4487928783

4487928783



Po godzinie 2-ej po południu kanonada ucichła.

Na drugi dzień dowiedziałem się, że flota turecka zmuszona została do ukrycia się z powrotem w cieśninie. Flota grecka nie ilością, lecz jakością przewyższała turecką, która składała się z bardzo starych jednostek, „B a r-b a r o s s-H a i r e d i n" i „T u r g u d

Reiss", dawniej niemieckie pancerniki, nadawały się już tylko na szmelc, krążowniki „M e d j i d j e" i „M e s-s u d j e", tak samo niewiele były warte. Natomiast grecy posiadali zupełnie nowoczesny krążownik pancerny „G e o r g i o s A w e r o f f", 8 kontr-torpedowców i sporą ilość mniejszych torpedowców.

W bitwie tej na tureckich okrętach było 70 zabitych i kilkuset rannych; okręty zostały nieznacznie uszkodzone. Straty floty greckiej były mniej więcej takie same.

Dopiero 10-go stycznia skończyłem rozładowanie w Dedeagaczu i wróciłem do Odessy.

TADEUSZ STECKI

4) K. M. STANIUKOWICZ

DZIEŃ GROZY

(przekład z rosyjskiego m. o.)

Rzucono zapasową kotwicę, która na chwilę wstrzymała katastrofę. Kliper stanął na miejscu, znów szarpał się czas pewien i znów odzyskał swobodę. Niby nożem przecięty pękł łańcuch.

—    Naprzód, pełny chód — wydał komendę pobladły nagle kapitan — ster lewo na burtę

Chwała Bogu! maszyna pracuje. Śruba poczęła wyrzucać wodę z pod rufy. Kliper szybko wstrzymał się w ruchu na brzeg i skierował pod wiatr.

Poważna twarz kapitana rozjaśniła się. Ale nie na długo.

Pomimo całego wysiłku kotłów kliper ledwie ledwie utrzymywał się w miejscu. A sztorm rósł i „Jastrząb" znów począł dryfować ku lądowi.

—    Najszybszy chód! — jeszcze szybciej poczęła obracać się śruba. Ale czyż można było pokonać rozsierdzone morze?

„Żeby tylko sztorm osłabł!..."

Nagle rufa drgnęła, jakby wstrzymała ją jakaś przeszkoda. Złamana śruba przestała bić w wodę. „Jastrząb" otarł się o coś tyłem.

Teraz bez śruby, bez kotwic, bezwładny już, niesłucha-jąc steru, gnał statek wiatrem i falą pędzony, gnał wprost na grzędę kamieni, gdzie jak szalone łamały się i pieniły burany.

IV.

Krzyk przerażenia wydarł się z setki piersi ludzkich i zastygł na twarzach, skażonych przestrachem, w oczach szeroko rozwartych, oczach wpartych z jakiemś bezmyśl-nem naprężeniem na białą, niby napuchniętą wstęgę bura-nów. Wszyscy zrozumieli odrazu, że zguba jest zupełnie nieunikniona i że jakich dziesięć minut zaledwie dzieli ich od nieuniknionej śmierci. Nie mogło podlegać najmniejszej wątpliwości, że na tej długiej grzędzie skalnej, ku której sztorm niósł statek z straszliwą szybkością będzie on w drzazgi rozbity i że niema najmniejszej nadziei ratunku śród spienionych mas wodnych rozwścieczonego morza. Wobec tej pewności rozpacz chwyciła ludzi, znów wykrzywiła okropnie twarze i rozwarła źrenice przerażeniem.

Zdawało się, że to śmierć sama patrzy z tej lodowatej rozszalałej toni ryczącej, patrzy z okrucieństwem niewzru-szonem na garść marynarzy. A fale pieniły się, rzucały statek z boku na bok jak drzazgę, kładły na jego pokład, zlewając go zimnemi bryzgami.

Majtkowie zdejmowali czapki, żegnali się i zbielałemi usty szeptali modlitwy. Niektóre twarze łzy zlały. Inne były straszliwie poważne, skupione. Jeden młody, Opar-kow, chłopak wesoły i dobry, prosto od pługa zabrany na dalekie pływanie, a strasznie bojący się morza, roześmiał się śmiechem nieprzytomnym, podbiegł do burty, uniósł się na niej i z tym samym okropnie bezmyślnym śmiechem rzucił się do morza i znikł natychmiast w jego bulgocie. I jeszcze jeden oszalały z rozpaczy majtek chciał naśladować straceńca, ale bosman, Jegor Mitricz porwał chłopa za kark i poczęstował go najwymyślniejszą poła-janką. Wymyślanie doprowadziło biedaka do przytomności. Zawstydzony odszedł, żegnając się szeroko i pochlipując, jak dziecko.

—    Tak lepiej — łagodnie wyrzekł Jegor Mitricz głosem wzruszonym, odczuwając nieskończoną litość dla tego majtka. — Pana Boga sobie wspomnij, a nie żeby samemu się życia pozbawiać, tak a tak twoja... i t. d. A ty nie płacz chłopaku... Pan Bóg ulituje się, to może jeszcze wyzwoli — dodał bosman, sam widocznie nie mając już żadnej nadziei na ratunek i gotowy w każdej chwili przyjąć śmierć z boskiego wyroku.

Kilku starych marynarzy, wiernych tradycji zbiegło co prędzej na dół i przywdziało czyste koszule, a potem szli po przed obraz Mikołaja Cudotwórcy, całowali go i wracali na pokład, aby ginąć razem. Pomimo okropnego położenia na okręcie nie było tej paniki, jaka opanowuje ludzi w podobnych wypadkach. Nawyknienie do surowej, morskiej dyscypliny, obecność na mostku kapitana, pierwszego oficera i dowódcy wachty, którzy pełnili służbę, jak zawsze, jakby mowy nie było o szybkim końcu, wszystko to wstrzymywało ludzi. Jak stado owiec stłumili się oni pokornie przy grot-maszcie i przenosili bojaźliwy wzrok z morza na kapitana.

Na śródpokładziu i pod mostkiem stali oficerowie, bladzi o twarzach przez strach wykrzywionych. Gruby zawsze roześmiany porucznik Snitkin drżał teraz na całera pulch-nem ciele, jak w febrze, ledwie trzymając się na nogach. Chwilami żegnał się pośpiesznie i niby zawstydzony sam swą bojażnią spoglądał wokoło, siląc się na uśmiech. Ale zamiast uśmiechu na usta wyłaził mu jakiś grymas męczeński. Doktór Platon Wasyljewicz mrużył co chwila oczy, jakby go boleć zaczęły, a potem z żarłoczną uwagą patrzył w morze i znów oczy mrużył. Jego twarz wyrażała smutek bezbrzeżny. Przez głowę leciały mu myśli

0    gorąco kochanej żonie i skrucha spóźniona, że poszedł na to pływanie zamiast odejść ze służby. I sam o tern nie wiedząc powtarzał na głos: „Dlaczego, dlaczego?..." i znów oczy mrużył. Nyrkow, tak radosny przed chwilą, że udało mu się ujść niebezpieczeństwa na barkasie usiłował obecnie ukryć swe przerażenie wobec zdawałoby się nieuniknionej śmierci. Wstyd przed kapitanem, niewidzącyra co to strach myślałbyś, przed kolegami, załogą majtków zmuszał tego dobrego, młodego miczmana do zdobywania się na nieludzki wprost wysiłek, by opanować lęk i spotkać śmierć, jak na „prawdziwego, mężnego marynarza przystało". A tymczasem czuł, że serce mu bić przestaje, a po ciele przebiegają zimne dreszczyki. Wstyd, wstyd — myśli sobie i w beznadziejnem błaganiu zwraca aksamitne oczy ku niebu, po którem pędzą ciemne ponure chmury. Ale tam unosi się ta sama śmierć, polatując ponad okrętem. Młody zupełnie miczman Ariefjew, dziecko prawie wierzyć nie chciał, że zaraz ginąć wypadnie. Za co? On taki młody... Dopiero co awansowali go na miczmana i już umierać? Nie to jest niemożliwe myśli on sobie. I w tej chwili w pamięci jego staje matka-staruszka, siostra, Sonia, i młodszy brat gimnazista, Kola, i maleńki pokoik jadalny z zegarkiem z kukułką, w którym jest tak cicho

1    przytulnie, gdzie wszyscy go kochają. I oto czuje chłopak, że mu po twarzy łzy ciekną. Chce ukryć je. Odwraca się... Starszy artylerzysta i starszy mechanik wybiegli na pokład i przekonawszy się jakie jest położenie okrętu, zbiegli do swoich kajut i poczęli chować do kieszeni pieniądze i co droższe rzeczy. Obaj mieli rodziny w Kron-sztacie. Obaj odmawiali sobie we wszystkiem, zjeżdżali na

15



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
skanuj0016 (164) 242 Homa Hoodfar o wschodzie słońca, a wracały po południu; spędzały czas na dziele
17jas05(1) WIOSENNY DESZCZYK CIYTAJ jn W niedziele po południua? z At f?, poszła na spacer do  
3 po burzy Burza ucichła. Na niebie, znowu czystym i wolnym od ciemnych, deszczowych chmur, zabłysn
Po wykonaniu tych czynności na ekranie monitora pojawia się plansza umożliwiająca
370 SPRAWA PÓKI; CK A ZA ALEKSANDRA Na drugi dzień po tem, udzielił mu wojewoda audyencyL Gdy Firlej
42459 Zdjęcied8 dawniej trwał, jak post wielki, dni 40, a zaczynał si» f na drugi dzień po św. Marci
X. Uchwała Naczelnej Rady Harcerskiej, powzięta w dniu 2 grudnia 1934 r. Na drugi dzień po pierwszym
Język polski - Sprawdziany kompetencji - ki 5 10. Dowiedziałeś się, że z powodu awarii nie będzie po
Po rozpoczęciu kadencji Rektor Filcek dowiedział się, że na składowisku leżą od lat elementy ha

więcej podobnych podstron