plik


ÿþRozdziaB II. Canterlot, Equestria. WrzesieD, 1251. Twilight Sparkle przygryzBa warg. W samym Canterlot atmosfera byBa taka jak zwykle, ale w momencie, w którym postawiBa kopyto na terenie paBacu, ogarnB j niepokój. Co[ tu nie graBo. Nic tu nie graBo. SpotykaBy si z Ksi|niczk wiele razy, ale tym razem - co[ si zmieniBo. W paBacu zwykle byBo cicho, spokojnie... A teraz, pegazy-gwardzi[ci lataBy po caBym paBacu, wlatywaBy przez okna i drzwi, a ka|dy nosiB jakie[ worki albo zwoje. Jednoro|ce-gwardzi[ci pilnujce wszystkich przej[ rozgldaBy si niespokojnie, zachowywaBy si bardziej jak zdenerwowane zrebaki ni| spokojni stra|nicy. Twilight odwróciBa si przez rami, |eby popatrze na przyjacióBki. {adna z nich tu nie dorastaBa, ale z poprzednich wizyt musiaBy zna paBac na tyle, |eby wiedzie, |e staBo si co[ nadzwyczajnego. Hm. Z twarzy Applejack jak zwykle trudno byBo cokolwiek wyczyta. Co do Pinkie, Twilight ju| dawno przestaBa próbowa. Za to Dash - Dash obserwowaBa pegazy ze zmarszczonymi brwiami. WiedziaBa, |e co[ byBo nie tak, je[li kucyki wlatuj przez okna zamiast wchodzi schodami. A Rarity-- z gBuchym Bomotem, Twilight wpadBa prosto na jednoro|ca-gwardzist. Oboje upadli na ziemi, heBm stra|nika potoczyB si dalej z brzkiem. Natychmiast ze wszystkich stron rozlegBo si bicie skrzydeB i stukot kopyt. UsByszaBa te| nieznajomy dzwik, jakby zgrzyt metalu. SpróbowaBa wsta. Nie mogBa. PoczuBa co[ midzy Bopatkami. Co[ ostrego. Nawet jej delikatna próba wstania wystarczyBa, |eby to co[ przebiBo skór, teraz czuBa krew spBywajc po jej szyi. - Ja... Przepraszam... Prosz... Ja nie... - pisnBa. - Mo|esz j pu[ci. - powiedziaB jednoro|ec le|cy pod ni. - To byB wypadek. Znam j. To przyjacióBka Ksi|niczki. - nikt si nie poruszyB. - Pu[ j, |oBnierzu. - powtórzyB. - Wiem, |e wszyscy jeste[my zdenerwowani, ale to byB tylko wypadek. Pu[ j, do cholery, i pomó| mi wsta! Ostra rzecz zniknBa. Twilight wstaBa i rozejrzaBa si. OtaczaBo ich okoBo tuzina pegazów-gwardzistów, ka|dy z wBóczni przymocowan do naramienika. Niektóre wygldaBy na zdenerwowane, na twarzach innych malowaBa si ulga. Kiedy jednoro|ec pozbieraB si ju| z ziemi, ka|dy ze stra|ników machnB gBow na bok, a wBócznie zBo|yBy si i schowaBy pod pancerzami. Pegazy rozleciaBy si, wracajc do wyznaczonych wcze[niej zadaD. - Dz-dz-dz-- Fluttershy wyjkaBa. - Dzikujemy? - jednoro|ec skinB gBow. Fluttershy obejrzaBa si przez rami. - N-nie... ChciaBam-- - ChciaBa podzikowa. - Twilight wtrciBa, otrzepujc si z piachu. - Przepraszam za kBopot. Powinnam byBa bardziej uwa|a. ZostaBy[my wezwane na audiencj u Ksi|niczki w-- - Wiem. Gdybym nie wiedziaB, tBumaczyByby[cie si, siedzc w celi, i to gdyby[cie miaBy szcz[cie. Niech twoje przyjacióBki trzymaj si przy tobie. Ciebie wikszo[ z nas zna, panno Sparkle, wic powinny by bezpieczne. Ten dziedziniec jest jeszcze otwarty dla zapowiedzianych go[ci, ale reszta paBacu jest zamknita. Intruzi s zabijani na miejscu. Ruszajcie dalej. - Err, dobrze. W porzdku! Pewnie. Pójdziemy ju|! Dziki! Um... Cze[! Dbaj o siebie! Haha. Pa! - Twilight zaczBa beBkota. W koDcu machnBa kopytem na reszt, ka|c im i[ za ni i ruszyBa dalej. Nic si nie staBo. CaBa ta sprawa z gwardzistami to tylko wielkie nieporozumienie. Tylko nieporozumienie. Gdyby byBa zdenerwowana, a jaki[ dziwny kucyk powaliB na ziemi mojego przyjaciela, te| mogBaby zaBo|y najgorsze. Ale...  zabijani ? Nigdy wcze[niej nie sByszaBa czego[ takiego z ust stra|ników. - Za- zabijani? Twilight, co si dzieje? Ten stra|nik chyba... chyba... Fluttershy. Oczywi[cie. Jak ma j uspokoi, skoro sama nie wie co si dzieje? - Nie jestem pewna, dziewczta, ale Ksi|niczka Celestia na pewno nam wszystko wyja[ni. Z pewno[ci wBa[nie po to nas wezwaBa. Wic... po prostu wstrzymajmy si z domysBami, dobrze? DoszBy do bram paBacu. Twilight zatrzymaBa si i spojrzaBa w gór, na znajomy fresk. ByBa na nim Celestia, Luna, Pierwiastki Harmonii, caBa ta historia. WBa[nie. Celestia. I Luna. Celestia rzdziBa przez ponad tysic lat. Wszystko zawsze byBo dobrze. Wszystko bdzie dobrze. To pewnie tylko jakie[ kolejne wyzwanie. Jakiekolwiek by nie byBo. Pewnie nic wielkiego. Ha ha. Pewnie nic wielkiego. RuszyBa dalej, po wBochatym, czerwonym dywanie. OdwróciBa gBow, chcc porozmawia z reszt. - I tak w ogóle, to wszystko to na pewno tylko -- Dziewczta? - byBa sama. PozostaBa pitka dalej staBa pod bram. - Dalej, dziewczta. - zawoBaBa, zniecierpliwiona. - Ksi|niczka czeka! Nie odpowiedziaBy. Twilight zeszBa z powrotem po schodach. Jej przyjacióBki rozgldaBy si nerwowo. Dash darBa kopytem ziemi. - Twilight... Ja my[l... ten pegaz zabiBby ci, gdyby ten drugi stra|nik nie... - Fluttershy wyszeptaBa, unikajc wzroku lawendowej klaczy. - PosBuchaj, Fluttershy, on wcale nie miaB zamiaru mnie zabi. To byBo tylko nieporozumienie. Rozumiem- - Nie. Nie rozumiesz. - Dash wtrciBa si. - Gdyby[ rozumiaBa, to nie zachowywaBaby[ si, jakby nic si nie staBo. Fluttershy ma racj. ZabiBby ci. CelowaB lanc prosto w twoje serce. Reszta mierzyBa w nas. Zabiliby nas, i nic nie mogByby[my zrobi. {óBta klacz zdmuchnBa kosmyk wBosów opadajcych jej na oczy. - Ja... W szkole latania. Uczyli nas, jak u|ywa tych wBóczni. Tylko troch. Jeden dzieD. Mówili, co to jest. {e kucyki u|ywaBy ich dawno temu. Kiedy, um, kiedy dziaBy si zBe rzeczy. Kiedy-- - Ona ma na my[li, |e to broD, Twilight. - Dash przerwaBa. - {e u|ywamy ich tylko kiedy na wojnie. Przeciwko wrogom. Rozumiesz ju|? Oni wzili ci za wroga. Zabiliby ci. - Chwila! Dash, moja droga, twoje wywody nie maj absolutnie |adnego sensu. Jeste[ tylko zdenerwowana. Wszystkie jeste[my, to caBkiem zrozumiaBe, biorc pod uwag okoliczno[ci. Nie wiem, jak stra|nicy mogli tak sponiewiera biedn Twilight, ale Dash, skarbie, ona nie jest wrogiem. Przecie| nie ma |adnej wojny. Dlaczego mieliby my[le, |e toczymy wojn z Twilight? Przyznaj, |e caBa ta awantura mn równie| odrobin wstrzsnBa, ale-- - RARITY! - Dash nie wytrzymaBa. - Nie! O to mi wBa[nie chodzi! MAMY wojn! Z kim[! Nie wiem z kim, ale nie ma innego powodu, |eby nosi lanc. {adnego. - Nie chc i[ na wojn. - Fluttershy wyszeptaBa. - Nie chc nosi lancy. - Nie mamy wojny. A mo|e mamy. Nie wiem. Mo|e on by mnie zabiB, a mo|e nie! Nie wiemy tego. Nie sBu|ymy w Stra|y, nie rozmawiaBy[my z Ksi|niczk, |adna z nas NIC nie wie i nie dowiemy si niczego stojc tu i dyskutujc! Applejack, prosz, powiedz im co[. Applejack wziBa gBboki oddech, po czym spojrzaBa Twilight w oczy. - SBuchaj no, Twi. Nie wiem, w co si wpakowaBy[my. Ale nie podoba mi si, |e jaki[ kucyk gada o zabijaniu innych kucyków, i wcale nie chc przechodzi przez te drzwi. Pójd, bo wiem |e powinnam. Ale musisz przyzna, po tym co usByszaBy[my od tego gwardzisty, |e paBtanie si po paBacu to nienajlepszy pomysB. - Nie! Dziewczyny, opanujcie si! Wszystko bdzie-- Twilight opu[ciBa wzrok, po czym kontynuowaBa Bagodnym tonem. - Prosz was. Nie wiem, co si dzieje. Ale wiem, |e musimy si z tym zmierzy. Ksi|niczka na nas liczy. A ja licz na was. Potrzebuj was tam. Bo cokolwiek by si nie dziaBo, razem damy sobie z tym rad. Tylko razem mo|emy przez to przej[. Prosz. Kucyki spojrzaBy po sobie. Rarity odezwaBa si. - Twilight, oczywi[cie |e z tob pójdziemy. {adnej z nas nawet przez my[l by nie przeszBo, |eby ci zostawi. Ale czy nie powinny[my najpierw o tym-- - Nie, Rarity, ona ma racj. Nic nie wiemy. Mo|emy si tylko nawzajem nastraszy. Chodzmy. - powiedziaBa Applejack. ZapadBa cisza. Gdzie[ zaskrzeczaB ptak. Dash przytaknBa, po niej reszta. Grupka weszBa do dBugiego holu. ByBo w nim ciemniej ni| Twilight pamitaBa. Czy na zewntrz byBo pochmurno? Nie potrafiBa sobie przypomnie. ByBa w stanie my[le tylko o ostrzu kBujcym j w plecy. -Huh! Je[li mamy wojn, to na pewno z zebrami! S takie straaaszne! - Pinkie w koDcu wybuchBa. - Cicho, Pinkie. - burknBa AJ. - Oh, albo nie! Z gryfami! One s wredne. RAAARGH! Albo ze smokami! Wow, co je[li z nimi? One w ogóle maj jaki[ kraj? A co gdyby miaBy kraj? Kurcz, dziewczyny-- - Pinkie! PrzestaD! - Co je[li SMOKI maj kraj i zaatakowaBy ZEBRY, a my im pomagamy, to znaczy zebrom bo mamy kopyta jak one, a gryfy pomagaj smokom bo te| maj skrzydBa i O KURCZ-- - Pinkie! - Twilight krzyknBa. Jej gBos potoczyB si po caBym korytarzu. Kucyki zamarBy. - Shhh! Cicho, Twilight! - szepnBa Pinkie. - Stra|nicy s dzisiaj jacy[ podminowani. No, wic gryfy i smoki maj skrzydBa, ale Dashie te|! Fluttershy te|, ale ona prawie ich nie u|ywa, taka szkoda! Ja lataBabym caBy czas gdybym miaBa skrzydBa. MogBabym wszystkich zaskakiwa, byBoby tak fajnie, haha! Hej, Dashie, chciaBaby[ pomaga gryfom i smokom? One maj skrzydBa, a zebry tylko kopyta, a ty lubisz swoje skrzydBa bardziej ni| kopyta, prawda?! - SBuchaj, Pinkie. Tak, mam skrzydBa. Jestem pegazem. Ale je[li Equestria zostaBa zaatakowana, to bd jej broni. To mój dom. Nasz dom. Dash przewróciBa oczami i ruszyBa do przodu. Reszta pod|yBa za ni. - Nieee, to ZEBRY s atakowane! Nie sBuchaBa[? - Nikt nie jest atakowany. - uciBa dyskusj Applejack. Grupka maszerowaBa w ciszy, jakby gonic dBugie cienie tworzone przez [wiatBo wlewajce si przez bram. Pinkie zostaBa w tyle. SpojrzaBa na swój cieD. Jej zrenice zw|yBy si, przygryzBa warg. Tak. Nikt nie jest atakowany. PotruchtaBa dalej, starajc si dogoni przyjacióBki. Sala Bohaterów wygldaBa wspaniale, jak zwykle. Postacie na witra|ach w milczeniu spogldaBy na kucyki poni|ej. Tysice lat historii, inspirujcej i dodajcej otuchy. Equestria przeszBa przez tak wiele. Equestria tyle dokonaBa. Celestia tyle dokonaBa. JA tyle dokonaBam, Twilight pomy[laBa, zszokowana sam t my[l. Ja... te| tu jestem. I moje przyjacióBki. Na dwóch witra|ach. Wicej ni| jakikolwiek inny kucyk oprócz Celestii i Luny. A wic... przeszBy[my do historii? Histori si studiuje. Czyta si o niej w ksi|kach i zwojach, w zakurzonych bibliotekach. Historia to nie co[, co mo|na dotkn. To nie kto[ z delikatn sier[ci i ciepBym oddechem, kto[ |artujcy przy mleku czekoladowym albo pBaczcy, bo jej suknie nie spodobaBy si przyjacióBkom. Tak, Twilight rozumiaBa, |e ich grupa uosabiaBa Pierwiastki Harmonii, chocia| przez wikszo[ czasu staraBa si o tym nie my[le. Ale w Sali Bohaterów, to nie byBo takie proste. Celestia siedziaBa za dBugim stoBem ustawionym na samym [rodku Sali. Obok niej siedziaBa Luna, a wzdBu| stoBu stare jednoro|ce, których Twilight nie rozpoznawaBa, pochylaBy si nad zwojami, mapami i ró|nymi dziwnymi rzeczami. Sali pilnowaBo kilku stra|ników, a pegazy wlatywaBy i wylatywaBy bez koDca, dostarczajc zwoje i zabierajc nowe od jednoro|ców. - Ksi|niczko! - Twilight zawoBaBa tonem peBnym szacunku. Celestia podniosBa wzrok znad stoBu. Twilight i reszta ukBoniBy si z gracj. Celestia opu[ciBa wzrok. Kucyki spojrzaBy po sobie. Rarity wzruszyBa ramionami. Applejack chrzknBa. Twilight skarciBa je wzrokiem, po czym spróbowaBa ponownie. - Ksi|niczko! - SByszaBam ci. - Celestia wstaBa. - Je[li chcesz porozmawia, to chodz tu i mów. Nie mamy czasu na formalno[ci. - usiadBa i powróciBa do lektury zwoju. Kucyki podeszBy z wahaniem. WidziaBy ju| Celesti zachowujc si podobnie - kiedy Discord powróciB. WygldaBa wtedy, jakby chciaBa co[ zrobi, jakby kipiaBa ledwo powstrzymywan energi. Tylko |e wtedy, nie byBa w stanie nic zrobi. Teraz widziaBy now Ksi|niczk. - Ksi|niczko, przybyBy[my na wezwanie. - Zauwa|yBam. - Celestia odpowiedziaBa, jednocze[nie piszc co[ na pergaminie. - Domy[lam si, |e chcecie zaoferowa swoj sBu|b. Oczywi[cie, bdziemy potrzebowa Pierwiastków, ale to nie bdzie takie proste. Wojna zmienia kucyki. Gdybym po prostu wysBaBa was na front, zaBamaByby[cie si w cigu dnia. Nie mog na to pozwoli. Nie, bdziemy musiaBy-- - Ksi|niczko, co si dzieje? - Twilight w koDcu zebraBa si na odwag, |eby przerwa monolog. Celestia przestaBa pisa i uniosBa wzrok. Jej zrenice zw|yBy si, kiedy spojrzaBa na klacze. U[miechnBa si. Jej gBos na powrót przyjB spokojny, melodyjny ton. - Oh, bardzo was przepraszam. Witajcie, Twilight, Applejack, Rarity, Pinkie Pie, Rainbow Dash, Fluttershy. Przepraszam za swoje grubiaDstwo. Witajcie w Canterlot. Musimy powa|nie porozmawia. - Ksi|niczka zwróciBa wzrok na kucyki siedzce przy stole, a jej gBos znowu przybraB szorstki ton. - Moje wierne kucyki, musz was na chwil zostawi. To sprawa niecierpica zwBoki. Na wypadek, gdyby w cigu najbli|szych kilku minut staBo si co[ wa|nego, pragn przypomnie, |e moja siostra dorównuje mi rang i autorytetem. - pozwoliBa tej uwadze zawisn w powietrzu. Luna u[miechnBa si szyderczo do jednego z generaBów, a ten, zmieszany, opu[ciB wzrok. Celestia, Twilight i reszta wyszBy na korytarz. Ksi|niczka znowu byBa wzorem uprzejmo[ci. - Obawiam si, |e staBo si co[ strasznego. - WiedziaBam! Wojna! Z kim?! Pokonamy ich! Na pewno tak! - Dash wybuchBa. Celestia pokrciBa gBow. - Tak. Mamy wojn. Królestwo Gryfonii dokonaBo inwazji na Equestri. Nie odpowiadaj na nasze listy. Nie mo|emy skontaktowa si z naszym ambasadorem. Nasi posBaDcy zostali aresztowani. A przynajmniej mamy nadziej, |e zostali tylko aresztowani. Wiemy tyle: gryfy wystawiBy armi liczc dziesitki tysicy lwów i tysice gryfów. Nie znamy dokBadnych liczb, ale wiemy, |e poruszaj si szybko. - Ja... Nie chc i[ na wojn. Nie chc nosi lancy. - Fluttershy wyszeptaBa ze wzrokiem wbitym w ziemi. Celestia kontynuowaBa. - My nie mamy |adnej armii. Nasz wywiad nie wykryB mobilizacji gryfów, mimo |e musiaBa trwa od miesicy. Ich armia po prostu pojawiBa si na naszych terenach. Nie wiemy, gdzie si kieruj, ale to w tej chwili bez znaczenia. Nie mogliby[my ich zatrzyma, nawet gdyby[my znali ich cele. - Jak to, nie mogliby[my ich zatrzyma?! Po prostu idzmy na nich i ich pobijmy! Potrafi prze[cign ka|dego gryfa! Ka|dy pegaz to potrafi! - Dash znowu si wtrciBa. Celestia opu[ciBa wzrok. WygldaBa na przybit. Prawie zaBaman. - Rainbow Dash, prosz. PosBuchaj mnie. Nie mamy armii. Jeste[my narodem farmerów. Kucyki s wytrzymaBe. Kucyki s magiczne. Kucyki s odwa|ne. Ale na wojnie potrzeba dyscypliny. Potrzeba przywódców. Potrzeba generaBów umiejcych wymanewrowa wroga. Potrzeba oficerów potraficych przej inicjatyw, kiedy sytuacja tego wymaga, nie tylko [lepo wykonywa rozkazy. Potrzeba |oBnierzy gotowych walczy - i gin, nawet je[li ich [mier bdzie im si wydawa bezcelowa, ale wierzcych, |e dowódcy maj plan. Gdybym po prostu zebraBa tBum kucyków i posBaBa ich na gryfy, to skoDczyBoby si rzezi. Musimy wyszkoli armi. Musimy unika otwartej bitwy. To wBa[nie musimy zrobi. - Ale Ksi|niczko, przecie| oni maj armi, nie? I s ju| w Equestrii? Wic co - poprosimy ich |eby zaczekali, a| zbierzemy swoj? - Applejack potrzsnBa gBow. - Gryfy mog doj[ tak daleko wgBb Equestrii, jak bd chciaBy. Ale nie bd mogBy utrzyma podbitych terenów. Kucyki nigdy nie zgodz si na |ycie w niewoli. Na razie, bdziemy oddawa ziemi, |eby zyska na czasie. Na bitwy bdzie czas, kiedy utworzymy armi. Do tego momentu, musimy pozwoli gryfom operowa bez przeszkód. - BDZIEMY CO? - Applejack krzyknBa. - Chwila, wybacz mi, Ksi|niczko, ale mamy wojn-- - Jestem tego [wiadoma. - Celestia wtrciBa. -- I je[li pozwolimy im operowa, dochodzi wgBb i jakich tam jeszcze wojskowych sformuBowaD u|ywasz, to znaczy |e po prostu oddamy im Equestri. {e si po prostu poddajemy. Bd chcieli jabBek, damy im jabBek, i ju|? - Nie, Applejack. Nikt im tak po prostu niczego nie da. Jak powiedziaBam, kucyki nie zgodz si na |ycie w niewoli. Je[li bd chcieli jedzenia, bd je musieli im odebra. A one bd stawia opór. - Ale Ksi|niczko. Farmerzy nie maj broni. Jak maj si broni przed band gryfów i lwów? Je[li nie dadz im jedzenia, to one ich po prostu zabij i same je wezm. Prawda? - Rainbow Dash spytaBa zszokowana. - Tak. Kucyki czekaBy na dalsz cz[ wypowiedzi. Nie nadeszBa. - Ksi|niczko...? - Ale to si na nich zem[ci. Je[li zabij farmera, jego rodzina i ssiedzi rusz do walki. Sformuj milicje. Te milicje bd atakowa odosobnione oddziaBy gryfów. Bd atakowa konwoje z zaopatrzeniem. Chcc ich ukara, gryfy zaczn pali farmy. W koDcu bd musiaBy ruszy dalej, albo gBodowa. - Ale Ksi|niczko, oni umr. To znaczy, farmerzy. Oni te| bd gBodowa. Wszyscy. - Twilight nigdy nie widziaBa tak zaBamanej Applejack. - Milicje pod| za gryfami na nowe tereny. Historia bdzie si powtarza. Gryfy bd zabija kucyki i pali farmy. Ale siBy partyzantów bd rosn, a gryfów topnie. - A co ze zrebakami? Co ze starszymi? One nie mog walczy! - Musz ucieka. Jak najszybciej. - Nie starczy dla wszystkich jedzenia! - Nie. Nie starczy. To bd straszne czasy. Czasy strasznego cierpienia. Dlatego zawsze staraBam si unika wojny. Dlatego, mimo swojego potencjaBu, kucyki nigdy nie rozptaBy wojny. - A co bdzie, kiedy ju| caBa Equestria spBonie? - Mam nadziej, |e zanim ten moment nadejdzie, nasza armia bdzie gotowa. ZapadBa cisza. DBuga, dBuga cisza. W koDcu jeden ze starych jednoro|ców wyszedB z Sali i podaB Celestii zwój. Ksi|niczka burknBa co[, a on wróciB do stoBu. Celestia spojrzaBa po kolei na ka|d klacz przed sob. ZapBonB w niej jaki[ ogieD. W oczach pojawiBa si determinacja. PodniosBa dumnie gBow, jej grzywa falowaBa majestatycznie w powietrzu. Nie sposób byBo odwróci od niej wzroku. ByBa uosobieniem królewsko[ci. PrzemówiBa mocnym gBosem, rozlegajcym si po caBym pomieszczeniu. - Kucyki! Czeka was najwiksze wyzwanie, przed jakim kiedykolwiek staniecie. Ka|da z was dostanie zadanie, ka|da inne, ale wszystkie bd równie wa|ne. PrzeszBy[cie ju| wiele prób, dzier|ycie Pierwiastki, ale wojna jest inna. Wojna jest okrutna, bardziej ni| potraficie to sobie wyobrazi. Bdziecie patrze, jak wasi przyjaciele gin - by mo|e wykonujc rozkazy, które same im wydacie. Bdziecie obiecywa pomoc niewinnym kucykom, a one bd mordowane na waszych oczach, a wy nie bdziecie w stanie nic zrobi. Zobaczycie gBodujce zrebaki, i nie bdziecie mogBy ich nakarmi, bo jedzenie bdzie musiaBo trafi do |oBnierzy, którzy bd mogli ochroni setki innych, niewinnych istnieD. Bdziecie musiaBy podejmowa decyzje, jakich |aden kucyk nie powinien musie podejmowa. Bdziecie musiaBy robi rzeczy, jakich |aden kucyk nie powinien robi. Warto[ci, które uosabiacie, zostan poddane niewyobra|alnym próbom. Twilight usByszaBa Bkanie Fluttershy. Potem u[wiadomiBa sobie, |e to ona sama pBacze. - Dla ka|dej z was ta wojna bdzie innym wyzwaniem. Musicie stan przed nimi z odwag. Wojna podda was próbom. Zmieni was. Je[li nie bdziecie ostro|ne, zniszczy was. Ale ja wierz, |e przetrwacie, bo to wBa[nie robi kucyki. Prze|ywamy. Bez wzgldu na okoliczno[ci. Bez wzgldu na ból, jakiego doznajemy. Bez wzgldu na zniewagi, bez wzgldu na deszcz czy |ar sBoDca, bez wgldu na cen, bez wzgldu na okrucieDstwo wroga, bez wzgldu na ciosy biczów spadajce na nasze plecy. Powal nas na ziemi, ale my powstaniemy. Powal nas znowu, bd na nas plu, ale my znowu powstaniemy. Powal nas jeszcze raz, bd nas bi, ale my powstaniemy. Powstaniemy z pól przesiknitych krwi naszych przyjacióB. Powstaniemy z popioBów ze spalonych farm, gdzie nie ro[nie nic oprócz gBodu i zarazy. Powstaniemy z gruzów miast. Powstaniemy, za ka|dym razem silniejsi, odporni na ból i zwtpienie. Powstaniemy. A| w koDcu, zwyci|ymy. Bo jeste[my kucykami. I przetrwamy. Od tego momentu, jeste[cie oficerami Nowej EquestriaDskiej Armii. Gratuluj, porucznicy. Na dzisiejsz noc mo|ecie wróci do swoich domów. Nie mówcie nikomu, o czym tu rozmawiaBy[my; pierwsz i najwa|niejsz umiejtno[ci oficera powinna by umiejtno[ dochowania tajemnicy. Jutro wszystkie wsie i miasteczka zostan poinformowane o inwazji i dostan rozkazy dotyczce ewakuacji. Rozpocznie si tak|e formowanie milicji. Za dwa dni macie zgBosi si na dziedziniec paBacu, gdzie otrzymacie mundury i przydziaBy. Nic wicej nie mog wam w tej chwili powiedzie. Nie mog te| po[wici wam wicej czasu. Zobaczymy si ponownie, porucznicy. Odmaszerowa. Twilight rozejrzaBa si. Rainbow Dash, Fluttershy i Applejack salutowaBy trzescymi si kopytami. Rarity tylko staBa z szeroko otwartymi oczami i nieobecnym wzrokiem. Pinkie Pie wygldaBa na zdezorientowan. Twilight spojrzaBa z powrotem na Ksi|niczk i tak|e zasalutowaBa. Celestia oddaBa salut, odwróciBa si i wróciBa do stoBu. Kucyki staBy w milczeniu. Sekunda. Dwie. Trzy. Rarity zemdlaBa. Twilight zwymiotowaBa. Pinkie usiadBa na podBodze i popatrzyBa na witra|e w Sali. - Huh. CzuBam si dzisiaj rano jako[ dziwnie, ale... - rozejrzaBa si, zamknBa oczy, pokiwaB gBow w przód i tyB, po czym zamarBa. Po chwili na ró|owej twarzy pojawiB si u[miech. - Kurcz, czego[ takiego si NIE spodziewaBam!

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 29
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 36 (KONIEC)
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16
MLP FIM Fanfic Rainbow Factory
02 rozdział 02
Rozdzial 02
kopczewska (pliki z kodami) Rozdział 02 Podstawowe operacje
Nauka swiatowa i polska[1] Rozdzial 02
Pan Wolodyjowski Rozdzial 02

więcej podobnych podstron