122
prowadzić może; uważałem bowiem dla Zakopanego za ubliżające dać się obcym przewodnikom po Tatrach o-prowadzać, a prawdę powiedziawszy nie spodziewałem się nigdy tak trudnych przejść, jakie na Gerlachu nas czekały. Próżna ta ambicja tern bardziej podnieconą została, gdy w Szmeksie na zapytanie moje o przewodnika usłyszałem odpowiedź: „Es ist ohne Fiihrer unmó-
glich!“ Na takie dictum acerbum odpowiedziałem: Zobaczymy! W duszy zaś pomyślałem: Spiżacy nie będą przecież Zakopańców uczyć po Tatrach chodzić!
Nocleg w Felce wypadł nad wyraz miło. „Noc nad niż-szem jeziorem była tak piękną, jak rzadko kiedy w Tatrach się zdarza; dodać winienem, iż w wesołem towarzystwie, szczególniej przy niezrównanym humorze dr. Chałubińskiego czas szybko mijał. W samej Wielkiej przyłączył się do nas p. Kleczyński, akademik, nie pamiętam już z jakiego uniwersytetu niemieckiego, który piękne ukraińskie dumki śpiewał i kozaka tańczył11. Raniutko wyruszono w drogę. Prowadził Szymon Tatar. Niestety, po upływie paru godzin przekonano się naocznie, iż znaleziono się wśród bezdroża, iż dalej iść nie sposób. Nie było innej rady, tylko wracać. „Przyznam się otwarcie — pisze ksiądz Stolarczyk — że dobry humor nas opuścił i przeciągnęły się twarze. Pomyślałem sobie, iż wielki błąd popełniłem, zdając przewodnictwo na kogo innego; trzeba mi było wpierw dobrze rozpatrzeć się koło siebie i rozpoznać dokładnie położenie miejsca. Ale,_ jak to często w życiu się powtarza,, lekceważony Gerlach pomścił się naszą porażką11. Była już godzina pierwsza po południu, a więc za-późno, by marzyć jeszcze o wyjściu na szczyt, zwłaszcza, iż i niebo nie wróżyło pewnej pogody. Wobec tego, na wniosek „Jegomości11 puszczono się kotliną w górę, w nadziei, iż może tam znajdzie się jakie łatwiejsze przejście.
Im dalej zapuszczamy się w kotlinę, tern większą
widzimy niemożność dostania się na wierzch Gerlachu. Zdawało nam się, iż od lewej strony będziemy mogli wyjść na prawy cypel, wysunięty cokolwiek na północ: w tym więc kierunku co tchu stało w piersiach pięliśmy się do góry. Wyprzedził nas wszystkich zwinny w nogach p. Chałubiński. Dlatego zaś udaliśmy się w tę stronę, że z lewego cyplu w znacznej wysokości zauważyliśmy tam możebność przejścia. Byliśmy już może 7000 stóp np. m., a p. Chałubiński dotarł do samej krawędzi boku: drudzy towarzysze usiedli trochę niżej, bo zmęczenie dało się wszystkim dobrze we znaki. Wtem słyszymy głos pana Chałubińskiego: „Chodźcie podziwiać cuda natury11. Me chcieliśmy zrazu usłuchać, ale na silne nalegania daliśmy się wreszcie namówić. Gdyśmy więc z wielkim trudem do tej krawędzi dotarli, odezwał się pan Chałubiński: „Popatrzcie tern oknem11. Posłuszni wezwaniu wsuwaliśmy głowę po kolei w ową zdała nieznaczną szczelinę, a kto tylko przez nią wyjrzał, nie mógł się od cudownego widoku oderwać, który się zdumionym o-ozom przedstawiał; była to dla każdego z nas nader miła niespodzianka, a wszelkie przebyte trudy i mozoły hojnie tym widokiem ze skalistego okna wynagrodzone zostały.
Połamane słupy granitowe, spadające jedne na drugie, utworzyły takie dziwne czworokątne okno, iż w jego framugę człowiek wdrapać się i wygodnie rozłożyć może. Nadzwyczaj szeroka, prawie pionowo ścięta skała, obrócona do widza, a przedzielona od Gerlachu wązką doliną, zakrywa prawie cały widnokrąg. Skała ta, zwana Żelazne Wrota, poszarpana jest cała i najeżona iglicami, jak olbrzymi grzebień. Za Żelaznemi Wrotami wznosi się Wysoka węgierska, czarna, jak omszała butelka, a obok niej sterczą inne dziko i fantastycznie poszarpane i prostopadłe ściany, które patrzącego nań ti-wogą przejmują i zarazem wprawiają w zdumienie. Ten przedziwny, magi-