55424 ScannedImage 16

55424 ScannedImage 16



drugiego roku. Stojące tam szałasy, od dłuższego czasu nie używane, rozpadły się, wieżyczki obserwacyjne runęły, a kilka kiełków przywołanych do życia odrobiną deszczu uschło natychmiast, pod palącymi promieniami słońca. Iko-wie do rozpalania ognia używają wdąż dwóch suchych patyków, kręcąc obiema rękami szybko jeden z nich, którego koniec tkwi w nacięciu drugiego, przytrzymywanego stopą. Tarcie w ciągu kilku sekund wywołuje dym i wystarczy trochę suchej huby, żeby ogień strzelił płomieniem do góry. Takich ognisk rozpalano wszędzie sporo i nikt nie starał się ich kontrolować. Niektóre rozprzestrzeniły się na gęsto zalesioną część góry Morungole. Pożar obrócił wszystko w popioły i zniszczył kilkanaście uli, ale nikt się tym nie przejął.

Zbieractwem zajęli się teraz również mężczyźni i podobnie jak kobiety wędrowali po górach albo w dół do doliny Kidepo w poszukiwaniu dzikich owoców i jagód. Wygrzebywali także z ziemi jadalne korzonki, ścinali kwitnącą trawę, młócili i zjadali nasionka. Dążenie do tego, żeby jak najprędzej zjeść zdobyte pożywienie, stawało się często przyczyną dodatkowych cierpień. Widziałem, jak kobiety pośpiesznie młóciły kamieniem trawę na swoich okryciach ze skóry i natychmiast wpychały do ust wymłócone ziarenka, bez zwilżania ich nawet wodą, nie mówiąc już o gotowaniu. Mogło się to skończyć bolesnymi i niebezpiecznymi kurczami żołądka, ale konieczność jedzenia w pośpiechu i ukradkiem, a ponadto stały brak wody były istotnymi czynnikami w życiu codziennym Ików. Dla mieszkańców wszystkich siedmiu wiosek z Pirre najbliższy wodopój był pod świętym drzewem, a i ten czasami zamieniał się w błotnistą, brudną sadzawkę. Wodopój leżący powyżej omijano z obawy przed lampartami. Pozostawał jeszcze jeden, w Wąwozie Pirre wiodącym do Kidepo, i ten ceniono najbardziej, bo miał najlepszą wodę, nie każdy jednak mógł z niego korzystać. Żeby się do niego dostać, trzeba było pokonać kilka wzniesień i spadków terenu, co mnie przyprawiało tylko o za-dyszkę, ale starszego wiekiem łka, mającego o połowę mniej lat ode mnie, mogłoby przyprawić o śmierć. Końcowy etap drogi, stumetrowy spadek w skalistą gardziel, wymagał siły i zręczności, a jeżeli o mnie chodzi, to za pierwszym razem także i odwagi.

Na dnie wąwozu znajdował się otoczony głazami zbiornik wody i poza rozlanymi wokół kałużami woda była w nim stosunkowo czysta. Ponieważ wąwóz był wąski i głęboki, słońce dochodziło tu tylko w południe, najwyżej na godzinę, i można tu było odpocząć w chłodzie. Okazało się, że istnieje milcząca umowa, iż rano kobiety mają zbiornik dla siebie — jeszcze jedna nikła oznaka instynktu społecznego Ików. Schodząc na dół starały się coś zebrać, a jeżeli im się poszczęściło, gotowały i jadły nad wodą. Ale nawet wtedy każda z kobiet kryła się za osobnym głazem i pochylając się nad własnym ogniskiem jadła łapczywie i w odosobnieniu. Największy problem stanowiło to, że bardzo rzadko można było znaleźć równocześnie, czy choćby blisko siebie, żywność i wodę. W okresach dostatku jadła kobiety nosiły wodę i to, co zebrały, do wiosek, gdzie w zagrodach gotowały i jadły, albo — co jednak należało do wyjątków — mężczyzna i kobieta dzielili się pracą, jedno zbierało żywność, drugie szło po wodę. Podczas suszy po wodę trzeba było iść czasem dobrych osiem kilometrów od wioski, a biorąc pod uwagę górzysty i urwisty teren, na taką wyprawę traciło się cały dzień. Przypadki współpracy małżonków, mimo że rzadkie i nigdy nie obejmujące dzieci, były ważne, gdyż podtrzymywały tak niezbędne w małżeństwie zaufanie.

Najczęściej jednak pary małżeńskie rozstawały się rano, a spotykały wieczorem, jeżeli w ogóle się spotykały. Niektórzy odchodzili bardzo daleko i pozostawali poza domem przez całe dnie, a nawet tygodnie w poszukiwaniu przede wszystkim wody, a następnie pożywienia. Wodę można było czasami znaleźć kopiąc w ziemi dół głębokości około pół meti'a. Jeżeli się trafiło na odpowiednie miejsce — a wskazywała je częstokroć siedząca na ziemi gromada motyli — taki dół dawał rano pół kubka wody, a wieczorem drugie pół. Właściciel dołka zakrywał go trawą i szedł na poszukiwanie żywności, a wieczorem wracał, żeby napić się wody. Taka ilość wody nie wystarczała wprawdzie, żeby utrzymać się przy życiu, ale pomagała przetrwać krytyczne chwile. W ten sposób uratowała się od śmierci stara Nangoli. Idąc na przeciwległy kraniec doliny Kidepo, gdzie było więcej żywności i wody, zrobiła trzy takie dołki i przy każdym z nich odpoczywała. Nabrała w ten sposób sił do dalszej drogi. Ale musiała zostawić swojego męża, Amuarkuara. Żadne z nich nie miało dość siły. żeby przynieść wodę z któregoś z wodopojów w Pirre, a ich troje dzieci wraz ze swoimi

117


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
74187 ScannedImage 16 (3) 30 Albowiem w Chrystusie Jezusie obrzezanie, cmi jego brak nie mają żadneg
Untitled Scanned 16 32 - niu tzw. operacji akieJania - łączeń par iloczynów lub sum, różniących się
ScannedImage 16 POSŁANIE MAHOMETA otrzymania patronatu nad Burajrą. Zgodnie z radą Proroka Burajra s
ScannedImage 16 - 126 Taka Interpretacja mitu dawała podstawę do pasywnego oporu ludności względem a
ScannedImage 16 40 Wprowadzenie władał językiem. Widać stąd, że problem znaczenia słowa jest faktycz
ScannedImage 16 Aborygeni i antropologowie 19 -    okolice zatoki Adelaide, -  &
ScannedImage 2 1 16 GWIDO ZLATKHS Dla zilustrowania jak trudny jest tekst talmudyczny, i jak finezyj
elementarz teksty do czytania metoda sylabowa (105) iNa wsi Emilka uwielbia wakacje na wsi. Co roku
ELEMENTARZ TEKSTY DO CZYTANIA METODĄ SYLABOWĄ (112) Na wsi Emilka uwielbia wakacje na wsi. Co roku
Prawoflospodarcze Zbiór odpowiedzi na kolokwium ustne ia drugiego roku aplikacji radcowskiej n 2IR r
2011 12 16 36 55 *---- IK i B    tam %xxni ^    T

więcej podobnych podstron