74 POLOWANIE NA POTWORY MORSKIE
Wieczorem dnia, w którym złowiłem raję, w powrotnej drodze zaskoczyła nas burza. U podnóża gór codzień w tym czasie szalały burze z grzmotami i piorunami. Ledwie odbiliśmy od brzegu, zadęła znienacka gwałtowna morka i odrazu spiętrzyła fale. Niebawem po morzu przewalały się grzywacze. Fala załamała się nad nami i zalała łódkę. Jedną ręką trzymałem wędkę, a drugą uczepiłem się zalanego czółna. Na szczęście wywrotki krajowców nie toną. Kolebaniem wyplusnęliśmy z czółna tyle wody, ile się tylko dało, potem wleźliśmy do środka i wyczerpaliśmy resztę. Straciłem przytem dwa doskonałe noże i inne przybory, ale ocaliłem wędkę. Griffiths zaś uratował mój 303 kalibrowy karabinek wojskowego typu, który od pewnego czasu stale zabierałem na połówr.
Nagłe, potężne wiatry stanowią, nawiasem mówiąc, jedno z największych niebezpieczeństw połowu na wodach podzwrotnikowych.
Zwróciłem szczególną uwagę na dżeki i w ciągu paru dni złapałem ich kilka, ale nic szczególnego mi się nie trafiło. Były to sztuki po 38, 40, 47 fantów wszystkiego.
Choć nie nadeszła jeszcze pora deszczów, mieliśmy potem gwałtowną burzę z prawdziwą tropikalną ulewą. Ołowiane chmury, które nawiało nagle, oberwały się. Mieliśmy wrażenie, że świat tonie. Ulice zamieniły się w rwące strumienie. Na milę od brzegu morze utraciło swój zwykły niebieski kolor, tyle spłynęło z lądu wód mętnych i mulistych.
Rzeka toczyła ogromne wody, choć trwało to stosunkowo krótko, 2 do 3 godzin, podczas trwania samej ulewy. Burza musiała nagnać ryby w ujście rzeki, gdyż na drugi i trzeci dzień po niej widziano tam gromadę wielkich dżeków. Następnego ranka byliśmy już na stanowisku. Zarzuciłem możliwie najbardziej łakomą dla dżeków przynętę i zmieniałem ją co czas pewien, ale wszystko napróżno. Nie chciały brać, choć dokoła co parę minut któryś z tych drapieżników rzucał się