4
86
Dość głowę podnieść: ileż to widoków,
Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków--str. 83,
«
a jak znowu łagodnieje dźwięk jego, gdy
. . . wiatr rozwinął dłonie I mgłę muskał, wygładzał, rozścielał na błonie, Tymczasem słonko z góry tysiącem promieni Tło przetyka, posrebrza, wyzłaca, rumieni —
Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia,
Dziewica siedząc w dole krosny ujedwabia,
I tło ręką wygładza — tymczasem tkacz z góry Zrzuca jej nitki srebra, złota i purpury,
Tworząc barwy i kwiaty: tak dziś ziemię całą Wiatr tumanami osnuł a słońce dziergało, str. 164,
A dopieroż ten koncert wieczorny! Akord muszek i półton fałszywy komarów — i harmonia orkiestry podwodnej owych chórów, co brzmiały jak arfy eolskie.
' • Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza
Jako para kochanków: prawy staw miał wody Gładkie i czyste jako dziewicze jagody;
Lewy ciemniejszy nieco jako twarz młodziana Smagława i już męskim puchem osypana;
Prawy złocistym piaskiem połyskał się w koło Jak gdyby włosem jasnym . . .
Z nich dwa strugi, jak ręce związane pospołu, Ściskają się. Strug dalej upada do dołu,
Upada, lecz nie ginie: bo w rowu ciemnotę Unosi na swych falach księżyca pozłotę.
Woda warstwami spada, a na każdśj warście Połyskują się blasku miesięcznego garście —
Światło w rowie na drobne drzazgi się roztrąca; Chwyta je i w głąb unosi toń uciekająca,
A z góry znów garściami spada blask miesiąca.
, Myślałbyś, że u stawu siedzi Świtezianka:
Jedną ręką zdrój leje z bezdennego dzbanka,
A drugą ręką w wodę dla zabawki miota
Brane z fartuszka garście zaklętego złota . . str. 201.
A cóż to za cudowny obraz nieba i ziemi, które oświeca księżyc, co wyszedłszy z boru srebrną pochodnię zaniecił,
a one teraz z pomroku odkryte w połowie, Drzemały obok siebie jako małżonkowie Szczęśliwi: niebo w czyste objęło ramiona Ziemi pierś, co księżycem świeci posrebrzona, str. 185.
Chciałem pisać o obrazach natury w „Panu Tadeuszu/5 a przytoczyłem tylko ustępy z poematu; i rzeczy wiście mówią one same za siebie tak wyraźnie, że dość było na nie wskazać, bo wszelkie podniesienie w obec nich maleje. A co jeszcze należy podziwiać ze stanowiska estetyki, to ów epiezny związek ziemi, nieba, zwierząt, roślin i kwiatów, słowem całej przyrody z człowiekiem. Wiadomo, jak martwy jest każdy krajobraz, jeśli nie ma na nim ludzi, a znowuż jak koniecznem a przynajmniej stósownem jest przyroda tłem obrazu. W poezyi epickiej mianowicie nic nie istnieje samo przez się i samo dla siebie — ale wszystko składa się na jeden wielki obraz narodowej uniwersalności. Ani słońce, ani księżyc, ani lasy ni góry nie są, właściwym przedmiotem poezyi, zajmującej się przedewszystkiem sprawami ducha — i dla tego maluje poeta przyrodę nie tyle w jej zewnętrznej postaci, ile że tak powiem, w jej treści i głębi: o ile wpływ wywiera na umysł, na serce, na uczucie człowieka i o ile, jest w związku ze strona jego duchowa.
Jeżeli nas wprowadza poeta do ogrodu — to dla tego, że wśród kwiatów i grządek piękniejszy .jest jeszcze Zosia; jeśli nam ciszę nocna przedstawia, o-świecona blaskiem księżyca, pełna harmonijnych szmerów i pogody, to dla tego, że od spokoju natury odbija niespokojne krzątanie się łudzi dla zakłócenia zgody i spokoju domowego; —• a burza przei^ywajaca tę ciszę jest jakby zwiastunem burzy, co się wnet podniesie nad głowami ludzi; kometa zapowiada nieszczęście; obraz zaś lasów i kniei jest koniecznym ze względu na zajęcie i zabawy ludu żyjącego śród lasów i puszcz.
Słowem tak tu jak i we wszystkich innych względach zaspakaja poeta w zupełności najwybredniejsze wymagania krytyki: bo czyto zechcemy sobie z góry postawić rozumna fceorya, to wszędzie poemat jej odpowiada, czy przeciwnie wysnujemy z „Pana Tadeusza*1 zasady estetyczne, (jak n. p. Hegel z Homera) to będą one i rozumne i piękne. Przedmiotowość, zaparcie swojej osobistości posunął poeta do najwyższego stopnia, a nawet w tych kilku ustępach, gdzie zdaje się przemawiać od siebie i o sobie, wyraża uczucia, będące całego narodu własnością, które z nim dzieli każdy