plik


ÿþ Antoni Józef Rolle BEATRICE Konwersja: Nexto Digital Services Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl. Spis tre[ci I II III IV V VI VII VIII IX BEATRICE Rolle Antoni Józef I Komarowie nie zajmowali wybitnego stanowiska w Rzeczypospolitej. {e star rusk szlacht byli  nie ulega wtpliwo[ci; ju| bowiem w pocztku XVI w. posiadali horodni w zamku bracBawskim, nadto kawaB ziemi zwanej Strzele|anami, a poBo|onej nad Bohem . Wrychle jednak znikaj z pBaszczyzn ukrainnych, przenosz si na BiaBoru[, gdzie tworz lini u|y- wajc wBasnego herbu, oraz na Ru[ Czerwon, gdzie jako Korczakowie s znani. Pozostali na kre- sach wsikaj w gmin, albo drobnymi dzier|awami chodz. Mamy wic na pocztku zeszBego wieku mieszczanina tego nazwiska w Chwastowie, który dowodzi kup  swawolnych hultajów" ; o sto lat 5/35 wcze[niej, bardzo powa|nego woznego  generaBa województwa kijowskiego, szlachetnego Stefana Komara" ; mamy wreszcie protopopa owruckiego Siemiona, który zaprztaB sob ówczesn spoBeczno[ kresow, zadarB si bowiem z archi- mandri, zawieszony w funkcjach kapBaDskich, dlatego |e po owdowieniu po raz wtóry si o|eniB. Dopiero przyjcie zjednoczonego obrzdku gorszcej tej sprawie kres poBo|yBo. Pan StanisBaw Delfin Komar, hr. Korczak, wBa[nie nale|aB do ubogiej rodziny osiadBej w zie- mi lwowskiej na skromnym chudej gleby kawaBku. Rodzina skBadaBa si z ojca, trzech braci i siostry; nale|aBo wic szuka chleba po [wiecie. Bohater nasz, niedBugo my[lc, zacignB si do wojska polskiego, ju| dobrze po pierwszym kraju zaborze. Na szali wyboru zawa|yB interes osobisty, proces z rodzin Kossakowskich o ogromne dobra, lezce w granicach uszczuplone] Rzeczypospolitej Opowiedzmy tu przebieg owych usiBowaD mBodego |oBnierza, choby dlatego, ze powodze- nie jego pózniejsze przypisywano nie szczególne- mu zbiegowi okoliczno[ci, ale pewnym wpBywom ubocznym MikoBaj Kazmirz Kossakowski, podsdek bracBawski, pan na Twierdzy i Bohorodczanach, miaB dwie |ony. Pierwsza, Tacjanna Strzyzow-ska 6/35 (a poBczyB si z ni sakramentem w r. 1640), pow- iBa mu córk Krystyn Konstancj. Po zgonie pier- wszej dozgonnej towarzyszki, zmarBej w r 1645, pan podsdek po raz wtóry ponowiB [luby maB|eDskie z Zofi CzuryBówn, primo voto CzetwertyDsk. Z niej doczekaB si mskiego po- tomstwa. Obie wniosBy mu spore obszary ziemi w posagu, ostatnia wszak|e znacznie wiksze od pierwszej. Otó| jedyna córka pana podsdka z pierwszego maB|eDstwa, Krystyna Konstancja, wyszBa za Jakuba Komara, ubogiego szlachcica, którego te[ zbyB niewielk sum pieni|n, obiecujc po najdBu|szym |yciu zwrot caBej schedy; do tego jednak nie przyszBo. M| wic miaB zawsze pretensje do posagu macierzystego |ony, przekazaB je swoim spadkobiercom, mo|e si nawet i w sdach manifestowaB, ale Kos- sakowscy byli ju| tyle mo|ni, |e nie mógB im sprosta chudopachoBek. W lat sto po zgonie pod- sdka bracBawskiego (1661) umarB jego prawnuk StanisBaw Kossakowski, kasztelan kamieDski (d. 1 marca r. 1761), ostatni z tej linii. O|eniony on byB z Katarzyn Potock, sBynn  mdroch". Dobra na Rusi Czerwonej poBo|one przekazaB jej na wBasno[, na podolskich za[ i bracBawskich oparB do|ywocie. Do tego wBa[nie do|ywocia ro[cili pretensj Komarowie. Prawnuk 7/35 Jakuba zakrztaB si okoBo procesu energicznie; spadek byB ogromny, prawie bajeczny dla bied- nego szlachcica, jakby w dobie obecnej po niez- nanym wujaszku w Ameryce, wynosiB bowiem kilkana[cie milionów zBotych. Do spadku miaBo prawo sze[ osób, mo|e ubo|szych od pana StanisBawa, a mo|e mniej przedsibiorczych i odwa|nych od niego, mianowicie: ZamysBowska, ks. Franciszek Rospini, eks-pijar, i czterech Ko- marów, nie liczc braci i siostry, jedn z nim stanowicych sched. MBodzieniec zawarB z krewnymi umow, otrzy- maB cesj wszystkich pretensji na wBasn osob, poczyniB pewne zobowizania, i z pust kalet a sporym foliantem dokumentów pod|yB w r. 1789 nad WisB, zacignB si do kawalerii narodowej, |e za[ chodziBo mu nie o militarn kreseytyw, ale o wykazanie praw do spadku, w podolskim wo- jewództwie  sytuowanego", wic si przeniósB do regimentu stojcego w okolicy Latyczowa. PodziaB drugi kraju zastaB go tutaj w stopniu porucznika. Naturalnie, |e po wykonaniu przysigi zacignB si do armii rosyjskiej. M|czyzna pikny, zrczny, nie bez ogBady, umiejcy si akomodowa, ulubieDcem zostaB generaBa Lubowidzkiego, dowódcy ukraiDskiej dy- wizji; kiedy wic ten ostatni, w poBowie r. 1793, 8/35 otrzymaB rozkaz przybycia do Petersburga, z |- daniem, by przywiózB z sob kilku polskich ofi- cerów ró|nej broni, bo cesarzowa chciaBa si przy- patrzy  uniformom" wojska Rzeczypospolitej, wówczas w liczbie wybranych znalazB si i StanisBaw Delfin Komar. Towarzyszami jego byli  Poradowski, oficer puBku lekkokonnego, i Seweryn Bukar, jako reprezentant artylerii polowej. Dele- gacja owa doznaBa grzecznego przyjcia, mBodsi te| kompanowie generaBa korzystali z sympatii; |adnego balu, |adnej fety dworskiej nie opu[cili, na nabo|eDstwa nawet do paBacowej ( przyd- wornej") uczszczali kaplicy... Pierwsi dwaj zostali wrychle wcieleni do sztabu PBatona Zubowa. Ko- mar bardzo si hrabiemu, w Zimowym rezydu- jcemu dworcu, podobaB; to mu pomogBo do pomy[lnego ukoDczenia procesu, cigncego si nieledwie póBtora wieku. A dostaB si ten proces do rk cesarzowej z tego mianowicie powodu: Pra- wo, [wie|o ogBoszone, chciaBo, |eby wszyscy mieszkaDcy niedawno wcielonych do Rosji prow- incji, nale|cy do. uprzywilejowanego stanu, w pewnym z góry okre[lonym terminie albo wykon- ali przysig na wierno[ nowej wBadzy, albo je|eli si na to nie zgodz, wyprzedali si i wynie[li za granic, w przeciwnym bowiem wypadku ma- jtek ich w ziemi ulegnie konfiskacie i wejdzie w 9/35 skBad dóbr paDstwa, hojnie potem rozdarowanych dygnitarzom rosyjskim. Kasztelanowa kamieDska mieszkaBa wówczas przewa|nie we Lwowie albo w Krystynopohi w Galicji , nie zgBosiBa si nawet na Podole, cho j miejscowe wBadze administracyjne oszczdzaBy, ze wzgldu na bliskie pokrewieDst- wo ze Szczsnym Potockim, posiadajcym wielkie u dworu zachowanie. Termin prolongowano  i to nie pomogBo; wówczas doniesiono o wszystkim ce- sarzowej, a poznaBa ona w mBodo[ci  mdroch", spotykaBy si z sob na jednym z dworów niemiec- kich, w Dreznie czy Wiedniu: mBoda ksi|niczka podobno wyró|niaBa w[ród innych rezolutn Polk; z czasem jednak, wskutek zmiany okoliczno[ci, w dwóch przeciwnych oparBy si obozach. Kiedy wic Katarzyna cesarzowa dowiedziaBa si, |e dru- ga Katarzyna Kossakowska nie chce wykona homa-gium, |e wreszcie dobra podolskie znajduj si tylko pod jej do|ywociem, daBa rozkaz, by wstrzymano si z ich konfiskat i zwrócono je spadkobiercom. Pan StanisBaw Komar skorzystaB z chwili szcz[liwej, przedstawiB swoje pretensje, peBnomocnictwa rodziny i ju| w koDcu r. 1795 wszedB w posiadanie spadku nie tylko po Strzy|owskich, ale i po CzuryBach. Cz[ maBa tylko odpadBa, mianowicie trzy wioski (Olczyda- jów, Kukawka i Niszowce), z których dwie pierwsze 10/35 troch wcze[niej nadane zostaBy dziedzictwem generaB-majorowi Herakliu-szowi Morkowowi, a trzecia Walentemu Esterhazemu , posBowi Ludwi- ka XVI. Na osiem wic lat przed zgonem do|y- wotniczki zostaB panem, rozlegBych wBo[ci. Czy za- warB z ni jak umow z tego powodu, wtpi bardzo; kasztelanowa niechybnie na |aden by si nie zgodziBa kompromis. Z zobowizaD danych rodzinie musiaB si wywiza, bo ta pretensji do niego nie zamanifestowaBa. W Petersburgu doczekaB si zgonu Katarzyny; po wstpieniu na tron jej syna wziB dymisj i jako wysBu|ony major gwardii osiadB na Podolu, w samej sile wieku, dob- iegaB bowiem wówczas ledwie lat trzydziestu. Naraz przybywaB prowincji kresowej bardzo zamo|ny obywatel  bardzo, rachunkiem to wyka|emy. Ze schedy niegdy[ wBasno[ci CzuryBów bdcej otrzymaB klucz KuryBowiecki, RówniaDski, Honorowiecki i cz[ Ozarzynieck- iego, razem 2 miasteczka i 23 wioski, osadzone 6764 poddanymi. Do tego z czasem przykupiB od Jordanów dobra {wanieckie, od ks. Fryderyka Lubomirskiego Czerniejowice, od Potockich dobra PBocie (PBotiaDskie paDstwo w baBckim powiecie), tak |e w koDcu dziedzictwo jego obejmowaBo 140 000 morgów ziemi, z których 20 000 piknego la- su budulcowego, a na tym obszarze znajdowaBy 11/35 si 4 miasteczka i 36 osad wiejskich, w których liczono 10 173  dusz mskich" do paDszczyzny obowizanych. Na pocztku bie|cego stulecia Komar o|eniB si z p. Honorat OrBowsk, rezydencj zaBo|yB w KuryBowcach i podniósB do tego stopnia dobrobytu materialnego, |e je poczto nazywa murowany- mi. {ycie si zapowiadaBo pogodne, ba, nawet we- soBe, tym bardziej |e nie zamcaBy go troski o byt powszedni, tak zwyczajne jeszcze niedawno; nie zamcaBy go przekonania polityczne, rozdzier- ajce caB Europ na rozmaite niechtne sobie stronnictwa; piosenka legionów nie miaBa tu dostpu, ale te| i inne wezwania zbywano obo- jtnie. Epikureizm w ciasne ujty ramy stanowiB gBówne zadanie, a obok niego niewinna |dza zdobycia stanowiska, zawsze jednak w skromnych granicach prowincjonalnych, |dza za- prowadzenia porzdków i nawyknieD na wielkim przyjtych [wiecie. Pani pochodziBa z zamo|nej miejscowej rodziny, ulegaBa wpBywom m|a, a ten znad Newy przywiózB pewne zwyczaje; reszty dokonaBo towarzystwo emigrantów francuskich. Szcztki tych dobrowolnych legitymistów tuBaczów potrafiBy si w poBudniowych zaaklimaty- zowa prowincjach. Panie peBniBy funkcje to- warzyszek dorastajcych panienek, guwernantek 12/35 drobiazgu, wreszcie przyjacióBek domu; panowie odegrywali nie zawsze szcz[liwie rol mentorów, a w ostateczno[ci masztalerzów, kamerdynerów, ogrodników, nawet kucharzy. Wszyscy za[ nieustannnie kBadli do ucha powolnym sBuchac- zom cudowne opowie[ci o Francji, o cywili- zowanym Pary|u. Dlaczegó| nie pozna tego wyk- wintnego miasta?  my[laB niejeden szlachcic, zwBaszcza, je|eli do gleby, do strzechy rodzinnej nie byB zbyt przywizany, a worek peBny grosza posiadaB. Pan StanisBaw Delfin znajdowaB si w podobnym poBo|eniu; wybraB si wic za granic z maB|onk i  wróciB stamtd oczarowany do tego stopnia, |e periodycznie potem przedsibraB piel- grzymki do gniazda cywilizacji wszech[wiatowej i w koDcu sam do szpiku ko[ci sfrancuziaB. {e jed- nak rozumnie u|ywaB dostatków, a gospodarstwo raz nakrcone szBo dobrze, |e miaB lata pomy[lne, a do takich zaliczano kilka po r. 1812 nastpuj- cych, wic z tych milionów zBotych rocznej intraty zostawaBo jeszcze na przykupienie nowego kawaB- ka i na upikszenie KuryBowiec. Trzeba mu przyzna, |e miaB gust; stworzyB te| rezydencj przepikn, najpikniejsz na Podolu. Wprawdzie nadawaBa si po temu i miejscowo[. Wartki {wan, dopByw Dniestrowy, biegB tu w gBbokiej kotlinie, zakre[lajc du|e póBkole; na 13/35 brzegu jego urwistym, pitrzcym si majestaty- cznie, mieszkaDcy epoki przedhistorycznej zbu- dowali z olbrzymich gBazów zamczysko czy [wi- tyni, istna praca cyklopów, kamienie poBczone z sob za po[rednictwem klinowatych dodatków  cementu nigdzie ani [ladu. Z biegiem czasu [wi- tyni czy zamczysko opuszczono; w rumach roz- gospodarowali si CzuryBowie, klecc tu warown placówk, a i ta poszBa w rozsypk. Fundamenty owe, na krawdzi przepa[cistego brzegu rzucone, ostaBy si do dzisiaj i stanowi ogrodzenie dziedz- iDca; na nim wBa[nie stanB paBac przez pana StanisBawa Delfina zbudowany. Na wspaniaBych arkadach, pod którymi rozsiadBa si obszerna cieplarnia, rzucono teras kamienn, a z niej wyrasta dBugi równolegBobok o dwóch pitrach, z pBaskim dachem i kolumnad biegnc dokoBa, na wzór sBynnej kolumnady paryskiego Luwru. Midzy miasteczkiem a paBacem roz[ciela si park wspaniaBy, jar wypeBnia ogród, po spadzistych brzegach wij si drogi |wirowe, peBno wszdzie harmonijnie ugrupowanej zieleni; rezydencj ow paDsk zamyka most ciosowy, po którym przeb- iega go[ciniec. Z czasem w ogrodzie tym stanBo kilka piknych domków: maBy, zgrabny jak pie[- cideBko  my[liwski, wikszy, zwany gospod, gdzie zwykle go[ci lokowano, i trzeci, najbli|szy 14/35 mostu, w wieDcu drzew ukryty, z balkonem zaw- ieszonym nad przepa[ci i z widokiem cudownym roz[cielajcym si dokoBa. W noc majow, kiedy ksi|yc oblewa okolice snopem bladych promieni, w[ród ciszy uroczystej, na balkonie tym prze- marzy mo|na niepostrze|enie bardzo dBugie godziny. Zaznaczamy, |e w sumariuszu lustracyjnym zabudowaD dworskich ustronie to nosiBo nazw letniego pani Delfiny Potockiej mieszkania. Niewielkie, ale bardzo wygodne gniazdko; trzy pokoje parterowe dla sBu|by, trzy na pitrze  sypialnia, gabinet do pracy i salka do owego przy- tykajca balkonu, peBne sBonecznego [wiatBa we dnie. U stóp ustronia wartka rzeczuBka, kilka stru- mieni do niej nie opodal wpada, tworzc szem- rzce kaskady; na przeciwnym brzegu kmiece chaty, schludne, bukietami ze sBoneczników, malw i ostrózki obramowane; od mostu biegnie go[ciniec wysadzony topolami; na prawo tBo obrazu wypeBniaj klomby; na lewo, wzdBu| po- brzeza i polanek do niego przytykajcych, budynki gospodarskie i fabryczne, kdy[ w gBbi ledwie ok- iem dojrzane. Naturalnie, |e paBac posiadaB stosowne ume- blowanie, na modB przyjt w zamo|nych do- mach francuskich; sBu|ba liczna zamiejscowa, 15/35 go[cinno[, cho o polorze cudzoziemskim, ale swojska, staroszlachecka. W pocztkach wyszukana ta delikatno[ dla przybywajcych w odwiedziny wielu scen [miesznych bywaBa powo- dem. ZdarzaBo si na przykBad, |e szlachcic starego autoramentu zje|d|aB do kuryBowieckiego pana; na spotkanie go[cia wybiegaB marszaBek dworu (burgrabia), (panowie ówcze[ni utrzymy- wali dygnitarzy tego rodzaju) i wdzicznie witajc przybysza, prowadziB go do gospody, gdzie si znajdowaBy tak zwane  go[cinne apartamenta", bo przecie z podró|y, nim si paniom sprezentuje, zechce si stosownie przyodzia. Szlachcic nie rozumiaB tej subtelno[ci; z Francuzem nadskaku- jcym rozmówi mu si byBo trudno, rozgospo- darowywaB si i czekaB, by go zaproszono do paBacu. MarszaBek znów wyrazny miaB rozkaz, by go[ciowi dogadzaB we wszystkim i nie krpowaB jego swobody; wic w porze oznaczonej stawiB si kredencerz z serwet przez rami, proponujc jadBo, odpowiednie dnia porze itd., itd. Nieporozu- mienie przecigaBo si kilka godzin, nim przybyBy zrozumiaB, |e s to nastpstwa wyrafinowanej grzeczno[ci. GBo[no wic sarkaB drobiazg okoliczny na zwyczaje kuryBowieckie i powoli si te| usuwaB od pana StanisBawa. 16/35 Nie przyczyniaBa si do powikszania popu- larno[ci i rodzina samego pana; pretendenci do spadku po Kossakowskim wyrastali jak grzyby po deszczu, nie baczc na to, |e szcz[liwy sukcesor spBacaB schedy  i to hojnie spBacaB. Mamy przed sob caBy foliant pokwitowaD, z objawami wdz- iczno[ci za  wspaniaBomy[ln Baskawo[", niem- niej przeto wiksza cz[ odje|d|aBa, jak to mówi, z kwitkiem, ogadujc potem przed ssi- adami nieuczynnego krewniaka. Nie bardzo atoli on bolaB nad tym, popularno[ci ju| nie szukaB, bo zdobyB sobie, co si zdobywa daBo w zakresie miejscowych stosunków  trzyletnie przewodnict- wo nad szlacht w guberni, kuratorstwo szkoBy kamienieckiej, kilka orderów, bo krzy| polskiej za- sBugi i inny Zw. Jana Jerozolimskiego dawniej jeszcze posiadaB. Wiksz cz[ roku spdzaB za granic, a przez reszt czasu, kiedy mu wypadaBo dla uregulowania interesów mieszka w KuryBow- cach, odwiedzali go lordowie angielscy, marki- zowie francuscy, baronowie niemieccy, gener- aBowie rosyjscy, miejscowych za[ ziemian najm- niej po[ród tej rzeszy ró|nojzycznej napotykano. II Naturalnym nastpstwem obyczaju fran- cuskiego byBo, |e i dzieci nie na swojskich ksz- taBciBy si wzorach, |e mowy rodzinnej prawie nie znaBy, |e nie nosiBy w sercu przywizania do gni- azda, na Dalekim Zachodzie upatrujc same doskonaBo[ci, a tu u siebie barbarzyDstwo r ciem- not. Nie obci|amy wyjtkowym pod tym wzgl- dem zarzutem paBacu kuryBowieckiegó, obojt- no[ bowiem dla swojsko[ci byBa podówczas, pod zamo|niejszymi strzechami, powszedni; tu jed- nak zaakcentowaBa si  |e ju| u|yjemy wyra|e- nia nie polskiego  daleko bardziej nizli gdzie indziej, tu doszBa do ostateczno[ci. Dzieci mieli Komarowie sporo  trzech synów i trzy córki, a w liczbie ostatnich, najstarsza Delfina; wszystkie potem zasBynBy z pikno[ci. Pan Aleksander Przezdziecki, przezacny historiograf Podola, widzi- aB je w dobie rozkwitu i oto jak si ze swoich wra|eD spowiada:  W tym paBacu kuryBowieckim urodziBy si trzy kobiety, których wdziki, talenty mogBy by chlub i ozdob kraju, ale wstrzymajmy si z pochwaB, kraj im |adnego hoBdu nie winien." 18/35 Gorycz mimo woli spod pióra hrabiego wybiega. Cho sBynB z wielkiej dla paD uprzejmo[ci, bolaBo owego wyjtkowo rozkochanego  w swojsko[ci" czBowieka to [cudzoziemszczenie szlacheckiego gniazda, ten zBy wpByw, jaki ono mogBo wywrze na otoczenie. Wic i pani Delfina od pieluch miaBa ten przykBad przed sob. Bona byBa Francuzka; nauczycielka, panna Augustyna Monron, która wyBcznie kierowaBa pózniejszym jej wyksztaBce- niem, tak|e Francuzka; nauczyciel muzyki, [piewów kdy[ zza morza przybyBy... Pacierz nawet, je|eli go j nauczono, niechybnie pow- tarzaBa nie w ojczystej mowie; tej ostatniej u|y- waBa chyba w garderobie, bo i przedpokój wypeB- niali zamiejscowi przybysze. ByBa nad wszelki wyraz pikn; tradycja o tej pikno[ci przechowaBa si do dzisiaj, wreszcie portrety z ró|nej doby jej |ycia [wiadcz o tych wdzikach. Kilkoletnie dziewcztko, w biaBej powiewnej tunice, przepasanej bBkitn wst|k, unoszce si w obBokach, przypomina wizerunek jednego z anioBków, których gBówkami wypeBniono tBo obrazu Madonny Rafaela. Kobieta w peBni wieku, majestatyczna jak niewiasty greckich posgów, nos dziwnie delikatnych konturów, w oczach Bagodno[ i sBodycz, na ustach namitna |dza pocaBunków, obiecujcych caBe niebo 19/35 rozkoszy, a nad tym wszystkim smutne, jakby chmur |aBoby zasnute wyniosBe czoBo; czy kaprys, czy cieD zawodów w bruzd je sfaBdowaB  zostaje tajemnic nie rozstrzygnit, wic bardziej jeszcze pocigajc. A dziwiBa rzecz, |e pikno[ ta od wczesnego dzieciDstwa zwracaBa uwag caBego otoczenia; zapewne i samo o niej wiedziaBo dziewcztko; zapewiie i panna Monron kBadBa jej niejedn wzmiank do ucha o tej pikno[ci. Rodzice w r. 1819 udali si do KrzemieDca dla wychowania synów; niedBugo tu wszak|e go[- cili; nie podobaBo si im miasteczko zasunite w góry z naiwn pretensj do Wielko[wiatowo[ci, cho owo scudzoziemszczenie rodziny polskiej nie tak tu raziBo. Sam pan zaznawaB wielkiej estymy, jako hojny ofiarodawca, na utrzymanie bowiem szkoBy przed laty przeznaczyB 60 tysicy zBotych, od których opBacaB regularnie prowizj wynoszc 3600 zB  a co ju| wiele znaczyBo, bo inni zwykle w podobnych zalegali wypBatach. I Delfina zna- jdowaBa si przy rodzicach. LiczyBa wówczas dopiero lat dwana[cie (urodziBa si w r. 1807); mimo to midzy mBodzie| ówczesn, do szkoBy uczszczajc, znalazBa wielbiciela, który si w niej namitnie rozkochaB: byB nim MieczysBaw Po- tocki, syn Szczsnego i owej Greczynki Zofii, smutnie pamitnej w dziejach rodziny Pilawitów. 20/35 Mo|e zbyt gwaBtowne objawy tego przywizania zmusiBy Komarów do opuszczenia miasta; zreszt mieli i inne powody po temu, pan StanisBaw bowiem peBniB w tym okresie urzd marszaBka szlachty podolskiej  wic si do KamieDca prze- nie[li i panienka z KuryBowiec niezbyt oddalonych tu zagldaBa. Ju| wówczas czarowaBa nie tylko pi- kno[ci, ale i [piewem, gBos miaBa rzadkiej czys- to[ci i dzwiku; tote| stary pie[niarz podolski Stach z Zamiechowa, staBy tak|e mieszkaniec tego zaktka, |artobliwie peBniB przy niej, z ryc- ersko[ci powa|nemu wiekowi wBa[ciw, honory rozkochanego kawalera, a tak go urzekB powab dziewczyny, |e na nagrobku dla ojca, okoBo którego wówczas si krztaB, zleciB arty[cie rzezbiarzowi, by anioBowi gaszcemu |ycia pochodni daB twarz mBodziutkiej Delfiny. GBadkie te| dla niej piosenki ukBadaB, ale w mowie ojczys- tej, wic mo|e po raz pierwszy nad mowy tej wdz- ikiem zastanawiaBa si pilniej, i to tylko dlatego, |e o jej mówiBy przymiotach. We wdzicznej prze- chowaBa ona pamici strofki owe oderwane, bo w lat wiele potem powtarzaBa je znajomym, spowiadajc si z trudno[ci, jakie przezwyci|a musiaBa przy wymawianiu niektórych wyrazów. Ju| wówczas rodzice postanowili rozwin w panience talent wrodzony. W kraju brakBo odpowiednich 21/35 nauczycieli, nale|aBo ich szuka w piknej ziemi wBoskiej; a |e sama pani zaczBa na piersi za- pada, wic podró| za Alpy uradzono. W tej to dobie pani Komarowa zostaB wBa[cicielk piknej willi w Neapolu, potem podobn nabyBa i w Nicei. DziaBo si to okoBo r. 1822. MieczysBaw Potocki, na wie[ o wyjezdzie panienki, przybiegB do KamieDca, by j po|egna: prosiB nadto ojca o pozwolenie starania si o jej rk. MarszaBek, niepomaBu zdziwiony, obojtnie zbyB kawalera; tBumaczyB mu, |e córka jego uczy si jeszcze musi, |e jest dzieckiem prawie. MBodzieniec nie zraziB si obojtno[ci rodzica, nadskakiwaB matce, spojrzeniami po|eraB dziew- czyn, nawet z zazdro[ci spogldaB na StarzyDskiego, kiedy si ten trzpiotaB z Delfink. Wyjazd za granic przerwaB na czas jaki[ owe za wczesne troch dziewosBby. Dopiero po upBywie lat kilku powróciBa do kraju, o[mnast zaczynaBa wiosn. KuryBowce o|yBy, mBodzie| zbiegBa si tBumnie, a w ich liczbie zawsze wierny i rozkochany pan MieczysBaw. StaBo[ jego skap- towaBa pann, zwizek pochlebiaB pró|no[ci mat- ki, ojciec jednak czy si kierowaB przeczuciem, czy te| innymi wzgldami, przeciwny byB maB|eDst- wu, opieraB si energicznie namowom i pro[bom, 22/35 grzecznie zbyB wstawiennictwo szwagra kawalera, wysokiego podówczas dygnitarza dworskiego. W koDcu jednak ulec musiaB; tak mu i bliscy i dalecy du|o o splendorze domu mówili, o wpBywie miBo[- ci, która wiele mo|e, tak mu przyrzekaB solennie, |e czuwa bdzie nad szcz[liwo[ci i spokojem ukochanej starajcy si o ni mBodzieniec, |e nareszcie  nie bez obaw wielkich  zezwoliB. SzczupBy zastp wybranych przyjacióB zjechaB na gody weselne do rezydencji wiejskiej Komarów w koDcu pazdziernika r. 1825. Ksidz z ssied- niego Wierzbowca w jednym z salonów ustawiB oB- tarz. Panna mBoda w bieli, promieniejca szcz[- ciem, osypana brylantami, [lubnym darem narzeczonego, z odwag kroczyBa do przystrojonej zieleni zaimprowizowanej kaplicy. Sakrament poprzedziBo krótkie przemówienie jednego z ssi- adów, który z poBczenia dwóch domów wysnuwaB szcz[liwe horoskopy; snadz biedak formy oracji u niedawnej zapo|yczyB przeszBo[ci. Potem ojciec z rzewn pro[b zwróciB si do przyszBego zicia, by t oto ptaszyn, najdro|szy klejnot w jego skrom- nym gniezdzie, otulaB opiek, ogrzewaB miBo[ci, ciernie z drogi jej usuwaB, prowadziB [cie|k obow- izków. W koDcu dodaB, |e aczkolwiek Bczy si ona z rodzin bogat i zasBu|on, zawsze atoli winien j opatrzy przyzwoicie, na ile sta jego, 23/35 wic zapewniaB córce milion zBotych posagu, a po najdBu|szym |yciu obiecaB j do spadkofoierstwa przypu[ci. Oba przemówienia byBy wygBoszone po polsku i panna mBoda po raz wtóry w |yciu uczuBa, |e mow,a ta maBo jej znana, musi by blisk, pokrewn, rodzim, kiedy w tak uroczystej chwili odsunito na bok powszednio u|ywan francuszczyzn. A jednak w sercu rodzica, tak uparcie protes- tujcego przeciw [wietnemu zwizkowi, zBo|yB Bóg przeczucie smutków, jakie miaBy spotka jego najstarsz i najukochaDsz. Nie zaznaBa ona szcz[cia, nie daBa go m|owi. Po czyjej stronie byBa wina, nie nasz jest rzecz dochodzi; mo|e obiedwie wykroczyBy. Nie dla siebie byli stworzeni. Ona z usposobieniem smtnym i marzcym szukaBa ideaBu, on mo|e dogodzenia fantazji; jej dusza artystyczna rwaBa si w niebiosa, on chodziB po ziemi, [miechem i sarkazmem odpowiadaB na pragnienia i tsknoty troch powodzeniem zep- sutej kobiety. Nie miaBa te| przy tym zazna pociech matki: dziatki zaraz po przyj[ciu na [wiat umieraBy. Nieporozumienia rosBy z dniem ka|dym; rodzicielka staraBa si je za|egna, ukoi córk, oj- ciec za[ przypominaB obowizki i zalecaB poddanie si konieczno[ci, powtarzajc, |e pokor potrafi sobie okupi powa|anie m|a. Nic nie pomogBo: 24/35 biedna kobieta, z sercem rozdartym, uciekaBa ze smutnego i samotnego Tulczyna, i wówczas to przemieszkiwaBa w owym domku, nazwanym w regestrze lustracyjnym rezydencj pani Potockiej. Jedyn tu jej pociech byBo towarzystwo kocha- jcej rodziny, muzyka, [piew  [piew przede wszystkim. Mimo woli przypomina mi si tutaj przygoda mojego starego przyjaciela, który ju| dawno spoczywa na cmentarzu, a przed póB wiekiem byB to jeszcze rze[ki, peBen energii czBowiek, z dusz tak|e artystyczn, ze smakiem nadzwyczaj wyk- sztaBconym. Podczas jednej z wycieczek po kraju w okolicy KuryBowiec zBamaB mu si powóz; wic pieszo pod|yB do miasteczka, by znalez pomoc odpowiedni. Noc byBa pózna, letnia, gwiazdzista, bezksi|ycowa, ciepBa i pikna  jak noce letnie podolskie; cisza gBboka panowaBa dokoBa. ZbiegB z góry przez most kamienny, przytykajcy do ogrodu paBacowego, tu| obok domku zawies- zonego nad przepa[ci. W górnych oknach migaBo przymione [wiatBo. Naraz z balkonu dochodzi go [piew, gBos pBynB ponad oparami kotliny, przycis- zony, to znowu mocniejszy, peBny jakiej[ skargi pokornej, bole[ci niewymownej, pro[by nie[mi- aBej. StanB jak wryty mój wdrowiec, przytulony do bramy |elaznej, i [niB, |e to z wy|yn, gdzie[ 25/35 z obBoków, jaki[ anioB, niesBusznie strcony z nie- ba, tak po anielsku wypowiada swoje |ale. I dBugo potem, cho [piew umilkB, on go sByszaB i nie miaB odwagi ruszy si z miejsca, by si nie pozby zBudzenia. Pami tego [piewu zostaBa mu na caBe |ycie; byB on skal, wedle której mierzyB inne spo- tykane talenta, produkujce si po [wiecie, i utrzymywaB, |e w pogoni tuBaczej ju| po raz drugi takiego [piewu nie sByszaB. Dodamy tutaj, |e pani Delfiny nigdy przedtem, nigdy potem nie widziaB; lkaB si nawet spotkania z czarodziejk; baB si jednocze[nie i odczarowania, i oczarowania. Wielka musiaBa by potga gBosu Delfiny, kiedy mistrz harmonii Szopen, w chwili konania z zachwytem dzwiki jego pochBaniaB. Jak|e mu- siaB odurza tych, którzy spotykali [piewaczk w caBej peBni pikno[ci, z koron cierniow, za winy wBasne czy cudze, na jej skroD wtBoczon. Opowiadanie starego przyjaciela tak mi utkwiBo w pamici, |e ilekro go[ciDcem przez niego odby- tym wdrowaBem, u tego domku tak poetycznie posadzonego w kuryBowieckim ogrodzie, pilniem nasBuchiwaB, azali nuty nie dosBysz dzwicznej, cho ta, co ow piosnk w[ród ciemnej nocy tu wydzwaniaBa, dawno ju| opu[ciBa samotne schronienie. I dosBuchaBem si wrzaskliwego po- hukiwania podpiBego |oBnierza, który na balkonie 26/35 wykrzykujc, taDczyB zawzicie, wziwszy si pod boki. ZBudzenie pierzchBo na zawsze. A jednak  bo wracamy do pani Delfiny  nieszcz[liwa to byBa kobieta. Po tygodniach wytchnienia, nabrawszy nowych siB, wracaBa na stanowisko, by je znowu opu[ci na dBugo; walka ta w koDcu podkopaBa jej zdrowie, za granic szukaBa porady, pobiegBa do WBoch, znowu wróciBa i znowu uciekBa od trosk i krzy|ów walcych si na jej barki. W roku 1830 czy na pocztku roku 1831 caBa rodzina Komarów opu[ciBa spokojn rezy- dencj podolsk. Pragnito unikn burzy, cho ta nie dotknBa wcale tego kta; tuBano si po Europie, szukajc spokoju. W podró|y tej pan StanisBaw zaczB niedomaga, lekarze zalecili mu kpiele w Enghien-les-Bains, ale nie podtrzymaBy one gasncego |ycia: zgon nastpiB w poBowie wrze[nia roku 1832. Wdowa osiadBa w Pary|u ze wszystkimi dziemi i pani Delfina zostaBa w to- warzystwie matki. Odtd go[ciem byBa w kraju. Raz jeszcze próbowaBa, azali nie dadz si naw- iza dobre stosunki: w cztery lata po stracie ojca, na pro[by m|a, stawiBa si w Tulczynie; obiecy- waB popraw, ale sBowa jak dawniej nie dotrzymaB. Pod|yBa wic w [wiat daleki  wcale jednak nie jako rozwódka, o rozwodzie podówczas nie byBo jeszcze mowy, i nie dlatego, |e  koBo jej imienia 27/35 zrobiB si skandal". Przeciwnie, sympati caBej prowincji miaBa po swojej stronie; dziwiono si, |e tak dBugo mogBa sta obok czBowieka, u|ywa- jcego bardzo smutnego rozgBosu. Psychopatyczny to okaz w rodzie Pilawitów, mniej od innych rodów posiadajcym takich okazów, poBczony przy tym ze wschodnim lekce- wa|eniem kobiety. To| targnB si na wBasn matk, wytaczajc jej proces dziwnie dra|liwej natury; a dotkliwe musiaBy by zarzuty, kiedy je nawet odczuBa niewolnica na progach hare- mowych wychowana i nie przebaczyBa mu ich do zgonu, rozpisujc si z |alem i Bzami w testamen- cie o tej niezwykBej przygodzie! A obok brutalnych instynktów skpstwo posuwaB do monomanii, tak dalece |e posiadaczka milionowego posagu gBo- dem niekiedy przymieraBa. Wic komu| mogBo nawet przyj[ na my[l skandal do jej przyczepia imienia? Pani Delfina stale osiadBa nad Sekwan; |ycie byBo zBamane... rzuciBa si w wir wielkiego [wiata, by pró|ni zapeBni. Bale na dworze królewskim, caBy legion wielbicieli u nóg, zewszd szepty zach- wytu i podziwu otaczaBy j, bawiBy nawet, nie na dBugo wszak|e. NastpowaB przesyt i jeszcze wik- sze pragnienie szcz[cia, ale takiego szcz[cia, jakiego [wiat paryski da nie mógB. Wówczas 28/35 uciekaBa od niego i biegBa na poBudnie, do Neapolu, by w samotno[ci, w towarzystwie matki, odetchn swobodniej. Koniec wersji demonstracyjnej. III Niedostpny w wersji demonstracyjnej IV Niedostpny w wersji demonstracyjnej V Niedostpny w wersji demonstracyjnej VI Niedostpny w wersji demonstracyjnej VII Niedostpny w wersji demonstracyjnej VIII Niedostpny w wersji demonstracyjnej IX Niedostpny w wersji demonstracyjnej Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E book Antoni Józef Rolle Anna Z Grabianków Raciborowska
Grajnert Józef Dzielny Komorek E book
E book Chronologija Książąt I Królów Polskich Józef Morelowski
E book Kilka Uwag Józef Szujski

więcej podobnych podstron