i powtarzano za nią wypowiadane słowa jakoby pacierz narodowy.
Jak przedtćm i w kilka lat późuićj całowano ziemię, po którćj przeszli ginący za ojczyznę, jak chwytano z zapałem każde ziarnko piasku zbroczone ich krwią, każdy strzępek z rozszarpanej ich sukni, — tak każde słowo, każdą myśl, niedopowiedzianą nawet chwytano z Wallenroda i kryto głęboko w duszy, mało w to wchodząc, co powiada i znaczy w zupełności; dość że to słowo pamiątka po wielkićj ofierze ginącej heroicznie za ojczyznę.
Jaką myśl wypowiada wieszcz, radęli czy przestrogę dla narodu głosi, wzór do naśladowania czyli raczćj odstraszający stawia przed oczy przykład; za co i z czyjćj winy ten człowiek tak ginie?... o to nie pytano ni między ludem i młodzieżą, ni nawet w krytyce.
Powtarzano sobie: „jest coś niedocieezonege w Wallenrodzie/4 jak to jeszcze w r. 1844 Władysław Gołembiowski napisał, a tę trudność omijając, zapuszczono się w płytkie rozbiory i zawyrokowano, że Wallenrod apoteozuje zdradę, uświęca złe środki dla dobrego celu i zaleca bypokryzyą i podstęp dla pomszczenia krzywdy narodowćj na wrogu.
Szkarada moralna w jaskrawe ubrana kształty, zawołali obcy a nasi dodali: brak utworowi prawdy, brek mu prawdziwego wewnętrznego piękna, a więc nie ma jako całość prawdziwćj wartości poetycznej!
Wyroku krytyki nie usłuchał przecież naród a dziś • po czterdziestu kilku latach Konrad Wallenrod tym samym w poszanie narodu idealnym posągiem.
Nie zmieniło w tśoo nic, kiedy Mochnacki tego „czegoś niedocieczonegoa przeniknąć nie mogąc a ztąd nie mogąc odgadnąć przyczyn tój porywającćj siły, którą utwór oczywiście na umysły wywierał, myśl porzuciwszy, począł szukać skazy na odlewie i dopatrzył
niby to niedoskonałości w nakreśleniu charakteru Konrada.
Astronomowie radzi się wpatrują w jakieś tam plamy na słońcu, świat tymczasem ulega jego potędze i wielbi wspaniałość. Tak krytyka poszła za odkryciem Mochnackiego, naród zaś pozostał z dawną dla Wallenroda sympatyą. Ballada Alpuhara przeszła do wszystkich zbiorów poezyi, nawet do książek szkólnych i brzmiała z gorących ust deklamatorów na publicznych egzaminach, na których zasiadali najlękliwsi konserwatyści i skrupulaci przy ludziach polujących z urzędu na każde gorętsze słowo.
Bóżnica zdań do dziś jeszcze nie zrównana.
W tych dniach jeden literatów naszych, odzywając się z uniwersyteckićj katedry o Wallenrodzie, nie śmiał wejść w etyczny rozbiór tego utworu, przez co stracił grunt pod nogami, a ceniąc dzieło z estetycznego stanowiska, dowodził za Mochnackim i genezę tych skaz na odlewie wyjaśniał, których tam nie ma jako żywo.
Studyum Adama Bełcikowskiego, następnie w Kraju publikowane, poszło genetyczną metodą Lewesa, rzuciło nie jeden promień światła na okoliczności postronne, które wpływ na poetę wywierały i które krój szat dla tćj lub owćj postaci może zadecydowały, lecz idei, tego „czegoś niedocieczonego44 ni słowem nie wykazało.
Taką puściwszy się drogą, nie zdołał Bełcikowski wyjaśnić, dla czego mimo tćj sprzeczności z krytyką cały naród z takim zapałem przyjął Wallenroda, a przeto nie rozgrzeszył wieszcza z tego ciężkiego zarzutu, który nierozumienie nań rzuciło i Walienrody-zmem dotąd nazywa.
Rozmaitemi czasy rozmaicie o Mickiewiczu sądzono. Śmierć dopiero nakazała milczenie a powszechna żałoba
• !*