1687289550

1687289550



116 Polowanie.

Da Silva zamilkł, zatrzymał maszynę i wskazał ręką na pobliską grupę drzew i zarośli. Ujrzałem wreszcie słonie. Było ich pięć lub sześć dużych i dwa małe. Stały naokoło drzewa i przy pomocy swych długich trąb objadały świeże liście z gałęzi. Widziałem już słonie w Azji. Tutejsze były nieco mniejsze, lecz posiadały ogromne, parokrotnie większe od swych azjatyckich braci uszy. Wachlowały się niemi bez przerwy i machały ciągle małemi ogonkami. U najbliżej nas stojącego i największego zobaczyłem długie kły, dwumetrowej chyba długości, ciemno bron-zówego koloru. Nie wiem, czy zauważyły naszą obecność; wiatr mieliśmy pomyślny, to jest wiał on od słoni ku nam.

Zatrzymaliśmy się za wielkim krzakiem, który prawie zakrywał nasz wóz. Lecz największy słoń, widocznie wódz stada, zaniepokoił się trochę. Co chwila zwracał się w naszą stronę, zatrzymywał wachlarzowy ruch swych ogromnych uszu i wyciągał w naszym kierunku trąbę.

— Smacznego — rzekł da Silva i puścił w ruch maszynę. Słonie usłyszały teraz widocznie huk motoru, gdyż wszystkie bez zbytniego pośpiechu skierowały się gęsiego w przeciwną stronę.

Jechaliśmy znów przeszło pół godziny, spotykając co chwila najróżniejszą zwierzynę, zebraną w stada, pasącą się parami lub w pojedynkę, gdy naraz da Silva wskazał ręką na południe i nacisnął silniej gaz. Maszyna zaczęła raptownie zwiększać szybkość. Z 25 kilometrów przeszliśmy na 40, za chwilę zegar wskazywał już 60, aż doszliśmy do 100. Wpatrywałem się w kierunku wskazanym mi



Wyszukiwarka