210 02 (5)




B/210: Sawa - Przekazy z pępka wszechświata






Wstecz / Spis
Treści / Dalej
2
JASNA STRONA MOCY (OSWAJANIE)
Moje kontakty z kosmitami zaczęły się bardzo wcześnie, bo już w niemowlęctwie i trwają do tej pory. Bardzo długo nie postrzegałam ich jako odwiedzin istot z innych planet, na co wpłynął fakt, że urodziłam się w czasach socjalistycznych i moje przekonania były zafałszowane z każdej strony. W latach 80-tych zdarzyło mi się kilka spektakularnych Wzięć (które przytaczam w innych rozdziałach Przekazów), ale byłam z tymi przeżyciami tak osamotniona wewnętrznie i zewnętrznie, że sprowokowały mnie "jedynie" do poszukiwań w różnych dziedzinach teologicznych i ezoterycznych. Długo trwało zanim odzyskałam pełną orientację w tym, co mi się przytrafia. Istoty zaczęły jednak konsekwentnie budować świadomy kontakt ze mną i był to wieloletni proces stopniowego oswajania się z myślą o ich realnym istnieniu.
Oto w miarę dokładny zapis ich wizyt, zrobiony tylko od początku 1999 roku.
7 stycznia 1999r. coś się wydarzyło w nocy, czego nie zapamiętałam, a po czym poczułam się bardzo dziwnie. Spędziłam potem właściwie cały dzień siedząc nieruchomo na krześle, w specyficznym obezwładnieniu ciała i umysłu.
11 stycznia tr. przyśniła mi się postać w mnisim habicie i kapturze stojąca za drzwiami pokoju i obudziły mnie ... zupełnie realne zastrzyki w lewy pośladek...
13 stycznia tr. w nocy ocknęłam się z jakiegoś niezapamiętanego transu w swoim łóżku jako... Jezus Chrystus cały w uśmiechach, bardzo, bardzo szczęśliwy.
16 stycznia tr. długo w nocy trapiło mnie pragnienie napicia się wody. Dość długo z tym zwlekałam, bo nie chciało mi się wychodzić z ciepłej pościeli. W końcu jednak zmobilizowałam się, usiadłam na brzegu tapczanu i wtedy powstało kilka niezrozumiałych dźwięków, jak gdyby coś szybko odsunęło się ode mnie i potrąciło przy okazji o stolik (sprawdziłam, nie zahaczyłam o nic ręką, ani nogą). Wyszłam z pokoju z leciutkimi zawrotami głowy, zaspokoiłam pragnienie, a gdy wróciłam i zgasiłam światło zdawało mi się, że widzę dwie ciemne plamy obok gdzieś na wysokości ramion, odsuwające się prędko w głąb. Troszkę się bałam, w łóżku poczułam się bezpieczniej. Ale przez dłuższy czas, zanim zasnęłam czułam się dziwnie. Jak gdyby zamieszkała we mnie świadomość (i tożsamość) prastarej, kosmicznej istoty, nawet "miałam" wielkie, czarne oczy, jak ona. Rano to wrażenie zanikło, ale mimo wszystko rejestruję zachodzące we mnie poważne zmiany w nastawieniu do życia i ludzi z otoczenia.
17 stycznia tr. miałam wizytę przyjaciół, z którymi długo w noc rozmawiałam o głupstwach przy wytrawnym winie. Położyliśmy się spać o 1 po północy. Nagle zjawił się dobrze mi już znany strach. Chwilę potem coś szybko przeturlało się po podłodze i znowu jakiś głośny ruch. Przeleżałam, nie śpiąc prawie do świtu. A rano zobaczyłam ze zdumieniem, że poduszka spod mojej głowy leży dokładnie po środku pokoju, na podłodze!
Odebrałam to jak żartobliwe powiedzenie: A kuku! Jesteśmy!
20 stycznia tr. Tym razem zaczęło się gorącym "plastrem" na plecach. Następnie odczułam zjawienie się z tyłu nad głową płaskiej, kwadratowej powierzchni, która zaczęła emitować silnie mrowiącą energię. To oddziaływanie spowodowało drgania w przełyku (w fizycznym ciele) i już po chwili całe gardło i krtań były w ten sposób "potrząsane" i "otrzepywane" z blokujących je drobnych skurczów mięśni. Wszystko trwało kilkanaście sekund, nie więcej. Poczułam silny przepływ energii, tak swędzącej, że zaczęłam pokasływać. Przyłożyłam tam ręce.
Po tym zabiegu odczułam także muśnięcie nieco delikatniejszej energii w dolnej partii ciała, które natychmiast usunęły ból receptorów w stopach, dokuczający mi od kilku dni z powodu nadchodzącej miesiączki.
W końcu ktoś się nagle zjawił. Mężczyzna, nie znany mi. Położył się wzdłuż mojego ciała od strony ściany (tak byłam odwrócona), wydawało mi się, że w jakiś sposób widzę jego zarys jako szczupły, niewyraźny cień. Powiedział, że ponieważ mam takie przekonania i formalne możliwości uruchomi teraz we mnie przepływ energii przez dłonie i dotyk i już po chwili porobił jakieś znaki, które przyjęłam z wielką wdzięcznością. I rzeczywiście, zaraz poczułam, że dłonie robią mi się bardzo gorące, a trzymanie ich na grasicy i przy gardle łagodzi denerwujące smyranie w przełyku (wystarczyło je odjąć, aby od razu się rozkasłać). A on szybko zabrał się do bardziej mechanicznego zabiegu, gdyż poczułam, że usiłuje wbić mi grubą igłę w udo pod lewym pośladkiem. Zabolało i poruszyłam nerwowo nogą, raz-drugi, żeby mu pokazać, że boli. Usłyszałam nagły szelest w pokoju, gwałtowny ruch i ze zdecydowaniem zdołał zrobić swoje. Zapiekło. Pojawił się tam fizyczny ślad po ukłuciu, mimo że zastrzyk dostałam bez odsuwania kołdry, tak jakby jej nie było... Po czym wszystko natychmiast zniknęło.
21 stycznia tr. Raz i na bardzo krótko pojawił się ktoś, ujrzałam go kątem oka. Był to poruszający się szybko cień nad moim ramieniem. Poczułam niewielki, ale specyficznie ukłuciowy ból w miejscu starej blizny po ospie. Drobne ukłucia tak szybko następowały po sobie jak w maszynie do szycia, a igła podnosiła się błyskawicznie po jednej linii ("nitki") i znów uderzała w ciało. Na koniec bardzo szybko i bezboleśnie "wyciągnął" coś znad jednego ze źle zaleczonych, górnych zębów (było to coś, co od roku przysparzało mi zapaleń w zatokach okołoszczękowych). I zniknął.
23 stycznia tr. W środku nocy przebudziłam się nagle w swoim łóżku tak, jak gdybym właśnie w tym momencie się zmaterializowała, przybywając skądś indziej. Cyk i już...
25 stycznia tr. Zaczęło się symbolicznymi snami o przyszłości, aż zupełnie nagle zorientowałam się, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Usłyszałam szczególny, buczący dźwięk wokół siebie, który generował fale jakiejś energii i zrozumiałam, że unoszę się w powietrzu! Zsunęłam lewą rękę w dół, stwierdzając, iż rzeczywiście - wiszę jakieś 10 centymetrów nad tapczanem...
Zaraz potem usłyszałam koło siebie nieznany męski głos przemawiający łagodnie do mojej podświadomości w stylu: "Dobrze, a ponieważ jesteś taka grzeczna zasłużyłaś sobie na nagrodę..." i w jednej chwili moje usta otworzyły się same i poczułam ukłucie zastrzyku w górne dziąsło, ponad przednimi zębami. Zabolało i trochę się wystraszyłam. Mogłam jednak otworzyć oczy i ujrzałam jakichś ludzi. Szczupłego lekarza w białym kitlu (dość szybko jednak usunął się z mojego pola widzenia) oraz niewysoką, drobną pielęgniareczkę, stojącą z posłusznym pochyleniem głowy i wysłuchującą pilnie poleceń "pana doktora". Była drobna, w nieskazitelnie białym fartuszku, z grzecznym uśmiechem na piegowatej buzi okolonej rudymi włosami wystającymi spod pielęgniarskiego czepka. Przypominała Pippi Langstrumpf i to już wtedy mnie rozbawiło.
Z zapałem powtórzyła polecenie "pana doktora", w którym było zdanie o "dwóch wiewiórkach", co nasunęło mi pomysł, że przyjdą jeszcze jakieś nowe, wiewiórkopodobne istoty z innej rasy. Tak się jednak nie stało i rozumiem już, że istoty mówiły o dwóch moich zębach-siekaczach, wiewiórczym atrybucie z plakatów reklamujących dzieciom szczoteczkę i pastę do zębów.
Obudziłam się z tego zupełnie nagle, leżąc na wznak, tak jak zasnęłam. Szybko otworzyłam jedno oko, nikogo wokół mnie nie było. Tylko w ustach coś dziwnego się działo. Na powierzchni całego górnego podniebienia czułam jeszcze mechaniczne oddziaływanie jakiejś energii, wygładzającej dziąsła od wewnątrz i rozsuwającej bardzo delikatnie zęby. Prawa dwójka trochę mnie zabolała, gdy docisnęłam szczęki, ale to szybko minęło.
29 stycznia tr. Kiedy pisałam list do Stanisława wieczorem nagle rozległo się
kilka stuknięć i głośnych trzasków w popsutym telewizorze obok biurka. Poznałam
natychmiast, że są. Towarzyszyło temu wzniesienie świadomości i pewien ucisk
w skroniach, a także wyraźny przepływ silnie oczyszczonej energii przez całe
ciało. Pomyślałam sobie, że tak oto "coś" niezwykle uduchowionego i niewątpliwie
inteligentnego zagląda "przeze mnie" do świata materii.
W nocy poczułam nagle bolsesne ukłucie w brzeg prawej dłoni, którą wystawiłam spod kołdry. Rano okazało się, że jest tam ślad po cienkiej igle, dość płytki, który zniknął po dwóch dniach.
3 lutego tr. przy pomocy cienkich wierteł (trochę grubszych od igły) umieszczono mi co najmniej kilka implantów na plecach, bolało i krzyczałam z bólu w drugim ciele, daremnie. Pod obiema łopatkami i w okolicach obu nerek, także przy kręgosłupie. Głos, o zupełnie innym, niż dotychczasowe brzmieniu (pogłębionym emocjonalnie i wydobywającym się jak gdyby z okolic brzucha), mówiący z początku nie wiedzieć czemu po angielsku! (nie znam tego języka) przygotował mnie na otrzymanie ważnej wiadomości, którą mam zapisać i przekazać ludziom, o czym podobno zadecydował sam "Prezes", który wysoko ceni osoby "robiące mądrość" (tu głos istoty jakby się na chwilę zaciął, gdyż bez skutku szukała polskiego odpowiednika dla takiego sformułowania, w końcu użyła słów: "umieć medrkować"). Rano roześmiałam się w głos, przypomniawszy sobie to wyrażenie. Ludzie, jestem prawdziwym "mędrkiem", cha, cha!
4 lutego tr. złożyłam długo odwlekaną wizytę dentystce, prosząc o zaplombowanie dolnej lewej trójki, która od co najmniej miesiąca zaczęła boleśnie dawać o sobie znać. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że ząb jest absolutnie zdrowy i nie ma w nim najmniejszego śladu po dziurze, która była tam jeszcze wczoraj...
13 lutego tr. w środku nocy, ok. 23.30 najpierw zgasło światło w całym domu, a po kilku minutach samo zapaliło się w drugim pokoju. Prawie jednocześnie rozpłakała się na cały głos, obudzona czymś z nienacka moja kilkuletnia siostrzenica, śpiąca na piętrze. Pobiegłam ją uspokoić. Dziecko okazało się mocno wystraszone, ryczało w niebogłosy i drapało się nerwowo po wewnętrznej stronie ud, ale nic wtedy nie udało mi się dowiedzieć, bo zaraz znów zasnęło, już jako tako uspokojone. Zwróciłam także uwagę mamie, że włącza światło i nie gasi go potem, na co odpowiedziała, że cały czas leży w łóżku i na pewno ona tego nie zrobiła...
Prawie całą noc byłam szczególnie napięta i czujna, w końcu około piątej zjawiła się jakaś istota. Jej obecność zaznaczyła się trzeszczeniem powietrza koło ucha. To mnie zaraz wprowadziło w sen.
Mimo to wiem dobrze, że robiono mi tej nocy jakieś zabiegi. Co pewien czas wracałam bowiem w pewien stan przytomności i wyłapywałam nieliczne wrażenia, po czym znów zabierał mnie w nieświadomość usypiający pocisk energii. Rano okazało się, że pamiętam jedynie strzępki wydarzeń, fragmenty snów. Na przykład słyszałam głos istoty, przemawiającej gdzieś na wysokości mojej głowy przy tapczanie. Był inny, niż dotychczas poznane. Bardziej bełkotliwy (tak, jakby istota sepleniła, czyli "miała kluski w buzi"). Z potoku monotonnych wyrazów zapamiętałam jedynie słowo "śledziona" i że był to wykład na temat funkcjonowania tego organu w ciele.
Pamiętałam także obraz senny, przedstawiający mnie z górną wargą odchyloną i przyszpiloną czymś cienkim i ostrym do skóry, aby nie opadała i odsłoniła górne dziąsło. Nie było krwi, ani bólu.
Przy śniadaniu siostrzenica zaaferowanym głosikiem opowiedziała sama dziwny sen, który obudził ją w nocy. Otóż przyśnił się jej kilkuletni kuzyn, który niespodziewanie i nagle "przeciął ją razem z łóżkiem na pół, wzdłuż". Dla mnie była to nieświadoma opowieść o oddzieleniu się ciała subtelnego od fizycznego i Eksterioryzacji, która ją zszokowała i wprawiła w przerażenie.
(Śledziona bolała mnie przez kilka następnych dni, po raz pierwszy w życiu, po czym ból bezpowrotnie zniknął).
14 lutego tr. W nocy obudziła mnie obecność gości z gwiazdozbioru Sieci. Wytwarzali podwyższony poziom energii w całym pokoju, bardzo czystej, spokojnej, uduchowionej. Takiej energii nie wydzielają ludzie. Stwierdziłam, że są to bardzo wysoko rozwinięte istoty. Hinduiści nazywają je braćmi Kumarami, co ni stąd ni zowąd przypomniało mi się i zaczęłam spontanicznie powtarzać w myślach mantrę "Om nama śiva", aby wyciszyć chaotyczne myśli. W ten sposób dość prędko dostroiłam się do nich telepatycznie i odniosłam wrażenie, że zmienia się - na ich wzór - moja percepcja i sposób oceniania świata.
Myślałam (na ich sposób) o samej sobie zanurzonej w materii i badanych teraz osobach z rodziny (skądś wiedziałam, że właśnie to się dzieje w sąsiednim mieszkaniu) jako o bardzo interesujących przypadkach z ciekawego świata, który jednak absolutnie nie jest moim światem. Postrzegałam materię i czas z innej, wyższej perspektywy, trudnej do opisania słowami, abstrakcyjnej, bezosobowej i przyjemnej z wielu względów. Przede wszystkim była w niej wolność od ego. Zorientowałam się, że w sposobie oglądania życia przez te istoty nie ma nawet kropelki emocji, mających swoje źródło w idnywidualnych różnicach charakteru, co najwyżej - naukowa ciekawość i pasja intelektualisty. One nie pojmują w ogóle co to jest strach, cierpienie i ból, pragnienie, zachwyt, to są dla nich zjawiska zewnętrzne, naukowo opisywane i studiowane "szkiełkiem i okiem". Bardzo szybko odczułam brak jakiegolwiek ciepła z ich strony i zatęskniłam za "moim ojcem" i jemu podobnym istotom, które się tak bardzo od nich różnią. Być może jednak odebrałam w ten sposób tkwiącą w nich samych wielką tęsknotę za uczuciowością i miłosnym kontaktem z Najwyższym Bogiem, której są w tej chwili genetycznie pozbawieni.
Potem nagle wpadłam w trans. I ocknęłam się na poziomie drugiego ciała. Leżałam na prawym boku. Ktoś stał za mną i poczułam jak wbija mi w dół pleców grubą igłę. Zabolało, ale nie szarpałam się, tylko jęknęłam i w końcu rozpłakałam się (czując się przy tym jak małe dziecko u lekarza). Istota milczała i spokojnie, fachowo robiła swoje. Grubość igły mogła mieć nawet 2 mm średnicy. Sięgała głęboko. Usłyszałam odgłos bulgotania jakiegoś rzadkiego płynu (z pewnością zatem nie była to krew), zasysanego przez tłok.
Obudziłam się prawie zaraz na Jawie w zupełnej ciszy. W miejscu pobrania próbki narastał bardzo przykry do zniesienia ból, który czułam jeszcze przez dwa dni. Wymacałam tam drobny ślad po ukłuciu, które znów odbyło się przez kołdrę, tak jakby wcale nie istniała...
Od tamtej pory do początku kwietnia tr. przeżywałam wielki kryzys, głębokie lęki i ataki Ciemnej Strony.
CIEMNA STRONA MOCY (ZASTRASZANIE)
Spotkanie z Ciemną Stroną Mocy zaczęło się kilkoma ostrzeżeniami ze strony mojego "ojca", który uporczywie wracał w odstępach kilkudniowych, usiłując przekazać mi wiadomość o tym, co mnie czeka. Do końca jednak nie pojmowałam niebezpieczeństwa, ani nawet sensu słyszanych ostrzeżeń. Prawdopodobnie sama podświadomie zakłócałam sobie odbiór konkretnych informacji, aby zawczasu nie popaść w osłabiające przerażenie. Nie trafiwszy do mnie słowami "ojciec" spróbował porozumieć się ze mną symbolicznymi obrazami w sennym transie.
I tak podczas jednego ze spotkań ujrzałam w swoim pokoju ciemnego mężczyznę mniej więcej po czterdziestce, o nieogolonej twarzy, ubranego w księżowską sutannę. Kiedy spróbował mnie zgwałcić broniłam się przed nim znakami chrześcijańskiego krzyża, których z jakiegoś powodu nie mógł sforsować i zatrzymał się w głębi pokoju. Pomyślałam o autorze "Biblii Szatana" - La Veyu, ubierającym się jak katolicki ksiądz...
Kolejnym razem ujrzałam we śnie dwa wściekłe wilki gnające przez noc w stronę mojego domu. W ostatniej chwili pojawił się nie wiadomo skąd duży, czarny pies doberman i wdał się z nimi w ostrą walkę, wilki z podkulonymi ogonami uciekły jak niepyszne tam, skąd przybyły.
Innym razem usłyszałam wśród zakłócających odbiór trzasków wiadomość, że będę mieć kłopot przez jakiegoś ważnego dygnitarza, a dla zilustrowania przekazu usłyszałam jego okropny wrzask.
19 stycznia 1999 roku niedługo po północy na dworze zaczął się jakiś niepokój. Mój stary, ledwie zipiący pies obszczekiwał z młodzieńczą zajadłością i wrogością trasę wzdłuż ogrodzenia sąsiada przed domem. Zaniepokoiło mnie to. Poczułam ogarniające mnie wbrew woli nastroje i myśli, które można by scharakteryzować jako demoniczne, złe, opętańcze.
Wtem coś się zjawiło koło tapczanu. Byłam wtedy zawinięta w kołdrę aż po czubek głowy, a strach, który poczułam, kazał mi się ukryć jeszcze szczelniej. Zaczęłam jak katarynka powtarzać słowa pacierza, a lęk był tak wielki, że wewnętrznie przygotowałam się na śmierć.
To "coś" niewątpliwie usiłowało do mnie dotrzeć. Obwąchiwało mnie jak pies, dotykało, muskając kołdrę z zewnątrz i odniosłam wrażenie, że ma długie, szponiaste, zakończone ostrymi pazurami palce. W końcu ustaliło, gdzie mam głowę i zaraz usłyszałam szczególny, bardzo dziwny i obcy dźwięk, jego głos. Było to w zasadzie ciche mamrotanie, dziwny świszcząco-syczący szept, wypowiadający jakieś niezrozumiałe "mantry", niewątpliwie w celu uśpienia mnie, gdyż zaraz poczułam, że coś szczególnego dzieje się z moją świadomością...
Po chwili ujrzałam pod zamkniętymi powiekami wpatrujące się we mnie uważnie i bez mrugnięcia ogromne, szeroko otwarte oko. Lustrowało jak gdyby zawartość mojego umysłu i zdaje się to, co zobaczyło nie było po jego myśli, gdyż tak samo błyskawicznie jak się pojawiło - zniknęło z pokoju, przez okno.
Istota przypominała z zachowania coś dinozaurowatego (np. sprytnego diplodoka z "Parku Jurajskiego" Stevena Spielberga), bardzo prędkiego, o zwierzęco - inaczej, niż ludzkie - wyostrzonych zmysłach, refleksie i percepcji. W ogóle nie zależało jej na moich interesach i nie bawiła się w dostosowywanie się do ludzkiego świata. Znała pewne chwyty i stosowała je bez liczenia się z możliwymi negatywnymi skutkami.
W trakcie spotkania czułam silne oddziaływania ze splotu słonecznego, tak jakbym miała tam stalową tarczę. Wydawało mi się także, że jestem szczelnie przykryta kołdrą, wraz z głową, ale gdy wszystko minęło okazało się, że twarz mam odkrytą. Przypuszczam więc, że nieświadomie znalazłam się w jakimś dokładnie zamkniętym kokonie ochronnym, zaprogramowanym przez przyjazne istoty, wiedzące wcześniej o nadchodzącym spotkaniu. To w tym miejscu długo obejmował mnie "ojciec" podczas Wzięcia 15 stycznia (opisanego w Przekazie "Tysiącletni Starzec") i odczuwałam spływającą z jego rąk silnie mrowiącą energię, najwidoczniej wzmacniającą ten rejon ciała, czyli trzeci czakram.
Pies poszczekiwał jeszcze z tą samą wrogością, ale już mniej zajadle przed domem, z czego wniosłam, że gadzie istoty zadowoliły się buszowaniem u sąsiadów.
Po tamtej historii przekonana o wypełnieniu się do końca ostrzeżeń straciłam czujność. Tymczasem kolejny i najważniejszy atak odbył się w bardziej zakamuflowany dla mojej woli i świadomości sposób.
18 lutego tr. pojawił się nagle w mojej głowie obraz jadowitego węża, wypełzającego zza kamienia. Obudziła mnie z tego silnie wibrująca energia, emitowana nad całym moim ciałem, jak gdyby z jakiejś prostokątnej, płaskiej tarczy. Była tak dziwnie falująca i nieodgadniona, że rozpłakałam się ze strachu i zawołałam w jej kierunku, że bardzo się boję, bo nie rozumiem co się dzieje... Nie przerywając oddziaływania wibracjami "coś" się nade mną pochyliło i polizało mnie dużym, szerokim, psim językiem kilka razy po karku. Ten gest budził zaufanie i całkowicie mnie uspokoił. Zresztą zaraz potem wszystko zniknęło, tylko w mojej wyobraźni dominował - nie wiem czemu - obraz długiego, wężowego smoka, znanego mi ze średniowiecznych rycin...

Od tej pory zaczęły się subtelne zakłócenia w odbieranych przeze mnie snach. Były to drobne, ale istotne zakłamania, przedstawiające np. szare istoty jako genetycznych manipulatorów ludzkością i pragnących zagłady tych, którzy nie pasują do ich programu rozwoju, ufologów jako nawiedzonych fanatyków walczących z prawdziwą religią i tym podobne, zupełnie obce mojej tolerancyjnej naturze bzdury. Wizyty przyjaznych istot były od razu zacierane w mojej pamięci, ich przekazy torpedowane. Istocie, która posłużyła się głosem papieża towarzyszyła obecność aż do rana czegoś demonicznego, co odebrałam jako wściekłego wilka, a co tylko dzięki niej nie mogło się do mnie zbliżyć. Zaczęły zanikać sny. W środku nocy budziły mnie napady niezrozumiałego lęku. W moim umyśle rozkwitała straszliwa apokalipsa.
Na całego zaczęło się po odebraniu obrazów dotyczących daty rozpoczęcia Wielkiego Oczyszczania Świata. Odtąd w mojej wyobraźni nieustannie lała się krew, spadały bomby, jęczeli ludzie i zwierzęta. Tkwiłam w samym środku wsysającego mnie w ponury, mroczny wir energetycznego leja.
Najgorzej było przed zaśnięciem. Zdarzało się, że na karku zaczynało mi nagle pulsować jedno miejsce, a ja dygotałam ze strachu na całym ciele, jak w ataku padaczki.
Bliscy zauważyli dziwną zmianę w moim zachowaniu i nieobecność myślami, kontakt z rzeczywistością stopniowo zanikał.
Przez kilka wieczorów modliłam się uparcie i rozpaczliwie o pomoc i siłę do życia.

12 marca tr. przyśniło mi się, że idę z moim ojcem ulicą miasta i na nocnym niebie spostrzegam szybko zmieniające kurs trzy światła. Zaaferowana pokazuję pojazdy kosmitów ojcu, a on nagle każe mi bardzo poważnym głosem stanąć i nie ruszać się.
W tej samej chwili obudziłam się na poziomie drugiego ciała i ujrzałam jak z jednego ze świecących pojazdów wynurza się w błyskawicznym tempie ogromna, przerażająca, niehumanoidalna istota. Była ciemna, bezkształtna, miała wiele, wiele kończyn. Od razu skojarzyła mi się z opisami Starych Istot w opowiadaniach Lovecrafta.
To trwało dosłownie ułamek sekundy. Wbiła mi ostrą igłę pod podstawę czaszki, umieściła tam coś i natychmiast zniknęła.
Ból ściągnął mnie do ciała fizycznego i czułam go jeszcze przez dwa dni. Natomiast bardzo wyraźnie zniknęła lękliwość i dygotanie ciała, choć nadal coś niewidzialnego oddzielało mnie od bezpośredniego kontaktu z życiem, pozytywnymi uczuciami i czasem teraźniejszym.
Wieczorem 14 marca tr. 1 program TVP nadał film dokumentalny o sektach satanistycznych. Nie obejrzałam go, ale poczułam bardzo dziwny i szczególnie narastający niepokój już w kilka minut po emisji.
Tej nocy, aż do rana walczyłam z diabłem.
Najpierw spadł na mnie i ogarnął wielki i straszny, mroczny cień. Intuicyjnie i w zupełnym natchnieniu zaczęłam powtarzać jako mantrę imię Sai Baby, o którym niedawno rozmawiałam z przyjacielem. Natychmiast myśli nabrały mocy dźwięku, słyszałam je w uszach, jak gdyby wypowiadane głosem. Cień nie sforsował serca i zniknął. Obudziłam się zupełnie spokojna i bardzo wdzięczna Wielkiemu Awatarowi z Indii.
Ledwie jednak zdrzemnęłam się, gdy pojawił się ponownie. Tym razem postrzegałam go z zewnątrz. Był absolutnie czarny, w formie rogatego kozła, czczonego przez satanistów. Próbował mnie wystraszyć, atakując demoniczną aurą, która usiłowała mnie zagarnąć i opętać. Przez moment miałam wrażenie, że za chwilę usłyszę na Jawie jego syczący, przenikliwy głos z drugiego pokoju, przypominający brzmieniem głos gadziej istoty, która mnie jakiś czas temu odwiedziła. I znów Imię pomogło.
Kolejny raz zaatakował z nienacka. Obudziłam się nagle na poziomie drugiego ciała wirując nad swoją głową czarną, niewątpliwie ludzką postacią i krzycząc w wielkiej panice imię Sai. Ustało nagle i ocknęłam się spokojnie na Jawie.
Następnym razem ujrzałam przez mgnienie atakującego mnie ducha. Miał twarz Adolfa Hitlera.
Nad ranem przyśniło mi się, że widzę na ekranie telewizora postać diabła, wyłączam telewizor z kontaktu, a potem otwieram pudło ze sterującymi guzikami, będące częścią odbiornika i znajduję w nim kartę z błogosławieństwem z okazji Chrztu i I Komunii Świętej... uff, prawdziwa ulga. Odeszło.
Tego samego wieczoru jednak znów poczułam narastanie dziwnego niepokoju. Nauczona doświadczeniem wpatrywałam się co najmniej przez godzinę w zdjęcie Sathya Sai Baby, modląc się o opiekę. W ten sposób, kiedy położyłam się spać wizualizowana postać Sai położyła się wyraźnie koło mnie. Ledwie weszłam w pierwszy Półsen, zaczął się znowu atak Ciemnej Siły, nie był już jednak tak straszny jak poprzedni. Nagle poczułam, że otula mnie cudownie świetlista aura i ciemna energia nie ma do mnie najmniejszego dostępu! Czyjś nieznany głos (młodego, cynicznego człowieka wyznającego kult Szatana, który napędził na mnie złe moce, aby wybić mi z głowy manipulujących tym zjawiskiem Kosmitów) próbował daremnie argumentować w swojej sprawie, ale nie sforsował Światła i wkrótce zniknął jak niepyszny.
Powrót do równowagi emocjonalnej był już teraz kwestią godzin. Przez dwa następne dni prześladowało mnie tylko dziwne wyobrażenie. Była to spalona, smolista ciemność otaczająca mnie zewsząd w postaci łuszczącej się i rozpadającej czarnej skorupy. Nie stanowiła żadnego niebezpieczeństwa, gdyż na jej tle z łatwością przenikało mnie wielkie, krystaliczne, czyste Światło. Stopniowo rozpadła się zupełnie i zniknęła.
W środku nocy 31.III. tr. ni stąd ni zowąd uświadomiłam sobie, że zostałam oszukana przez gadzie istoty, które pod pozorem przyjaznej pomocy Smoczej Formy (tu muszę podkreślić, że bardzo kocham Smoki) umieściły mi na karku swój implant, przez który wsączały w moją wyobraźnię - lęk i zwątpienie. Toteż teraz, gdy nagle ktoś się pojawił w pokoju wzięłam go od razu za należącego do ich rodziny. Ogarnęła mnie energia demonicznego rodzaju i instynktownie wykonałam w samoobronie znak krzyża. Poczułam natychmiast, że negatywne wrażenie znika, zupełnie jak maska spadająca z twarzy aktora, ale istota wcale nie, co spowodowało, że wpadłam w istną panikę i powtarzałam z wielką determinacją formułkę: "W imię Jezusa Chrystusa wypędzam cię!". Istota zachowała jednak spokój i precyzyjnie wyciągnęła implant z podstawy mojej czaszki, wstrzyknięty tam przez lovecraftowskiego potwora. A następnie szybkim, sprawnym ruchem umieściła go w okolicach nosa po lewej stronie na twarzy (dokręcając jak śrubkę). W trakcie tej czynności wdała się ze mną - tonem dziwnie opryskliwym - w swoistą rozmowę.
Był to mężczyzna, niewielkiego wzrostu (ok. 1, 2 metra). Dotknęłam jego dłoni, aby sprawdzić, czy nie ma szponów. Miał długie, ostre paznokcie, które wydały mi się na tyle podejrzane, że nie przestałam protestować ani na chwilę. "No, to pokażę ci się. Możesz mi się przyjrzeć..." - zdecydował się nagle i zręcznie zeskoczył zza moich pleców na podłogę przy tapczanie, ukucnął, czekając, aż na niego spojrzę. Zasłoniłam sobie oczy, aby nie móc tego zrobić. Bałam się jego widoku i tego, że zobaczę jednak wężopodobną istotę, co już kompletnie odbierze mi rozsądek. "No, to się bój" - zrezygnował w końcu i szybko zniknął z pokoju, przez okno. W jego głosie było sporo gniewu, okazywał zniecierpliwienie i coś w rodzaju pogardy. Wkrótce potem ujrzałam jednak nagle w wyobraźni twarz Jaszczurki, był to jej portret przesłany mi drogą telepatyczną. Głowa podobna w kształcie do innych istot, duża, łysa czaszka z niewielkim podbródkiem, wielkie, ciemne, skośne oczy bez białek, za to skóra zielonkawa, pokryta wężowymi, drobnymi łuskami. W dzień poczułam się uwolniona od udręki strachu, ale za to
w nocy 2 kwietnia tr. długo walczyłam z ciemnymi przekręceniami w umyśle, które znów zaczęły się uporczywie pojawiać wbrew mojej woli. Zrobiłam szczerą, wewnętrzną spowiedź. Przestałam walczyć, po chrześcijańsku wzięłam na siebie wszystko, co się ukazywało takie wynaturzone i wstrętne.
Nagle przeleciało koło mnie coś niewielkiego i niewidzialnego i błyskawicznym ruchem wyciągnęło z mojej twarzy implant, po czym natychmiast zniknęło. Pomyślałam z rozbawieniem, że mógłby to być 30-centymetrowy, tłuściutki aniołek z pomocą. W pokoju rozległ się dziwny dźwięk, podobny do szumu, trochę mnie przeraził. Ale zaraz potem poczułam lekki ucisk na czaszce, z tyłu głowy i oddziaływującą stamtąd czystą, krystaliczną, najwidoczniej chroniącą mnie energię. Trwało to około godziny, potem zasnęłam spokojnie.
W dzień przyjrzałam się swojej twarzy, w miejscu koło nosa był wyraźny ślad po igle.
W nocy 4 kwietnia tr. obudził mnie nagły, agresywny atak czegoś niezidentyfikowanego na plecy; znów więc wróciło, choć zupełnie nie wiem w jakim celu i dlaczego. Pogodziłam się wewnętrznie z zasadą tego, czego doświadczam. A nad ranem w Półśnie
usłyszałam prostą melodię graną na zwykłym, drewnianym flecie... chwilę potem zaczął się Świt.
Pomyślałam o zdjęciu Sathia Sai Baby, trzymającego złotą, zmaterializowaną przez siebie figurkę Kriszny z fletem w dłoniach, które oglądałam przed snem... Uznałam poranne przeżycie za znak i naukę, udzieloną mi przez Najwyższego Gracza. Podpis pod zdjęciem Sathya Sai Baby brzmi bowiem następująco: "Musisz dążyć do uwolnienia się od ego, a wówczas Pan Bóg zaakceptuje cię jako swój boski flet."
10 kwietnia tr. pojawiła się istota z gadziej rasy stowarzyszonej z Jasną Stroną Mocy. Jej głos (ostre, przenikliwe poświstywanie) był taki sam, jak u moich prześladowców, ale nie budził żadnych demonicznych skojarzeń. Potwierdziła prawdziwość dotychczasowych wizji, które odebrałam: znaki Przyjścia Pana ukażą się nad Ziemią już niedługo. Potem zahipnotyzowała mnie bardzo fachowo, co natychmiast znieczuliło całe plecy i pobrała z prawej nerki próbkę płynu.
Przypomniał mi się fragment relacji pustelnika, opisanej przez Lopsanga Rampę w książce "Eremita", w której ów człowiek opowiada o swoim pobycie na Zgromadzeniu Istot. Otóż widział wśród nich jedną o nieprzyjemnym wyglądzie i dziwnym, syczącym, przenikliwym głosie, zajmowała się medycyną i była otoczona powszechnym szacunkiem. Nazwałam tę istotę: "eskulapem".
Wnioski: te wydarzenia nauczyły mnie patrzeć sobie prosto w twarz i przyznawać się szczerze nawet do wstydliwych zachowań i reakcji. Zrozumiałam także, że gadzie istoty są ważną cechą oraz częścią Planu Najwyższego. Wykonują swoją rolę w specyficzny sposób. Są inteligentne, sprytne, wyślizgujące się, jak na węże przystało, skore do manipulowania tymi, którzy się ich zabobonnie boją, lub wierzą w nie jak w potężne, straszliwe, wszechmocne bóstwa. W ten sposób utrzymują w świecie lęków i samopotępienia mnóstwo duchów zbrodniarzy, samobójców, ofiar nie potrafiących przebaczyć swoim katom... są niejako dozorcami piekła, które sami dla siebie stworzyli pozbawieni rzeczowej informacji o Miłosierdziu Boga - umierający grzesznicy. Potrafią świadomie napędzać w masach ludzkich energie lęku i co się z tym wiąże - nietolerancji, fanatyzmu, zbrodniczości, żądzy władzy i bogactwa, posługując się zręcznym kłamstwem i niedopowiedzeniami. Same pozostają jednak w niezobowiązującym dystansie na zewnątrz nich. Prawdopodobnie te energie są im do czegoś potrzebne, więc je hodują w ludzkich umysłach od tysięcy lat, podsycając na Ziemi zbiorowe konflikty, poczucie lepszości i wyższości jednych ludzi nad drugimi i wzajemną nienawiść. Satanizm, totalitaryzm, katastrofizm, święte wojny religijne, terror, rasizm, kult macho i pogarda dla kobiecości - to ich sprawka. Są to uzurpatorscy władcy planety, których żywotnym i podstawowym interesem jest utrzymanie całej ludzkości w ignorancji na temat jej pochodzenia i sposobów wydostania się z Czasoprzestrzennej Pułapki.
Z tych wydarzeń wyniosłam jeszcze jedną, bardzo ważną naukę. Doświadczyłam w praktyce wprost niesamowitej mocy znaku krzyża i Świętego Imienia. Żadne Pismo Święte, które znam nie kłamie w tej sprawie.



Wyszukiwarka