognisk. Tyle światła w ciemności.
Jest w tym jakaś moc.
- A ja nie myślałam, że jesteś taki romantyczny, Mac. - odpowiedziała Derpy, przytulając się
mocniej do niego.
- Nie uwierzyłabyś, ile nocy spędziłem, oglądając gwiazdy, jeszcze na farmie. Na farmie nie
ma zbyt wiele do roboty wieczorami, zwłaszczy gdy słyszało się już wszystkie opowieści
Babuni Smith. - zachichotał Mac.
- Nie wiem nic o gwiazdach. To znaczy, umiem używać ich do nawigacji. Każdy listonosz to
potrafi. Ale nigdy o nich tak naprawdę nie myślałam. Hm. Pewnie dlatego, że nie dało się na
nich skupić, cały czas mrużąc jedno oko. - spojrzała na Maca. - No, sam wiesz, jak można się
przez to zmęczyć.
- Nie bardzo.
- Spróbuj kiedyś.
- Próbowałem. Chciałem zobaczyć, jak ci było z tym okiem. Nie było tak zle.
Derpy zaśmiała się bezbarwnie.
- Uwierz mi, Mac, jest inaczej, kiedy robi się to wyłącznie z ciekawości.
Mac wzruszył ramionami.
- Pewnie. Wierzę ci. Ty nie masz w zwyczaju narzekać na byle co.
- Właśnie, że mam. Nie znasz mnie? Narzekam cały czas. Dlatego cię kocham. Pozwalasz mi
narzekać, że muszę robić okropne rzeczy, dzięki czemu czuję się lepiej i mogę robić kolejne
okropne rzeczy. - Derpy westchnęła, po czym objęła się jego przednią nogą.
- Derpy, jest inaczej, kiedy-- Ah, do cholery, nie mówmy teraz o tym. Było tak miło. Tak
zwyczajnie.
- Tak. Było& Wiesz, ja naprawdę cię kocham, Mac. Robisz dla mnie tak wiele. - ostatnie
zdanie zabrzmiało tak, jakby miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zamilkła.
- Derpy?
- Hm?
- Miałaś zamiar powiedzieć coś jeszcze?
- & Chyba nie ma co tego odwlekać. - odparła, wzdychając ciężko. - Będziemy musieli
wyruszyć, Mac.
- Ta, wiem. - odpowiedział cicho. - Wieści szybko się rozchodzą. Cała armia już wie, że gryfy
wyszły w pole.
- Jeśli wygramy, będziemy mogli wygnać ich z Equestrii. - powiedziała bez wyraznych
emocji.
- Mówisz poważnie? Jeśli wygramy? Chcesz walczyć z całą ich armią naraz? Tak po prostu? Z
całym stadem?
- Dlaczego miałabym o tym żartować? Siedzimy między nimi, a ich ewentualnymi posiłkami.
Jeśli przegrają, będą musieli się wycofać, albo stracą całą armię, a ich linie zaopatrzenia
jeszcze bardziej się wydłużą. Nie będą w stanie przeprowadzić kolejnego ataku przez całe
tygodnie. A jeśli nie będą w stanie pobić nas teraz, to czy będą w stanie zrobić to pózniej, kiedy
my będziemy silniejsi, a oni jeszcze słabsi? Nie. Więc jeśli wygramy, będą musieli wycofać się
z Equestrii.
- I myślisz, że możesz ich pokonać?
- Bywaliśmy już w gorszych sytuacjach. To nic wielkiego. Mogę to zrobić.
- Więc, kiedy& Jeśli stoczymy bitwę. I jeśli wygramy. Wojna się skończy? Naprawdę? To
znaczy, nie wydaje mi się--
- Nie będzie nawet bliska zakończenia.
- Co masz przez to na myśli? - spytał Mac, chociaż znał odpowiedz.
- To, że nie przestanę walczyć. Dopóki ich nie pobiję.
- Derpy, jeśli dzięki temu, że ich pobijesz, wojna się skończy, to przestaniesz walczyć. Kiedy
wojna się kończy, już nie trzeba walczyć. - mówił jak do zrebaka. Nie wiedział, dlaczego;
wiedział przecież, co ona powie.
- Ale ja nie przestanę, Mac. Nie przestanę, dopóki nie zakończę tej wojny. Nie, kiedy wykopię
gryfy z Equestrii. Nie. Nie, dopóki jej naprawdę nie zakończę. Nie mam zamiaru odłożyć jej
na rok. Albo na pięć lat. Nie mam zamiaru skazywać na nią Dinky. Nie mam zamiaru
skazywać na nią prawnuków Dinky. Nie. Ja nie przestanę, dopóki naprawdę się nie skończy.
Mac zagwizdał.
- Więc naprawdę spróbujesz zaatakować Gryfonię? Z jaką armią? Ze swoimi farmerami?
Atakowanie czyjegoś domu to inna sprawa, niż bronienie własnego.
- Będziemy musieli sformować nową armię. Prawdziwą. Wielką armię. Ale to będzie łatwe,
kiedy już odbijemy cały kraj. Poza tym słyszałam, że nasi przyjaciele z Ponyville, w tym twoja
siostra, właśnie tworzą armię w Canterlocie. Po co, jeśli nie do dokonania inwazji? Muszą
wiedzieć, że mam wystarczające siły, żeby wygnać gryfy z Equestrii.
Zapadła cisza.
- & Chcesz, żebym powiedział, że to zły pomysł. Walka z tą armią gryfów. Atak na
Gryfonię. I tak dalej.
- Nie. Oboje wiemy, co o tym myślisz i dlaczego. I oboje wiemy, co ja myślę i dlaczego. I
wiesz, że zrobię to tak czy inaczej, i wiesz, że to zadziała, bo wiesz, że jestem w tym bardzo,
bardzo dobra.
Mac milczał przez chwilę.
- Derpy, wygrasz, jeśli tylko wypędzisz gryfy z kraju. Twoja córka będzie bezpieczna.
Celestia na pewno zorganizuje jakiś system obrony, dzięki któremu Equestria już zawsze
będzie bezpieczna. Zdobędziesz wszystko, czego zawsze chciałaś. Będziesz mogła wrócić do
domu.
- Nie, Mac. Nie będę mogła. Granica to tylko linia na mapie. Nikt ich nie zatrzyma przed
przekroczeniem jej. Ta wojna nie skończy się, dopóki nie będziemy bezpieczni.
- To do ciebie niepodobne, Derpy. Derpy Hooves nie jest kucykiem, który lubi wojnę. Jest
kucykiem, który będzie bronić najbliższych przed zbirami, ale nie będzie walczyć, kiedy już ich
obroni.
Derpy zaśmiała się ponuro.
- To prawda, Mac, ale to nie znaczy teraz tak wiele.
- Nie możesz po prostu przestać być tym, kim jesteś. Nie możesz. To tak nie działa. Jesteś
Derpy Hooves i nie możesz już na zawsze zostać Szarą Klaczą.
Derpy przekrzywiła głowę.
- Więc myślisz, że ja jestem Derpy Hooves? Naprawdę?
- Na pewno nie jesteś Szarą Klaczą.
- Nie chodziło mi o to, Mac.
- To o czym ty mówisz, do cholery?
- Mac. Wiesz, co znaczy  Derpy Hooves ?
- Nigdy tak o tym nie--
- Więc wiesz. Myślisz, że moja matka tak mnie nazwała? Oczywiście, że nie. Więc myślisz, że
jestem  Derpy Hooves bardziej, niż kimkolwiek innym? Nie, do cholery, nie jestem.
W jej oczach pojawiły się łzy.
- Derpy, ja nie rozumiem, o czym ty--
- Bright Eyes. - powiedziała cicho. - Kiedyś byłam Bright Eyes. Byłam małą klaczką mamusi.
Była cukierniczką w Cloudsdale - i cudowną klaczą. A ja byłam jej idealną, małą muffinką.
Byłam Bright Eyes, rozkoszą kochającej matki. Ale lata mijały, a inne dzieci zaczęły
naśmiewać się z moich oczu. Już nie byłam Bright Eyes, o nie, nie z tymi oczami. Stałam się
Ditzy Eyes, a potem Ditzy Doo. Tym byłam w Cloudsdale - Ditzy Doo. Pegazy z Ponyville,
które mieszkały wcześniej ze mną w Cloudsdale, ciągle tak czasem na mnie mówią. Bo tym
kimś byłam. Głupią Ditzy Doo z pierzem zamiast mózgu, Ditzy Doo, która nie pamiętała, w
którą stronę jest góra. Oh, oczywiście, że wiedziałam, w którą stronę jest góra. Ale kiedy jakiś
inny zrebak się rozbił - hej, nic się nie stało, w końcu dopiero się uczą. A kiedy ja się rozbiłam?
Ha ha, Ditzy nie wie, w którą stronę leciała. Ha ha. Głupia Ditzy Doo.
Przygryzła wargę, po czym mówiła dalej.
- Mówiłam ci, jak odeszłam z Cloudsdale. Wiesz, że kucyki w Ponyville nie były ani trochę
lepsze od tych, od których uciekłam. Powiedziałam im, że nazywam się Bright Eyes. Ale one
dały mi inne imię, równie okrutnie, jak poprzednie. Poradziłam sobie z tymi, którzy się nade
mną znęcali, ale to nie miało znaczenia. Imię do mnie przywarło. Więc w Ponyville zostałam
Derpy Hooves, bełkoczącą, małą listonoszką. Tak. Ten jeden raz& Jednego razu spotkałam
ogiera, który mówił, że jestem piękna, więc dałam mu się przelecieć. Kłamał, oczywiście, tak
jak o wielu innych rzeczach, ale wyszła z tego Dinky, więc zostałam jej mamusią. Potem
Ponyville potrzebowało kogoś, kto przeprowadzi je przez kryzys, więc zostałam kapitanem. W
końcu Equestria potrzebowała bohatera, więc zostałam generałem dla kucyków i Szarą
Klaczą dla gryfów.
Pomyślała przez chwilę.
- Więc może i nie jestem Szarą Klaczą. Może nie! Masz rację. Może nie jestem. Ale kim w
takim razie jestem? Czy jestem Derpy Hooves, bełkoczącą listonoszką? Już nie. Wokół
każdego z tych małych światełek w dole siedzi tuzin kucyków, które przysiągły służyć mi do
śmierci. Czy jestem Ditzy Doo? Już nie. Jestem niezłą lotniczką, zresztą nawet nie mam już
drugiego oka, którym mogłabym zezować. Czy jestem mamusią Dinky? - zatrzęsła się. - Nie,
już nie. Ona znienawidzi mnie, kiedy tylko dorośnie na tyle, żeby zrozumieć, czego się
dopuszczałam. Ja mam tylko nadzieję, że kiedyś zrozumie, dlaczego to wszystko robiłam.
Więc może jestem Bright Eyes? Mac, nie byłam nią od przedszkola. Więc kim jestem? Kim
jestem, do cholery? Jestem tylko jakąś szarą klaczą. Zawsze byłam tylko jakąś szarą klaczą, a
inne kucyki decydowały, kim będę. Więc równie dobrze mogę być tą Szarą Klaczą.
- Ale Szara Klacz jest morderczynią, Derpy. A ty jesteś dobrym kucykiem. Jesteś dobrą klaczą.
Wiem, że nią jesteś. Nie ma znaczenia, jak cię nazywają. Ciągle jesteś sobą, nieważne, czy
nazywają cię Bright Eyes, czy Ditzy Doo, czy Derpy Hooves, czy Big Macintoshem, czy
Księżniczką Celestią.
- Może tylko starałam się być dobra, żeby inne kucyki mnie lubiły. Może po prostu robię to,
czego kucyki ode mnie oczekują.
- To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Pamiętasz, jak uratowałaś Apple Bloom? To nie była
popularna decyzja. Ty starasz się robić słuszne rzeczy, niezależnie od tego, czy innym się to
podoba. Dlatego za tobą idziemy.
- Ale robię wiele złych rzeczy, Mac.
- Ale nigdy nie chcesz ich robić.
- A czy ktokolwiek chce?
***
Padał lekki deszcz, rozpędzając poranną mgłę. Derpy siedziała w swoim namiocie
dowodzenia - sama, jak zwykle - słuchając słabego odgłosu kropel uderzających o płótno. W
końcu usłyszała zbliżający się odgłos kopyt uderzających o wilgotną ziemię. Zawołała, aby jej
pułkownicy weszli do środka. Uczynili to i stanęli przed nią w oczekiwaniu na rozkazy.
Machnęła kopytem, aby podeszli bliżej, po czym zaczęła wyjaśniać im plan bitwy na mapie
stojącej za nią.
- W porządku. Gryfy mają ogromną przewagę liczebną i właśnie formują szeregi, więc
musimy się pospieszyć. Bon Bon, rozstawisz swoją piechotę w tym miejscu. W prostej linii,
całkowicie prostej.
- Prostej linii? - spytała Bon Bon ze swoim charakterystycznym akcentem. - Na pewno?
Nasze flanki będą odsłonięte, a poza tym--
- Wiem. Te wzgórza na naszych flankach dadzą wam pewną osłonę. Ustawimy na nich lekką
piechotę i kirasjerów. To nie jest idealne rozwiązanie, ale przynajmniej przez jakiś czas wasze
flanki powinny być bezpieczne. April Showers, rozdziel kirasjerów po równo, ale ćwierć z nich
pozostaw w rezerwie, aby można było użyć ich do wzmocnienia linii. Co do lansjerów - niech
zajmą te granie, o tutaj. - wskazała na wysokie wzniesienia znajdujące się dość daleko od pola
bitwy. - High Roller, rozstawisz swoje działa na tych klifach. Sześćdziesiąt na północnym,
czterdzieści na południowym. Zabierz tylko zwykłe kule armatnie. Ruszaj natychmiast, nie
ma czasu do stracenia.
- Ja& Co? Przecież to jest praktycznie pionowy stok. I musielibyśmy przeciągnąć działa przez
kilometr błota. Nie jesteśmy w stanie przenieść artylerii na te klify.
- Wiem, że nie jesteście. Jesteście jednorożcami. Dlatego przydzieliłam do waszego oddziału
pięciuset z najsilniejszych ogierów Bon Bon, a pięciuset artylerzystów przeniosłam do piechoty
znajdującej się w rezerwie. Ziemny kucyk przejdzie przez każde błoto. A dwójka ziemnych
kucyków przeciągnie choćby i pół tony metalu przez każde błoto. Dwójka kucyków do
każdego działa, dwójka do każdego wozu z amunicją. Do każdego działa będziecie
potrzebowali jednego jednorożca jako obserwatora i jednego do zapalania ładunku, ale całą
resztą zajmą się ziemne kucyki.
- Może i mogą ciągnąć wozy z amunicją, ale nikt oprócz jednorożców nie rusza dział. Nikt!
Tak było od stuleci!
- Ale już tak nie jest. - warknęła Derpy. Nienawidziła, kiedy jej oficerowie sprzeciwiali się jej
rozkazom. Ale szczególnie nienawidziła, kiedy byli oficerowie Nowej Equestriańskiej Armii
nalegali, aby słuchała się jakichś starożytnych książek o wojnie.
- Ale artyleria jest domeną jednorożców! Tak było od zawsze. Tak musi być.
- Nie mam na to czasu. Jeszcze jedno słowo sprzeciwu i zostaniesz sierżantem piechoty.
Działa muszą się znalezć na tych klifach. Wy nie jesteście w stanie ich tam zaciągnąć. Ziemne
kucyki są. Kiedy już się tam znajdziecie, będziecie w stanie bez przeszkód ostrzeliwywać
skrzydła lwów. Będziecie też mieli ogromną przewagę wysokości nad artylerią gryfów. Macie
swoje rozkazy. Ruszajcie. I niech łaska Celestii będzie z wami.
***
Morning Melody leciała w łagodnym deszczu, prowadząc za sobą swoją setkę
lansjerów. Wszędzie wokół leciały pozostałe formacje lansjerów w formacji stożka - niektóre
równe, inne postrzępione, ale wszystkie leciały z taką samą determinacją. Na ziemi, daleko w
tyle, piechota kucyków formowała szeregi między dwoma wzgórzami. Ich linia była o wiele,
wiele bardziej rozciągnięta, niż we wcześniejszych bitwach. I wyglądała na niebezpiecznie
cienką, jak postrzępiona nić, która może pęknąć przy najlżejszym dotyku. Spojrzała na
nacierającą nań lwią piechotę. Ich linia była cieńsza, niż się spodziewała, ale i tak była
znacznie grubsza od linii kucyków. A jeszcze dalej stało w rezerwie wiele kolejnych
czworoboków gryfiej piechoty. Czytała, że armia gryfów posiadała dwukrotną przewagę nad
kucykami. Ale z tej perspektywy wyglądało, jakby proporcje były jeszcze gorsze.
Między nią a lwami unosiła się gryfia kawaleria. Przyjrzała się jej uważnie. Zazwyczaj
gryfy rzucały się bez namysłu na kucyki, ale tym razem utrzymywały formację defensywną.
Uniemożliwiały lansjerom przeprowadzenie ataku z flanki, ale nie atakowały.
Dolatując do klifów, rozejrzała się w poszukiwaniu artylerii. Badała ziemię wzrokiem
przez ponad minutę, zanim ją dostrzegła. Była o wiele bliżej, niż się spodziewała, i poruszała
się w bardzo dobrym tempie. Każda para niemal biegła, ciągnąc za sobą po kilkaset
kilogramów metalu; koła wozów i kopyta ziemnych kucyków rozpryskiwały błoto na
wszystkie strony. Jeden z lansjerów Melody zagwizdał.
- Spójrzcie tylko na nich. - powiedział z nieukrywanym podziwem. - Niesamowite.
Niech no tylko ktoś powie, że ziemne kucyki nie są magiczne, a skopię mu zad.
Usłyszała huk dochodzący z oddali. Najwyrazniej artyleria gryfów dopiero teraz
dotarła na swoje pozycje. To było do nich niepodobne - zwykle gryfy czekały, aż wszystkie
formacje będą gotowe do bitwy. Zwróciła wzrok na linię piechoty kucyków. Ale zamiast wyrw
w szeregach, które powodowały zwykły kule armatnie, ujrzała pomarańczowe błyski nad i
wśród formacji kucyków. Pociski karkasowe? Najwyrazniej nawet honor gryfa ma granice.
Zamiast koncentrować ogień na jednym punkcie, jak czyniły to kucyki, gryfy ostrzeliwały całą
linię kucyków. Najwyrazniej planowali złamać ducha całej armii, a nie wyrwać dziurę w
szykach przeciwnika. To miało sens, biorąc pod uwagę ich przewagę liczebną.
Zwróciła wzrok z powrotem na artylerię kucyków, biegnącą przez błoto. Nie było jej
tam. W jakiś sposób, znalazła się już niemal na szczycie urwiska.
***
Bon Bon przekrzykiwała makabryczne wycie płonących kucyków, kuśtykając wzdłuż
linii piechoty.
- Nie dajcie się złamać! Gryfy próbują was przestraszyć! Nawet się nie ważcie się bać! Śmierć
to śmierć, nieważne jak wygląda, a jeśli zaczniecie się jej bać, to tak jakby już was dopadła!
Utrzymujcie linię! Ani jednego kroku w tył!
Ogromna ściana sierści, metalu i kłów zbliżała się. Dmuchnęła w gwizdek, a po sekundzie
wzdłuż całej linii piechoty rozległy się dzwięki gwizdków pozostałych oficerów.
- Ognia i szykować się do odparcia ataku! - krzyknęła, chociaż ustny rozkaz był
całkowicie zbędny.
Kucyki wykopały salwę kamieni w stronę szeregów lwów. Ich pierwszy rząd padł. Ale
wyglądało na to, że nie zrobiło to żadnego wrażenia na szarżującej hordzie.
- Szykujcie się! Nie pozwólcie im się zabić! I na miłość Celestii, utrzymujcie linię!
Na prawo od siebie usłyszała ogłuszające ryki i krzyki. Lwy musiały dotrzeć w tym
miejscu do szeregów kucyków. Hałas ten zaczął rozszerzać się wdłuż całej linii. Zobaczyła, że
jeden z batalionów kucyków już zaczynał się załamywać, więc zaczęła gwizdać o posiłki,
kuśtykając w jego stronę. Ale jeszcze dalej, w linii kucyków pojawiła się kolejna wyrwa.
Obejrzała się za siebie, a tam ujrzała kolejną wyrwę. Armia już zaczęła się załamywać, a
bitwa nie trwała jeszcze nawet dwudziestu minut.
I wtedy usłyszała nad sobą głos, unoszący się ponad całym polem bitwy.
- Utrzymać linię! - krzyknął głos. To była pani generał, unosząca się nad centrum linii
kucyków. Jej lśniąca zbroja sprawiała, że była dla wszystkich idealnie widoczna. Magia Lyry
sprawiała, że jej głos dochodził do uszu każdego żołnierza.
- Utrzymać linię, albo cała Equestria upadnie! - wokół niej zaczęły świstać kule armatnie. Nie
zwracała na nie uwagi. - Utrzymać linię, albo wszyscy zginiemy! Niech rozerwą wasze ciała,
niech urwą wam wszystkie ciała, ale utrzymajcie linię! Mogą zniszczyć ciało kucyka, ale
wytrzymajcie, a my zniszczymy ich wszystkich! Utrzymać linię, albo zginiecie! Utrzymać
linię!
Derpy krzyczała, a piechota kucyków rzuciła się do walki ze zdwojoną siłą. Ale Bon
Bon zobaczyła, że cała kawaleria gryfów ruszyła ze wszystkich kierunków w stronę odkrytej i
samotnej Szarej Klaczy. Spojrzała na kawalerię pegazów, znajdującą się w rezerwie. Już jej
tam nie było; wszyscy kirasjerzy rzucili się, aby wzmocnić linię piechoty. A Derpy wciąż
unosiła się nad szeregami piechoty i wykrzykiwała rozkazy.
I właśnie wtedy, huk dział przetoczył się ponad polem bitwy.
***
Morning Melody patrzyła, jak północny klif eksploduje ogniem. Zwróciła wzrok na
gryfią artylerię. Sekundę pózniej, prawie wszystkie jej działa zniknęły wśród kłębów dymu i
kurzu. Pozostałe działa wypaliły, jak gdyby w akcie zemsty, natychmiast po tym. Minutę
pózniej także one zostały zniszczone przez drugą salwę artylerii kucyków. Dzięki przewadze
wysokości - i umiejętnościom oficerów, wyszkolonych przez Twilight Sparkle -
unieszkodliwienie gryfich dział było żałośnie prostym zadaniem.
Melody spojrzała na ogromną formację wrogiej piechoty, wciąż próbującą
bezskutecznie przełamać cienką linię kucyków. Ponownie usłyszała huk dział. Patrzyła na
szeregi lwów z niecierpliwością. Poczuła, że jej serce zatrzymuje się.
Linie lwów zafalowały, gdy wpadły w nie kule armatnie, niczym wiatr poruszający
wysokimi trawami. Kule przebijały się wzdłuż szeregów piechoty; każda z nich zabijała albo
raniła dziesiątki drapieżników. Sześćdziesiąt dział - sześćdziesiąt kul - a każda wyrywała
krwawe dziury wśród linii lwów.
Spojrzała na swoją artylerię. Właśnie zaczynała ustawiać się na południowym klifie.
Dobrze. Bardzo dobrze. Spojrzała na miejsce, w którym wcześniej była pani generał. Nie
dostrzegła jej - a cała gryfia kawaleria, zrozumiawszy, po co lansjerzy zajęli wcześniej pozycje
nad klifami, rzuciła się w jej kierunku - jedna, wielka, srebrno-czarna chmura szarżowała
prosto na nią. Melody wygwizdała rozkazy i wyleciała na spotkanie gryfów. Wiedziała, że
mają przynajmniej czterokrotną przewagę nad jej oddziałem. Wiedziała to. Ale wiedziała też
coś, czego gryfy nie mogły wiedzieć. Wiedziała, że na jej piersi nie było żadnej bomby.
Lansjerzy ustawili się w pozycji wyjściowej do szarży, po czym stanęli. Morning
Melody zmrużyła oczy, i dostrzegła za chmurą gryfów resztę equestriańskiej kawalerii,
zbliżającą się do centrum pola bitwy - kirasjerzy, odwołani ze starcia piechoty, lecieli z lewej, a
lansjerzy znad północnego klifu wychodzili na pozycje bezpośrednio za kawalerią gryfów.
Dmuchnęła ponownie w gwizdek, po czym zaszarżowała. Większość pegazów nie podążyła za
nią.
Rozejrzała się z satysfakcją. Około pięćdziesięciu lansjerów wyleciało spośród chmury
pegazów. Każdy leciał samotnie, i każdy zbliżał się do innego punktu w chmurze gryfów.
Widząc to, gryfy rozproszyły się, aby nie dawać samobójcom dużych formacji do wysadzenia.
Melody zwolniła. Reszta  samobójców poszła w jej ślady. Melody zatrzymała się. To samo
uczyniła reszta  samobójców . Uderzyła kilkukrotnie skrzydłami. Chociaż była dobre sto
metrów od gryfiej kawalerii, była w stanie wyczuć ich strach. Wszystkie gryfy wbijały wzrok
w  samobójców . Ponownie, tym razem sama, zerwała się do szarży. Wszystkie gryfy
wytrzeszczały oczy z przerażenia. Wszystkie patrzyły tylko na nią.
Żaden nie patrzył na lansjerów, którzy wbili się w ich tyły.
***
Derpy oglądała powietrzne starcie z satysfakcją. Lansjerzy znad północnego klifu
zniszczyli ogromną część gryfiej chmury, zanim ta w ogóle zorientowała się, co się dzieje.
Gryfy były rozproszone, zwrócone w złym kierunku i nie poruszały się. Były idealną ofiarą. A
gdy tylko zorientowały się w sytuacji i zaczęły przegrupowywać się, aby stawić czoła
lansjerom, kirasjerzy wbili się w nie z flanki. A następnie lansjerzy znad południowego klifu
uderzyli od tyłu. Gryfy były atakowane z trzech stron. Nie były w stanie stawić żadnego
oporu.
Z drugiej strony, odwołanie kirasjerów z bitwy naziemnej znacznie osłabiło linię
piechoty kucyków, a prawie nie miała już rezerw. Jeśli linia załamie się, będzie miała
poważny problem. Mogła spróbować jeszcze raz poderwać żołnierzy do walki, ale z pewnością
nie będzie miała na nich takiego wpływu, jak za pierwszym razem. Nie. Mogła tylko czekać i
mieć nadzieję, że ogień krzyżowy jej artylerii zniszczy szeregi lwów, zanim jej piechota
załamie się.
Huk kolejnej salwy uniósł się ponad polem bitwy, na chwilę zagłuszając ryki lwów,
mordujących kucyki. Sto kul armatnich przeszyło szeregi lwów, zabijając tuziny drapieżników
w akompaniamencie gwizdów i trzasków. Dokonała w pamięci szybkich obliczeń. Nawet
biorąc pod uwagę, że część kul w ogóle nie trafiała we wrogą armię, każda salwa oznaczała
śmierć ponad tysiąca lwów. Cóż. Niezależnie od tego, czy pierwsze załamią się lwy, czy
kucyki, to już nie potrwa długo.
Zwróciła wzrok na walkę w powietrzu, ale zaraz po tym usłyszała złowieszczy chór
ryków. Spojrzała na prawo. Mniej niż sto metrów od niej, linia kucyków zaczynała się
załamywać. Wzbiła się w powietrze i poleciała w stronę wyrwy w szeregach jej armii.
Tymczasem huk kolejnej salwy wstrząsnął ziemią.
***
Morning Melody skrzywiła się, gdy struga krwi uderzyła ją w twarz. Nie wiedziała, czy
była to krew gryfa, czy pegaza, ale biorąc pod uwagę, jak przebiegała walka, nie spodziewała
się, żeby mogła to być krew pegaza. Otarła oczy kopytem, ale okazało się, że jest ono całe
przesiąknięte krwią, musiała więc użyć drugiego, na którym widać było jeszcze oryginalny
kolor jej sierści. Zrobiła zwrot w prawo, uniknęła zderzenia ze spadającym pegazem, po czym
wbiła lancę w plecy gryfiego husarza. Natychmiast poczuła wstrząs - lanca utknęła w czymś,
zamiast przebić się bez oporu przez ciało. Spadając w dół wraz ze skrzeczącym gryfem,
odepchnęła się kopytami od ciała przeciwnika, wyrwała lancę, po czym wyrównała lot,
podczas gdy gryf spadł na ziemię.
Bitwa powietrzna zmieniła się tymczasem w serię pojedynków. Wynik nie podlegał
jednak dyskusji - początkowa szarża kucyków była tak druzgocąca, że gryfia kawaleria
przestała liczyć się jako zdolna do walki formacja. Rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego
celu. Nie była w stanie żadnego znalezć. Wokół niej były tylko pegazy. W końcu dostrzegła
gryfy - a przynajmniej te, które przeżyły - uciekające w popłochu. Pozostało ich jeszcze
niemało, ale albo zupełnie się załamały, albo były bardzo dobrymi aktorami.
Podleciał do niej sierżant kirasjerów.
- Gryfy są rozbite, ale nie mogę znalezć pułkownik Lady Luck. Czy mamy je ścigać, proszę
pani?
Melody spojrzała na piechotę walczącą pod nimi, a potem na uciekające gryfy.
- Nie ma sensu. - odparła.
***
Derpy leciała nisko nad ziemią, podrywając do walki załamane kucyki. Przeleciała
ponad kilkoma przestraszonymi lwami, aż w końcu znalazła swój cel - leżący w błocie
sztandar, którego martwa klacz nie wypuściła z kopyt nawet po śmierci. Uniosła w powietrze
chorągiew regimentu, po czym zaczęła wykrzykiwać rozkazy tak głośno, jak pozwalał na to
jej naturalny głos. Kucyki natychmiast zaczęły zbierać się wokół niej, odpychając lwy nawałą
kopniaków.
Wykrzykiwała rozkazy, stojąc na tylnich kopytach; jedną przednią machała na
wszystkie strony, w drugiej trzymała sztandar. Przez chwilę wydawało jej się, że udało jej się
załatać wyrwę w linii kucyków. Ale zwróciła na siebie uwagę nie tylko kucyków, ale także
lwów - i po chwili kontratak drapieżników wbił się w linie equestriańskiej piechoty.
Lwy zaczęły obalać całe setki kucyków, wbijając kły i pazury w te, które miały
nieszczęście znalezć się w pierwszym szeregu i wyrzucając w powietrze kolejne szeregi. Sama
Derpy została przewrócona na plecy. Pozostała na ziemi przez sekundę, łapiąc oddech, po
czym spróbowała wstać. Dostała zawrotów głowy. Została obalona ponownie. I poczuła
ciężar, przyciskający ją do ziemi. Otworzyła oczy. Lew siedział na jej piersi, patrząc jej prosto
w oczy.
Derpy oddała spojrzenie bez strachu, wyzywając lwa, aby ją zabił. Ale z jego oczu bił
strach. Patrzył na nią. Ona patrzyła na niego śmiałym wzrokiem. Otworzył usta, aby coś
powiedzieć. Derpy patrzyła. Po czym zamknął oczy, wypuścił głośno powietrze, i upadł
martwy na ziemię.
Poczuła kopyto, obejmujące jej szyję i podnoszące ją z ziemi. Została łagodnie
postawiona na nogi, i zobaczyła, że jest otoczona. Ale nie przez lwy. Przez kucyki. Przez
uskrzydlone ogiery w poplamionych krwią napierśnikach. Przez jej kirasjerów.
Zaniosła się kaszlem, po czym rozejrzała się. Wzdłuż całej linii frontu, kawalerzyści
uderzali na tyły załamującej się gryfiej piechoty. I wzdłuż całej linii, lwy w końcu zaczynały
uciekać.
***
Derpy Hooves szła przez zatłoczony obóz jeniecki. W końcu dotarła do małego, szarego
namiotu. Weszła do środka. Znajdował się w nim związany gryf i dwójka strażników.
- Szara Klacz. Przyznaję, że miałem nadzieję na spotkanie z tobą w podobnych
warunkach& Z jedną istotną różnicą, rzecz jasna. Heh.
- W rzeczy samej, generale Broadwings. - uśmiechnęła się uprzejmie. - Cieszę się, że w końcu
się spotykamy.
- Nie wierzę w sens kontynuowania tej inwazji. - odparł gryf. - Nasze cele nie wykluczają się
wzajemnie.
- Widzi pani? - wtrącił się jeden ze strażników. - On tylko błaga o życie. Nędzny wór piór.
Mówiłem, że powinniśmy go po prostu zabić. Taki tchórz powie wszystko, żeby tylko ratować
życie.
- Tchórz? Nie wiesz nic o gryfach. - warknęła Derpy do strażnika w nagłym przypływie
gniewu. - To jest Broadwings. Nie  Perry Broadwings . Nie. Broadwings. Powiernik imienia
nigdy nie splamiłby swojego honoru przed udaniem się do swojej hali przodków. - zwróciła się
do gryfa. - Przepraszam za niego. Niewielu kucykom chciało się poświęcać swój czas na próby
zrozumienia gryfów.
- Jestem pod wrażeniem. - odpowiedział Broadwings. - Niewiele kucyków zna nasze tradycje.
Poza tym& Jestem zaskoczony, że znasz nie tylko moje dworskie imię, ale także imię
właściwe.
- Nie jest ono wielką tajemnicą. - zachichotała Derpy. - Niejeden jeniec błagał o swoje życie,
zarzekając się, że jest bliskim krewnym generała. Co ciekawe, wygląda na to, że część z nich
mówiła prawdę.
- Czy mogę w takim razie spytać, jak ci na imię? Abyśmy mogli rozmawiać jak równy z
równym. My znamy cię wyłącznie jako Szarą Klacz. Twoje imię stało się dla nas zakazane,
tak jak imiona Jego Straszliwej Mości czy Królowej Kucyków.
- Możesz spytać.
Derpy uśmiechnęła się. Zapadła cisza.
- & Więc& Jak ci na imię, Szara Klaczo?
Derpy nie odpowiedziała od razu. Ku zaskoczeniu gryfa, wyglądało na to, że klacz przykładała
wielką wagę do odpowiedzi.
- Myślę, że Szara Klacz to tak dobre imię, jak każde inne.
Gryf uniósł brwi. Derpy uniosła swoje.
- Ale chyba możesz nazywać mnie Derpy Hooves.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 29
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 36 (KONIEC)
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16
MLP FIM Fanfic Rainbow Factory
Rozdział 32
Rozdział 32
Pan Wolodyjowski Rozdzial 32
rozdział 32 Hipnotyzm
Rozdzial 32
Rozdział 32 Przebaczenie i wiekuista przystań

więcej podobnych podstron