plik


Poul Anderson        Trzy serca i trzy lwy     . 23 .        Jesteśmy na górze, pomyślał Holger z tępym zdumieniem. Nie wiedział jak długo przebywali pod ziemią, ale księżyc zbliżał się już do horyzontu na zachodzie.    Księżyc? Ach, tak. Tak, niebo się trochę przeczyściło, prawda? Wiatr rozegnał chmury. Wiatr, który jęczał na porośniętej sztywną trawą równinie, szarpał wyschnięte krzewy, wyginał bezlistne gałęzie sterczących tu i ówdzie, poskręcanych drzew. To wszystko było szare, obleczone w upiorny blask księżyca i niemiłosiernie kłujących gwiazd. Holger nie mógł dostrzec dymu, wydobywającego się z dziury, z której wyszli, zbyt szybko był rozwiewany. Na południu, blisko jak ręką sięgnąć, płaskowyż kończył się, urywał na krawędzi przepaści, wypełnionej nieprzeniknioną ciemnością. Holgerowi zdawało się, że na północy widzi wyrastające w niebo szczyty, ale nie był pewien. Chłód przeniknął go do szpiku kości.    Carahue podszedł do niego, kulejąc. Holger zastanawiał ęię przez chwilę, czy on sam wygląda równie źle jak Saracen - podrapany, umazany krwią, czarny od dymu, we wgniecionym hełmie i podartym ubraniu; ze zniszczonym mieczem w dłoni. Niewyraźna w przyćmionym świetle, zmaltretowana sylwetka. Chmura przesłoniła księżyc i Holger przestał już cokolwiek widzieć.    - Czy są wszyscy? - wychrypiał.    Carnhue odpowiedział tak cicho, że jego słowa niemal utonęły w niespokojnym szeleście trawy.    - Obawiam się. że Hugi wyszedł na tym naprawdę paskudnie.     - Nie - powiedział głos, w którym pobrzmiewało jeszcze basowe huczenie. - Dałem tyle, ilem sam dostat.    Księżyc znowu wyłonił się zza chmur. Holger ukląkł obok Alianory, trzymającej głowę krasoluda na kolanach. Strumień krwi, płynący obficie z jego boku stawał się słabszy z każdą chwilą.    - Hugi - szepnęła Alianora. - Ty nie możesz umrzeć. Nigdy w to nie uwierzę.    - Nie smuć się dziewczyno - wymamrotał. - Ten tam osiłek dobrze im za mnie odpłacił.    Holger nachylił się nad nim. W blasku księżyca, białym, odrealnionym, twarz krasnoluda przypominała rzeźbę ze starego, bardzo ciemnego drewna. Tylko targana wiatrem broda i kilka pęcherzyków krwi na ustach jeszcze się poruszały. Rana w jego boku nie mogła zostać skutecznie opatrzona. Była zbyt wielka jak na tak małe ciało.    Hugi podniósł rękę i poklepał dłoń Alianory.    - No, nie płacz - westchnął. - Z pięć dziesiątków kobiet mojej własnej rasy znajdzie powód, żeby po mnie płakać. Ty jednak zawsze najdroższa nam byłaś. - Chwycił ustami powietrze. - Dałbym ci dobrą radę jeno już nie zdołam... hałas zbyt wielki w mojej czaszce...    Holger zdjął hełm.    - Ave Maria... - zaczął. Tu, w tych wietrznych górach nie mógł zrobić nic innego, a pewnie również nic lepszego. Prosił o łaskę i spokój dla duszy krasnoluda, a gdy Hugi umarł, zamknął mu oczy i nakreślił nad nim znak krzyża.    Podniósł się, na chwilę zostawiając Alianorę samą. W tym czasie wraz z Carahue wygrzebali mieczami płytką mogiłę. Potem, po złożeniu do niej ciała, przykryli ją ułożonymi w stertę kamieniami. Na szczycie tego prowizorycznego nagrobka Holger zatknął sztylet Hugiego, rękojeścią do góry. Gdzieś, mile od nich, zawyły wilki. Holger miał nadzieję, że nic znajdą grobu.    W końcu ludzie zajęli się opatrywaniem swoich ran.    - Ponieśliśmy ciężkie straty - powiedział Carahue. Po jego zwykle dobrym humorze nie zostało ani śladu. - Straciliśmy nie tylko przyjaciela, ale również konia i muła wraz z całym ładunkiem. Nasze miecze w tej chwili są tylko tępymi, żelaznymi maczugami, nasze zbroje niemal się rozpadają. Ponadto Alianora nie będzie mogła latać, aż jej skrzydło... jej ramię się zagoi.    Holger zapatrzył się w szary, niegościnny krajobraz. Wiatr dmuchnął mu prosto w twarz.    - To było m o j e zadanie - powiedział. - Czuję się winny temu, że inni przeze mnie ucierpieli. Saracen patrzył na niego spokojnym wzrokiem.     - Myślę, że jest to zadanie wszystkich ludzi honoru - powiedział po dłuższej chwili.    - Posłuchaj mnie, Carahue, mogę ci właściwie powiedzieć, że występujemy przeciwko samej królowej Morgan le Fay. Ona dowie się, że dotarliśmy aż tutaj. Przypuszczam, że już udała się do Środkowego Świata, żeby zyskać pomoc tych, którzy są w stanie nas zatrzymać.     - Oni umieją naprawdę szybko podróżować, ci ze Środkowego Świata - powiedział Carahue. - Więc lepiej nie zatrzymujmy się teraz na dłuższy odpoczynek. A co będzie, gdy wreszcie dotrzemy do kościoła?     - Wtedy moje poszukiwania dobiegną końca... zapewne... i być może będziemy bezpieczni. A może nie. Nie wiem.    Holger zdecydował się opowiedzieć cała swoją historię, ale Carahue już się odwrócił i podchodził do swego konia. Czas, czas ucieka.    Alianora usiadła wraz z Holgerem na Papillonie. Jej ramiona oplotły talię Duńczyka z desperacką siłą. Gdy ruszyli, odwróciła się jeszcze na chwilę, żeby skinieniem ręki pożegnać tego, który tu zostawał. Nawet Papillon był zmęczony, a klacz niemal staniała się z wyczerpania. Podkowy dzwoniły na kamieniach, trawa rozstępowała się z suchym szeptem, szeleściły krzewy i trzeszczały martwe drzewa. Księżyc raził znad horyzontu oczy Holgera, jakby próbując go oślepić.    Po pewnym czasie Alianora spytała:    - Czy tam, pod przesmykiem, to był przypadek, że zostaliśmy napadnięci?     - Nie. - Holger obrzucił spojrzeniem bezbarwną, pociętą cieniami okolicę. Carahue był tylko sylwetką na tle gwiazd i chmur - prawdopodobnie spał w siodle, gdyż nie zareagował na to, co Holger powiedział: - Najpierw przyszła Morgan. Przystała tubylców dopiero po naszej rozmowie.     - Po rozmowie? I co ci powiedziała?    - Ona... nic ważnego. Chciała po prostu, żebym się poddał.    - Myślę, że chciała znacznie więcej. Kiedyś była twoją kobietą. prawda?    - Tak - odpowiedział Holger beznamiętnym głosem.    - Mogłaby zapewnić ci wspaniałe życie.     - Powiedziałem jej, że wolę zostać z tobą.    - Och, mój kochany - szepnęła. - Ja... ja...    Słyszał, że dziewczyna stara się powstrzymać łzy.    - Co się stało? - spytał.    - Och, sama nie wiem. Nie powinnam być tak szczęśliwa, właśnie teraz, prawda? A jednak... a jednak nic nie mogę na to poradzić... - Wytarła łzy skrawkiem swej porwanej opończy.    - Ale... - Holger zająknął się. - Myślałem, że ty i Carahue...    - On? Owszem, jest bardzo miły. Jednak czy ty naprawdę pomyślałeś, Holgerze, naprawdę uwierzyłeś w to, że ja chcę czegoś więcej, niż tylko odwrócić jego uwagę od ciebie i twej tajemnicy? I może wzbudzić w tobie odrobinę zazdrości? Jak którakolwiek dziewczyna może pragnąć innego mężczyzny, niż ty? Holger wbił wzrok w Gwiazdę Polarną.    Alianora westchnęła głęboko i położyła dłonie na jego ramionach.    - Już nigdy więcej na ten temat nie rozmawiajmy - powiedziała stanowczo. - Ale jeśli kiedykolwiek zobaczę, że sięgasz po jakąś dziewczynę, Holgerze, będzie z tobą naprawdę krucho. - Zamilkła na chwilę. - Oczywiście po jakąś inną dziewczynę, a nie po mnie.    Ściągnął gwałtownie wodze, zatrzymując konia:    - Carahue! - krzyknął. - Obudź się!     - Co? - Saracen chwycił rękojeść szabli.     - Nasze zwierzęta - powiedział Holger, niezbyt zgodnie z tym, co miał na myśli. - Padną, jeżeli nie damy im chwili odpoczynku. Jeśli teraz odpoczniemy z godzinę. potem będziemy mogli jechać dużo szybciej.    Twarz Carahue była tylko owalną plamą, jego zbroja matowym połyskiem, ale można było zauważyć, jak Maur się zastanawia.    - Nie wiem. Jeżeli Morgan sprowadzi nam na głowy pościg, te konie mogą jeszcze pognać jak wicher. Z drugiej strony... - Wzruszył ramionami. - Niech będzie, jak chcesz.    Zeskoczyli na trawę. Alianora przytuliła się do ramienia Duńczyka. Holger skinął Saracenowi głową; mając nadzieję, że ten gest nie zostanie odczytany jako nadmierne zadowolenie z siebie. Przez chwilę Carahue wyglądał na bezmiernie zdziwionego, potem uśmiechnął się szeroko.     - Życzę ci powodzenia, przyjacielu - powiedział. Wyciągnął się wygodnie na trawie i zagwizdał niebu jakąś melodię.    Holger poszedł za Alianorą, daleko. Zapomniał o bólu i zmęczeniu. Słyszał bicie swego serca, nie gwałtowne, lecz równe, silne uderzenia, odczuwalne całym ciałem. Zatrzymali się, wzięli za ręce i stali tak, patrząc na siebie.    Płaskowyż kąpał się w blasku księżyca, szarym, znaczonym pasami cieni, iskrzącym się na nocnym szronie. Nieliczne, jeszcze wędrujące po niebie chmury miały rozświetlone brzegi, pomiędzy nimi błyszczały gwiazdy. Wiatr ciągle zawodził natrętnie, ale Holger nie zwracał na to uwagi. Widział Alianorę jako sylwetkę z rtęci, z ruchomych, ślizgających się cieni i zimnego, białego świata. Krople rosy połyskiwały na jej włosach, w oczach był błask księżyca.     - Możemy już nie mieć okazji do rozmowy - powiedziała cicho. - Tak, może tak się zdarzyć - odpowiedział.    - Więc ci powiem teraz - kocham cię.    - I ja cię kocham.    - Och, mój najdroższy... - podeszła, a on ją mocno przytulił.    - Jakim byłem głupcem - powiedział po chwili. - Sam nie wiedziałem. czego pragnę. Myślałem, że kiedy to wszystko się skończy, będę mógł odejść, zostawiając cię tutaj. Byłem głupi.    Przebaczyła mu dłońmi, ustami, oczyma.     - Jeżeli jakoś uda nam się przez to przebrnąć - mówił - już się nie rozłączymy. Tutaj jest moje miejsce. Tutaj, przy tobie.    Blask księżyca odbijał się w jej łzach, lecz jej śmiech brzmiał szczęściem. - Nic już nie mów.    Znowu ją pocałował.    Krzyk Saracena oderwał ich od siebie. Słowa dolatywały do nich poszarpane przez wiatr, dźwięczały przez chwilę i ginęły w głębi jeziora księżycowego blasku.     - Szybko! Chodźcie szybko! Łowcy nadciągają! następny   

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
23 VJSMKOCY6NIPS2CAQGIY4SDCJTBTFW6NGCBVNDA
000723 23
23
23 ROZ warunki i tryb postępowania w spr rozbiórek obiek
76,23,artykul
990929 23
23 triki iluzjonistyczne
Ćwiczenie nr 23
23 Powiklania poszczepienne
OBE, Atlantydzkie, 23 metody, Ld

więcej podobnych podstron