24 (153)



















C. J. Cherryh     
  Ludzie z Gwiazdy Pella

Księga III


   
. 8 .    






    PODSPODZIE: SONDA LĄDOWNICZA AFRYKI, BAZA GŁÓWNA GODZ.
2400 DG.; GODZ. 1200 DP.; LOKALNY DZIEŃ
    Emilio odchylił się na oparcie fotela i patrząc śmiało w ponurą
twarz Poreya, czekał. Pokryty bliznami kapitan skończył nanoszenie notatek. na
leżący przed nim wydruk i popchnął go przez stół w jego stronę. Emilio wziął
plik papierów do rąk, przekartkował zapotrzebowanie na dostawy i pokiwał powoli
głową.
    - To może trochę potrwać - powiedział.
    - W tej chwili - warknął Porey - przekazuję tylko meldunki i
działam zgodnie z instrukcjami. Pan i pański personel nie przejawiacie ochoty do
współpracy. Załatwiajcie to tak długo, jak chcecie.
    Siedzieli w małym pomieszczeniu służbowym płaskopokładowego
statku Poreya, z założenia nie przystosowanego do dłuższych lotów w kosmosie.
Porey posmakował powietrza Podspodzia, ich kopuł, kurzu i błota i wycofał się
zdegustowany na swój statek wzywając Emilia do siebie, zamiast składać mu wizyty
w kopule głównej. A to bardzo Emiliowi odpowiadało; gdyby tylko zabrał jeszcze
swoich żołnierzy, ale tego nie uczynił. Kręcili się wciąż na zewnątrz w maskach
i z bronią. Zarówno Q, jak i stali robotnicy pracowali na polach pod lufami
karabinów.
    - Ja również dostaję instrukcje - powiedział Emilio i działam
zgodnie z nimi. Najlepszym wyjściem, kapitanie, będzie uznanie, że obie strony
są świadome sytuacji i zapewniam pana, że wszystkie wasze żądania zostaną
zaspokojone, byle tylko nie przerastały naszych możliwości. Obaj wykonujemy
rozkazy.
    Rozsądny człowiek dałby się może zjednać. Porey taki nie był.
Patrzył tylko spode łba. Być może w zły humor wprawiał go rozkaz, z powodu
którego wylądował na Podspodziu; a może taki już miał wyraz twarzy.
Prawdopodobnie był niewyspany; krótkie odstępy czasu, w jakich zmieniano.
żołnierzy pełniących służbę na zewnątrz, wskazywały, że nie przybyli tu
wypoczęci, a załoga Poreya, w odróżnieniu od niego samego, była najwyraźniej
załogą przemiennodniową.
    - Nie śpieszcie się - powtórzył Porey i był to dowód, że
pamięta stracony czas, dzień, kiedy miał jeszcze szansę przeprowadzić wszystko
po swojemu.
    - Za pozwoleniem - powiedział Emilio wstając i nie doczekawszy
się odpowiedzi wyszedł.
    Strażnicy nie zatrzymywali go. Krótkim korytarzykiem dotarł do
windy, zjechał aż do wielkiego brzucha statku, gdzie winda spełniała
jednocześnie rolę śluzy i wydostał się w atmosferę Podspodzia. Naciągnął na
twarz maskę i zszedł opuszczoną rampą w zimny wiatr.
    Nie wysłali jeszcze sił okupacyjnych do innych obozów.
Podejrzewał, że dawno by już to zrobili, ale mają za mało ludzi, a poza tym nie
było tam lądowisk. Co do przedstawionego przez Poreya zapotrzebowania na
dostawy, sądził, że zdoła dostarczyć żądane ilości; uszczupli to wprawdzie ich
zapasy, na pewno pociągnie za sobą zmniejszenie dostaw dla stacji, ale dzięki
targom i przezornemu opróżnieniu kopuł magazynowych sprowadzili przynajmniej
żądania Floty do poziomu możliwego do przyjęcia.
    Sytuacja poprawiła się, donosił ostatni komunikat od ojca. Nie
jest planowana żadna ewakuacja. Flota zamierza założyć na Pell stałą bazę.
    Nie były to najlepsze wiadomości. Ale nie mógł ich też uznać za
najgorsze. Przez całe życie uważał wojnę za dług, który pewnego dnia, w którymś
tam pokoleniu przyjdzie spłacić. Zdawał sobie sprawę, że Pell nie może w
nieskończoność zachowywać swej neutralności. Dopóki byli z nimi delegaci
Kompanii, miał jeszcze płonną nadzieję, że być może przygotowywane są jakieś
zewnętrzne siły interwencyjne. Mylił się. Zamiast tego mieli Maziana
przegrywającego wojnę, której Ziemia nie ma zamiaru finansować, Maziana nie
potrafiącego zadbać o stację, która może się zdecydować na finansowanie go,
Maziana nie wiedzącego nic o Pell i nie przejmującego się wcale delikatnymi
równowagami Podspodzia.
    "Gdzie są Dołowcy?" pytali żołnierze. "Przestraszyli się
obcych", odpowiadał. Nie było ani śladu Dołowców. Zresztą tak to zaplanował.
Wsunął zapotrzebowanie na dostawy Poreya do kieszeni kurtki i ruszył ścieżką
prowadzącą na szczyt wzgórza. Tu i tam między kopułami dostrzegał stojących
żołnierzy z karabinami; daleko na polach widział robotników; wszystkich, bez
względu na harmonogramy, wiek czy stan zdrowia zapędzono do pracy. Żołnierze
tkwili też dalej, przy młynie i przy stacji pomp. Wypytywali robotników o
wielkość produkcji. Jak dotąd odpowiedzi nie zburzyły twierdzenia, że stacja
pochłania na bieżąco wszystko, co tu wyprodukują. Tam, w górze, znajdowały się
przecież te wszystkie statki, wszyscy ci kupcy orbitujący wokół stacji. Było
mało prawdopodobne, aby nawet sam Mazian zaczął rewidować kupców i odbierać im
zapasy... tym bardziej że było ich aż tak wielu.
    Ale Maziana ta myśl od jakiegoś czasu nie dawała mu spokoju,
nie po to do tej pory wyprowadzał w pole Unię, żeby dać się teraz zwieść Emilio
Konstantinowi. To nieprawdopodobne.
    Zszedł ścieżką, minął mostek przerzucony nad wąwozem i znowu
zaczął wspinać się w kierunku dyspozytorni. Dostrzegł otwarte drzwi, zobaczył,
jak wychodzi z nich Miliko i staje, żeby na niego zaczekać. Jej czarne włosy
powiewały na wietrze; obejmowała się ramionami drżąc z zimna. Chciała pójść z
nim na statek bojąc się puścić go bez świadków na spotkanie z Poreyem.
Wyperswadował jej to. Ruszyła mu teraz na spotkanie schodząc po stoku. Pomachał
ręką na znak, że poszło co najmniej tak dobrze, jak się spodziewali.
    Nadal sprawowali władzę na Podspodziu.

następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
153 24 (3)
153 24 (2)
24 kijek
990502 24
faraon 24
990929 24
24#5901 dydaktyk aplikacji multimedialnych
ch17 (24)
kielce,komis m,24
wykład 13 24 1 13
153 KOSMICZNI OGRODNICY

więcej podobnych podstron