184 06 (2)





B/184: J.Redfield - Niebiańskie Proroctwo





Wstecz / Spis
Treści / Dalej
Wyjaśnianie przeszłości
Droga przed nami zwężała się i ostro zakręcała wokół skalistego szczytu. Furgonetka podskakiwała na kamieniach i powoli pokonywała wiraż. Znad chmur widać było zbocza Andów.
Spojrzałem na Sancheza pochylonego w napięciu nad kierownicą. Przez większą część drogi wspinaliśmy się pod górę lub przeciskaliśmy się przez wąskie przejścia między głazami. Chciałem znów poruszyć temat gier kontroli, ale nie był to odpowiedni czas po temu. Ksiądz musiał chyba potrzebować całej swojej energii do prowadzenia wozu w tych warunkach, a ja nie miałem jasności, o co właściwie powinienem go zapytać. Przeczytałem do końca piąte wtajemniczenie, z którego dowiedziałem się tego samego, co usłyszałem już od Sancheza. Rezygnacja z narzucania swojej woli innym wydawała się dobrym pomysłem, zwłaszcza gdyby to miało przyspieszyć tempo mojej ewolucji. Niestety, nadal nie w pełni rozumiałem mechanizm gry kontroli.
- O czym myślisz? - zaczął Sanchez.
- Właśnie skończyłem lekturę piątego wtajemniczenia - odpowiedziałem ochoczo - i ciągle myślę o tych grach. Z tego. co ksiądz powiedział o mnie. wynikałoby, że moja gra ma jakiś związek z moją nieufnością?
Sanchez patrzył pilnie na szosę. W odległości jakichś trzydziestu metrów przed nami droga była zablokowana przez duży pojazd. Dalej za nim. tuż nad przepaścią, stali mężczyzna i kobieta. Patrzyli w naszą stronę.
Sanchez zahamował, spojrzał w ich kierunku i z uśmiechem ulgi stwierdził:
- Znam tę kobietę. To Julia. Wszystko w porządku. Trzeba z nimi porozmawiać.
Oboje mieli ciemną cerę i wyglądali na Peruwiańczyków. Kobieta chyba była starsza, około pięćdziesiątki, podczas gdy jej towarzysz mógł mieć najwyżej trzydziestkę. Kiedy wysiedliśmy, kobieta wyszła nam naprzeciw.
- Ach, to ksiądz Sanchez! - stwierdziła podchodząc.
- Jak się masz, Julio! - pozdrowił ją Sanchez. Przywitali się serdecznie, potem ksiądz przedstawił mnie Julii, a ona nam swojego towarzysza imieniem Rolando.
Po wzajemnej prezentacji Julia i Sanchez udali się na cypel skalny, gdzie przedtem stała z Rolandem. Rolando wpatrywał się we mnie natarczywie. Odruchowo ruszyłem za księdzem i kobietą, a Rolando poszedł za mną, wciąż patrząc tak, jakby czegoś ode mnie oczekiwał. Choć jego rysy i kolor włosów zdradzały młody wiek, cerę miał zniszczoną i spaloną słońcem. Z niezrozumiałych powodów czułem się przy nim jakoś niepewnie.
Zanim doszliśmy do krawędzi przepaści, młody człowiek kilka razy spojrzał na mnie, jakby chcąc coś powiedzieć. Ja odwracałem spojrzenie i przyspieszałem kroku. Rolando milczał. Gdy już dotarliśmy do urwiska, usiadłem na występie skalnym, żeby nie mógł przysiąść zbyt blisko. Julia i Sanchez usadowili się tymczasem kilka metrów niżej, na dużym głazie.
Rolando usiadł przy mnie najbliżej jak mógł. Z jednej strony męczyło mnie jego gapienie się na mnie, z drugiej strony byłem trochę ciekaw, o co chodzi.
W pewnym momencie podchwycił moje spojrzenie i zapytał:
- Czy pan też przyjechał tu z powodu Rękopisu? Po długim namyśle odpowiedziałem wymijająco:
- Ach, Rękopis? Coś słyszałem. Zmieszał się.
- A widział go pan? - indagował dalej nieśmiało.
- Po części - zbyłem go krótko. - A pan ma z tym coś wspólnego?
- Interesuję się tą sprawą, ale jeszcze nie widziałem żadnego egzemplarza.
Tu nastała jeszcze dłuższa chwila ciszy, po której nagle zmienił temat.
- Czy pan jest ze Stanów Zjednoczonych? - zapytał. Było to dla mnie niewygodne pytanie. Zamiast odpowiedzi zapytałem więc:
- Czy Rękopis ma coś wspólnego z ruinami Machu Picchu?
- Tyle tylko, że powstał w tym samym czasie co ta świątynia.
W milczeniu podziwiałem fantastyczną panoramę Andów. Liczyłem, że wcześniej czy później Rolando powie, co tu robią wraz z Julią i co to ma wspólnego z Rękopisem. Spędziliśmy tak jakieś dwadzieścia minut. W końcu Rolando podniósł się i dołączył do tamtych dwojga.
Ja zaś byłem w kropce. Nie chciałem przysiadać się do Sancheza i Julii, bo czułem, że woleliby rozmawiać bez świadków. Przez około pół godziny oglądałem więc skaliste szczyty, próbując podsłuchać rozmowę, która toczyła się nade mną. Nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Kiedy w końcu zdecydowałem się do nich dołączyć, akurat wstali i ruszyli w kierunku samochodu Julii. Podszedłem do nich na skróty, przez skały.
- Oni muszą już jechać - oznajmił ksiądz.
- Przepraszam, że nie mieliśmy czasu porozmawiać - dodała Julia. - Mam nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie. - Z jej spojrzenia emanowało to samo ciepło, które nieraz widziałem u Sancheza. Kiedy przytaknąłem, uniosła nieco głowę i dodała:
- A właściwie to nawet mam przeczucie, że spotkamy się wkrótce.
Przy samochodzie Julia szybko się pożegnała, usiadła za kierownicą i wraz z Rolandem odjechali na północ, tam, skąd my przyjechaliśmy. Całe to wydarzenie było dla mnie zagadkowe.
Kiedy już siedzieliśmy w naszym wozie, Sanchez spytał:
- Czy Rolando opowiadał ci o Wilu?
- Nie! - odparłem zaskoczony. - A widział go?
- Tak. widzieli go w wiosce sto kilometrów stąd na wschód - przyznał Sanchez jakby zmieszany.
- Czy Wil mówił im coś o mnie?
- Wspomniał Julii, że musieliście się rozdzielić, ale rozmawiał głównie z Rolandem. Czy powiedziałeś mu, kim jesteś?
- Nie. Nie byłem pewien, czy można mu ufać.
Sanchez spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jak to? Przecież mówiłem ci. że dobrze byłoby z nimi porozmawiać! Znamy się z Julią od lat. Prowadzi firmę w Limie, ale od czasu odnalezienia Rękopisu bierze udział w poszukiwaniach dziewiątego wtajemniczenia. Na pewno nie podróżowałaby z kimś. kto nie byłby godny zaufania. Zmarnowałeś więc okazję uzyskania cennej informacji. - Brzmiało to bardzo poważnie.
- Masz tu właśnie klasyczny przykład działania gry kontroli. Przez swoją nieufność nie dopuściłeś do wystąpienia ważnej zbieżności wydarzeń.
Przybrałem postawę obronną, a on łagodził sytuację:
- Nic się nie stało. Każdy prowadzi jakąś swoją grę. Teraz przynajmniej rozumiesz, na czym polega twoja.
- Niestety, niewiele rozumiem! Co ja takiego robię?
- Twój sposób kontrolowania sytuacji i panowania nad ludźmi w celu uzyskania energii - wyjaśnił - polega na kreowaniu w sobie osobnika, który zawsze trzyma się w cieniu, a na zewnątrz prezentuje się jako istota wielce zagadkowa i tajemnicza. Wmawiasz sobie, że jesteś po prostu ostrożny. Naprawdę jednak liczysz na to, że partner da się wciągnąć w twoją grę i będzie próbował cię rozszyfrować. No a kiedy ktoś rzeczywiście już da się w to wciągnąć, pozostajesz nieprzenikniony, zmuszając innych do ciężkiego wysiłku docierania do twojego wnętrza i prawdziwych uczuć.
W ten sposób inni poświęcają ci swoją uwagę, a przy tym przekazują własną energię. Im dłużej zdołasz podtrzymać zainteresowanie otoczenia swoją osobą, tym więcej energii otrzymujesz. Cóż jednak z tego, skoro kultywując nawyk powściągliwości sprawiasz, że twoja ewolucja postępuje bardzo powoli, ponieważ stale powtarzasz tę samą scenę. Gdybyś otworzył się przed Rolandem. może film twojego życia potoczyłby się w nowym, interesującym kierunku?
Poczułem narastające przygnębienie. To prawda. Oto jeszcze jeden przykład potwierdzający opinię Wila. gdy niechętnie udzielałem informacji Reneau. Rzeczywiście, zawsze próbowałem ukrywać swoje prawdziwe myśli.
Wyjrzałem przez szybę i stwierdziłem, że szosa pnie się stromo w górę. Sanchez skupił się już tylko na omijaniu wybojów. Dopiero kiedy nawierzchnia stała się równiejsza, spojrzał w moją stronę i kontynuował swój wykład.
- Pierwszym krokiem w procesie wyzbywania się niepożądanych nawyków jest pełne uświadomienie sobie własnej gry kontroli. Musimy wejrzeć głęboko w siebie i obnażyć własną metodę manipulowania innymi w celu uzyskania energii. To właśnie przydarzyło się tobie.
- A jaki jest następny krok?
- Musimy cofnąć się daleko w przeszłość, do domu rodzinnego, gdzie rodziły się nasze nawyki. Najłatwiej rozpoznać je, sięgając do ich korzeni. I tak, nie zapominajmy, że członkowie naszej rodziny prowadzili własne gry, próbując podebrać nam. dzieciom, trochę energii. Dlatego też każdy z nas musiał przede wszystkim wypracować sobie własną grę kontroli, własną strategię odzyskiwania energii. Rozwijaliśmy zawsze nasze gry w zależności od stosunków między poszczególnymi członkami naszych rodzin. Gdy raz uda nam się rozpoznać przepływ energii w naszej rodzinie, będziemy mogli przejść do porządku dziennego nad strategiami kontroli i wówczas zobaczymy, co się w niej naprawdę działo.
- A co się mogło dziać?
- Każdy musi od nowa zinterpretować swoje doświadczenia rodzinne z duchowego, ewolucyjnego punktu widzenia, a wtedy odkryje, kim naprawdę jest. Kiedy to się stanie, gra kontroli okaże się zbędna i nasze prawdziwe życie popłynie właściwym nurtem.
- Od czego mam więc zacząć?
- Od zrozumienia, jak tworzyła się twoja gra. Opowiedz mi o ojcu.
- To bardzo porządny człowiek, odpowiedzialny i z poczuciem humoru, ale... - zawahałem się, nie chcąc wyjść na niewdzięcznika.
- Ale co?
- Ciągle mnie krytykował. Nigdy nie mogłem go zadowolić.
- W jaki sposób cię krytykował?
Moja wyobraźnia przywołała obraz ojca - silnego młodego mężczyzny.
- Zadawał mi mnóstwo pytań i w każdej mojej odpowiedz. ! znajdował jakiś błąd.
- I co wtedy działo się z twoją energią?
- Czułem się wypompowany, więc starałem się jak najmniej mówić mu o sobie.
- Czyli stawałeś się skryty i niedostępny. Nauczyłeś się takiego sposobu mówienia, który przyciągał uwagę ojca, ale nie dawał mu żadnego punktu zaczepienia. On grał rolę śledczego, a ty wymykałeś mu się, otaczając się murem nieufności.
- Jeśli o mnie chodzi, to prawda. Ale na czym w tym wypadku miałaby polegać rola śledczego?
- To też jest rodzaj gry. Ludzie, którzy obierają sobie taką metodę pozyskiwania energii, stosując grę pytań wdzierają się w intymny świat drugiego człowieka po to, by wykryć w nim coś niewłaściwego, a kiedy im się to uda, poddają krytyce te niewłaściwości. Jeśli ta strategia się powiedzie, krytykowana osoba zostaje wciągnięta w grę. Sama nie wiedząc kiedy utożsamia się z krytykującym, z uwagą obserwuje jego poczynania i stara się myśleć tak, aby nie dopuścić się niczego, co by zasługiwało na krytyczną uwagę śledczego. W wyniku tego uzależnienia psychicznego przekazuje śledczemu potrzebną mu energię.
Wyobraź sobie siebie w takiej roli. Gdybyś został wciągnięty w tę grę, czy nie starałbyś się postępować w taki sposób, aby krytykujący nie miał się do czego przyczepić? Porzuciłbyś własny sposób myślenia i zacząłbyś oceniać siebie jego kategoriami, wyzbywając się w ten sposób na jego rzecz swojej energii.
W tym momencie przypomniałem sobie, że właśnie to czułem w stosunku do Jensena.
- To znaczy, że mój ojciec był śledczym.
- Na to wygląda.
Przez chwilę pogrążyłem się w myślach o grze mojej matki. Jaką rolę spełniała ona?
Kiedy Sanchez zagadnął mnie, o czym myślę, odpowiedziałem:
- Zastanawiam się. jaką grę kontroli prowadziła moja matka. Jakie w ogóle mogą być ich rodzaje?
- Opowiem ci, co mówi na ten temat Rękopis. Energię można zawłaszczać czynnie - zmuszając ludzi, aby poświęcali nam uwagę - lub biernie - odwołując się do ludzkiego współczucia lub ciekawości i w ten sposób przyciągając ich uwagę. I tak na przykład jeśli ktoś ci grozi fizycznie, słownie lub psychicznie, to choćby ze strachu musisz zwrócić na niego uwagę i tym sposobem oddać mu część swojej energii. Osobnik, który stosuje wobec ciebie przemoc, może cię wciągnąć do najostrzejszej formy gry, którą szóste wtajemniczenie określa jako grę terrorysty.
Możemy też wyobrazić sobie kogoś, kto opowiada ci, jakie miał straszne przejścia, sugerując, że to się stało przez ciebie, a jeśli odmówisz pomocy, stanie mu się coś jeszcze gorszego. Taki człowiek próbuje podporządkować cię sobie w sposób najbardziej bierny, który Rękopis określa jako grę szantażysty uczuciowego. Czy nie miałeś nigdy do czynienia z osobą, która potrafiła przyprawić cię o poczucie winy, chociaż nie było ku temu żadnych powodów?
- Owszem, zdarzało mi się.
- Wtedy właśnie brałeś udział w grze szantażysty uczuciowego. Wszystko, co tacy ludzie mówią, i wszystko, co robią, spycha cię na pozycję obrony przed zarzutem, że nie zrobiłeś dla nich tego, co powinieneś. Nic dziwnego, że samo towarzystwo takiej osoby wywołuje u nas poczucie winy.
Przyznałem mu rację.
- Grę każdego człowieka można ocenić w zależności od tego, jakie miejsce zajmuje między agresją a biernością. Jeśli ktoś artykułuje swoją agresję stosunkowo łagodnie, stara się przejąć twoją energię wyszukując w tobie wady i burząc twój świat - jak twój ojciec - wówczas mamy do czynienia ze śledczym. Postawą trochę mniej bierną niż szantaż uczuciowy jest twoja nieufność, którą można by nazwać grą niedowiarka. Tak więc możemy usystematyzować różne rodzaje gier: od gry terrorysty, przez śledczego, niedowiarka, aż do szantażysty uczuciowego. Co ty na to?
- Myślę, że to ma sens. To znaczy, że każdy z nas podpada pod którąś z tych kategorii?
- Właśnie. Niektórzy ludzie w różnych okolicznościach posługują się różnymi systemami, ale większość ma jedną właściwą sobie grę kontroli, którą stale powtarza, tę. która wykazała największą skuteczność w układach rodzinnych.
Nagle olśniło mnie. że przecież moja matka postępowała wobec mnie tak samo jak ojciec.
- Już wiem! - zawołałem. - Moja matka! Ona też była śledczym!
- A więc otrzymałeś podwójną dawkę. Nic dziwnego, że stałeś się aż takim niedowiarkiem. Dobrze chociaż, że nie straszyli cię. Dobrze, że nie musiałeś obawiać się o swoje bezpieczeństwo.
- A co by się stało, gdyby tak było?
- Wtedy zostałbyś uwikłany w grę szantażysty uczuciowego. Wiesz, jak to przebiega? Gdyby ktoś w dzieciństwie pozbawiał cię energii grożąc przemocą fizyczną, postawa nieufności już by nie wystarczyła. Grając nieśmiałka i niedowiarka nie odzyskałbyś energii, bo twoich partnerów nie obchodziłoby, co się dzieje w twoim wnętrzu. Posuwaliby się coraz dalej. Byłbyś więc zmuszony przyjąć postawę jeszcze bardziej bierną, spróbować podejścia szantażysty uczuciowego, starać się wzbudzić litość i wyrzuty sumienia z powodu krzywdy, jaką ci wyrządzają.
A gdyby to także nie skutkowało, to - będąc dzieckiem -musiałbyś znosić takie traktowanie, dopóki nie dorósłbyś na tyle, aby móc odpowiedzieć na przemoc, odpłacić agresją za agresję. - Przerwał na chwilę. - Jak ta dziewczyna w peruwiańskiej rodzinie, o której mi opowiadałeś.
Człowiek zrobi wszystko, co będzie konieczne, aby zwrócić na siebie uwagę swojej rodziny, a tym samym pozyskać od niej energię. Metoda, która wtedy okaże się skuteczna, stanie się dominującym stylem postępowania danej osoby w dążeniu do zdobycia energii od innych, grą, którą będzie stale powtarzać.
- Rozumiem, jak rodzi się terrorysta. Ale jak człowiek staje się śledczym?
- Spróbuj wyobrazić sobie, jak zachowywałbyś się, będąc dzieckiem, gdyby członkowie twojej rodziny byli albo wciąż nieobecni, albo nie zwracali na ciebie najmniejszej uwagi, pochłonięci na przykład karierą zawodową.
- Nie mam pojęcia.
- Skrytość i nieufność nie zdałyby się na nic, po prostu by ich nie zauważyli. Czy nie stałbyś się wtedy wścibski, chcąc wywęszyć coś niewłaściwego w postępowaniu tych zamkniętych przed tobą ludzi, aby przyciągnąć ich uwagę i pozyskać energię? Tak rodzi się przyszły śledczy.
Zaczynałem rozumieć istotę tego wtajemniczenia.
- Czyli ludzie nieufni, niedowiarki, wychowują śledczych?
- Otóż to!
- A śledczy produkują niedowiarków! Terroryści - szantażystów uczuciowych lub - jeśli to nie daje odpowiednich efektów - takich samych terrorystów!
- Właśnie. Tym sposobem gry kontroli reprodukują się w nieskończoność. Nie zapominaj jednak, że zazwyczaj każdy zauważa te gry u innych, o sobie zaś myśli, że jego to nie dotyczy. Aby ruszyć naprzód, musimy wyzbyć się tego złudzenia. Prawie wszyscy, przynajmniej czasami, bierzemy udział w takiej grze. Nieraz trzeba cofnąć się daleko w przeszłość, aby stwierdzić, jakie to ma podłoże.
Przez chwilę zastanawiałem się nad tym wszystkim w milczeniu, po czym zwróciłem się do Sancheza:
- A kiedy już przejrzymy naszą grę, to co potem? Sanchez zwolnił tempo jazdy, aby móc mi spojrzeć w oczy.
- Wtedy jesteśmy naprawdę wolni i możemy stać się czymś więcej niż nieświadomym czynnikiem własnej gry. Jak już mówiłem, możemy spróbować nadać głębsze znaczenie naszemu życiu, poszukać duchowej przyczyny, dla której przyszliśmy na świat w tej, a nie innej rodzinie. Możemy spróbować wyjaśnić sobie, kim naprawdę jesteśmy.

- Dotarliśmy prawie na miejsce - oświadczył Sanchez, kiedy wjechaliśmy między dwa szczyty górskie. Minęliśmy wyniosłość terenu po prawej stronie i zauważyłem przed nami niewielki domek przyklejony tylną ścianą do następnego szczytu.
- Nie ma samochodu - zauważył znów Sanchez.
Zaparkowaliśmy. Sanchez wszedł do domku, a ja zostałem na zewnątrz. Zrobiłem kilka głębokich wdechów. Powietrze było tu chłodne i rozrzedzone, a niebo aż szare od chmur. Chyba zbierało się na deszcz.
Sanchez wyszedł z domku.
- Nie ma nikogo - stwierdził. - Gospodarz pewnie jest w ruinach.
- Jak się tam dostaniemy? - spytałem. Zauważyłem, że ksiądz jest bardzo zmęczony.
- To będzie jeszcze niecały kilometr - wyjaśnił dając mi kluczyki od wozu. - Jedź dalej tą drogą, aż miniesz następne pasmo górskie. Wtedy zobaczysz je w dole. Jedź sam. Ja chciałbym tu zostać i trochę pomedytować.
- Chętnie pojadę. - Okrążyłem samochód i wsiadłem.
Ruszyłem tą samą drogą, minąłem niewielką dolinę, po czym trakt wiódł znów pod górę. Spodziewałem się zobaczyć piękny widok i nie zawiodłem się. Zaraz za grzbietem górskim ujrzałem imponujące ruiny Machu Picchu, kompleksu świątynnego zbudowanego z precyzyjnie wyciętych wielotonowych bloków skalnych, wydźwigniętych i osadzonych jeden na drugim wysoko w górze. Mimo pochmurnej pogody piękno tego miejsca było urzekające.
Zatrzymałem samochód i przez kilkanaście minut wchłaniałem w siebie energię. Wśród ruin przechadzały się grupki osób. W stronę zaparkowanego w pobliżu samochodu zmierzał mężczyzna w koloratce. Ponieważ był daleko, a zamiast sutanny miał na sobie skórzaną kurtkę, nie byłem pewien, czy to ksiądz Carl.
Ponownie zapaliłem silnik i podjechałem bliżej. Kiedy nieznajomy usłyszał warkot, spojrzał w tę stronę i uśmiechnął się, najwyraźniej rozpoznając samochód Sancheza. A gdy dostrzegł, kto jest wewnątrz, podszedł zaintrygowany. Był to mężczyzna około trzydziestki, niski i przysadzisty, o pełnych rysach. ciemnobrązowych włosach i głęboko osadzonych niebieskich oczach. Wyszedłem z wozu i przedstawiłem się:
- Przyjechałem tu z księdzem Sanchezem. On został tam w domku.
- Jestem ksiądz Carl. - Wyciągnął rękę. Rzuciłem okiem na ruiny za jego plecami. Z bliska robiły jeszcze większe wrażenie.
- Jesteś tu pierwszy raz? - Zauważył moje pełne podziwu spojrzenie.
- Tak. Wiele słyszałem o tym miejscu, ale nie wyobrażałem sobie, że to tak wygląda.
- Tu jest jedno z największych skupisk energii na świecie - stwierdził.
Przyjrzałem mu się uważnie. Najwyraźniej miał na myśli tę energię, o której mówił Rękopis. Skinąłem więc potakująco głową i powiedziałem:
- Jestem właśnie na etapie prób świadomego budowania zasobów energii i pracy nad swoją grą kontroli. - Miałem poczucie, że zabrzmiało to nieco sztucznie, ale jakoś łatwo przyszła mi ta szczerość.
- Nie wyglądasz na zbytniego niedowiarka - zauważył ksiądz Carl.
To mnie zaskoczyło.
- Skąd ksiądz wie, jaka jest moja gra?
- Mam szczególny instynkt. Dlatego właśnie tu jestem.
- Ksiądz pomaga innym rozszyfrować ich systemy kontroli?
- Tak. I odnaleźć ich prawdziwą osobowość. - W jego oczach dostrzegłem szczerość i otwartość. Mówił wprost to, co myślał, nie krępując się odsłonić przy obcych.
Ponieważ nie podtrzymałem tematu, spytał:
- Czy rozumiesz pięć pierwszych wtajemniczeń?
- Przeczytałem je prawie do końca i dyskutowałem o nich z kilkoma osobami... - Zorientowałem się, że wyrażam się niejasno. Dodałem więc: - Myślę, że tych pierwszych pięć zrozumiałem. Nie jestem jeszcze pewien co do szóstego.
Z zadowoleniem skinął głową.
- Większość ludzi, z którymi rozmawiałem, nie słyszała nawet o Rękopisie. Przybyli tu i wzbogacili się w energię. Samo to skłoniło ich do przemyślenia swojego życia.
- Jak ksiądz ich poznał?
- Chyba sami mnie szukali.
- Wspomniał ksiądz, że pomagał im odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość. Jak ksiądz to robił? Wziął głęboki oddech i odpowiedział:
- Jest na to tylko jeden sposób. Każdy z nas musi się cofnąć do swoich przeżyć w rodzinie, do czasów i miejsc dzieciństwa, i dokonać przeglądu wydarzeń. Kiedy rozszyfrujemy naszą grę kontroli, będziemy mogli skupić się na głębszej prawdzie swojej rodziny i odnaleźć także jej dobre strony, leżące u podstaw konfliktu na tle energii. Odkrycie tej prawdy umocni nas, pokaże nam, kim naprawdę jesteśmy, jaką drogą kroczymy i jaki jest sens tego. co robimy.
- To mówił już ksiądz Sanchez. Chciałbym dowiedzieć się coś bliższego, jak odkryć tę prawdę.
Ksiądz Carl zasunął zamek kurtki, bo zaczynało się już robić chłodno.
- Myślę, że będziemy mogli porozmawiać o tym później -obiecał. - Teraz pójdę przywitać się z księdzem Sanchezem. Widząc, że patrzę w stronę ruin, dodał: - Zwiedzaj to miejsce, jak długo zechcesz. Spotkamy się u mnie w domu.
Przez najbliższe półtorej godziny spacerowałem po słynnym zabytkowym obiekcie. W niektórych miejscach, gdzie czułem się wyraźnie lepiej, zatrzymywałem się na dłużej. Zafascynowała mnie cywilizacja, która wydała z siebie taki zespół świątynny. W jaki sposób wzniesiono te głazy tak wysoko i spiętrzono je jeden na drugim? Wydawało się to niemożliwością.
Kiedy moje zainteresowanie dla ruin nieco osłabło, wróciłem myślami do własnej sytuacji. Niby okoliczności zewnętrzne nie zmieniły się, ale jakoś mniej się teraz bałem. Pewność siebie Sancheza działała na mnie uspokajająco. Byłem głupi, że początkowo mu nie ufałem. A księdza Carla polubiłem od razu.
Gdy zaczęło zmierzchać, wsiadłem do samochodu i zawróciłem w stronę domu księdza Carla. Kiedy tam podjechałem, obaj księża stali w kuchni, szykując kolację, i słychać było ich śmiech. Ksiądz Carl pozdrowił mnie i wskazał mi krzesło. Usiadłem ciężko przy kominku i rozglądałem się wokoło.
Pokój był duży, wyłożony szerokimi, bejcowanymi deskami. Dalej dostrzegłem dwa inne pomieszczenia, prawdopodobnie sypialnie, połączone wąskim korytarzem. Dom oświetlały słabe żarówki. Wydawało mi się, że słyszę słaby szum prądnicy.
Kiedy już wszystko było gotowe, zaproszono mnie do stołu zbitego z surowych desek. Sanchez odmówił krótką modlitwę i zaczęliśmy jeść. Księża kontynuowali swoją rozmowę. Po skończonym posiłku usiedliśmy wszyscy trzej przy kominku.
- Ksiądz Carl widział się z Wiłem - zagaił Sanchez.
- Kiedy? - zapytałem podekscytowany.
- Wil przejeżdżał tędy kilka dni temu - wyjaśnił ksiądz Carl. - Znamy się od roku. Przywiózł mi pewne informacje. Powiedział, że wie już, kto kryje się za nagonką władz na Rękopis.
- Kto taki? - spytałem.
- Kardynał Sebastian - wtrącił Sanchez.
- I co on robi w tej sprawie?
- Najwidoczniej użył swoich wpływów, aby skłonić władze do nasilenia akcji wojskowej w poszukiwaniu Rękopisu. Zawsze wolał działać po cichu, za pośrednictwem czynników rządowych, niż doprowadzić do rozłamu w łonie Kościoła. Teraz zaczął działać energiczniej i niestety skuteczniej.
- W jakim sensie skuteczniej?
- Ano w takim, że oprócz kilku księży z diecezji północnej i kilku osób w rodzaju Julii czy Wila, chyba nikt nie ma już żadnych egzemplarzy Rękopisu.
- A naukowcy z Viciente? - dopytywałem. Po chwili milczenia ksiądz Carl zdecydował się ujawnić to, co wiedział:
- Wil powiedział, że rząd zamknął ten ośrodek. Wszyscy pracownicy zostali aresztowani, a ich materiały badawcze skonfiskowane.
- Co na to środowisko naukowe?
- Cóż może zrobić? - odezwał się z goryczą Sanchez. -Zresztą większość naukowców nie akceptowała badań prowadzonych w ośrodku. Przedstawiciele władz propagują tezę, że pracujący tam ludzie łamali prawo.
- Trudno uwierzyć, że rząd mógł się aż tak daleko posunąć.
- Widać mógł! - podsumował ksiądz Carl. - Żeby się upewnić, zadzwoniłem w kilka miejsc i wszędzie usłyszałem to samo. Władze nasilają swoją ofensywę, chociaż starają się robić to bez rozgłosu.
- Co może się teraz stać? - zwróciłem się do obu księży. Ksiądz Carl wzruszył ramionami, a ksiądz Sanchez odpowiedział:
- Nie mam pojęcia. To może zależeć od powodzenia wyprawy Wila.
- Dlaczego?
- Wil jest chyba bliski odnalezienia brakującej części Rękopisu, dziewiątego wtajemniczenia. Jeżeli mu się uda, wywoła to wystarczające zainteresowanie, aby zorganizować międzynarodową akcję w tej sprawie.
- Czy mówił, dokąd się wybiera? - spytałem księdza Carla.
- Nie był jeszcze zdecydowany, ale twierdził, że intuicja każe mu udać się na północ, ku granicy Gwatemali.
- Kieruje się tylko intuicją?
- Tak, zrozumiesz to, gdy już będziesz miał pewność, kim naprawdę jesteś i osiągniesz siódmy stopień wtajemniczenia. Spojrzałem na księży, zdumiony ich pogodą ducha.
- Jest dla mnie niepojęte - zwróciłem się do nich - jak w tej sytuacji mogą księża zachować taki spokój. A jeśli oni wedrą się tutaj i aresztują nas wszystkich?
Spojrzeli na mnie wyrozumiale, a ksiądz Sanchez przemówił:
- Spokój nie oznacza beztroski. Nasze opanowanie jest miarą naszej łączności ze źródłem energii. Podtrzymujemy tę łączność, bo to najlepsze, co możemy w tej chwili zrobić. Chyba to rozumiesz?
- Owszem. Wynika z tego jednak, że ja mam trudności z utrzymaniem tej łączności.
Moja uwaga wywołała uśmiech na twarzach obu księży.
- Przyjdzie ci to łatwiej - zapewnił ksiądz Carl - kiedy wyjaśnisz sobie, kim naprawdę jesteś.
Tymczasem ksiądz Sanchez wstał i oznajmił, że zabiera się do zmywania. Zwróciłem się więc do księdza Carla.
- W porządku. Ale jak mam się do tego zabrać?
- Ksiądz Sanchez mówił mi, że rozszyfrowałeś już gry kontroli twoich rodziców.
- Tak. Oboje byli śledczymi, wskutek czego ja stałem się niedowiarkiem.
- Dobrze. Ale teraz musisz sięgnąć wzrokiem dalej, poza walkę o energię w twojej rodzinie, i szukać rzeczywistych powodów twojej w niej obecności.
Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Aby odnaleźć swoją prawdziwą duchową tożsamość, musisz spojrzeć na całe swoje życie jak na jedną długą opowieść i szukać jej głębszego znaczenia. Najpierw musisz postawić sobie pytanie: Dlaczego urodziłem się w tej właśnie rodzinie? Jaki może być tego cel?
- Nie mam pojęcia - wyznałem szczerze.
- Wiemy, że twój ojciec był śledczym. Ale kim był poza tym?
- To znaczy, jakie miał poglądy?
- Tak.
Pomyślałem przez chwilę i przypomniałem sobie:
- Mój ojciec jest szczerze przekonany, że należy cieszyć się życiem i brać z niego jak najwięcej. Jak to się mówi - żyć pełnią życia.
- Czy mu się to udawało?
- Do pewnego stopnia tak. ale nie wiedzieć czemu wtedy, kiedy był bliski, żeby naprawdę cieszyć się życiem, akurat przytrafiała mu się jakaś pechowa seria.
Ksiądz Carl przymknął oczy i siedział zamyślony.
- A więc uważał, że życie służy radości i przyjemności, ale nie w pełni osiągał ten cel?
- Właśnie.
- Czy myślałeś kiedyś o tym. dlaczego tak było?
- Raczej nie. Wydawało mi się, że ma po prostu pecha.
- Może nie znalazł właściwej drogi do tego celu?
- Zapewne.
- A matka?
- Matka nie żyje.
- A mógłbyś opisać nam, jak wyglądało jej życie?
- Jej całym życiem był Kościół. Żyła zgodnie z zasadami chrześcijaństwa.
- To znaczy jak?
- Wierzyła, że należy udzielać się w życiu społecznym i przestrzegać przykazań boskich.
- Rzeczywiście ich przestrzegała?
- Co do joty. Przynajmniej tak jak naucza Kościół.
- A czy potrafiła skłonić twego ojca, aby żył w ten sam sposób?
Roześmiałem się.
- W najmniejszym stopniu. Oczywiście matka pragnęła, by uczęszczał co niedziela do kościoła i udzielał się w życiu parafii, ale jak mówiłem, ojciec był niezależnym duchem.
- I do czego to doprowadziło ciebie?
- Nie zastanawiałem się nad tym.
- Na pewno każde z nich żądało od ciebie posłuszeństwa. Może każde indagowało cię o wszystko, aby się upewnić, czy nie opowiadasz się po stronie wartości drugiego? I każde z nich chciało, żebyś uznał jego poglądy za najlepsze?
- Tak właśnie było.
- A ty jak na to reagowałeś?
- Chyba starałem się nie zajmować określonego stanowiska.
- A więc każde z nich obserwowało cię bacznie, czy przejmujesz jego poglądy, a ponieważ nie byłeś w stanie zadowolić ich obojga, zrobiłeś się skryty.
- Coś w tym rodzaju.
- A co się stało z twoją matką? - zapytał nagle. - Cierpiała na chorobę Parkinsona, długo chorowała, aż w końcu zmarła.
- Czy pozostała wierna swoim przekonaniom?
- Do samej śmierci.
- A więc jaki pogląd na życie zostawiła ci w spadku?
- Słucham?
- Szukasz sensu, jaki jej życie miało dla ciebie, a twoje dla niej. Dlaczego właśnie ona cię urodziła, czego miało cię to nauczyć? Każdy człowiek, czy sobie zdaje z tego sprawę, czy nie, demonstruje na własnym przykładzie, jak według niego życie powinno wyglądać. Musisz spróbować odnaleźć to, czego nauczyłeś się od swojej matki, a zarazem to, co w jej życiu mogłoby być lepsze. Ten właśnie obszar życia twojej matki, to, co pragnąłbyś w niej zmienić, stał się częścią twojego dziedzictwa.
- Dlaczego tylko częścią?
- Bo drugą częścią jest to, co pragnąłbyś udoskonalić w życiu twego ojca.
Nie czułem się zbyt pewnie na gruncie tych rozważań. Ksiądz położył mi rękę na ramieniu.
- Nie jesteśmy tylko fizycznym, lecz i duchowym tworem naszych rodziców. To, że zostałeś poczęty przez tych dwoje ludzi, wywarło nieodwracalny wpływ na to, kim jesteś. Aby odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość, musisz założyć, że jest ona czymś pośrednim między ich osobowościami. Zostałeś zrodzony przez tych konkretnych ludzi, aby nadać szerszy wymiar wartościom, które oni oboje wyznawali. Dlatego twoja droga życiowa musi zmierzać do prawdy, która jest udoskonaloną syntezą tych wartości.
Skinąłem głową.
- Jak określiłbyś to, czego nauczyli cię rodzice?
- Trudno byłoby to określić.
- Ale jak ci się wydaje?
- Mój ojciec uważał, że trzeba brać z życia jak najwięcej i cieszyć się z tego, kim się jest. Matka stawiała na poświęcenie. służbę innym i zaparcie się siebie. Uważała, że tak nakazuje Pismo Święte.
- A ty co o tym myślisz?
- Naprawdę nie wiem.
- Który światopogląd uznałbyś za własny: ojca czy matki?
- Prawdę mówiąc żadnego z nich. Życie nie jest tak proste.
- Nie wyrażasz się zbyt precyzyjnie - zaśmiał się ksiądz.
- Chyba po prostu nie wiem.
- Ale gdybyś musiał coś wybrać? Zastanowiłem się nad szczerą odpowiedzią.
- Oba są tyleż słuszne co i niesłuszne.
- Jak to? - Mojemu rozmówcy rozbłysły oczy.
- Trudno mi to sprecyzować, ale wydaje mi się, że właściwy światopogląd musi uwzględniać oba te aspekty.
- Musisz zatem zadać sobie pytanie: jak to zrobić? Jak pogodzić te dwie postawy? Matka przekazała ci wiedzę o duchowej stronie życia. Od ojca dowiedziałeś się, że życie to także zadowolenie, radość, przygoda.
- Czyli moje życie - przerwałem mu - powinno łączyć w sobie oba te podejścia?
- Tak, ale z przewagą pierwiastka duchowego. Całe twoje życie koncentruje się wokół szukania duchowości wzbogacającej. Tego problemu nie potrafili rozwiązać twoi rodzice i przekazali go tobie. Jest to twoje wyzwanie ewolucyjne, cel twoich życiowych poszukiwań.
Zamyśliłem się nad słowami księdza Carla. Gasnący płomień działał na mnie uspokajająco. Dopiero teraz poczułem zmęczenie.
Ksiądz Carl wyprostował się i zauważył:
- Chyba niewiele energii ci już zostało, ale chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć. Możesz oczywiście położyć się spać i nie poświęcić ani jednej myśli temu, o czym mówiliśmy. Możesz wrócić do swojej starej gry, lub też przebudzić się jutro uzbrojony w nową ideę: kim jestem. Wówczas będziesz mógł wykonać następny krok w procesie uważnego przeglądu wszystkiego, co zdarzyło się w twoim życiu od chwili narodzin do dziś. Jeśli spojrzysz na swoje życie jako na ciąg zdarzeń, dostrzeżesz, jak rozwiązywałeś przez cały ten czas swój życiowy problem. Zrozumiesz, jak to się stało, że trafiłeś tu, do Peru. i co powinieneś robić dalej.
Słuchałem z aprobatą, przyglądając się księdzu. W jego spojrzeniu był wyraz ciepła i troskliwości, który często zauważałem u Wila i Sancheza.
Ksiądz Carl życzył mi dobrej nocy i udał się do swojej sypialni. Rozłożyłem na podłodze śpiwór i szybko zapadłem w sen.

Obudziłem się z myślą o Wilu. Miałem zamiar zapytać naszego gospodarza, co jeszcze wie o jego dalszych planach. Gdy tak leżałem w śpiworze i myślałem o tym, ksiądz Carl wsunął się cicho do pokoju i zaczął rozpalać ogień. Kiedy usłyszał, że rozpinam śpiwór, odwrócił się.
- Dzień dobry, jak się spało? - przywitał mnie.
- Dziękuję, bardzo dobrze - odpowiedziałem wstając. Ksiądz położył na węglach kostki suchego paliwa, a na nich polana.
- Czy Wil mówił, co ma zamiar robić dalej? - spytałem.
- Powiedział, że jedzie do swojego znajomego, u którego ma czekać na jakieś informacje. Widocznie spodziewa się dowiedzieć czegoś o dziewiątym wtajemniczeniu.
- Co jeszcze mówił?
- Wil uważa, że kardynał Sebastian próbuje sam odnaleźć dziewiąte wtajemniczenie i chyba jest już bliski celu. Zdaniem Wila ten, kto będzie miał w ręku ostatnie wtajemniczenie, zadecyduje, czy Rękopis kiedykolwiek zostanie udostępniony szerszym kręgom.
- Dlaczego?
- Trudno powiedzieć. Wil jako jeden z pierwszych zebrał i przestudiował najwięcej tekstów. Rozumie je lepiej niż ktokolwiek inny. Prawdopodobnie sądzi, że ostatnie wtajemniczenie ułatwi zrozumienie i przyswojenie sobie poprzednich.
- A czy ksiądz się z nim zgadza?
- Nie mogę wypowiadać się w tej sprawie. On wie znacznie więcej. Moja wiedza ogranicza się do problemów, do których jestem powołany.
- Jakie to problemy?
- Jak już mówiłem, moim powołaniem jest pomagać ludziom w odnalezieniu ich prawdziwej tożsamości. Rękopis umocnił mnie w tym przekonaniu. Moją specjalnością jest szóste wtajemniczenie. Pomagać ludziom w przyswojeniu sobie jego przesłania - oto jest moje zadanie. Jestem skuteczny, gdyż sam przez to przeszedłem.
- Jaka była księdza gra kontroli? Spojrzał na mnie z wyrazem rozbawienia.
- Byłem śledczym.
- To znaczy, że ksiądz usiłował podporządkowywać sobie ludzi wyszukując słabości w ich życiu?
- Tak. Mój ojciec szantażował wszystkich uczuciowo, natomiast matka była skryta i zamknięta w sobie. Oboje zaniedbywali mnie, toteż jedynym sposobem, aby ściągnąć na siebie ich uwagę, a co za tym idzie, energię, było wtrącanie się do wszystkiego, co robili, i wytykanie im ich słabości.
- A kiedy ksiądz rozpracował tę grę?
- Jakieś półtora roku temu, kiedy spotkałem księdza Sancheza i zacząłem studiować Rękopis. Wówczas ujrzałem swoich rodziców w nowym świetle i zrozumiałem prawdziwy charakter doświadczeń mojego dzieciństwa i postawę, jaką one we mnie zaszczepiły. Mój ojciec był nastawiony na osiągnięcia. Doskonale zorganizowany, skrupulatnie planował swój czas i sam przed sobą rozliczał się ze swoich dokonań. Z kolei matka miała wysoko rozwiniętą intuicję i bogate życie wewnętrzne. Wierzyła w to, że każdy z nas otrzymał jakieś posłannictwo duchowe i tym powinien kierować się w życiu.
- A co o tym myślał ojciec księdza?
- Uważał, że to głupota. Rozbawiło mnie to stwierdzenie.
- Rozumiesz, jak kształtowała się moja osobowość? Potrząsnąłem głową, przyznając, że niezupełnie.
- Przykład mojego ojca - wyjaśnił - uwrażliwił mnie na to, że w życiu trzeba czegoś dokonać, wyznaczyć sobie jakiś ważny cel i zrealizować go. Równocześnie matka przekazała mi, że życie rozgrywa się na płaszczyźnie wewnętrznej i że trzeba kierować się w nim intuicją. Zrozumiałem, że moje życie jest syntezą tych postaw. Starałem się zgłębić, jak za sprawą wewnętrznego impulsu możemy odnaleźć życiowe powołanie, mając przy tym świadomość, że najistotniejszym celem tego powołania jest przynieść nam szczęście i spełnienie.
Zrozumiałem.
- Teraz już wiesz, dlaczego tak zafascynowało mnie szóste wtajemniczenie. Kiedy tylko je przeczytałem, pojąłem, że moim zadaniem jest dopomagać ludziom w zrozumieniu sensu i celu ich życia.
- A czy ksiądz wie, w jaki sposób Wił odnalazł swoją drogę życiową?
- Tak, dzielił się ze mną swoimi doświadczeniami. Podobnie jak ty był niedowiarkiem. Jego rodzice, podobnie jak twoi, byli śledczymi. Każde z nich miało zdecydowane przekonania, które starali się zaszczepić Wilowi. Jego ojciec był pisarzem niemieckim. Uważał, że przeznaczeniem rasy ludzkiej jest samodoskonalenie. Nie wdawał się w politykę i był wielkim humanistą. Tymczasem hitlerowcy wykorzystali jego ideę doskonalenia jako teoretyczną podbudowę zbrodniczej eksterminacji "gorszych" ras.
Wypaczenie jego pięknej idei tak go załamało, że wraz z żoną i synem wyjechał do Ameryki Południowej. Matka Wiła była Peruwianką, wychowaną i wykształconą w Stanach Zjednoczonych. Też była pisarką, lecz wyznawała światopogląd zbliżony raczej do filozofii Wschodu. Za cel życia uważała osiągnięcie stanu wyższej świadomości, spokój ducha i unikanie pokus tego świata. Według niej w życiu nie chodziło o osiągnięcie doskonałości, a raczej o umiejętność odejścia od potrzeby doskonalenia wszystkiego. Potrafisz już rozszyfrować oddziaływanie tych czynników na osobowość Wiła?
Niestety, ciągle jeszcze nie potrafiłem.
- Wił miał trudną sytuację. Ojciec idealizował zachodnią filozofię pracy dla postępu i doskonałości. Matce wystarczały wschodnie ideały równowagi wewnętrznej. Tych dwoje ludzi przekazało mu w spadku zadanie połączenia skrajnych prądów filozofii Wschodu i Zachodu, czego początkowo nie był świadomy. Chcąc służyć idei postępu, został inżynierem, lecz później przekwalifikował się na przewodnika, gdyż pokazywanie ludziom piękna szczególnych zakątków tego kraju dawało zadowolenie i spokój wewnętrzny.
Dopiero odkrycie Rękopisu wskazało mu właściwą drogę. Jego kolejne wtajemniczenia ujawniły prawdę, zgodnie z którą myśl filozoficzna Wschodu i Zachodu mogą się połączyć w imię wyższych celów. Wykazały, że ideologia Zachodu sprawdza się w tym, co dotyczy postępu i ewolucji ku wyższej jakości życia. Ideologia Wschodu słusznie podkreśla, że jaźń musi być wolna od kontroli, a sama logika nie zapewni właściwego rozwoju. Ważne jest osiągnięcie stanu wyższej świadomości i pełnej łączności z Bogiem, gdyż tylko to skieruje naszą ewolucję ku lepszemu, ku wyższym wartościom w nas samych.
Kiedy Wil zaangażował się w zgłębianie kolejnych wtajemniczeń, jego życie popłynęło naturalnym korytem. Poznał księdza Josego, który odkrył i doprowadził do przetłumaczenia Rękopisu. Wkrótce potem zetknął się z właścicielem majątku Viciente i pomógł rozwinąć tam badania. Spotkał też Julię, która prowadząc własny interes z zamiłowania oprowadzała turystów po dziewiczych lasach.
Julia i Wil okazali się pokrewnymi duszami. Poszukiwali odpowiedzi na podobne pytania. Ojciec Julii miał zawsze pełne usta ideałów duchowych, lecz wyrażał je w sposób nieuporządkowany i mętny. Matka z kolei była wykładowcą retoryki, mistrzem sztuki dyskutowania, i ponad wszystko ceniła sobie jasność myślenia. Stąd u Julii narodził się głód informacji o sprawach duchowych, sformułowanych jasno i precyzyjnie.
Wil potrzebował syntezy filozofii Wschodu i Zachodu, która by zintegrowała duchową stronę życia. Julia też chciała uzyskać taką wykładnię, ujętą w czytelny system. Rękopis zapewniał im jedno i drugie.
- Śniadanie gotowe! - zawołał z kuchni ksiądz Sanchez.
Nie spodziewałem się, że jest już na nogach. Udaliśmy się więc na posiłek złożony z owoców i płatków zbożowych. Ksiądz Carl zaproponował mi wspólny spacer w ruiny. Chętnie przystałem, gdyż sam chciałem jeszcze raz je zobaczyć. Zaprosiliśmy także księdza Sancheza, ale wymówił się grzecznie, tłumacząc, że ma do załatwienia kilka ważnych rozmów telefonicznych.
Niebo było bezchmurne, a nad łańcuchem górskim jasno świeciło słońce. Szliśmy energicznym krokiem.
- Jak ksiądz uważa, czy można by jakoś nawiązać kontakt z Wiłem? - spytałem.
- Raczej nie - odpowiedział. - Nie mówił, gdzie się zatrzyma. Można by spróbować pojechać do Iquitos, w pobliżu naszej północnej granicy, ale to mogłoby być teraz niebezpieczne.
- Dlaczego właśnie tam?
- Bo prawdopodobnie tam będzie prowadził swoje poszukiwania. Wokół jest dużo ruin, ale tam też działa kardynał Sebastian.
- Myśli ksiądz, że Wil odnajdzie ostatnie wtajemniczenie?
- Nie mam pojęcia.
Kilka minut spacerowaliśmy w milczeniu. Potem ksiądz Carl zapytał:
- A ty zdecydowałeś się już na jakieś dalsze kroki?
- O jakich krokach ksiądz myśli?
- Ksiądz Sanchez mówił, że początkowo chciałeś natychmiast wracać do Stanów Zjednoczonych, ale potem zainteresowały cię poszukiwania Rękopisu. A jak teraz? Jak się czujesz?
- Dość niepewnie - wyznałem. - Ale z drugiej strony chciałbym też dalej brać w tym udział.
- Wiem, że na twoich oczach zabito człowieka.
- To prawda.
- Mimo to chciałbyś tu zostać?
- Chciałbym wydostać się stąd, ocalić głowę... A jednak tu siedzę!
- Jak sądzisz, dlaczego tak jest?
- Nie wiem. A ksiądz wie?
- Pamiętasz, na czym skończyliśmy rozmowę wczoraj wieczorem?
Pamiętałem doskonale.
- Doszliśmy do tego, jaki problem do rozwiązania pozostawili mi rodzice. Chodziło o to, aby znaleźć wartość duchową, która dałaby mi poczucie spełnienia, a zarazem zaspokoiła potrzebę mocnych przeżyć. A potem ksiądz powiedział mi, że jeśli dokładniej przyjrzeć się linii mojego życia, ta wartość ukaże mi je w nowej perspektywie i pozwoli zrozumieć to, co dzieje się ze mną teraz.
Ksiądz odpowiedział tajemniczym uśmiechem:
- Tak mówi Rękopis.
- Ale jak tego dokonać?
- Trzeba zanalizować istotne momenty w naszym życiu. momenty zwrotne, i zinterpretować je od nowa z punktu widzenia ewolucji.
Ciągle jeszcze miałem trudności w przełożeniu tych wskazówek na konkrety.
- Spróbuj prześledzić następstwo różnych ważnych wydarzeń, kolejność poznawania ludzi, którzy odegrali rolę w twoim życiu, zbiegi okoliczności, które ci się zdarzyły - podsunął ksiądz Carl. - Czy widzisz w tym jakąś nić przewodnią?
Sięgnąłem pamięcią wstecz do czasów dzieciństwa, ale nie mogłem doszukać się w moich doświadczeniach żadnej prawidłowości.
- Jak najchętniej spędzałeś czas?
- Czy ja wiem... ? Chyba byłem dość typowym dzieckiem. Dużo czytałem.
- A co czytałeś?
- Głównie fantastykę, opowieści o duchach i temu podobne historie.
- I co dalej działo się w twoim życiu? Po chwili przypomniałem sobie wpływ, jaki wywarł na mnie dziadek, więc opowiedziałem księdzu o jeziorze wśród gór. Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- No a później, kiedy już dorosłeś?
- Poszedłem na studia. W tym czasie umarł dziadek.
- Co studiowałeś?
- Socjologię.
- Dlaczego właśnie to?
- Poznałem profesora, którego bardzo polubiłem. Interesowało mnie to, co mówił o naturze ludzkiej. Chciałem studiować pod jego kierunkiem.
- I co potem?
- Skończyłem studia i poszedłem do pracy.
- Podobała ci się ta praca?
- Tak, przez dłuższy czas.
- A potem coś się zmieniło?
- Przestało mnie satysfakcjonować to, co robię. Pracowałem z młodzieżą z zaburzeniami emocjonalnymi. Wydawało mi się. że wiem, jak powinni uwolnić się od swojej przeszłości i zaprzestać niszczącego odreagowywania. Sądziłem, że mogę pomóc im zaprowadzić ład we własnym życiu. Moje podejście okazało się jednak niezupełnie właściwe.
- I co wtedy zrobiłeś?
- Rzuciłem tę pracę.
- A potem?
- Wtedy zadzwoniła do mnie dawna znajoma i opowiedziała mi o istnieniu Rękopisu.
- I to skłoniło cię do przyjazdu do Peru?
- Tak.
- A co sądzisz o swoich przygodach tutaj?
- Myślę, że chyba zwariowałem albo mi życie zbrzydło.
- A co sądzisz o tym, jak rozwija się ta cała historia?
- Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.
- Kiedy ksiądz Sanchez opowiedział mi, co ci się przydarzyło od dnia twego przyjazdu do Peru, byłem zdumiony, ile zbiegów zdarzeń doprowadziło cię do poznania kolejnych wtajemniczeń Rękopisu akurat wtedy, kiedy ich potrzebowałeś.
- I co ksiądz o tym myśli? Co to ma znaczyć?
Zatrzymał się i stanął naprzeciw mnie. . - To znaczy, że już jesteś gotów, tak jak my wszyscy tutaj. Doszedłeś do etapu, na którym potrzebujesz Rękopisu, gdyż tylko on stwarza ci szansę kontynuowania twojej życiowej ewolucji.
Pomyśl, jak wszystkie wydarzenia w twoim życiu układają się w pewien logiczny ciąg. Na początku interesowałeś się tym, co w świecie tajemnicze, co w rezultacie doprowadziło cię do badań nad naturą ludzką. Myślisz, że tego profesora spotkałeś bez powodu? Przecież to właśnie on skonkretyzował twoje zainteresowania i wskazał ci największą tajemnicę: sytuację człowieka na tej planecie i problem sensu życia. Na kolejnym etapie przekonałeś się, że sens życia wiąże się z uwolnieniem się od uwarunkowań przeszłości i stałym rozwijaniem jego wątku ku przyszłości. Dlatego pracowałeś z tą młodzieżą.
Jednakże - jak zapewne widzisz to teraz - za sprawą wtajemniczeń możesz zrozumieć, co było niewłaściwe w twojej technice pracy z młodzieżą. Dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi potrzebują do swojej ewolucji tego samego, czego potrzebujemy my wszyscy: połączenia ze źródłem energii na tyle bogatym, aby zdołały rozszyfrować swoją grę kontroli, co ty nazywasz odreagowaniem, i mogły rozwijać w sobie ten proces duchowy, który ty właśnie starasz się opanować.
Patrząc z szerszej perspektywy możesz teraz dostrzec, że zainteresowania z okresu młodości i wszystkie kolejne stadia, przez które przeszedłeś, przygotowały cię do przyjazdu tutaj i odkrywania Rękopisu. Na twoje duchowe spełnienie, osiągnięte w drodze ewolucji, pracowałeś przez całe życie. Energia, którą uzyskałeś w tym nieskażonym miejscu twojego dorastania oraz energia przekazana ci przez dziadka dały ci odwagę, dzięki której przyjechałeś do Peru. Jesteś tu, ponieważ ten pobyt jest ci potrzebny, abyś mógł kontynuować ewolucję. Całe twoje życie było drogą wiodącą do tego celu. Z uśmiechem mówił dalej:
- Gdy w pełni utożsamisz się z tym oglądem twojego życia, osiągniesz to, co Rękopis określa jako świadomość swojej drogi duchowej. Zgodnie z jego wskazaniami musimy poświęcić tyle czasu, ile trzeba na proces objaśniania przeszłości. Większość z nas prowadzi swoją grę kontroli, którą musimy przezwyciężyć. Kiedy nam się to uda, zrozumiemy wyższe cele, dla których zostaliśmy zrodzeni akurat przez tych rodziców i do których przygotowują nas rozliczne zwroty i zakręty na naszej drodze życiowej. Przed każdym z nas stoi jakiś cel duchowy, jakaś misja, do której zdąża nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a kiedy robimy to w pełni świadomie, wówczas rozpoczyna się nasze prawdziwe życie.
Ty już odkryłeś ten swój cel. Teraz musisz iść naprzód i pozwolić, aby pozornie przypadkowe zdarzenia prowadziły cię coraz bliżej i bliżej, aż odkryjesz także, co masz zrobić, by go wypełnić. Dotychczas korzystałeś z energii Wiła i księdza Sancheza, teraz czas już podążać drogą ewolucji samodzielnie i świadomie.
Chciał mi jeszcze coś powiedzieć, lecz zauważyliśmy zbliżającą się do nas furgonetkę Sancheza. Podjechał na pobocze i opuścił szybę.
- Co się stało? - spytał ksiądz Carl.
- Muszę jak najszybciej wracać do misji. Wkroczyły tam oddziały wojska... i kardynał Sebastian.
Wskoczyliśmy obaj do wozu i ksiądz Sanchez podjechał do domu księdza Carla. Po drodze opowiedział nam, że wojsko wdarło się na teren jego placówki prawdopodobnie by ją zamknąć i skonfiskować kopie Rękopisu.
W domu ojca Carla Sanchez zaczął błyskawicznie pakować swoje rzeczy, a ja stałem i zastanawiałem się, co mam robić dalej.
- Myślę, że powinienem jechać z księdzem - odezwał się ksiądz Carl.
- Czy ksiądz jest tego pewien?
- Tak, jestem przekonany, że powinienem jechać.
- Po co?
- Tak czuję.
- Jeśli ksiądz tak uważa...
- A co ja mam zrobić? - spytałem, stając w drzwiach. Obaj księża odwrócili się do mnie.
- To zależy od ciebie - stwierdził ksiądz Carl. Milczałem.
- Sam musisz podjąć decyzję - dodał Sanchez.
Nie mogłem uwierzyć, że tak mało ich to obchodzi. Jechać z nimi oznaczałoby dać się aresztować. Ale jak miałem tu zostać sam?
- Czy jest tu jeszcze ktoś, kto mógłby mnie ukryć? - spytałem w desperacji.
Księża spojrzeli po sobie.
- Nie przypuszczam - przerwał milczenie ksiądz Carl. Znów poczułem, jak strach ściska mi serce.
- Skoncentruj się, pamiętaj, kim jesteś - pomagał mi z uśmiechem ksiądz Carl.
Sanchez podszedł do swojej torby i podał mi broszurę.
- Masz tu odbitkę szóstego wtajemniczenia. Może to ułatwi ci decyzję.
- Jak prędko będzie ksiądz gotów do drogi? - spytał księdza Carla.
- Muszę jeszcze odbyć parę rozmów. Może za godzinę. Sanchez odwrócił się do mnie:
- Akurat masz czas. żeby przeczytać to i przemyśleć. Potem porozmawiamy.
Księża wrócili do swoich zajęć, a ja wyszedłem na dwór i usiadłem na kamieniu. Lektura tekstu nie zajęła mi nawet pół godziny. Znalazłem tam te same prawdy, które przekazali mi już księża. Jednakże kiedy skończyłem, zrozumiałem wreszcie. na czym polega podstawowa myśl tego wtajemniczenia: Zanim osiągniemy w pełni ten szczególny stan umysłu, który nawiedza nas czasami - kiedy to doświadczamy, że nasze życie posuwa się naprzód za sprawą tajemniczych zbiegów okoliczności -musimy uświadomić sobie, kim naprawdę jesteśmy.
Akurat zza domu nadszedł ksiądz Carl, zauważył mnie i podszedł bliżej.
- Skończyłeś już? - spytał głosem ciepłym i przyjaznym, jak zawsze.
- Tak.
- Mogę na chwilę usiąść przy tobie?
- Bardzo tego pragnę.
Usadowił się po mojej prawej stronie i po chwili ciszy zapytał:
- Czy rozumiesz już, że jesteś na drodze do wielkiego odkrycia?
- Chyba tak. Ale nie wiem, co mam teraz robić.
- Teraz musisz naprawdę w to uwierzyć.
- Nie mam odwagi!
- Musisz zrozumieć, o co idzie gra. Prawda, której poszukujesz, jest równie ważna jak ewolucja całego wszechświata, bo umożliwia kontynuowanie tej ewolucji. Ksiądz Sanchez mówił mi, że miałeś w górach wizję ewolucji. Widziałeś, jak materia przeszła całą drogę od atomów wodoru do człowieka. Zaintrygowało cię pytanie, jak dokonuje się ewolucja człowieka. Teraz już wiesz: Ludzie rodzą się w konkretnej sytuacji historycznej i znajdują w niej wartości, za którymi się opowiadają. Wchodzą w związki z innymi ludźmi, którzy także znaleźli jakieś wartości. Dzieci zrodzone w takich związkach jednoczą postawy swoich rodziców i za sprawą zbiegów zdarzeń dokonują ich syntezy na wyższym poziomie wartości. Pamiętasz zapewne piąte wtajemniczenie: Ilekroć, kiedy wypełnia nas energia a jakiś zbieg zdarzeń pchnie nasze życie naprzód, utrwalamy w sobie ten poziom energii i zaczynamy egzystować w postaci materii wyżej uorganizowanej. Nasze dzieci dziedziczą ten poziom i podnoszą go jeszcze wyżej. Na tym polega trwająca obecnie ewolucja gatunku ludzkiego...
Współczesne pokolenie różni się od poprzednich tym. że robi to świadomie i stara się przyspieszyć ten proces. Choćbyś się nie wiem jak bał - nie masz wyboru. Jeśli już dowiedziałeś się. o co naprawdę chodzi w życiu, nie możesz się od tej wiedzy uwolnić. Jeśli pójdziesz inną drogą, zawsze będziesz miał poczucie niedosytu.
- Ale co mam robić teraz?
- Tego nie wiem. To wiesz tylko ty. Mogę ci jedynie poradzić: Spróbuj zgromadzić energię.
Ukazał się ksiądz Sanchez i przyłączył się do nas milcząco, aby nie przeszkadzać. Starałem się skupić na którymś ze skalnych szczytów wokół domu. Kiedy zaczerpnąłem powietrza w płuca, uzmysłowiłem sobie, że od chwili wyjścia z domu jestem całkowicie pochłonięty sobą. W wyniku tego byłem odcięty od piękna i majestatu gór, jakbym znajdował się w tunelu.
Kiedy rozejrzałem się wokół, szukając czegoś, czym mógłbym się zachwycić, ogarnęło mnie znane już uczucie zjednoczenia ze światem, l nagle elementy krajobrazu zaczęły się jakoś ładniej prezentować, a niektóre nawet lśniły delikatnie. Poczułem się naraz lekki i podniesiony na duchu.
Przeniosłem wzrok z księdza Sancheza na księdza Carla. Przyglądali mi się uważnie, jakby obserwowali moje biopole.
- Jak to wygląda? - spytałem.
- Chyba czujesz się już lepiej - odparł Sanchez. - Postój tu trochę i nagromadź jak najwięcej energii. Mamy jeszcze pracy na jakieś dwadzieścia minut. - Ze smutnym uśmiechem dodał: - Potem będziesz gotów, aby zaczynać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
06 (184)
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06
sk2[184]
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14

więcej podobnych podstron