WSTAŃ 315
— O Panie! Panie! Boże ojców moich i mój — modliła się pobladłem! usty kobieta — zmiłuj się nademną i wróć go z tej drogi, po której idzie... ześlij duszy jego opamiętanie... Słaba byłam dla niego, grzeszyłam miłowaniem ślepem, ale czworo dzieci wydarłeś już z ramion moich, Panie, a on... jest moim ostatnim... moim jedynym...
Dwie łzy wezbrały pod powiekami i stoczyły się po jej twarzy bladej aż na szczupłe, rasowe, kurczowo zaciśnięte ręce.
Z cichych ścieżyn ogrodu szły ku niej wspomnienia, otaczały wkoło rozwirowaną sarabandą dawno zmarłych twarzy, a cichy szept fontanny pytał: pamiętasz ?
Pamiętasz... jak tu niegdyś bywało wesoło, dziecięcy śmiech dźwięczał, synowie twoi igrali na trawnikach, córka tłustemi rączynami czepiała się szaty twojej... a gdy święty dzień sabbatu wschodził nad ziemią, poważny głos męża wzywał błogosławieństwa Boga Wszechmojnego, a światło oliwnych lamp padało na twarze szczęśliwe. A potem mąż umarł... a potem przyszła złośliwa gorączka, cztery ciche, żałobne mary wyniesiono z domu w przeciągu tygodnia i jeno w kołysce Nahum pozostał najmłodszy... Nahum, z dzieci twoich ostatni..
Do dzisiaj jeszcze ból serce rwie... ale tak chciałeś Panie...
A Nahum wątły był... może jeno oczom twoim trwożnym wątłym się wydawał... kocbałaf go, wszystko co czynił, pięknem ci się zdało i mądrem nad wiek, każdy chłopięcy kaprys stawał się rozkazem i rósł na małego tyrana, przed którym drżeli niewolnicy, a potem przyszedł czas... że i ty drżeć zaczęłaś... Świat zabierał ci dziecko... coraz większe obszary legły pomiędzy tobą a młodzieńczą duszą twego syna, porywała go fala życia coraz dalej i dalej, a gdy ty nareszcie zdałaś sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to nap różno już wołałaś, ostrzegałaś, błagałaś, on przywykł lekceważyć twoje słowa i znać jedynie swoją wolę... korzystał z wolności, którą mu dałaś, szedł ku przepaści.
— Zawiniłam... zawiniłam Panie, miłość wydaje czasem owoce tak gorzkie jak nienawiść... rwało się w łkaniu z duszy
4
kobiety, a nieubłagany szept fontanny dzwonił dalej :