lecz właściwie odnieśliwy dotkliwą stratę — honor polskiego oręża jednakże ocaliliśmy.
Wojsko pruskie, podochocone widocznie, spaliło po drodze Gulczewko, włość zacnego obywatela, majora Kamieńskiego, przyczem jeszcze nie jednemu bezbronnemu się oberwało. Nasi po bitwie miłosławskićj inaczej się obchodzili z rannymi.
Uchodzących wojsk pruskich z powodu słabych sił nie mogliśmy ścigać dostatecznie, nie było to ani wodzów ani wojska zmęczonego winą, lecz okoliczności. — Dzięki Bogu i zbiegającym się (na widok pożaru i na odgłosy dzwonów w całćj okolicy) kosynierom, iż wojsko 5 razy liczniejsze, doborowe pułki, z taką jazdą i wyćwiczoną artyleryą, nasza garstka zmusiła do ucieczki.
Przyznać należy, iż konnica pruska śmiało nacierała na nasze czworoboki, lecz skoro się nieco zbliżyła ku nam, a kosynierzy ustawieni w drugim i trzecim rzędzie zaczęli uderzać kosą o kosę', spłoszone tern konie unosiły swych jeźdźców. Dziwny hałas i dźwięk wydaje kilkaset kos uderzanych jedna o drugą. Na naszych strzelców i kosynierów podobnie straszliwie oddziaływały wyrzucone w czasie tśj bitwy przez artyleryą pruską szrapnele.
Wojsko pruskie widząc, iż nie ma pogoni, rozłożyło swój obóz w Czeluścinie, używając wczasu po długich marszach i krwawćj bitwie; nasze oddziały pomaszerowały do sąsiednićj wsi Gulczewa.