Jan Brzechwa Pożegnanie z bajką


Jan Brzechwa
POŻEGNANIE Z BAJK
Księżyc raził mnie w oczy i oblewał swoim tajemniczym blaskiem.
Usiadłem na ławce, gdyż poczułem nagle okropne znużenie. Całym wysiłkiem woli
panowałem nad sobą, aby nie usnąć.
W tej samej jednak chwili uderzyła mnie rzecz niezwykła: gmach Akademii nie był już
dawnym wspaniałym gmachem. Nie spostrzegłem zupełnie, że zmniejszył się o połowę i
nadal kurczył się w moich oczach. To samo stało się z parkiem i z otaczającym go
murem.
Szumiało mi w uszach, a przed oczami fruwały czerwone płatki.
Gmach Akademii zmniejszał się bez przerwy.
Gdy był już wielkości zwyczajnej szafy, z drzwi jego wyszła jakaś maleńka postać która
zbliżyła się do mnie. Był to pan Kleks. Taki sam pan Kleks, jakim widziałem go niegdyś w
szklance.
Tymczasem niebo nade mną się obniżyło i księżyc wisiał na nim jak lampa na suficie.
Mur otaczający Akademię przybliżył się i wyraznie rozróżniałem w nim furtki prowadzące
do sąsiednich bajek.
Czas upływał i wszystko dokoła mnie kurczyło się coraz bardziej. Powieki mi się kleiły i
ogarnęła mnie taka senność, że niepostrzeżenie usnąłem.
Gdy po chwili otworzyłem oczy, przeobrażenie otaczających mnie przedmiotów
dobiegało końca.
Znajdowałem się w pokoju oświetlonym z góry dużą kulistą lampą. Gmach Akademii
przemienił się w klatkę, w której siedział zamyślony Mateusz. W miejscu gdzie przypadał
park, leżał piękny zielony dywan, haftowany w drzewa, krzaki i kwiaty. Tam, gdzie był
mur, stała biblioteka, a furtki w murze zamieniły się w grzbiety książek, na których
wyciśnięte były złotymi literami ich tytuły. Znajdowały się tam wszystkie bajki pana
Andersena i braci Grimm, bajka o dziadku do orzechów, o rybaku i rybaczce, o wilku,
który udawał żebraka, o krasnoludkach i sierotce Marysi, o Kaczce Dziwaczce i wiele,
wiele innych.
Siedziałem na tapczanie, a u mych stóp na podłodze stał pan Kleks. Był już nie większy
niż mój mały palec. Rąk i nóg jego nie mogłem zupełnie rozróżnić i właściwie jedynie łysa
główka jaśniała w świetle lampy.
Ująłem go delikatnie w dwa palce i postawiłem na swojej dłoni. Ledwie dosłyszalnym
głosem pan Kleks rzekł do mnie:
- Bądz zdrów, Adasiu, musimy się pożegnać. Jesteś miłym i dzielnym chłopcem. Życzę
ci powodzenia w życiu. Kto wie, może spotkamy się jeszcze w jakiejś innej bajce.
Po tych słowach pan Kleks stał się znów o połowę mniejszy. Był wielkości śliwki, a potem
- potem już tylko wielkości orzecha laskowego.
I nagle zaszła rzecz najmniej oczekiwana.
Przedmiot wielkości orzecha laskowego przestał być panem Kleksem. A stał się
guzikiem. Po prostu zwyczajnym guzikiem, który połyskiwał bladoróżową powierzchnią.
Mateusz, zdawało się, czekał tylko na ten moment.
Wyfrunął z klatki, usiadł mi na ramieniu, potem zeskoczył na moją dłoń, porwał w dziób
guzik i sfrunął z nim na podłogę.
Czyż nie domyśliliście się jeszcze, że był to guzik od cudownej czapki bogdychanów,
cudowny guzik doktora Paj-Chi-Wo, mający przywrócić Mateuszowi jego książęcą
postać? Czyż nie przyszło wam dotychczas na myśl, że pan Kleks był owym guzikiem,
który doktor Paj-Chi-Wo przeobraził w człowieka?
Jeżeli chodzi o mnie, uprzytomniłem sobie to dopiero wówczas, gdy dostrzegłem
stopniowe przemiany Mateusza. Począł on mianowicie pęcznieć i powiększać się.
Skrzydła jęły pomału przybierać kształt ludzkich ramion, nogi wydłużyły się, na miejscu
dzioba zaznaczyły się zarysy twarzy.
Przybierając coraz bardziej na wzroście, Mateusz już po kilku minutach stał się większy
ode mnie. Zanim zdążyłem zdać sobie sprawę z zachodzących w mych oczach
wydarzeń, ujrzałem przed sobą wytwornego pana w wieku lat czterdziestu, o włosach
przyprószonych lekką siwizną.
Skłoniłem się przed nim nisko i rzekłem:
- Cieszę się, że mogę powitać Waszą Książęcą Mość. Sądzę, że Wasza Książęca Mość
zasiądzie niebawem na tronie swojego ojca.
Przemówienie moje nie bardzo było udane, ale przecież nie miałem nawet czasu, aby je
sobie obmyślić i przygotować. Mateusz, przeobrażony w człowieka, wysłuchał mych słów
z powagą, a potem nagle roześmiał się serdecznie, pogłaskał mnie po twarzy i rzekł:
- Kochany chłopcze! Nie jestem żadnym księciem. Po prostu opowiedziałem ci bajkę, a
tyś uwierzył w jej prawdziwość. Historia o królu wilków była przeze mnie zmyślona.
- No, a książę? A doktor Paj-Chi-Wo? - zapytałem zdziwiony.
- Bajka zawsze jest tylko bajką, mój chłopcze - odrzekł z uśmiechem.
- Kim więc jesteś, Mateuszu? Co to wszystko ma znaczyć?! - zawołałem gubiąc się już
zupełnie.
- Jestem autorem historii o panu Kleksie - odparł szpakowaty pan. - Napisałem tę
opowieść, gdyż ogromnie lubię opowieści fantastyczne i pisząc je, sam bawię się
znakomicie.
Z tymi słowy wziął ze stołu otwartą książkę, która tam leżała, zamknął ją i wstawił do
biblioteki obok innych bajek.
Na grzbiecie tej książki widniał napis:
Akademia pana Kleksa


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jan Brzechwa Pożegnanie z przyrodą
Jan Brzechwa Bajka arabska
Jan Brzechwa Bajka Hinduska
Jan Brzechwa Bajka Chińska
Jan Brzechwa Bajka Etiopska
Jan Brzechwa Czerwony kapturek
Jan Brzechwa Stryjek
Jan Brzechwa Żaba
Jan Brzechwa A głupiemu radość
Jan Brzechwa Astma
Jan Brzechwa?jki dla dorosłych
Jan Brzechwa Rzepka literacka
Jan Brzechwa Śledzie po obiedzie
Jan Brzechwa Sójka
Jan Brzechwa Pąsowa suknia
Jan Brzechwa Szelmostwa lisa witalisa
Jan Brzechwa Dwie gaduły
Jan Brzechwa Alamakota
Jan Brzechwa Amerykański pojedynek

więcej podobnych podstron