Emancypantki33


225






























33 Człowiek, który ucieka przed samym sobą
Kiedy Madzia pożegnawszy przełożoną wysiadła na Nowym Świecie, dorożkarz odwiózł
panią Latter na dworzec kolei warszawsko-wiedeńskiej.
Zatrzymał konie przed głównym wejściem, lecz pasażerka nie opuszczała dorożki. Obejrzał
się i spostrzegł, że i pani Latter patrzy na niego ze zdziwieniem. Wreszcie naglony przez
stójkowego, ażeby odjeżdżał, dorożkarz wychylił się z kozła i rzekł:

To już banhof!

Aha!
odparła pani Latter i wysiadła zapominając o torbie i o zapłaceniu za kurs.
Szczęściem nadbiegający posługacz zdjął torbę; a dorożkarz upomniał się o zapłatę.
Pani Latter dała mu czterdzieści groszy; lecz gdy podniesionym głosem powiedział, że to
za mało, dołożyła rubla.
Potem weszła na kamienne schody dworca i patrząc na plac zadawała sobie w duchu pytania:
"Co ja tu robię?... Skąd ja się tu wzięłam?..."
I przyszło jej na myśl, że musiała chyba zasnąć w dorożce, ponieważ ten czas, który upłynął
od pożegnania się z Madzią, był dla niej stracony.
Z rozmyślań obudził ją posługacz kolejowy pytając:
Do której klasy mam odnieść torbę?

Naturalnie, że do pierwszej odpowiedziała pani Latter. W tej chwili bowiem przywidziało
się jej, że odprowadza Helenkę wyjeżdżającą za granicę z Solskimi. Ale zaraz przypomniała
sobie, że Helenka od dawna jest za granicą i że to ona sama dziś wyjeżdża nie wiadomo
dokąd.
Sala pierwszej klasy, już oświetlona, była pustą. Gdy wyszedł posługacz, panią Latter
ogarnęła trwoga: znowu bowiem ściany zaczęły wyginać się w jej oczach, podłoga chwiała
się pod nogami, a ją samą otoczył tłum widziadeł... Była pomiędzy nimi Helenka z prześlicznym
bukietem od Solskiego, Kazio obok Ady Solskiej, zawinięta w futro ciotka Solskich,
piękny pan Romanowicz, słowem
ci wszyscy, którzy w zimie odprowadzali Helenkę.
Im więcej poznawała osób, tym mocniejszy strach ją ogarniał. Zdawało jej się, że lada
chwilę wejdzie tu cuchnący Żyd, Fiszman, który zacznie opowiadać zebranym, że pan Kazimierz
Norski wystawia weksle poręczane przez jego matkę, panią Latter.
Ściany i podłoga sali chwiały się coraz gwałtowniej i pani Latter znowu uczuła niepokonaną
chęć ucieczki. Uciekać!... uciekać gdzieś jak najdalej od tych miejsc i od tych ludzi...
Jechać!... jechać jak najprędzej, gdyż sam ruch mechaniczny, turkot kół, zmiana widoków

uspakajały jej poszarpaną duszę.
Wybiegła z sali na korytarz i spotkawszy woźnego spytała: kiedy odchodzi pociąg?

Dziewięć dwadzieścia
odparł woźny.

Dlaczego tak późno?...
zawołała pani Latter i poszła w głąb korytarza czując, że gotowa
rzucić się na woźnego i z płaczem pytać go, dlaczego tak późno odchodzi pociąg.
"Dwie godziny czekać!...
myślała z rozpaczą.
Przecież ja tu umrę..."
Wtem machinalnie padł jej wzrok na wielki arkusz, przylepiony do ściany, z napisem:
Droga żelazna warszawsko-petersburska.
Pani Latter oprzytomniała.
"Droga petersburska...
mówiła sobie.
Małkinia... Czyżew... Ależ tam mieszka Mielnicki...
Po co ja tu przyjechałam?... To tam trzeba jechać... do niego... Tam moje ocalenie,
zdrowie, spokój, u tego jedynego człowieka, któremu ufać mogę..."
I z fonograficzną dokładnością przypomniały się jej słowa starego szlachcica:
"Pluń na pensję!... Nie zechcesz być moją żoną, możesz być jednak panią domu i gospodarstwa,
które potrzebuje kobiecej ręki... To, co powiedziałem, warte jest przysięgi i nie
zmienię słowa, tak mi Boże dopomóż..."
Pani Latter wróciła energia. Kazała woźnemu wynieść torbę i zawołać dorożkę. W parę
minut później jechała na dworzec petersburski.

Wariatka czy co?...
rzekł woźny do posługacza.

Iii... może jaka obca... Pewnie zapomniała czego
odparł posługacz.
Około ósmej była już na Pradze; we dworcu spytała posługacza: kiedy odchodzi pociąg?

Kwadrans po jedenastej. Dreszcz ją przebiegł.

Trzy godziny czekać
szepnęła.
Na myśl o Mielnickim przypomniała sobie, że ma jego wino. Więc przeszła do sali trzeciej
klasy i ukrywszy się w kącie wypiła kieliszek.

Już nie wiem, który dziś...
rzekła czując jednak, że jest rzeźwiejsza.
Męczyła ją potrzeba ruchu: chciała gdzieś iść czy jechać, byle nie stać w miejscu; a oddałaby
resztę życia, gdyby już mogła znaleźć się w domu Mielnickiego. Ten człowiek był dla
niej jak Mojżeszowy wąż miedziany, którego spojrzenie miało ją uzdrowić.
Zostawiwszy torbę pod opieką służby wyszła przed dworzec kierując się w stronę mostu i
Warszawy, w której już zapalono światła. Patrzyła na Wisłę ku temu domowi, gdzie była jej
pensja, i przypomniała sobie ów wieczór październikowy, kiedy z okna gabinetu spoglądała
na Pragę. Słońce wówczas zachodziło i oblewało ziemię rudożółtawym światłem, na którego
tle było widać dym odjeżdżającej lokomotywy. Myślała wtedy, że rude światło jest szkaradne
i że szkaradną jest ta odjeżdżająca lokomotywa, która przypomina, że wszystko mija na tym
świecie, nawet powodzenie.
I otóż jej powodzenie minęło! Już ona sama jest nie po tamtej, ale po tej stronie Wisły czy
Styksu; już nie patrzy z wysokości swoich apartamentów na Pragę, ale tuła się między budynkami.
I już wznoszą się czarne kłęby dymu nad tą lokomotywą, która ją na nieznany
brzeg wyrzuci.
Nie dawniej jak przed pół rokiem tam na górze, gdzie w tej chwili ktoś przenosi lampę
(kto to może być: Madzia czy panna Howard, może Stanisław?...), pół roku temu sama jasno
określiła swoje położenie i przyszłość. "Na pokrycie mniejszego długu zaciąga się większy
dług, potem jeszcze większy, więc w rezultacie musi się to wszystko skończyć"
myślała
wówczas, a dziś spełniło się. Skończyło się w ten sposób, że ona nie ma nic: ani władzy, ani
majątku, ani domu, ani dzieci, ani męża
no nic. Jest istotą wyrzuconą poza obręb społeczeństwa,
jak pies, który zgubił pana.

Doskonale
szepnęła.
Ale co się stanie z pensją?... Bo przecież ja tam nie mam po co
wracać... Jutro po całej Warszawie rozejdzie się wieść, że uciekłam...
Szybko zawróciła ku dworcowi, a znalazłszy się tam kazała podać papier i kopertę i napisała
list do panny Malinowskiej oddając jej pensję pod opiekę i nadmieniając o pieniądzach,
które zostawiła w biurku. Nawinął się jakiś spóźniony posłaniec, więc powierzyła mu list na
los szczęścia, nie żądając numeru, nawet nie patrząc, jak ten człowiek wygląda.
"Skończone... wszystko skończone!..."
myślała czując, że jednak jest trochę spokojniejsza.
Zajrzała do portmonetki i znalazła w niej około dziesięciu rubli. "Kolej do Małkini
mówiła

stamtąd konie do Mielnickiego... Okropna rzecz... Gdyby Mielnicki nagle umarł, nie
miałabym nawet za co wrócić... Jak w tej chwili nie mam dokąd wracać ani po co..."
Około dziesiątej wieczór dworzec ożywił się: zajeżdżały powozy i dorożki, do sali zaczęli
napływać pasażerowie. Zdawało się pani Latter, że niektórzy spomiędzy przybyłych przypatrują
się jej, a szczególniej żandarm, który kręcił się w korytarzu, wygląda jak gdyby kogoś
szukał.
"Mnie szukają"
pomyślała i ukryła się w sali trzeciej klasy między najbiedniejszymi.
Zdawało jej się, że lada chwilę wywoła ją ktoś po nazwisku i prawie czuła ciężar ręki, która
ją schwyci za ramię. Ale nikt nie wymienił jej nazwiska.
Obok umieściła się jakaś uboga rodzina: matka z dwuletnim dzieckiem na ręku i dziesięcioletnia
dziewczynka pilnująca sześcioletniego chłopca, który był przepasany dużą chustką
przez głowę i plecy na krzyż.
Pani Latter usunęła się im na ławce i spytała kobiety:

Daleko pani wiezie ten drobiazg?

Aż za Grodno jedziemy, łaskawa pani. Ja, mąż i te oto fąfle...

Tam państwo mieszkacie?

Gdzieżby zaś, łaskawa pani. Mieszkamy w Płockiem, a jedziemy za Grodno, bo mój ma
tam zostać gajowym.

U kogo?

Jeszcze nie wiemy, łaskawa pani, a jedziemy, bo w domu nie ma co robić.

Więc cóż poczniecie w Grodnie?

Staniemy w jakiej austerii, dopóki mąż nie odszuka tego pana, co mu powiedział, że pod
Grodnem łatwiej o miejsce niż u nas.
Przez ten czas jej mąż, człeczyna zarośnięty jak dziad, w drelichowym surducie, znosił
skrzynki, węzełki, koszyki. Potem z garnuszkiem poszedł do bufetu po gorącą wodę, a gdy i
to przyniósł, kobiecina zabrała się do gospodarstwa. Rzuciła w garnczek trochę soli i masła,
nadrobiła chleba i zaczęła karmić dzieci. Najpierw matka nasyciła dwuletniego, potem starsza
dziewczynka zajęła się sześciolatkiem i nareszcie
zjadła wszystko po młodszych. Kobieta
i jej mąż nie jedli nic: ona bowiem ciągle wydawała jakieś rozporządzenia, a on biegał
za kupnem biletów, bułek na drogę, poprawiał paczki lub zawiązywał węzełki.
Widok biedaków w niewymowny sposób torturował panią Latter. Porównywała siebie z
matką rodziny jak ona pozbawionej dachu, lecz o wiele szczęśliwszej. I teraz dopiero w całej
pełni odczuła straszną prawdę, że ubóstwo może być cierpieniem, ale samotność jest kalectwem
ducha!...
"Ma dzieci i męża
myślała patrząc na kobietę.
Ma człowieka, który jej pomaga, ma
drobiazg, przy którym może zapomnieć o sobie... Nawet ta dziewczynka już ją wyręcza...
Cokolwiek ich spotka, choćby śmierć, ludzie ci w ostatniej chwili mogą uścisnąć się za ręce,
pożegnać spojrzeniami... A mnie kto pożegnałby, gdyby na przykład wykoleił się pociąg?..."
Teraz przypomniała sobie dzień, w którym po raz pierwszy piła wino, ażeby się uspokoić,
i
ów sen, który po winie nastąpił. Śniło jej się, że jest sama, jak dziś, na ulicy, jak dziś, bez
grosza, lecz
że jest zupełnie szczęśliwą, ponieważ uwolniła się od pensji, jak dziś. I gdy w
tej nędzy ogarnęła ją radość na myśl, że jest wolna, wolna od gospodyni, uczennic, dam klasowych
i profesorów, w tej chwili Kazio i Helenka zabiegli jej drogę i usiłowali namówić,
ażeby wróciła na pensję!...
Wówczas w tym śnie pierwszy raz w życiu uczuła żal do swoich dzieci. Ale w tej chwili
na twardej ławce banhofu kipiało w jej sercu coś gorszego. Spojrzała na matkę ubogą i bezdomną,
lecz otoczoną dziećmi, i przyszło jej na myśl, że ona, także nędzna i bezdomna, nie
ma jednak przy sobie dzieci. I że może właśnie w tej godzinie Helenka pływa z eleganckim
towarzystwem po kanałach weneckich, a Kazio
może gdzieś podpisuje weksle jej nazwiskiem.
Oni tam bawią się, a ona cierpi, cierpi jak całe piekło potępieńców...

Szczenięta!..
szepnęła.
Ale dobrze mi... takie sobie wychowałam...
I uczuła nienawiść.
Zadzwoniono: pasażerowie zaczęli tłoczyć się do wyjścia. Pani Latter zapuściła woalkę i
pochwyciwszy torbę, ostrożnie wymknęła się do wagonu trzeciej klasy.
Jeszcze pamiętała, że po wielu dzwonieniach i świstaniach pociąg ruszył. Mignęło kilka
latarń, zamajaczył szereg wagonów... potem już nic...
Lecz po chwili (przynajmniej tak jej się zdawało) zbudzono ją i zażądano biletu.

Mam bilet do Małkini
odparła.

Toteż właśnie odda go pani, bo już minęliśmy Zieleniec. Wzruszyła ramionami i oddała
bilet nic nie rozumiejąc; gdy zaś zostawiono ją w spokoju
wpadła w letarg.
Lecz po chwili znowu ktoś ją zaczepił mówiąc:
Pani miała bilet do Małkini.

Tak.

Więc dlaczego pani nie wysiadła?

Przecież dopiero wyjechaliśmy z Warszawy...
odpowiedziała zdumiona.
W wagonie ten i ów począł się śmiać... Przyszedł jeden konduktor, drugi, naradzali się...
W końcu kazano pani Latter zapłacić trzydzieści kopiejek i powiedziano jej, że wysiądzie w
Czyżewie.
Znowu zapadła w letarg i znowu ją zbudzono. Ktoś wziął ją za ramię i wyprowadził z wagonu,
ktoś inny podał torbę, zdaje się nawet, że ten człowiek, który z rodziną jechał do Grodna.
Potem pozatrzaskiwano drzwi, zadzwoniono, zaświstano i
pociąg z wolna usunął się ze
stacji. Pani Latter została na peronie sama wśród nocy... Przy świetle latarni zobaczyła pod
ścianą ławkę i usiadła na niej nie troszcząc się ani tym, gdzie jest, ani
co się z nią dzieje.
Już było widno, kiedy zziębnięta pani Latter ocknęła się; przed nią stał jakiś Żyd mówiąc,
że ma furmankę, i zapytując, gdzie chce jechać. Pani Latter przywidziało się, że to przebrany
Fiszman; więc zerwała się z ławki z zaciśniętymi pięściami i zaczęła krzyczeć:

Czemu mnie ścigasz?... Nie chcę nic... ja podpisałam!... Furman zaczął się irytować i
podnosić głos. Na szczęście wmieszał się do zatargu jakiś urzędnik, a usłyszawszy, że pani
Latter chce jechać do Mielnickiego, odparł:

O, to nałożyła pani drogi... Z Małkini daleko bliżej... Ale jest tu właśnie chłop z tamtych
stron, on panią odwiezie. Sprowadzono na peron chłopa, który zgodził się za dziesięć złotych
odwieźć panią Latter do samego Buga
do promu.

A byle pani siadła na prom
mówił chłop
to jakby weszła do dworu, bo dwór zaraz za
wodą.

A może znacie pana Mielnickiego?
spytała pani Latter.
Jużci, niby znam... Póki nie
miało się swego gruntu, to chodziło się na robotę i do pana Mielnickiego. Niczego szlachcic,
ino trochę impetyk. U niego dać w gębę człowiekowi, to jakby kieliszek wódki wypił. Fertyczny
pan, ale sprawiedliwy.

Więc jedźmy!
rzekła pani Latter czując, że ogarnia ją rozpaczliwe pragnienie, ażeby
Mielnickiego ujrzeć czym prędzej. "Gdyby teraz umarł
myślała
zabiłabym się albo oszalałabym..."
Prędzej, prędzej... po spokojność, po zdrowie, może po życie!... Chłop flegmatycznie zwinął
torbę z obrokiem i zaprzągł konie do wasąga. Niewygodnie było siedzieć, wasąg trząsł,
snopek słomy usuwał się spod pani Latter, ale ona nie zważała na to. Trzymając się wozu
śledziła wzrokiem mgłę, z której miał wynurzyć się dwór Mielnickiego
i ratunek.

Prędzej!... prędzej!...
Mielnicki dla pani Latter skupiał w sobie wszystkie interesa jej życia. Alboż nie on powiedział:
"Rzuć pensję od wakacyj...
Córkę wydamy za mąż, a syn weźmie się do roboty..." Czy nie oświadczył, że gotów
przeprowadzić rozwód, byle ona zdecydowała się wyjść za niego?... A czy nie on mówił:
"Pamiętaj, pani, że masz swój własny dom. Zrobiłabyś krzywdę staremu nie rachując na mnie
jak na Zawiszę..." Albo te ostatnie wyrazy: "To, com powiedział, warte przysięgi i nie zmienię
słowa, tak mi, Boże, dopomóż!..."
Więc ona nie jest tułaczką ani sierotą, ma na świecie człowieka, któremu może zaufać... A
ten dom i ten człowiek są o
tam... niedaleko stąd... Za godzinę, może prędzej, ona wejdzie
do tego domu, stanie przed jedynym wiernym, jedynym uczciwym przyjacielem i powie mu:
"Straciłam wszystko i teraz pukam do twoich drzwi." A on:
"Trać, byle prędzej... Kiedykolwiek zajedziesz: w dzień czy w nocy, znajdziesz gotowe
mieszkanie.:."

Moje mieszkanie, w moim domu!...
zawołała pani Latter tak głośno, że wiozący ją
chłop obejrzał się.
"A co ja mu wtedy powiem?...
myślała.
Tak mu powiem: daj mi kąt, gdzie mogłabym
przespać dobę... dwie doby... tydzień... bo czuję, że mnie obłęd ogarnia..."
Nagle wasąg zatrzymał się w miejscu, gdzie gościniec przecinała droga boczna. Na owej
drodze ukazał się powóz zaprzęgnięty we dwa dzielne kasztany, a w powozie jakiś gruby pan
zawinięty w burkę, z kapturem na głowie. Gruby pan zapewne drzemał; jego twarzy nie
można było poznać.
Woźnica w piaskowym płaszczu trzasnął z bata, konie przeleciały jak wicher i skręciły na
tę drogę, którą już przejechała pani Latter od kolei.

Po co zatrzymujecie się?
zapytała niecierpliwie chłopa.
Bo myślałem, że to pan
Mielnicki przejechał
odparł chłop.
Mielnicki?... stój!

I... nie, to chyba nie on
rzekł chłop po namyśle.
On by tamtą drogą nie jechał od siebie
do kolei, ino tą, co my teraz jedziemy...
Zaciął swoje mierzyny i wasąg potoczył się. W kwadrans później wyjechali na pagórek, z
którego ukazał się Bug.

O, gdzie siedzi Mielnicki!
odezwał się chłop wskazując batem. W tym kierunku widać
było szeroko rozlaną rzekę, a za nią ciemną kępę drzew jeszcze nagich, spomiędzy których
przeświecał czerwony dach dworu.

A o hańta izba
mówił chłop
to karczma u przewozu. Tam siądziecie na prom i za
jedną zdrowaśkę będzie pani we dworze.
Pani Latter zdawało się, że tego kawałka drogi już nie przejedzie. Chwilami porywała ją
taka rozpaczliwa niecierpliwość, taki niepokój, że chciała rzucić się z wozu na gościniec i
rozbić głowę. Na szczęście przypomniała sobie, że ma jeszcze trochę wina w butelce; wypiła
resztkę i uspokoiła się nieco.
"Naprzód do Mielnickiego, a potem spać..."
mówiła w duchu.
Ach, Mielnicki!... Gdyby on wiedział, ile na nim zależało pani Latter. W jego domu znajdzie
chwilowe schronienie i sen, który ją od dawna opuścił. Mielnicki pojedzie do Warszawy,
ułoży się z panną Malinowską o odstąpienie pensji, wytarguje, co się da, i spłaci dług Zgierskiego.
O, Mielnicki zrobi dla niej jeszcze więcej: on skłoni ją do zgodzenia się na rozwód z Latterem.
On przytuli ją do siebie jak ojciec i będzie błagał, ażeby dla jego szczęścia nie tylko
podpisała żądany akt, ale nawet, ażeby przyspieszyła kroki rozwodowe. Tym sposobem pani
Latter nie będzie kobietą odepchniętą, ale taką, która odrzuciła niewdzięcznika, ażeby
uszczęśliwić człowieka zacnego.
A gdy w ten sposób ułożą się materialne interesa pani Latter, gdy odpocznie i uspokoi się,
gdy z zatargu z mężem wyjdzie triumfująca, wówczas Mielnicki zrobi rzecz najważniejszą:
uprosi ją, ażeby przebaczyła dzieciom.
"Jakim dzieciom?...
odpowie mu pani Latter
ja nie mam dzieci!... Panna dobrowolnie
zwichnęła karierę własną i brata, wypuściła z rąk świetną partię, a teraz bawi się, pływa po
kanałach weneckich, śpiewa, kiedy ja
za cały przytułek mam chłopską furę i pęczek słomy...
A ten panicz, lekkoduch i utracjusz, który od dawna skończył dwadzieścia lat i nie ma
wytkniętej drogi w życiu!... Ile on mnie kosztował, ile wydał pieniędzy już w tym roku, ażeby
lecieć za granicę i spłacić weksle, na których podpisywał moje nazwisko... Nie, ja nie
mam dzieci..."
,;No, co tam
powie Mielnicki, serdecznie patrząc na nią nie ma się o co gniewać... Helenka
jest dziewczyna piękna, Solski szkaradny, więc nie podobał się jej. Cóż to, wolałabyś,
pani, ażeby twoja córka sprzedała się?... Taka perła między pannami, za którą cała okolica
będzie głowy tracić... Wynajdziemy jej męża jeszcze lepszego aniżeli Solski!..."
A o Kaziu powie Mielnicki tak:
"Głupstwo! nie ma o czym gadać... Każdy młody jest lekkoduch i trwoni pieniądze, bo
jeszcze nie poznał ich wartości... Ale to chłopak genialny, więc bądź pani o niego spokojna.
Dam mu przez cztery lata po dwa tysiące rubli rocznie, i niech się kształci, a gdy zrobi majątek,
to mi zwróci."
Taką rolę odgrywał Mielnicki w marzeniach pani Latter i taką musi odegrać w rzeczywistości:
jest to bowiem człowiek uczciwy i do niej przywiązany. Gdy zaś mężczyzna naprawdę
kocha kobietę, nie ma ofiary, której by nie spełnił, owszem
o którą by się nie upominał jak
o łaskę.
"A ja mu za to
myślała pani Latter z uśmiechem
będę szyła cieplutkie kaftaniki i będę
mu gotować najsłodsze rumianki!... Bo przecież ten kochany staruszek niczego więcej nie
potrzebuje, tylko rumianku i spokoju. Ten będzie najlepszy z moich mężów."

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emancypantki32
Emancypantki57
EmancyT2R34
Emancypantki47
Emancypantki49
Emancypantki11
Emancypantki20
Emancypantki17
Emancypantki55
Emancypantki18
Emancypantki19
Emancypantki45
Emancypantki35
Emancypantki26
EmancyT2R9
Celiński P Interfejsy mediów cyfrowych dalsza emancypacja obrazów czy szansa na ich zdetronizow
Emancypantki14
EmancyT2R26

więcej podobnych podstron