1352737961

1352737961



268


OD 8. DO 15, GRUDNIA 1914 R.

Zeszliśmy więc znowu z kłopotem z tego dziwacznego wozu. Wszystkie nasze rzeczy zostawiliśmy na wozie pod opieką zaufanego włościanina z poleceniem, by wszystko napowrót do klasztoru odstawił, a gdyby było możebnem, aby później nam te rzeczy do Bochni przysłano.

Bóg widocznie chciał, abyśmy zakosztowali goryczy wygnania i pieszo bez żadnych zapasów drogę tę odbyli, bo On sam chciał mieć opiekę nad Darni.

* *

W Imię Boże ruszyliśmy więc pieszo ku Bochni. Żołnierz na koniu jechał na przodzie, otwierając nasz smutny pochód. Za nim szliśmy wszyscy gęsiego, a s. Służebniczki dźwigały swoje tłómoczki, nie chcąc ich zostawić na los szczęścia. Droga była bardzo przykra, w ciemności po grudzie i piaskach wśród gęstej mgły przez lasy. Co chwila spotykaliśmy gromady rosyjskich żołnierzy z łopatami i kopaczkami na ramionach, wracających od robienia dekunków. Przyglądali nam się ciekawie. Co trochę wypadały z zarośli czujne moskiewskie patrole, wołając: „kto ide?££ A otrzymawszy od naszego żołdaka odpowiedź : „twój££, albo: „manaszki z monastyru*£, odchodzili spokojnie w głąb lasu. Istotnie, opatrznościowym był ten żołnierz dla nas, bo gdyby nie jego opieka nad nami, bylibyśmy ciągle napastowani przez Moskali w drodze, a nawet doszczętnie obrabowani. Poczciwe to żołnierzysko widząc, że się uginamy już od zmęczenia, chciał nam trochę ulżyć. Zsiadł więc z konia i odezwał się do nas : „Dawajte wasze manatki ja je tu pry-wiaziu u siodła££, poczem przywiązał po obu stronach siodła tłómoczki ss. Służebniczek, moje futro przewiesił przez konia i tak objuczone konisko lazło noga za nogą, spuściwszy łeb jak oślę przed nami. Obok konia szedł żołnierz, oglądając się ciągle na nas, czy mu nadążymy, a kiedy nas trochę wyprzedził, to znowu się zatrzymywał i czekał cierpliwie, aż dojdziemy do niego. Po drodze z przerażeniem napotkaliśmy raz po raz wkopane w ziemię rosyjskie armaty, zwrócone paszczami na zachód w stronę naszego klasztoru.



Wyszukiwarka