Otyli całkiem prawdziwe, trudno dać porękę,
*• A kto o fałsz pomówi, nic wyzwę na rękę;
Bo tu nic Zgoła własną nie nadstarczam głową,
A com z giermka usłyszał, oddam słowo w słowo. r' Giermek żąś tak powiadał: «Księżna sfrasowa na v*~f>ługo błagała męża padłszy na kolana,
Ażeby na kark Litwie nie zwal nieprzyjaciół;
Ale on tak się w gniewie uporczywy zaciął,
Iż jej prośby z szyderczym słuchając obliczem,
„Nie i nie** odpowiadał i odprawił z niczem.
Sądziła go przekonać łacniej w innym czasie;
49 Rozkazała posłańców* zatrzymać w tarasie Lub za mury wyprawić.! Wyprawiłem cicho; Zbłądziliśmy oboje, a stąd całe licho. I Bo kom tur, odpowiedzią twardą zagniewany,
Miasto posiłków niesie ogień i tarany.
Kiedym o tej nowinie uwiadomił panią,
Biegła znowu do męża, ja z daleka za nią.
Weszliśmy; ciemno było w komnacie i głucho,
Książę strudzony zasnął na oboje ucho;
Stanęła podle łoża, lecz nie śmiała budzić,
*• Czy nie chcąc darmo prosić, czy sennego trudzić.
Ale wrychle na obrot rzuciła się nowy:
Bierze szablę, książęciu leżącą u głowy,
Pancerz kładzie, mężowski płaszcz na piersiach zwiesza I lekko drzwi przemknąwszy na ganek pospiesza.
Mnie srogo zakazuje o niczym nie gadać.
Koń już był osiodłany; kiedy miała wsiadać,
Szabli nie obaczyłem przy jej lewym boku,
Zapomniała przypasać lub zgubiła w mroku.
Biegnę, szukam, powracam, aż zamieniono wrota;
M Patrzę oknem, niestety! już za bramą rota.
Strach mię ścisnął, jakobym obrzucan żarze wiem, Myślę, pocę się, kręcę, co mam począć, nie wiem.
Widać blask i grzmot działa rozlega się w dali; Zrozumiałem, że z Niemcy bitwę zagajali.
Wkrótce Litawor, czyli dosyć mając spania,
Czy zbudzony łoskotem, zerwał się z posłania,
Woła, klaszcze i woła; ja, drżący ze strachu,
Wsunąłem się na klęczkach w ciemny zakąt gmachu; Widziałem, jako szukał oręża i zbroje,
70 Kołatał we drzwi, skoczył na księżny pokoje,
Wrócił, wyłamał rygle, wyleciał na ganek.
Ja do okna (a już się zbierało na ranek);
Książę spoziera wkoło i nastawia uszy,
I krzyczy, ale w zamku nie ma żywej duszy.
Potem na dół jakoby nieprzytomny sobie Skoczył, gdzie stały jego rumaki przy żłobie;
Wyjechał ku okopom, wstrzymał się u wałów,
Słuchał, skąd zgiełk uderza, skąd ogień postrzałów,
A wypuściwszy wodze, lotem błyskawicy 80 Przez dziedziniec, most, bramę pędzi ku stolicy.
Ja w oknie patrzę, czekam niecierpliwie końca.
Wszystko ucichło, zgasło koło wschodu słońca.
Wraca Litawor, Rymwid; i Grażynę z łęku Wysadziwszy omdlałą dźwigali na ręku.
Strach wspomnieć: kędy stąpią, krwawy strumień pryska. W pierś ciężko zaraniona i skonania bliska,
Padła niema, to nogi ściskając książęce,
To załamane k*niemu wyciągając ręce:
„Przebacz, mężu mój, pierwsza i ostatma^dradaT”-^-90 Książę płacze, podnosi, zemdlona upada.
Skonała. — Wstał i odszedł, i rękami oczy Zakrył, i stał. — Ja wszystko widziałem z uboczy.
A gdy z Rymwidem jęli kłaść na łoże ciało,
Umknąłem. — Wiecie wszyscy, co się dalej stało*.
43