Sobotka

Sobotka




w VBó«ftAVI«,

NAKŁADEM ZYGMUNTA SCHLETTERA.

.



a POWIEŚCI POD NAPISEM

i *    >

w 9B9SMW19,

NAKŁADEM ZYGMUNTA SCHLETTERA.

1 8 5 2.

U>0

Objaśnienie wstępne.

Przedmiot powieści z której wyjęta jest niniejsza Sobótka, odnosi się do czasu napadów Tatarskich za Bolesława Wstydliwego; sama powieść opiera się na podaniu następującem: Część Tatarów plądrujących Polskę zapędziła się w Tatry. Górale ustępowali przed liczniejszym wrogiem, aż do doliny znanej dzisiaj pod nazwiskiem Kościeliska; skorzystali z położenia, obsiedli góry co ją otaczają, nadto grzbiety ich opatrzyli kłodami drzew i wielkiemi kamieniami. Skoro nieostrożni Tatarzy weszli w dolinę, górale łatwo przecięli im odwrót, zawaliwszy jedyny do niej bardzo wąski przystęp, poczem zaczęli spuszczać z gór przygotowane drzewa i głazy. Tatarzy tym sposobem do szczętu byli zniszczeni, a dolina od mnóstwa ich kości otrzymała na zawsze nazwisko Kościeliska.

Ślady podobnej porażki widać dotąd na dolinie zwanej Biała-Woda, pod Ge-wontem, przy drodze z Zakopanego do Kościeliska. W rzeczy samej wielkie mnóstwo rozrzuconych po niej ludzkich kości daje do myślenia każdemu, ktoby nie wierzył w powyższe podanie gó-ralów.

Sobótka. ’)

rói słońca pala na nieba sklepieniu,

A pól zagasło w polskich puszcz błękicie. Czerwcowy wieczór, na smereków cieniu, Po wzniosłej Wyżni osuwa się szczycie2). Z niebios podhalskich uchodzi ulewa3),

Jak nieprzyjazne wojsko z pól pogromu; Sztandarem tęczy od Pienin4) powiewa,

I coraz bledziej wypuści strzał gromu. Podhalska ziemia, zdyszana po burzy, Kiedy-niekiedy grzmotem z głębi runie, Kiedy-niekiedy z lasów mgłą zakurzy I jak westchnienie po górach ją sunie.

Na wszystkie strony uciekają chmurki Łódkami wiatru, przez lasy i wzgórki; Milczkiem wypełzną, przemykają rączo,

1 z wodzem-burzą na wschodzie się łączą. Wolnieje potok, co przed chwilą szalał, Las rzęsno płacze kroplami dżdżowemi,

A cały przestwór, od nieba do ziemi,

l


Sobótka.

Jasny, jak żebyś kryształem nalał.

Luby góralom ten wieczór czerwcowy!

Na piersiach Wyżni spłonie stos Sobótki. Brzmią długie trąby, przygrywają dudki, Krociami dzwonków igrają parowy;

Pod biciem siekier jęczą ciemne lasy;

Pod trupem jodeł wzgórza się wzdrygają;

Nucą juhaski, hukają juhasy5);

Wszystko wre gwarem i góralów zgrają.

Drogi góralom ten wieczór czerwcowy!

Na piersiach Wyżni, nad przejrzystą wodą, Wzniosą stos wielki dwunasto-jodłowy,

1 roczną ucztę do ranka zawiodą.

Święty góralom ten wieczór czerwcowy!

I Wyżnia święta góralską ponętą:

Góra nad góry, na Sobótki święto.

Wyżnia podstawą Kluczek6) nie dosięga,

Wyżnia w obłokach głową nie ustrzęga;

Ale na Wyżni półodkrytem tonie Wabiąca woda lustrem nieba płonie,

A z jasnych skroni las płynie stu-wzory:

Tu brzozy puszcza, jak włosy dziewicze,

I, jak włos, Wyżni ocienia oblicze;

Tam na pierś lekkie zarzuca ubiory,

Lub z niskich krzewin, lub drzew jasno-listych, A z piersi spada puszczą gęstą, czarną,

Jak pełne fałdy strojów uroczystych.

Do Wyżni zewsząd potoki się garną,

1, wiecznym szumem, grają u podnóża;

Do Wyżni zewsząd zbiegają się wzgórza,

I wiszą w koło, zasłony łańcuchem,

By wiatr zimowym nie wiał na nią dmuchem,

By wschód zawczesny nie drażnił jej oczu. Wyżnia, jak pani, patrzy ze stolicy Na gród olbrzymi, olbrzymki-Łomnicy7),

Co błękitnieje w południa przezroczu.

Pomiędzy Wyżnią a nawałnic miastem,

Pod wałem z głazów, gdzie puszcze są chwastem, Pod wieżycami, gdzie z granitu dachy,

Osada z gromów, a z orłów szyldwachy,

Lśni nowotarskiej - doliny opona8),

W srebrnych potoków węże zapleciona, Tatrańskich borów cieniem narzucona.

Wysłana lasem głęboka dolina,

Po której stopniach nurt Łopusznej schodzi8),

Cały ten widok w jeden promień spina,

I do nog Wyżni w hołdzie go przywodzi.

Jeszcze ot! jedna chmurka przeleciała:

Las ciemny przejrzał, wystrzeliła skała;

Na skale jodła, i pięciu leżało.

Leniwy tuman oblał im podnóże,

Oni leżeli widziadłami w chmurze,

Jakby w powietrzu, z jodłą i ze skałą.

Brodate twarze, odzież ich jednaka:

Czerwono szyta guńka na opaszki;

Rzęsno jarzące szkiełka u kołpaka;

Kołczan na plecach, sążniowe wataszki, Szerokie pasy, za pasem topory.

Włos pokręcony w obfite kędziory,

Tu wisiał, w krasne wstążeczki ujęty,

Tam w skrzydła wiatru plątał swoje skręty.

Jak orle skrzydła, gdy za łupem świszczą.

Jak orle oczy, gdy nad łupem błyszczą;

Tak groźne, bystre i twarze i oczy Gości, co Wyżnię śpiegują z uboczy.

Rozbójnik Janosz spoczywał za niemi,

Głazem, co z wieków wjada się w pierś ziemi, Najgłębiej skryły w jodłowem zacieniu.

Znać go po wzroście, znać go po wejrzeniu. Żaden mu góral w niczem nie zrównywa;

Słynie jak Krywań! o nim Ludek śpiewa ,0):

Janoszu! dzielny góralu!

Zkąd ty wziął się na Podhalu,

Taki rosły, taki wdzięczny,

Taki silny, taki zręczny?

Ty wysoki, jak Łomnica,

Jak lawina, twa prawica,

Jako Tatry, twoje barki,

Jak lot gwiazdy, bieg twój szparki.

Zatrzymasz orła w obłoku,

Gdy mu utkwisz oko w oku;

Ty obejmiesz ten buk w borze,

Co go objąć trzech nie może.

Janoszu! dzielny góralu!

Zkąd ty wziął się na Podhalu?

Nie kobieta, ale skała Zrodzić nam ciebie musiała.

A dziś dnie jego życiem zbójców płyną;

Lód i przepaście jego dziś dziedziną.

Po ciemnych jamach z puhaczami mieszka,

Trop dzikiej kozy zwykła mu dziś ścieżka.

Co o nim prawią, w głowie się nie mieści,

Jak o straszydle krążą o nim wieści.

Tutaj ze mgłami spada na doliny,

Tu duchem zbiega nietknięte wyżyny;

Tutaj, od strzelców odważnych naparty,

Znika w szczelinie tak wąsko rozdartej,

Że się zaledwo gadzina prześliźnie.

Z wierzchów, gdzie kamień na proch się rozbryźnie, On żywo zleci, jakby skrzydłem ptaka,

Albo jak kozioł huśta się u krzaka.

Głos ludu twierdzi, że kochanka jego,

Którą jak stracił, nikt wiedzieć nie może, Przeobrażona w ducha niedobrego,

Tajemnie nad nim czuwa w każdej porze.

Bo trudno wierzyć, ażeby tak młody Przebył bez duchów tak wielkie przygody,

I jedno imię wdział, jak nawałnicę Grzmiącą a ciemną, na całą ziemicę.

Ten sam dziś przyległ lodem do kamienia,

I wbił przed siebie źrenicę zmartwiałą.

Pojrzyj mu w oczy, a w głębi spojrzenia,

Masz jego sławę, jego duszę całą.

»0j biada, biada! tym górom, tej głowie!« Wslrząsł wreszcie głową i ze skargą powie: "Jakże tu wszystko poszło na pustkowie! Wiecie? to pole gdzie młodzież zebrana On stos buduje, one stawy jasne,

On bór świerkowy — to moja polana11)! Kięjsi to wszystko było moje własne.

W górę, na lewo, niedaleko wody,

Między brzózkami stały me chałupy;

Dziś, na ich miejscu, przegorzałe słupy.

W prawo od chałup leżały zagrody.

On staw był kiejsi czysty jak krynica, Jedyna kąpiel i ryby bez miary.

Statku nie mogły pomieścić koszary12). Wszem smakowały mój ser i żętyca13). Największy płomień jarzał z mej bacówki14), Najgorsze kondle strzegły mojej trzody. Janosz był pieśnią na podhalskie ludy.

Kasia najradniej szła tu na borówki15).

Na prost za wodą, gdzie tam owa brzózka, Pierwszegom dostał od Kasi całuska.

] tak mi serce schwycił ten całunek,

Żem odtąd przy niej, jak przy owcy dzwonek, A ona przy mnie; odtąd trzódki nasze Razem do koszar, razem szły na paszę.

Ona śpiewaczka, jam gracz niepośledni,

Co zaśpiewała jam wygrał na flecie.

Długo, ach! długo żyli my tak w świecie, Jakby my w świecie żyli tylko sami.

Raz my nad wieczór rozbiegli się biedni:

Kasia coś rwała pomiędzy świerkami,

A ja usiadłem u owego buka,

Co tam na prawo, a pod nim zdrój płynie.

Ja gram i śpiewam, Kasia ku mnie huka;

W tern przeraźliwie wrzasnęło w gęstwinie.

A już się znacznie zgęścił mrok wieczoru; Rlada ze strachu, leci Kasia z boru:

Mnich! mnich! krzyknęła; serduszko jej bije16), Drży, jak blask w stawie, a ściska mi szyję. Źle! pomyślałem, alem ją pocieszał;

Mówiłem śmiało, a język się mieszał.

Dobrzem ja wiedział, że nigdy daremno Mnich nie nastraszy. A tymczasem ciemno, Kasi do domu wypadała droga;

Nielza już było puszczać pod noc samej,

Więc się potokiem razem przebieramy,

Aż pod wieś prawie, do Dziwo-żon jamy17). Pocałowała mię jeszcze nieboga Kiedym odchodził, prawi że bezpieczna,

I że nazajutrz znowu zemną będzie.

Nazajutrz czekam, doczekać nie mogę.

Com się nie pytał, com nie szukał wszędzie, Przepadła z wieścią; tajemnica wieczna,

Skradła bez śladu wszystko moje drogie, Najdroższe wżyciu. Ach! jakem ją kochał! Bliskie już były nasze zaślubiny.

Jakem ja bolał dla jednej dziewczyny!

Na jej spomnienie, jak dziecię, ja ślochał. Stwardniałem wreszcie, i płakać przestałem; Wszakżem już nie mógł być czem byłem przody. Nic się nie wiodło w gospodarstwie całem. Owies nie rodził, wymierały trzody,

Grad łąki trzepał, w gumna bił grom boży.

1 coraz gorzej, coraz było gorzej.

Gdziem się nawinął, nie przeszło bez zwady. Tak, żem już nie śmiał wyjrzeć między żywe. Cóż było robić? nie znalazłem rady,

Tylko porzucić miejsca nieszczęśliwe.

Więc resztę statku puściłem na wolę,

Na wieczny odłóg przekląłem to pole,

Spaliłem chatę, zwaliłem szałasy,

I, tak jak stałem, puściłem się w lasy. Myśliłem sobie: ha jak zbójca, może Między halami głową gdzie nałożę.

A jednak żyję! a po co? o Boże!“

Tak się rozwodził Janosz w słowach rzewnych, Złamane ręce sparłszy na kolana:

■ Ode dni kilku jakaś w duszy zmiana,

A w sercu ulga; jakaś chęć do krewnych,

Do ojcowizny. Idź, idź na Sobólkę!

Ciągle coś szepce; pójdę na Sobótkę, Rzekłem: Haj! pójdę! zobaczę raz jeszcze18) Swoją polanę, zręby swojej budki,

Może Bóg dobry chce skończyć te smutki, Może tam Kasię znajdę i popieszczę.

Teraz Bog tylko świadom, co mię czeka,

Czy bliskie szczęście, czy śmierć niedaleka!"

Zachód mdlej coraz śniegi hal pozłaca Ostatni odblask z cichych wód ucieka,

Spada na ziemię wieczoru powieka;

Ale na Wyżni rośnie gwar i praca,

Pnie się ku górze święty stos wspaniały. Dwanaście jodeł z gałęzi odartych,

Zetkniętych wierzchem, spodem rozpostartych. Spiczastą wieżą ku niebu powstały.

We wnętrzu jego jeży się chrósl suchy, Czterech górali głownię rozżarzyli,

Rozkołysali, chróstem upowili.

Podęli razem silnemi podmuchy.

Grają płomyki, jak żądła wężowe,

Wyjrzą co chwila z ogniska paszczęki;

Nagle rozjadły ogień wznosi głowę,

Rzuca się błyskiem na sterczące sęki,

Na niższych z razu czepia swe sztandary,

Oblata kłody, wyziera przez szpary,

A jad pod korę zapuszcza tymczasem;

Aż gdy zranione drzewa zapiszczały,

I w jasnych gwiazdach smolną krew polały, Ogień wzdłuż stosu posunął z hałasem,

Chwyta się szczytu, siada na stolicy,

Wyrzuca na świat setne dymu kręgi,

Potrząsa w niebo płomieniste wstęgi,

I już panuje całej okolicy.

Radosna wrzawa i huczne oklaski Przyjęły zewsząd pierwsze ognia blaski,

Na bór, daleko, spadła ćmów zasłona;

Młodzież góralska, od płomieni prędsza,

Stoi już, w koła tańczące spleciona,

Jak obraz z cieni urodzony wnętrza.

Dziewice w kwiatach, chłopcy z długim włosem, Gęśle i kobzy, fujarki i dudki19),

Wszystko to naraz uderzyło głosem,

1 grzmotnym krokiem do tańca Sobótki. Zalśniały widzom źrenice ciekawsze,

Ciekawszy Janosz wychylił się z cienia; Westchnął, podumał, i rzecze z westchnienia: »Hej! hej! dla czegóż ja nie ten sam zawsze? Ażebym dzisiaj, o moja rodzino!

1 ja ze swoją wystąpił piosenką."

Zgrzytnął: »o bodaj wieczną cierpiał męką,

Kto potępienia mego jest przyczyną.

Niech wieczne wieki piekło Izami gasi,

1 nigdy łaski niebieskiej nie zyska,

Jak ja nie mogę, bez mej lubej Kasi,

Do góralskiego przysiąść się ogniska!11 Żal tak łający, gorzki był jak piekła; Zaświadczy jemu łza, co z ócz pociekła. Lecz towarzysze skarg tych nie słyszeli;

A choć słyszeli, to nie zrozumieli,

Jakby to można, przez jedną dziewczynę,

Za życie zbójcy, oddać swą dziedzinę,

I jednym smutkiem, smutkiem po kobiecie, Struć swoje szczęście, zabić całe życie.

Jak rozkochani w stos patrzali oni;

1 Janosz, gorzką łzę z lica otarłszy,

Za tancerzami weselszy wzrok goni.

Szerzej i jaśniej, płaszcz ognia monarszy. Przejrzyste poły w około rozkłada.

W osobnym tłumie zebrali się starce;

Głos ich poważny, roztropna biesiada;

A oczy żywsze przy brzęczącej czarce.

Z nimi matrony i dzieci zasiadły,

1 czujne kondle przy nich się układły.

Do koła stosu mniejsze ognie świecą,

A każdy nową uciechę rozpala,

A każdy głośną opasany zgrają.

Pół-widne kształty za kształtami lecą;

To ćmą, to blaskiem, jak płynąca fala.

Plączą się koła, ogniska mrugają,

Połyska w ogniu topór tanecznika;

I zręczny skoczek ogniem się przemyka.

A w tem od starców głos o posłuchanie. Kiczora mówi; głowa dawno siwa;

Zamożny gazda na wielkiej polanie20),

Co ku wschodowi w piękne niwy spływa,

Z góry przezwanej mianem jego rodu21).

We czci on wielk.ej u swego narodu.

Na jego okrzyk błyśnie, mówią ludzie,

Więcej watażek niz ma owiec w trzodzie22). Dzisiaj już tańczą jego praszczurzęta.

A chociaż sprawy odwieczne pamięta,

Jednak, nikt dotąd nie postawi śmiało Swojego barku przed jego dłoń wprawną.

Raz Janoszowi tylko się udało Rozbroić starca, gdy ten z butą dawną Przysiągł oczyścić góry od tej zgrozy,

Napadł go w lesie, i chciał wziąć w powrozy. »Dzieci!” zawołał: >.taniec ja wasz chwalę, Chwalę te pieśni; ależ wy górale,

Wy dzieci Tatro w, co u wszystkich w sławie, Wstyd zapominać swej ziemi w zabawie.

Znam wiele świata; widział ja za młodu Nie mało ludzi, nie jedną opokę.

Kiedym przemierzał ślak do Carogrodu23), Gdzie się już morze zaczyna głębokie;

Lecz niema nigdzie gór, jak nasze hale,

Ani góralów, jak nasi górale.

Owóż o halach zaśpiewajcie dzieci,

Na nutę co lo od skał nazad leci.

A swemu kiedyś nasze plemię powie To, co wam wasi śpiewali ojcowie.* Roztropnym słowom radzi wszyscy prawie,

1 chętnie skłonni ku cichszej zabawie,

I ci i owi zbiegli się w gromadę,

I coby śpiewać złożyli naradę.

Po krótkim gwarze rozwarło się kole: Wyszły trzy dziewki, ze wstydu rumieńcem Kobzy i dudki obiegły je wieńcem,

Kobzy i dudki przegrały wesoło;

A gdy skończyły niedługą przegrywrkę, Dziewki z kolei zawiodły tę śpiewkę24):

Strzeżcie się o matki!

Tulcie wasze dziatki.

Pod okienkiem mara,

O zdobycz się stara:

Czapeczka czerwona,

Kosa rozpuszczona,

Ach! to Dziwo-żona.

Jako śmierć złośliwa,

A, jak wiatr, pierzchliwa, Podsunie#się skrycie,

Ukradnie wam dziecię,

I zniknie zdradziecko.

O matko! strzeż dziecko, Czycha Dziwo-żona.

Góralko nadobna!

Nie biegaj z osobna,

W zarosłej ustroni,

Strach stracha lam goni. Czapeczka czerwona,

Kosa rozpuszczona,

Ach! to Dziwo-żona!

Jako śmierć, złośliwa,

A, jak wiatr, pierzchliwa; Pochwyci cię w lesie,

Pod ziemię zaniesie;

Bez Tatrów, bez słońca, Zostaniesz do końca,

Jako Dziwo-żona.

Niebogo! Sieroto!

Włosy ci rozplotą, Czapeczkę nasadzą, Słodyczkę jęśe dadzą25); Dla twego serduszka,

Za drużkę, za drużka, Będą Dziwo-żony.

Dziewczę, biada tobie!

Ty przed śmiercią w grobie. Tańczą z tobą mary,

Twe hale, pieczary;

Jak Krywań wysoki,

Tak twój świat głęboki, Skoroś Dziwo-żoną.

Ucichły kobzy, ucichły i dudki,

A ledwo skonał dźwięk ostatniej zwrotki, Gęśl zadzwoniła, i śpiewanie dzikie Zlało się w cichszą i milszą muzykę.

Szczęśliwe oczy, szczęśliwe kroki,

Co świat Dziwo-żon na widzieć mogą. Alabastrowe wszystkie opoki,

Najdroższy kamień leży pod nogą.

Wszystkie lam wody płyną kryształem;

Każda kropelka spada perełką;

Mosty ze złota w państwie ich całem,

A z dyamentu każde światełko.

Wielkie, pod niebo, są nasze skały;

Perłami, rosy toczą się nasze,

Nasze potoki, jako kryształy;

A, jak noc, świeże bory i pasze.

Bo u Dziwo-żon nasz się kraj kluje;

Bo u nich każdy zdrój się poczyna, Bo je wypieszcza, bo im wartuje,

Dzika, podziemna, lecz hal rodzina.

» Słyszycie?® Janosz rzekł do towarzyszy:

»Jaką tam gędźbę wyprawują dziwy 26) ? Słyszycie bracia?® powtórzył strwożony.

I miał przyczynę; bo we wdzięcznej ciszy, Która śpiew pieści, podniosły się wrony,

1 rozpuściły nagle krzyk chrapliwy;

Gacki pisnęły, w gwałt huknęły sowy27); Ponurych wilków rozległo się wycie;

Ciężkich gałęzi kolatnęło bicie,

Jak żeby wicher przeleciał zimowy,

I echem śpiące szczeknęły parowy.

Janosz rozgląda, słucha, duchem trwoży,

A nie zmiarkuje co ma trzymać o tern.

Słuch to do drzewa, to na głaz położy; Drzewo brzmi w głębi, skała drga łoskotem, Jakby gdzieś końskie kowało kopyto.

Nie rad ze słuchu, oka w pomoc wzywa; Chce powstać z miejsca, ale nagle siada,

I już nie słucha, nie słucha, nie bada,

Tylko zdumiały wpatruje się w dzi wa,

Które nie zawsze, nie wszystkim odkryto.

W cieniach zarośli, na granicach blasku, Jakby na ramach jasnego obrazku,

Żyjących twarzy, głosów mile brzmiących.

Skał zrumienionych, jezior pałających.

1 ugwieżdżony ogniami polany,

Powstaje w kolo widok pól-podziemny;

Duch tam, lub człowiek mignie na przemiany, To duch pół-jasny, to człowiek pół-ciemny. Między pnie świerków, między cienia smugi, Snują się gęsto postacie kobiece;

Czapki na głowach, w nieładzie włos długi, Rozwiana odzież, okopciałe lice;

U czapek sterczą bezkwietne paprocie;

A oczy świecą, jak w ciemnościach kocie. Czasem się skupią, czasem się rozbiegą;

I tu, i owdzie badają ciekawie,

Niby nierade, i rade zabawie;

W ich niepokoju coś dziwnie strasznego.

Wilki pod krzami czują się gromadą;

A w gęstwie wyższej nocnych ptaków stado.

1 wszyscy w płomień wpatrują się święty, Jakby go w oczy na cały rok brali;

Opodal wężów różno-barwe skręty.

Świeci odblaskiem zwierciadlanej stali,

Większy nad inne, i cudnej piękności,

Wąż, co ma grzebień złocistej jasności;

Królem on wężów, znany u górali28).

A w większym mroku, widziadła człowiecze, Na widmach końskich, mkną się lasem chyżo; Strzały na plecach, u bioder ich miecze,


Sobótka.    J

Czasem nad brzegi lasu się przybliżą,

I groźnym wzrokiem strzelą przez drzew śpilki. Oko ich wąskie, jako ślad iskierki.

I pierś i głowa, jak w owcy kołtunach.

Gdzie się przybliżą, odezwą się wilki,

Sowa ciekawie zaziera przez świerki,

I wrony krążą w śmiertelnych całunach.

Tu się pokażą, tu nikną w mrok głuchy;

A zawsze szybko i cicho, jak duchy.

Nieżywa głowa skacze w ślad za niemi29):

Z okiem rozwartem, z ustami ściętemi,

Zdaje się ciągle śpiegować ich ruchy.

To długie włosy, jak skrzydła roztoczy,

I bystrym ptakiem zagwiżdże w gęstwinie,

To znowu w skrzele długie włosy zwinie,

T rybą idzie w podziemne głębinie,

Aż znów z podziemi jak z wody wyskoczy. Alez-bo w ów czas, z.miio staroświecka! Dzisiejsze dziwy, dziwami nie były:

Grały widomie niewidome siły,

I pilnowały człowieka, jak dziecka.

W powietrzu, w drzewach, w kamieniu, pod wodą, Krewne spół-czucie ludzie znajdowali;

Bo nie gardzili na ów czas przyrodą;

Bo ją jak matkę znali i kochali.

Ścieliła powoli dziwnych głosów walka;

A koło stosu powstał okrzyk: »Salka!

Salka nam teraz zaśpiewać powinna.”

Na to wołanie wybiegła góralka,

Smukła jak jodła, niby sarna zwinna;

Żywe jej oko gra nurtem płomienia;

Śpiew jej słowiczy dzwoni od niechcenia,

A jednak skały zdaje się przeszywać,

A jednak światłem zdaje się rozlewać.

Cóż gdy dla śpiewu strun gęśli poruszy?

W ten czas myśl pieśni, smutna, czy wesoła, Wylała kształtem czarta lub anioła,

Porywa serce i tańczy po duszy.

Salka gęśl wzięła; przygrywek jej krotki;

Siada przy starcach, pojrzy po drużynie:

»Cóż wam zaśpiewam? o chmurnej dolinie30)!” I tak zaczęła, bez kobzy i dudki:

Roskoszna, jedyna,

Pochmurna dolina,

Dla całych Tatrów ponęta;

Lecz lasy i skały W krąg ją opasały,

1 brama z głazów zamknięta.

Roskoszna, jedyna,

Pochmurna dolina;

Od całych Tatrów kochana,

Lecz na niej mgły gęste,

I deszcze w niej częste.

Dolina często spłakana.

Bo w skalnej siedzibie W Dunajca kolebie,

Panuje straszny duch -potwór. Zgrzybiały zazdrośnik.

Dunajca miłośnik,

Wciąż patrzy za nim przez otwór

Poczwara złośliwa,

Szaleje do dziwa,

Jak tylko weźmiesz mu wody.

Za kroplę zląd biedną, Piekielne bezedno Potopem wre niepogody.

Siedziba szatana.

Skarbami zapchana;

W niej srebro, złoto, jak śmiecie Nie złota duch patrzy.

Od złota skarb rzadszy Tam leży — wieczne tam życie.

Kto dosyć wytrwały,

Aż w głębią pójść skały,

I na strach mocną ma głowę, Ten, za swoją dzielność,

Ma lam nieśmiertelność,

1 bierze skarbów połowę.

Lecz ducha złość wściekła,

Zatrzęsie dnem piekła,

Jak lylko drzesz się pod skałę;

Opada ulewa,

.    Wialr lasy wyrywa,

Głaz pęka, Tatry drżą całe.

Cudnie śpiew dzwonił w zasłuchanem gronie: Cudnie się błąkał echem rozbudzonem.

Same niebiosa przychylały skronie,

Rzęśnrej gorzały licem ugwieżdżonem.

Ogień Sobótki, jak południe, pała;

Na szczycie nieba północna drży zorza;

Rozdźwiek strun zagasł, spoczęła młódź hoża; Poważnych starców rozmowa ustała;

I było chwilę, jakby śmierć powiała,

Jakby świat dumał pół-nocną modlitwą.

Tylko Janosza spojrzenie się rwało,

Duszą, w spojrzeniu, w niepokoju całą;

Rwało, na duchów tajemniczą bitwą.

Kędy pod lasem, w przymroczonej łunie Król wężów świetnie złoty grzebień jeży,

Tam, głębiej, potwór na konia się sunie.

Stanął, przez chwilę śledzi okiem węża,

Potem łuk bierze, naciąga i mierzy.

Wąż się podnosi, łeb w górę wypręża,

Połyska wieńcem i groźnie zasyczy.

A w tem u łuka struna zaskowyczy,

Strzała zniknęła, dumny wąż upada,

Padając świsnął: od cnego świstu,

Z drzew przelęknionych leci chmura listu,

A zewsząd wężów i gadzin gromada,

Z liści z pod liści wysuwa się błyskiem,

Pnie się na konia, ze sykiem i piskiem, Dosięga jeźdźca, chwyta w sto obręczy,

I wszystko razem w dół się obaliło.

Krótko koń wierzga, krótko jeździec jęczy: Zniknęli oba pod wężów mogiłą.

Pisk, jęk, gwizd, łoskot! przykra to muzyka. Dla ciszy, którą dźwięki strun wypieszczą; Dziewicze koło ciaśniej się zamyka,

Wstrzęśli się może mimowolną dreszczą; Popłoch po wszystkich obleciał widomie.

Cyt! po gęstwinie znowu się coś łomie; Niepewne oczy w gęstwinę patrzały:

Szelest się zbliża, z gęstwy trzej wybiegli; Każdy na szczudle, jakie czasem służy Tutejszym ludziom do prędszej podróży. Radośnie klaśli ci. co Ich postrzegli: j>To Ludek, Ludek! długo nam żądany.„IJaj! haj!° zawołał Ludek, syn Michała,

Z rodu Garoszów; pierwszy gdzie są tany;

Rej wszem pieśniarzom, Podhalanom chwała,

A młody dziedzic na miłą polanę,

Gdzie skały, zamkiem zakopańskim zwane31)

Wieść o nim biega, że przy wody szumie,

W którym się huśta Dunajec maleńki,

Znalazł dźwięk, i myśl do pierwszej piosenki;

Dziś setne śpiewać i sam składać umie.

Piszczałkę jego słychać śród tysiąca,

Piosenka jego tak w serce idąca,

Ze starce nawet z łzami myślą o niej,

Ze samo echo przeciągłej nią dzwoni.

Każdy rad, każdy słucha go ciekawie,

1 on też chętnie przytomny zabawie,

Kędy za stare dzieje odśpiewane,

Łzy i oklaski może wziąć w zamianę.

Wszyscy w głos wielki witali go radzi:

»Cóż Ludek powie? zkąd ich Bóg prowadzi32)?“ Niepokój biega w spojrzeniach pieśniarza:

»Niech wam Bóg szczęści!" pomieszany powie: »Ja wraz z Maniowej. Licho nam zagraża33); Tatar na nasze następuje zdrowie.

Bądźcie bacznymi. Na mocnym Czorstynie,

Ode dni kilku, przez rozkaz starosty,

Kazano czuwać zamkowej drużynie;

Zawarto wszystkim i bramy i mosty!"

Starzy dumali; lecz młodzi górale,

Toporki w górę cisnęli zuchwale,

1 zawołali: »Co? w halach Tatarzy?

Któż to na nasze hale się odwTaży?

Kto się odważy na te bory, głazy,

Na te topory, bodaj na te razy?"

I groźnie wstrzęśli zaciśnione pięśeie.

Ale Kiczora, co rzecz widzi zdrowo,

Do serc gorących to powiedział słowo:

»Powoli dzieci! wielkie to nieszczęście,

Ten dziki Tatar, brzydszy od szarańczy.

Już on nie dzisiaj, jak świat wielki, tańczy. Kiedy z państw przegnał Knigę świątobliwą34), To i przez nasze wąwozy przejść zdoła!"

— „A czy z nich wyjdzie?" odparła młódź żywo „Bawmy się lepiej!" wołano do koła;

„Ludek też naszej pomoże ochocie.

Przy ich śpiewaniu zapomnim’ o trwodze.

Ludku śpiewajcie!" Pieśniarz był w kłopocie, Przystał nakoniec: „spieszno ja przechodzę;

Ale, co mogę, zostawię po drodze.

Strachem was witam, w strachu was porzucę,

O mnichu, bracia! o mnichu zanucę:"

Gaśnie zachód na obłokach;

Gwiazdy łamią się w potokach;

Kwiaty zroszone do snu opadły;

Lasy zciemniałe dumać zasiadły;

Drzymie ziemia cicha,

Nic nie uśpi mnicha.

Przez sen mówią śpiące góry;

Lśni księżycem głaz ponury.

Próchno się ogniem umarłym błyszczy, Sowy hukają, nietoperz piszczy;

Ślepa ćma się snuje,

Wszystko mnicha czuje.

Mnich posuwa lotem kozy,

Po przepaściach przez wąwozy;

Na sam szczyt drzewa śmignie wiewiórką; Krzaki najgęstsze przemknie jaszczurką;

Z głazu, mchem wyśliźnie,

Z wód, łososiem bryźnie.

Na wyżynie, na głębinie,

W wąskiej, jak włos, rozpadlinie,

W promyku rosy, w lijołka woni,

WTytryśnie widmo, wiatrem pogoni:

Gdzie nie pomyśl zajdzie;

Gdzie się nie skryj znajdzie.

Nie pamięta żaden żywy,

Kiedy wszczęły się te dziwy.

Kiedy się skończą, któż zgadnąć może? Polłum to licho, prosimy, Boże!

Mocą krzyża swego Zasłoń nas od mego.

r Oj dzieci! z mnichem nie trzeba żartować!“ Rzekła Plewina, staruszka ostrożna: d Kogo przydybie la mara pobożna,

Lepiejby temu żmiję pocałować.

Spotkanie mnicha tego narobiło,

Ze Janosz żyje Bóg wie po jakiemu!11

—    “Jakże to było? jakże to lam było? Powiedzcie, matko; będziem radzi temu.

Tej całej sprawy nie jeden z nas nie wie.«

—    "Ludek nam powie!" rzecze Salka żywa. •Oni go nieraz spominają w śpiewie,

Oni to znają. Niech Ludek zaśpiewa."

Na błagające spojrzenia dziewczyny,

Na zaklinanie skupionej drużyny,

Ludek rad nie rad ku ognisku wrócił,

I z wtórem kobzy tak znowu zanucił:

Ranna jaskółka na juhasów woła, Pstrokacieją Wyżni boki.

Czego Wyżnia tak pstrokata?

Czy jaki wicher dmie w Gewont wysoki33) I na sztuki go rozmiata?

To Janosz swój statek rozpuścił do koła. Dzwoni fujara, i śpiewek na drzewa, Idzie górami w sto śpiewek;

Któż te cudne pieśni składa?

Czy za górami sto góralskich dziewek. Stu góralom odpowiada?....

Tu pieśniarz uciął; pod palcem kobziarza, Pękły z dalekim jękiem wszystkie druty.

Ze środka lasu wypadł wicher luty:

Wyrywa jodły, słupem liści tarza;

Płomienie stosu kręci wiru śrubą;

Mroczy polanę chmurą dymu grubą.....

Każdy się tulił, wszyscy się pytali:

»Czem struny pękły? zkąd ten wicher luty? Czyście słyszeli, jak coś jękło w dali?

Byłoż to echo kiedy pękły druty?«

Wszyscy pytają, a nikt nie odgadnie.

Lepiej to widzi Janosz ze swojemi:

Zaledwie wicher z pod lasu wypadnie,

Jak przed gadziną skoczył on od ziemi,

Wrzasł przykrym jękiem, zbiegł na brzeg opoki, Wyciągnął palec, rozwarł wzrok szeroki:

»Czy wy widzicie, widzicie w kapturze?*' Opryszki milczkiem spojrzeli mu w oczy,

Polem po sobie z uśmiechem spojrzeli:

Bo nie widzieli, tylko wielką burzę,

Tylko słup wichru, co Iiściami toczy,

To nie ma dziwu, że się w duchu śmieli.

Janosz umilknął; drżały w piersiach słowa;

Oczy w słup stały, zawsze w jedną stronę: Widziadło stąpa liściem otulone;

Pod wielki kaptur całą głowę chowa;

Na piersiach leży długa broda siwa,

A trupia głowa siedzi na ramieniu,

Widziadło wichrem stąpa ku płomieniu:

Głowa z ramienia ptakiem się porywa,

Leci dmą w ogień, uderza piorunem,

I stos rozwala; widziadło brodacza Stos rozburzony poważnie przekracza,

Wlecze za sobą dyni i skry całunem,

1 burzą coraz dalszą w lasach znika.

Wszystko ucichło, Janosz się odcyka,

Jak po śnie strasznym: przeciera powiekę, Niepewnie w okrąg poziera i słucha,

1 sam do siebie przemawia po cichu:

»Czyż to ty byłeś? ty, nieszczęsny mnichu? Ciebież widziałem? haj widziałem ducha. Nieszczęście niesie! bliskie czy dalekie!

B.ada nam! komu? mnie czy im? pobiegę,

Polecę do nich, zawołani, ostrzegę,

Niech do dom idą, niech będą gotowi.

A będąż wierzyć? komu? opryszkowi?

Bajce o strachu? hej Janoszu! w drogę,

Tu niebezpieczno. Czekajcie! nie mogę,

Nie możem odejść! ich tutaj coś spotka,

A spoina dola, zawsze, zawsze słodka!«

Usiadł i czeka, niechaj co chce będzie.

Popłoch górali przewiał w burzy pędzie. Straszny to wicher, ale wżdy przeminął.

Stos gore znowu. Gdzież to Ludek zginął?

Czy nie ze sobą burza go porwała?

» Gdzież tani!® ktoś woła, »gracz to syn Michała. On rad że wreszcie od was się wywinął.

Zaledwo wicher ognisko rozmiotą!;

On się na szczudłach co żywiej wy dźwigał,

Aż zatrzeszczało tak dalej pośmigał,

Zawołał: * reta " a pewno chichotał." S6)

— >iNiech sobie lecą na szyi złamanie;

Jakoś i bez nich będziem mieć śpiewanie" Zawoła Salka: » niechaj lecą sobie.

Ja wam na oko, jak tam było, zrobię.

Wy tez Magiera świadom rzeczy całej.

Ja będę Kasią, i wedle tej skały,

Będę zawodzić, i jagody zrywać,

A wy Magiera pod bukiem usiądźcie,

Będziemy sobie wzajem przyśpiewywać.

A wy Nasieka starym mnichem bądźcie. Skryjcie się w gąszczu, i jak strach na Kasię, Wpadnijcie na mnie; ja powiem o czasie.

No pamiętajcież!" 1 w zaroślach ginie.

Antosz Nasieka w gunię się ubiera,

Jak w kaptur mniszy, i siada w gęstwinie,

A z pod buczyny tak nuci Magiera:

Cobyin ja dał! cobym ja dał!

Żebym we dnie i we mroku,

O zachodzie i o świcie,

Żebym całe, całe życie

Miał cię Kasiu przy swym boku.

Pół mej trzody jabym dał!

Magiera przestał i dudą wygrywa,

A za drzewami dziewczę się odzywa:

Miej dla siebie trzody swoje,

O bydło nie stoję.

Cobym ja dal! cobym ja dal! Żebym twoje piersi białe,

Jako wzgórki, uśnieżone,

A, jak puszek, wypieszczone,

Mógł dotykać życie całe.

Jabym ci polanę dał!

Śpiewak znów ucichł, i przygrywa w dudy. A dziewczę z gęstwy nuci jako wprzódy:

Miej dla siebie łąki swoje,

O trawę nie stoję.

Cobym ja dat! cobym ja dał!

Żebyś u tego zarzewia,

Na to łóżko jak kolebkę,

Złożyć chciała ciałko gibkie,

Jako pręcik kozodrzewia 3r).

Jabym siebie tobie dał!

Długo śpiew krąży, po przestworzu cichem, Aż od gęstwiny leci głos ze śmiechem:

Nie chcę trzody, nie chcę pola,

A twoja bądź w'ola.

Pieśń się skończyła; starzy lubowali; Młodzież to piosnkę to pieśniarkę chwali; Wszyscy czekają co nastąpi dalej.

Oh! i mnich wreszcie podnosi się, mruczy. Nagle do kola, zatętni, zahuczy;

Salka wypada, krzyczy, co tchu staje,

Utrącą siły, i mdleje śród drogi.

»Dobrze udaje!'1 krzyczą; »jak udaje!"

Ale wnet radość wrzasła gwarem trwogi: Stęknęły głazy, trzasnęły konary,

I jezdne zewsząd suną się poczwary;

Suną się błyskiem, zawodzą ponuro,

I nakrywają góralów strzał chmurą.

»Tatarzy, przebóg!" zagrzmiał głos Kiczory. Watażki w rękę! do góry topory!

» Górale do mnie! kto zdolny na opór.

Za mnie tu! za mnie kobiety i starzy!" WTysląpił naprzód, trzykrotnie zaśwista, Wypuści w górę, jak głownię, swój topór. Półkolem obok staje młódź barczysta,

A naprzód lecą i wrzeszczą Tatarzy.

Po owczych kudłach, otuleni nocą,

A ognie stosu po szablach migocą.

Przypisy do Sobótki.

i.

Sobótka. Uroczystość ludów słowiańskich, znana w różnych plemionach pod różnenii nazwami. Sięga najdawniejszych czasów, a w niektórych stronach trwa dotąd. Przypadała 24. Czerwca. Mieszkańcy jednej lub kilku osad, gromadzili się w pewne miejsce, nakładali wielki ogień, tańczyli około niego, śpiewali, czynili rozmaite wróżby, to skacząc przez płomień, to wianki na wodę puszczając. Były to istne słowiańskie igrzyska, lub święto ognia odziane uroczystą tajemniczością religii, i całym urokiem poezyi. Pojąłem ją w tym duchu, i wystawiłem w niniejszej poezyi. 0 Sobótce wspominają nasi kronikarze; z powodu Sobótki są pieśni Jana Kochanowskiego, które jednak przez naśladownictwo cudzoziemskiej literatury, nie dają o niej żadnego wyobrażenia. Jeszcze jedna uwaga względem Sobótki nie będzie zbyteczna. Zdaje się, że Sobótka, w czasach przynajmniej późniejszych, znaczyła to samo, co dzisiejszy obcy wyraz wigilia. Sobota była dniem poprzedzającym największe święto, jakiem jest niedziela, wcale więc logicznie nazwano dzień przed mniejszeini świętami Sobótką, czyli małą Sobotą, mniejszych uroczystości.

2.

Po wzniosłej Wy ińi osuwa się szczycie.

Wyżnia góra w paśmie leżącem nad Nowotarską doliną, równolegle do skalistych, najwyższych Tatrów. Stoi ona na gruntach wsi Łopusznej. Jej obraz w powieści wiernie jest wzięty z przyrody.

3.

Z niebios podhalskich uchodzi ulewa.

Tatry najwyższe, co są na granicy Węgier i Galicy i, noszą u mieszkańców tamecznych nazwisko hal. od hal, czyli pastwisk znajdujących się między niemi; dla tego podnóże Tatrów zowie się podhalem, a jego mieszkańcy podhalanami. Nazwisko to odnosi się do niewielu wsi, leżących pod samemi Tatrami.

4.

Sztandarem tęczy od Pienin powiewa.

Pieniny najwyższa góra skalista. W temze paśmie, co Wyżnia. Leży nad samym Dunajcem. Słynie jako przytułek św7. Kunegundy w czasie tatarskich wojen, oraz szczątkami jej zamku.

3

5.

l\,icą juhaski, hukają juhasi/.

Nazwisko pasterzy u latrańskich Słowian.

6.

Wy i ni a postawą Kluczek nie dosięga.

Kluczki góra na granicach łopuszańskich, najwyższa w swojem paśmie po Pieninach. Niepospolitej rozległości widok ją otacza. Na dniu pogodnym można z niej widzieć Kraków o mil jedenaście oddalony.

7.

Na gród olbrzymi olbrzymki-Łomnicy.

Łomnica najwyższa w Tatrach góra. Widać ją w całej okazałości od strony Węgier.

8.

Jani Nowotarskiej doliny opona.

Nowotarską doliną, zowie się kilkonastomi-lowa przestrzeń pomiędzy Tatrami; od leżącego na niej miasteczka Nowego-targu.

9.

Po ktorłj stopniach nurt Łopusznej zchodzi.

Łopuszna, jest to właściwie potok, utworzony z kilkudziesięciu mniejszych; źródło jego na szczycie Kluczek, a ujście w Dunajcu pod wsią Łopuszną.

10.

Słynie jak Krywań

Krywań, znajomy nam mniej więcej, po Łomnicy najwyższy szczyt w Tatrach. W Galicji widać go tylko ode wsi Suchy-ząb zwanej.

11.

To moja polana.

Każda łąka w górach między lasami.

12.

Statku nie mogły pomieścić koszary.

Górale tatrańscy, choć najwięcej do Krakowiaków zbliżeni, mają przecież mnóstwo oddzielnych, właściwych sobie wyrazów. Między innemi bydło zowie się u nich statkiem:, rogate, gruby statek; nierogate, drobny statek; domowe ptastwo, gadzina i t. p.

13.

TT szttn smakowały mój ser i żętyca.

Góry Karpackie w ogólności słyną z tego nazwiska serwatki. Jest-to właściwie mleko wszelkiego rodzaju, pomieszane i zwarzone przy ogniu.

14.

Największy płomień jurzał z mej bacówki. Bacówka, buda pasterska w górach.

15.

Kasia najratlniej szła tu na borówki..

Jagody leśne na drobnych krzewinach, zwane gdzie indziej czernicami.

16.

Mnich! mnich! krzyknęła.

Widziadło mnicha grające w tej powieści znaczną rolę, objawiało się w samej rzeczy w tych okolicach przed laty jeszcze kilkudziesiąl. Powsla-

3*

wato najczęściej z wody. Inne o niem szczegóły zawarte są w samejże powieści.

17.

Aż pod wieś prawie, do Dzitco-żon jamy.

O Dziwo-żonach sama powieść obszernie mówi, a zawsze na podstawie podania. Widziałem pod Łopuszną ich pieczarę od lat kilkunastu zawaloną kamieniami.

18.

Rzekłem: haj! pójdę

Haj! u góralów słowo twierdzenia: Tak, tak jest!

10.

Kobzy i gęsie, fujarki t dudki.

Niektóre z tych narzędzi, dotąd się znajdują między góralami, innych używanie przeminęło alem je wprowadził, bo myślałem o wieku XIII; a wprowadziłem je, podług ich opisu z dawniejszych czasów; i tak: dudami zwała się wprawiona dudka w skórzany mieszek, który dla wydania głosu przyciskał się pod pachą. Kobza, rodzaj gitary, z kilką drucianemi strunami; fujarka, piszczałka pasterska, flet, dmie się w otwór u wierzchu, fletnia, z boku; gęśl tylko pozwoliłem sobie wyobrazić taką, jak ją dziś widujemy.

20.

Zamożny gazda na wielkiej polanie.

Gazda w dyalekcie góralskim to samo, co u nas gospodarz, kmieć.

21.

Z góry przezwanej mianem jego rodu.

Kiczora, góra łącząca Wyżnię z Kluczkami; pośrednia między obiema, co do wysokości, zowie się inaczej Ciaski.

22.

Więcej wataszek niż ma owiec w trzodzie.

Wataszka, siekierka góralska, na długiem drzewcu osadzona, służy razem do podpierania się; zowią ją także ciupaga.

23.

Kiedym przemierzał ślak do Carogrodu.

Przemysł i handel zawodzi górali w dalekie kraje.

24.

Dziewki z kolei zawiodły tę śpiewkę.

Powinienem raz na zawsze upewnić czytelników, że wszelkie podania, wyłożone w powieści, są wiernym przekładem podań krążących pod Tatrami.

25.

Słodyczkę jeść dadzą.

Jakie-to ziele, które Dziwo-żony bardzo lubią? o tern przekonać się nie mogłem.

26.

Jaką tam. gędżbę wypruwają dziwy.

Gędźba, stary wyraz, to samo, co dziś muzyka

27.

Gacki pisnęły, zo gwall huknęły sowy.

Gacek, nietoperz.

28.

Królem, on wężów, zwany u yórali.

Podług górali, wąż len istnie rzeczywiście. Ma mieć barwę nadzwyczajnej piękności, a na głów ie grzeby k do korony podobny. Napastowany wydaje gwizd donośny, a tysiące wężów przybywa mu na pomoc.

29.

JSieżywci, głowa skacze w ślad za niemi.

Ta głowa bez reszty ciała, obrosła bardzo długiemi włosami, błąka się do dziś dnia po łopuszańskich polach.

30.

Cóż team zaśpiewam? o chmurnej dolinie.

Kościeliska dolina, ma dzisiejsze nazwisko dopiero od porażki Tatarów, wprzódy więc inne mieć musiała; dowolnie nadałem jej miano: pochmurna, z przyczyn w pieśni wyłożonych. Ze źródła o którem pieśń spomina wypływa Dunajec, czarny.

31.

Gdzie skały, zamkiem zakopańskim zwane.

Nie raz można między górami trafić na masę opok, wyobrażających w całości swojej obwarowane miejsce. Do rzędu takich zjawisk należą skały w Zakopanem, i z tego powodu zamkiem zakopańskim nazwane. U ich podnóża wytryska w kształcie kilko-sążniowego wodospadu źródła białego Dunajca.

32.

Cóż Ludek powie? zkąd ich Bot/ prowadzi.

U wielkiej części pokoleń słowiańskich, zaimek użyty w trzeciej osobie liczby mnogiej, znaczy uszanowanie dla lego, do kogo się odnosi. Górale służą za przykład tego.

33.

Ja wraz z Maniozcej

Ogromny garb tego nazwiska, w temże paśmie co Kluczki i Pieniny. Wieś Maniowa leży nie daleko tej góry na drodze z Czorstyna do Nowego-largu.

34.

Kiedy z państw przegnał Knigę świątobliwą.

Jest tu mowa o św. Kunegundzie, uciekającej przed Tatarami do Węgier.

35.    ,

Czy jaki wicher dmie w Gewont wysoki.

Gewont góra uderzająca kształtem nagiej ściany, leży między Zakopanem, a Kościeliskiem.

30.

Zawołał: reta! a pewno cliichotuł.

Rela, to samo, co gwałtu, wyraz ludu polskiego.

37.

Złożyć chciała ciałko gibkie,

Jako pręcik kozo - drzewia.

Rośnie się po że jak


Kozo-drzew’, rodzaj karczyslej sosny, w najwyższych roślinnych strefach. Ściele ziemi tak gęsto, prętami tak gięlkiemi, w sieć można się weń uwikłać.


Czcionkami C. H. Storclia i Spółki w Wrocławiu.

k£(i.

mmi

" tei# ri



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IMG053 53 * nakładu par? wodnej wdmuchiwanej pod ruazt czadnicy. Zakłada się również, że cały azot w
69940 IMG?00 (2) 1 1H Kfiftnu ł-lenric,Ograniczenia nakładane na Internet Sforżuty pod adrpsem Inter
calvi Roberto Calvi, „bankier Boga", którego znaleziono powieszonego pod jednym
Dialogue 1 iIct mc hast a look at... - picił ;‘f p<nwołi,iespojrzę na... : j improscd - pod wrai
SDC17247 24 Rozdział L Stygmatyzaga społeczna. Wprowadzenie;f§
DSCN9705 XXXVI ATAKI NA ROMANS „Książki zbójeckie51. Badaczom nie udało się dotąd odnaleźć powieści
page0949 941Stadnicki — Stael-Holstein który poprzedził wielce gruntowną pracę jego pod napisem: Pog
Magazyn4901 O. Napis 15911 BENEDIC , DOMINI * DI
Magazyn4901 O. Napis 15911 BENEDIC , DOMINI * DI
żamierżał, przydał autor później roku 1509 jako kśięgę szóstą pód napisem i O diWAo śei ziemie a
IMG686 (2) 668 MONOLOG wEWH pod tym względem takie jego powieści, jak Zmierzch świata (1962), Zasypi
s462 462 Poznaj Linux korzysta z nakładki XI1 lub lynx, jeśli działa w trybie tekstowym. Następnie u

więcej podobnych podstron