i śpiewny głos kucharza-Murzyna, i znowu jej głos, wyraźny i opanowany, jakim wydaje polecenia przed wieczornym posiłkiem.
Słońce zniknęło za skalistym grzebieniem, zamykającym główny występ płaskowyżu.
Siedząc w jednym z foteli miejscowego wyrobu, zwrócona twarzą ku dolinie, A... czyta powieść, pożyczoną wczoraj, o której rozmawiali już w południe. Czyta nie odwracając oczu, póki starcza dziennego 'światła. Potem unosi głowę; zamyka książkę, odkłada ją na podręczny, niski stolik — i pozostaje w tej samej pozycji, ze wzrokiem utkwionym prosto przed siebie, w stronę ażurowej balustrady i drzew bananowych na przeciwległym stoku, wkrótce już niewidocznych w ciemności. Zdaje się słuchać dochodzącego ze wszystkich stron grania świerszczy, od których roi się w dole. Lecz ich granie jest jednostajne, monotonne, brzęczące, więc nie ma się w co wsłuchiwać.
Frank został jeszcze na kolacji, uśmiechnięty, rozmowny, ujmujący. Krystiana nie towarzyszy mu tym razem, jest w domu z dzieckiem, które miało trochę gorączki. Obecnie jej mąż często przychodzi sam ze względu na dziecko, a także na samą Kry-stianę, której organizm źle znosi ten wilgotny, gorący klimat, i wreszcie z powodu kłopotów, jakie Krystiana ma ze służbą, zbyt liczną i źle kierowaną.
Tego wieczoru jednak A... widocznie czeto
ikała na nią. W każdym razie ustawiono na jej polecenie cztery nakrycia. Każe natychmiast usunąć zbędne.
Na tarasie Frank osuwa się w jeden z niskich foteli i głośno — jak zwykle od pewnego -czasu — wyraża swój zachwyt dla ich wygody. Są to bardzo proste fotele wykonane .wedle wskazówek A... z drzewa i skórzanych pasów przez jakiegoś miejscowego rzemieślnika. A... pochyla się nad Frankiem i podaje mu szklankę.
Choć jest już zupełnie ciemno, nie kazała wnieść lamp, które — jej zdaniem — przyciągają moskity. Szklanki są napełnione prawie po brzegi koniakiem d wodą mineralną, wewnątrz każdej z nich pływa mały sześcia-nik lodu. Nie chcąc ryzykować, że w całkowitej ciemności jeden niezręczny gest spowoduje rozlanie płynu, podeszła najbliżej jak tylko można do fotela Franka, trzymając ostrożnie w prawej ręce szklankę dla niego przeznaczoną. Drugą rękę opiera o poręcz fotela i pochyla się ku niemu tak nisko, że ich głowy stykają się ze sobą. Frank szepce parę słów: zapewne dziękuje.
A... prostuje się zwinnym ruchem, bierze trzecią szklankę — nie boi się jej rozlać, ponieważ jest nie całkiem pełna — d siada obok Franka, który ciągnie dalej swe opowiadanie o zepsutej ciężarówce, rozpoczęte zaraz po przyjściu.
Tego wieczoru ona sama rozstawiła fotele,
11