164
Nie wielu trefnisiów chociaż ich było nie mało, pamięć doszła naszych czasów. Za Kazimierza Wielkiego, był na dworze „nieprzepłacony błazen“ (1), ale ani z imienia, ani z żartów nieznajomy. W podaniach ludu słyszałem , że kmieć nazwiskiem Kur błaznował u tego Króla. Władysław Jagiełło miewał nadwornych błaznów, co mu Zbigniew Oleśnicki wyrzuca. Stefan Batory nie cierpiał trefnisiów.
Do najdawniejszych policzyć należy Bieńka czyli Bieniasza nadwornego trefnisia Krzysztofa Szydłowieckiego , Kasztelana i Starosty Krakowskiego, Kanclerza Wgo Koronnego. Wesoły i dowcipny w żartach nie o-brażał nikogo. Gdy Pan Krakowski frasował się i smu-
(1) Sowizrzał krotochwilny y śmieszny broszura z początku XVII wieku.
cii, on go wtedy najwięcej rozerwać i przywieść do śmiechu usiłował.
Siedział raz pod oknem, z którego Pan Krakowski poglądał na otaczające zamek jego łąki, wody i gaje. Bieńko jak gdyby chciał wskoczyć do okna, po kilka-kroć się zapędzał, czego gdy dokazać nie mógł, bo nad dwa chłopy dobrze wyżej było, przyniósł drabinę, i z głośnym śmiechem wlazł po niej do okna.
— Cóż to znaczy Bieńku? rzekł kasztelan do niego.
— Tak Panie róbcie jak ja, a nie będziecie mieli przyczyny lak się często kłopotać z waszemi myślami. Nie mogłem wskoczyć, a snadno po drabinie wlazłem.
Śmiał się zawsze z tego zwyczaju, że starszy dostojeń-slwy brał zawsze prawą stronę, i pospolicie przed innymi chadzał. Nie uważał na zwyczaj i nawet często pana swego wyprzedzał. Razu jednego wchodząc wprzód, niżeli pan do izby, spadł mu na głowę drążek na którym ciężka opona zawieszona była. Trzymając się za głowę rzecze do Pana za nim idącego:
— Zobaczcie miłościwy Panie, wam się ten guz na-Idżał, a on by do razu wybił z głowy kłopoty wasze.
Już potórn iść nigdy naprzód nie chciał. „Pierwsze miójsce, korzystne jest przy jedzeniu, bo siadając o-statni za stół, powszechnie mały mi się kęs a niekiedy i nic wcale na misie nie zostaje.
Gdy raz wielu przytomnych Panów, bawiło się szy-