403 (3)



















J. R. R. Tolkien    
  Władca Pierścieni

Księga czwarta



   
. 3 .    










Czarna wieża jest zamknięta
   Nim zaświtał nowy dzień, skończyli
swój marsz do Mordoru. Za sobą mieli bagna i pustkowia. Przed sobą potężne,
czarne góry, hardo wznoszące głowy na tle bladego nieba.
   Od zachodu strzegł Mordoru mroczny łańcuch Efel Duath, Gór
Cienia, od północy - poszarpane szczyty i łyse grzbiety Ered Lithui, Gór
Popielnych, szare jak popiół. Dwa te łańcuchy stanowiły dwie ściany jednego muru
opasującego posępne równiny Lithlad i Gorgoroth wraz z rozlanym pośród nich
olbrzymim gorzkim jeziorem czy morzem wewnętrznym Nurnen, w miejscu zaś, gdzie
się stykały, wysuwały długie ramiona ku północy; między tymi ramionami otwierał
się głęboki wąwóz. To był Kirith Gorgor, Straszny Przesmyk, wejście do kraju
Nieprzyjaciela. Z dwóch stron piętrzyły się nad nim urwiska, a wstępu broniły
dwie pionowe skały, czarne i nagie. Na nich sterczały Zęby Mordoru, dwie
potężne, wysokie wieże. Ongi wznieśli je ludzie z Gondoru, dumni i silni po
obaleniu Saurona i jego ucieczce; z tych wież miały czuwać straże, by go nie
dopuścić, gdyby kiedykolwiek próbował wrócić do swego królestwa. Lecz potęga
Gondoru zmierzchła, ludzie zgnuśnieli, na wiele lat wieże opustoszały. Wówczas
powrócił Sauron. Rozsypujące się w gruzy strażnice odbudował, uzbroił, obsadził
czujną załogą.
   Z kamiennych ścian czarne okna patrzały na północ, na
wschód i zachód, a w każdym z nich zawsze czuwały bystre oczy.
   Wylot wąwozu od urwiska zagrodził Czarny Władca kamiennym
szańcem. Była w nim jedna jedyna brama, cała z żelaza, a po jej blankach
nieustannie przechadzali się strażnicy. W skale u podnóży gór wywiercono z obu
stron setki jaskiń i lochów, w których czaiły się zastępy orków, gotowe na jeden
znak Władcy wypełznąć niby armie czarnych mrówek na wojnę. Zęby Mordoru
zmiażdżyłyby każdego, kto by spróbował między nimi się przemknąć, chyba że
szedłby na wezwanie Saurona lub znał tajemne hasło, otwierające Morannon, Czarną
Bramę tego królestwa.
   Frodo i Sam z rozpaczą patrzyli na wieże i obronny szaniec.
Nawet z dala i w mętnym porannym świetle widać było ruch czarnych strażników na
murach i warty pod bramą. Hobbici wyglądali zza krawędzi skalistej rozpadliny,
gdzie leżeli ukryci w cieniu najdalej na północ wysuniętej skarpy Gór Cienia.
Kruk mknąc przez zamglone powietrze z tej kryjówki wprost na czarny szczyt
najbliższej wieży miałby mniej niż ćwierć mili do przelecenia. Cienka, kręta
smuga dymu biła z niej w górę, jakby u jej fundamentów we wnętrzu skały tlił się
ogień.













   Dzień wstał, zblakłe słońce ukazało
się zza martwego grzbietu Gór Popielnych. Nagle wrzask buchnął z mosiężnych
gardzieli trąb, z wież strażniczych odezwał się hejnał, a zewsząd z tajemnych
kazamat i wysuniętych placówek odpowiedziano trąbieniem; w dali zaś, odległe,
lecz głębokie i złowieszcze, zadudniły zwielokrotnione echem wśród wydrążonych
gór bębny i zagrały wojenne rogi Barad-Duru. Nowy dzień trwogi i trudu świtał
dla Mordoru; nocne straże odwołane zeszły do swoich podziemnych kwater, a na ich
miejsca nadciągnęli żołdacy o srogich, okrutnych oczach i objęli wartę. Blanki
warownej bramy lśniły stalą.
   - Ano, doszliśmy! - rzekł Sam. - Jesteśmy pod Bramą, ale
zdaje mi się, że dalej nie zajdziemy. Ależby mi Dziadunio wygarnął słowa prawdy,
gdyby mnie tu zobaczył. Nieraz powtarzał, że źle skończę, jeżeli nie będę
ostrożniejszy. Co prawda wątpię, czy jeszcze w życiu z Dziaduniem się spotkam.
Straci okazję tryumfowania "a co, nie mówiłem"? Szkoda. Chętnie bym się zgodził
wysłuchać wszystkiego, co miałby do powiedzenia, niechby gderał ile sił w
płucach, bylebym znów mógł popatrzeć w twarz mojego staruszka. Musiałbym tylko
wykąpać się przedtem, boby mnie nie poznał... Myślę, że nie trzeba już pytać,
którędy dalej pójdziemy; nie ruszymy ani kroku dalej, chyba że poprosimy orków o
pomoc. - Nie, nie! Na nic! - powiedział Gollura. - Nie można iść dalej. Smeagol
wam to mówił: dojdziemy do Bramy, a tam zobaczymy. Zobaczyliśmy. Tak, tak, mój
skarbie, zobaczyliśmy. Smeagol z góry wiedział, że hobbici tędy przejść nie
mogą. Tak, tak, Smeagol wiedział.
   - To po jakie licho tutaj nas przyprowadziłeś? - rzekł Sam,
zbyt rozżalony, żeby się zdobyć na rozsądek i sprawiedliwość.
   - Pan kazał. Pan powiedział: prowadź do Bramy. Dobry
Smeagol posłuchał pana. Pan kazał, pan mądry.
   - Kazałem - przyznał Frodo. Twarz jego miała wyraz surowy i
zacięty, ale nieulękły. Był brudny, wynędzniały, ledwie żywy ze zmęczenia, lecz
trzymał się teraz prosto i oczy świeciły mu jasno. Kazałem, bo postanowiłem
wejść do Mordoru, a nie znam innej drogi. Toteż pójdę przez Bramę. Żadnego z was
nie proszę, żeby mi towarzyszył.
   - Nie, nie, panie! - jęknął Gollum wyciągając do niego ręce
z rozpaczą. - Tędy nie można! To na nic! Nie zanoś skarbu Tamtemu! Tamten
wszystkich nas pożre, jeśli dostanie skarb, pożre cały świat. Zachowaj skarb,
dobry panie, i zlituj się nad Smeagolem. Nie oddawaj skarbu Tamtemu. Albo
odejdźmy stąd, powędrujemy do pięknych krajów, a skarb zwróć małemu Smeagolowi.
Tak, tak, panie, zwróć skarb Smeagolowi! Smeagol będzie go strzegł pilnie. Zrobi
wiele dobrego, a najwięcej dobrym hobbitom. Hobbci niech idą do domu. Niech się
nie zbliżają do tej Bramy!
   - Kazano mi iść do Mordoru, więc pójdę - rzekł Frodo. -
Jeśli jest tylko ta jedna jedyna droga, nie mam wyboru. Niech się stanie, co się
stać musi.
   Sam milczał. Patrząc w twarz Froda zrozumiał, że słowa na
nic się nie zdadzą. W gruncie rzeczy od początku nie miał nadziei na szczęśliwe
zakończenie wyprawy, lecz jako dzielny i pogodny hobbit obywał się bez nadziei,
dopóki mógł odsuwać od siebie rozpacz. Teraz nadszedł kres wysiłków. Sam przez
całą drogę wytrwał wiernie przy swoim panu, po to właściwie z nim poszedł, był
więc zdecydowany nie opuścić go do końca. Jego pan nie pójdzie do Mordoru
samotnie. On będzie mu towarzyszył, tyle przynajmniej zyskają, że pozbędą się
wreszcie Golluma.
   Gollum jednak wcale nie chciał się z nimi rozstać, jeszcze
nie. Ukląkł przed Frodem załamując ręce i skrzecząc.
   - Nie tędy; panie! - błagał. - Jest inna droga. Naprawdę
jest! Inna, ciemniejsza, trudniejsza do odszukania, bardziej ukryta. Ale Smeagol
ją wam wskaże.
   - Inna droga? - z powątpiewaniem spytał Frodo patrząc z
góry badawczo w oczy Golluma.
   - Tak, tak! Naprawdę! Była inna droga. Smeagol ją znalazł.
Chodźmy, przekonamy się, czy jeszcze jest.
   - Nic o tym przedtem nie wspominałeś.
   - Nie. Pan nie pytał. Pan nie mówił, jakie ma zamiary. Nic
nie mówił biednemu Smeagolowi. Powiedział: zaprowadź do Bramy, a potem idź,
gdzie chcesz. Smeagol mógłby teraz odejść, uczciwie mógłby odejść. Ale teraz pan
mówi: postanowiłem pójść do Mordoru przez Bramę. Więc Smeagol bardzo się
przestraszył. Nie chce stracić dobrego pana. Obiecał, pan mu kazał obiecać, że
ocali skarb. Ale pan chce skarb zanieść Tamtemu, iść prosto w czarne ręce
Tamtego. Smeagol musi ocalić i pana, i skarb, dlatego przypomniał sobie o innej
drodze, która kiedyś na pewno była. Bobry pan. Smeagol także dobry, bardzo
dobry, zawsze pomaga. Sam zmarszczył brwi. Gdyby mógł wzrokiem przewiercić
Golluma na wylot, stwór byłby już dziurawy jak sito. Hobbita osaczyły
wątpliwości. Pozory przemawiały za tym, że Gollum jest szczerze zrozpaczony i
gorąco pragnie pomóc Frodowi. Lecz Sam pamiętał podsłuchany dwugłos i nie mógł
uwierzyć, by Smeagol, przez tak długie lata ujarzmiany, wziął teraz górę nad
Gollumem. Nie jego przecież głos wypowiedział ostatnie słowo w dyspucie. Sam
przypuszczał, że dwie połowy tego stwora, Smeagol i Gollum (czy też Krętacz i
Śmierdziel, jak ich w myślach przezwał), zawarły rozejm i chwilowy sojusz. Żaden
z nich nie chciał, żeby Pierścień dostał się Nieprzyjacielowi. Obaj chcieli
ustrzec Froda od wpadnięcia Tamtemu w ręce i woleli nie spuszczać go z oka jak
najdłużej, w każdym razie dopóty, póki Gollumowi nie uda się zdobyć skarbu. W
istnienie innej drogi do Mordoru Sam nie bardzo wierzył.
   "Dobrze chociaż, że ani jedna, ani druga połowa tego
starego łotra nie wie, co pan Frodo naprawdę zamierza zrobić - myślał. - Gdyby
Gollum wiedział, że pan Frodo będzie się starał zniszczyć ten jego skarb raz na
zawsze, niedługo czekalibyśmy na awanturę. Śmierdziel tak się trzęsie ze strachu
przed Nieprzyjacielem - a w jakiś sposób jest czy przynajmniej był od jego
rozkazów zależny - że raczej nas zdradzi, niż da się przyłapać na udzielaniu nam
pomocy, a może też będzie wolał nas wydać Tamtemu w łapy, niż pozwolić, by jego
skarb stopniał w ogniu. Na mój rozum tak to wygląda. Miejmy nadzieję, że pan
Frodo namyśli się, Tanim coś postanowi. Rozumu przecież mu nie brakuje, tylko
serce ma za miękkie. Żaden Gamgee nie zgadnie, co panu Frodowi może przyjść do
głowy".
   Frodo nie od razu odpowiedział Gollumowi. Podczas gdy Sam w
swojej sprytnej, lecz nieco powolnej mózgownicy rozważał te wątpliwości. Frodo
stał z oczyma zwróconymi ku czarnym urwiskom Kirith Gorgor. Rozpadlina, do
której się schronili, była wydrążona w stoku niewielkiego wzgórza, nieco powyżej
poziomu równiny. Między wzgórzem a wysuniętą skarpą górskiej ściany ciągnęła się
długa na kształt rowu dolina. W świetle ranka wyraźnie stąd było widać szare,
zapylone drogi zbiegające się pod Bramą Mordoru; jedna z nich wiła się kręto na
północ, druga zbaczała ku wschodowi w mgłę czepiającą się podnóży Gór
Popielnych; trzecia zaś ostrym łukiem otaczała zachodnią wieżę strażniczą, a
potem prowadziła wzdłuż doliny do stóp pagórka, na którego zboczu przyczaili się
hobbici, i przebiegała o kilka zaledwie stóp pod ich kryjówką. Nieco dalej
skrajem górskiego ramienia skręcała na południe w głęboki cień osłaniający cały
zachodni skłon Gór Cienia i ginęła z oczu na wąskim pasie ziemi, dzielącym
łańcuch gór od Wielkiej Rzeki.
   Patrząc tak Frodo wyczuł niezwykły ruch na równinie. Jak
gdyby cała ogromna armia ruszyła przez nią marszem, lecz ukryta za zasłoną
oparów i dymów unoszących się nad bagniskiem i pustkowiem. Tu i ówdzie
przebłyskiwały jednak włócznie i hełmy, a płaskimi polami wzdłuż dróg przemykały
oddziały konne. Frodowi stanął w pamięci widok oglądany z Amon Hen ledwie kilka
dni temu, chociaż tamta godzina zdawała mu się teraz odległa o lata całe.
Zrozumiał, że nadzieja, która na krótką chwilę oszołomiła jego serce, była
zwodnicza. Trąby nagrały nie pobudkę do boju, lecz na powitanie. To nie zastępy
ludzi z Gondoru nacierały na twierdzę Czarnego Władcy, to nie polegli przed
wiekami mężni rycerze szukali pomsty za dawną klakę. Ludzie z obcych plemion,
osiadłych na rozległych przestrzeniach wschodu, zbierali się na rozkaz swego
wodza; armie, które obozowały przez noc u jego Bramy, teraz. miały wejść przez
nią, by powiększyć jeszcze rosnącą potęgę Mordoru. Jakby nagle uświadamiając
sobie grozę położenia i teraz dopiero spostrzegając, że stoi w świetle ranka tak
blisko straszliwego Nieprzyjaciela, Frodo szybko naciągnął cienki szary kaptur
na głowę i cofnął się w głąb rozpadliny. Zwrócił się do Golluma:
   - Smeagolu, raz jeszcze ci zaufam. Zdaje się, że to los
każe mi przyjąć pomoc od ciebie, od istoty, od której najmniej tego oczekiwałem,
a tobie każe, byś udzielił pomocy hobbitowi, którego tak długo tropiłeś z jak
najgorszymi zamiarami. Jak dotąd oddałeś mi wielką przysługę i dotrzymałeś
wiernie obietnicy. Tak, gotów jestem to potwierdzić - dodał zerkając na Sama -
bo dwakroć byliśmy zdani na twoją wolę i nie zrobiłeś nam krzywdy. Nie
próbowałeś nawet odebrać mi tego, czego szukałeś i pragnąłeś od dawna. Oby po
raz trzeci udała się sztuka! Ostrzegam cię jednak, Smeagolu: jesteś w
niebezpieczeństwie.
   - Tak, tak, panie! - odparł Gollum. - W okropnym
niebezpieczeństwie! Smeagol trzęsie się cały ze strachu, ale nie ucieka. Musi
pomóc dobremu panu.
   - Nie mam na myśli niebezpieczeństwa, które nam wszystkim
trzem grozi - powiedział Frodo. - Jest inne, które ciebie wyłącznie dotyczy.
Zaprzysięgłeś na to, co nazywasz swoim skarbem. Pamiętaj! Siła tego skarbu wiąże
cię i zmusza do dotrzymania słowa, ale będzie starała się na swój przewrotny
sposób zwieść cię, ku twej zgubie. Już się dałeś uwieść. I głupio się z tym
zdradziłeś. Powiedziałeś: "zwróć skarb Smeagolowi". Nigdy więcej nie powtórz
tego! Nie pozwalaj tej myśli zagnieździć się w twojej głowie. Nic odzyskasz go
nigdy. Ale jeśli będziesz. go pożądał, możesz bardzo źle skończyć. Powiadam ci:
nie odzyskasz go nigdy. W ostatecznym niebezpieczeństwie włożę go na palec,
Smeagolu, on zaś, który tak długo miał nad tobą władzę, ujarzmi się znowu.
Cokolwiek ci wówczas rozkażę, posłuchasz mnie, skoczysz w przepaść albo rzucisz
się w ogień. Bo taki dam rozkaz. Ostrzegam cię, pamiętaj, Smeagolu!
   Sam spojrzał na Froda z uznaniem a zarazem ze zdumieniem,
bo takiego wyrazu na jego twarzy nigdy jeszcze nic widział i nigdy nie słyszał
takiego tanu w jego głosie. Zawsze w głębi duszy myślał, że niepojęta dobroć
pana Froda wypływa z pewnego zaślepienia. Oczywiście, nie wątpił mimo to, wbrew
logice, że pan Frodo jest najmądrzejszą osobą pod słońcem, ma się rozumieć,
jeśli pominąć Gandalfa i starego pana Bilba. Tym bardziej mógł podobną omyłkę
popełnić Gollum, który Froda znał krócej i łatwo dał się złudzić biorąc dobroć
za zaślepienie. Niespodziane słowa hobbita przeraziły go i zgnębiły. Przypadł do
ziemi i bełkotał niezrozumiale, wciąż tylko powtarzając: "dobry pan!"
   Frodo chwilę czekał cierpliwie, potem odezwał się nieco
mniej surowo:
   - A teraz, Gollumie czy Smeagolu, jeśli wolisz to imię,
powiedz, jaka jest ta inna droga, i wytłumacz mi, jeśli możesz, czy daje ona
dość nadziei, żebym miał prawo zboczyć dla niej z prostej ścieżki. Mów, bo czas
nagli!
   Lecz Gollum był zanadto oszołomiony, pogróżka z ust Froda
zamąciła mu w głowie zupełnie. Trudno było wydobyć od niego jakieś zrozumiałe
wyjaśnienie, tak chlipał, skrzeczał, urywał w pół słowa, czołgając się u nóg
hobbitów i błagając ich obu o litość nad "biednym małym Smeagolem". Dopiero po
długiej chwili, gdy się nieco uspokoił, Frodo zdołał z. jego bełkotu zrozumieć,
że idąc drogą skręcającą ku zachodowi od Gór Cienia trafią wreszcie na rozdroże
w kręgu ciemnych drzew. Stamtąd w prawo wiedzie droga do Osgiliath i mostu na
Anduinie; druga zaś droga, środkowa, prowadzi na południe.
   - Daleko, daleko, daleko - mówił Gollum. - Nigdy tą drogą
nie szliśmy, ale mówią, że biegnie sto mil, aż nad wielką wodę, która nigdy nie
przestaje się burzyć. Tam jest mnóstwo ryb i ogromnych ptaków, które jedzą ryby.
Dobre ptaki. Ale myśmy tam nigdy nie byli, niestety, nie! Nie mieliśmy tego
szczęścia. A jeszcze dalej podobno są inne kraje, gdzie Żółta Twarz bardzo mocno
grzeje, gdzie rzadko widać chmury, gdzie mieszkają ludzie o ciemnych twarzach,
wielcy wojownicy. Nie chcemy wcale poznać tych krajów. - Nie! - rzekł Frodu. -
Ale do rzeczy. Dokąd prowadzi trzecia druga?
   - Tak, tak, jest trzecia droga - przyznał Gollurn. - Skręca
w lewo. Od razu wspina się pod górę, wije się i pnie ku ogromnym cieniom.
   A kiedy okrąży czarną skałę, zobaczysz, nagle zobaczysz tuż
nad sobą i zechcesz się schować choćby pod ziemię.
   - Co zobaczę? Co takiego?
   - Starą, bardzo starą twierdzę, teraz bardzo straszną.
Słyszeliśmy opowieści o niej od podróżnych z południa, dawno temu, kiedy Smeagol
był młody. Tak, tak, słuchaliśmy wielu opowieści wieczorami, siedząc nad
brzegiem Wielkiej Rzeki w cieniu wierzb, kiedy rzeka także była jeszcze młoda,
glum, glum.
   Zaczął płakać i mruczeć. Hobbici czekali cierpliwie.
   - Opowieści z południa - podjął znowu Gollum - o wysokich
ludziach z błyszczącymi oczyma, o domach jak góry z kamieni, o srebrnej koronie
króla i o jego Białym Drzewie. Piękne opowieści! Duzi Ludzie budowali wysokie
wieże; jedna była srebrnobiała, przechowywano w niej kamień jasny jak księżyc, a
dokoła opasywały ją grube białe mury. Tak, mnóstwo opowieści słyszeliśmy o
Księżycowej Wieży.
   - To pewnie Minas Ithil, wieża, którą zbudował Isildur, syn
Elendila - rzekł Frodo. - Isildur właśnie obciął palec Nieprzyjacielowi.
   - Tak, tak, ma tylko cztery palce u Czarnej Ręki, ale i
cztery mu wystarczają - powiedział wzdrygając się Gollum. - Znienawidził gród
Isildura.
   - Czyż on nie nienawidzi wszystkiego? - rzekł Frodo. - Ale
co ma wspólnego Wieża Księżycowa z naszą drogą?
   - Wieża, panie, była i jest, wielka wieża, białe domy i
mury, ale teraz już nie piękne, nie dobre. Tamten podbił je dawno temu. Teraz to
okropne miejsce. Podróżni drżą na jego widok, uciekają, unikają nawet jego
cienia. Ale pan musiałby tamtędy iść. To jedyna inna droga. Bo tam góry są
niższe, a stara droga pnie się wyżej, wyżej, aż na ciemną przełęcz i potem spada
w dół, w dół, znowu do Gorgoroth. - Gollum zniżył głos do szeptu i dygotał cały.

   - Co to nam pomoże? - spytał Sam. - Nieprzyjaciel z
pewnością zna swoje góry i strzeże tej drugiej drogi, tak jak i tej przez Bramę.
Wieia chyba nie stoi pustką?
   - O, nie, nie! - odparł Gollum. - Wydaje się pusta, ale nie
jest, nie! Mieszkają w niej okropne stwory, orkowie, tak, orkowie są tam zawsze,
ale prócz nich gorsze stwory, gorsze są tam także. Droga wspina się prosto w
cień murów i prowadzi przez bramę. Nikt na niej kroku nie zrobi, żeby go nie
dostrzegli. Ci, co siedzą w wieży, wszystko widzą. Milczący Wartownicy.
   - A więc ty radzisz odbyć nowy długi marsz na południe po
to, żeby wpaść w taką samą albo gorszą pułapkę jak tutaj - rzekł Sam. Jeżeli w
ogóle doszlibyśmy tak daleko.
   - Nie, nie! - powiedział Gollum. - Hobbici muszą się
zastanowić, zrozumieć. Tamten nie spodziewa się ataku od strony Księżycowej
Wieży. Jego Oko jest okrągłe, ale niektórych miejsc pilnuje czujniej niż innych.
Wszystkiego naraz nie może widzieć, nie, jeszcze nie może. Podbił cały kraj na
zachód od Gór Cienia aż po Rzekę i ma w swoim ręku mosty. Myślę, że nikt nie
może podejść pod Wieżę Księżycową bez wielkiej bitwy na mostach albo też bez
łodzi, które on by na Rzece zawczasu dostrzegł.
   - Ty, jak się zdaje, wiesz dużo o nim i jego myślach -
rzekł Sam. Czyś z nim niedawno rozmawiał? Czy też nasłuchałeś się plotek od
swoich kumotrów orków?
   - Niedobry hobbit; nieroztropny - odparł Gollum, z gniewem
odwracając się od Sama do Froda. - Smeagol rozmawiał z orkami, tak, rozmawiał,
zanim spotkał pana, rozmawiał z różnymi stworami. Mówi to, co słyszał od wielu.
Największe niebezpieczeństwo grozi Tamtemu od północy, więc nam także tu
najniebezpieczniej. Tamten wyjdzie przez Czarną Bramę, może już wkrótce, lada
dzień. Tylko tędy może wyjść wielkie wojsko. Ale od zachodu Tamten niczego się
nie boi, tam czuwają Milczący Wartownicy.
   - Otóż to! - powiedział Sam nie dając się zbić z tropu. - A
my pójdziemy tam, zapukamy do bramy i spytamy grzecznie, czy jesteśmy na
właściwej drodze do Mordoru. Czy może ci wartownicy są tak milczący, że nic nam
nie odpowiedzą? Bzdura. Z tym samym powodzeniem możemy tutaj próbować szczęścia,
przynajmniej nóg oszczędzimy.
   - Nie kpij - syknął Gollum. - To nie żarty, nie, nie
zabawa.
   W ogóle nie trzeba wchodzić do Mordoru. Ale jeżeli pan
powiada, że musi tam wejść, że chce, to trzeba próbować jakiejś drogi. Ale pan
nie powinien iść do tych strasznych wież. Nie, nie! I w tym pomoże mu Smeagol,
dobry Smeagol, chociaż nikt mu nie chce wytłumaczyć, po co to wszystko. Smeagol
raz jeszcze pomnie. Smeagol znalazł. Wie.
   - Co znalazłeś? - spytał Frodo.
   Gollum skulił się i znów zniżył głos do szeptu.
   - Małą ścieżynkę, która prowadzi pod górę, a potem schody,
wąskie schodki, tak, tak, bardzo długie, bardzo wąskie. I jeszcze jedne schody.
A potem - szeptał coraz ciszej - tunel, ciemny tunel i w końcu małą szczelinę i
ścieżkę wysoko nad przełęczą. Tamtędy Smeagol wydostał się z ciemności. Ale to
było dawno, dawno temu. Może ścieżki już nie ma. A może, może jest...
   - Wszystko to wcale mi się nie podoba - rzekł Sam. - Nie
może to być takie łatwe, jak gadasz. Jeżeli ścieżka po dziś dzień istnieje, na
pewno jest strzeżona. Czy dawniej nie była strzeżona? Mów, Gollumie!
   Gdy to mówił, spostrzegł, czy może wydało mu się, że w
oczach Golluma błysnęło zielone światełko. Gollum mruczał, lecz nie odpowiadał.

   - Czy nie jest strzeżona? - spytał surowo Frodo. - Czy to
prawda, że ty, Smeagolu, uciekłeś z kraju ciemności? Czy nie wyszedłeś raczej za
pozwoleniem i z polecenia Nieprzyjaciela? Tak przecież sądził Aragorn, który cię
przed paru laty odnalazł na Martwych Bagnach.
   - Kłamstwo! - syknął Gollum, a na dźwięk imienia Aragorna
znów oczy zaświeciły mu złością. - On nakłamał o mnie, tak, nakłamał. Uciekłem o
własnych siłach, biedny Smeagol uciekł. Kazano mi szukać skarbu, to prawda,
toteż szukałem, szukałem. Ale nie dla Czarnego, nie dla Tamtego. Skarb jest
nasz, był mój, przecież ci to mówiłem. Uciekłem.
   Frodo był dziwnie przeświadczony, że w tym wypadku Gollum
nie odbiega od prawdy tak daleko, jak można by z pozoru przypuszczać; wierzył,
że Gollum znalazł drogę do Mordoru, czy też przynajmniej łudził się, że wydostał
się stamtąd dzięki własnej przemyślności. Przede wszystkim Frodo zauważył, że
Gollum powiedział "ja", a to było oznaką rzadką, lecz dość pewną, że resztki
dawnej prawdomówności biorą w nim chwilowo górę nad znikczemnieniem. Ale nawet
gdyby Gollumowi można było co do tego szczegółu zaufać, Frodo nie zapominał o
podstępach Nieprzyjaciela. Możliwe, że czuwający w Czarnej Wieży władca umyślnie
pozwolił Gollumowi uciec albo nawet sam tę ucieczkę ułożył i wszystko o niej
wiedział. W każdym razie Gollum na pewno wiele zataił.
   - Raz jeszcze pytam - rzekł - czy owa tajemna droga nie
była strzeżona?
   Gollum jednak, odkąd wspomniano Aragorna, zaciął się i
stracił chęć do rozmowy. Miał obrażoną minę kłamcy, któremu nie wierzą, gdy raz
wyjątkowo powiedział prawdę czy przynajmniej część prawdy. Nie odpowiadał.
   - Czy nie jest strzeżona? - powtórzył Frodo.
   - Może, może. W tym kraju nie ma bezpiecznych miejsc -
odparł ponuro Gollum. - Nie ma. Ale pan musi albo spróbować tej ścieżki, albo
zawrócić do domu. Innej drogi nie ma.
   Więcej nic z niego nie zdołali wydobyć. Nie umiał czy może
nie chciał powiedzieć, jak się nazywa to straszliwe miejsce i przełęcz pod nim.

   A nazywało się Kirith Ungol i miało okropną sławę. Aragorn
mógłby hobbitom pewnie tę nazwę wyjawić i wytłumaczyć jej znaczenie. Gandalf
ostrzegłby ich przed nią. Lecz tu byli zdani na własne siły, Aragorn przebywał
bardzo daleko, Gandalf stał wśród ruin Isengardu i zmagał się ze zdrajcą
Sarumanem, który umyślnie starał się go jak najdłużej przetrzymać. Co prawda
nawet w chwili gdy wymawiał ostatnie słowa do Sarumana, gdy palantir padł
krzesząc skry na schodach pod Orthankiem, Gandalf pamiętał o Frodzie i Samie,
poprzez wielkie dzielące ich przestrzenie słał ku nim myśli, usiłując natchnąć
hobbitów nadzieją i wesprzeć współczuciem. Może Frodo wyczuł to bezwiednie, tak
jak przedtem na Amon Hen, chociaż myślał, że Gandalf odszedł na zawsze w
ciemności Morii, w najdalszą drogę. Hobbit siedział na ziemi długą chwilę i z
głową spuszczoną na piersi w milczeniu usiłował przypomnieć sobie wszystko, co
Gandalf mu kiedykolwiek mówił. Lecz nie mógł w pamięci odnaleźć nic, co by mu
teraz pomogło w wyborze. Za wcześnie zabrakło im przewodnictwa Gandalfa, o wiele
za wcześnie, nim jeszcze zbliżyli się do Czarnego Kraju. Gandalf nie pouczył
ich, jakim sposobem mają wejść w jego granice. Może sam nie wiedział. Do
północnej twierdzy Nieprzyjaciela, Dol Guldur, Gandalf kiedyś dotarł. Czy jednak
zawędrował do Mordoru, na Górę Ognia, do Barad-Duru, odkąd Czarny Władca wzmógł
się ponownie na siłach? Frodo przypuszczał, że raczej nie. I oto on, mały
niziołek z Shire'u, prosty hobbit z cichego kraiku, miał znaleźć drogę, na którą
nie umiał czy nie ważył się wstąpić nikt z wielkich. Srogi mu przypadł los. Lecz
Frodo zgodził się na ten los dobrowolnie, wtedy, we własnym domu, owego dnia
zeszłorocznej wiosny, tak dziś odległej, jak rozdział z legendy o młodości
świata, kiedy to złote i srebrne drzewa kwitły na ziemi. Wybór był trudny. Którą
drogą powinien pójść? A jeśli obie prowadzą w grozę i śmierć, czy warto
zastanawiać się nad wyborem?













   Dzień upływał. Głęboka cisza zaległa
nad małą, szarą jamką, w której przycupnęli, tuż nad granicą krainy trwogi;
cisza niemal namacalna, jak gęsta zasłona oddzielająca ich od reszty świata.
Blada kopuła nieba poznaczona smugami dymu zdawała się wysoka i odległa, jakby
ku niej spoglądali z wielkiej głębi, poprzez ciężkie od smutnych myśli
powietrze. Nawet orzeł, gdyby zawisł pod słońcem, nie wypatrzyłby w tej kryjówce
hobbitów, skulonych pod brzemieniem losu, milczących, nieruchomych, owiniętych w
cienkie szare płaszcze. Może przez jedno mgnienie zatrzymałby wzrok na drobnej,
płasko na ziemi rozpostartej postaci Golluma, lecz wziąłby ją pewnie za szkielet
zamorzonego głodem ludzkiego dziecka, okrytego resztką łachmanów, z nogami i
ramionami bielejącymi jak kość i wychudłymi do kości; ta odrobina mięsa niewarta
była nawet dziobnięcia.
   Frodo skłonił twarz na kolana, ale Sam leżał na wznak,
podłożywszy ręce pod głowę, i spod kaptura patrzał w pustkę nieba. Bo niebo
przez dłuższy czas było puste. Nagle Samowi wydało się, że dostrzega ciemną
sylwetkę ptaka, który zataczał koła w promieniu dostępnym jego oczom, zawisał w
powietrzu, krążył znowu, oddalał się, wracał. Potem przyłączył się do niego
drugi ptak, trzeci, czwarty... Z daleka wydawały się maleńkie, lecz Sam
poznawał, chociaż nie wiedział po czym, że są olbrzymie, skrzydła mają szeroko
rozpięte i latają bardzo wysoko. Zasłonił oczy i skurczył się, przywarł do
ziemi. Zdjął go ten sam strach, który kiedyś ostrzegł hobbitów o zbliżaniu się
Czarnych Jeźdźców, to samo bezradne przerażenie, którym przejął ich okrzyk,
niesiony wiatrem, i cień migający na tle księżycowej tarczy. Tym razem jednak
strach był nie tak przytłaczający, mniej natarczywy. Niebezpieczeństwo groziło z
dala. Groziło wszakże niechybnie. Frodo również je wyczuł. Myśli zmąciły się w
jego głowie. Poruszył się, zadrżał, lecz nie podniósł oczu. Gollum zwinął się w
kłębek jak spłoszony pająk. Skrzydlate stwory zatoczyły koło i zniżając ostro
lot zawróciły do Mordoru. Sam odetchnął głęboko.
   - Jeźdźcy znowu się kręcą, ale teraz w powietrzu -
powiedział ochrypłym szeptem. - Widziałem ich. Czy myślisz, że mogli nas
dostrzec? Byli bardzo wysoko. Jeżeli to są ci sami Czarni Jeźdźcy, nie widzą
dobrze przy świetle dziennym, prawda?
   - Nie, chyba niewiele widzą - odparł Frodo. - Ale ich
wierzchowce widzą. Te skrzydlate stwory, których teraz dosiadają, zapewne mają
wzrok bystrzejszy niż wszystkie inne istoty na świecie. To jakby olbrzymie
drapieżne ptaki. Czegoś szukają, obawiam się, że Nieprzyjaciel jest
zaalarmowany.
   Uczucie grozy minęło, lecz zasłona ciszy pękła. Przez
pewien czas hobbici czuli się odcięci od świata jak gdyby na niewidzialnej
wyspie; teraz znów byli odsłonięci, wystawieni na niebezpieczeństwo. Mimo to
Frodo nie odzywał się do Golluma, nie oznajmiał, co postanowił. Przymknął oczy,
jakby drzemał albo zaglądał w głąb własnego serca i pamięci. W końcu otrząsnął
się i wstał; Sam był pewien, że jego pan wymówi rozstrzygające słowo, lecz Frodo
niespodzianie szepnął:
   - Słuchaj. Co to jest?
   Na nowo ogarnął ich strach. Usłyszeli śpiew i chrypliwe
krzyki. Zrazu zdawały się bardzo dalekie, rosły jednak z każdą chwilą i wyraźnie
zbliżały się ku nim. Wszystkim trzem błysnęła myśl, że Czarne Skrzydła
wyśledziły ich i nasłały zbrojnych żołnierzy, by ich porwali w niewolę. Dla
straszliwych sług Saurona nie istniały przecież odległości ani przeszkody.
Hobbici i Gollum przywarli do ziemi nasłuchując. Głosy i szczęk oręża dochodziły
już z bardzo bliska. Frodo i Sam wysunęli mieczyki z pochew. O ucieczce nie było
co myśleć.
   Gollum podniósł się z wolna i jak robak wypełzł na krawędź
rozpadliny. Ostrożnie, cal za calem posuwał się w górę, aż znalazł miejsce,
gdzie mógł wyjrzeć na świat spomiędzy dwóch odłamków skały. Długą chwilę trwał
bez ruchu, wstrzymując niemal oddech. Zgiełk teraz znów się oddalał i cichnął
stopniowo. Daleko, na murach Morannonu zadęto w róg. Gollum bezszelestnie osunął
się z powrotem na dno kryjówki.
   - To ludzie. Nowe wojska przybyły do Mordoru - rzekł cicho.
Ciemne Twarze. Takich ludzi nigdy jeszcze nie widzieliśmy, nie, Smeagol nie
widział. Są straszni. Mają czarne oczy i długie czarne włosy, i złote kolczyki w
uszach. Tak, dużo pięknego złota. Niektórzy są wymalowani na policzkach czerwoną
farbą i ubrani w czerwone płaszcze. Niosą czerwone chorągwie i włócznie z
czerwonymi ostrzami. Tarcze mają okrągłe, żółte i czarne, najeżone mnóstwem
wielkich kolców. Niedobrzy ludzie. Okrutni, źli ludzie. Prawie tak samo dzicy
jak orkowie, ale jeszcze więksi od orków: Smeagol myśli, że to ludzie z
południa, zza ujścia Wielkiej Rzeki, bo przyjechali drogą z tamtej strony. Już
są za Czarną Bramą, ale mogą nadciągnąć inni, ludzie wciąż przybywają do
Mordoru. Kiedyś wszyscy tam się znajdą.
   - A czy widziałeś olifanty? - spytał Sam, z ciekawości
zapominając o strachu, bo zawsze był chciwy wiadomości o dalekich krajach.
   - A co to jest te olifanty? - odpowiedział Gollum pytaniem.
Sam wstał, założył ręce za plecy, jak zawsze, gdy deklamował wiersze, i zaczął:

   Szary jestem jak szczur, Wielki - jak mur,
   Mój nos jak wąż, jak trąba.
   Kiedy śród trawy stąpam,
   Dokoła ziemia drży
   I drzewa trzeszczą.
   W pysku mi błyszczą kły
   Złowieszczo, A uszy kłapią - kłap,
   Gdy na południe człapię - człap!
   Od iluż, iluż lat
   Przemierzam świat
   Lecz nawet w śmierci chwili,
   Gdy mi się łeb pochyli
   Nikt mnie nie ujrzy, bym się kładł!
   Ja jestem O-li-fant,
   Pustyni pan,
   Olbrzymi, stary Olifant...
   Kto raz mnie ujrzał, taki człek,
   Zachowa obraz mój przez wiek.
   Kto mnie nie widział, bądźmy szczerzy
   W istnienie moje nie uwierzy,
   Bom Olifant, co radziej
   Wędruje, niż się kładzie.
   - To jest wierszyk, który wszyscy znają w Shire -
oświadczył na zakończenie. - Może głupstwo, a może nie. Mamy swoje legendy i
także coś niecoś słyszeliśmy o krajach na południu. Za dawnych dni hobbici od
czasu do czasu wypuszczali się w szeroki świat. Nie wszyscy i nie we wszystko,
co opowiadano, wierzyli. Jest nawet porzekadło: "nowinki z Bree" i "tyle prawdy,
ile w plotkach z Shire". Ale słyszałem opowieści o dużych ludziach z południa.
Nazywamy ich Swertami w tych legendach. Podobno dosiadają olifantów, kiedy jadą
na wojnę. Na grzbietach olifantów stawiają domy i wieże, i różne rzeczy, a te
olifanty wyrywają drzewa i skały i rzucają nimi. Więc kiedy powiedziałeś, że
jadą ludzie z południa w czerwieni i w złocie, spytałem, czy widziałeś też
olifanty. Bo gdyby one tam były, niech tam, zaryzykowałbym i wytknąłbym głowę,
żeby je zobaczyć. No, ale pewnie już nie będę miał w życiu okazji. Może zresztą
wcale nie ma żadnych olifantów.
   I Sam westchnął.
   - Nie, nie ma olifantów - rzekł Gollum. - Smeagol nigdy o
nich nie słyszał. Nie chce wcale ich widzieć. Nie chce, żeby były na świecie.
Smeagol chce odejść stąd i schować się w bezpieczniejszym miejscu. Smeagol chce,
żeby pan stąd odszedł. Dobry pan, czy nie pójdzie za Smeagolem?
   Frodo wstał. Kiedy Sam recytował stary wierszyk, tylekroć
powtarzany w Shire wieczorem przy kominku, Frodo mimo wszystkich trosk śmiał się
szczerze, a śmiech wyzwolił go z rozterki.
   - Szkoda, że nie mamy tysiąca olifantów, a na ich czele
Gandalfa na białym olifancie - rzekł. - Wtedy może byśmy sobie utorowali drogę
do tego złego kraju. Ale nie mamy nic prócz własnych zmęczonych nóg. Trudno. No,
Smeagolu, do trzech razy sztuka, może ta trzecia próba okaże się z wszystkich
najpomyślniejsza. Pójdę za tobą.
   - Dobry pan, mądry pan, miły pan! - krzyknął uradowany
Gollum głaszcząc kolana Froda. - Dobry pan. Niech teraz dobre hobbity odpoczną w
cieniu tego kamienia, jak najbliżej kamienia. Prześpijcie się, póki Żółta Twarz
nie zniknie. Potem pójdziemy prędziutko. Cicho, prędko, musimy biec jak cienie.


następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
403 a
07 (403)
20071016111644472id&403
403 (B2007) Dlaczego nie wolno lekceważyć rocznej inwentaryzacji
403 408
403 (2)
403 407 iwczyid7rzhjkqatihrvhnctxmnjxqrt45jsgti
medycyna wet 2009 nr 6 strony 399 403
398 403 twdjv5zpabpkmj5nqi3jnkjmquglajmqx4jh6xq

więcej podobnych podstron