0010701

0010701



104

Różnobarwne liście, jak kwiatki z niewinnych padające rącząt podczas procesji, spływają z koron drzew, zaścielając spód lasu puszystym dywanem. Lekka mgła, jakby delikatne chmurki wonnego kadzidła unoszące się z turybularza pod sklepienie świątyni, wije się wśród gęstych, zielonych koron jodeł i sosen iglastych. Z uczuciem nieomal nabożnem kroczy myśliwy tym duktem ku obszernej haliźnie wśród głębokiej kniei. Tu bowiem najgrubsza zwierzyna łowiska lubi wychodzić: jeleń i dzik, potentaci lasu.

Dobrze ukryty w krzaku jałowcowym przysiadł łowiec. Po lewej ręce rozpościera się halizna, niskiemi krzami gdzie niegdzie upstrzona, piaszczysta zresztą, mchem i wrzosem porosła; po prawej wznosi się rzadkim lasem pokryte wzgórze, poza którem błotnista łąka wypełnia wąską dolinę. W zakątku tym od dawiendawna co rok, około św. Michała, jelenie odbywają rykowisko.

Myśliwy czatuje pełen oczekiwania, najmniejszy ruch nie zdradza jego obecności, siedzi jak skamieniały, ledwie śmiąc dychać. Haliznę zamykają na widnokręgu ciemne ściany wysokiego lasu. Wierzchołki drzew poczynają żarzyć się w promieniach wschodzącego słońca, podczas gdy w głębiach boru tumany mgły wloką się jeszcze, powoli opadając, i wilgną powłoką okrywając krzewy leśne, mchy halizny i wypłowiały kobierzec łąk W dolinkach między wzgórzami.

Od ciemnej ściany lasu zagrzmiał nagle ryk jelenia — z głębia leśnych odpowiada echo. Ryk powtarza się. Echo gra znowu, lecz razem z echem słychać gniewną odpowiedź drugiego potentata kniei dochodzącą z doliny za wzgórzem. Wyzwanie zostało przyjęte. Dwaj rywale gotują się do rozprawy walnej, lecz obaj dotąd niewidzialni dla oka ukrytego Strzelca. ,,0-o-oah“ grzmi od ściany lasu, lecz tym razem już znacznie bliżej — ,,ó-o-o-oah‘‘ odpowiada równie potężnie przeciwnik za wzgórzem — słychać zarazem silne uderzenie oręża1) o krzaki, czy gałęzie drzew.

Ryki, jakby wzajemne urągania się i drażnienia rycerzy starożytnych sposobiących się do walki, grzmią coraz groźniej z rosnącą zaciętością, z coraz większą wściekłością. Rywal z za wzgórza trzyma się wciąż na tem samem miejscu; przeciwnik zaś przebył już widać większą część gołaźni, bo głos jego brzmi nie dalej niż na sto kroków od wzgórza—on sam jednak niewidzialny, spowity w kłęby mgły. „Ooooah“ ryknął znowu groźny rywal za pagórkiem. Tego było już nadto przeciwnikowi z halizny. W pełnym galopie sadzi ku pagórkowi, w mig dociera na wierzch wzgórza i znika za wyżyną. — Wszystko to od-

wieńca.

i


Wyszukiwarka