Jadwiga djvu

Jadwiga djvu



KRÓLOWA JADWIGA

WARSZAWA 19 3 3

KROLOWA JADWIGA

czyn

KSIĘGA MIŁOŚCI

KRÓLOWA JADWIGA

CZYLI

KSIĘGA MIŁOŚCI

NAPISAŁA

DEOTYMA

SKŁAD GŁÓWNY: DOM KSIĄŻKI POLSKIEJ PLAC TRZECH KRZYŻY Nr. 8 WARSZAWA

:Drukamia Archidiecezjalna, Warszawa, Krak. Przcdmi ;ście 71.

W 25-ą rocznicę śmierci zasłużonej i natchnionej poetki Deotymy-Jadwigi Łuszczewskiej, wydajemy dwie perty jej talentu, nieznane ogółowi.

Pierwsza to „Królowa Jadwig a“ czyli „Księga Miłości“, w której twórczyni „Polska w pieśni“ przedstawia w przedziwnych obrazach tajemnice nieba w sprawie przyszłej unji Litwy' z Polską. W drugiej części poetka zstępuje na zemię, ażeby nam ukazać    ' ' > T-

Jadwigę w wieku dziecinnym, wyrażającą zgodę na objawioną jej przez Serafina wolę Bożą, robiąc wielką of.arę z całego swego życia.

W czasach obecnych, kiedy sprawa beatyfikacj królowej Jadwgi, jest na porządku dziennym, ten rys z jej lat dziecinnych, pełen wielkich cnót wiary i miłości może s.ę przyczyni i do pogłębienia tej naszej ukochanej i świetlanej postaci.

Drugi obraz, to „Biesiada u Ziemomysla“ przenosi nas w czasy przedhistoryczne, kiedy kmieciowie zebrani na uroczystość postrzyżyn przyszłego pierwszego króla Mieczysława, rozprawiają o swoich smutkach i obawach, o odwiecznych naszych wrogach Niemcach. Zarysowuje się tutaj zmierzch pogaństwa i świt chrześcijaństwa.

Oby te dwa piepiękne utwory przypomniały szerszemu ogółowi, a w szczególności naszej młodzieży, niezapomniane zasługi wielkiej Mistrzyni słowa

Deotymy.

Ks. Stanisław Kuczyński.

Dn. 23 września 1933 r.

Warszawa, ul. Nowe Miasto 2.

CZĘŚĆ PIERWSZA.

POZA ZIEMIĄ

W świecie wiecznej szczęśliwości.

Na dziewięciu stopniach coraz jaśniejszych dziewięć Chórów anielskich. Najwyższy Chór składa się z SERAFINÓW, podobnych do maleńkich dzieciątek. Pomiędzy chórami anielskiemi snują się miljardy BŁOGOSŁAWIONYCH DUCHÓW z rozmaitych światów. Nad całą tą rzeszą, w niezmiernem oddaleniu, światłość wiekuista, jako słońce słońc. W samem jądrze tego słońca Ciemność bezdenna w kształcie trójkąta.

GŁOS:

(wychodzący z trójkąta).

Przyjdź tu do mnie, największy z moich serafinów.

NAJWIĘKSZY SERAFIN:

(wybiega i klęka).

Jestem Ojcuniu! W światło! Lecę — płonę — tonę... Lecz nie wiem, jak ja mały, na mniejszy z Twych synów Śmiem sięgać w niepojęte i nieogarnione?

Ale ja tak Cię kocham! Ach, żyć w tern objęciu!

Lecę Ojczulku... jestem: co każesz dziecięciu?

(Mówiąc to Serafin podnosi się coraz wyżej i ginie w Trójkącie. Wszystkie Duchy patrzą za nim).

JEDEN Z CHERUBINÓW:

Dla któregoś ze światów gotują się dziwy,

Kiedy Pan z wysłannikiem naradę zaczyna

JEDNA Z MOCY:

I będzie to zepewne wyrok miłościwy,

Kiedy na posłannika wybrał Serafina.

DUCH:

(co żył na gwiaździe, którą ludzie nazywają Wegą).

Powiedzcie mnie drżącemu, nowoprzybyłemu,

Bo ja tutaj z podziwu odchodzę od siebie...

Pan wyraźnie zawezwał największego... czemu Wyszedł owszem ten mały, maleńki?

CHERUBIN:

Bo w n:ebie

Największy, kto się czyni najmniejszym.

JEDEN Z ARCHANIOŁÓW:

Ten mały

Wyższy jest od nas wszystkich. To z tajemnic chwały Najdziwniejsza. On tylko na pierwsze wejrzenie Wygląda tak dziecinnie. Przypatrz mu się bacznie, Ośmiel się doń przystąpić, a niepostrzeżenie Urośnie, aż struchlejesz, — i gdy rosnąć zacznie To do takiej światłości, do takiej potęgi,

Że utracisz rachubę, jak wobec mamidła.

Siedemset słońc ustawiaj, a dróg ich okręgi Jeszcze go nie przemierzą od skrzydła do skrzydła.

JEDNO Z PANOWAŃ:

A jednak ten ogromny, kiedy s‘ę przybliża Do Ojca z przymileniem rozkosznym pieszczocha, Mógłby się cały zmieścić pod jeden gwóźdź krzyża.

WSZYSTKIE CHÓRY ANIELSKIE:

Tak jest małym kto kocha — tak wielkim kto kocha!

ŚWIĘTY JAN EWANGELISTA:

(unosząc się nad niemi).

Zaprawdę wam powiadam, kto temu dzieciątku Nie stanie się podobny...

(Znika w świetle).

JO

DUCH Z WEGI:

Ach, cóż to za złota

Postać?


ARCHANIOŁ:

O! to duch wielki. Jeszcze za żywota Mijającego, chadzał tutaj do nas w gości.

Widział koniec wszechrzeczy, — i co na początku Nawet było, powiedział. Apostoł miłości.

DUCH Z WEGI:

Kiedyż wróci Serafin?

CHERUBIN:

Kto wie? W trójkątnej

Przepaści, jeszcze nie znać najmniejszego ruchu. DUCH:

z gwiazdy której ludzie nigdy nie widzieli, przylatując do ducha Wegi.

Powiedz mi, ty szczęśliwy, ty odważny duchu,

Co śmiesz z Cherubinami prowadzić rozmowy, Dlaczego w tym przestrasznym trójkącie tak ciemno? Ta ciemność wieki wieków już stoi przedemną — Patrzę — chcę ją zrozumieć — wszystko nadaremno. Jak widzę, już ją własną nie odgadnę mocą.

Jam sądził, wchodząc tutaj, że potęga Pana,

Im bliższa swego źródła, tem bardziej świetlana.

A tu...

CHERUBIN:

T dobrześ sądził. To co zowiesz nocą.

To nie ciemność, to tylko głębokość tajemnic To owszem światłość wyższa, tak strasznie wysoka,

Że już dla niczyjego niepochwytna oka,

Oślepia i zostawia przerażenie ciemnic.

DUCH:

z gwiazdy nieznanej ludziom.

Więc nigdy nie ujrzymy środka tego słońca?

CHERUBIN:

Czemu nie? Można zgłębić tę otchłań, lecz za nią Roztworzy się znów inna, ■— otchłań za otchłanią.

DUCH:

(z gwiazdy nieznanej ludziom).

I tak będzie bez końca?

CHERUBIN:

Tak będzie bez końca.

Wiecznie będzie głąb ciemna w łonie Stworzyciela. Stworzenia mogą boskie zdobywać przymioty,

Lecz nigdy nie dosięgną dna Jego istoty.

Ach, i to szczęście dla nas! Czyż nie rozwesela Myśl, że jeszcze całą wieczność zawsze nam zostanie Jakieś nowe zgłębianie i nowe kochan e?

DUCH Z WEGI:

Baczność! Serafin wraca! Trójkąt się rozcina... Dzieciątko zeń wybłyska...

SERAFIN:

(zstępuje w środek nieba).

WSZYSTKIE CHÓRY ANIELSKIE:

(razem).

Witaj nam kapłanie

Co z Sanctissimum wracasz! I cóż z majestatów Niepojętych przynosisz? Cóż?

SERAFIN:

Dobra nowina

Mam szczęśliwe poselstwo dla nieszczęsnych światów. Dla jednego z najmniejszych między najmniejszemi, Wielką wieść!

DUCH:

(z gwiazdy, którą ludzie nazywają Syrjuszem).

Dla którego ze światów?

SERAFIN:

Dla ziemi.

^Wpośród Błogosławionych powstaje ruch mocniejszy. Dusze różnych ludzi tłoczą się wokoło Serafina).

JEDEN DUCH LUDZKI:

Dla tej kochanej ziemi? Ach, i ja tam żyłem

DRUGI DUCH LUDZKI:

Strach wspomnieć... Walkę ciężką staczałem tam z pyłem. INNY DUCH LUDZKI:

Ach co za szczęście! Braciom ulżą się te smutki,

Które i myśmy znali.

JESZCZE INNY DUCH LUDZKI:

Mnie radość oniemia, —

Dzieci tam zostawiłem...

DUCH Z WEGI:

Co to jest za świat, ziemia?

JEDEN Z ANIOŁÓW:

Nawet nie żadna gwiazda. To światek malutki,

Jeden z ciemnych ks:ężyców, co krążą wokoło Jednej z gwiazd pojedynczych.

INNY ANIOŁ:

Oj, tam niewesoło! Przygoda tego światka w całem niebie słynie,

Ojca obraził ciężko.

PIERWSZY ANIOŁ:

I odtąd w rodzinie

Światów, jęcząc się wlecze jak nędzny kaleka. JEDNA Z CNÓT:

Prowda. Jednak przyszłość przepyszna go czeka,

Bo cierpi, a w cierpieniu leży moc straszliwa.

O, wspomnijcie! Ostatni często pierwszym bywa..

Ta ziemia właśnie za to, że nędzna, że mała I że kaleka, — Ojcu tak drogą się stała,

Że sam zestąpił do niej, ach! sam cierpiał dla niej!;

DUCH Z SYRJUSZA:

Jakto? Bóg żywy zeszedł aż tam, do otchłani?

CNOTA:

I nie dość na tern, dotąd codzień w tajemnicy Schodzi tam, i zgłodniałych swoim bóstwem żywi..

DUCH Z WEGI:

Jakiż to świat szczęśliwy!

JEDEN Z ANIOŁÓW:

Jednak ci szczęśliwi

Wciąż sarkają i wątpią.

DUCH Z SYRJUSZA:

Co za niewdzięcznicy!-

DUCH:

(z gwiazdy, której ludzie nigdy nie widzieli).

Już u nas to inaczej. Na mój świat, jak wiecie,.

Bóg nigdy nie zstępował, tylko wy anieli Przynosiliście czasem wieść o Nim, — a przecie, Myśmy nigdy narzekać, ni wątpić nie śmieli.

CNOTA:

To też i lżejsze u was, niż na ziemi życie. (Archaniołowie uderzają w trąby. — Całe niebo się ucisza)..

SERAFIN:

(do dusz ludzkich, które ciągle go oblegają).

No, moje dobre dusze, kiedy tak prosicie,

Więc powiem, z czem Najwyższa posyła mnie Wola:., Nie idę ja z klęskami, jako ten co budzi

Pijanych biesiadników, — ani będę kości Przeznaczenia wytrząsał na bitewne pola,

Nie, tą rażą z uśmiechem lecę między ludzi,

Bo stać się ma cud miłości.

KRZYK:

(Dusz ludzkich błogosławionych).

O niechże jak najprędzej twą słowo się ziści!

O dziwne miłosierdzie! O rozradowanie!

Na ziemi, ną tym świecie krwi i nienawiści,

Tam? Cud miłości się stanie!

(Ze średnich sfer, z pomiędzy Chóru Mędrców, Duch Platona wylatuje z uniesieniem i gamie się do Serafina).

DUCH PLATONA:

Puście mnie do bosk'ego mówcy! Już na ziemi Lubiłem, pod kolumny chadzając białemi,

Słuchać mądrych. Lecz jakże ci wiedzieli mało!

Tu dopiero się uczę. Uczę się od dzieci.

DUCH Z WEGI:

(do jednego z Aniołów).

Kto ten przepiękny? Wprawdzie czOxO mu nie świec! Aureolą świętości, lecz ma gwiazdę białą.

ANIOŁ:

Ten? To Mędrzec Miłości. Niegdyś żył na ziemi. Dziwny! Przeszedł bez skazy między skażonymi.

Ci mu sami świadectwo złożyli olbrzymie,

Gdy najczystszej miłości dali jego imię.

DUCH PLATONA:

(Do Serafina).

A więc powiedz, o boski!. Jaki się odsłania Nowy cud dla tej ziemi, co nam zawsze miła?

Bo myśl chętnie powraca do krain wygnania,

Lubi wspominać bitwy, gdzie sama walczyła.

Mnie tu wszystko nęci, zaciekawia, dziwi,

Mogę jasno w słonecznych czytać epopejach,

W iirę sfer się wsłuchiwać, — a jednak najchciwiej Śledzę ziemię, i rozkwit miłości w jej dziejach.

SERAFIN:

W tych dziejach oto wielka nadchodzi godzina, Doniosłości jej ludz'e nie pochwycą zrazu,

Lecz my stąd ją widzimy. Z nią się rozpoczyna Spełnienie proroczego, boskiego rozkazu,

Który najdalszą przyszłość ludzkości ogarnia:

„Niech będzie jeden pasterz i jedna owczarnia";

Ach nieprędko dojrzeje słowo dobrowieszcze,

Dotąd zaledwie głucha krąży wieść po ziemi,

Że człowiek człowiekowi jest bliźnim, — a jeszcze Nikt nie wie — źe i ludy są sobie bliźniemi.

Kiedy człowiek człowieka krzywdzi lub napada, Spotyka sąd i groźne praw ludzkich wymiary.

Lecz kiedy się narody zabijają, biadał Na to jeszcze tam niema ni sądu, ni kary.

Wojna! I nikt się takiej ohydzie n:e dziwi!

Wódz i żołnierz śpiewając podąża na wojnę!

Wojna tam daje chwałę! I nawet cnofiwi Z pola bitwy unoszą sumienia spoko ne!

Bo myślom ludzkim długich lat i wieków trzeba Nim potrafią wyczytać jedno słowo z nieba.

Tylko tutaj w wieczności wszystko jest odrazu,

Tam w czasie, wszystko musi stawać się koleją, Wykuwać się jakby z głazu Pracą, wątpieniem, nadzieją I napis dziejów składać wyraz do wyrazu.

Wstanie dzień, (to już będzie ku końcowi czasów). — Gdy w równinie się zbierze olbrzymi sejm ludów. Naonczas dwaj mężowie rozsławieni z cudów I święta niewiasta, rzekną: „Dosyć tych zapasów,

Do czego bratobójcza przywiodła męczarnia?

Narody, rzućcie morderstwo —

Slubu cie sobie braterstwo —

Niech będzie jeden pasterz i jedna owczarnia".

A ludy odpowiedzą: „Ach, to byłby Eden!

Ale któż weń uwierzy po wiekach zawodów?

Pokażcie nam w przeszłości przykład choćby jeden, Takiego ślubu narodów11,

A cudowni mędrcowie i niewiasta zbożna,

Ku pochmurnej przeszłości zwróciwszy się twarzą, Przykład jeden świecący jak gwiazda pokażą.

Rzesze zdziwione .rzekną:    „Prawda. Kiedy można

Ześlubić dwa narody, czemużby wszystkiemi Nie mogła rządzić miłość11?

Połamią oręże,

Człowieczeństwo ze łzami Unję zaprzysięże.

I będzie pokój na ziemi.

Lecz pierwej musi błysnąć owa gwiazda zgody.

A teraz drżyjcie piekła, radujcie się raje!

Nad ziemią już gwiazda wstaje.

GŁOSY DUSZ LUDZKICH:

I jakież to dwa narody Co miłują się tak szczerze,

Tak bliźnięco, że Ojciec za wzór je wybierze?

SERAFIN:

Nie, miłość nie jest u nich z kolebki poczęta.

To nie bracia rodzeni, temci mniej bliźnięta.

Kogóżby taka miłość podziwieniem zdjęła?

Nie, — Pan tu dziwniejszego dokonać chce dzieła.

Te dwa ludy, to dwa wrogi,

Nie mrużące oka z trwogi.

Jak ich stare lasy pomną,

Walczą walkę nieprzełomną.

Gniew im piersi sciska.

Ich granicą pas pożogi,

Trupy, zgliszcza i zwaliska.

Wstręt wzajemny je rozgania.

Jednem polem ich spotkania.

Plac pobojowiska.

Inne szczepy je wydały,

Królowa Jadwiga —• 2

Inne ich dziejowe drogi,

Inne prawa, inne chwały,

Nawet inne bogi!

Niepodobne sobie z twarzy.

Ani z duszy, ani z mowy,

Żadnemu się z nich nie marzy,

By mógł ustać bój wiekowy.

A jednak jakże łatwo, Temu, który waży Losy światów, przełamać wa kę nieprzełomną!'

Jedno „stań się“! a wrogi, jakby kochankowie,

Padną sobie w objęcia, — w m łosnej rozmowie,. Zamienią łzy i serca, — przebaczą, zapomną!

I pójdą razem przez dzieje,

Przez ludzkości przyszłość całą, Nierozdzielne, wiernie, śmiało, —

Przez triumfy i nadzieje,

Przez pokusy i męczeństwo Przez krew i błogosławieństwo.

Dusze dwie, a jedno ciało, —

Czcigodne ludów małżeństwo, —

Przykład na ziemi długo samotny, jedyny, —

Kiedyś wzór dla niesfornej narodów rodziny.

GŁOSY DUSZ LUDZKICH:

Jak pysznie się podnosi tajemnic zasłona!

Jakże cudowna przyszłość ziemi przeznaczona! Szczęśliwe pokolenie co teraz tam żyje!

DUCH PLATONA:

I przez czyjeż ręce, czyje.

Bóg cudów takich dokona?

SERAFIN:

Jak zwykle, przez najsłabsze. Ten co światy waży Naśmiewając s'ę z mocarzy,

Do najtwardszych przedsięwzięć zazwyczaj wybiera?

Leciuchne jak puch narzędzie.

I tu nie wybrał mędrca, ani bohatera.

Tłumaczem słów Jego będzie Kob eta, pół-duch, panienka,

Lilja, gołąbka, jutrzenka,

Przed którą, gdy Pan rozkaże,

Na kolana upadną ludy i mocarze.

GŁOSY DUSZ LUDZKICH:

Jakże szczęsna, jakże wielka,

Narodów pogodzicielka!

SERAFIN:

Wielka, tak, — ale szczęsną nie będzie aż w niebie. Bo tam gdzie dusze idą po wieniec zasługi,

Nic darmo. Sprawiedliwość straszna wierzycielka! Chyba że kto za drugich da samego siebie.

O! Święci za miliony mogą spłacić długi!

To też świętość i szczęście nie chodzą we dwoje.

I ta, za szczęście ludów musi oddać swoje.

Musi — jeżeh zechce. I to mnie w jej doli Trwoży... Przerażającą jest władza człowieka!

Ojciec tak w nim szanuje klejnot wolnej woli,

Że dia tej woli nieraz własnej się wyrzeka.

DUCH PLATONA:

To ciekawe, czy dziewczę zrobi co powinno?

DUCH Z WEGI:

A jeśli nie zechce?

SERAFIN:

Ha! Nie będzie winną

Lecz i n:e będzie świętą. Na równi z drugiemi Weźmie udz ał w radościach i cierpieniach ziemi,.

A Bóg jej posłannictwo przeniesie na inną.

(Rozwija skrzydła i zaczyna rosnąć nieskończenie).

Już jej godzina wybiła!

Pan dziś z pierwszem poselstwem do niej mię wysyła,. Kazał mi wytłumaczyć jej górne rozkazy

I wypróbować jej ducha.

Trzykroć mam ją powołać. Jeżeli trzy razy Przetrzyma ból i usłucha,

Wtedy pójdźcie do raju, kwiatów nam przynieście Niewiasty błogosławione,

Już możemy tej niewieście Nieśmiertelną wić koronę.

GŁOSY NIEWIAST:

Tak, — ale czy przetrzyma?

SERAFIN:

Ach, dziwne katusze Przyjdą! Ja sam truchleję na myśl, jak jej duszę Niemiłosiernie kiedyś poprzekłuwać muszę...

Lecz dziś zacznę łagodnie, zostanę dziecięciem,

Bo i ona w tej chwili jeszcze jest dzieciną.

Nim się skrzydełka rozwiną,

Trzeba ostrożnie z pisklęciem.

ŚWIĘTY FRANCISZEK Z ASSYŻU:

(z pękiem róż białych i czerwonych w ręku wylatuje z Chóru Serafinów i spada jak strzała)

Ach, to i mnie tam zabierz z posługą chrześcijańską,

Ja ci ją na tych różach wykołyszę miękko,

Piosenkami ululam tę pieszczotkę Pańską,

By nam się dzieciąteczko nie zlękło przed męką.

SERAFIN:

Istnie braterska miłość tę myśl ci natchnęła.

Z tobą raźniej mi będzie do twardego dzieła.

DUCH:

z gwiazdy, której ludzie nigdy nie widzieli, wskazując na Świętego Franciszka, do Aniołów.

Cóż to za przecudowne zjawisko, z oczyma,

Które palą się łzami rzewnie a miłośnie?

Jaki on przeźroczysty? Co on w ręku trzyma?

Na mojej gwieździe wiele kwiatów rośnie Lecz takich niema.

Gdzie stąpi tam goręcej, — wszystko przy nim płonie. Boże mój, co ja widzę? Jakie on ma znaki Na dłoniach i na stopach, i tutaj przy łonie?

Zupełnie jak Syn Boży! Mówcie, kto to taki?

JEDEN Z CHERUBINÓW:

Kto on? To Mistrz miłości. A znaki, — wiesz czemu Nosi? Ze wszystkich Świętych, którzy do tej chwili Na ziemi żyli,

On był najpodobniejszy Ukrzyżowanemu.

ŚWIĘTY FRANCISZEK:

(zwraca się do Świętego Jana'Ewangelisty)

A ty, chciałżebyś z nami polecieć w tę drogę,

Mój orle najmiłościwszy?

ŚWIĘTY JAN:

Po co, gdy mi dobrze? Głowę położywszy Na piersiach Najmilszego, wszystko widzieć mogę.

ŚWIĘTY FRANCISZEK:

Wlidzieć i my widzimy. Lecz to dla mnie mało.

Jam jeszcze nie syt pracy. Po staremu, lubię Obcować z biedactwami, pomagać im w próbie,

Aby królestwo Boże prędzej kiełkowało.

(Do Serafina)

A więc lećmy Serafku, do mojej siostrzyczki,

Do ziemi...

(Pokazuje na Platona)

A nie wziąłbyś ty i tej duszyczki,

Która aż drży, jak widzę, do naszej podróży?

SERAFIN:

Twoja wola jest moją, o Rycerzu Boży!

ŚWIĘTY FRANCISZEK:

Niech będę i rycerzem.

(do Platona):

No, nie myśląc długo,

Pójdź za mną jak mój giermek.

DUCH PLATONA:

Niebiański Amorze!

Czy ja, niewolnik myśli, godzien ci być sługą?

ŚWIĘTY FRANCISZEK:

Wszak i tyś u Miłości służył pracowicie?

DUCH PLATONA:

Panie! Cóż między nami wspólnego być może?

Ja miłość kładłem w księgi, tyś ją włożył w życie.

ŚWIĘTY FRANCISZEK:

Różni są robotnicy. My przyszli w południe,

Kiedy już słonko łaski świeciło przecudnie.

Tyś biedny przyszedł o świcie,

A jednak nad wyziewy fałszu i zepsucia Wzleciałeś jak skowronek, — Chrześcijanin z przeczucia. A więc pójdź!

(Platon całuje kraj jego szaty i gdy tamci dwaj odlatują — zdąża w ich ślady. — Wszyscy trzej spuszczają lot ku Światom Próby. — Wszystkie duchy patrzą w dół za niemi).

GŁOSY DUCHÓW BŁOGOSŁAWIONYCH

Polecieli w oezdenne przestworza Seraf i dwie miłości, człowiecza i boża.

Teraz pilnym baczmy okiem,

Gdzie na tamtym staną świecie?

Jakie to jest owe dziecię?

Czy tak bardzo przed wyrokiem Zadrży? Ach, i czy przystanie Na anielskie powołanie.

POST SCRIPTUM.

Wy tam niebianie, zapewne u siebie ‘Stroicie żarty z tej pieśni o niebie.

Jak wam się muszą wydawać śmiesznemi Owe trójkąty i różane snopki,

Które marzyłam złotą nędzą ziemi,

Na przystrojenie mej szopki!

Wiem ja, że u was wszystko tam inaczej. „Słuch nie dosłyszał... Oko nie widziało"... Lecz póki żywot cierpimy tułaczy I pieśń się musi przyoblekać w ciało. Człowiek to tylko pojmie, co zobaczy Żywą źrenicą, lub stokroć wyraźniej Pokazującem okiem wyobraźni.

Wszak i wy same istoty duchowe,

Gdy się wybranym Pańskim ob awiacie, Musicie ludzk'e przybierać postacie,

Do ludzkich pojęć obniżać wymowę?

Tak matka słowa pieszczone przekręca, Aby je główka pojęła dziecięca.

'I czy wy tylko? Wszak On, Mistrz nad mistrze, Kiedy chc:ał prawdy zaszczepiać najczystsze, Musiał obwijać nagie ziarno treści W puch przypowieści?

Więc mi wybaczcie Święci i Anieli,

.Ziemię od nieba taka przepaść dz'eli,

.Że aby ziemię podźwignąć, potrzeba Przychylić nieba.

CZĘŚĆ DRUGA.

NA ZIEMI

‘Ogród. -— Z jednej strony grzędy z kwiatami, z drugiej gaj. Fod ■gajem ławeczki i stół z białej kory. -— W głębi widać wodę i zamek jeszcze niedokończony, z rusztowaniem przy jednej połowie. W ogródku kwiatowym stoi ALBRECHT RAKUSKI (przezwany . ,,z Warkoczem"), siwiejący w białej opończy, z włosami w tyle zaplecionymi i schowanymi w szarym, jedwabnym woreczku. Przy nim porozrzucane leżą narzędzia stolarskie i ogrodnicze.

Książę hebluje deszczułkę i śpiewa „Godzinki".

. JADWIGA, mała dziewczynka, ze złotymi kędziorkami, w błękit-■ nem ubraniu stoiprzy nim i spogląda to na jego robotę, to na

ogród.

JADWIGA:

Powiedz mi, stryjku, co to są za kw'aty Czerwone, z taką w środku czarną piamą?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

To jaskry wschodnie. Twój święty dziadulo, Francuski Ludwik, przywiózł ie z krucjaty . 0! to kwiat rzadki. Wszystkiego nam z laty Przybywa. Dawniej znaliśmy jedynie Żółte, co kwitną w rowach i przy wodach.

A dzisiaj oto, ja w moich ogrodach Mam te, co rosły tam aż w Palestynie.

JADWIGA:

A! W Palestynie? Więc to może one Od krwi Jezusa są takie czerwone?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(patrzy na nią z podziwieniem).

Co też to dziecko nie wymyśli sobie?

(Zabiera się znów do roboty).

Zobaczysz, jaka rzecz cudna tu stanie;

W tym płotku znaki wiązane porobię,

H. — znak Habsburgów. — Chodź no tu kochanie.. Podaj mi deszczkę.

(Jadwiga podaje mu deszczułkę).

No cóż, moja mała,

Mężyk przyjechał? Musisz mu być rada?

Jużeś podobno go rok nie widziała?

JADWIGA:

Cieszę się bardzo, bo mi opowiada O mamie, ojcu, o tej pięknej Budzie,

Gdzie tyle koni, tacy żwawi ludzie.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Tęsknisz do Węgier? Już ci tu zaczyna

Być źle?

JADWIGA:

(całuje go w rękę).

Ze stryjkiem dobrze mi jest wszędzie

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Bo z ciebie dobra, śliczna dziewczynina,

A i z Wilhelma ładny chłopiec będzie.

W tym roku trochę nam urósł nareszcie;

Ale bledziuchny, znać, że siedzi w mieście.

(Po chwili milczenia).

Ja jednak wolę, że on się tam chowa Przy twoim ojcu. To król! To mi głowa.

Tu w domu miałby nietęgie przykłady:

•Łup źle nabyty, podstępy i zdrady.

Mój brat Leopold, — niech mu Bóg odpuści — Kłótnik, całemu nie przepuszcza światu.

JADWIGA:

Doprawdy? Więc on niedobry?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

A juści.

Mnie, rodzonemu nie przepuśc i bratu.

Wszystko mi zabrał, nawet siedzieć nie da W poczciwym Wiedniu.

(Wzdycha).

Oj, ciężka to bieda

Z takiem rodzeństwem. I moja bratowa...

Niezła, lecz także... prawdziwa Visconti,

Siarka i ogień...

(Uderza się w czoło).

Głupie gadam słowa. Przepadło. — Prawda, że masz rok dziewiąty; Niedługo wyjdziesz już na słuszną pannę;

Trzeba cię ostrzec. Otóż moje dziecię,

Jak się z Wilhelmem kiedyś pobierzecie,

Zanoś do Boga modły nieustanne,

I męża skłaniaj, aby żył inaczej Niż... wielu innych. Niech oto zobaczy,

Jak ja się rządzę. Niech zarybia stawy,

Buduje zamki, zakłada ogrody,

Ale wojennej niech się strzeże sławy,

Bo wojna wiecznie żyje z cudzej szkody.

JADWIGA:

On bić się nie lubi.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Tak, lecz dumna sztuka, A duma zawsze tej tam chwały szuka.

JADWIGA:

Dumny, to prawda.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

I w dodatku próżny,

Jakby dziewczyna. Wołam go dziś rano, —

Niema. Wilhelma nigdzie nie widziano.

Wchodzę do niego, a tu sprzęt podróżny,

Jak u niewiasty, po ziemi się wala:

Sprzączki, wstążeczki. On siedzi, jak lala,

A dwóch pachołków, jakby przed obrazkiem,

Skacze, przyklęka i jakiemś żelazkiem Włosy mu piecze. Ładne mi zajęcia,

A pfe, dla chołpca! Dla przyszłego księcia!

JADWIGA:

Ależ, stryjaszku, trzeba przypiec loki.

To tak jest ładnie.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ach, to jest szkarada,

Śmieszna, niechlujna. Trzymam się za boki,

Gdy mężom, zamiast zbroicy pradz'ada,

Sto takich rurek aż do pasa spada 1 codzień inne: to lniane, to krucze,

To czerwonawe...

&

JADWIGA:

Stryjek jest na świecie Jeden, co włosy tak zabawnie plecie I kładzie w worek.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ja wszystkich nauczę. Dzisiaj się z mego warkocza śmiejecie,

A kiedyś wszyscy będą tak nosili,

Bo to wygodnie i schludnie.

(Od zamku zbliża się Ojciec Furseusz, Dominikanin, kapelar

książęcy).

OJCIEC FURSEUSZ:

Ach panie,

Idę od księżny. Przyjechał w tej chwili,

Gość i powstało wielkie zamięszanie.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(drwiąco).

To rzecz u księżnej nierzadka, jak sądzę.

OJCIEC FURSEUSZ:

Komtur krzyżacki przywiózł te pieniądze,

Na które czekał wasz brat.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Są do wzięcia?

Więc wszystko dobrze.

OJCIEC FURSEUSZ:

No tak, ale księcia

Jak na przekorę znowu niema w domu.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(nie przestając pracować).

I nie wiadomo, gdzie jest?

OJCIEC FURSEUSZ:

Czyż to komu Kiedy wiadomo? Przepadł bez pam ęci.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Grabi tam kogo. To zagadka cała.

OJCIEC FURSEUSZ:

A tutaj Krzyżak bez jego pieczęci Nie chce wypłacić. Ks ężna obiecała, Że wy, mój książę, podpiszecie kwity.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(podnosi głowę).

..Ja? Ani myślę. Czy ja w ciemię bity,

Abym miał ręczyć za braterskie długi?

Niech sobie Krzyżak wraca po raz drugi.

Zresztą się nie troszcz. Jest w pieniądzach dziwny Czar. Niech Leopold poczuje tu grzywny,

A wnet się zjawi.

(Bierze się znów do roboty).

Wróćmy do hebelka, Najlepsze drewno; cierpliwość w niem wielka.

OJCIEC FURSEUSZ:

(do Jadwigi).

Cóż, są paciorki, te z Rzymu perłowe?

JADWIGA:

(dobywa z fartuszka różaniec).

Są. Już dzisiaj zmówiłam połowę.

(Od zamku nadchodzą: Księżna z Viscontich Wiryda, żona Księcia Leopolda i Komtur Winryk. — Wkoło nich biegną czterej niedorośli synowie Wirydy: Wilhelm, Fryderyk, Leopold i Ernest. — Za nimi kilku Dworzan i Paziów. — Oprócz Komtura ubranego po krzyżacku, wszyscy mężczyźni mają pstre, obcisłe ubiory, z rękawami zwisłemi prawie do ziemi i loki rurkowane, po pas długie. — Książę Albrecht przygląda się nadchodzącym i nagle wypuszcza z ręki hebel..

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Co ja spostrzegam? A, jak mi Bóg miły,

Wszak to jest Winryk? Witajże mój drogi!

Jakież cię dobre losy sprowadziły?

KOMTUR WINRYK:

Wdzięczny za pamięć, — ścielę się pod nogi Waszej książęcej mości.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ach Wirydo,

To mój przyjaciel i towarzysz broni.

Dzielny towarzysz. Jak on robi dzidą!

A przytem zacny. Serce jak na dłoni,

Ale jedynie dla swoich. Obcemu Dobrze dokuczy ręką i językiem.

Siadajże proszę. Siadajmy.

(Książe Albrecht, księżna Wiryka, komtur i kapelan siadaj na ławeczkach brzozowych wkoło stołu).

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ach, czemu

To my nie w puszczy, pomiędzy tem dzikiem Pogaństwem! Pyszne były te przygody,

Najlepsze lata mojego żywota.

KCMTUR WINRYK:

Prawda mój książę, bo tam wasza cnota Pycerska w pełni zabłysła.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Człek młody

Znosił wesołe i głody i chłody.

Ach! czy pamiętasz, jak to myśmy chórem Nieraz po nocy, na mrozie śpiewali?

KOMTUR WINRYK:

Siarczyście.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Tobie, jak widzę, i dalej Dobrze się wiodło? Zostałeś komturem.

(z goryczą).

Co mnie, to poszło nie po różach życie.

KSIĘŻNA WIRYDA:

(przerywając niecierpliwie).

Wy nam o chłodach i głodach mówicie,

A i tu głodno jak w puszczy Litwina.

“Królowa Jadwiga — 3

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Prawda. No dalej, pierników i wina!

(do księżny Wirydy).

Lub nawet, wiesz co? każ dać marcepany.

CHŁOPCY:

(skacząc).

Oh, marcepany.

KSIĘŻNA WIRYDA:

(wstaje).

Fiu, fiu! To dopiero

Hojność.

(Skinąwszy' na dworzan, wydaje im rozkazy na boku. Książe Albrecht wstaje także i zbliża się do niej).

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(jednemu z dworzan oddając klucz, mówi półgłosem):

Ten przynieś, co jest nadkrajany —

Całego nie bierz.

KSIĘŻNA WIRYDA:

(półgłosem).

A nie bądźże sknerą,

Zakuty Niemcze. Gość sobie pomyśli,

Że do jakiegoś przyjechał biedactwa.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Oszczędność, księżno, jest matką bogactwa,

Bez niej do długów i mybyśmy przyszli.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Kiedy u mego ojca Barnabasza

Jest uczta, każdy, ile chce, to zgarnia.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

To też i prędko zje się uczta wasza,

A tutaj moja Habsburska spiżarnia Z latkami sobie pod kluczem urośnie.

(Księżna Wiryda, ruszywszy ramionami, wraca do stołu, książę Albrecht powoli także wraca i siada).

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Więc tak, mój dobry, zacny przyjacielu Jak ci mówiłem: na świecie żałośnie.

Z tych naszych jak to pomarło już wielu 1

KOMTUR WINRYK:

A czy też żyje ów mąż osobliwszy,

Co tyle krajów dalekich zwiedziwszy,

Przyjechał wkońcu pod waszym rozkazem Aż do Malborga?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Kto?

KOMTUR WINRYK:

Ten, co był razem I bohaterem i minnesingerem.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Suchenwirt?

KOMTUR WINRYK:

Właśnie.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

O! żyje w najlepsze,

Tu, w moim zamku. Wciąż pisze.

(Do jednego z paziów).

Gomterze!

Pójdź-no do mistrza-lutnisty na wieżę,

Proś, niech raz przecie swój rygiel odeprze I zejdzie do nas.

(Paź odchodzi).

KOMTUR WINRYK:

(patrząc na przebiegającą Jadwigę).

Jak motylki ściga

Zgrabnie ta cudna panienka! Któż ona?

KSIĘŻNA WIRYDA:

To jest królewna węgierska, Jadwiga.

Z naszym najstarszym synem zaręczona; Siedem lat mając, wzięła pierwsze śluby.

KOMTUR WINRYK:

Anielskie dziecko.

KSIĘŻNA WIRYDA:

O tak. Słodziuteczka, Choć bardzo żywa. Nieraz ją dla próby Stukam, to wszystko zniesie jak owieczka.

Dbam o ten związek. Dla naszego domu Wiele on wróży korzyści i chluby,

To też Jadwigi nie oddam nikomu,

Od roku wzięłam ią na wychowanie,

I jak dla córki tysiąc starań łożę.

A nasz syn znowu chowa się na dworze Króla Loisa. W tej mądrej zamianie,

Dzieci przywykną zwolna do zwyczajów I do języka swoich obu krajów.

KOMTUR WINRYK:

Wiec nie zobaczę tu waszego syna?

KSIĘŻNA WIRYDA:

Owszem, trafiacie na chwilę wybraną,

Jakby umyślnie. Przyjechał dziś rano.

KOMTUR WINRYK:

A! to szczęś’iwa dla wszystkich godzina.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Król nam go z Węgier niekiedy przysyła,

Aby rodzina się nim nacieszyła.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

I aby przyszłej przypomniał się żonie.

KOMTUR WINRYK:

(patrząc na chłopców).

Któryż to z książąt?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ten, co ma mdlejące

Oczka. O!... właśnie na piasku coś kreśli.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Chodź tu, Wilhelmie!

fKomtur Winryk wstaje i głęboko się kłania. Wilhelm odpowiada lekkiem skinieniem głowy).

KOMTUR WINRYK:

Urocze pacholę!

lie spokoju na tern jasnem czole.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Może aż nadto... Kto się tu domyśli,

Że krew italska w jego żyłach płynie?

Młodsi nie tacy. Chodź no tu, Erneście.

(Gładząc włosy Ernesta, który przybył).

O, to mi chłopiec! W tej cudnej dziecinie Istny Mars kipi.

KOMTUR WINRYK:

Kiedyś on zasłynie

Na rozkosz matki w rycerskim wawrzynie.

(Wskazując na Wilhelma).

Ten będzie za to brał serca niewieście.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

A z sercem trony. To grunt.

(Z wieży zamkowej wychodzi minnesinger Suchenwirt, w długiej ciemno-różowej, delji, przepasanej czarną wstęgą, u której wiszą przybory pisarskie).

MINNESINGER SUCHENWIRT:

Cc ja słyszę?

Winryk!

(Nadbiega i ściska się z Winrykiem).

Nie dziwno, że się znachodzimy.

Dwaj przyjaciele są jako dwa rymy,

Zawsze się znajdą.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

O! Ja się nie piszę

Na to. Wszak my tu aż trzej towarzysze Z litewskiej wojny.

MINNESINGER SUCHENWIRT:

Nic na tern nie straci Zgoda. Trzy rymy, to jeszcze bogaciej.

(Pachołki przynoszą wino w złocistych dzbankach, srebrne kubki i tace ze słodkiemi przekąskami).

KSIĘŻNA WIRYDA:

Siadajcież znowu.

(Do komtura Winryka).

Gościu, do kielicha!

Jeżeli wolno, prosiłbym o piwko...

To stosowniejsze dla biednego mnicha.

OJCIEC FURSEUSZ.

I ja głosuję,za piwną polewką.

KSIĘŻNA WIRYDA:

O! jeśli chcecie umartwiać się oba,

To właśnie pijcie niemieckie kwasidło.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Tej pani u nas nic się nie podoba,

Lecz nam, co nasze, jeszcze nie obrzydło. Pij to, Winryku, jako Niemiec prawy.

A z łatwowiernych nie drwij sobie dalej: Daj Boże w raju tak rozkosznej strawy,

Jak u was. Gdyście na Żmudzkiej granicy, Stół honorowy dla nas zastawiali Człek się mógł cały utopić w małmazyi.

KOMTUR WINRYK:

To dla was, gości. Lecz my, zakonnicy...

OJCIEC FURSEUSZ:

Nie gadaj, bratku. Tam podobne w Azyi Toście pościli. Lecz dziś, Zakon drzemie, Drzemie i tyje. Mówią o tern w Rzymie.

(Wszyscy się śmieją).

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(do księżnej Wirydy).

Dajże i dzieciom.

(Księżna Wiryda ułamuje kawałki marcepanu).


ERNEST:

(skacząc).

O! to się uraczę.

JADWIGA:

(odbierając swój kawałek).

Mamo, największy dla Wilhelma.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Czemu?

JADWIGA:

Bo on najstarszy.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Nie. Dam najmłodszemu. On najgłodniejszy, bo najwięcej skacze.

Na, — macie wszyscy po dobrym kawale.

WILHELM:

Dziękuję matce, jam niegłodny wcale.

(odchodzi na bok).

KSIĘŻNA WIRYDA:

Co to za jakieś dąsy Loisowe?

Oj, niech kto dzieci do obcych wysyła,

Już ich nie pozna.

JADWIGA:

(na stronie do Wilhelma, rozłamując swój kawałek).

Ja ci dam połowę.

WILHELM:

Od ciebie przyjmę, boś ty mnie broniła.

KOMTUR WINRYK:

Paradne winko! No cóż, mój poeto,

Zawsze dwoista zdobywa się sława,

Mieczem i lutnią?

MINNESINGER SUCHENWIRT -

Ehe. To już nie to.

Co dawniej. Miecz mój zardzewiał na ścianie.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Ale piosenki, sypie jak z rękawa.

OJCIEC FURSEUSZ:

(podnosząc rękaw Suchenwirta).

A rękaw duży.

KOMTUR WINRYK:

Cobym ja dał za to, Aby raz jeszcze słyszeć to śpiewanie,

A w niem odnaleźć młodzieńcze me lato!

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Mistrzu! Dla gościa takiego nie szkoda Nucić i wszystkich nas ucieszyć.

MINNESINGER SUCHENWIRT:

Zgoda.

DZIECI:

(skacząc).

Będzie piosenka.

MINNESINGER SUCHENWIRT:

Zaśpiewam, lecz którą?

WILHELM:

(zbliża się).

Ach, najpiękniejsza ta, gdzie to pod górą Rzuca się woda okropnie wezbrana.

At

Graf na Habsburgu spotyka plebana,

Co z Przenajświętszym Sakramentem czeka Szedł do chorego, a tu w poprzek rzeka.

Więc graf na swego konia go zaprasza,

Boga przewozi przez wodę wzburzoną:

I stąd się wzięła cała wielkość nasza,

Bo też go za to cesarzem zrobiono.

ERNEST:

E! Ja tej nie chcę. To piosenka księża.

.Zaśpiewaj lepiej Litewskie wesele,

Tam jest o dzieciach, tam się biją wiele.

MINNESINGER SUCHENWIRT:

Ciebie posłucham, bo mówisz junacko.

Tak, na uczczenie krzyżackiego męża Najlepiej śpiewać wyprawę krzyżacką.

KOMTUR WINRYK:

A którą?

MINNESINGER SUCIIENWIRT:

Naszą. Czyż nie pamiętacie, Jakie to w lasach spotkaliśmy gody.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(do księżnej Wirydy).

Tak, to jest piosenka z prawdziwej przygody,

Co zaszła w naszej litewskiej krucjacie.

MINNESINGER SUCHENWIRT:

(do jednego z paziów).

Pójdź, Edelbercie, przynieś sobie lutnię,

Będziem śpiewali, ty słodko, ja smutnie.

(Paź bierze leżącą na jednej z ławek lutnię, staje przy Min-nesingerze i cicho przygrywa).

MINNESINGER:

(wstaje i śpiewa).

Śmiej się, paziu złotowłosy,

Ale twarde struny weź,

Bo śpiewamy na dwa głosy,

Wesele i rzeź.

PAŹ:

(śpiewa).

Puszcza zdradną ciszą mami —

Jakby w morzu tam spokojnie;

Siedzi wioska za puszczami,

Nie wie nic o wojnie.

MINNESINGER:

Wstań rycerzu pasowany,

Złotą trąbą wszystkich zbudź. Pojedziemy na pogany —

Na Litwę i Żmudź. Wdziewaj pancerz z karaceny,

Kratkę od przyłbicy zniż.

Niech północne Saraceny

Znają, co to krzyż!

PAŹ:

Spowinięte płachtą białą,

Gdzie te drużki niosą ziele?

Co to w puszczy zaśpiewało?

Litewskie wesele.

Jak sen płynie to wesele.

W pośród leśnych, długich cieni,

Par sześćdziesiąt, a na czele

Nowo-zaślubieni.

Ach, kochaneK to z kochanką Jakby len z niezapominką.

MINNESINGER:

(ponuro).

Tak, lecz poganin z poganką

To Litwin z Litwinką.

PAŹ:

Już wrócili od guślarzy,

Zakopana wśród wądołów,

Cicha wioska znagła gwarzy,

Zasiada do stołów,

Oj, najedzą-ż się do woli —

Zbytek! Istna Babilona!

Czarne mleko, ser bawoli

I rzepa pieczona.

(Śmiech między słuchaczami).

MINNESINGER:

Dla nich, ba! i to za wiele.

Już za długi mieli wczas.

Trzeba przerwać to wesele.

Bracia, dalej w las! Lecz którędy? Przez te bory,

Tam przeleci chyba ptak.

W górę dłonie i topory!

Wyrąbiemy szlak.

PAŹ:

Co tak w borze dziwnie klaszcze. Szepcze jakby na cmentarzu?

Błysło... Jadą białe płaszcze!

Ratuj nas, guślarzu!

MINNESINGER:

Nie pomogą czary piekła;

Guślarz pierwszy głowę dał.

Stal krzyżacka w lot wysiekła

Stos pogańsKich ciał.

Ziemia czarna od posoki.

Sześćdziesiąty pada trup.

Matki z dziećmi bierzmy w troki Dobry dzisiaj łup.

Z całej wioski kupka zgliszczy,

Otóż teraz mace Znicz!

Po co ta dzieciarnia piszczy?

Daj mi na nią bicz.

Co ją spędzę, to mi zmyka;

Ani zliczyć, ile głów.

Hej! Do żerdzi brać je w łyka,

Jakby sforę psów.

■(Słuchacze śmieją się i klaszczą w ręce. Jadwiga z przestrachem przytula się do Wilhelma).

JADWIGA:

Ach! Jakże tam jest okropnie,

Kiedy on z tą żerdzią leci...

WILHELM:

Ależ bać się nieroztropnie,

Wszak my nie litewskie dzieci.

PAŹ:

(dalej śpiewa).

Czego płaczesz panno młoda?

Że spłonęły twoje ściany?

Że Litwina twego szkoda?

Leży zarąbany!

Niewolnico! Płacz nad sobą.

Znałem ja niewolnic wiele...

PAŹ I MINNESINGER:

(razem).

Tak skończyło się żałobą,

Litewskie wesele.

(Ogólny oklask. Komtur Winryk rzuca się Minnesingerowi na szyję).

Niechże uściskam cię, Minnesingerze.

Pyszna pieśń!

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Pyszna. Aż ochota bierze* Znowu się puścić na żywot wojaczy.

Jakie to szczęście, że wy te włochate Litwiny macie przy sobie, — inaczej Człekby już nie miał gdzie iść na krucjatę.

OJCIEC FURSEUSZ:

A Ziemia Święta? A murzyńskie kraje?

Czy to za mało?

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

L! to za daleko.

Rycerstwo coraz leniwsze się staje.

Szukaj tam pogan za dziesiątą rzeką,

Lub i za morzem! Do Malborga blisko.

Ujrzysz, jak w bajce przecudne zamczysko;

Sale na słupach, wysiane szkarłatem,

Gdzie cię ugoszczą i smaczno i miękko,

A z nich do Litwy tylko sięgnąć ręką.

Że jako żywo widziałeś pogany,

Potem się możesz pochwalić przed światem.

I na ich ziemi byłeś pasowany.

OJCIEC FURSEUSZ:

Daj, Boże, przecież koniec tej krucjacie!

(Zwraca się do komtura Winryka).

Już to Litwini, — jeśli wieść nie myli, —

Nieraz podobno o chrzest was prosili,

A ludzie mówią... — ja temu nie wierzę, —

Lecz ludzie mówią... że wy przeszkadzacie

KOMTUR WINRYK:

(nagle się zapalając).

Fałsz! Niby proszą, ale to nie szczerze.

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

Kto tutaj biegnie?

(Od zamku nadbiega Dworzanin).

DWORZANIN:

Z Wiednia przybył goniec,. Książę Leopold powrócił z wyprawy.

Dziś jeszcze, wieczór tu będzie.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Nakoniec!

KSIĄŻĘ ALBRECHT:

(półgłosem).

Ach, to i koniec już naszej zabawy.

(Do Winryka).

Mój gościu, wstańmy. Nim słońce zagaśnie,

Chciałbym ci jeszcze pokazać dokładnie Mój zamek, moje ogrody i stawy.

Cacka, któremi książę jednej wioski,

Wydziedziczony, omyła swe troski.

KOMTUR WINRYK:

Najchętniej. Bardzo jestem ich ciekawy.

(Książę Albrecht odchodzi z Winrykiem i Suchenwirtem. — Księżna z Ojcem Furseuszem. Trzej młodzi ks ążęta biegną, za nimi. — Paziowie i dworzanie odchodzą. — Na scenie zostaje tylko Wilhelm i Jadwiga.)

WILHELM:

Ach, przecie poszli z tą nudną rozmową.

Teraz się bawmy.

JADWIGA:

A w co? Mam sposoby, Aby motyla złapać, tak — nad głową.

WILHELM:

Bawmy się lepiej w dorosłe osoby.

Ja będę królem, ty będziesz królową.

Patrz, ta ławeczka to nasze dwa trony.

(Siadają uroczyście).

No, jest król Wilhelm obok swojej żony.

Szkoda, że twoja sukienka niebieska,

Bo tyś powinna przecie być w purpurze.

Wiesz co? Rozsypię na ciebie te róże.

(Zrywa z krzaka róże i listkami ich, obsypuje Jadwigę.)

A teraz pójdę po twojego pieska,

Niech on nam służy.

JADWIGA:

Po co? Mamy blisko Drzewiny, trawy, to nasi poddani.

O patrz, jak z wiatrem kłaniają się nisko.

WILHELM:

A ba! Nie wszyscy, — są i zbuntowani.

Widzisz ten badyl, jak stoi bez ruchu?

Gdybym miał berło, dałbym ja mu duchu.

JADWIGA:

Ułam gałązkę — a berło gotowe. WILHELM:

Prawda, Jadziuniu. Ty masz mądrą głowę.

(Ułamuje sobie gałązkę, uderza nią badyl, potem siada wspaniale) .

Jest płaszcz, jest berło. Koron tylko niema.

JADWIGA:

Cóż łatwiejszego? Z kwiatów je uplotę.

WILHELM:

A, to wybornie! Weź te żółte, złote,

I z nich zrób dla mnie wysokie djadema,

Nasamprzód ubierz tę czerwoną różę,

A dokolutka niechaj sterczą pączki,

Jak na prawdziwych koronach.

(Mówiąc to, wstaje, zrywa różne kwiaty i podaje kolejno Jadwidze, która zaczyna pleść wianeczek. Wilhelm jej się przygląda).

Ty dużo

Przez rok urosłaś. I większe masz rączki.

A cóż pierścionek nie ciasny?

JADWIGA:

Okropnie.

(Pokazuje paluszek).

Patrz, kto go ściągnie, no — ten sztuki dopnie. WILHELM:

To dobrze. Nigdy nie zdejmuj pierścionka.

Tak winna robić każda wierna żonka,

Która chce służyć małżonkowi skromnie,

(Milczenie).

Powiedz mi, czy ty myślisz czasem o mnie? JADWIGA:

Taik, ile razy modlę się za ciebie.

WILHELM:

O! to za rzadko.

JADWIGA:

To nie rzadko wcale,

Ja myślę prawie cały dzień o niebie,

Królowa Jadwiga — 4

Jak to tam będzie ślicznie i wspaniale,. Tylko się martwię...

WILHELM:

Czem?

JADWIGA:

Ach! mam żal...

WILHELM:

Jaki?

JADWIGA:

Że tyle pogan jest jeszcze na świecie.

(Wybucha płaczem).

Oni do nieba nie pójdą biedaki.

WILHELM:

Eh! me psuj oczu dla tych łotrów. Przecie Krzyżacy ciągle niosą im krzyż Pański, Czemuż uparci w ciemnocie pogańskiej.

Jak ja dorosnę, to twoją modlitwę Wysłucham. Zrobię wyprawę na Litwę Tam wszystkich pogan precz zapędzę w rzekę 1 ochrzczę, — albo jak nie, to wysiekę.

JADWIGA:

(podnosi na niego oczy).

Poproś ich ładnie, namów na spokojny Chrzest.

WILHELM:

A i owszem, ja nie lubię wojny. (Milczenie. Jadwiga dobiera kwiatki)..

JADWIGA:

Mów-że mi jeszcze o moich rodzicach.

Dobrzy dla ciebie, bardzo?

WILHELM:

(po namyśle).

Rozmaicie,

Twój ojciec, bardzo. Ja też go nad życie Kocham. On sławny w zamorskich stolicach. Coś cesarskiego ma w swojej osobie,

A przytem chwali wszystko, co ja robię.

A twoja siostra, Maryjka, poczciwa.

1 Zygmuś nie zły, choć różnie tam bywa... Oj! Bić to lubi, i jeszcze po licach,

Bo wie, żem gładki.

JADWIGA:

To rzecz niegodziwa-(Po chwili).

A moja matka, też dobra?

WILHELM:

Tak sobie.

JADWIGA:

Jakto, tak sobie?

WILHELM:

(z nadąsanicm).

Wszak to wielka chwała Wejść w dom Habsburgów, — a onaby chciała... Wiesz, ona bardzo nas Niemców nie lubi.

O! słyszę nieraz, jak się z królem swarzy,

Chciałaby córki wydać za nędzarzy Swoich Bośniaków, co to tacy grubi,

Dzicy jak bestie. Boć i ona sama...

JADWIGA:

Cicho mężulku! To jest moja mama.

WILHELM:

Prawda, przepraszani. — Ależ to nierzadka Rzecz, taka mama. Wszak i moja matka, Chociaż ty jesteś tak dobrą pieszczotką,

Nie bardzo z tobą obchodzi się słodko Ot, tak, po włosku. No, przyznajże sama.

JADWIGA:

Ja nic nie powiem. Dobra twoja mama. Jak się rozgniewa, to już moja wina.

WILHELM:

Tak, mama dobra...

(Z rozczuleniem).

No, a tyś jedyna.

(Chwila milczenia).

Jakże ty długo pleciesz! Jam znudzony.

Czy ty już nigdy nie dasz mi korony?

JADWIGA:

A, bo też ty się niecierpliwisz prędko.

Widzisz, król musi mieć więcej powagi.

Przecież ci nie dam tej łodyżki nagiej?

(Wbiegają z hukiem i krzykiem trzej braciszkowie Wilhelma). LEOPOLD:

A chodźże! Stryjek tam się bawi wędką.

ERNEST.

E! co tam wędka, — nudy stać po cichu.

Ale za psiarnią, widzisz? gdzie ten murek,

Frantz wziął młodego sokoła na sznurek,

I precz go uczy. Co zdejmie kapturek,

To ptak głupieje, że pękać od śmiechu.

LEOPOLD:

I w piłkę byśmy zagrali z ochotą,

Ale bez ciebie nie idzie zabawa.

FRYDERYK:

Rok czekaliśmy, a przecież nie po to,

Byś ciągle zmykał.

ERNEST:

Rzecz bardzo ciekawa Dla chłopca, patrzeć, jak się wianki plotą?!

WILHELM:

(do Jadwigi).

Powiedz, czy zaraz będzie ta korona?

JADWIGA:

Nie zaraz. Przecież muszę spleść i drugą?

WILHELM:

No, to ja pójdę, ale nie ria długo.

Śpiesz się, bo wrócę. A jak mi skończoną Jeszcze nie będzie...

JADWIGA:

To co?

WILHELM:

To niech żona

Płacze. Ja z kopią i złotą kolczugą.

Jak błędny rycerz, w świat pojadę sobie.

JADWIGA:

E! tylko nie strasz. Nim wy, z waszą sławną Piłką skończycie, już ja tutaj dawno Trzy wianki, sto wianków splotę.

(Wilhelm i jego bracia wybiegają. Jadwiga zostaje sama).

JADWIGA:

Trzeba się śpieszyć, bo on rzeczywiście Łatwo się dąsa, i muszę sto razy Przepraszać, zanim zapomni urazy.

(Przygląda się zaczętemu wiankowi).

Co ja tu włożę? Chyba płaskie liście.

Splata i przyśpiewuje).

„Dzieci zwiążemy14... jak to było dalej?

Nie mogę ułożyć słów.

A! Już wiem: „Dzieci u żerdzi związali,

Jak sforę psów44.

(Zamyśla się).

Jak ja powinnam dziękować co ranka I co wieczora, że ja nie poganka!

Ależ i tamte, nieszczęsne maleństwa,

Cóż one winny? Zamiast zbrojnych męży,

Czemuż królowie nie poślą im księży?

Poco wyrabiać takie okrucieństwa?

Że też to ludzie nie boją się Bozi?

Przecież jak stryjek, lub mama pogrozi Niegrzecznym dzieciom różeczką, w tej chwili Cichną przed stry.kiem, a zwłaszcza przed mamą: Żeby i Bozia chciał zrobić tak samo!

Żeby tak zesłał nam aniołka z nieba,

Coby nauczył, jak się sprawiać trzeba,

Wszyscyby ludzie zaraz dobrzy byli.

(Wzdryga się i przeciera sobie oczy).

Co tu za jasność? Ach, jak pachną róże,

Coś szumi... Czy to zbiera się na burzę?

(Ogląda się z podziwieniem).

Nie, — wszystkie drzewa stoją cichuteńko,

A szumi ciągle, jakby tam na górze Był jakiś Dunaj...

(Jadwiga wpada w zachwycenie. — Przed nią pojawia się Serafin, w kształcie prześlicznego, różowo ubranego dziecka. — W głębi pojawia się: Święty Franciszek i Duch Platona jako dwaj starcowie. — Poza Jadwigą pokazuje się jej Anioł Stróż.

SERAFIN:

Otom jest, dzieweczko!

JADWIGA:

(zdziwiona).

Którędy żeście tu weszli? A straże Jak was puściły, nieznajomych?

SERAFIN:

Drogę

My mamy inną.

JADWIGA:

Jaką? *

SERAFIN:

Dziś nie mogę, —

Lecz kiedyś może ją tobie pokażę.

(Zbliża się do Jadwigi).

Co tu, panienko, robiłaś wianeczek?

To ładnie. Kwiatki, to liturgia caia?

Na chwałę Boską.

(Jadwiga przeciera oczy z rosnącem podziwianiem, spoglądając to na dziecię, to na starców.)

JADWIGA:

Kto to, ten staruszek

Taki milutki?

SERAFIN:

Czyś go nie poznała? JADWIGA:

Owszem, on takie ma liczko przejrzyste Jak ten obrazek świętego Franciszka Na złotem denku, co to mi go mniszka Scholasia dała na Heilige Christe.

To on.

JADWIGA:

Doprawdy? I z nieba wychodzi, Choć mu tam dobrze?

SERAFIN:

A! Bo to dobrodziej. Ludziom, co mają serca bardzo czyste,

Przynosi dary, jakich nikt nie zgadnie.

JADWIGA:

(patrząc na wiązankę róż w ręku Św. Franciszka). Może te róże? One rosną w niebie — Nieprawdaż? Czyby to było nieładnie Prosić o jedną, choćby o tę małą?

SERAFIN:

Ha! Może kiedyś będą i dla ciebie,

Ale nie dzisiaj. Bez jakiejś zasługi Żądać nagrody, nieładnie.

JADWIGA:

A drugi,

Z takim uśmiechem i z tą brodą białą,

Kto to jest?

SERAFIN:

Na cóżby ci się przydało Znać jego imię, kiedy go na ziemi Nie usłyszałaś, ni usłyszysz potem.

Dosyć ci wiedzieć, że pięknym żywotem, Wysłużył sobie przyjaźń ze Świętymi.

Koło was, ludzie, są nieraz istoty,

Których nie znacie imion, ni kolei,

A które strzegą skarbca waszej cnoty,

Na pierś wam kładą rynsztunek nadziei,

I myśli waszych zbierają klejnoty.

Ja twoje myśli widzę jak na dłoni.

Mała Jadwinia Bogu się żaliła,

Czemu nie zsyła aniołków, by oni Rządzili ludźmi?

(Z uśmiechem).

A może i zsyła?

JADWIGA:

Czyś ty aniołek?

SERAFIN:

I Jadwinia mała

Nad pogańskiemi dziećmi zapłakała.

To bardzo dobrze. Może twoje łezki,

Za chrzest policzy im Ojciec niebieski?

Cóż jeszcze, gdybyś dostrzegła od razu,

I drugą stronę krwawego obrazu!

Bo co zły krzyżak z Litwinami czyni Z górą chrześcijanom oddają Litwini.

Ile poganie ci mają sąsiadów,

Tyle co roku drapieżnych napadów,

A już nad wszystkie Polska nieszczęśliwa,

Ziemia twej babki, we krwi od nich pływa.

Gdybyś w dłoń wzięła tę ziemię rozmiękłą,

Gdybyś widziała te wioski w pożarze,

Chyba serduszko z żaluby ci pękło.

Ja ci choć jedną taką wieś pokażę.

(Serafin wyciąga rękę w stronę gaju, który nagle zmienia się-w ciemny, sosnowy las. Pod lasem pokazuje się wieś polska w płomieniach. — W głębi dopalający się kościółek drewniany. — Litwini gonią uciekającą ludność. Jedni porywają, dziewczęta i dzieci. Inni pędzą związane niewiasty i pokrwawionych mężów. Inni wynoszą z kościółka ornaty i Kielichy. Wszędzie pełno trupów — rabunek — mord — popłoch. Dalekie krzyki i dzwony).

ANIOŁ STRÓŻ JADWIGI:

(do Serafina).

TNa siły dziecka czy to nie za wiele?

Patrz, już jej oczy nieruchomie stoją.

Dość tych obrazów. Aniele,

Litości! Złamiesz mi lilijkę moją.

SERAFIN:

Litości? Ona widzi tylko duszą,

To, na co inni żywcem patrzeć muszą.

Nie, — ja dla jednej będę niewzruszony,

Bo chcę ratować miljony.

(W tej chwili z głębi lasu wybiega wódz litewski konno, w'takiej postaci, w jakiej przedstawioną bywa „Pogoń. — Pędzi z tętentem przez wieś, ogląda się na Jadwigę i znika).

JADWIGA:

(Jadwiga wydaje krzyk przestrachu, odwraca głowę i spostrzega swego Anioła Stróża)

To ty! Ach weź mię, gdzie... choćby na cmentarz, Choćby do lochów zamkowych. Oboje Stąd uciekajmy, ach! bo ja się boję...

Weź mię jak dawniej...

ANIOŁ STRÓŻ:

Więc ty mię pamiętasz?

JADWIGA:

I jak! Co myśmy robili? Nie mogę Sobie przypomnieć... A! Ty w jakąś drogę Mnie prowadziłeś. Dróżka była złota,

Potem ciemniejsza... czarna.

SERAFIN:

Ta dziecina

.Jest święta, kiedy sobie przypomina Dziś jeszcze raiską wigilję żywota.

(Daje znak ręką, wnet las z płonącą wioską niknie, na jego miejsce pokazuje się znowu gaj, a za nim wesoła głąb ogrodu).

SERAFIN:

(do Jadwigi).

A cóż, okropność? I czy to jedynie W tej wiosce myślisz? Sto wiosek się pali. I czy to tylko w tej jednej godzinie?

To się już dzieje ze sto lat, — i dalej Znów ze sto lat potem, a może i zawsze, Jeżeli niebo nie będzie łaskawsze.

JADWIGA:

Aż strach!

SERAFIN:

Nieprawdaż? Dałabyś niemało, By się nad nimi niebo zmiłowało.

No, i cóżbyś dała naprzykład?

JADWIGA:

Ach Boże, —

Kiedy ja mała... nic nie mam. Cóż może Komu się przydać?

(Po namyśle).

Pieska? Dam.

(Z westchnieniem).

I lalki.

SERAFIN:

Tak, ale gdyby ci też powiedziano,

Że ci poganie wyrzekną się walki,

I chrześcijaninami wszyściutcy zostaną, Jeśli ten jeździec, co przebiegł w pożarze, Na koń cię weźmie i z sobą uniesie?

JADWIGA:

Co? I ja sama z nim zostanę w lesie?

O, nie chcę! Nie chcę!

ŚW. FRANCISZEK:

(przystępuje do niej).

Jakto? Bozia każe,

A ty, stworzonko malusie,

Mówisz Mu: „nie chcę“. Otóż pomyśl sobie O tym najsłodszym Jezusie,

Który krwią płakał w Ogrójcu,

A jednak „nie chcę“ nie powiedział Ojcu.

JADWIGA:

Ach! Co ja teraz nieszczęśliwa zrobię?

ŚW. FRANCISZEK:

(z uśmiechem pokazując jej róże).

A róż ci się chciało?

Dałbym ci ja białą,

Dałbym ci ja nawet i szkarłatną różę,

Cóż, kiedy się boję,

O rączęta twoje,

Bo u rajskich kwiatów ciernie bardzo duże.

(Podaje Jadwidze jedną różę).

Bierz — tylko powoli!

(Jadwiga chwyta różę i zaraz ją puszcza z krzyk:em).

JADWIGA:

Ach! jak też to boli.

• —

ŚW. FRANCISZEK:

A wadzisz, tyś na jedno zadraśnięcie czuła —

A Jezunio w żłobie Cicho leżał sobie,

Chociaż ostra słoma w nożyny Go kłuła.

Pomyśl o pieszczotko,

Jak to będzie słodko,

Tyle dusz pogańskich wprowadzić do nieba, Kiedy Bozia wola Przez Swego anioła,

Tylko jedno „Amen“ wypowiedzieć trzeba.

JADWIGA:

(ze łkaniem).

A no... więc... Amen.

ANIOŁ STRÓŻ:

(schylając się nad nią).

Tak, to grzecznie.

SERAFIN:

Chwała

Bogu i świętym! Przystała.

ŚW. FRANCISZEK:

Ukój, się dziecinko luba,

Wilki cię nie zjedzą w Iesie,

Nikt cię jeszcze nie uniesie,

Nie — to była tylko próba!

(Wyciąga nad nią ręce).

Teraz we mgłę się zanurz, i niepostrzeżenie Zapomnij. Odpoczywaj! Niechaj w duszy młodej, Zostanie tylko mętne jak ze snu wspomnienie. Wróć do dziecięcej swobody!

(Jadwiga zapada w osłupienie).

ŚW. FRANCISZEK:

(dalej).

Nam już czas, Serafinku, wracać do niebiosów. (Do ducha Platona).

Ale ty, duchu czysty, zostań jeszcze przy niej, Postój z Aniołem Stróżem na warcie jej losów.

—    Anioł niech ciągle chodzi w koło tej świątyni.

I wgląda w każdą bramę, bo przy każdej bramie, Będą czyhały troski, — gorsze od nicn, ciosy, —

I najgorsze, złe myśli, pokoju wydzierce,

Te skrzydłem niech odgania, a natrętne łamie.

—    Ty. strzeż tylko jej serca, bacz, aby to serce

Złym ogniem nie rozpłonęło,

Wielkie powierzam ci dzieło!

Bo słuchaj: wiosna szybko nadbiega po wiośnie.

Wkrótce w tern sercu urośnie Róża ziemskiej miłości, której bujne kwiecie,

Całą pierś jej wypełni, całą myśl przygniecie,

Całą jej istność oplecie.

Mało takich miłości widziano w tym świecie.

Pozwól jej się rozpędzić na groźną pochyłość, Uczucia, lecz ją trzymaj za rękę jak dziecię.

Pozwól, ile chce, kochać, byle ta jej miłość, MusKając ziemię skrzydły jaskółczemi,

Nie tknęła ziemi. .

DUCH PLATONA:

Czemu nie zniszczyć kwiatu zdradzieckiego w ziarnie Czemu czekać, aż pożar cały dom ogarme?

Każ tylko, a ja w pierwszej stłumię go iskierce.

ŚW. FRANCISZEK:

Nie czyń tego i pomnij Opairzne zamiary.

Skarb rozkochania musi napełnić jej serce,

Aby miała co złożyć na ołtarz ofiary,

—    Kiedyś my tu wrócimy, by walczyć otwarcie.

Ja cię w dniu owym zluzuję na warcie,

Z piersi jej wyrwę kwiaty więdnące i kruche...

ANIOŁ STRÓŻ:

(smutnie).

Jeśli nam się nie wydrze...

ŚW. FRANCISZEK:

Już teraz otuchę

Mam dobrą. Wszystko zniesie. Kto raz trzymał w dłoni Różę Boskiej miłości i zaży’ jej woni,

Ten już nigdy, przenigdy nie zapomni o niej.

Choćby się nawet zbłąkał za szczęściem zwodniczem, Będzie marzył o innem, dziwnem, tajemniczem,

I w szale namiętności, zapomnieniu samem,

Będzie tęsknił! bezwiednie za owym balsamem,

Co nie da się zrównać z niczem.

(Święty Franciszek i Serafin znikają. — Duch Platona zbliża, się z wahaniem do Anioła Stróża)

DUCH PLATONA:

Słyszysz? On chce, bym został. Lecz ty nie chcesz może?' Nie będę-ż ci natrętny, gdy ręki przyłożę Do dzieła, gdzie sam dotąd rządziłeś aniele?

ANIOŁ STRÓŻ:

O nie! Na jedne barki ciężkie to zadanie.

Chętnie słodkim ciężarem z tobą się podzielę.

Dla duszy, co ma przebyć tak śliskie otchłanie, Strażników nigdy za wiele.

(Słychać głosy ludzkie. Wnet, Anioł Stróż i Duch Platona, nikną. Przechadzając się, zwolna wchodzą, księżna Wiryda. (i Ojciec Furseusz).

1

KSIĘŻNA WIRYDA:

Więc tak. A co to stało się Jadwidze?

Wstań dziecko. Czego siedzisz jak nieżywa?

(Jadwiga siedzi nieruchomiej.

OJCIEC FURSEUSZ:

To bardzo dziwne. Często z nią tak bywa?

KSIĘŻNA WIRYDA:

Nie, po raz pierwszy w tym stanie ją widzę.

(Bierze Jadwigę za rękę i wstrząsa).

Wstańże.

JADWIGA:

(przestraszona).

Przepraszam... Czy poszli? Te róże Wzięli?

KSIĘŻNA WIRYDA:

Kto taki?

JADWIGA:

A no, te osoby,

Co tutaj ze mną gadały.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Któż to-by Mógł być? Rycerze?

JADWIGA:

Nie, to byli święci. (Księżna Wiryda rusza ramionami).

OJCIEC FURSEUSZ:

I cóż mówili?

JADWIGA:

O! ja nie powtórzę.

OJCIEC FURSEUSZ:

Czy ci ich słowa już wyszły z pamięci,

Czy też ci oni mówić zakazali?

JADWIGA:

(po namyśle).

Przynieśli kwiaty... i już nie wiem dalej...

OJCIEC FURSEUSZ:

A jak mówili z tobą, po niemiecku?

JADWIGA:

Jakoś tak dziwnie... ale zrozumiałam.

KSIĘŻNA WIRYDA:

E, co tu gadać? przyśniło się dziecku.

OJCIEC FURSEUSZ:

Ja owszem, księżno, ciekawością pałam. Znam się z tem troszkę. Może to ułuda, Lecz jeszcze prędzej jest tu ręka Boska. Ten stan podobny bardzo do ekstazy.

KSIĘŻNA WIRYDA:

Ekstaza, u dziecka?

OJCIEC FURSEUSZ:

Och, ileż to razy Trafia się dzieciom. Święta Róża włoska,

We czterech latkach już robiła cuda.

(Księżna Wiryda usuwa się z uszanowaniem).

KSIĘŻNA WIRYDA:

A! To i dla nas wielka będzie chwała,

Jeżeli świętą sobie wychowamy.

(Po chwili chmurnie).

Jednak nie trzeba jej zostawiać samej... Jeszczeby jej się habitu zachciało.

(Ogląda się do koła).

Gdzie tu jest Wilhelm?

OJCIEC FURSEUSZ:

(pokazując głąb ogrodu).

Tam, na środku łąki.

Królowa Jadwiga — 5

KSIĘŻNA WIRYDA:

(podnosi głos).

Wilhelmie! Chodź-że! Ty tam zbijasz bąki,

A tu tymczasem twoja mała żona Tęskni po tobie.

WILHELM:

(nadbiega).

Doprawdy? Zmartwiona?

KSIĘŻNA WIRYDA:

Bawcie się ładnie.

(Księżna Wiryda i Ojciec Furseusz odchodzą).

WILHELM:

Gotowa korona?

Jakto, nie jeszcze? Coś ty tu robiła?

Czego ty, płaczesz? Moja, żonko miła,

Mów! Trzeba wszystko mówić mężulkowi.

(Jadwiga milczy).

No, jak panienka prawdy mi nie powie,

To... już nie wiem, co zrobię... ,

(Po chwili stanowczo).

Na dobre odejdę sobie!

(Jadwiga milczy. — Wilhelm odchodzi i chowa się za drzewo.. Jadwiga powoli ociera oczy i zabiera się znowu do plecenia).

JADWIGA:

Nieładne kwiatki... O! Te dwa złamane,

Ten nic nie pachnie. Ten ze śmieszną kitką.

Po tamtych wszystkie wyglądają brzydko.

Czy ja też tamtych skąd jeszcze dostanę?

(Wilhelm wysuwa się niespodzianie z poza drzewa, zachodzi Jadwigę z tyłu i chwyta ją za ramiona. Jadwiga wybucha, srebrnem śmiechem, główkę w tył przewraca i patrzy na.

niego).

Teraz to powiem. Ach! mnie się zdawało,

Że już ciebie więcej nie zobaczę.

Dobrze, żeś wrócił. Patrz, ja już nie płaczę.

(Jadwiga podnosi rączki i stojącemu za nią Wilhelmowi kładzie niedokończoną koronę z kwiatów na głowie. — W głębi poza nimi ukazuje się duch Platona i Anioł Stróż).

DUCH PLATONA:

Patrz: Amor i Psyche dziećmi,

Tern piękniejsi, że jeszcze najlżejszy cień ziemł Białego ich czoła nie ćmi.

ANIOŁ STFOŹ:

(smutno).

Jeszcze nie! Lecz niedługo zawiśnie nad niemi.

DUCH PLATONA:

Tern też baczniej nam trzeba stać na straży cichej, By lampa nie wypadła z rąk niebieskiej Psychy.

BIESIADA U ZIEMOMYSŁA

SCENA DRAMATYCZNA

przez

DEOTYMĘ

OSOBY:

ZIEMOMYSŁ — książę Polan

KSIĘŻNA GÓRKA — żona Ziemomysła

SYNEK — Ziemomysła i Górki

NIAŃKA — jego

SIWY WIESZCZEK

MŁODY WIESZCZEK

JEDEN Z KAPŁANÓW

INNY KAPŁAN

STAROSTA

ŻUPAN

STARY WOJAK KUPIEC WĘDROWNY JEDEN Z ROLNIKÓW INNY ROLNIK JEDNA Z NIEWIAST MŁODZIENIEC PACHOLĘ

GOŚCIE — szafarze — skarbnicy — pacholęta.

Rzecz się dzieje w Gnieźnie w r. 938-ym.

W Gnieźnie wielka sala ozdobiona w rogi i skóry myśliwskie. Po obu stronach dwoje drzwi mniejszych, w których służba się roi. — W głębi wielkie drzwi wchodowe, na roścież otwarte, za niemi widać niebo i miasto. W sali długi stół suto zastawiony. — Szafarze roznoszą na ramionach deski, na których leżą ogromne ryby, niedźwiedzie łapy, dzicze i żubrze głowy. Inni przynoszą i krają kołacze, wielkie jak koła od wozu. — Po jednej stronie stołu siedzi Ziemomysł zamyślony, z czołem ouartem na ręku, przy nim Kapłani i Wieszczkowie, dalej szereg Żupanów. Starostów, Kmiediów i Wojowników, między nimi wędrowny Kupiec. — Po drugiej stronie stołu siedzi żona Ziemomysła, dalej, inne niewiasty szeregiem, za niemi kręcą się służebne dziewki i Niańka.

CHÓR GOŚCI:

Przyiął-że nas gospodarz, przyjął co się zowie! .Niech-że mu dobre bogi zato dadzą zdrowie,

A niech nam tak nie siedzi chmurno i żałośnie, Kiedy mu syn jedynak na pociechę rośnie.

JEDEN Z ŻUPANÓW:

(powstaje z kubkiem w ręku).

Więc teraz pijmy zdrowie syna jedynaka.

Może ojca piosenka rozweseli taka:

Ile dziś jasnych włosków spadło z jego głowy, Tyle lat niech nam ży;'e syn Ziemomysłowy!

STaRY WOJAK:

Żyć to nie dość. Bez chwały co i życie znaczy? Ja znałem lepsze czasy, ja życzę inaczej: (podnosi kubek).

Ile włosów do śmierci wyrośnie mu z głowy,

Tyle wrogów niech zbije wnuk Ziemowitowy!

JEDEN Z1 KAPŁANÓW:

(półgłosem do Wojaka).

Czyż nie znacie niedoli, która ten dom nęka? Kiedy oko nie widzi, jakże ma bić ręka?

STARY WOJAK:

To niech sam nie wojuje, to niech nas wysyła, Niech tak rządzi, by wielkość pradziadów odżyła, Bo już o niej zapomniał dzisiejszy ród słaby.

Nic tylko spać i hulać. Żyjemy jak baby.

Jeśli tak dłużej potrwa, to do kroćset kroci Piorunów...

SIWY WIESZCZEK:

(do Ziemomysła).

Nic że, ojcze, was nie rozochoci?

Ani życzenia nasze, aby rósł wam synek?

Ani tego rębacza zuchwały przycinek?

ZIEMOMYSŁ:

(powoli podnosi głowę).

Cóż chcecie, abym mówił? Przed laty siedmioma, Ody spostrzegłem jak ludzka szczęśliwość zn koma, Gdy noc wieczna dotknęła tej najmilszej główki,

Już się przygotowałem na wszystkie wymówki, Szyderstwa i obelgi. Cóż rodzica czeka Prócz hańby i żałości, kiedy syn kaleka?

INNY KAPŁAN:

Oj książę, nie gadajcie, niewdzięczna z was dusza, Bogi niechętnie dają, gdy ich się przymusza,

A wszakże tu ich łaska była przymuszona? Przypomnijcie no sobie, jako wy i żona,

Całe lata do świątyń znosiliście dary,

Chodzili codzień do nas po wróżby i czary,

Płakali jak najęta płaczka na pogrzebie, abyśmy wam potomka wymodlili w niebie.

Niebo nas wysłuchało, i znów się skarżycie?

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

0    nie! Ja się nie skarżę. Trzeba całe życie Błogosławić tę łaskę choć tak okupioną.

Dziecko im nieszczęśliwsze, tem droższe,

ZIEMOMYSŁ:

Tak żono,

Dobrze mówisz. Ach! kiedy ta niewiasta miła,

Dzięki modlitwom waszym, syna mi powiła,

Szalałem od radości. On miał być mi chlubą...

SIWY WIESZCZEK:

Może właśnie ta radość stała wam się zgubą?

W zbytku szczęścia, przyczyna wszystkich nieszczęść

[główna,

Bogi się obrażają, gdy im człowiek zrówna W czemkolwiek, a najbardziej, kiedy w szczęśliwości..

ZIEMOMYSŁ:

Być może... Nie wiem, czy mi jaki bóg zazdrości.

Ale szczęście jak przyszło, tak i w jednej chwili Poszło... Okropną chwila! Gdyśmy zobaczyli,

Że te oczy patrzały, a nic nie widziały

1    dla mnie się na czarno zasłonił świat cały.

NIAŃKA:

(stojąca za krzesłem żony Ziemomysła).

Długo się jeszcze państwo bawili nadzieją,

Że śliczne oczęta z czasem rozjaśnieją.

Całe dni nad kołyską z płakaniem rzewliwem

Klaskali na dzieciątko, świecili łuczywem, Sprowadzali lekarki. Co kto radzić pocznie To robią. Wszystko próżno! Ktoś urzekł widocznie.

(zasłania oczy fartuchem i wychodzi).

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

Żeby to było jeszcze dziecko z tępą głową — Brzydkie... Ale nie, owszem! Urodę ma zdrową, Rozum zadziwiający. Nieraz — gdy odpowie,

To doprawdy jak stary. Wszystko mu bogowie Dali: godność książęcą, zaszczyty bez granic,

Jedno mu odebrali, ach! i wszystko za nic!

ZIEMOMYSŁ:

A jednak nie szemrałem. Sam się teraz dziwię,

Jak długo to nieszczęście znosiłem cierpliwie...

Ale się i nadludzka cierpliwość wyczerpie,

Kiedy mnie ludzie ranią, choć widzą, że cierpię.

I to kiedy? Dziś właśnie, w taki dzień pamiątek,

Co w każdym domu bywa najmilszym ze świątek,

A nam tylko dotkliwiej nasz ból przypomina.

Lada biedak, gdy sprawia Postrzyżyny syna,

Śmieje się, zajada z podniesionem czołem.

A ja co? Z całej uczty chyba łzy połknąłem Sromam się przed narodem, gdy wśród zdrowych ludzi Muszę stawiać dziedzica, który litość budzi!

STARY WOJAK:

No, wybaczcie, ojczulku, jeśli was niemiłem Jakiem słówkiem drasnąłem, lecz to co mówiłem Nie tyczyło się dziecka, tylko waszych rządów. Trudno, ludziom co rządzą, nie uniknąć sądów, i 'Służyłem ja w chorągwiach księcia Ziemowita,

O, to był wódz prawdziwy!

Dz s każdy się pyta, j Ile kto ma zagonów, lub ile par wołów?

A wtedy się pytano młodzieńców-sokołów

Ile grodów zdobyli? ile ran odnieśli...

Dzisiaj młodzież chowacie za piecem, a jeśli Trafi się zuch, to nie wie, co ma czynić z mocą,

Chyba pójdzie do obcych, b:ć się, nie wie o co? (/Dawniej to było życie! Wesołe choć krwawe,

Rok po roku szły wici na nową wyprawę.

Książę świecił jak bożek. Przy nim zbrojni cali Setnicy, Dziesiętnicy hasła odbierali,

A kiedy cały pochód z włóczniami jasnemi Ruszył, to jakbyś gwiazdy rozsypał po ziemi.

Matki błogosławiące szły aż na rozdroża,

Dziewki się przymawiały o cacka zza morza.

(Kilku młodzieńców wstaje i otacza mówiącego)

4 dopiero gdy przyszło powracać z wyprawy.

Oj to, słuchajcie młodzi, był widok ciekawy. Wszystko nam czapkowało. Kiedy nas dziewczęta -Zoczyły strojnych, lśn'ących, oho! już oczęta Odwracały od grubych kmieci i pastuchów.

Nasz Ziemowit dzwonił pod siecią łańcuchów 1 rynsztunków zdobytych na przeróżnych królach. Człek nieraz choć i ranny zapomniał o bólach,

O niewczasie, o wszystkiem, gdy wpadł w te pokłony, Każdy z nas na proporcu miał wianek zielony,

A na rękach pierścieńce d'a swojej dzieweczki A dopieroż na wozach, całe wory, beczki.

1 Z niemieckiemi srebrami, z Pomorskim bursztynem,

A niektóre nalane słodziuteńkiem winem.

Jak człowiek z takm wozem wjechał na dziedziniec, Jak rozdał wszystkim swoim wojenny gościniec,

Jak wziął od najpiękniejszej serce i buziaka,

To sam zdawał się królem.

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW:

Prawda, wojna taka

Dobra.

STARY WOJAK:

Dziś, jak rok długi, jak cały kraj długi Ludziska grzebią w ziemi. Na kosy i pługi Poszło całe żelaza, a spytaj o chwałę,

Chciej się trochę powadzić, to oczy ospałe Ledwo podniosą. Nawet kiedy na wieczerzę Zejdą się po robocie, złość i nuda bierze;

Nikt niema własnych czynów do opowiadania. Aż muszą bajki gadać.

ROLNIK:

(oglądając się na wszystkich).

Myślał, że przygania,

A tymczasem nam wyciął największą pochwałę, Wiesz bracie, co dowodzi to gderanie całe?

Że kraj za Ziemomysła daleko szczęśliwszy Niźli za Ziemowita.

STARY WOJAK:

Ba!

ROLNIK:

Wszystko zważywszy, Wojna więcej przynosi szkody niż korzyści.

To prawda, że się żyje sto razy siarczyściej,

Że niektórym jest lepiej, ale wszystkim gorzej.

Ile to wdów i sierot w chatach się namnoży!

Bo niekażdy powraca tak szumnie i cało.

JEDNA Z NIEWIAST:

Moja babka aż bladła, kiedy się wspomniało O wojnach Ziemowita, gdzie zginął mój dziadek, Nieraz opowiadała, jako żywy świadek Okropności tych czasów, to myśmy się dzieci Pod stół kryły.

INNY ROLNIK:

Nie wszystko złoto, co się świeci.

Kto bije, bywa bity. Po każdej zwycięskiej Wyprawie, jakby kruki zlatają się klęski.

Spaliliśmy sto wiosek? Nam spalono dwieście.

N:emial kto- w polu robić? to głód przyszedł wreszcie. Zarazę roznosiły niegrzebione trupy,

I jeszcze się brat z bratem pokłpcił o łupy.

PIERWSZY ROLNIK:

Ja przecież naszym ojcom ich bojów nie gaiię,

Kiedy trzeba obrony — dobre wojowanie.

Lecz pocóż, mówiąc szczerze — prowadzi się wojnę? Aby sobie zarobić na życie spokojne.

Mamy je — używajmy.

ZIEMOMYSŁ:

(do starego wojaka).

Czy myślisz mój stary Żem ja także nie pragnął brać się z kim za bary,

Dać nauczkę sąsiadom — popisać się siłą?

Chciałem, lecz mnie nieszczęście prędko wyleczyło.

Syn po mnie jako ślepiec w bojach nie zasłynie,

Tylko spokojnej może panować krainie.

Ach! gdy na to wspomniałem, opadły mi ręce, Pozaczepiam sąsiadów? nieprzyjaciół znęcę A może jutro umrę? i następcy memu Zostawię kraj rozdarty? O nie...

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW:

(do innych półgłosem).

Ale czemu

Wszyscy my gnuśnieć mamy z łaski jego syna? STARY WOJAK:

Mnie książę już po troszku nawracać zaczyna.

Istotnie, kto potomstwem zasmucony takiem,

Ten musi kraj zostawić jakby zasiał makiem.

I tak właśnie jest dzisiaj. Słiczn e. Ty.ko szkoda,. Że nie wiem czy nam długo potrwa ta pogoda?

ZIEMOMYSŁ:

A to czemu?

PIERWSZY ROLNIK:

Cóż grozi?

STARY WOJAK:

Nieprzyjaciel blisko.

RÓŻNE GLOSY:

Jaki? gdzie?

STARY WOJAK:

Niemcy! Niemcy ciągną jak mrowisko! (śmiech ogólny).

ŻUPAN:

A! Jeśli tylko tyle, — to jeszcze daleko Owe niebezpieczeństwo. Za dzesiątą rzeką!

JEDEN Z1 KAPŁANÓW:

Odkąd się urodziłem, rok w rok ludzie straszą,

Że Niemcy przyjdą, wezmą nas i ziemię naszą,

A jeszczem ich nie widział. Twój wymysł był dobry Tylko nie nowy.

STAROSTA:

Niemcy, to jak owe Obry,. Co to szli, szli, grozili, niby zawsze bliscy,

A zanim do nas doszli, wyginęli wszyscy.

DRUGI ROLNIK:

No, j teraz możemy spać na oba uszy.

STARY WOJAK:

Obyście nie zaspali! Niemiec gdy wyruszy,

To idzie wolniuteńko, okrąża przeszkody,

Po cichutku rwie brzegi, znosi wsie i grody,

Aż wszystko opanuje z cierpliwością wody.

KUPIEC WĘDROWNY:

Tak, to prawda.

STARY WOJAK:

Jeżeli mnie wierzyć nie chcecie,

Ten bywalec wam powie, co widział po świecie? Spotkałem go tu idąc, i przez całą drogę Takie mi rzeczy gadał, że aż jeść nie mogę.

KUPIEC WĘDROWNY:

Już to-śmy zagrożeni sąsiedztwem niemiłem.

Co rok jeżdżę z futrami. Kilka razy byłem Za Łabą, a raz nawet aż przy sławnym Renie,

To widzę jak się wścibia to psie pokolenie.

Pamiętam, gdy mnie ojciec przed trzydziestu laty Wziął na pierwszą wędrówkę, — od chaty do chaty,. I od miasta do miasta, wszystko nas witało Gościnnie, a co więcej, mowę zrozumiało.

Człowiek nie miał potrzeby dojechać do Sali,

Już cały nasz zapasik ludzie rozebrali.

Wszędzie świecił dostatek, pełne zboża składy,

W świątnicach pełno ludu, po domach biesiady, Zupełnie jak dziś u nas. Ale rok po roku To szczęście się mroczyło, jak miesiąc w obłoku.

Coraz częściej widziałem czerwone pożogi,

Coraz wcześniej musiałem zawracać się z drogi.

Bo już nowy pas kraju zajęli przybysze.

Gdzie dawniej ślicznych piosnek słuchałem, tam słyszę

Tylko szepty o mordach, zdradach i pogromach. Wszędzie jakaś twarz obca. W tychże samych domach. Gdzie do stołu siadałem, piłem przy ognisku,

Dzisiaj tylko pies wyje na czarnem zwalisku.

Padły jak słoma, bogom poświęcone lasy.

Niema się po co schylić, tam, gdzie przejdą Sasy.

— Jak tylko w jakiej bitwie otrzymają pole,

Zaraz resztę mieszkańców sprzedają w niewolę,

Budują gród, gdzie jakiś Grabia czy Margrabia Osiada, grunt rozdaje, roje Sasów zwabia,

Wioski opustoszałe tą zgrają zapycha,

I tak to kraj się niemczy.

STARY WOJAK:

Ale cóż u licha,

Czy tamci się nie bronią?

KUPIEC WĘDROWNY:

I jak jeszcze bronią!

Tam piędź ziemi to świętość; tyle bitew o nią,

.Że już chyba w tym gruncie więcej krwi niż wody.

Ale to z nieszczęściami przychodzą niezgody.

Wtem sztuka, kto na kogo całą winę złoży?

I po każdem wysiłku coraz wszystkim gorzej. Niszczeją sławni Wilcy, nikną Obotryci,

A Sasów nigdy nie brak. Sto razy pobici,

Sto razy wtargną, jeśli nie otwartym bojem,

To podstępem i zawsze postawią na swojem.

Więc gdy wrócę do domu chociaż cicho wszędzie, Myślę: jeszcze lat kilka cóż to z nami będzie?

Gdy widzę nasz dostatek, gdy siadam na gody,

Łzy mi się w oczach kręcą. I tamte narody Widziałem godujące, a teraz?...

KAPŁAN:

Ej, bracie!

Wszys i.Ko mi się coś widzi, że złe przesadzacie.

Przecie zawsze na świecie wojna się gdzieś toczy, Gdyby się każdej lękać...

ŻUPAN:

Strach ma wielkie oczy.

- KUPIEC WĘDROWNY:

Mówcie sobie co chcecie, jam taki zrażony,

Że już pewno nie wrócę nigdy w tamte strony.

Wolę iść między smoki, co siedzą u wschodu,

Za puszczę i za morza, aż do Carogrodu,

Niż tam! Człowiek już nie śmie wyznać, że Słowianin, Zaraz Niemcy c=ę złupią pod pozorem danin,

I zelżą, dobrze jeszcze jeśli ujdziesz cało.

Wszak już o tem po świeoie przysłowie powstało.

PIERWSZY ROLNIK:

Jakie?

KUPIEC WĘDROWNY:

„Poszli w rozsypkę o głodzie i trudzie,

Jak rodzina słowiańska, którą sobie ludzie Rozszarpują na targu"!

(Słuchacze przerażeni. Długa chwila ciszy).

STAROSTA:

Okropne przysłowie.

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW:

(zrywa się).

A niechże owszem przyjdą prędko ci Sasowie.

My im tu pokażemy, czy kto z nas na targi Da się ciągnąć jak bydlę!...

STARY WOJAK:

A co, moje skargi

Czy próżne? Ja wciąż mówię: nam więcej potrzeba Wodzów niż gospodarzów, żelaza niż chleba,

Bo potem już zapóźno. Rozpacz nie pomaga.

Królowa Jadwiga — 6

ZIEMOMYSŁ:

(zniecierpliwiony).

No, już jak będzie trzeba, znajdzie się odwaga. Wszak mówisz sam, że idą powoli? Nim przyjdą Już nie mój syn, lecz prawnuk będzie robił dzidą.

(z ironią).

A że sobie tymczasem zajrzą do Pomorza,

Niema się czego zrywać. Słuszna kara Boża!

Tam rządzą niedobitki po obrzydłym rodzie Popiela. Ha! Nie chciały trzymać z nami w zgodzie. Niech teraz ma'ą Niemców, i niech drą się z nimi. Niechcący i nas bronią. Jak obcy w ich ziemi Osiądzie, wtedy truchleć będzie dosyć czasu.

Teraz nie myślę wilka wywoływać z lasu.

(Chwila milczenia).

SIWY WIESZCZEK:

Dobre słowa. Dopóki nas kto nie zaczepi,

Siedzimy cicho i mądrze. Ten rządzi najlepiej.

Kto cudzego nie weźmie, i swego nie zmniejszy. Ziemowit bardzo sławny, ale Piast sławniejszy.

ZIEMOMYSŁ:

(zwracając się do. najmłodszego z wieszczków).

Twój starszy pięknie mówi, a ty, gościu blady,

Czary nie wznosisz? Milczysz? Nie tknąłeś biesiady?

MŁODY WIESZCZEK:

Słucham.

STAROSTA:

I o tem wątpię. Kto niemy, ten głuchy. MŁODY WIESZCZEK:

Kto chce duchami rządzić, musi żyć jak duchy.

SIWY WIESZCZEK:

Zostawcie go. Nikogo nie znan z sercem czystszem. To mój uczeń najmilszy; dziś on sam już mistrzem.

I jam byl uczniem wieszczka sławnego w swym czasie. Na starość zaniewidział, lecz z gęślą przy pasie Chodził, zawsze śpiewając — o ludziach i bogach,

A jam go, małe chłopię, prowadził po drogach,

I uczył się jak śpiewać!

ZIEMOMYSŁ:

I on stracił oczy?

Nieszczęsny!

SIWY WIESZCZEK:

Ale gdzietam! Był zdrów i ochoczy.

Mawiał nawet (i niech to nas ojczulku pocieszy) „Odkąd” — mawiał „oślepłem, trzymam serca rzeszy Mocniej niźli przedtem, widzę różne dziwy,

Których wy nie widzicie, i jestem szczęśliwy'1.

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

On przynajmniej za młodu znał co słońce złote!

Twarz rodziców!

ZIEMOMYSŁ:

Czy jabym czuł taką zgryzotę,

Gdyby to było dziecko proste, nie książęce? Poświęciłbym go bogom, gęśl mu włożył w ręce I puścił między ludzi, pewny, że przywiąże,

Wszystkie serca do siebie. Co innego książę, Zwłaszcza w tej naszej ziemi, gdzie małych książątek Tyle co gmin nieledwie.

(Cichym głosem — do wieszczka).

A że nasz początek

Niedawny, sto lat niema, jak pradziady moje Wzięły wszystkich za głowę; okropnie się boję,

Czy ten dom jeszcze kruchy po mnie się nie zwali. Jeśli dzisiaj sarkają, cóż to będzie dalej?

Czy mój syn da im radę? Czy władzę zachowa Nad tym całym drobiazgiem? Jaki wódz z Krakowa, Albo, co jeszcze gorzej, ci brzydcy Popiele Znów gotowi wypłynąć i stanąć na czele...

SIWY WIESZCZEK:

Nie troszcie się, mój książę. Ja, wróżbita, wierzę I wiem, że rodu Piastów coś wyższego strzeże. Niepróżno same bogi ludziom go wskazały.

(zwraca się do wszystkich).

Ach tak! Czy wierzycie, że ów ociemniały Wieszczek, nieraz mi gadał, jako świadek żywy,

0    tej uczcie u Piasta, co się działy dziwy.

ŻUPAN:

On? Pamiętał tę ucztę?

DRUGI ROLNIK:

E... To nie do wiary.

. SIWY WIESZCZEK:

Czemu nie? Jam był dzieckiem, kiedy on był stary To mógł jako pacholę, pamiętać i Piasta.

KAPŁAN:

1    widział, jak do picia i jadła przyrasta Bez ludzkiej ręKi? Cudem.

STARY WOJAK:

Chciałbym patrzeć na to!

SIWY WIESZCZEK:

Widział. W tłum się zamieszał, stał sobie przed chatą I nawet zakosztował cudownego jadła.

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW:

Czemuż to ta biesiada nie na nas wypadła!

SIWY WIESZCZEK:

Piast, jak dziś nasz Ziemomysł, święcił Postrzyżyny

ZIEMOMYSŁ:

(z westchnieniem).

Tak, tylko jasne oczy miał jego jedyny.

(znów zamyśla się i czoło na ręku opiera)

SIWY WIESZCZEK:

Po skończeniu Postrzyżyn, były Mianowiny Małego Ziemowita. Przy tej sposobności Przypominam pamięci zebranych tu gości,

Ze i my dziś dla dziecka mamy wybrać miano.

(Chwila milczenia).

STARY WOJAK:

Niełatwo.

ŻONA ZTEMOMYSŁA:

Jabym chciała, aby go mianowano...

SIWY WIESZCZEK:

Jak?

ŻONA ZIEMOMYSŁA: Bożydar.

ZIEMOMYSŁ:

Dość pięknie, ale za wesoło.

Tu trzeba coś smutnego.

SIWY LVIESZCZEK:

Eh! Raz-że już czclo

Podnieście i nie bądźcie takiej czarnej myśli.

Wszak i tam goście w smutku na biesiadę przyszli A w radości odeszli.

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW:

Czegóż byli smutni?

SIWY WIESZCZEK:

Przecież Popiel kraj dusił. I jeszcze okrutniej Dusiła go zaraza. A potem najsrożej Dokuczył głód okropny, tak, że ludzie chorzy Włóczyli się po lasach, zjadali żołędzie Gotowali złe trawy, gryźli się w obłędzie,

I schli albo też puchli. To też i na owe Postrzyżyny, Rzepicha zachodziła w głowę;

Ledwie kilka bochenków i pieczonkę sporą Mogła na stół położyć — a Piast za jezioro Aż płynął, aby przynieść odrobinę miodu.

Licha to była strawa, jednakże narodu Przyszło pełno, w nadziei, że coś dostać można.

— Byłaby pewnie kłótnia i bójka bezbożna,

Gdyby nie owe goście, jakieś z nieba posły,

Co jadło rozmnożyły i szczęście przyniosły.

Naród raz się nasycił napitku i chleba,

Poznał, że Piast widocznie ma łaski u nieba,

I poszła całej Polsce ta uczta na zdrowie.

No widzicie, mój książę, kiedy chcą bogowie Smutek staje się szczęściem, poniżenie chwaaą.

ZIEMOMYSŁ:

(kiwnąwszy ręką).

Minęły czasy cudów.

(Słychać za drzwiami sali nagły zgiełk wielkie okrzyki i za-mięszanie. Kilka pacholąt wbiega do sali).

JEDNO Z PACHOLĄT:

Cud! Dziecko przejrzało!

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

Nasze dziecko!

(zrywa się i wybiega).

ZIEMOMYSŁ:

(chce wstać, porywa go drżenie, opada na krzesło).

Kto mówił? Dziecko — mówisz? Czyje?...

INNE PACHOLĘ:

Wasz syn.

ZIEMOMYSŁ:

Ach! czy to prawda? Bo ja nie przeżyję, Umrę, jeśli uwierzę, a potem powiecie,

Że wam tak się zdawało.

NIAŃKA:

(dobiega).

Panie! na tym świecie

Coś dziwnego s:ę dzieje! Nasz panicz w tej chwili Ozdrowiał... widzi!

(okrzyk między gośćmi).

Widzi!

JEDNO Z PACHOLĄT:

Myśmy się bawili

A on sobie, jak zwykle, siedział na uboczu, NIAŃKA:

Tak, ale ciąg'e rączki przykładał do oczu,

Nie chciał bawić s;ę piaskiem, źle mu było wszędzie, A ja zaraz mówiłam, że z tego coś bęazie.

ZIEMOMYSŁ:

Ale dajcie go! Póki nie zobaczę syna.

Nie uwierzę!...

(Wbiega żona Ziemomysła, prowadząc za rękę syna).,

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

Cud boski! Cud! Nasza dziecina Widzi!... Patrz, to twój o ciec.

(Ziemomysł porywa syna i okrywa go pocałunkiem)..

SYN ZIEMOMYSŁA:

Więc to ty, ojcuniu?

(Patrzy kolejno na rodziców).

Jacy wy śliczni! Jaśni!

(Ogląda się po wszystkich).

No, a to, co znaczy? NIAŃKA:

To goście.

SYN ZIEMOMYSŁA:

Aha! Wszystko wygląda inaczej Niż sobie wystawiałem. A to... moja niania?

NIAŃKA:

(padając na kolana).

Tyś mnie poznał robaczku?

SYN ZIEMOMYSŁA:

A no tak, z gadania Ja każdego tu poznam, bo dobrze znam głosy.

JEDEN Z KAPŁANÓW:

Jakże się to stało?

SYN ZIEM^MYSŁA:

Jak tylko mi włosy

Obcięto, już od rana, coś dziwnego ze mną Działo się... tu mi było coraz mniej ciemno...

A potem... już nic nie wiem...

ZIEMOMYSŁ:

(wyciągając ręce do żony).

Pójdź moja jedyna!

Jak ja cię kocham! Dzisiaj dopiero mam syna!

INNY KAPŁAN:

Błogosławiony dom ten!

GŁOSY NIEWIAST:

Jakie to pacholę Pyszne! A jakie śmiałe!

JEDEN Z ROLNIKÓW:

Co za mądrość w czole!

ZIEMOMYSŁ:

(do Szafarzy).

No, teraz mi podajcie szczerozłotą czarę Wytoczcie wszystkie miody i nalewki stare, Przynieście Popielowki, co ma sto lat zgórą,

Już od dzisiaj nie będę ja siedział ponuro.

(do skarbników).

A wy idźcie do skarbca, znoście szuby, skrzynki Z klejnotami, i różną broń na upominki.

Co się w domu zebrało w długiej obfitości Wszystko dzisiaj chcę rozdać między moich gości.,

(do .innej służby).

Niecń grajkowie nam hukną! Niech trąby ogłoszą, Że książę po raz pierwszy pije miód z rozkoszą!

iZapalcie beczki smokie! Niech blask się roztoczy Na znak, że syn książęcia ma promienne oczy!

I niedość mi częstować dostojniki moje,

Na miasto powynoście jadło i napoje,

Na polach ustawiajcie biesiadę dla rzeszy,

-Znajomy, nieznajomy, niech każdy się cieszy Jak ta ziemia jest wielka, na wszystkie jej końce Niechaj ze złotą wieścią rozlecą się gońce!

(Za domem słychać odgłos trąb i okrzyki. Przez wielkie drzwi w głębi sceny widać zapalające się ognie radosne. Drzwiami od jednej strony wchodzą grajkowie, wygrywający hucznego Kujawiaka. — Młodzież bierze dziewki — w głębi sali tańcują. — Drzwiami z drugiej strony szafarze wnoszą dzbany i wielkie puhary i rozdają między starszyznę).

STARY WOJAK:

(podnosząc czarę).

Teraz to i ja zdrowie mogę wypić szczerze,

Bo już się nie kłopocę, że nas kto zabierze.

No, mój książę, jam jednak postawił na swojem, Zobaczycie, że syn wasz rozsławi się bojem. .Nieprawdaż, chłopcze, będziesz, ty bił Niemców?

SYN ZIEMOMYSŁA:

Będę!

(Goście klaszczą w ręce i z okrzykami otaczają dziecko).

KUPIEC WĘE RÓWNY:

Już i ja się nie ruszę za domową grzędę,

Kiedy wiem, że mi dzieci na targ nie zawloką.

STARY WOJAK:

(porywa na ręce syna Ziemomysła i stawia na stole). A mój ty królewiczu, stańże nam wysoko,

By cię wszyscy widzieli.

(Pije i podnosi wypróżnioną czarę).

Mam dla niego imię!

I łeb utnę każdemu, który go nie przyjmie.

GŁOSY MIĘDZY GOŚĆMI:

Jakie?

STARY WOJAK:

(kładąc miecz w ręce dziecka).

Mieczysław!

GŁOSY MTĘD7Y GOŚĆMI:

Dobrze! jak mu z mieczem pięknie!

ZIEMOMYSŁ:

Niechże będzie Mieczysław.

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

Ależ on się zlęknie... (Zdejmuje dziecko ze stołu).

Pójdź tu, mój Mieszku! Mięciu! Mój królu maleńki!

I ty się nic nie boisz?

MIECZYSŁAW:

Jak głos matuleńki

Słyszę, to nic. — Ja nawet nigdy się nie boję.

(Środkowemi drzwiami wchodzą Skarbnicy, za niemi dwa szeregi pachołków idą, niosąc różne bronie, kosztowne szuby, skrzynki pełne pierścieni i łańcuszków i według wskazania Skarbników, gościom je podają).

ZIEMOMYSŁ:

(zwracając się do gości).

Na pamiątkę dnia tego, oto dary moje.

(Przechodząc koło siwego wieszczka — zatrzymuje się). Dla was wieszczku, co wybrać? Chyba gwiazdkę z nieba?

SIWY WIESZCZEK:

Dla mnie darów nie trzeba, lecz uznania trzeba.

A co? Minął czas cudów? Nic Piastów nie strzeże?

ZIEMOMYSŁ:

Prawda! Ach święta prawda! Już we wszystko wierzę, I o więcej zapytam. Powstańce wieszczkowie,

Ilu was jest, powstańcie, niech który z was powie,

Co znaczy ten wypadek? Boć niezaprzeczenie Rzecz ludziom niepojęta, ma w niebie znaczenie.

SIWY WIESZCZEK:

(występuje naprzód, siada, przynoszą mu gęśl).

Pójdź gęśli, oj, ty mądra we wróżbiarskiej sztuce, (namyśla się).

O ludziach i ich losach później wam zanucę.

Zacznę, od czego zawsze zacząć się powinno:

Wam, bogi nieśmiertelne, złożę pieśń dziękczynną.

(zaczyna grać, nastrajając —■ jedna struna pęka)

Czy bogi zagniewane, żeśmy w pierwszej chwili Oddali się uciechom, z modlitwą spóźnili?

(Chce grać — druga struna pęka. — Siwy wieszczek spogląd groźnie po wszystkich).

Czy jest kto, kto ma oczy uroczne w tem gronie?

(Gdy oglądając się — opuszcza ręce, gęśl zsuwa się z jego kolan, reszta strun pęka).

ZIEMOMYSŁ:

Co to znaczy?

JEDEN Z KAPŁANÓW:

Zła wróżba.

ŻONA ZIEMOMYSŁA:

(trwożnie przytulając Mieczysława).

Pójdź, niech cię zasłonię...

SIWY WIESZCZEK:

(nogą odtrąca gęśl).

Nie chcę cię. Szczęście zdradza i struny zdradziły, Poco żyć, kiedy śpiew mój bogom już niemiły?


MŁODY WIESZCZEK:

(zrywa się).

Stara gęśl, stare pieśni. Skończona ich władza.

Dziś trzeba głosów innych. Wszystko się odmładza.

Ja słów nie marnowałem na ludzką rozmowę.

Moja gęśl nie popsuta — struny u niej nowe.

Dajcie ją! Niech spróbuję dz ewiczych jej dźwięków. Nie będę gadał z niemi! Inny duch tu gości...

Precz z przeszłością! Ja tylko chcę widzieć w przysz-

[łości.


(Bierze gęśl sobie podaną, wśród ogólnej ciszy ją nastraja, potem wpatruje się w małego Mieczysława, gra długą przygrywkę, — nagle podnosi głowę i śpiewa).

Widzę przyszłość podobną do słońca u wschodu

To dziecko jest obrazem całego narodu.

Cały naród był długo dotknięty ślepotą...

Na oślep się prowadził...

...Lecz przejrzał. I oto,

01śniewa'ącem światłem rozbłyśnie wśród ludów I jak dziecko cudu sam dokona cudów.

(kładzie rękę na głowie dziecka, zwolna się zawraca i wychodzi) .

CHÓR GOŚCI:

(patrząc za odchodzącym).

Niechże się, młody wieszczku, twoje słowa święcą, Ty, matko, tul na łonie główkę pacholęcą.

A my, dalej do kubków! Śpiewajmy wiek chwały, Który dzieci i wnuki będą oglądały!



SPIS RZECZY.

str..

Przedmowa . ....................................... 5-

Królowa Jadwiga — Poza ziemią.................... 7

”    Na ziemi ...................... 25

Biesiada u Ziemomysla ............................. 69-

TEJ SAMEJ AUTORKI —

DEOTYMY,

PRZFDTEM WYDANO

„NA JASNEJ GÓRZE”

zł. 1.—

„KOŚCIUSZKO”

gr. 50

MOŻNA NABYĆ U WYDAWCY

WARSZAWA,

fi,'

ul. Nowe Miasćo 2 m. 1

BIBLIOTEKA GŁÓWNA UR nr inw.: Z - 81524

Pig. 81524


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Politechnika Warszawska 19 14 1 lipca Ogólna Rada Naukowa Towarzystwa Kursów Naukowych /TKN/ ^ w opa
Warszawa, 19 g rudnia 2015 /: .OPLATA PRZERZUCONA NA ADRESATA* u mew a nr ID 318839,W z Po
DSC00104 (19) Pracodawcy Rzeczypospolitej Polskiej25 — r Warszawa, 19 sierpnia 2014 r. Pan Kom. Grze
Warszawa 19 listopada 2016 r. Precyzja i przewidywalność rezultatów leczenia w strefie
Polsce - stan i perspektywy , związana z obchodami Międzynarodowego Dnia Mediacji w Polsce, Warszawa
Warszawa 19 lipca 2011 Centrum Prasowe PAP ul. Bracka 6/8, Warszawa Stowarzyszenie na Rzecz Efektywn
STEFAN SIKMCKIHistoria architektury wnętrz mieszkalnych WARSZAWA 19*4 »BUDOWNICTWO i ARCHITEKTURA.
Warszawa, 19 listopada 2014 r. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego Sekretarz Stanu, Szef Biura Stanisław
Warszawa 19 grudnia 2016 r ld.«22K264Q-3S Id fot (l}2616-M-2t c-m»l    pjv p! CENTRAL
terminy łacińskie w recepturze 1 w a na, PZWL. Warszawa 1971; S. Bukowski — Receptura, PZWL, Warszaw
ZYGMUNT GOŁĘBIOWSKIKONSTRIJHCJE RR EWNIANE WARSZAWA 19*8 PAŃSTWOWE WADAWMCTWO Ml KO WE
Krzysztof Konarzewski Podstawy teorii oddziaływań wycho wawczych Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warsz
WA30850 II109 NARZEDZIA ROLNICZE022 I djvu [131] NARZĘDZIA ROLNICZE 19 nia. Z okresu tego zna
0021 djvu [293] WALKA O POZNAŃ. 19 poznańskie wójtostwo Janowi Myncerzowi, jemu i jego potomkom
Warszawa, 19 sierpnia 2015r.CERTYFIKAT Niniejszy certyfikat potwierdza, żeMorele.net Sp. z o.o. jest
UROCZYSTOŚĆ OBCHODÓW STULECIAGIMNAZJUM I LICEUM IM. KSIĘCIA JÓZEFA PONIATOWSKIEGO W WARSZAWIE 19
WydarzeniaV/ skich. Podczas jubileuszowego Walnego Zebrania Związku Kompozytorów Polskich w Warszawi

więcej podobnych podstron