widziałam tylko uczciwe istoty, próbujące przeżyć, być szczęśliwymi. Odwróciłam się i spojrzałam na moich przyjaciół obserwujących tłum. Floss i Fred stali razem, a ich oczy błyszczały. Eł Jeffery stał z prawej strony Floss, i jeśli gryf jest w stanie się uśmiechać, on to właśnie robił. Tonio i Max trzymali się na ręce. A stojący obok mnie Nicholas zawołał do rodziny królewskiej:
- Wejdźcie na ganek Elbego. Zobaczycie, co myśli publiczność.
Gdy dobiegł nas lodowaty ton matki Floss, byłam prawie zdziwiona, że nadal tam była. Prawie. Nawet nie chciałam próbować w nią wejrzeć. Nie musiałam. Wiedziałam, że to typ osoby, która wierzy w to, że wygrała, choćby nie wiem co.
Zawsze sądziłam, że zimne powietrze opada, ale jej osobisty obłok chłodu, jej głos, był opływowy niczym ste-rowiec dirigible. Skierowany wprost we Floss i Freda.
- Nie sądzę, bym musiała martwić się tym, co oni mają do powiedzenia. - Pogarda w słowie „oni” była tak wyraźna, jakby namalowano ją na wieczornym niebie.
Najpierw zapanowało pełne zdumienia milczenie, potem z tłumu zaczął dobiegać narastający, buntowniczy pomruk. Wreszcie dało się słyszeć kolejny głos, spokojny i przepełniony łamiącym serce smutkiem.
- Czemu więc zostałaś? - zapytała Floss. - Nawet na tych kilka minut? Bo tak zawsze brzmi twoja odpowiedź, prawda? Zignorować tych, których ona dotyczy. Żyć w swoim małym, zamkniętym światku. Nie próbować rozmawiać z prawdziwymi ludźmi. Wiedziałaś już jaka będzie twoja odpowiedź jeszcze, zanim przekazałaś nam tę wiadomość dwa dni temu.
Rodzina królewska odwróciła się tyłem, jakby to wcześniej ćwiczyli. Skuteczny sposób na zignorowanie rozmówcy. Nawet w narastającym zmierzchu i bez dodatkowego blasku świetlików widziałam, że prowadzą dyskusję. Major uniósł ramię, wskazał na nas i się zaśmiał. Błysnął w mroku bielą zębów. Stojący obok Fe-ron wyglądał na pewnego siebie i spokojnego.
Wtedy odezwał się Fred.
- Wreszcie macie okazję zrobić coś dobrego - powiedział łagodnym, prawie dziecięcym głosem.
Przerwał. Nikt się nie poruszył.
- Wiem, że jesteście do tego zdolni - dodał po zdającej się trwać latami chwili.
Major uśmiechnął się pogardliwie. Reginald pojawił się ponownie, zapewne dzięki magii. Być może był w tym lepszy, niż Fred i Bron przypuszczali. Stanął między Feronem a Majorem.
Nagle, powoli, niczym jedna z naszych kukiełek ciągniętych na sznurku, ojciec Freda i Floss odwrócił się i ruszył w naszym kierunku, w kierunku tłumu. Jego żona próbowała go chwycić, ale tylko pokręcił głową. Major, już się nie uśmiechając, złapał go za rękaw, lecz książę się wyszarpnął. Feron stanął na drodze swemu ojcu, lecz ten wyminął go z gracją rugbisty zdobywającego punkt. Przeszedł między mną a Nicholasem, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. Szedł przez tłum, jakby nikogo tam nie było. Major podążał za nim szybkim krokiem, obserwując go, jakby obserwował szczeniaka goniącego dużego psa. Mimo niezgrabnego kroku księcia Major musiał się spieszyć. Spojrzałam na Fero-na i zauważyłam, jak zaciska dłonie w pięści.
Wszystko, co wydarzyło się, odkąd opuściliśmy dom, nagle skumulowało się w jednym miejscu, a ja prawie zaśmiałam się nerwowo. A może to była kwestia napięcia. Przygryzłam delikatnie język i nie wydałam z siebie
247