PotopT2R5


91






























Rozdział V


Rzędzian nie miał zamiaru zostawać na noc w "Pokrzyku", bo z Wąsoszy
do Szczuczyna było niedaleko - pragnął więc tylko dać wytchnienie
koniom, zwłaszcza tym, które wozy ładowne ciągnęły. Gdy więc Kmicic
pozwolił mu jechać dalej, nie tracił Rzędzian czasu i w godzinę później
wjeżdżał już do Szczuczyna późną nocą i opowiedziawszy się strażom,
roztasował się w rynku, bo domy były przez żołnierzy pozajmowane,
którzy i tak nie wszyscy mogli się pomieścić. Ów Szczuczyn uchodził za
miasto, ale nim nie był rzeczywiście, nie miał albowiem jeszcze ani
wałów, ani ratusza, ani sądów, ani kolegium pijarskiego, które dopiero za
czasów króla Jana III powstało, a domów szczupło i więcej chałup niż
domów, które dlatego tylko miastem się zwały, że w kwadrat były
pobudowane tworząc rynek, niewiele zresztą mniej błotnisty od stawu,
nad którym mieścina leżała.

Przespawszy się pod ciepłą wilczurą, doczekał Rzędzian ranka i zaraz
udał się do pana Wołodyjowskiego, który nie widziawszy go od wieków,
przyjął radośnie i zaraz poprowadził do kwatery panów Skrzetuskich i
pana Zagłoby. Rozpłakał się aż Rzędzian na widok dawnego pana,
któremu tyle lat służąc wiernie, tyle przygód razem z nim przebył i
fortuny się w końcu dorobił. Nie wstydząc się więc dawnej służby począł
po rękach pana Jana całować i powtarzać z rozrzewnieniem:

- Mój jegomość... mój jegomość... W jakich to czasach my się znów
spotykamy!

...Jęli tedy razem wszyscy na czasy narzekać - wreszcie pan Zagłoba
rzekł:

- Ale ty, Rzędzian, zawsze u fortuny za pazuchą siedzisz i jako widzę, na
pana wyszedłeś. Pamiętasz, azalim ci nie prorokował, że jeżeli cię nie
powieszą, to będzie z ciebie pociecha!... Cóż się teraz z tobą dzieje?

- Mój jegomość, za co mnie mieli wieszać, kiedy ja ani przeciw Bogu, ani
przeciw prawu nic nie uczynił. Służyłem wiernie, a jeżelim kogo zdradził,
to chyba nieprzyjaciół, co sobie jeszcze za zasługę poczytuję. A żem tu i
ówdzie jakiego hultaja fortelem starł, jako to z rebelizantów albo onę
czarownicę - pamięta jegomość? - to też nie grzech, a choćby był grzech,
to jegomościn, nie mój, bom ja się właśnie od jegomości fortelów
wyuczył.

- O, nie może być!... Patrzajcie go! - rzekł pan Zagłoba. - Jeżeli chcesz,
bym ja za twoje grzechy po śmierci wył, to mi za życia fructa ich oddaj.
Samże używasz onych wszystkich bogactw, któreś między Kozakami
zebrał, i samegoć za to w piekle na skwarki przetopią!

- Bóg łaskaw, mój jegomość, chociaż to jest nieprawda, żebym sam
używał, bo ja naprzód złych sąsiadów ze szczętem sprocesowałem i
rodzicieli opatrzyłem, którzy teraz spokojnie w Rzędzianach siedzą,
żadnej dyferencji już nie mając, bo Jaworscy z torbami poszli, a ja się
opodal dorabiam, jak mogę.

- To nie mieszkasz już w Rzędzianach? - pytał pan Jan Skrzetuski.

- W Rzędzianach rodziciele po dawnemu żywią, a ja mieszkam w
Wąsoszyi nie mogę się skarżyć, bo Bóg mi błogosławił. Ale jakiem
usłyszał, że waszmościowie w Szczuczynie jesteście, jużem nie mógł
dosiedzieć, bom sobie pomyślał: widać czas się znowu ruszyć! ma być
wojna, to niech będzie!

- Przyznajże się - rzekł Zagłoba - że cię Szwedzi z Wąsoszy
wystraszyli...

- Szwedów jeszcze w ziemi widzkiej nie masz, chyba podjazdki małe
zachodzą, i to ostrożnie, bo chłopstwo na nich okrutnie zawzięte.

- To mi dobrą nowinę przynosisz - rzekł Wołodyjowski - gdyż ja wczoraj
umyślnie podjazd wysłałem, aby języka o Szwedach zasięgnąć, bom nie
wiedział, czy można bezpiecznie w Szczuczynie popasać. Pewnie cię ten
podjazd tu przyprowadził?

- Ten podjazd? Mnie? To ja jego przyprowadził, a raczej przywiózł, bo
tam i jednego człowieka między tymi ludźmi nie masz, który by o własnej
mocy na koniu mógł usiedzieć!

- Jakże to?... Co zaś prawisz?... Cóż się stało? - pytał Wołodyjowski.

- Bo ich okrutnie pobito - objaśnił Rzędzian.

- Kto ich pobił?

- Pan Kmicic.

Panowie Skrzetuscy i Zagłoba aż porwali się z ław, pytając jeden przez
drugiego:

- Pan Kmicic? A co by on tu robił?... Czyliby sam książę hetman już tu
przyciągnął? Nuże! Powiadaj wraz, co się stało?

Lecz pan Wołodyjowski wypadł tymczasem ż izby, chcąc widać naocznie
sprawdzić rozmiary klęski i ludzi obejrzeć; więc Rzędzian rzekł:

- A po co mam opowiadać, lepiej poczekać, aż pan Wołodyjowski wróci,
bo to najwięcej jego sprawa, a szkoda gęby dwa razy jedno powtarzać.

- Widziałżeś Kmicica na własne oczy? - pytał pan Zagłoba.

- Jako jegomości widzę.

- I gadałeś z nim?

- Jakżem nie miał gadać, kiedy my się w "Pokrzyku", niedaleko stąd,
zjechali, ja koniom wypoczywałem, a on na nocleg stał. Mało godzinę
gadaliśmy, bo nie było co innego robić. Ja narzekałem na Szwedów, a on
też narzekał...

- Na Szwedów? On także narzekał? - pytał Skrzetuski.

- Jak na diabłów, choć między nich jechał.

- Siła było wojska z nim?

- Żadnego z nim wojska nie było, ino czeladzi kilku, prawda, że
zbrojnych i z takimi mordami, że już chyba i ci, którzy świętych
młodzianków za Herodowym ordynansem wycinali, sroższych i
szpetniejszych nie mieli. Powiadał mi się chodaczkowym szlachcicem i
mówił, że z końmi na jarmarki jedzie. Ale choć koni mieli kilkanaście w
tabunku, przecie mi się to nie wydało, bo to i osoba inna, i fantazja nie
taka jak u koniuchów, i pierścień zacny na ręku widziałem... Ten właśnie.

Tu błysnął Rzędzian przed oczy słuchaczom kosztownym kamieniem, a
pan Zagłoba uderzył się po pole i zakrzyknął:

- Już go od niego wycyganił! Po tym jednym poznałbym cię, Rzędzian,
na końcu świata!

- Z przeproszeniem jegomości, nie cyganiłem, bom też szlachcic do
równości się z każdym poczuwający, nie Cygan, chociaż dzierżawami
chodzę, póki Bóg nie da osiąść na swoim. A ten pierścień dał mi pan
Kmicic na znak, że to, co mówił, to prawda, a ja zaraz waszmościom
słowa jego wiernie powtórzę, bo widzi mi się, że tu o skóry nasze chodzi.

- Jak to? - pytał Zagłoba.

Wtem wszedł pan Wołodyjowski, cały wzburzony i od gniewu blady,
czapką o stół rzucił i zawołał:

- To przechodzi imaginację! Trzech ludzi zabitych, Józwa Butrym
usieczony, ledwie tchnie!

- Józwa Butrym?... Toż to człowiek niedźwiedziej siły! - rzekł zdumiony
Zagłoba.

- Jego w moich oczach sam pan Kmicic rozciągnął - wtrącił Rzędzian.

- A dość mi tego pana Kmicica! - mówił w uniesieniu Wołodyjowski -
gdzie się tylko ten człowiek pokaże, trupy za sobą jak mór zostawuje.
Dość tego! Kwit za kwit, gardło za gardło... Ale teraz nowy rachunek...
Ludzi mi napsuł, dobrych pachołków napadł... To mu się do pierwszego
widzenia zakarbuje...

- Jużci, co prawda to nie on ich napadł, tylko oni jego, bo on w
najciemniejszy kąt się zaszył, aby go nie poznali - rzekł Rzędzian.

- A ty, zamiast coś miał moim pomagać, to jeszcze za nim świadczysz! -
rzekł z gniewem pan Wołodyjowski.

- Ja po sprawiedliwości... A co do pomocy, chcieli moi pomagać, jeno
niezręcznie im było, bo w tumulcie nie wiedzieli, kogo bić, kogo
oszczędzić, i samym się przez to dostało. Żem z duszą i łubami uszedł, to
jeno przez pana Kmicica wyrozumiałość, bo posłuchajcie,
waszmościowie, jak co się przytrafiło.

Tu Rzędzian począł opisywać szczegółowo bitkę w "Pokrzyku", niczego
nie opuścił, a gdy wreszcie powiedział i to, co mu Kmicic powiedzieć
rozkazał, zdumieli się okrutnie towarzysze.

- Onże sam to mówił? - pytał Zagłoba.

- Sam - odrzekł Rzędzian.

- "Ja (powiada) panu Wołodyjowskiemu ani konfederatom nie wróg,
choć inaczej myślą. Później to się pokaże, a tymczasem niech się kupy,
na miły Bóg, trzymają, bo ich wojewoda wileński jako raki ze saka
wybierze."

- I powiedział, że wojewoda już w pochodzie? - pytał Jan Skrzetuski.

- Mówił jeno, że tylko na posiłki szwedzkie czeka i że zaraz na Podlasie
ruszy.

- Co waćpanowie o tym wszystkim myślicie? - pytał Wołodyjowski
spoglądając na towarzyszów.

- Zadziwiająca rzecz! - odpowiedział Zagłoba. - Albo ten człowiek
Radziwiłła zdradza, albo nam jakąś zasadzkę gotuje. Ale jaką? Radzi się
kupy trzymać, co może za szkoda stąd dla nas wyniknąć?

- Że głodem zniszczejem - odrzekł Wołodyjowski. - Właśnie mam
wiadomość, że i Żeromski, i Kotowski, i Lipnicki mają rozdzielić
chorągwie po kilkadziesiąt koni i po całym województwie rozłożyć, bo w
kupie nie mogą się wyżywić.

- A jeśli Radziwiłł istotnie nadejdzie? - pytał Stanisław Skrzetuski - to kto
mu się wówczas oprze?

Nikt nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, bo rzeczywiście było jasnym
jak słońce, że gdyby hetman wielki litewski nadciągnął i zastał siły
konfederackie rozproszone, tedyby poznosił je z największą łatwością.

- Zadziwiająca rzecz! - powtórzył Zagłoba.

I po chwili milczenia mówił dalej:

- Wszelako Kmicic okazał już, że nam szczerze życzliwy. Pomyślałbym,
że może Radziwiłła porzucił... Ale w takim razie nie przemykałby się w
przebraniu, i to dokąd? - do Szwedów?

Tu zwrócił się do Rzędziana:

- Wszakże ci mówił, że na Warszawę jedzie?

- Tak jest! - rzekł Rzędzian.

- No, to tam już moc szwedzka.

- Ba! Już o tej godzinie musiał Szwedów napotkać, jeżeli całą noc jechał -
odpowiedział Rzędzian.

- Widzieliście kiedy takiego człowieka? - pytał Zagłoba poglądając na
towarzyszów.

- Że w nim jest zło z dobrym pomięszane jak plewy z ziarnem, to pewna
- rzekł Jan Skrzetuski - ale żeby w tej radzie, jaką nam teraz daje, była
jakowa zdrada, temu wprost neguję. Nie wiem, dokąd jedzie, dlaczego
się w prze-braniu przemyka, i próżno bym głowę nad tym łamał, bo to
jakowaś tajemnica... Ale radzi dobrze, ostrzega szczerze, na to
przysięgnę, jak również i na to, że jedyny to dla nas ratunek tej rady
usłuchać. Kto wie, czy mu znów zdrowia i życia nie zawdzięczamy.

- Dla Boga! - zakrzyknął pan Wołodyjowski - jakże Radziwiłł ma tu
przyjść, kiedy mu na drodze stoją Zołtareńkowi i piechota
Chowańskiego. Co innego my! Jedna chorągiew się prześliźnie, a i to w
Pilwiszkach musieliśmy sobie szablami drogę otwierać. Co innego
Kmicic, który w kilku ludzi się przemykał, ale książę hetman jak
przejdzie z całym wojskiem? Chyba tamtych wprzód zniesie...

Jeszcze nie skończył mówić pan Wołodyjowski, gdy drzwi się otworzyły i
wszedł pachołek służbowy.

- Posłaniec z listem do pana pułkownika - rzekł.

- Dawaj go sam! - odrzekł Wołodyjowski. Pachołek wyszedł i po chwili
wrócił z listem. Pan Michał prędko złamał pieczęć i począł czytać:

"Czegom wczoraj nie dopowiedział dzierżawcy z Wąsoszy, to dziś
dopisuję. Hetman i sam wojska ma na was dosyć, ale umyślnie na posiłki
szwedzkie czeka, aby pod powagą króla szwedzkiego na was iść. Bo
gdyby go Septentrionowie wówczas zaczepili, tedyby musieli i na
Szwedów uderzyć, a to by znaczyło wojnę z królem szwedzkim. Czego
oni nie będą śmieli uczynić nie mając rozkazów, bo się Szweda boją i
odpowiedzialności za rozpoczęcie wojny na się nie wezmą. Poznali się
już na tym, że Radziwiłł wszędy umyślnie Szwedów im chce nadstawiać;
niechby choć jednego ustrzelili albo usiekli, zaraz by wojna była. Sami
teraz Septentrionowie nie wiedzą, co czynić, gdy Litwa Szwedom
poddana; stoją więc w miejscu, czekając jeno, co będzie, i dalej nie
wojując. Dla tych przyczyn i Radziwiłła nie powstrzymają ani mu wstrętu
nie uczynią, który prosto na was pójdzie i będzie po kolei znosił, jeżeli się
w kupę nie zbierzecie. Na Boga! uczyńcie to i pilno wojewodę
witebskiego do się zapraszajcie, bo i jemu teraz do was przez
Septentrionów łatwiej, dopóki jako ogłupieli stoją. Chciałem was
przestrzec pod innym nazwiskiem, byście łatwiej uwierzyli, ale że się już
wydało, od kogo wiadomość, tedy swoje podpisuję. Zguba, jeśli nie
uwierzycie, bo i ja już nie ten, co byłem, a da Bóg całkiem inaczej
jeszcze o mnie usłyszycie. - K m i c i c. "

- Chciałeś wiedzieć, jak Radziwiłł przyjdzie do nas, ot, masz odpowiedź!
- rzekł Jan Skrzetuski.

- Prawda jest... Dobre racje daje! - odpowiedział Wołodyjowski.

- Co to, dobre? święte racje! - zawołał Zagłoba. - Tu nie może być
wątpliwości. Jam się pierwszy na tym człowieku poznał i choć nie ma
przekleństwa, którego by nad jego głową nie miotano, ja wam powiadam,
że jeszcze go będziem błogosławić. U mnie dość na człeka spojrzeć, żeby
wiedzieć, co wart. A pamiętacie, jako mi do serca przypadł w
Kiejdanach? Sam on też nas kocha, jako ludzi rycerskich, a gdy moje
nazwisko pierwszy raz usłyszał, to mnie mało nie udusił z admiracji i
przeze mnie wszystkich was ocalił.

- Jegomość to się nic nie zmienił - zauważył Rzędzian - czegóż by to pan
Kmicic miał więcej jegomości od mego pana albo od pana
Wołodyjowskiego admirować?

- Głupiś! - odpowiedział Zagłoba. - Na tobie od razu się poznał, i jeżeli
cię zowie dzierżawcą, nie kpem z Wąsoszy, to jeno przez politykę!

- To może i jegomości przez politykę admirował? - odparł Rzędzian.

- Obacz, jak chleb bodzie; ożeń się, panie dzierżawco, a będziesz jeszcze
lepiej bódł... Ja w tym !

- Wszystko to dobre - rzekł Wołodyjowski - ale jeśli on tak szczerze nam
życzy, to czemu sam do nas nie przyjechał zamiast się jako wilk koło nas
przemykać i ludzi nam kąsać?

- Nie twoja głowa, panie Michale - odpowiedział Zagłoba. - Co my
uradzimy, to ty rób, a źle na tym nie wyjdziesz. Żeby twój dowcip wart
był twojej szabli, to byś już hetmanem wielkim na miejscu pana Rewery
Potockiego był. A po co Kmicic miał tu przyjeżdżać?... Czy nie po to,
żebyś mu tak samo nie wierzył, jak pismu jego nie wierzysz, z czego by
zaraz i do wielkiej kłótni dojść mogło, bo to zadzierżysty kawaler? A
dajmy, żebyś ty uwierzył, to co by rzekli inni pułkownicy, jako
Kotowski, Żeromski albo Lipnicki?... Co by rzekli twoi ludzie laudańscy?
Czyby go nie usiekli, gdybyś tylko głowę odwrócił?

- Ojciec ma rację - rzekł Jan Skrzetuski - on tu nie mógł przyjechać.

- To czego do Szwedów jedzie? - powtórzył uparty pan Michał.

- Diabeł go wie, czy do Szwedów, diabeł wie, co w tę szaloną pałkę
mogło strzelić! Nic nam do tego, my oto z ostrzeżenia korzystajmy, jeżeli
głowy chcemy unieść.

- Tu nie ma się co i namyślać - rzekł Stanisław Skrzetuski.

- Trzeba co prędzej zawiadomić Kotowskiego, Żeromskiego, Lipnickiego
i tego drugiego Kmicica - mówił Jan Skrzetuski. - Wyślij do nich,
Michale, co prędzej wieści, ale nie pisz im, kto ostrzega, bo z pewnością
by nie uwierzyli.

- My jedni będziemy wiedzieli, czyja zasługa, i w swoim czasie nie
omieszkamy jej promulgować! - zakrzyknął Zagłoba. - Dalej, żywo,
Michale!

- A sami pod Białystok ruszymy, wszystkim tam zbór naznaczywszy.
Dałby Bóg wojewodę witebskiego jak najprędzej ! - rzekł Jan.

- Z Białegostoku trzeba będzie do niego deputatów od wojska wysłać. Da
Bóg, staniemy do oczu panu hetmanowi litewskiemu - mówił Zagłoba-w
równej albo i lepszej sile. Nam się na niego nie porywać, ale pan
wojewoda witebski to co innego. A zacnyż to pan! a cnotliwy! nie masz
takiego drugiego w Rzeczypospolitej!

- Jegomość znasz pana Sapiehę? - pytał Stanisław Skrzetuski.

- Czy znam? Znałem go pachołkiem, nie większym od mojej szabli. Ale
już był jako anioł.

- Toż on teraz nie tylko majętności, nie tylko srebra i klejnoty, ale ponoś i
skuwki na rzędzikach na pieniądze przetopił, byle jak najwięcej wojska
przeciw nieprzyjaciołom ojczyzny zaciągnąć - rzekł pan Wołodyjowski.

- Dzięki Bogu, że choć taki jeden jest - odrzekł Stanisław - bo pamiętacie,
jakeśmy to i Radziwiłłowi ufali?

- Bluźnisz waść! - krzyknął Zagłoba. - Wojewoda witebski! ba! Ba!
Niech żyje wojewoda witebski!... A ty, Michale, do ekspedycji! żywo do
ekspedycji! Niechże tu piskorze w tym błocie szczuczyńskim zostają, a
my pójdziemy do Białegostoku, gdzie może i innych ryb dostaniem...
Chały też tam bardzo przednie Żydzi na szabas wypiekają. No!
przynajmniej wojna się rozpocznie. Bo mi już tęskno. A kiedy
Radziwiłłem przetrącim, to się i do Szwedów weźmiem. Pokazaliśmy im
już, co umiemy!... Do ekspedycji, Michale, bo periculum in mora.

- A ja pójdę podnieść na nogi chorągiew! - rzekł pan Jan.

I w godzinę później kilkunastu posłańców wylatywało, co koń wyskoczy,
ku Podlasiowi, a za nimi wkrótce ruszyła cała chorągiew laudańska.
Starszyzna jechała na przedzie, naradzając się i dyskutując, a żołnierzy
prowadził pan Roch Kowalski,. namiestnik. Szli na Osowiec i Goniądz,
prostując sobie drogę ku Białemustokowi, gdzie się innych
konfederackich chorągwi spodziewali.

KONIEC ROZDZIAŁU



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PotopT2R25
PotopT1R1
PotopT1R18
PotopT2R26
PotopT2R34
PotopT1R3
PotopT2R7
PotopT1R23
PotopT2R31
PotopT2R40
PotopT1R25
PotopT2R1
PotopT2R30
PotopT1R26
PotopT1R13
PotopT3R9
PotopT3R28
PotopT3R19
PotopT1R6

więcej podobnych podstron