Rosiek Byłam schizofremiczką


Barbara Rosiek

BYŁAM SCHIZOFRENICZKĄ

Tarcyzjuszowi Zębnikowi
Jutro...
Być sobą to być mgnieniem
na firmamencie snu,
spojrzeniem w ból.
Być z tobą to być pytaniem,
zagadką i wiarą,
odpowiedzią bez słów.
T.K.
7.06.90
Wstęp
Pewnego dnia przyszła pustka umysłu. Lewitowałam. Ale uczucia kierowały mnie
słuszną
drogą.
Wybawieniem będzie śmierć.
Maria rodziła każdej nocy po 30 dzieci i rano była zdumiona, że ich nie ma.
Maria tworzyła
afirmacje. Już nie miała dystansu do tego, by rozróżnić prawdę od choroby.
Szatan zapładniał mnie czasami, ale wywoływałam sztuczne poronienie bez żadnego
poczucia winy.
Kto zawinił?
Marysia chciała wszystkich pozabijać. Ile przeciągłego wycia wydobywała z
krtani. Czasu
nie odczuwała. Tylko ja potrafiłam skłonić ją do uśmiechu.
Obie byłyśmy wybrane.
Dominował Duch Święty. Dlatego Maria nikogo skrzywdziła.
Przez oddział przewijali się alkoholicy i ćpuny. Nazywali nas czubkami. Myśmy
chociaż
miały jakieś szanse na życie, ich topił szatan. Kradzieże, prostytucja, napady,
codzienny
"strzał w kanał".
Nie żałowałam ich, wiedziałam, że i tak umrą wcześniej niż każdy z nas.
Mam 40 lat. Nadal nie wiem co jeszcze może się przytrafić w moim życiu, ale już
jestem
gotowa na śmierć.
Schizofrenicy to wybrańcy Boga, mogą uczynić wszystko, ale za szybko się
wyczerpują.
Tyle dróg przeszłam w życiu, że nie mogę zdecydować się, ku jakiej śmierci dążę.
Pozostało wyczekiwanie. Nie wiem na co. Może to zagadka całego losu człowieka.
Mogłam
szukać lub poddać się chorobie i łykać prochy dla odwrócenia stanu rzeczy. Nie
chciałam.
Byłam obca dla zwykłych ludzi, dopiero pobyty w szpitalach psychiatrycznych
ukazywały
mi drogę.
Milczałam.
Chyba chciałam żyć. Tylko w szpitalu opowiadałam o szatanie i wierzyłam, że mogę
go
pokochać.
Po ostatniej próbie samobójczej, pokonałam Ogoniastego. Udręka poza rajem.
Marzenia
wyczerpywały się.
Czekałam na miłość.
Tę, która nie niszczy twórczego nieszczęścia. Jedynie mnie akceptuje.
Byłam spragniona miłości.
To nieprawda, że schizo nie potrafią kochać. Byli przerażająco wygłodzeni
wszelkich
uczuć, których nie potrafił im ofiarować żaden zwykły człowiek.
Wybrańcy Boga żyją tak krótko.
Tyle razy umierałam, szukając nieba. Ale to były tylko majaki po zagubionej
duszy.
Lubiłam tylko pisać. To "coś" tkwiło we mnie od procesu dojrzewania. I pozostało
na
dłuższą metę. Cienie przeszłości, cichy lęk, że w końcu odkryją moją drugą
naturę.
Nikt nie wierzył w moją chorobę, tylko pacjenci w szpitalu, chociaż i ich
zaskakiwałam.
Schizofrenik ma swoistą intuicję.
Bóg go wybrał, by głosił prawdę. Ale oprócz psychiatrów nikt nie chciał tego
wysłuchać.
Zapisywałam wszystko. Było to odebrane jako kolejny symptom choroby.
A ja wiedziałam co robię. Przygotowałam się do pisania książki, by świadczyć
prawdę daną
od Boga.
Dochodziły do mnie różne głosy, że to ja mam rację, ale to było bezsensowne.
A przecież kochałam, tak mocno, że byłam gotowa umrzeć dla idei.
Nawet psychiatra miał wątpliwości jak potrafiłam ukryć swój obłęd. Opowiadałam
mu o
lęku, halucynacjach, próbach samobójczych - ileż to razy wieszałam się u niego w
szpitalu.
Kończyło się zawsze śmiercią kliniczną. Odratowywano mnie.
Byłam wybrana.
Nie dało się jedynie zwieść Ogoniastego. Czyhał na każdą okazję i kusił, bym
odeszła do
piekła.
Nie byłam winna.
Byłam jedynie posłańcem, pomiędzy wszystkimi schizofrenikami, telepatycznie
odczuwałam
myśli.
Nagrywano nas.
Niekiedy to była jedynie pustynia uczuć, innym razem walka z pożądaniem. Nic
więcej nie
dało się wyczuć.
Nosiłam w sobie wizję zagłady świata. Tak zostałam obdarowana od Boga. Lecz nie
słuchano
mnie i każdy żył w grzechu. Nie udało mi się przekonać żadnego człowieka.
Milczałam.
Mogłam jedynie pisać dla nielicznych braci i sióstr, których spotykałam jak
Chrystus na
swojej drodze.
Było nas wielu skazanych na zagładę.
Czekałam na słowo.
Byłam oczarowana wizjami innych Maryi, Jezusa, Boga, szatana. To był nasz czas.
Mogli
nas jedynie spacyfikować lekami, ale myśmy i tak wracali z nową duszą wypełnioną
całym
Wszechświatem.
Ale nikt nie mógł nam odebrać marzeń, rozmów z głosami, zadzierzgnięcia pętli.
Powstrzymanie świata od zagłady zależało tylko od nas. Czasami uśmiech i
przytulenie
przez doktora prowadziło do wiary, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Czasami była to
modlitwa.
Jednak był czas rozczarowań, żalu, utraty wiary. Przechodziłam przez to
wszystko. Wtedy
szatan od razu kusił do samobójstwa albo fizycznego zbliżenia z nim. Miałam
orgazm.
Zagłady świata się nie bałam. Kres wszystkiego podniecał mnie. Być ostatnim
pokoleniem
na naszym globie. Nie przeczuwałam jedynie obrazu zagłady i śmierci wszystkiego.
Ale nie
marnowałam czasu, pisałam wiersze, byłam poetką wyznającą miłość do swego
psychiatry.
Ktoś nasrał w umywalce.
Pobyt w szpitalu miał dziwne i zaskakujące stany. Sama często tego
doświadczałam, trułam
się prochami, płukano mi żołądek, by bez obaw przespać się pod kroplówkami.
Spotykałam te same twarze, znajomych, powracali niemal wszyscy. Było rodzinnie.
Głód miłości opisywałam w wierszach. Było to jak samowyzwolenie. Chyba już nic
nie
umiałam robić. Czekałam na dotyk, uśmiech, troskę, przytulenie.
Chemia była tylko dodatkiem do całości choroby, kiedy inaczej nie dało się
uspokoić choroby
i wiekuistego lęku.
Szatana też nie udało się wygonić. Miałam przynajmniej z kimś pogadać.
Chciałam umrzeć.
Jednak Bóg miał inne zamiary wobec mnie. Miałam jakąś misję do spełnienia, tu,
na Ziemi,
i czekałam kiedy się odezwie. Przyszedł do mnie i zabronił odchodzić bez Jego
woli.
Wszystko miało swoje znaczenie. Nawet cierpienie kiedy inni cierpiący pytali -
dlaczego
ja. Nie potrafili odczytać sensu swego cierpienia. Mnie też nie rozumieli, a
więc w końcu
zamilkłam.
Była niczyja.
Rozdział I
To zdarzyło się naprawdę. Ból, który porusza swe jądro do granic wytrzymałości,
otwiera
się, rozpływa, demaskuje prawdziwe oblicze.
Żyłam w nieświadomości przez 32 lata mego istnienia i dane mi było ponownie
narodzić
się, ujrzeć prawdę o sobie i mojej rodzinie. Tak niewiele pamiętam z mego życia,
wszystko
było zamazane chorobliwym oglądaniem rzeczywistości, obroną przed ostateczną
utratą siebie, dlatego cały obraz był zafałszowany i taką mnie znali różni
ludzie, nie przeczuwając
prawdziwej tragedii, która się we mnie rozgrywała. Na szczęście prowadziłam
dziennik, który
dopiero po przebudzeniu potrafiłam odczytać. Nie wiedziałam, co zapisuję,
realność zlewała
się z fantazjami, rojeniami, halucynacjami, które były tak namacalne, że stały
się w końcu
jedynym rzeczywistym światem, w którym potrafiłam się poruszać. Powoli moja
świadomość
otwierała się jak skorupa zbyt twardego orzecha, pękała, ukazywała fragmenty
wnętrza, z
początku rozsypane i niepewne, po to, by stać się całością.
Przez cztery miesiące analizy udało mi się dojść do przyczyn i skutków wszelkich
zdarzeń.
Udało mi się to dopiero, kiedy ostatecznie uderzyłam w siebie, zaplanowałam
podświadomie
misternie swoje odejście stąd, nie wiedząc, co robię i dlaczego tak postępuję.
Nie potrafiłam zwrócić się wtedy o pomoc do kogokolwiek, tak doskonale nie
rozumiałam
siebie. Nie mogłam nikomu opowiedzieć o swoich problemach, bo nie wiedziałam,
jakimi
one są. Gdzieś tam na poboczach świadomości wyczuwałam, że się topię, ale to nie
wystarczało, by dokonać zmiany. I prawie by mi się udało umrzeć w całkowitej
nieświadomości.
Przeżyłam niemożliwe, wbrew wszelkim prawom medycyny, wbrew logice i siłom
zwykłego
człowieka. Dlatego nie mogę pozostawić swej prawdy tylko dla siebie. Jest ona
dowodem,
że można wyjść ze spraw nawet prawie beznadziejnych, kiedy inni sądzą, że nie ma
ratunku i są przekonani, że już nic nie da się uczynić.
A wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy pokonana przez los i własne życie nie
wierzyłam
w nic, jedynie w śmierć. I ona miała być ostatnim wyzwoleniem, wybawieniem z
udręki, której nie byłam już w stanie unieść.
20 października 1990 roku zapisałam w swoim dzienniku:
Miałam wczoraj piękny sen w narkozie. Ostatni moment świadomości to błękit
nieba.
Czy jestem po tym wszystkim płodna? Jakie to ma znaczenie? Sądzę, że już
minimalne lub
żadne.
Odpływanie w niebyt. Taka chyba jest śmierć, Tadeuszu. Sen, wieczny sen, lecz
już bez
snów.
Usiłuję do Ciebie napisać list. I nie mogę się na to zdobyć. Na co jeszcze mogę
się zdobyć?
Na śmierć, to pewne, to najłatwiejsze. Straciłam wielu ludzi, którzy byli wokół
mnie. Jest Anka, cudowna dziewczyna, kocham ją bardzo, idzie w rozwój jak burza,
dobra, wiosenna i
ożywcza, a u mnie częściej gradobicie, zniszczenie, pustoszenie somy, może nowy
duch się
wyzwoli.
Nie boję się. To naprawdę nic strasznego, taki ciepły sen. Najgorsze to, co
przedtem, czasami za dużo bólu, za dużo zgrozy. Wiesz, już nie będę matką, lecz
czy teraz tego pragnę?
Kiedyś byty takie momenty tęsknoty, spychane gdzieś w otchłań, w absurd. Nie
starczyłoby mi sit, tych zwykłych, fizycznych, które na początku są tak
decydujące.
Granice ciemności. Osamotnienia, opuszczenia. Prawie na granicy samobójstwa. Czy
ciągłe
chorowanie nie jest samobójstwem?
Kilka minut później otrułam się, nie zdając sobie sprawy z tego, co napisałam,
nie przeczuwając, że jest to list pożegnalny. Uczyniłam to będąc pacjentką
oddziału ginekologicznego, gdzie leczyłam się na przewlekłe zapalenie jajników.
Kiedy zasłabłam leżąc w łóżku, podjęto akcję ratowania mnie. Przez 19 dni
walczono o przywrócenie mnie życiu. Nie pamiętam niczego, jedynie z relacji
rodziny udało mi się zebrać informacje, co się wtedy wydarzyło.
I chociaż pozornie momentami odzyskiwałam przytomność, byłam cały czas
nieświadoma.
Dzień wcześniej podano mi narkozę, by przeprowadzić punkcję jajnika,
podejrzewano ciążę
pozamaciczną. Długo nie mogłam się z niej wybudzić, już nie chciałam powracać.
Następnego dnia wzięłam śmiertelną dawkę barbituranów i leku nasercowego
mającego zatrzymać moje serce. Wierzyłam w to, tak sądzę, i położyłam się do
łóżka.
Jednak nikt do końca tak naprawdę nie chce umierać. W ostatnim przebłysku
świadomości,
że nadchodzi kres tak oczekiwany i wytęskniony, zawołałam, że mi słabo i
zwróciłam na
siebie uwagę. Co mnie zatrzymało na chwilę, by podświadomie zawołać o pomoc,
jaka to siła
przeciwstawiła się tej destrukcyjnej?
Rozpoczęła się akcja ratowania mnie, która trwała 19 dni, kiedy nieświadomie
walczyłam
z ludźmi, którzy nieśli mi pomoc, by im się to nie udało. Nie chciałam wracać,
wybrałam
wtedy inną drogę, nie chciałam być przywrócona życiu, nie miałam po co się
obudzić, zostałam sama jak w pustym teatrze i nie było przed kim odgrywać ról.
Wszystko się dla mnie skończyło.
A jednak moja walka okazała się nieskuteczna. Były we mnie dwie moce, które
rozpoczęły
swój wewnętrzny dialog, które niczym dwa żywioły pochłaniały mnie od środka po
to, by
wygrać coś, czego nie pojmowałam.
Na drugi dzień pojawiły się napady padaczkowe z powodu zatrucia barbituranami,
których
nie można było opanować. Czasami rozmawiałam, czasami popadałam w stan
nieprzytomności.
Lekarze czekali, aż mój stan zacznie się poprawiać, jednak stale następowało
pogorszenie.
Byłam leczona na oddziale neurologii, gdzie pracowałam cztery lata jako
psycholog. Od
razu na mój temat zaczęły krążyć plotki, przypomniano sobie książkę, którą
napisałam, "Pamiętnik narkomanki", i zostałam "oskarżona" o branie narkotyków,
tak jakby cztery lata
uczciwej pracy w ogóle się nie liczyły, jakbym trafiła tutaj prosto z ulicy. Na
szczęście nie
wszyscy byli przeciwko mnie, koleżanka broniła mnie przed moim szefem, nie
zgadzała się
na negatywną opinią.
Napady padaczkowe nasilały się, mój stan stale się pogarszał. W trzeciej dobie
wypadłam
z łóżka, miałam pęknięte śródstopie i mocno potłuczoną rękę. Opieka na moim
oddziale nie
była wzorowa, muszę to przyznać, przyglądałam się temu przez cztery lata i
niewiele mogłam uczynić, nie było to w mojej gestii, tylko ordynatora.
Zrobiła mi się odleżyna na pięcie. Gnijące za życia własne ciało jest
przejmującym przeżyciem.
Po kilku następnych dniach serce nie wytrzymywało obciążenia niedotlenienia
spowodowanego drgawkami, koleżanka zdecydowała się na przewiezienie mnie na
oddział reanimacyjny.
Sądziła, że nie przeżyję nocy. Tam opieką otoczył mnie mój kolega Arek, lekarz,
który
robił wszystko, by mnie uratować, szukał pomocy w klinikach na Śląsku, lecz
wszędzie odmawiali
przyjęcia. W końcu na własną rękę, stając przeciwko własnej szefowej, zawiózł
mnie
na badanie komputerowe do kliniki w Sosnowcu i tam już czekała moja ciotka,
lekarz, powiadomiona w końcu przez rodziców. Ciotka jest osobą, która prawdziwie
mnie kocha, która zawsze mnie wspierała w trudnych chwilach. Mój stan był bardzo
ciężki, byłam już bez oddechu, kiedy ciotka walczyła o miejsce na OIOM - ie, na
początku nie chcieli mnie przyjąć,
lecz pod presją ciotki w ostatniej chwili zostałam podłączona do respiratora.
Zastosowano śpiączkę dla wyciszenia napadów padaczkowych. Zaraz po przyjęciu, z
powodu
źle podłączonej kroplówki do kąta żylnego, wytworzyła się odma lewego płuca.
Wykryła
to ciotka swym szóstym zmysłem i to ona uratowała mi życie.
Walka trwała cały czas. Szanse miałam niewielkie, właściwie żadne, lecz szef
oddziału,
docent, mądrze rozgrywał tę partię i powoli rodziła się nadzieja, że jednak
przeżyję.
Kiedy pozornie odzyskiwałam świadomość, halucynowałam, byłam bardzo niespokojna,
pobudzona. Czuwała przy mnie kuzynka Anka, studentka medycyny, córka ciotki.
Obie mocno przeżywały moją agonię. Anka w tym czasie skontaktowała się z
Tadeuszem i wszystko mu opowiedziała, szukała u niego wsparcia psychicznego i
wskazówek, co ma robić, kiedy się wybudzę.
Nastąpiło drugie uśpienie, już krótsze, po którym wybudziłam się szybciej i bez
drgawek.
Miałam zaburzenia pamięci, nie wiedziałam, gdzie jestem i co się wydarzyło. I
było dla mnie
zupełnie naturalną sprawą, że Anka i ciotka są przy mnie, to mnie nie
zaskakiwało, nie dziwiło.
Było to tak naturalne, że nie pytałam, co tu wszyscy robią, dlaczego jestem na
reanimacji.
Pojawiły się pierwsze oznaki świadomości, zaczęło do mnie docierać, gdzie jestem
i dlaczego.
Cały czas wszyscy sądzili, że była to pomyłka lekarska, że źle podano mi
narkozę.
Wszyscy oprócz Anki i lekarzy mnie leczących. Tadeusz uświadomił jej, że jest to
zamach
samobójczy, a lekarze zorientowali się z mego stanu, że musiałam sobie pomóc, by
doprowadzić się do agonii.
Niewiele pamiętałam, lecz podtrzymywałam wersję błędu w sztuce lekarskiej.
Wydawało
mi się niemożliwym, że można powiedzieć rodzinie, że było inaczej. Lekarze z
kliniki taktownie milczeli przed rodziną.
l listopada wyjechałam z OIOM - u na salę chorych. Powoli uczyłam się chodzić,
jeszcze
nie mogłam czytać i pisać, to przyjdzie z czasem. Nauka chodzenia zajmowała mnie
bardzo,
odkrywałam w sobie wciąż nowe możliwości, jak małe dziecko, dla którego pierwsze
kroki
oznaczają nową wolność. Chociaż nieporadne i bezbronne, lecz ciekawe, co będzie
za następnym zakrętem.
Mój mózg pracował jak za jakąś kosmiczną mgłą, nie miałam świadomości, że stał
się cud,
że istnieję. Przychodzili mnie oglądać różni ludzie ze szpitala, stałam się
wielką wygraną medycyny.
Anka odwiedzała mnie z ciocią codziennie, opowiadała o zainteresowaniu Tadeusza,
który był na mnie wściekły. Wprawiło mnie to w stan depresji, nie rozumiałam,
dlaczego się
na mnie złości, dlaczego moja choroba wywołuje u niego złe emocje, kiedy
wydawało mi się,
że powinnam wywoływać współczucie i chęć pomocy. Lecz Anka tego nie wyczuwała,
przekazywała mi za dużo informacji, które mogły uczynić wiele złego, nie byłam
odporna na żadną prawdę, przynajmniej teraz, kiedy usiłowałam sobie
odpowiedzieć, co się właściwie wydarzyło.
11 listopada zaczęłam kojarzyć datę, lecz nadal nie potrafiłam policzyć dni
pobytu w
szpitalu. Na sali miałam dwie wspaniałe pacjentki, które mi matkowały,
przynosiły posiłki,
wspierały w bólu i smutku. Żołądek po dwóch tygodniach niejedzenia skurczył się
i każdy
kęs był prawdziwą torturą, ważyłam około 48 kg, z 60 kg. Na szczęście dostawałam
dużo
leków i mogłam wszystko przespać. Byłam skrajnie wyczerpana trucizną i
podawanymi lekami.
Naprzeciwko mego łóżka wisiał ogromny krzyż i po każdym przebudzeniu pytałam
Chrystusa, co się stało, dlaczego tak się stało, co ja takiego zrobiłam. Na
oddziale pracowała moja koleżanka ze studiów, która także odwiedzała mnie
codziennie i wspierała, dodawała otuchy.
Moja rozchwiana psychika była głodna każdego gestu czułości, każdego
zainteresowania.
Anka próbowała mnie terapeutyzować, coś jednak powstrzymywało mnie przed
powiedzeniem jej prawdy, była to jakaś niesamowita intuicja, czas przyszły
pokazał, że się nie myliłam nie chcąc ofiarować jej wyznania. Na razie pozornie
wszystko było w porządku, wyczekiwałam przyjścia Anki jak zbawiennego leku,
przynosiła wiadomości od Tadeusza, które były dla mnie najważniejsze. Tadeusz
zorientował się, że musi mnie wspierać inaczej i takie informacje przekazywał
Ance. Na szczęście nie powiedziała mi do końca wszystkiego w
szpitalu, pofrunęłabym z szóstego piętra kliniki prosto na betonowy bruk, nie
dałoby się mnie uchronić.
17 listopada powróciłam do domu ze złamaną duszą, z rozpaczą w sercu. Wzbudziło
to we
mnie paniczny, nieokreślony lęk. Sądziłam, że boję się pozostawienia mnie bez
opieki medycznej, że mogą wrócić napady i stanie się coś złego, umrę natychmiast
i nikt nie będzie w stanie mi pomóc. Nie rozumiałam wtedy, skąd mam takie
totalne poczucie zagrożenia.
Powoli zaczęłam jeść, noga z odleżyną goiła się. Pragnęłam odciąć się od
dotychczasowego
życia, przeczuwałam, że jest to jakiś punkt zwrotny, najistotniejszy, i
wyrzuciłam całą
nagromadzoną korespondencję, oprócz listów od Kasi. To była ponownie wielka
intuicja, los
połączył mnie z Kasią prawdziwą przyjaźnią.
Powoli rozglądałam się po moim królestwie, usiłowałam zorientować się w
sytuacji, pytałam
siebie nieustannie - dlaczego? Pytałam, dlaczego przeżyłam, kiedy nie miałam na
to żadnych
szans, ta myśl zajmowała mnie na długo, powracała obsesyjnie, wierciła we mnie
otwory,
paraliżowała. Wyobraźnia pracowała, nie dawała spokoju. Usypiałam w lęku i
budziłam
się w lęku.
Nie przeczuwałam absolutnie niczego.
Od 24 listopada zaczęłam ponownie pisać dziennik. Robiłam to intuicyjnie,
zapisywałam
swe stany świadome i nieświadome i doprawdy nie wiedziałam, co z tego wyniknie.
Nie wiedziałam, co kryje się w zapisie, czym jest systematyczne dokumentowanie
siebie. Byłam jak rozbitek na tratwie, skazana na nieznane siły w oceanie
nieświadomości. Powoli rodziła się nadzieja, że w gąszczu zdań wyłoni się jakiś
przyjazny ląd, gdzie odnajdę człowieka, który pomoże mi żyć inaczej w nowym
życiu.
Wieczorem pojawiał się znajomy lęk. Pytałam siebie, jak unieść to, co się
wydarzyło, kiedy
wszystko się rozsypało, zapadło. Zderzenie z Kosmosem. Nauczyłam się chodzić.
Potrafię
jeszcze wiele. Nie pamiętam.
Powracało jak bumerang słowo "szantaż". Takiego wyrażenia użył Tadeusz w
rozmowie z
Anką. Budziłam się i usypiałam z tym słowem i nie wiedziałam, jak je odczytać.
Było na to
jeszcze za wcześnie. Jego znaczenie odkryłam dopiero na końcu analizy, która
trwała cztery
miesiące od momentu, kiedy zaczęłam pracować nad sobą. Na razie w dziecięcy
sposób odkrywałam świat, litery zaczęły mieć swoje znaczenie, przestawały się
zlewać, tworzyły sensowne zdania.
Pierwsza próba czytania. Przeczytałam bajkę z dzieciństwa, Małą Księżniczkę.
Poczułam
się lepiej, było to coś znajomego, przywoływało dobre wspomnienia. I zmniejszał
się lęk.
Mogłam iść dalej.
Już wszystko się stało. Jestem dla kolegów z pracy alkoholiczką, narkomanką i
samobójczynią.
No i zwariowałam. Jestem oczyszczona, bo skazana i potępiona przez nich za
wszystko.
Teraz jestem już pewna, że nie mogę wrócić na oddział do pracy.
Życie. Nigdy nie sądziłam, że to takie niesamowite słowo. Niepojęte. Cztery lata
czekali, aż
się potknę i przewrócę.
Żyję. Nie mam nic do stracenia. Darowano mi życie. Jestem wolna. Niebieski ptak.
A życie,
nawet w piżamie od rana do wieczora, jest życiem.
Pragnę tu podziękować wszystkim, którzy przez 19 dni walczyli o mnie wytrwale,
nie pogodzili się z rozsądkiem, nie uwierzyli, że już wszystko stracone, że jest
to kwestia godzin, kiedy odejdę.
Pragnę podziękować Kasi, koleżance z pracy, lekarce, która w ostatniej chwili
wywiozła
mnie na reanimację, i która nie pozwoliła wypowiadać absurdów na mój temat.
Czuwała cały
czas nade mną na oddziale, korygowała błędy mego szefa w leczeniu, przeżywała
moją chorobą jak bliskiej osoby.
Chcę podziękować Arkowi, lekarzowi, który o mnie walczył na reanimacji, kiedy
inni
mówili mu, że to już koniec i że nie warto się mną zajmować, że nie mam żadnych
szans. Nie uwierzył starszym lekarzom i przewiózł mnie do kliniki, a później
cały czas razem z żoną
Dorotą, moją przyjaciółką, dowiadywał się o mój stan.
I największe podziękowanie ciotce, która w najkrytyczniejszym momencie swym
szóstym
zmysłem medycznym wyczuła zagrożenie i uratowała mnie.
Cały personel kliniki był wspaniały, robili wszystko, by mnie przywrócić życiu,
dziękuję,
panie docencie, za życie. Ile później musieli ode mnie wysłuchiwać, kiedy
następowało przebudzenie, ile rojeń i halucynacji im wykrzyczałam.
I wspaniałym pielęgniarkom składam podziękowanie za opiekę, za pielęgnację
ciała, które
się rozsypywało.
Tylu ludzi było zaangażowanych w ratowanie jednego nie chcianego życia.
Po powrocie z kliniki zostałam sama. Odwiedzała mnie Anka i intuicyjnie
wyczuwałam,
że nie jest to przyjaźń, dlatego milczałam, bałam się, że po wyznaniu tajemnicy
stanie się coś, nad czym nie będę mogła zapanować. I tak dzielnie znosiłam jej
antyterapię, sądząc, że mi pomaga. To wykazało, ile mam w sobie siły, pomimo
całkowitej klęski życiowej.
Chyba mocniej się boję. To będzie jak przypływy i odpływy morza. Wiara i
niepewność.
Prawdziwi przyjaciele sprawdzili się. Nie pytam nikogo co dalej. Na to pytanie
muszę sobie
sama odpowiedzieć.
Jestem szalona. Odkryłam tę prawdę 29 listopada 1990 roku. Nie wiedziałam, co za
sobą
niesie. Było to przypadkowe stwierdzenie faktu, przeczucie, że to, co uczyniłam,
niesie za
sobą coś niesamowitego. Pierwsze uderzenie o skałę, pierwsze poruszenie prawdy.
Jeżeli wszystko co złe sprawdza się, można odwrócić sytuację o 180 stopni i
doprowadzić
do tego, by wszystko co dobre spełniało się. Krok prosto w życie. Cholera,
Rosiek, uwierz w
to.
Rozpoczął się grudzień 1990 roku. Planowałam spalenie dzienników, bojąc się
podświadomie
powrotu przeszłości. Gdybym to uczyniła, mogłabym nigdy nie dowiedzieć się
prawdy.
Przeczuwałam, że w nich jest coś, co może ostatecznie przytłoczyć. I chociaż
wielokrotnie
wcześniej je czytałam, nie potrafiłam odkryć sama przed sobą, co zawierają. Z
nich pisałam
"Pamiętnik narkomanki", drugi tom "Oswajanie zwierza". Wyczytywałam z nich tylko
to, co chciałam odczytać, nie potrafiłam wcześniej dojrzeć prawdy. Na szczęście
byłam za
słaba fizycznie, by tego dokonać.
We śnie byłam zabijana wielokrotnie i tłumaczyłam moim oprawcom, że nie trzeba
mnie
zabijać, ponieważ już nie żyję. Będzie to ze mnie wyłazić, po kawałku jak martwy
płód.
To jest jak sen, który powraca i realizuje ciąg dalszy.
5 grudnia udało mi się spalić dwa tomy dzienników. Te najokrutniejsze.
Oczyszczam powoli świat zewnętrzny. Co w środku, trudno przewidzieć, co zrobią
ze mną
tamte nie chciane wspomnienia.
Po przebudzeniu pojawiała się pusta przestrzeń nowego dnia. W jakim strasznym
stanie
musiałam być, że to się stało. Kiedy zostanie zniszczona w człowieku największa
wartość, nie ma żadnej kontroli i pęd ku śmierci wprowadza w czyn samozagładę.
Wszystko przestaje się liczyć - mózg musi natychmiast być wyłączony ze
świadomości bez względu na skutki.
Doszłam do pierwszej prawdy.
Cokolwiek uczyniłam ostatecznie przeciwko sobie, wydawało mi się, że było
niemożliwe,
nie zaistniało, nie dotyczyło mnie, lecz powracało w przetwarzanych fantazjach i
zabijało.
Nie znałam jeszcze wartości odkrytego sądu, jeszcze nie pojmowałam siebie w
żaden sposób, chociaż podświadomość szykowała się do ponownego ataku, jak
myśliwy, który jest pewien, że zwierzyna jest już w sidłach. Na szczęście miałam
dużo snów, które pokazywały mi palcem, co się dzieje. I gdybym nie była
psychologiem, może nie udałaby mi się autoterapia.
Wszystko ma jednak w życiu sens i znaczenie. Widocznie musiało być i tak, że
kiedyś wybrałam
studia psychologiczne po to, by pomagać innym. I pomagałam, po to, by dzięki
wiedzy
wyzwolić siebie, doprowadzić do prawdziwego przebudzenia, bez leków, bez
psychiatrów.
Grudzień to był czas, kiedy nadal się broniłam przed poznaniem siebie.
Jestem zbyt dumna, by opowiedzieć komuś swój życiorys. Dlatego nawet w
dziennikach
kryję się przed wyznaniem tajemnic. Nie chcę, by śmierć mnie zaskoczyła, zanim
zdążę spalić część mego życia. Idę znowu w tym samym kierunku. Jak to
powstrzymać?
Trzeba przetrzymać tę zimę, i siebie, i wspomnienia, i szaleństwo, i obsesje, i
czerwone
pająki zjadające moje wnętrzności.
16 grudnia ponownie przyszedł do mnie Bóg. Nie pamiętam, w jaki sposób odczułam
jego
obecność, lecz przekonanie, że był, było realne.
Powrót do własnej świadomości, do data, gotowość do przemiany, do rozwiązywania
problemów, które tak mocno zaatakowały, doprowadziły do eksplozji.
Czy teraz mogę z tym żyć? Czy teraz jest to możliwe? Czy można żyć własnym
życiem w
pełni? Czy dotykając śmierci oczyściłam się? Po co było to doświadczenie?
Nie należy ratować tych, którzy byli zbyt blisko. Powrót zdaje się być
niemożliwy. Nie pamiętam psychologii.
22 grudnia nastąpił dalszy ciąg skromnej próby odpowiedzi na pytania, które
dręczyły
przez cały dzień, pomiędzy oglądaniem telewizji, dalszą nauką chodzenia i
pierwszymi próbami nawiązywania kontaktów ze światem, odpisywania na listy,
rozmowami z Anką, raz w tygodniu, która w końcu mnie zostawiła i wyjechała na
dłużej, zamiast być blisko. Sądzę, że samotność przyspieszyła moje przemiany,
mogły się one jednak zakończyć kolejną próbą,
tym razem skuteczną. Miałam to coś w sobie, co nie pozwalało odejść, kiedy
zaczyna się poznawać drogę, kusiło, by zajrzeć, co się dzieje za kulisami
teatru, w jaki sposób została wyreżyserowana ta sztuka. I w przerażającej
samotności podjęłam walkę, bo nikt nie mógł mi towarzyszyć.
Fobie i obsesje powstają wtedy, gdy nie ma przeróbki wewnętrznej, kiedy ciałem i
myślami
zawłada świat zewnętrzny.
Jakim trzeba być, by udźwignąć szalony ciężar wnętrza? Zewnętrzna sfera jako
wentyl
bezpieczeństwa przed tworami ja? Trzeba to wypośrodkować, by żaden ze światów
nie miał
przewagi, nie pochłonął i nie zniszczył. Chodzi tu o dyskretną przewagę świata
wewnętrznego.
Nie, coś mi tutaj nie pasuje, świat wewnętrzny może być wielki, wspaniały i
wcale nie destruktywny.
Może być potęgą i budować, tworzyć nowe przestrzenie, które w sposób zgodny i
harmonijny będą stykać się ze światem zewnętrznym. Nie można doprowadzić do
stanu, że
oba światy zaatakują jednocześnie, tak jak się to stało w październiku.
Pragnę tej wolności duszy, którą przybliżam przez burze, umierania, sensacje, a
można tego
dokonać odzyskując spokój.
Muszę znaleźć sposób, by ponownie nie narosły we mnie rany, blizny, agresje,
obsesje i nie
eksplodowały tym razem siłą ostateczną.
Najpierw muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcę żyć.
Stało się, zadałam w końcu to pytanie i poczułam się ponownie pozostawiona w
ślepej
uliczce. Nie wiedziałam tego, to było takie pozornie proste, a ja tego nie
wiedziałam. Jeżeli
zadałam sobie w październiku cios ostateczny, to co nagle miało się zmienić w
sposobie mego myślenia?
To prawda, dotknęłam blisko śmierci, spotkałam się z nią tak mocno, tak
namacalnie, czy
to miało wystarczyć, by zmieniło się moje życie?
Czy spotkanie w przedsionku wieczności wystarczyło, by zacząć przewartościowywać
życie,
poczuć je inaczej? Co naprawdę się wydarzyło podczas 19 dni agonii? Jak mocno
dotknęłam
siebie, by odwrócić bieg destrukcji w budowaniu wszystkiego od nowa?
Leżałam godzinami w łóżku i starałam się dowiedzieć wszystkiego o sobie, co
naprawdę
się wydarzyło. Ta niepojęta moc, która we mnie tkwiła, w końcu przeskoczyła na
inny tor,
który miał mnie doprowadzić do prawdy o sobie i prawdy o człowieku.
Dzisiaj nadal nie wiem, czy do końca chciałam ją poznać, dzięki prawdzie
ocaliłam siebie.
Prawda musiała mi się objawić, nie miałam już nic do stracenia, mogłam jedynie
ponowić
atak na siebie, lecz byłam ciekawa, co naprawdę się wydarzyło, Ciągle tego nie
wiedziałam.
Była to jedyna sprawa, która wtedy trzymała mnie przy życiu. Teraz już musiałam
się dowiedzieć.
Stałam na jednokierunkowej drodze, każdy fałszywy krok mógł doprowadzić do
upadku
w przepaść, powrót w nieświadomość mógł zamienić mnie w słup soli. Nie mogłam
się już
oglądać za siebie, mogłam podążyć w głąb wspomnienia, w nieświadomość, przywołać
obrazy, które zapamiętałam.
Istniały obszary świadomości, których istnienia stale zaprzeczałam, stąd brało
się zniewolenie,
poczucie, że jest coś, nad czym zupełnie nie panuję i nie potrafiłam tego
nazwać. Nie
wiedziałam, co zapisuję, jaki sens ma dziennik;
Światło, gwiazdy, brak snu. Niepokój dłoni, palców, stopy, przesuwanie szczęką
ból między
żebrami. Noc, noc, ciemność myśli.
Zaczęły mnie "atakować" sny, powracał w nich stale motyw 13, 14 roku życia.
Zastanawiałam się, dlaczego tak się działo, co wtedy się wydarzyło w moim życiu.
Początek buntu?
Dlaczego te daty były aż tak ważna dla podświadomości. Pozornie wiedziałam, co
się ze mną
działo, przypominałam sobie jakieś fragmenty zachowań, ale nie potrafiłam ułożyć
w całość
skomplikowanej łamigłówki życiorysu.
Nie wiem, jak poradzę sobie z kłębowiskiem emocji. Wszystko wychodzi jak z
rozprutego
gwałtownym cięciem wora - cała obrzydliwość podświadomości.
Czułam, że nie tylko w sobie znajdę odpowiedź, coś mnie popchnęło do czytania
Biblii,
której nie znałam. Doszłam do Księgi Wyjścia i odłożyłam tekst. Co za symbolika,
i ja stałam
u progu przejścia w inny wymiar przeżywania świata. Śniły mi się zaślubiny z
morzem czyli
pakt z nieświadomością.
Czy milczenie moje zakończy się katastrofą? Wtedy byłam u kresu, czy teraz
oddalił się?
Czy jakąś potajemną ścieżką jestem bliżej niego? Straszliwej siły, która wciąż
wciąga.
A jednak czekam na gest ze strony Tadeusza, czekam, by napisał dla mnie kilka
zdań.
W tym samym czasie Tadeusz także czekał, jak potoczą się moje losy, wypytywał o
mnie
Ankę, czy powtórzę zamach, w jaki sposób przyjmuję informacje od Anki. Nie
przeczuwałam,
jakie niebezpieczeństwo mi grozi, nie wiedziałam, że Tadeusz nie może mi inaczej
pomóc
niż na odległość. Był to bardzo trudny okres dla obu stron, w którym mogło
zdarzyć się
wszystko, kiedy człowiek ma niewielkie pole działania, by pomóc drugiemu. Jest
to stan tej
bezradności, kiedy trzeba jedynie czekać, aż osoba, której chce się pomóc, sama
zacznie potrzebować pomocy, zrobi ten minimalny krok, by można było wyjść jej
naprzeciw. W moim
przypadku były to przyjmowane od Anki informacje, które powodowały gwałtowne
przetasowanie w podświadomości i wzrost napięcia emocjonalnego do działania w
kierunku zmiany.
Szef w pracy domagał się, bym przychodziła raz w tygodniu na kontrolę mego stanu
psychicznego i poddała się badaniu psychiatrycznemu stwierdzającemu
poczytalność. Szef bał się mego powrotu do pracy, wprawdzie widział mnie w
stanie pobudzenia, wiedział, że był obrzęk mózgu i niedotlenienie, ale to nie
uzasadniało jego postępowania. W późniejszym czasie dowiedziałam się, jakie
plotki krążyły na mój temat, on także miał w nich swój udział.
Ponownie powróciła sprawa narkotyków, już chyba do końca życia zostanę etatową w
tym
kraju narkomanką, ponownie oskarżano mnie o sprawy, które nie miały miejsca,
zastanawiano się nad moją przeszłością, dorabiano fabułę. Początkowo wprowadziło
mnie to w stan osłupienia, nie potrafiłam się obronić, potrzebowałam czasu,
zanim stanęłam twarzą w twarz z szefem i powiedziałam mu, co o tym myślę. Chciał
nawet, bym powróciła do pracy, ale mu nie ufałam, w swej przebiegłej naturze na
pewno później znalazłby jakiś sposób, by mnie dręczyć.
Nie chciałam być jego kolejną ofiarą, widziałam, jak przez cztery lata odnosił
się do
słabszych psychicznie lekarzy. Wolałam odejść.
Kończył się rok 1990, rok, którego miałam nie przeżyć. Podsumowanie było dla
mnie pesymistyczne.
Odchodzi ten rok, dekada, wielce niesamowita. Jestem odstawiona na boczny tor
zawodowo,
zdruzgotana emocjonalnie, podupadła zdrowotnie. Ładny finisz w 31 roku życia.
Rok temu postanowiłam zerwać z całym światem i to mi się udało. Teraz
postanowiłam
powrócić do życia, radować się nim.
Nie mogłam przewidzieć, że nadchodzący rok będzie przełomowym i pełnym
gwałtownych
przeżyć, także okrutnych.
2 stycznia 1991 roku dostałam wyczekiwaną kartkę od Tadeusza.
"Droga Basiu,
na Nowy Rok przesyłam Ci myśli Hioba, wierząc, że są one najlepsze dla
wyjaśnienia tego,
co czuję sam, wiedząc o Twoim cierpieniu, świadomym i szalonym.
Ale widać tak być miało, tak chciałaś wyrazić swoją moc - i - niemoc, swój gniew
i miłość.
Wiele rzeczy jest dla mnie niezrozumiałych, ale przez to pouczających. W chwili
złości napisałem dla Ciebie takie instrukcje, ale dopiero teraz je wysyłam:
Pozostać trudniej
niż wskoczyć w przepaść
a potem odfrunąć
jak otruty motyl
Usłyszeć łatwiej
słów kilka Anioła
gdy rozbitej lutni
prowadzą go widma
Wirują mocniej
minuty bezludne
wiatr skrzydła rozrywa
to już jest południe
Ogrodnik patrzy cicho
by nie spłoszyć chwili
nad nim niebo i ból
i - rój motyli
Całuję Ci mocno
T."
Czarek, uczeń i przyjaciel Tadeusza, powiedział wcześniej Ance, że jest to
psychoza i że
od tego są psychiatrzy. Na szczęście mi tego wcześniej nie powtórzyła. Byłby to
koniec, zamilkłabym dla świata w poczuciu odrzucenia. I tak te słowa najbardziej
bolały, chyba nawet do dzisiaj. Jednak coś przekonało Tadeusza, by do mnie
zwrócić się tym symbolicznym tekstem.
Trafił w dziesiątkę, wywołał lawinę w podświadomości.
Czekałam na wiadomość od Tadeusza i nie rozumiałam, dlaczego tak długo z tym
zwleka.
Pragnął wyczuć moment, kiedy będę mogła przyjąć jakąkolwiek prawdę, która mnie
stąd nie
zdmuchnie, nie sprawi, że pogrążę się w większej rozpaczy. Każdy gest mógł
doprowadzić do
katastrofy, samobójstwa lub zamilknięcia.
Postanowiłam odpisać, ale byłam przekonana, że będę milczała, że nikomu nic nie
powiem
oprócz uznania faktu, że było to samobójstwo.
Po kilku dniach zorientowałam się, że list, który mu wysłałam, jest zemstą, to
wzbudziło
we mnie silny lęk, sądzę, że przed oceną.
Pytanie, czy jestem normalna, powracało w każdy wieczór.
Tamta myśl znowu mnie osacza. Czy to naprawdę jest nie do owładnięcia. Dlaczego
taka
samozagłada. Dlaczego aż tak?
Czuję się dziwnie, jakby mózg przeszedł próbę ognia. Przerwanie ciągłości czasu
istnienia.
A teraz wypełnianie luki, ogromnej dziury, lecz nie wiem jeszcze, czym ją
napełnić, a może
ominąć i iść dalej, z pustym miejscem w pamięci. To powraca i domaga się
wypełnienia, bo
zbyt niepokoi. Nie potrafię.
Zgubiłam zbyt wiele części łamigłówki mego życia.
Może kiedyś uda mi się ta sztuka istnienia, że odnajdę siebie, i spokój w sobie,
taka, jaką
jestem naprawdę.
Wcale nie mam zamiaru udowadniać, że jestem normalna. Jak długo trzeba w sobie
oswajać śmierć drugiego?
9 stycznia 91
Ależ ja jestem nienormalna i dobrze mi z tym. Naprawdę?
Przypominam sobie to, co pisałam w "Oswajaniu zwierza" i co stworzyłam w
fantazjach.
Oprócz kilku szczegółów, wszystko stało się.
Freud: Halucynacja - kateksja przechodzi w postrzeżenie, Kateksja to
zaspokajanie impulsów id przez znalezienie odpowiedniej osoby, przedmiotu, idei.
Moje dzienniki, dzienniki. Przytłaczają. Moje życie mnie przytłacza.
Mam wstręt do psychologii. Do siebie?
Myśli krążą wciąż wokół spraw ostatecznych. Dlaczego stale mi się śni taka
ohyda, rozpad,
gnicie, zniszczenie?
Czy to tak mocno we mnie tkwi?
W poczuciu winy napisałam następny list do Tadeusza, nie czekając na odpowiedź.
"Tadeuszu, do jakiej trzeba dojść rozpaczy, by ostatecznie przeciąć nić swego
życia, nieodwracalnie,
bo przecież z niewiarą, że po tamtej stronie cokolwiek istnieje, totalna
samozagłada,
bez żadnej nadziei.
Nie potrafię cieszyć się z powrotu do życia. Przeraża mnie zwykły kontakt z
ludźmi, ulice,
początek dnia, noc, kiedy nasila się lęk. I tamte wspomnienia, tak tragiczne, że
aż niewyobrażalne".
Wraz z listem posłałam Tadeuszowi poemat "Zagubienie", który napisałam tego
dnia, nazywając siebie otrutym motylem. Zapytałam go, dlaczego milczał wobec
mnie przez te lata,
dlaczego nic mi nie powiedział o mojej chorobie, którą doskonale wyczuwał od
samego początku.
Nie pojmowałam tego, skąd taka "zmowa milczenia".
Wyczuwałam szóstym zmysłem, że jest coś nie tak, że potrzeba mi tutaj bliskiej
osoby,
która pomogłaby mi unieść ciężar całego zagubienia, bym przetrwała najgorsze
chwile. Nie
było takiego człowieka, nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje naprawdę i co
się wydarzyło.
Nikt, ale to nikt z mojej rodziny nie zorientował się, że tonę. Nikt nie był ze
mną blisko. Wiedziała bardzo dużo Anka, ale i ona mnie zostawiła, dopiero
później dowiedziałam się dlaczego.
Nie chciała towarzyszyć memu zdrowieniu, nie chciała być blisko mnie. Była przy
mnie
w klinice, kiedy umierałam, lecz z zupełnie innego powodu.
Rozwiązywała sobie własne problemy. Jak tragiczna bywa ludzka podświadomość.
20 stycznia napisałam:
Nie przynależę do świata normalnych ani do świata obłąkanych, dlatego ta
samotność ma
wymiar skrajnej pojedynczości. Jest mi broniony wstęp do pierwszego, przed
drugim bronię
się rozpaczliwie. A poza tym nie chcę być ani w jednym, ani w drugim.
W takim razie gdzie?
Są decyzje, które trzeba podejmować samemu, mogą przygnieść jedynie swoim
ciężarem.
Do tej prostej prawdy doszłam w końcu i stała mi się pewnym objawieniem.
Zaczęłam brać
odpowiedzialność za to, co robię.
Wydawnictwo w Katowicach zaakceptowało książkę pt. "Kokaina", którą pisałam na
miesiąc
przed samobójstwem. Ta wiadomość dodała mi sił, pewność, że nie wszystko w moim
życiu było klęską, że mogę chociaż liczyć na swój talent i twórczość, która jest
wspaniałym
lekarstwem, kiedy jest się do końca samotnym.
To wszystko musiało się wydarzyć. W końcu udało mi się dotknąć dna ciemności.
Teraz
zapragnęłam wyruszyć na poszukiwanie siebie w stronę światła.
28 stycznia przyszedł list od Tadeusza. Przemówił do mnie, zaczął ze mną
rozmawiać.
"Droga Basiu,
dziękuję za list i medytacje, zwłaszcza za nie. Mam wrażenie, że to, co piszesz,
jest rozdarte
tak jak tamta decyzja, którą powzięłaś przeciwko sobie. Masz delikatną pretensję
do mnie, że nie powiedziałem Ci tego, co mógłbym. Hm - ale czy mogłem, czy tego
chciałaś? Piszesz - "Wiem, że pacjentowi nie mówi się wiele" itd. Ale przecież
wiesz także, że nigdy, ale to nigdy nie uznałby Cię za "pacjenta". Nawet teraz,
kiedy zrobiłaś wszystko, aby nim zostać. Być pacjentem to być Dzieckiem, które
nie chce być Dorosłym, bo dba o to, aby nie rozpadła się rodzina, aby rodzice
się nie rozstali. Więc musi w sobie trwać jako Dziecko, chorujące, zatruwające
się, walczące z sobą, zabijające się. Tego wymaga od Ciebie Twoje delikatne
Dziecko, które ratuje układ między Rodzicami, ale samo popada w psychotyczny
impas. Stać Cię na tak wielki gest wobec bezmiłości, która Cię otacza, a której
nie chcesz uznać, bo jest lustrem śmierci. Wolisz wybrać śmierć niż spojrzeć w
lustro. OK.
Gdy czytałem Twój "Pamiętnik", uderzyło mnie to, że nie możesz powiedzieć
prawdy. Pełno
tam stylistycznych piękności i miodu posmarowanego na kwaśnym chlebie, który nie
przemienia się niestety w nic pożywnego. Ponieważ w SSHP nie mogłaś nic zrobić z
sobą, bo byłaś wpisana w ten pamiętnikowy miód, podjęłaś rolę pacjenta, który
nim nie jest. Nie mogłem w to ingerować. Mogłem tę decyzję tylko poprzeć, zdając
sobie sprawę z tego, że jest to "rola".
Czasem trzeba ją zrealizować do końca, aby przekonać się, że jest to rola
wymagająca
większego ładunku histerii. Tobie go zabrakło, gdyż rozbudowałaś swoje
cierpienie i wyobraźnię za cenę cielesnego bólu, sztywnienia, znieczulenia. Przy
Twoim wybitnym intelekcie (nie znam lepszej niż Twoja analiza schizofrenii w
języku polskim!) masz zawsze możliwość bycia tym, kim chcesz, jak też tym, kim
być nie chcesz. Nikt nie jest w stanie narzucić Ci wyboru.
Masz też pewną pretensje, że wypytuję Ankę o Ciebie. Ale to właśnie Ona
zaangażowała w
ratowanie Ciebie Czarka, Magdę i oczywiście mnie. Od razu zdiagnozowaliśmy Twój
gest
jako samobójczy. Więc może niezbyt doceniasz wiedzę Anki. Postanowiłem nie
odzywać się
bezpośrednio do Ciebie, bo Twoja próba, gdyby się udała, byłaby oskarżeniem
lekarza, który
Cię leczył. A więc znowu próba zrzucenia odpowiedzialności na kogoś, kto Ci
pomaga. Na
szczęście ta próba się nie udała. Mówię tu o szczęściu dziecka, które ma teraz
szansę przewartościować to, co w nim z Ojca i Matki. Ale szansa może być tylko
szansą. Muszę Cię
zmartwić - nasze pierwsze spotkanie, choć zakończone próbą podniesienia Ciebie,
było pełne
niepokoju o depresyjne, automatyczne reakcje, które zaprzeczały optymistycznym
wypowiedziom prowadzących zajęcia kolegów. Powiedziałem im wtedy, czego się
obawiam. I niestety te obawy zmusiły mnie do milczenia wobec Ciebie. Teraz już
ich nie mam. Są w Tobie, wyjawiły Ci się w akcie rozpaczy.
Basiu, jeżeli jesteś pacjentką, to tylko samą dla siebie. I tylko sama możesz
siebie wyleczyć.
Może pod warunkiem, że nie będziesz tak bardzo się przejmować kontaktami z
ludźmi. Mam
wrażenie, że uwewnętrzniłaś ich karcące spojrzenia, etykiety i utożsamiłaś się z
pacjentem".
Twój gest zamknął rolę pacjenta. Nie możesz już nim być bardziej niż jesteś.
Musisz wybrać
inną rolę lub inna rola musi wybrać Ciebie.
Musisz opłakać swój ból i klęski, jakie poniosłaś. Abyś nie musiała się czuć
Panem Bogiem
otoczenia, Super - Rodzicem, jakąś Nad - Osobą. Abyś mogła być Dzieckiem i
Dorosłym jednocześnie.
A więc kimś, kto daruje siebie innym za nic. Co nie znaczy, że ma siebie za nic.
Możesz być wybitną terapeutką. Ale do tego trzeba porzucić istniejący układ,
trzeba znaleźć
miejsce dla siebie i w sobie wśród obcych. Tam, gdzie nikt Cię nie usprawiedliwi
z powodu
Twojej osobistej historii, bo nie będzie jej znał. A jeżeli pozna - machnie
ramionami. Po negatywnym potrzebny jest Ci gest pozytywny. Wykonasz go sama albo
zostaniesz nieporadnym Dzieckiem, które nie chce się narodzić. I zbuntujesz się
przeciw Bogu, narzucając mu ponownie swoje nie.
Pozdrawiam Cię serdecznie
T.K."
Rozdział II
Otrzymałam wyczekiwany list od Tadeusza. Powiedział w nim tyle, ile mógł,
zachowując
resztę w tajemnicy, która mogła mnie powalić. I chociaż sprawa wydawała się
beznadziejną,
zdecydował się na pomoc.
Zapisałam w dzienniku:
Tak, Tadeuszu, już najwyższy czas przyjąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam.
I znowu ten sam błąd, hamuję płacz, a wyć mi się chce, hamuję, bo oni są w
drugim pokoju.
Nie mogę jeszcze spalić dzienników. Tam, w nich, wszystko się kryje, część
prawdy o mnie.
Nie ma losu i przypadku. Są nasze wybory.
Trzeba być odpowiedzialnym do końca, nawet za własne samobójstwo.
Twoje słowa prawdziwie uderzają o skałę, do której schowałam się w dzieciństwie
i być
może wydrążę niewielki otwór, poprzez który zacznę się rozszerzać.
Łzy, łzy, Tadeuszu, nareszcie prawdziwe.
Teraz mogę umrzeć lub zacząć nowe życie. Jutro, jutro podejmę decyzję.
Wybrnąłeś w tym liście, Tadeuszu. Nie powiedziałeś mi!!!
Jestem już na tym etapie, że nikt inny nie jest w stanie mi pomóc.
Może psychoza jest jedyną formą istnienia, bym w ogóle tu pozostała.
Pytanie - po co? Może i psychotycy są potrzebni. Może i ja powstanę z absurdu.
29 grudnia
Tadeuszu, chyba nie potrafię sobie pomóc. Każdy może sobie pomóc sam, lecz czy
ma być
w tym tak osamotniony?
Najpierw broniłam się, by nie zostać pacjentką, zamykano mnie w psychiatrykach,
etykietowano, aż w końcu poddałam się i nie potrafiłam zmienić roli. I kiedy
wydawało mi się, że już wiem, zadałam ostateczny cios.
Niewiele jest nadziei, niewiele nadziei daję sobie. Znowu trzymam zamiast ryknąć
tupnąć,
zadławić się płaczem i przemówić.
A ja miałam poczucie, że traktujesz mnie jak śmierdzące gówno. Dlatego nie byłam
w stanie
do Ciebie podejść. Nie mam zamiaru na nikogo zwalać odpowiedzialności. Nawet nie
wiesz, jak koszmarnie czuję się za to wszystko odpowiedzialna.
Jesteś, Tadeuszu, dla mnie najważniejszą osobą, dlatego Twoje milczenie było
takie okrutne.
Czasami chciałam Ci coś bez lęku opowiedzieć.
Muszę jednym ciosem miecza rozciąć pępowinę, węzły, kajdany, spętanie, opętania.
Tadeuszu, cały czas z Tobą rozmawiam.
Bezsenność. Ciężar, którym się przywaliłam, powoduje miażdżenie klatki
piersiowej i brzucha, rozpłatuje czaszkę, wyłamuje kończyny.
Dławienie się rozpaczą.
To już chyba gryzienie ścian. Łamię zęby, opluwam się i wbijam paznokcie.
Noc, noc, wszędzie noc.
Jest trochę światła.
Mój Boże, jest?
Wpisywałam wszystko do dzienników, a później w prawie nie zmienionej formie
wysyłałam
Tadeuszowi w listach.
Listy pisałam codziennie, czasami dwa razy dziennie. Tadeusz milczał, czekał
cierpliwie,
aż się otworzę, aż zacznę pracować. Przeczuwał, czym może to grozić i ufał, że
podczas pracy nic sobie nie zrobię, bo będę chciała dowiedzieć się prawdy,
okupionej tak koszmarnym bólem istnienia. Nikt nie mógł przewidzieć, jaki krok
uczynię. Mogłam skorzystać z ostatniej szansy ratowania siebie.
Podjęłam walkę, można było wyczekiwać na rezultaty.
W tym czasie Czarek przyjechał do Katowic, do Anki i powiedział jej, z jakimi
problemami
może się spotkać rozmawiając ze mną. Zakładali z Tadeuszem, że Anka jako jedyna
osoba,
która wie więcej i ma najbliższy kontakt ze mną, zechce mi pomóc i pokierować.
Tadeusz popełnił jeden błąd, zaufał Ance, która deklarowała chęć niesienia
pomocy. W jej
podświadomości tkwiła już tylko myśl o tym, by we mnie uderzyć. Nie chciała być
ze mną,
przekazała informacje wprost i wyjechała. Czy zostawia się bliskiego człowieka,
wiedząc, że
w każdej chwili może się zabić? Anka o tym wiedziała, poinformował ją Czarek, że
mogę w
niedługim czasie ponowić próbę samobójczą.
Nie chciałam, by Anka mi pomagała, wyczuwałam intuicyjnie, że jest przeciwko
mnie.
Była dla mnie osobą bardzo ważną, kochałam ją prawdziwie. Zaufałam Tadeuszowi i
w rezultacie opowiedziałam Ance o tym, o czym już sama wiedziałam. W przyszłości
wykorzystała to przeciwko mnie. Jej nienawiść do mnie się spotęgowała, ale w tym
czasie była pozornie najbliżej, odgrywała rolę wielkiej terapeutki, a każde
słowo, które wypowiadała, mogło być śmiertelne.
Przetrzymałam wszystko, ile sił tak naprawdę ma człowiek, ile zabijających słów
jest w
stanie unieść.
Był to kolejny cud w moim istnieniu, jakby Bóg szczególnie mnie sobie upodobał.
Niosłam
taką wiedzę, którą kiedyś miałam ofiarować innym. Czy dlatego przeżyłam to
wszystko?
W tym czasie miałam w sobie wiele uczuć złości i żalu do Tadeusza, nie
rozumiałam jego
motywów działania, nie rozumiałam sposobu prowadzenia akcji ratowania. Żyłam w
stanie
nieświadomości. Powoli zaczynałam sobie przypominać, co się naprawdę wydarzyło,
zaczęłam sama przed sobą przyznawać się do tego, co uczyniłam. Każde posunięcie
Tadeusza było logiczne i właściwe. Jedynie z Anką mu się nie udało, tak
doskonale się przed nim zamaskowała, ukrywając prawdziwe uczucia do mnie.
Dowiedziałam się od Anki, że był to szantaż, że chciałam uderzyć w matkę. Były
to dla
mnie wtedy informacje niezrozumiałe, a jednocześnie raniące do granic
wytrzymałości. Nie
znałam jeszcze prawdy, a tu mi ją objawiano jak nagą broń, na którą mam się
nadziać.
Jeżeli wydaje ci się, że kogoś kochasz i że jesteś kochany, i wierzysz w to
przez 30 lat, to
nagłe stwierdzenie, że to wszystko jest jedynie złudzeniem, powoduje otwarcie
wrót do piekieł.
30 stycznia 1991
Dlaczego Czarek przyjechał do Katowic, by opowiedzieć Ance o wnioskach Tadeusza
z
pominięciem mojej osoby? Zapewne koncepcja Tadeusza była taka Anka ma wiedzieć o
pewnych sprawach, bo jest blisko i w razie potrzeby ma mi pomóc sobie pomóc. Nie
chcę, by to była Anka.
Tadeuszu, jak mogę uczynić dla siebie gest pozytywny, jeżeli czuje do siebie
OBRZYDZENIE.
Silni ludzie nie popełniają samobójstwa. A może właśnie tacy, którym paranoja
podszeptuje,
że mają boską moc.
Chodzę i wymyślam różne rzeczy, w tramwaju, przy jedzeniu, w łóżku, słuchając.
"The
Wall". Inie wiem, co jest fantazją, a co realnym odczuciem. Na pewno jestem w
stanie szoku, udręki, obsesji, początku rozpadu pewnej struktury.
Czy gówno można z siebie zmyć?
Już nie krwawię, zastygam w obłędzie.
Jesteś absolutnie niepoczytalna, Rosiek.
Tadeuszu, co jeszcze mogę uczynić? Uratować się.
Tak, tylko ja mogę tego dokonać.
Nadal traktuję siebie jako pacjentkę. Chcę uciec w psychozę, bo nie potrafię
stanąć przed
lustrem, wypowiedzieć prawdę i zacząć nowe życie.
Z tak zafajdanym sumieniem?
Czuję się jak zbrodniarz.
Pieprzone obsesje. Wyhamować rozpad, pęd do samozniszczenia, obrzydzenie do
siebie.
Pozytywny gest, Tadeuszu, dla siebie, powiadasz. Nie potrafię teraz dostrzec dla
siebie takiej
możliwości. Może się jeszcze dobrze nie rozejrzałam, by go ujrzeć, porażona
obsesjami,
nie mogę go w sobie odszukać. Gdziekolwiek dotknę, to jest fajno, smród.
Nie ratowałam układu między rodzicami, ten układ mnie nie interesował, fakt,
chciałam
oszczędzić matkę, fingując wypadek, by mogła po mojej śmierci mieć mniej żalu do
świata czy do siebie, by przetrzymała moje gwałtowne odejście. To nie ja
ratowałam rodziców, zawsze chciałam, by to małżeństwo się rozpadło, kiedy
jeszcze ojciec był alkoholikiem, to matka osaczała mnie miłością i nie pozwalała
się dobić.
Wiem, że wyczułeś od razu, co we mnie siedzi. Kiedy mówiłeś Ance, o mnie, takie
tam drobiazgi, byłam zazdrosna, że jej wszystko pokazujesz, a nawet czułam się
przez was osaczona, że mnie analizujecie, a ja jestem z tego wyłączona. To z
Anką, a nie ze mną mówiłeś o mnie. A ja ją wypytywałam i to we mnie rosło. I
wizyta Czarka w Katowicach, a ja znowu poza tym, wyłączona. Mogę jedynie się
domyślać, po co byty teraz przekazywane jej informacje, jest blisko, mogłaby mi
pomóc, aleja nie chcę, by to była Anka.
Mogę dalej być pacjentem, wejść w chroniczną psychozę, i to dopiero będzie gest
zamykający sprawę. Jak już wiesz, mogę wejść i w taką rolę.
1 lutego
Jak to jest, że ludzie, w których życiu chcemy coś znaczyć, przechodzą obok,
wymykają się,
odchodzą?
Tadeusz traktował mnie jak Zbuntowane Dziecko, któremu nic się nie mówi, nie
rozmawia
o istotnych sprawach, jedynie wciska się, że wszystko jest OK.
Moje obsesje powracają i trwają, trwają. Kotłują się. Jak można żyć w poniżeniu,
poczuciu
winy.
Utrata człowieczeństwa? Nakaz moralny. Czy mogę się z tego wyzwolić? Zostałam
skrzywdzona, a to ja, ja czuję się winna.
2 lutego
Bóg nie karze samobójców.
Czy mogłabym komuś wszystko opowiedzieć, gdyby mi zapewnił całkowite poczucie
bezpieczeństwa i nigdy nie wykorzystał przeciwko mnie? Czy byłabym w stanie to
uczynić, nawet gdyby była taka osoba?
Jak długo boli ból?
Boże, dlaczego mnie nie zabrałeś, tutaj już nic po mnie.
Boże, daj mi siłę.
Jestem wściekła na Tadeusza, że przekazał informacje o mnie Ance.
A jednak, Tadeuszu, zabrakło mi boskiej mocy tamtego dnia, by z sobą skończyć, i
wcześniej, kilka lat wcześniej, kiedy już dawno powinnam odejść.
Kurwa, pomyliłam się o 10 tabletek.
A może nie utraciłam człowieczeństwa, może jedynie straciłam boską moc i stałam
się
człowiekiem, słabym i marnym, lecz człowiekiem z szansą.
Boże, czy kiedyś w to uwierzę?
Dlaczego nie chcę pomocy Anki?
jak silne może być pragnienie śmierci.
Popadam w chorobę sierocą. Nie mam rodziców, ani kochanka, ani przyjaciela? Ani
siebie
nie mam. Mój świat nie istnieje.
3 lutego
Kolejny dzień udręki. Nie udało mi się uniknąć żadnego cierpienia.
W kogo był skierowany cios?
Ojciec, który jest niczym, i brak, który jest niczym. Nie wybaczyłam nigdy
gwałtu.
Jest gorzej niż źle, tragicznie. Nie ma nic i jest wszystko, co jest rozpaczą.
Pytanie. Jak to PRZETRZYMAĆ?
I to jest prawda. Obudziłam się, by dojść do prawdy. A szloch, płacz oznaczają,
że jeszcze
do reszty nie skamieniałam. Musiałam się aż zabić, by się narodzić. Teraz już
potrafię płakać.
Teraz płacz jest płaczem, a rozpacz rozpaczą.
Codziennie pisany dziennik, zapisane strony rozpaczy, które wysyłałam w listach
do Tadeusza.
Zachorowałam na grypę, co było zbawienne w skutkach, mogłam spokojnie leżeć i
przysłuchiwać
się sobie i snom, mogłam podjąć autoanalizę.
Miałam tylko jedną świadomość, że gdzieś w Warszawie jest człowiek, który czeka
na
moje listy, na moje odkrywanie siebie, i że mogę mu do końca zaufać. To
wiedziałam na
pewno, że Tadeusz przyjmie każdą prawdę o mnie, nawet najbardziej niesamowitą i
zaskakującą.
Wierzyłam, że ma wielką siłę wewnętrzną, że to potrafi przyjąć i unieść.
Wybrałam
go po latach całkowitego milczenia, wybrałam go, bo prawdziwie mu zależało na
tym bym
wygrała swoje życie.
4 lutego
Przez trzy dni leżałam w łóżku i doszłam do prawdziwej rozpaczy, do granic
prawdy. Teraz
muszę dla siebie to opisać - napisać autobiografię po raz pierwszy w życiu.
Lekarz, kolega z pracy, wpisał mi we wniosku rentowym, że jestem niepoczytalna.
Tadeuszu, opowiadam sobie swoje życie od momentu, kiedy matka nie chciała moich
narodzin, do momentu aktu samobójczego. Czy to wytrzymam, nie wiem. Czy to
kiedyś komuś opowiem, nie wiem.
Nowa świadomość przytłaczała. Nie ułatwiała mi zdrowienia, byłam ostatecznie
pogrążona
we wniosku rentowym i moje szanse na powrót do społeczeństwa malały. Był to
prawdziwy
nóż w plecy, jeżeli kiedykolwiek chciałabym powrócić do zawodu psychologa. Mój
szef i
kilku kolegów z pracy nie byli w stanie przyjąć mnie z powrotem, nie byli gotowi
na dalszą
pracę ze mną. Byłam skażona psychozą, chorobą przewlekłą i jeszcze nie wiem czym
w ich
wyobrażeniach. Nie zgodziłam się na dołączenie zaświadczenia od psychiatry, nie
pomogłam
im docisnąć noża.
6 lutego doznałam pierwszego olśnienia i odtąd rozpoczęłam właściwą pracę nad
sobą. To,
co wcześniej pisałam, było jedynie obrzeżami świadomości. Mimo że wiedziałam tak
wiele,
nie potrafiłam sobie tego do końca uświadomić, nie przyjmowałam prawdy, którą
znałam, jak nie przyjmuje wody nasycona gąbka. Broniłam się wypieraniem,
zaprzeczaniem, racjonalizacją, ale choroba była nieubłagana. Sytuacja wymagała
natychmiastowego rozwiązania, inaczej mogło dojść do eksplozji.
Wyładowałam całą agresję we śnie. Ale się napracowałam, zabijałam i dobijałam.
Żyję. I jest to fakt oczywisty.
Próbuję siebie ratować, bo rozpoczęłam analizę swego stanu.
Rosiek, szalone dziecko, pacjentka. Są momenty, że nieruchomieję i świat
zewnętrzny, który
puka do mnie, zmusza do poruszenia, to znaczy, ja się do tego zmuszam, by
odpowiedzieć
na jakieś pytanie, zareagować.
Byłam taka nieobecna, teraz to czuję.
Tadeuszu, jesteś mądry i dobry. Czarek nie mógł przyjechać do mnie i odjechać.
Mógł poruszyć zbyt głęboko rozpacz, a ja mogłam tego nie przetrzymać. Dlatego
zrobili to przez Ankę, drogą okrężną, by złagodzić cios informacyjny. Jestem w
rozsypce i ładowanie we mnie zbyt wiele może jedynie doprowadzić do spustoszenia
i katastrofy. Przecież Tadeusz nie może wiedzieć na odległość, ile jestem w
stanie przyjąć bez nowej tragedii. Liczyli na coś innego, że Anka przyjmie to
spokojniej. Nie przewidzieli, że dla Anki to też będzie za dużo, nie widzieli
jej rozpaczy, kiedy umierałam. I ja niczego nie wyjaśniająca, stały jej lęk i
niepewność, co jeszcze uczynię. A ja zapatrzona w swoje szaleństwo nie pomagałam
jej w niczym.
Tadeuszu, Tadeuszu, co ze mną będzie? Czy wytrzymam samotność? Nie byłam
przygotowana na powrót tutaj. Teraz już wiem, że tamta decyzja była ostateczna.
Byłam przerażona, że mnie odratowano.
Ojciec mnie zdradził. Ojciec, który chciał mego przyjścia na świat, popadł w
alkoholizm i
wyzywał mnie, 14-letnią, od kurwy. Znieruchomiałam na przyjazny gest ze strony
mężczyzny.
Byłam wtedy czysta, ból byt nie do wytrzymania. Zabijałam go w sobie
bezsensownym buntem, alkoholem, narkotykami, autoagresją. Kłamstwo rodziło
kłamstwo, aż przyszedł gwałt, który był dopełnieniem.
Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. Nie, powiedziałam Ewie, lekceważąco, że to
dawno
i już nieważne. To ona nauczyła mnie z powrotem nie bać się dotyku mężczyzny i
ona, na koniec, z powrotem to zniszczyła, byłam tylko kolejną jej ofiarą.
Usiłowałam to odbudować, weszłam w świat mężczyzn, w karate, gdzie jedynym
dotykiem
było kopnięcie czy cios ręką. Już się tego nie bałam. Wtedy przestałam się bać
ciała drugiego
człowieka.
To milczenie ojca było wobec mnie takie okrutne. Nigdy mnie nie przeprosił. Nie
jesteś
moim ojcem, Tadeuszu, nie jesteś. To ojciec traktował mnie jak śmierdzące gówno.
Po sześciu dniach ciężkiej pracy autoanalitycznej zdjęłam z Tadeusza projekcję
ojca. Teraz
zrozumiałam, dlaczego milczałam wobec niego przez trzy lata naszej znajomości.
Widziałam
w nim "niemego" ojca, który jest surowy i ocenia, któremu nie mogę zaufać, bo
mnie
"skrzywdził".
Tadeusz pierwszy do mnie przemówił i mogłam mu odpowiedzieć. Odczułam ogromną
ulgę, że nie jest moim "ojcem", stał się przyjacielem, wobec którego mogłam się
obnażyć,
opowiedzieć życie na tyle, na ile pamiętałam, i w jakim momencie prawdy o sobie
byłam.
Pierwszy krok, chyba najtrudniejszy, został zrobiony. Oto zwierzałam się
prawdziwemu
przyjacielowi, który chciał mnie wysłuchać, nie potępiał i radami podprowadzał
na właściwe
tory. W gąszczu ścieżek do nieświadomości mogłam zgubić się całkowicie, lecz on
czuwał i
wiedział, że odnalazłam furtkę do swego wnętrza.
7 lutego przyjechała do mnie Kasia, jedyna osoba, z którą nie zerwałam kontaktu
listowego
i zrobiłam pierwszy pozytywny gest wobec siebie - ofiarowałam się w przyjaźni,
opowiedziałam jej w skrócie, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące. Nie
opowiedziałam historii mego życia, dla mnie samej była ona mglista.
Wyznałam prawdę o schizofrenii, skamienieniu, bezmiłości, przegranej rodzinie,
kiedy
dziecko nie jest superdzieckiem i nie może spełniać oczekiwań rodziców i żyć
według ich
wyobrażeń.
Demon śmierci podstępnie czuwał.
9 lutego
Boże, jaka byłam okrutna wobec siebie. Jeszcze sobie nie ufam. Nadal stanowię
dla siebie
zbyt wielkie zagrożenie, lecz być może...
Projektuję na pewnych mężczyzn gwałciciela. Czego od nich oczekuję? Przytulenia
zamiast
skrzywdzenia.
Wolałam umrzeć. Jak teraz unieść prawdę? Jak siebie teraz unieść?
Dzisiaj nie czuję ulgi. Dzisiaj ponownie czuję przerażenie, bo znowu dotknęłam
prawdy i
moja rozpacz się pogłębiła.
Tadeuszu, co ze mną będzie?
Jak to wytrzymać? Czy wyznanie prawdy wystarczy, by wejść w życie? Nie. Potrzeba
to
wszystko przewartościować. Czy zdążę, czy dam sobie szansę?
Jak ja to zrobiłam, że zniszczyłam siebie, tak, właśnie tak, po prostu
zniszczyłam siebie.
10 lutego
Tadeuszu, miałam sen. Jeździłam konno po lesie, ścigana przez tajemniczego
mężczyznę o
bardzo silnej władzy, chcącego mnie skrzywdzić - gwałciciela? Wszystkie ścieżki
urywały się
w gąszczu, a ja znalazłam się w pułapce, w małej skrzyni. Jak niewolnica. Nadal
jestem zniewolona, nadal czuję się jak w pułapce.
We śnie pomagał mi przez chwilę brat, który mnie opuścił, zostawił w lesie.
Kiedy byłam mała, nie chciałam być dziewczynką, weszłam w męskość, bo to mój
brat był
wybrany przez matkę, on był jej wyczekiwanym dzieckiem, nie ja. Chciałam zająć
miejsce
brata, nie wystarczyła mi miłość ojca. A potem ojciec zaczął pić i już nikt mnie
nie kochał, a
do tego zdradził mnie przekleństwami, moralnym znęcaniem się. Obcy mężczyzna
dopełnił
gwałtu, brutalnego gwałtu seksualnego. A ja skamieniałam do końca. Ile projekcji
było później.
Tadeusz i Czarek byli dla mnie ojcem i synem, czyli moim ojcem i bratem.
Jestem skrajnie wyczerpana. W ciągu 10 dni doszłam do zarodka samej siebie i być
może
się rozwinę, narodzę, urosnę. Jeżeli po drodze nie dokonam aborcji. Nie wiem,
czy moja matka chciała mnie usunąć, nie pozwalał jej na to, na poziomie
świadomym, nakaz religijno -moralny. Nie wiem, co czuła, co myślała.
Wiem, że mnie nie chciała. Teraz ja muszę siebie chcieć, by się narodzić.
To rodzice zapędzili mnie do pułapki - gwałtu.
Czy dokonam aborcji, czy wyrzucę z siebie całą resztę?
Oto, Boże, moje poczęcie, co z tym uczynię?
To początek, Boże, co dalej, co jest we mnie dalej pomiędzy aborcją, gwałtem, a
ostatnią
sceną bezmiłości, kiedy raniono mnie do końca i ostatecznie?
I na koniec ta psychopatka, przy której zaczęłam silniej odczuwać potrzebę
czułości, zaczęłam przełamywać lęk przed ciałem człowieka. Za kawałek czułości
pozwalałam sobie na
utratę człowieczeństwa, na spełnienie aktu zniszczenia przez ponowny "gwałt",
tym razem
przez mężczyznę i kobietę.
Boże, nie, a jednak stało się.
11 lutego
Tadeuszu, "gwałciciel" okazał się w końcu łagodny, ciepły i czuły. Projektowałam
na męża
Ewy, Adama - gwałciciela, po tamtym okrutnym i niszczącym gwałcie szukałam
mężczyzny,
który to odwróci.
Byłam dla Ewy kochankiem, a z jej mężem - rywalami, dopóki nie stałam się
kochanką
Adama na chwilę w tamten wieczór. Ona chciała tego, uczestniczyła, domagała się.
Chciała
kochać się z obu kochankami naraz, projektowała na mnie mężczyznę. Chciała się z
nami kochać, by mnie poniżyć. Mnie - dawnego kochanka, bym odeszła. Już jej nie
byłam potrzebna, mogła mnie zniszczyć do końca.
Tadeuszu, czy ja to wytrzymam?
Z Adama zdjęłam projekcję gwałciciela, z matki projekcję chęci zniszczenia mnie,
czyli
samozniszczenia. Co muszę zdjąć z ojca? Nałóg? Milczenie - ojciec milczał wobec
mnie, a ja
milczałam wobec innych.
Kim była Ewa? Moim cieniem, zgwałcona przez dziadka. Kim jeszcze była? Teraz
tego nie
rozwiążę.
Jednak przed samą śmiercią odzyskuje się świadomość. Odzyskałam ją na moment i
zdziwiona stwierdziłam w myślach, że nie oddycham. W rzeczywistości byłam bez
oddechu. I zapytałam Boga, dlaczego jeszcze żyję, zamiast zapytać, dlaczego
umieram, a Bóg mi powiedział - masz wracać. A mnie było tam tak dobrze, nie
chciałam zdrowieć, chciałam iść za światłem, którego poszukiwałam przez całe
życie. Wiem, jak się umiera. Kiedy się wchodzi w stan śmierci klinicznej, jest
pięknie, jest spokojnie, no właśnie spokojnie, nareszcie bez udręki duszy.
W końcu skrzywdziła mnie kobieta, najpierw matka, a na koniec Ewa.
Zniszczył mnie mój cień - 11.02.91, godz. 20.49!!!
12 lutego
Boże, ja po prostu chciałam umrzeć. W ostatnim akcie świadomości, kiedy na
chwilę odzyskałam wewnętrzna świadomość, modliłam się do Boga, by to był koniec.
Zaraz potem podłączono mnie do respiratora.
Ja dokonałam aborcji na sobie, Tadeuszu!
Udało mi się dojść do początku prawdy o sobie. Była ona wciąż niewyobrażalna,
nie do
przyjęcia. Zapisywałam wszystko w dzienniku, całą analizę krok po kroku, kiedy z
minuty na
minutę odkrywałam siebie i swoje wnętrze, kiedy prawda wychodziła z każdej
szczeliny podświadomości, kiedyś tak mocno wypieranej. Objawiałam się sama dla
siebie i stałam listy do Tadeusza, a on przyjmował wszystko i czekał na
następne. Już wiedział, że idę właściwą drogą.
Zajęta analizą nie pojmowałam, że ona mnie dotyczy, wyglądało to tak, jakbym
pisała o
kimś zupełnie innym. Tylko w ten sposób mogłam na razie przyjąć prawdę. Jeszcze
mi się nie uwewnętrzniała. Stała obok jak książka literacka, którą pisałam.
Byłam w niej jedynie postacią literacką, jakąś tam Basią, którą analizuje inna
Basia - psycholog. Gdybym nie była psychologiem, nie potrafiłabym tego dokonać.
Widocznie tak miało być.
13 lutego
Aborcji siebie dokonałam na ginekologii!!! Zabiłam siebie na ginekologii. Boże,
jak to się
wszystko układa.
Tadeuszu, zrobiłam straszną rzecz wobec Ciebie. Walnęłam w Ciebie moim
samobójstwem
i jednocześnie z deklaracją milczenia. Wybacz mi to.
Boże, świadomość rozświetla się z każdą minutą.
Moje drzewo, które namalowałam przed aborcją - samobójstwem, kula ognista w
korzeniach, rozszczepiająca drzewo - schizofrenia od początku istnienia! Śmierć
od początku istnienia!
Chciałam to drzewo przestać Tadeuszowi, ale wtedy był "moim ojcem".
Spośród trzech możliwych dróg, Tadeuszu: samorozwoju, samobójstwa, schizofrenii,
wybrałam dwie - samobójstwo i schizofrenię. I ostatecznie, w psychozie,
popełniłam samobójstwo.
Dlaczego tak się stało?
Byłam swoją matką i ojcem, i bratem, i nie było mnie. Mój cień mnie zniszczył,
bo nie
chciałam się z nim zintegrować, broniłam się przed nim zaciekle. I była to walka
na śmierć i
życie. I wzięłam z matki aborcję siebie, zamiast wybrać życie dane mi od ojca.
Żyłam w piekle, wszystko robiłam, by się unicestwić, dlatego nie mogłam sobie
poradzić z narkomanią, mimo że byłam w abstynencji, miałam "duszę narkomana",
zależną od gestu matki, która jednym cięciem skalpela mogła mnie zniszczyć. I
tak ja wycinałam siebie po kawałku, wyrostek, migdały, wreszcie jajniki, a kiedy
nie udało mi się dobić ani operacjami, ani narkotykami, ani alkoholem, więc
zrobiłam to ostatecznie.
Milczenie tak okrutne wobec siebie, tak jak ojciec milczał wobec mnie, a kiedy
się odzywał,
dopełniał aktu zniszczenia moralnego.
Gwałt, kiedy miałam 16 lat, chodziłam z chłopakami, miałam szansę stać się
kobietą, lecz
po gwałcie wszystko się we mnie zamknęło.
Wybacz, Czytelniku, pewien chaos w zapisie, pragnę wiernie odtworzyć krok po
kroku
etapy mego przebudzenia, jakże cennego, bez terapeutów, bez leków. Wszystko
stało się
dzięki poruszeniu podświadomości i mojej w końcu gotowości pracy nad sobą.
Powoli odkrywałam prawdę, oddzielałam od kłamstwa, od zafałszowania mechanizmami
obronnymi. Pragnę wiernie w tekście odtworzyć autoanalizę. Dzień po dniu
dowiadywałam
się nowych rzeczy o moim życiu, przecież przeżytym, tylko zapomnianym.
Ewa miała wielu kochanków, a ja pozornie radziłam sobie z seksem i brakiem
miłości. Akceptowałam, kiedy miała kochanka, nie była taka agresywna wobec mnie,
nie raniła mocniej, jej tendencje do niszczenia mężczyzn słabły. I w końcu dwa
lata temu, w sierpniu, spotkałyśmy się w łóżku. Nie był to akt homoseksualny.
Nadal pragnę mężczyzny jako partnera, pragnę miłości mężczyzny i pragnę kochać.
Zostałyśmy kochankami na miesiąc. Już wtedy chciałam się zabić, jednak miałam
przed
sobą obóz higieny psychicznej i mówiłam sobie - może tam się uratuję. Jak było
na obozie,
wiesz, zrobiłeś wszystko, by mnie podnieść, wyczułeś, że jestem na skraju
przepaści.
Po obozie powróciłam do mego cienia - Ewy, dręczyła mnie swoją agresją, chociaż
czasami
potrafiłam się obronić.
Wśród wielu kochanków znalazła męża - moją projekcję gwałciciela, mego animusa.
Chyba
podświadomie chciałam zająć jej miejsce, chciałam jego ciepła i czułości. I to
wszystko
stało się tamtej nocy. Zostałam "zgwałcona" ponownie, lecz bez tamtego
okrucieństwa. Ewa
doprowadziła do tej sytuacji, a ja się poddałam. Broniłam się przed tym, lecz
Ewa nalegała,
on był gotowy i poszliśmy do łóżka.
Rano chciałam się powiesić, było to miejsce święte dla mnie, domek babci, która
mnie kochała.
Zbrukałam je.
Byłam opętana przez Animusa - gwałciciela i przez 16 lat szukałam go po to, by
przekonać
samą siebie, że mężczyzna nie jest okrutny. Gwałt byt bardzo brutalny, jedynie,
czego nie zrobił gwałciciel, to nie zabił mnie na koniec.
Tym samym byłam przez całe życie okrutna wobec siebie, to było we mnie z
Animusa.
Wszystko się połączyło - aborcja emocjonalna matki, animus - niszczyciel olus,
ojciec znęcający się moralnie, i obojętny brat.
Ewa zaczęła niszczyć innych, ja niszczyłam siebie.
Czuję ulgę i ból. Jak unieść taką prawdę?
Miałam prorocze sny, topiłam się w gnojówce w domku babci, i tak się stało w
rzeczywistości, w tym miejscu.
Na tym polega schizofrenia, jest się swoim ojcem i matką jednocześnie.
Tadeuszu, szukałam ciepła w mężczyźnie, a ona się mściła.
Ewa niszczyła mnie w każdym geście, ruchu, obdarzając czułością zadawała ból,
raniła
uśmiechem, poniżała w każdej sytuacji bezbronności.
14 lutego
Śnił mi się obóz koncentracyjny - mam ogromne poczucie bezradności, znowu
element zagłady przez innych.
Kiedy byłyśmy kochankami, ja byłam kolejnym mężczyzną, na którym trzeba było
dokonać
aktu zemsty.
Czuję taką ulgę, przerażenie i ból. I poczucie winy, które mnie rozdeptuje.
Tak, tak było. Boże, jaka jestem udręczona. Jak to opanować, doszłam doprawdy i
nie
czuję ulgi.
Wiedziałam o wszystkim od dawna, a dopiero teraz sobie to uświadomiłam.
Boże, czyja to wytrzymam. Teraz kiedy tyle wiem, nie pozwól mi siebie
unicestwić.
Nie, Panie, nie jestem gotowa. Teraz czas na miłość, proszę.
Tego dnia obudziłam się o trzeciej nad ranem w stanie skrajnego napięcia
psychicznego i
pytałam siebie, dlaczego śnię obóz koncentracyjny, dlaczego stale widzę zagładę,
eksterminację. Pytałam siebie, skąd takie przeżycia, przecież nie było mnie w
tamtych czasach, kiedy istniały obozy zagłady.
Bruno Bettelheim w swoim eseju o schizofrenii wyjaśnia ten stan rzeczy. Obóz
koncentracyjny miał na celu zdezintegrowanie osobowości. Istnieją analogie
między tą sytuacją a okolicznościami, które leżą u podłoża cierpień osoby
psychotycznej. Ocalenie z obozu to ponowne zintegrowanie osobowości.
Wiąże się to z nieprawidłową więzią z matką od urodzenia. Jest to reakcja na
sytuację całkowitej bezsilności, druzgocący wpływ na osobę, która była na nią
absolutnie nie przygotowana, niemożność wyzwolenia się z niej,
prawdopodobieństwo, że nigdy się nie skończy, a będzie to trwać do końca życia.
Jest to fakt, że życie było w każdej chwili zagrożone, wreszcie to, że było się
bezbronnym.
Skrajne doświadczenia prowadzą do radykalnych zmian w strukturze osobowości.
Pojawiają
się tendencje samobójcze, niemożność jedzenia, katatonia, depresja, urojenia
prześladowcze, utrata pamięci. Więźniowie z obozów reagowali w sposób
schizofrenopodobny.
Dziecko schizofreniczne czuje się i żyje dokładnie tak, jak więzień obozu
koncentracyjnego,
czuje się pozbawione nadziei i zdane na łaskę irracjonalnych i destruktywnych
sił.
W takich okolicznościach ego nie jest w stanie uchronić osobowości przed
niszczącym oddziaływaniem świata zewnętrznego - nie ocenia adekwatnie
rzeczywistości, ani nie przewiduje przyszłości. Dla rozwoju schizofrenii
dziecięcej wystarczy, by małe dziecko było przekonane, że jego życiem rządzą
bezwzględne, irracjonalne moce, które mają totalną kontrolę nad jego egzystencją
i dla których egzystencja nie przedstawia żadnych wartości.
Tak więc psychologicznym źródłem schizofrenii dziecięcej jest subiektywne
poczucie
dziecka, że żyje stale w sytuacji skrajnej, że jest całkowicie bezsilne wobec
śmiertelnych zagrożeń, na łasce bezwzględnych mocy, pozbawione jakiejkolwiek
więzi osobistej, przynoszącej mu zaspokojenie jego potrzeb.
Nie mogąc unieść ciężaru tego poranka, kiedy we mnie objawił się obóz
koncentracyjny i
poczucie totalnego zagrożenia, zadzwoniłam do Tadeusza o siódmej rano.
Rano zadzwoniłam do Tadeusza. Jeszcze nie otrzymał najważniejszych listów, lecz
czuję,
że idę do przodu.
I stało się.
Powiedział, że jeżeli jeszcze czuję się winna, to znaczy, że się nie narodziłam.
I Boże, w poczekalni u dentysty, półtorej godziny później, narodziłam się.
Od razu wysłałam kartkę do Tadeusza: Nie czuję się winna. Ostatnim i pierwszym
poczuciem
winy było to, że się urodziłam, że żyję. Tadeuszu, przegryzłam ścianę - macicę.
Urodziłam
się 14 lutego 1991 o godz. 8.24.
Boże, ja cały czas żyłam w potępieniu siebie za to, że żyję. Jestem. Amen.
Tadeuszu, czuję ogromną ulgę, radość i brak tego, który by mnie przytulił, nie
ojca, nie kochanka, lecz przyjaciela, by byt blisko.
We wrześniu 90 roku pisałam "Kokainę" i misternie przygotowywałam się do
śmierci.
Motyw powieści - jest to wyznanie dziewczyny, której śmierć daje miesiąc
świadomości czasu.
Dziewczyna woli umrzeć niż pokochać, jest w ostatnim stadium kokainizmu -
psychozie.
Opisałam mój cień.
I teraz rodzi się we mnie pytanie, dlaczego musiałam aż umrzeć, by się narodzić.
A może to pytanie o potęgę Boga, Basiu?
Dzisiejszy sen o obozie koncentracyjnym pokazał, że jeszcze tkwi we mnie
poczucie winy.
To genialne. To niepojęte, to wspaniałe.
Pytanie - dlaczego tak? Skazano mnie, a ja poszłam w to nieświadomie.
I wykonałam za nich wyrok.
Wydawało mi się, że zakończyłam podstawową część analizy mego życia, że odkryłam
najważniejszy jego aspekt. I tak było, nie przeczuwałam, co to za sobą niesie.
Od początku mego istnienia żyłam w panicznym poczuciu winy, że istnieję, że się
narodziłam, wydrukowanym mi przez matkę, od chwili narodzin, a może nawet od
momentu poczęcia
w łonie. A później wszystko było już tylko konsekwencją, obwiniałam się o
wszystko,
co się zdarzyło pomiędzy rodzicami, za wszystko, co sama uczyniłam nieświadomie.
Jaka szczęśliwa byłam przez następne dni, biegałam po mieście, tańczyłam w
pokoju,
śpiewałam. Sądziłam, że już nic nie może mi zagrażać, przecież przyjęłam swój
poród i widmo śmierci odsunęło się raz na zawsze, aż do jakiegoś naturalnego
końca w dalekiej przyszłości.
Nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa w życiu, nigdy potem.
Już świadomie miałam poczucie pewnej wiedzy, chodziło tu o koncepcję Carla
Gustava
Junga, na której opierałam się w autoanalizie. Wiedza ta nie dawała mi spokoju,
przeczuwałam, że coś jeszcze istotnego dzieje się wewnątrz, coś nieuchronnego,
czemu muszę się przyznać, wyjść naprzeciw, bo inaczej zostanę zmiażdżona.
Zniszczenie "ja" powoduje psychozę. Opierałam się na koncepcji cienia -
personifikacji
nieświadomości indywidualnej, sumy zaniedbanych i stłumionych, nie
zrealizowanych właściwości psychicznych.
Zadaniem rozwoju ego jest optymalne uwolnienie się od jaźni i zachłannych mocy
nieświadomości zbiorowej, to jest zdobycie pełnej autonomii i rozszerzenie pola
świadomości.
Nieświadomość indywidualna jest tłumiona przez ego. Druga połowa życia może stać
się
osamotniona i niepewna, jeżeli nie nastąpi adaptacja do świata wewnętrznego.
Nieświadomość zbiorowa to dziedzictwo duchowe rozwoju ludzkości, obejmuje z
jednej
strony sferę popędową, a z drugiej sferę archetypów. Archetypy mają jasną i
ciemną stronę,
przejawiającą się w formie symboli lub personifikacji. Archetypy powstają w
sytuacjach granicznych, niebezpiecznych, trudności nie do pokonania; jest to
stosunek między płciami (ja - ojciec), potęga dobra i zła (diabeł - Chrystus),
narodziny i śmierć (próby samobójcze i
zmartwychwstanie).
Nie przewidywałam w połowie lutego 1991 roku, w jaki sposób wykorzystam tę
wiedzę do
wyzwolenia siebie z choroby.
Obudzenie archetypów i zintegrowanie ich ze świadomością oznacza wyrwanie
jednostki z
izolacji i włączenie w proces kosmiczny. Archetypy są ostatecznym kryterium
zdrowia i choroby, dobra i zła. Symbol to podstawowy język archetypów. Symbole
są zawsze tworem nieświadomości.
Cień kolektywny obejmuje zło kolektywne, to jest popędową naturę człowieka -
symbol
diabła, czarownicy.
Własny cień spotykamy w formie projekcji na osoby tej samej płci. Integracja z
cieniem
następuje, kiedy wycofujemy się z projekcji na innych ludzi.
Drugi etap to spotkanie z obrazem własnej duszy - animą/animusem. Są to
projekcje na
osoby płci przeciwnej. Swego partnera wybieramy tak, że reprezentuje on
nieświadomy
aspekt naszej własnej psychiki.
Jung dawał możliwość wyjścia z psychozy poprzez duchowe odrodzenie dzięki
kryzysom
psychicznym, które wywołują przebudzenie duchowe - nadświadomość.
Cień to głównie ciemne strony charakteru, mają naturę emocjonalną, mogą wywołać
coś w
rodzaju obsesji czy opętania.
Skutkiem projekcji jest wyizolowanie osoby ze środowiska, jest to oparte na
iluzji. Wprowadzają człowieka w stan autoerotyczny czy autystyczny, który
powoduje, że widzi on świat poprzez pryzmat własnych marzeń i nie jest zdolny
poznać go naprawdę. Każdy jest źródłem swojej tragedii poprzez projekcje.
Zło absolutne jest doświadczeniem rzadkim i wstrząsającym. Udało mi się go
uniknąć w
ostatniej chwili, ale do tego dojdę nieco później.
Animus to stosunek córki do ojca i syna do matki. Kiedy ego nie przezwycięża
animusa,
znajduje się pod wpływem odpowiadającym obrazowi ojca. Kiedy ego nie
przezwycięża animy,
pada ofiarą złudzenia - staje się nadczłowiekiem, półbogiem.
Opętanie przez archetypy zmienia człowieka w postać kolektywną, rodzaj maski:
diabeł,
szatan, zło absolutne, płomień piekielny.
Istnieje możliwość, że człowiek nie utożsami się z osobowością maniczną - taką,
która jest
w posiadaniu szczególnej władzy, natomiast nada jej konkretny kształt
pozaświatowego
,,Ojca w niebiosach" z atrybutem absolutności i nieświadomość uzyska absolutną
przewagę.
Tu na ziemi pozostanie bezwartościowy człowiek.
Chrystus stał się archetypem, postacią kolektywną. Ma atrybuty życia bohatera -
nieprawdopodobne pochodzenie, boski ojciec, narażone na niebezpieczeństwo
narodziny, ratunek w ostatniej chwili, przedwczesna dojrzałość, przezwyciężenie
matki i śmierć, cudowne czyny, tragiczny, wczesny koniec, symboliczne znaczenie
rodzaju śmierci, pośmiertne oddziaływanie.
Chrystus urzeczywistnił ideę jaźni, nie ma ciemnej strony natury, jest bez
grzechu. Lecz
bez zintegrowania zła nie ma całości. Pasja Chrystusa oznacza cierpienie Boga
spowodowane
nieprawidłowością świata i ciemności tkwiące w człowieku. Kiedy człowiek wkracza
w nieświadomość, wchodzi w sferę boską. Tam bierze udział w cierpieniu Boga.
Im bardziej człowiek jest oddzielony od nieświadomości, tym potężniejsze
postacie przeciwstawiają się jego świadomości - albo w formie postaci boskich
lub częściej w formie stanów opętania. Emocje tworzą cień, stają się niezależne
od naszej woli.
Istotą diabła jest nienawiść do Boga, a Bóg pozwala na ową nienawiść. Diabeł
jest postacią
autonomiczną, nie można go poddać władzy boskiej, bo nie mógłby być
przeciwnikiem Chrystusa.
Taka była moja wiedza o świecie psychozy, której jeszcze nie potrafiłam odnieść
do siebie,
lecz już istniała i pobudzała te piętra nieświadomości, które mogły przynieść
albo zagładę,
albo wyzwolenie.
Nie przeczuwałam w najśmielszych fantazjach, co się jeszcze wydarzy, do jakiej
krainy
dotrę po to, by odnaleźć swój cień, animusa i animę, ojca, matkę i wreszcie
siebie, ego, które uległo rozbiciu, a teraz miało szansę na powstanie.
Jak ulepić coś, co zostało rozniesione w pył, doskonale przytłoczone
archetypami, obsesjami,
opętaniem?
15 lutego
Otworzyły się we mnie wszystkie zasklepione otwory i teraz potrafię ofiarowywać
i przyjmować.
Tadeuszu, tak dobrze mi się z Tobą rozmawia. Nareszcie, nareszcie łzy radości.
Wiesz, jaką miałam mimo wszystko wolę życia? Zaczęłam chodzić na drugi dzień po
przebudzeniu, gdy lekarze przewidywali, że to potrwa miesiąc, jeżeli w ogóle
będę chodzić.
Teraz jestem kobietą, a nie chłopcem, nie identyfikuje się z ojcem, moim bratem,
nie chowam się przed brutalnością mężczyzn męskim stylem życia. Nie potrzebuję
już zamaskowania.
Oto Barbara Rosiek.
Nie ma lęku?
Tego dnia odwiedziła mnie Anka i posłuchałam Tadeusza i opowiedziałam jej swoje
życie.
Żałuję, że to uczyniłam, ale to Tadeusz jej ufał i schowałam głęboko własne
obawy. Udała, że przyjęła moją prawdę, że nic się między nami nie zmieniło.
Dwa razy Tadeusz pomylił się co do Anki i dwa razy mogło mnie to kosztować
życie. Anka
deklarowała przyjaźń i pogodzenie się z moją prawdą, ja wyczytałam z jej twarzy
przerażenie, które nie wynikało z troski o mnie. Byłam potrzebna, kiedy
interpretowałam jej rysunki, kiedy wskazywałam drogę. Kiedy potrzebowałam
wsparcia, Anka cały czas zawalała
sprawę. Jej życiorys był dla niej najważniejszy, inni się nie liczyli. Kiedy we
wrześniu, przed
samobójstwem, powiedziałam jej, że się sypię, poklepała mnie po ramieniu i
powiedziała -
poradzisz sobie. Wracała właśnie ze spotkania z Tadeuszem, który pokazał jej,
jak mnie wesprzeć lecz tego nie uczyniła, zapatrzona egoistycznie w swoje
problemy. Oszukała mnie deklarując bliskość, oszukała mnie po to, by w
przyszłości mocniej uderzyć.
18 lutego
Miałam halucynację, że się rozrastam, moje ciało zaczęło się powiększać,
najpierw rozrastał
się mózg, prawie mnie opływał, potem tułów, aż po paluchy stóp.
Wyjście z psychozy, nie wierzyłam, że jest to możliwe. Wiedziałeś, Tadeuszu, co
się ze mną
dzieje i nie można było nic zrobić.
Moje drzewo dwa lata temu na obozie, rozsypujące się, rozpadające, chore w
projekcji
słownej, a na rysunku już w połowie rozszczepione.
Boże, czy dałeś mi aż tyle sił, by się dobić, a teraz, by się wyleczyć. Nie, to
pierwsze to zła
moc. Teraz zebrałam w sobie wszystkie siły, by je przeciwstawić tym
niszczycielskim, i to mi
się udało: Bo gdyby się nie udało, dopełniłabym aktu zniszczenia siebie.
Teraz dopiero wiem wszystko o schizofrenii, Tadeuszu. Dla tych, co wokoło,
maskowałam
się intelektem. Dopieprzyłam Tobie - "ojcu", wysyłając Ci pierwszy list teraz -
popatrz, oto
się zabiłam i rób sobie z tym, co chcesz. Bo zdrada jest najtrudniejsza do
wybaczenia.
Miałam sen - śniło mi się, że chronię się przed społeczeństwem, które skazuje
mnie na
schizofrenię.
Byłam w tej rodzinie ofiarą i Bogiem. Psychiatrzy byli matkami. A ginekolog była
ostatnią
projekcją matki, z rąk której miałam zginąć.
Piękna psychoza. Byłam schizofreniczką, to niepojęte. Rzeczywiście, później w
psychozach
już tylko tabletka i depta "matka" - psychiatra lub "ojciec".
Kiedy nie ma miłości - jest śmierć.
Nie wierzyłam, że można wyjść ze schizofrenii, bo nie sądziłam do końca, że
jestem chora.
I dawałam sobie boskie prawo poczucia kontroli.
Posłałam Ci tę moją schizofrenie, pracę magisterską, i trzymałeś ją i
czekaliśmy. Ty czekałeś, a ja pięknie w to wchodziłam. Po szpitalu krążyłam koło
poradni zdrowia psychicznego i czułam, że jest to jakieś gówno, w które chcę
znowu się władować. I sama, w pokoju, w czterech ścianach podjęłam straszliwą
walkę o życie. W królestwie nie z tego świata, w szklanej kuli. Z Twoją pomocną
dłonią -początek to Twój list, który już wszystko we mnie rozpieprzył, ale tak,
bym mogła się jeszcze ratować.
W lutym nad ranem ponownie się zapętliłam i telefon rozpaczy i nadziei do
Ciebie. Twoje
jedno zdanie - jeżeli czujesz się winna, to się nie narodziłaś. I narodziłam się
półtorej godziny później. W ten telefon do Ciebie włożyłam wszystko. Drugi raz
doszłam do kresu, lecz teraz nie dałam się.
Jaka potężna może być sita bezmiłości. Jaką potęgą jest miłość i prawda. Dobrze,
że jest
jeszcze Bóg, który po prostu czuwa.
Tadeuszu, Tadeuszu, Tadeuszu.
Rozdział III
Wszystko teraz zaczęło się sypać lawinowo, z minuty na minutę opowiadałam sobie
swoje
życie, jeszcze chaotycznie, bojąc się sięgania do najboleśniejszych wspomnień,
do stale
krwawiących ran. Przeskakiwałam lata, zdarzenia, pamięć mnie wciąż zawodziła.
Rwałam z
siebie po kawałku własne życie, jak obdziera się ze skóry zwierzę, kalecząc
czułe miejsca.
Nie miałam już czasu, podświadomie czułam, że muszę się teraz spieszyć, by w
końcu wiedzieć, w jaki sposób przegrałam życie i kto mi to zafundował. Napięcie
emocjonalne było tak silne, że wypychało mnie ponad prawdę, ponad kłamstwa, w
sam środek nieświadomości.
Budziłam się jak po stuletnim śnie, powoli odradzałam.
19 lutego
Nie, Tadeuszu, najtrudniej wybacza się brak miłości. Teraz już potrafię się
zaprzyjaźnić z
rodzicami.
Dowiedziałam się, że w pracy mnie skasowali jako człowieka, zaczynając od tego,
że byłam
narkomanką.
Wiesz, Tadeuszu, ja od urodzenia miałam chorobę sierocą do 14 roku życia.
Zwiodłam wszystkich oprócz Ciebie, przecież tutaj funkcjonowałam. I nawet teraz,
kiedy
wróciłam ze szpitala, wszyscy dali się nabrać, że wracam do zdrowia, oprócz
Anki, która wiedziała, że trzyma mnie śmierć za rękę, a ja nie chcę jej
wypuścić. Chciałam wrócić do łona matki, pod respirator. I na szczęście Anka
była cały czas przy mnie i wyczuwałam jej miłość. I w moim psychotycznym umyśle
to się utrwalało, że jednak ktoś mnie kocha.
20 lutego
Nareszcie odkryłam sens milczenia terapeutycznego. Teraz jestem spokojna, jestem
na Początku, poznawszy Kres. Teraz wiele przede mną.
Nie byłam kochana przez rodziców i brata, a Bóg nie mógł mnie kochać, bo w
psychozie to
ja byłam Bogiem.
Boże, 18 lat byłam w schizofrenii, tak dobrze zamaskowanej, a wcześniej 14 lat w
chorobie
sierocej - kołysałam się jak dzieci w domach dziecka.
Tadeuszu, tak wiele się zdarzyło, mogłam umrzeć w nieświadomości. Zawarłam pakt
ze
śmiercią, lecz Bóg nie lubi potajemnych knowań i powiedział swoje nie.
21 lutego
W zasadzie od razu rozpoznano u mnie schizofrenie, lecz rodzice w to nie
wierzyli, ani ja.
Byłam ponad to - Bóg. Maskowałam się narkotykami i to jeszcze było do przyjęcia,
no tak,
uzależniona. Marek Kotański podejrzewał, że coś się dzieje, lecz tłumaczono to
początkiem
padaczki, która w zasadzie nie odegrała roli w moim życiu. Miałam mi jedynie
pomóc w jego
zakończeniu.
Na studiach komunikowano mi, że jestem autystyczna, lecz tego nie przyjmowałam.
A kiedy
szłam w śmierć, wszyscy się tylko obawiali, by to ruszyć - i słusznie, każdy
gest mógłby być
katastrofą. W Lublińcu, w pracy, byłam dobrze zamaskowana, pacjenci lgnęli do
mnie, byłam
przecież jedną z nich. Na neurologu weszłam całkowicie w śmierć. I brakowało mi
ostatecznego posunięcia, kiedy wchodzi się albo w całkowita chroniczność, albo w
samobójstwo.
Udało mi się i jedno, i drugie.
A w Wenecji rozmawiałam z diabłem.
Bóg jest teraz Bogiem, ojciec - ojcem. Kim był gwałciciel? Jaki jest mój animus?
Czy
gwałciciel był takie moim cieniem, jak Ewa? Czy po prostu tamtej nocy nie
spotkałam się z
moim rozszczepionym cieniem?
Wszystko wiedziałam, tego ze mam psychozę, nie potrafiłam sobie uświadomić. Nie
mogłam
tego uczynić, bo chciałam wrócić z Ziemi do siebie, jak Maty Książę, jak Bóg
oczywiście.
Gdybym w psychozie była Matką Boską, byłoby mi łatwiej. Nie, coś pieprzę.
Kim byłam w czasie gwałtu?
Noc. Coś mi się przypomina, Tadeuszu, walka, straszliwa walka w czasie gwałtu.
Dwa lata
później zaczęłam trenować karate w celu samoobrony. Czy w celu ataku? Muszę
przejść przez ten gwałt, inaczej przez to nie przebrnę. Walczyłam jak Mężczyzna?
Co robi w takiej sytuacji kobieta? Czy była to walka "dwóch mężczyzn"? Od
urodzenia chciałam być chłopcem. Potem, na moment, byłam dziewczyną, kiedy
chodziłam z chłopakiem, miałam szansę na właściwą identyfikację z własną płcią.
Po gwałcie w ogóle nie mogłam się zbliżyć do mężczyzny. W tym czasie zaczęła się
moja psychoza, ojciec stał się kolejnym zagrożeniem ze strony mężczyzny.
Sam jego dotyk wzbudzał we mnie wstręt. Zupełnie uciekłam w męskość. Zaczęłam
czasami
powracać do stanu kobiety po poznaniu Ewy, która i tak projektowała na mnie
mężczyznę.
Co było w łóżku, kiedy byliśmy we troje? Byłam mężczyzną i kobietą? Paranoja.
To niepojęte, jak potrafiłam przez ostatnie lata ukrywać halucynacje, oprócz
ostatniej fazy.
Odwiedzała mnie śmierć, a raczej była wzywana boską mocą. Na obozie
terapeutycznym
czułam, że eksploduję, chciałam iść w topiel, w morze. Czułam się winna, że żyję
z kobietą, a nie byłam homoseksualna. Ten dziennik zniszczyłam.
22 lutego
Noc - kolejne listy do Tadeusza. Drugi obóz terapeutyczny, włączam Ankę w
psychotyczną
rodzinę, w rywalizację siostrzaną. Wtedy zorientowałam się, że mam problem
różnicowania
płci u siebie. I sny - chciałam zniszczyć ojca - alkoholika. Sen mi pokazał, że
nie potrafię
kochać się jak kobieta.
Byłam bardziej boska po pierwszym obozie, po drugim pojawiło się uczucie
prześladowania,
opętania. Motyw lustra - osaczenia przez samą siebie. Bałam się powrotu picia
ojca. Na
początku życzyłam mu śmierci, a to wzbudzało poczucie winy.
Nic nie mogło mnie powstrzymać od dalszej analizy. To była szansa, chociaż Jung
był
przeciwny głębokiej analizie w psychozach, nie miałam już nic do stracenia.
Miałam wszystko
do wygrania. Z fragmentów analizy powoli wyłaniał się spójny obraz, który dawał
szansę
na wyzdrowienie.
Nie liczył się koszmar prawdy, liczyło się jej poznanie, jakakolwiek by ona nie
była.
Dlaczego ludzie stale mnie ranili? Nie potrafiłam się obronić żyjąc w świecie
fantazji i rojeń,
stawałam się łatwym łupem dla osobowości psychopatycznych. Ludzie żyją
projekcjami i
mszczą się na innych za nieudane życie.
Piszę ten tekst, jest to obrachunek ze wszystkimi, którzy chcieli mnie
zniszczyć. Obrachunek
z całą moją naturą. Z paranoją, w którą dałam się wmanipulować. Niestety, dałam
się im,
pokonali mnie do końca, lecz mimo to wygrałam. Doszłam do jądra świadomości,
doszłam do
prawdy. I nie mogłam się z nią pogodzić. Nie mogłam w nią uwierzyć. Była dla
mnie samej
zbyt mocna. Nic dziwnego, że niektórzy się odwrócili, z zazdrości, z zawiści,
doskonale egoistyczni, sądzili, że to ich życiorysy są tragiczne. Tak było z
Anką.
A ja, pomimo choroby, pomagałam ludziom, godziłam do pewnego momentu dwa światy,
a kiedy się rozpadłam, stałam się zbędna, bo to mnie trzeba było pomóc. Są na
mnie wściekli, że mimo wszystko to przeżyłam, uniosłam, kiedy powinnam się
poddać, załamać. Jaką siłę miałam w bezsilności.
Mój życiorys jest dla wielu nie do uniesienia. Poraża ich niepojętą siłą
tragiczną. I jeszcze
śmiałam to opisywać, publicznie ogłaszać. Prowokuję, odpowiada mi ciemnota i
histeria małych dusz. Zazdroszczą mi buntu, tak jak Anka, która nie miała odwagi
sama się przeciwstawić.
Uczę się przed nimi bronić.
Nie wiem, kiedy opublikuję ten tekst i czy w ogóle to uczynię. Wiem, co może
spowodować.
Ilu wrogów może mnie zaatakować, lecz ilu przyjaciół mogę zyskać. Takie jest
życie,
nieustanna walka, może mnie w końcu nie dopadną.
Nie będą mieli już takiej siły. Przez trzydzieści lat swego życia niosłam cały
ciężar upokorzenia i samozagłady, nie skarżąc się nikomu. Niosłam swoją
tajemnicę doskonale zamaskowana w okrutnym cierpieniu. Wydawało się, że jestem
już spokojna, że przeszłość mnie nie dotyczy. Nie było tu bliskiego człowieka,
który by odczytał, jaką tragedię noszę. Dopiero Tadeusz wyczuł, że dzieje się
coś niedobrego.
23 lutego
Matką Boską była matka Anki, która uratowała ml życie w klinice, kiedy w agonii
nie było
żadnej szansy, ona znalazła ratunek.
Nigdy nie zgodziłam się na interwencję chirurgiczną w moje serce, bo to ja byłam
Bogiem
- sercem, który obdarzał miłością.
Momenty pozytywne do 14 roku życia to miłość ojca. W chorobie sierocej byłam od
razu,
bo byłam odrzucona przez matkę, lecz ojciec byt kochający i opiekuńczy. Zaczął
pić, kiedy
miałam około 10 lat, to mnie jeszcze nie dotykało. Potem w domu rosło napięcie,
nie wytrzymywałam tego, zaczęłam się buntować, pić alkohol, rozrabiać w szkole,
cala siódma klasa to jedna wielka "awantura o Basię". I wreszcie ojciec zaczął
mnie niszczyć psychicznie, wyzywając od kurwy, to byt szok nie do zniesienia.
Ojciec upadł jako autorytet.
I na obozie spotkałam Ciebie - ideał ojca, i brata - Czarka, z poczuciem, że was
nic nie
obchodzę. Uderzyłam w boskość jeszcze mocniej, by to przetrzymać. I paniczny lęk
przed Tobą, Tadeuszu.
Dziadek kojarzy mi się z pierwszym przeżyciem śmierci. Umarł, kiedy miałam 4
lata. Babcia
też była święta, po prostu mnie kochała, nigdy nie potępiała, nie pozwalała
karać.
Ojciec niósł w sobie ogromną wolę życia, przeżył, 6 lat Syberii.
Byłam także moim bratem, niszczyłam jego zabawki, chciałam zająć jego miejsce i
dręczyło
mnie od razu poczucie winy, że go krzywdzę. Byłam tak z nim zidentyfikowana, że
nie
potrafiłam się bez niego poruszać. Brat jest trzy lata starszy i kiedy wyszedł z
przedszkola i
poszedł do szkoły, wpadłam w panikę. Od razu zaczęłam z nim rywalizować w nauce.
Dzięki
temu rozwijałam swój intelekt. Musiałam być lepsza chociaż w tym. Brata także
obwiniałam o gwałt, że mnie zostawił samą w okresie dojrzewania, nie mieliśmy
już ze sobą nic wspólnego, jak dwoje obcych ludzi.
W 14 roku życia pojawiły się narkotyki. Opętanie! Chciałam być narkomanką. Hipy,
ćpuny,
to mnie nie interesowało, byłam Bogiem, mogłam ćpać sama.
Marzena, młodsza "siostra", to 18 rok życia, zgwałcona przez ojca! Umierała przy
mnie,
obok mnie, razem umierałyśmy naprzemiennie. Uciekałam od niej i wracałam.
Umarła, kiedy
byłam na trzecim roku studiów. Ona, odrzucona przez matkę, błagająca o jej
miłość.
Wartościowanie, wartościowanie - zniszczyłam ten dziennik, obejmował cały
sierpień -
wrzesień 88 roku, kiedy rozpadłam się całkowicie, kiedy mocniej walczyłam z
cieniem.
Bałam się ciemności - śmierci. Ciemności przestałam się bać po wejściu w
psychozę, w
niebie jest jasno.
Dzienniki z 18 roku życia - wiesz, narkotyki nie odgrywały takiej istotnej roli
jak znacznie
później. Wszystko kontrolowałam jak Bóg, nie mogło mi się przydarzyć nic złego,
tak sądziłam.
Gwałt uderza we mnie stale. Bóg walczy ze złem? Z pierwszym objawieniem diabła?
Wygrywam boską mocą, nie zostałam zamordowana.
Psychiatra kilka dni później powiedziała mi, że mam schizofrenię - to 16 rok
życia. To
mnie poraziło, "Matka" wciska mi zło - słaby intelekt, co stanowiło dla mnie
istotę związku z
matką.
I nikt już nie był w stanie wydobyć ze mnie prawdy, oprócz kilku urojeń i to tak
zamaskowanych, że funkcjonowałam jako osoba normalna. W kłótniach rodziców
usłyszałam, że matka nie chciała moich narodzin. Teraz śmierć była na każde
wezwanie.
To chyba było wcześniej, jednocześnie śmierć i psychoza.
16 rok życia - pierwsza hospitalizacja, ja - Bóg zamknięta za kratami
psychiatryka, leczona
insuliną i neuroleptykami, trochę mnie to wyciszyło, lecz nie na długo. W domu
było stale
piekło, z którego uciekłam właśnie w gwałt. Potem następne szpitale
psychiatryczne. Łazili
koło mojej schizofrenii i w zasadzie nie wiedzieli do końca, czy jest, ale
dostawałam neuroleptyki przez pół roku. Miałam w szpitalu swobodę poruszania,
byłam odizolowana od piekła.
Jednak trzeba było wrócić do domu i do szkoły.
Przestałam brać leki, czasami odwiedzałam "matkę" psychiatrę, kiedy narastało we
mnie
napięcie i lęk. Po cichu bratam narkotyki, przez półtora roku byłam w ciągu. W
końcu nie
byłam w stanie tego przetrzymać, dom to miejsce piekielne. Łopatkowa załatwiła
mi pobyt u
Kotańskiego w Garwolinie. Miałam skończone 18 lat.
Tam zupełnie się zamknęłam, znowu zniewolona boskość, lekarze wymyślają mi
padaczkę
na podstawie zapisu EEG.
Marek Kotański pytał mnie, czy halucynuję, leczą mnie przeciwpadaczkowo. Ojciec
w tym
czasie podjął leczenie odwykowe. Miałam wtedy dużo urojeń, w zasadzie wszyscy
byli w nie
wciągani. Kotański był projekcją ojca ziemskiego. Byłam ponad nim, w niczym mi
nie zagrażał.
Pojawiał się stale motyw samobójstwa, co personel wyczuwał, jednak tłumaczyli to
głodem
narkotycznym. Wcześniej miałam przekonanie, że ojciec mnie nienawidzi. Pojawiła
się
nienawiść do mężczyzn, w snach mordowałam i byłam zabijana. Miałam stale
poczucie winy
wobec rodziców z powodu narkotyków. Tęskniłam za domem. Zaczął się pojawiać
motyw
szatana, wypierałam go.
W 15 roku życia podpaliłam swoją szkołę, już w psychozie, fascynował mnie ogień.
Ciągle
gdzieś ten diabeł się przewija w Garwolinie. Pojawił się w snach wyrok śmierci i
to, że nie ma
go kto wykonać. Psychiatra jest oczywiście projekcją matki. Mój intelekt nadal
się rozwijał,
miałam najlepsze oceny w szkole ze wszystkich ćpunów.
Na oddziale złamałam abstynencję i znowu zawiodłam "rodziców". Zawsze byłam
bliżej
terapeutów niż rówieśników, usiłowałam sobie skonstruować rodzinę.
W Garwolinie szłam w potępienie, w szatana. Od początku szłam w ogień, to znaczy
byłam
i Bogiem, i szatanem?
Halucynowałam i ukrywałam to przed nimi. Zaczęłam słyszeć głosy nakazujące.
Widziałam
wszędzie ogień.
Popatrz, Tadeuszu, wszystko miałam zapisane. I nie potrafiłam tego odczytać.
Zamknęli
mnie kilka razy na obserwacji, byłam bez kontaktu, niedorzeczna. Mobilizowałam
się i dysymulowałam.
Milicja. To ja im właziłam w drogę, chciałam, by mnie ukarano, nic im nie
mówiłam, stale
mnie do siebie wzywali na przesłuchania.
Pobyt w Garwolinie to 78 rok. Halucynowałam, weszłam w Kosmos. Ogień wokół mnie
rozstąpił się, otworzyła się przestrzeń kosmiczna, przeszłam przez gwiazdy i
napotkałam
punkt, którego nie potrafiłam określić. Czułam, że jestem poza czasem. Kotański
wtedy dla
mnie upada, wyzwał nas od psychopatów. Stale chciałam wejść do nieba. I
normalnie uczestniczyłam w życiu oddziału, rozmawiałam z ludźmi, wykonywałam
obowiązki, mówiłam, że leczę się z narkomanii. Ponownie mieli sygnały, że coś
się ze mną dzieje, aleje lekceważyli.
Byłam pobudzona, rozkojarzona, w silnym niepokoju ruchowym. Znowu halucynowałam,
słyszałam wołania, niestety nie mam zapisu o jakiej treści.
Pojawiła się myśl, że może jestem chora, może rzeczywiście mam schi, ale to
odrzucałam.
Nakazywałam sobie opanowanie. Zaczęłam czuć potrzebę wzięcia narkotyku, wraz z
tym potrzebę uśmiercenia się. Ostry rzut psychozy trwał.
Poznałam Marzenę na sali obserwacyjnej. Opowiadałam o śmierci, pająkach. Miałam
jednak
przekonanie, że jestem zdrowa psychicznie.
Na rysunku powiesiłam się, przekonywałam samą siebie, że jeżeli się nie
unicestwię, to
wszystko ode mnie zależy.
Miałam przekonanie, że moje ciało to inna rzecz, że mnie nie ma. Powrócił
szatan, który
wota, że mam się powiesić, bym weszła dopiekła.
Skończyłam w Garwolinie 19 lat i uciekłam z oddziału na lubelskie pola makowe. W
halucynacjach dominowały zwierzęta - potwory.
Zawiązała się nasza śmiertelna przyjaźń z Marzeną.
Miałam totalny blok na Kościół nie ma w nim Boga, już nie mogło być, omijałam
kościoły,
twierdząc, że jestem ateistką.
Po powrocie do domu z leczenia dalej trenowałam karate, pracowałam nad ciałem. W
domu
ojciec już nie pił, miałam urojenia mocy - kreowania życia. W dzień byłam boska,
w nocy
przychodziła śmierć. Zauważyłam, że zachowuję się jak mężczyzna. W szkole miałam
już spokój, to klasa maturalna. Często goliłam włosy, stale przewijał się motyw
samobójstwa. W domu był pozorny spokój, rodzice pracowali, brat się uczył.
Miałam pozorną swobodę w decydowaniu. Cały czas byłam w czynnej psychozie,
miałam
zaburzenia poczucia czasu i przestrzeni. Byłam Tu i Tam. Wypierałam rodziców,
prawie ich
nie ma w dzienniku. Byłam rozszczepiona na tego drugiego - mężczyznę. On
istniał, on Bóg,
lecz alter ego, męskie alter ego.
Rozdział IV
Wybacz mi, Czytelniku, pewien chaos w zapisie zdarzeń. Chciałam pokazać kolejne
kroki
budzenia się mej świadomości. Nie chciałam, by to była kolejna książka
biograficzna, jakich
jest wiele w literaturze, dlatego nie zachowuję chronologii zdarzeń z życiorysu.
Pokazuję tutaj odzyskiwanie wiedzy o sobie w procesie autoanalizy, w procesie
zdrowienia, niesamowitego przebudzenia po 30 latach psychozy i zdrowia, udręki i
sukcesów, porażek, ogromnych przegranych, poprzez zagładę po całkowite
zwycięstwo.
Czułam sama, że chaotycznie biegam po moich dziennikach, jakby bojąc się ujrzeć
prawdę
do końca. Czułam, że znowu stanęłam w martwym punkcie i poruszam się wokoło
zamiast
iść do przodu. Zadzwoniłam do Tadeusza, który ponownie wskazał mi drogę.
Wystarczyło
jedno hasło - bodziec: przeżyłaś to, bo miałaś silne ciało, inaczej mogłaś
zginąć.
Ciało, ciało, wyczułam, że jest to klucz do dalszej pracy. Tadeusz nie mógł mi
powiedzieć
wprost, bo mogłam ponownie się schować w zaprzeczeniu, wystraszyć.
Siedziałam nad tym kluczem dniami i nocami i znalazłam dalszą prawdę:
Tadeuszu, mam to!!!
13, 14 rok życia - zdrada ojca przez picie, opuszcza mnie, traci autorytet,
dowiedziałam
się, że matka mnie nie chciała, od razu weszłam w urojenia grzeczności i winy.
Dom był piekłem, które chciało mnie wchłonąć. Ojciec oskarżycielem, walczyłam z
nim, walczyłam z potępieniem, walczyłam z szatanem. Kusił mnie stale szatan,
więc zamieniłam go najpierw na alkohol, potem na narkotyki. Nawet dobrze, że nie
mam dzienników z tamtego okresu, musiało się to we mnie samo otworzyć, teraz ma
inną wartość.
Nie byłam w stanie już przyjąć tego cienia - szatana, byłam w stanie brać
narkotyki, zabijać
nimi lęk, przerażenie, seks. Bóg potem zwyciężył na wiele lat, dojdę do tego.
Matka była
śmiercią, ojciec szatanem, a ja musiałem stać się Bogiem albo od razu zginąć.
Tadeuszu, jestem oszołomiona. Na początku szłam w szatana i śmierć. Uciekałam z
domu,
okaleczałam się, podpalałam, by ogień piekielny płonął cały czas, wzniecałam
pożary - na
szczęście nikogo nie skrzywdziłam, a także nie zamknęli mnie w domu poprawczym
czy wiezieniu.
Dałam się katować milicji.
I moment przełomowy - gwałt, dwa lata później. Walczyłam ze złem i już zaczęta
we mnie
przeważać boskość. W Garwolinie mocniej się zdezintegrowałam, powrócił motyw
szatana,
lecz ponownie wyszłam z tej walki zwycięsko. Radziłam sobie z szatanem, lecz ze
śmiercią
było trudniej. Nabierałam mocy, stale atakowała mnie boskość, przecież Bóg jest
nieśmiertelny.
A może miałam stąd odejść jako Syn Boży? Jak Chrystus?
Ojej, aż strach to dalej analizować, ale trzeba przez to przejść, nie ma innej
drogi.
A więc byłam boska, a kiedy diabeł w Wenecji śmiał się, upadłam. Czy wtedy
stałam się
kobietą? Wiem, że na koniec było nas dwie i dokonałam aborcji na żeńskim
pierwiastku. Nie
było już Boga, została śmierć. Diabeł w Wenecji powiedział mi, że opętanie jest
całkowite,
wyśmiewał mnie - boską, upadłą kobietę?
Jeszcze tego nie pamiętam. Nie bałam się diabła, chciałam, by sobie poszedł.
Naśmiewał się z mego seksu - lęku przed orgazmem, lęku przed byciem kobietą,
lęku przed
dotykiem mężczyzny. Boskość się skończyła, byłam kobietą w panicznym lęku przed
cieniem.
W 10 dni później spotkałam się z moim cieniem - kobietą i z projekcją
gwałciciela. Miałam
dopełnić grzeszności, skalać miejsce święte i być potępioną na zawsze. Teraz
czekała mnie już tylko śmierć, znalazłam sposobność, dokonałam aborcji siebie na
ginekologii. Kiedy wybudzono mnie w końcu po narkozie i stwierdziłam że żyję,
zrobiłam resztę sama. "Matka" mnie uśmierciła. Czy ponownie stałam się boska i
przecięłam tę nić?
Nie było już ani szatana, ani matki - śmierci, musiałam odejść.
W klinice po samobójstwie zjadały mnie pająki od wewnątrz. Co to było? Powoli
regenerowałam ciało, powróciłam do domu. Zaczęłam być chorym dzieckiem, psychoza
trwała. Zaczęłam się bronić. Najpierw dopieprzyłam ojcu - Tobie. Zaczęłam się w
końcu bronić!!! Atakowałam, nie wycofywałam się. Nadal halucynowałam, ale to
było jakieś inne.
Znowu osaczyła mnie śmierć - planowałam spalenie dzienników. Porównywałam siebie
do
martwego płodu. Zastanawiałam się, czy mogę odwrócić proces, tylko nie
wiedziałam jak.
Kojarzyłam, że mam darowane życie nie przez siebie, odwiedził mnie Bóg. Miałam w
końcu
poczucie czasu. Pojawił się lęk, niewyobrażalny. Chciałam być sobą. We śnie
stale powracał
14 rok życia. Zaczęło się pojawiać niejasne poczucie choroby. Zaczęłam kojarzyć,
że po
prostu jestem człowiekiem.
I od 1 lutego rozpoczęłam pracę nad sobą.
Przed telefonem do Ciebie 14 lutego śniłam obóz zagłady i rano zapytałam
siebie, co to oznacza. I uratował mnie ten telefon. Już nawet nie chcę myśleć,
co by się
stało, gdybym nie zadzwoniła do Ciebie lub Ciebie akurat nie było.
22 lutego
Tadeuszu, trzynasty rok życia. Przestałam bać się ciemności, bo byłam skazana na
śmierć i
potępiona. Poruszałam się w piekle jako dusza potępiona!!! W mocy szatana!!!
Co mnie wtedy chroniło, że tak po prostu nie zginęłam w psychozie?
To prawda, co pisze Kępiński, że psychotycy mają bardzo dużą odporność na
choroby i
urazy, których by nie zniósł zwykły człowiek. Bo to jest nie do uniesienia.
Sama dokonałam na sobie gwałtu za ojca szatana. Mój Boże, teraz byłam już w
pełni potępiona.
Ojciec Boski, Ty, Tadeuszu, potępiłeś mnie. Anka w szpitalu powiedziała mi, że
jesteś na
mnie wściekły.
Szukałam Boga - ojca, by mnie wyzwolił spod władzy szatana, bym mocniej weszła w
boskość - i tak się stało na obozie.
Do Ciebie zawsze pisałam w chorobie, kiedy zawodziło mnie ciało. I Twoje wiersze
skierowane do mnie i medytacja o samotności. To wszystko układa się w całość,
niepojęte. Nie znam się na religii, lecz jest coś takiego jak "serce Chrystusa".
I mój opór w tej sprawie - syn boży zesłany na ziemię, kuszony przez szatana.
Ojej!!!
Padaczka stanowiła również element opętania, miałam nad nią całkowitą kontrolę.
Była
mi potrzebna po to, by ojciec ziemski - profesor, mną się interesował.
I stałeś się ziemskim ojcem, któremu teraz dopieprzyłam. Ja stałam się kobietą.
Nie miałam Cię pokonać w czasie wartościowania, lecz miałam Cię przekonać, że
jestem
synem bożym, swego Boga - ojca.
A więc ja, syn - boży, miałam Matkę Boską, która czuwała, szatana - kusiciela i
śmierć,
która miała stać się spełnieniem, miałam powrócić do Boga - ojca.
Wniebowstąpienie.
Dlatego nie znosiłam Bożego Narodzenia, wolałam Wielkanoc.
Ale numer, Tadeuszu, ja rzeczywiście cierpiałam za miliony. Kiedy czytałam
Kępińskiego,
nie potrafiłam sobie tego wyobrazić jak jest to możliwe.
Popatrz, mam 32 lata. Gdyby nie było "przyspieszenia", odeszłabym za rok, jak
Chrystus.
Ta granica mego ziemskiego bytowania już gdzieś się przewija, poszukam tego.
W nocy drugiego gwałtu stałam się kobietą. Nie powiesiłam się od razu, bo babcia
z zaświatów czuwała nade mną. W domu piłam alkohol, ten cień był do przyjęcia. I
czekałam, i
pisałam "Kokainę". Tekst "Kokainy" od razu postałam wydawnictwu, jej ciężar byt
nie do
uniesienia w Królestwie Bożym. I już byłam gotowa odejść, wszystko zostało
zakończone.
W końcu przełamałam lęk i położyłam przed sobą stos dzienników, by rok po roku
przeanalizować zapis. Wyruszyłam w tę podróż zupełnie sama, nie przewidując, co
się wydarzy, co mnie zaskoczy i jakie tajemnice mego istnienia jeszcze odkryję.
R.D. Laing tak podchodzi do tej wewnętrznej podróży zwanej schizofrenią.
Człowiek
wkracza w inny świat, gubi się w nim całkowicie i pada ofiarą lęku, spotykając
się u innych
jedynie z niezrozumieniem. Jedni ludzie rozmyślnie, inni mimo woli wkraczają lub
też zostają
wrzuceni w totalną wewnętrzną czasoprzestrzeń.
Czasami ktoś po przejściu na drugą stronę zwierciadła, po przejściu przez ucho
igielne, w
krainie, gdzie się znalazł, odnajduje własną utraconą ojczyznę, ale większość
tych, którzy
wkroczyli w wewnętrzną czasoprzestrzeń, znajduje się w krainie im nie znanej,
toteż popada
w przerażenie i dezorientację.
Ludzie ci czują się zagubieni. Zapomnieli, że kiedyś tu byli, walczą z
narastającym chaosem,
uciekają się do projekcji i introjekcji. Nie wiedzą i nie rozumieją, co się
dzieje, i nie ma
nikogo, kto by ich oświecił.
W doświadczeniu utraty ego nie ma nic z patologii, ale znalezienie żywego
kontekstu dla
wewnętrznej podróży, z którą wiąże się ta utrata, może okazać się bardzo trudne.
Jest to podróż, którą przeżywa się jako posuwanie się coraz dalej w głąb, jako
cofanie się
ku początkom dziejów własnego życia, jako posuwanie się w głąb i wstecz poprzez
doświadczenie całej ludzkości praczłowieka (archetypy), a być może także wyjście
poza nie i wkroczenie w sferę istnienia zwierząt i roślin.
W tej podróży jesteśmy wiele razy narażeni na utratę drogi, dezorientację,
częściowe niepowodzenia, a nawet całkowitą klęskę, przychodzi nam przeżyć wiele
lęków i spotkać wiele duchów i demonów, które możemy pokonać lub które mogą
pokonać nas.
Zamiast szpitala psychiatrycznego potrzeba miejsca, gdzie ci, którzy w swej
wyprawie
dotarli dalej i wskutek tego mogą być bardziej zagubieni, byliby w stanie
znajdować dalszą
drogę w głąb wewnętrznej czasoprzestrzeni, jak i drogę powrotną.
Potrzebują oni ceremoniału inicjacji - przy jego pomocy i zachęcie ze strony
społeczeństwa,
ludzie, którzy byli w wewnętrznej czasoprzestrzeni i z niej powrócili, wprowadzą
do
niej następnych.
Oznacza to przedsięwzięcie podróży:
I. ze świata zewnętrznego do wewnętrznego
II. za życia pewien rodzaj śmierci
III. przejście od progresji do regresji
IV. od ruchu czasu do zatrzymania się czasu
V. z czasu doczesnego w czas eoniczny
VI. od ego do jaźni, do łona wszystkich rzeczy - do świata prenatalnego - a
następnie
podjęcie podróży powrotnej:
1. ze świata wewnętrznego do świata zewnętrznego
2. ze śmierci do życia
3. przejście od regresji do ponownej progresji
4. od nieśmiertelności z powrotem do śmiertelności
5. z wieczności w czas
6. od jaźni do ego
7. od kosmicznej fetalizacji do egzystencjalnego odrodzenia.
Być może powinniśmy zachować tę - dziś już starą nazwę, i zrozumieć ją w
znaczeniu
zgodnym z jej etymologią - schiz - pęknięty, złamany, phrenos - dusza, serce.
Doświadczenia transcendentalne, które są czasami dostępne w psychozie, to
doświadczenia
świata boskiego, które stanowią źródło wszelkich religii. Największemu
wstrząsowi ule-
gają same postawy ontologiczne. Byt zjawisk ulega zmianie, a zjawiska bytu zdają
się prezentować nam zupełnie inną twarz. Tracimy wszelkie oparcie, wszystko,
czego zazwyczaj
trzymamy się kurczowo, i nie pozostaje nam nic innego jak zaledwie parę
szczątków naszego
umysłu, kilka wspomnień i nazw, jedna lub dwie rzeczy, które pozwalają nam
zachować więź
ze światem dawno utraconym. A w tej pułapce pojawia się coś nowego - wypełniają
ją teraz
wizje i głosy, widma i dziwne kształty i zjawy.
Kiedy człowiek popada w obłęd, wówczas dochodzi do zmiany głębokiej w jego
stosunku
do wszystkich dziedzin bytu. Ośrodek jego przeżyć przesuwa się z ego do jaźni.
Czas doczesny traci znaczenie, liczy się jedynie sfera wieczności. Jednak
człowiek obłąkany jest zdezorientowany.
Ego myli mu się z jaźnią, świat wewnętrzny z zewnętrznym, naturalny z
nadprzyrodzonym.
Wygnany ze sceny bytu, teraz jest obcym, dającym nam rozpaczliwe znaki z pustki
zamieszkanej przez dziwne istoty.
Człowiek obłąkany stracił poczucie siebie, swych uczuć, swego miejsca w świecie.
Mówi
nam, że umarł. Jednakże obłąkanie nie musi być wyłącznie załamaniem. Może być
także
przełomem! Potencjalnie jest ono zarówno wyzwoleniem i odnową, jak niewolą i
śmiercią
egzystencjalną.
Egoiczne doświadczenie jest złudzeniem, stanem snu, śmierci uznanego społecznie
obłędu,
łonem, które trzeba opuścić, a więc dlań umrzeć, i z którego trzeba się
narodzić.
Człowiek, który przechodzi przez doświadczenie utraty ego, to jest przez
doświadczenie
transcendentalne, może, ale nie musi ulec dezorientacji. Jeśli traci orientację,
to słusznie może zostać uznany za obłąkanego. Doświadczenie bycia wchłoniętym
może być dla niego prawdziwą manną z nieba.
Ale również nie każdy wraca do nas z wyprawy ze świata wewnętrznego.
Mnie prawdziwie udało się przejść przez wszystkie etapy, po całkowite
odrodzenie. Miałam
szczęście, nie umarłam wtedy w październiku, stał się prawdziwy cud w medycynie,
że
przeżyłam niemożliwe. Wierzę, że musiałam tu powrócić, by powrócić z jeszcze
dalszej podróży, z moich Kosmosów, ba - z Nieba, od boskiego ojca.
Oto, Czytelniku, dalsza wspólna podróż przez moje życie, otworzyłam dzienniki na
kolejnym
roku - 19 roku życia.
Po wyjściu z Garwolina złapałam się kurczowo rozpoznania padaczki, która
maskowała
prawdziwe oblicze mego stanu ducha. Jest jakimś sensownym wytłumaczeniem moich
doznań.
Chodziłam do neurologa, brałam jakieś leki, które chwilowo łagodziły lęki i
stany napięcia.
Brałam także nadal narkotyki, zaczęłam trenować karate. Co jakiś czas
halucynowałam,
lecz to wypierałam, nie pamiętałam tego.
Walczyłam z nim - moim męskim alter ego. Cały czas w zapisie dominuje nastrój
depresyjny.
Przygotowywałam jego powolną śmierć - śmierć narkomana. Uśmierciłam go 5
stycznia
78 roku samobójczą śmiercią. Moje zmartwychwstanie? To mnie przeraziło, czułam
się
opuszczona, myślałam o śmierci własnej. Wchodziłam w różne choroby somatyczne,
było we
mnie dużo autoagresji, a także wściekłości.
Chodziłam do szkoły, była to klasa maturalna, uczyłam się bardzo dobrze, chociaż
wszystko
ciągnęłam jakby ponad ludzkie siły - narkotyki, karate, nauka, halucynacje.
W domu był już spokój, wszyscy sądzili, że nie mam już żadnych problemów, ja
sama nabrałam takiego przekonania. Wszystko odbywało się wewnątrz i nie zdawałam
sobie z tego
sprawy.
Przed samą maturą byłam bardziej zdezintegrowana, zaczęły się kłopoty z
intelektem, stałam się bardziej autystyczna, żyłam w całkowitym osamotnieniu -
jedynym bodźcem zewnętrznym był pies. W szkole trochę się mnie bali, bo nie
wiedzieli, dlaczego byłam taka zamknięta.
Niestety, pies umiera przed samą maturą, byłam w rozpaczy, dominował motyw
śmierci, osaczenia. Zmobilizowałam się i zdałam maturę. Po niej popadłam w
ogromną depresję - z przekonaniem, że jestem zdrowa psychicznie.
Zaczęłam po maturze pracę w pogotowiu ratunkowym jako sanitariuszka. Miałam
projekcję
gwałciciela, którego oswajam. To 20 rok życia. Jest nim mój lekarz. Szatan niósł
pomoc w
chorobach somatycznych, przypominał o opętaniu, byłam w jego mocy przez 10 lat,
lecz boskość zawsze zwyciężała.
W domu był już spokój, śmierć miałam w pracy, wizję szatana niedaleko. W pracy
przeżyłam
prawdziwy wstrząs, byłam przy stwierdzeniu zgonu wisielca, który jeszcze wisiał.
Marzena w Warszawie ćpała szaleńczo, słała listy, nie chciała umierać sama.
Matką była
psycholog, z którą korespondowałam. Miałam śmierć, szatana, Matkę Boską. Stale
mi brakowało Boga - ojca.
Prześladowały mnie nocne lęki, pełne udręczenia, przedzierałam się do Boga -
ojca i ciągle
coś mnie blokowało. Jeszcze nie był mój czas.
Zdawałam po raz pierwszy na studia, na psychologię - i nie dostałam się.
Zawiodłam matkę.
Wszystko robiłam cały czas na pograniczu życia i śmierci, każde działanie
wiązało się z ryzykiem choroby lub wypadku. Miałam dużo siły fizycznej dzięki
karate, pomimo wady serca.
Jedynym przyjacielem był pies, któremu się zwierzałam.
Koszmary prześladowcze, żyłam bardzo intensywnie, miałam dużo dyżurów w pracy,
treningi
karate, narkotyki, w nocy paniczne lęki. Uspokajałam się trochę, kiedy
pracowałam i
pomagałam innym. Praca sprawiała mi dużo radości.
Halucynowałam rzadko albo o tym nie wiedziałam - pająki, które zjadają się same,
ta halucynacja powróciła na koniec w szpitalu. Lekarz - szatan zakomunikował mi,
że serce nie
wytrzyma takiego trybu życia.
Wrzesień 1979 - Bóg zaczął mi się przyglądać, pojawił się motyw oczu, a raczej
boskiego
oka. Miałam kompletnie bezsenne noce, nasilały się przerażające halucynacje.
Walka syna
bożego z szatanem trwała. Miałam poczucie sterowania, kierowania przez inną
siłę. Halucynowałam szczury i smoki. Oswoiłam w sobie szatana, już nie zagrażał
mojej boskości.
Rozpacz pogłębiała się, wymykała mi się boskość - panowanie nad sercem. W
zasadzie nie
miałam żadnych kontaktów koleżeńskich, nie były mi potrzebne.
W styczniu 1980 roku znowu zaatakował szatan, przyszedł do mego pokoju,
krzyczałam i
przegoniłam go.
W lutym spotkałam się z Marzeną w Warszawie, brałyśmy bez opamiętania polską
heroinę,
przedawkowałam, poczułam, że boję się śmierci.
Zdecydowałam się ponownie zdawać na psychologię. Cały czas pojawiało się uczucie
rozdwojenia, szłam podwójnym nurtem - śmierci i rośnięcia boskiej mocy. Obniżył
się lęk przed samobójstwem.
W marcu 1980 pojawiło się pytanie, czy spalę się w ogniu piekielnym, czy wejdę
do nieba.
Wyjechałam na wczasy, serce było zupełnie przeciążone i pokazywało, że stanowi
zagrożenie, miałam bardzo silne duszności. Zaczęłam odpowiadać głosom, niestety
nie mam zapisu, jakie to były głosy.
Skończyłam pracę w pogotowiu ratunkowym i rozpoczęłam naukę. Co jakiś czas
słyszałam
głosy, ale nic z tym nie robiłam.
28 kwietnia - Są momenty, w których nie mogę się opanować, robię to, czego nie
chcę, nie
potrafię zatrzymać odpowiedzi na słyszane głosy.
Przeżywałam skrajne stany emocjonalne, depresje, silne pobudzenia, ekstazę.
Czasami spotykałam się z uczłowieczonym szatanem, walczyłam z pożądaniem.
5 maja 1980 - Ponownie widziałam piekło, duchy pokutujące domagające się, bym
tam
weszła. Halucynowałam, izolowałam się, nikt nie miał pojęcia, co się ze mną
działo.
Moja rodzina sobie trwała, każdy miał swoje sprawy. Ujrzałam zagładę świata.
Kusił mnie
ucieleśniony szatan.
Czułam, że inaczej przeżywam czas.
Zdałam na studia - lipiec 1980, i dostałam się na psychologię. Na studiach źle
znosiłam
oddzielenie od domu. Miałam przekonanie, że należy poznać zło, by zwyciężyło
dobro.
Halucynowałam sporadycznie, bałam się moich wizji. Powróciłam na treningi
karate, doskonaliłam ciało. Chodziłam rozkojarzona, ze sprzecznymi reakcjami
emocjonalnymi, o czym mówiły mi koleżanki.
Miałam elementy całkowitego wyłączenia się z rzeczywistości.
Tadeuszu, smutek ogarnia mnie wielki. Co ze mną będzie? Zawsze sobie
powtarzałam, że
wszystko jest możliwe, było to wtedy boskie, a teraz potrzebuję wiary, że
normalne życie jest możliwe.
25 lutego 1991
Tak, Tadeuszu, w nocy walczyłam z szatanem, a w dzień byłam boska. I później
byłam bardziej boska, a na koniec zawładnęła mną ciemność. I kiedy śmierć mnie
zabrała do piekieł, miałam szansę wstąpić do nieba.
Byłam dwoma synami, tym boskim i tym szatańskim na początku?
Ostatecznie Bóg zwyciężył. Kiedy nie weszłam do piekła jako Wielka Nierządnica,
poprosiłam
Boga, by przyjął moje ciało, ciało Chrystusa do nieba. To jest zakończenie,
pozostał
cały środek.
Byłam rozszczepiona od początku psychozy na dwóch synów - Chrystusa i szatana.
Na studiach pojawiła się dziewczyna, która chciała zaciągnąć mnie do kościoła.
Nie mogłam
tam iść, to ja byłam kościołem albo szatanem.
Zaczęłam siebie podejrzewać, że może jestem chora psychicznie. Zastanawiałam
się, skąd
u mnie taki brak woli życia, miewałam okresy całkowitego wycofywania się.
Istniałam jedynie na treningach.
20 listopada 1980 - Jestem skazana na samotną walkę. Nikt nie jest w stanie mi
pomóc.
Jest nicość.
W styczniu 1981 piszę, że wolę kobiety. Podejrzewałam siebie o homoseksualizm,
byłam
przecież mężczyzną.
10 marca - Chciałam sobie obciąć język, by całkowicie zamilknąć. I przyszła
obrona - Ale
chyba wtedy nie mogłabym zostać psychologiem.
26 kwietnia 1981 - Wiem, że się zabiję.
21 maja 1981 wypiłam bardzo dużo alkoholu i odwieziono mnie do szpitala w
ciężkim stanie.
Tego dnia żyłam w straszliwym napięciu. Po wybudzeniu dysymulowałam, chociaż
byłam
rozkojarzona i pobudzona. Wezwano psychiatrę, nie zgodziłam się na leczenie w
szpitalu psychiatrycznym.
Cztery dni później nadludzkim wysiłkiem zdałam kolejny egzamin w karate, na
następny
pas.
Miesiąc później zdałam bardzo dobrze egzaminy kończące I rok studiów. Wcześniej
pojawiła
się chęć obcięcia ucha, musiałam mocno halucynować. Nie potrafiłam tego ocenić.
12 czerwca 1981 - Przeszłam w boskość, przecież śmierć mnie nie dotyczyła.
Chciałam
objąć miłością wszystkich ludzi. Miałam momenty krytycyzmu. W rzeczywistości
przecież
mnie nie ma.
Pojawiło się także uczucie nienawiści do ludzi. Miłość i nienawiść - syn boży i
szatan ścierali
się najmocniej.
Skończyłam 22 lata.
W wakacje ponownie pracowałam w pogotowiu ratunkowym. Odwiedziła mnie Marzena,
śmierć była oddalona, nie brałam narkotyków. Miałam poczucie bezkresu.
W sierpniu 1981 musiałam mocniej halucynować, lecz tego nie różnicowałam z
rzeczywistością.
Halucynacje stały się realnością. Pojawiły się ponowne kłopoty z sercem - wada
serca
prowadziła do niewydolności oddechowej i lekarz - szatan sugerował, ze muszę się
poddać
operacji serca w ciągu roku.
Przeżywałam takie stany napięcia, że sama zdecydowałam się na neuroleptyk. Mój
brat
wziął ślub, to jakby mnie nie dotyczyło, nie odczuwałam żadnych emocji
negatywnych czy
pozytywnych.
1 września 1981 miałam konsultację kardiochirurgiczną w Katowicach. Lekarz
stwierdził,
że nie jest mi potrzebna operacja zastawki. Natychmiast wyjechałam na obóz
karate, mimo to, że nie wolno mi było stosować żadnych wysiłków.
II rok studiów.
Miałam poczucie rozsypania się, żyłam w nieustannym panicznym lęku, nie można
było
złapać ze mną kontaktu. Wyjaśniałam to sobie padaczką. To bzdura, problemu
padaczki nie
ma. Była jedynie urojeniem. Nie wiedziałam, co się dzieje na zajęciach. Na
szczęście dla
mnie, wprowadzono stan wojenny. Wróciłam do domu i zaczęłam cierpieć za
miliony!!!
Tadeuszu, Tadeuszu, to niepojęte.
Cały czas siedziałam w domu sama, czytając Dostojewskiego. W czasie świąt Bożego
Narodzenia
ojciec ponownie się upił. Wybaczyłam mu jako Chrystus.
7 stycznia 1982 - Jak to jest w tym moim Królestwie? - Miałam silną potrzebę
uwolnienia
się. Piszę - Chyba jest jakaś reakcja łańcuchowa, która zaczęła się w
dzieciństwie, a biegnie
donikąd.
Patrz, Tadeuszu, sama sobie napisałam Biblię, mimo że jej nigdy nie czytałam.
Jednak boję
się, że tego nie uniosę.
I dalej rok 1982.
Obsesyjnie powracałam do Małego Księcia i powrotu na swoją planetę. O tyle jest
to zadziwiające, że dziennik jest pozornie normalny, lecz teraz już widzę i
odczytuję tak wiele. I są jasne komunikaty o szaleństwie i bardzo zakamuflowane.
Miałam potrzebę wyznawców, bardzo ukrytą. Rosło we mnie poczucie mocy i siły.
Potrzeba dopełnienia losu.
Skończyła się przerwa dla studentów, trzeba było powrócić na uczelnię. Byłam
oszołomiona
nowymi rygorami stanu wojennego, byłam jednak ponad to. Powróciłam na treningi
karate,
ale już nie potrafiłam poddać się posłuszeństwu i rygorom. Nie chciałam
wykonywać
poleceń. Przy próbie twardości - jest to silne uderzenie w przeponę - miałam
przekonanie, że nie można ruszać "tego ciała".
Wierzyłam, że idę droga do wyzwolenia. Zaczęłam dobrze funkcjonować, zaliczyłam
egzaminy, rozmawiałam więcej z ludźmi, tylko że moje ciało "nie żyje".
24 maja 1982 - Ponownie po alkoholu byłam w szpitalu. Walczyłam z lekarzami przy
próbie
ratowania mi życia. Nie pamiętam momentu przejścia w załamanie. Rano uciekłam ze
szpitala.
Byłam urojeniowo nastawiona, wydawało mi się, że przyglądają mi się na ulicy,
osaczają.
Żyłam w tak silnym lęku, że szukałam pomocy u psychologa. Byt to kolejny ziemski
ojciec,
który jednak zagrażał, bo chciał wejść w świat emocji, więc przestałam
przychodzić na spotkania.
22 czerwca piszę - W moim świecie są już tylko cienie. Intelekt rozwijał mi się
wspaniale,
napisałam bardzo dobre prace semestralne, zaskakiwałam wykładowców analizami.
Skończyłam 23 lata.
29 czerwca - Wszystko i tak będzie cmentarzem.
Śniłam lub halucynowałam, że obcinają dzieciom główki siekierami, pełno krwi
wokoło.
19 lipca - Nie chcę być sterowana, kontrolowana, osaczana. Mam wybrać. Wybrać!
23 lipca - Mam być osobą, mam ujrzeć sens i koniec. Żegnajcie wszyscy znajomi
ludzie.
Mnie dla was nie ma. Istnieje tylko ciało w pewnej korelacji ze światem. A ja
jestem u siebie - to wszechmocne poczucie wolności.
2 sierpnia 1982 - Czuję, że To jest blisko mnie, bardzo blisko. Krąży wokół
mnie, dotyka
moich zmysłów, ale jest pozazmysłowe. Mam wolność, która mnie unosi ponad innych
ludzi. - Za to nocami zakrada się lęk, halucynacje stają się silniejsze, ogarnął
mnie chaos w walce
dobra ze złem.
Wyjechałam do Warszawy, do Marzeny i ćpałyśmy szaleńczo. Po narkotykach zaczęłam
nowy rok studiów.
III rok studiów.
Terapeuta wyczuł, że coś się we mnie dzieje, zacytował mi wiersz Bursy o poecie,
który
cierpi za miliony. Wywołało to we mnie jedynie spazmatyczny płacz i reakcję
ucieczki.
Na studiach zaczęła się psychologia kliniczna. Testowałam samą siebie - każdy
test wyrzucał
diagnozę: schi z depresją. Przestałam wierzyć w rzetelność testów
psychologicznych. Odczuwałam potrzebę odkupienia win. Na zajęciach powiedziałam,
że osobowość to ja. Weszłam mocno w naukę, patologia stała się moją pasją,
czytam wszystko w bibliotekach. Był to rok względnego spokoju.
9 listopada 1982 Dlaczego rozmawiam tylko z sobą lub Małym Księciem lub
Nieistniejącym?
22 listopada - Kim jestem, że muszę tak cierpieć?
23 listopada - Odejść, popełnić samobójstwo, przekroczyć w końcu tę granicę.
Koleżanki
ze studiów usiłowały coś zrobić, mówiły, że nie można żyć w takiej izolacji.
Odczuwają lęk
przede mną.
18 grudnia - Ludzkość jest mi miła sercu. Nie mam duszy, wszędzie jest tylko
moje ja.
6 stycznia 1983 - Narkomania zaczyna się od głodu miłości - ojciec ponownie się
upił, to
wyzwoliło chęć zabicia go. Miałam poczucie rozdwojenia, ale zaprzeczałam
istnieniu choroby.
7 lutego - Mam poczucie wolności i nieistotności czasu.
10 lutego - Byt to moment wielkiego krytycyzmu, byłam sama w pustym hotelu w
Sopocie.
Piszę - Moje życie to jedna wielka pustka uczuciowa, która powoduje, że działam
destrukcyjnie.
Nie umiem nawiązać kontaktu uczuciowego z drugą osobą. - Powiedziałam o tym
morzu.
Znowu zaatakował szum, chorowałam, to dawało mi poczucie jakiegoś
bezpieczeństwa.
Wierzyłam, że obserwują mnie ludzie.
5 marca 1983 - Wolność, a może po prostu śmierć, koniec końca. Samotność.
Początek
wielkiego milczenia. Żyję pod kloszem, cierpienie, brak kontaktu - wszędzie
widziałam zło, w
sobie, w innych ludziach, dopadały mnie stany wielkiego pobudzenia. Na zewnątrz
się mobilizowałam, ukrywałam przeżycia.
26 kwietnia - Jak poradzić sobie z dążeniem do mocy?
Mieliśmy trening interpersonalny na studiach, dostałam komunikaty od grupy, że
na zewnątrz to maska, a w środku prowadzę wielką walkę wewnętrzną, że jestem
taka samotna w tłumie. Mówili mi, jak zaskakują ich moje zmienne zachowania. I
smutek, jaki mnie ogarnia, jest dla nich nie do przebicia.
Stale pojawiał się motyw, by zginąć z rąk innych, tak jak w aborcji i jak
Chrystus.
4 maja ponownie upiłam się ze świadomością, że będę reanimowana. Stały element
śmierci
i zmartwychwstania.
Dowiedziałam się o śmierci Marzeny, postanowiłam napisać "Pamiętnik narkomanki".
Walczyłam w samotności z wizjami, w lęku.
W domu nikt niczego nie zauważa, przecież bardzo dobrze zakończyłam III rok
studiów.
Jest OK i nie może być inaczej.
Skończyłam 24 lata.
Wyjechałam na praktykę do szpitala psychiatrycznego do Branic, na oddział
odwykowy,
tam funkcjonowałam spokojnie, miałam tylko niejasne poczucie odmienności w
stosunku do
moich koleżanek. Potem pojechałam do sanatorium, lekarz twierdził, że stan mego
serca jest
zły. W tajemnicy, w lesie, trenowałam karate. Chciałam w lesie odnaleźć polanę,
początek
nowego życia, znowu miałam przekonanie, że jestem kimś wyjątkowym.
Już każdy powrót do domu wyzwalał głęboką depresję, silne napięcie psychiczne.
Nazywałam
swój pokój Moim Królestwem.
W sierpniu 1983 kończę pisanie "Pamiętnika narkomanki".
1 września 1983 przedawkowałam narkotyk - Poczułam się dzisiaj blisko śmierci.
Może
jeszcze nie śmierć, ale zanikanie krążenia. Wystraszyłam się. - Ponowne
zmartwychwstanie.
16 września - I serce ożywiło się. Olśnienie, że tak miało być. Do tej pory. -
Weszłam na
szczyty boskości.
IV rok studiów.
Tadeuszu, wiem, kim byłam. Kim teraz jestem? Jaką niesamowitą tajemnicę skrywały
te
dzienniki. Codzienny zapis psychozy i zdrowia. Kosmos i trochę ziemskości.
Tadeuszu, o mało nie zginęłam w psychozie. W końcu by mi się to udało. Trzy lata
temu
jechałam na obóz pokonana przez szatana i mogło się zdarzyć wszystko. Uratowałeś
mnie na
te lata, podniosłeś na szczyt boskości.
Październik 1983 - Odbywałam praktykę w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu.
Byłam
na oddziale chronicznych schizofreników z grupą ze studiów. Jest to szpital, w
którym byłam
hospitalizowana w 16 roku życia, powróciły pewne wspomnienia, ale je wyparłam.
10 października - A może to już nie jest obłęd, to moje przeżywanie świata? -
Halucynowałam, tkałam misternie urojenia w zasadzie na każdego człowieka, który
był w jakiś sposób bliski mi emocjonalnie oraz pracowałam na praktyce, bawiłam
się z kolegami, byłam pozornie spokojna, z dużą wiedzą na temat chorób
psychicznych, lubiana przez wykładowców i koleżanki. Dwie Basie, które stale
działały naprzemiennie.
25 października - Stoję nad grobem, ale widzę, że dół jeszcze nie został
wykopany - podałam na zajęciach temat pracy magisterskiej o syntonii u
schizofreników. Odczuwałam tęsknotę za wyidealizowaną matką.
28 października - Mam wrażenie, że muszę się spieszyć, bo niewiele czasu mi
pozostało -
miałam uczucie całkowitego ziemskiego osamotnienia.
14 listopada - Żyć trzeba, być trzeba. Tylko dlaczego, no dlaczego to wszystko
trzeba? J a
i J a i J a i J a, obok mój cały świat.
W listopadzie 83 miałam coraz częściej symboliczne sny, w których Bóg zsyła na
mnie
anioła i szatana, a także byłam kochanką szatana. Sny wywoływały szalone
napięcie, tak że
zgłosiłam się do psychiatry i dostałam neuroleptyk, który brałam bardzo krótko.
14 grudnia - Sądzę, że jestem w takim granicznym punkcie, między normą a jakimś
stanem
psychotycznym - lęk był koszmarny, halucynowałam i bałam się swoich wizji,
chciałam nazwać nienazwane.
Miałam wrażenie, że zjadam się od środka, tak jak te pająki. Rok 1983 kończyłam
w
ogromnym cierpieniu z motywem katastrofy, kata, wyroku śmierci.
Poznałam na IV roku studiów Ewę, w dziennikach jeszcze wypierałam tę znajomość.
Jest
ona w moim wieku, prowadziła zajęcia z psychologii klinicznej. Żyła w jakimś
układzie z kochankiem i rozbijała swoje małżeństwo. Mąż nie był w stanie
zaspokoić jej seksualnie. Doszło pomiędzy nami do pierwszych zwierzeń.
1 stycznia 1984 - Halucynowałam całą noc, rozmawiałam z duchem Rafała Wojaczka,
który
miał schi i popełnił samobójstwo. Przekazał mi posłanie pisania.
Halucynacje się nasilały, wynika to z zapisu, ponownie goliłam głowę, miałam
stany pobudzenia, nikt się nie orientował, co się ze mną działo. Chodziłam do
psychiatry, ale nie potrafiłam mu niczego powiedzieć, nie rozumiałam swego
stanu.
29 lutego - Ojciec ponownie upił się i zaczął znęcać nade mną. Doznałam szoku i
rzuciłam
się na niego, czując, że moja boskość po ataku na ojca została naruszona.
12 marca - Sny, mary, cmentarze i śmierć, przeczucie, że już czas na mnie, a ja
nie jestem
przygotowana, mimo że trwałam w śmierci od dawna. Popadałam w stany ekstazy. Ewa
powiedziała, że boi się mnie takiej.
Kwiecień - Ewa cały czas projektowała na mnie mężczyznę, którego chciała zdobyć.
Pojechałam na trening interpersonalny z grupą ze studiów, powiedziałam
terapeutom, że
podejrzewano u mnie schizofrenię, pozwolili mi robić to, na co miałam ochotę.
28 kwietnia - Mojemu ciału jest tu dobrze. Dostaje jogę, medytacje. Jestem obok
ciała,
unoszę się nad nim.
8 maja - Uciekasz, wciąż uciekasz przed własnym cieniem, który i tak siedzi ci
na karku. I
wciska w niemożliwość.
15 maja - Żyję tak, jakby wisiał wciąż nade mną zaległy wyrok śmierci, który
sama na siebie wydałam.
Zaliczyłam bardzo dobrze IV rok studiów, skończyłam 25 lat. Lipiec 1984 - Miałam
praktykę
na neurologii, na tej samej, gdzie reanimowano mnie kilka razy. Testowałam
pacjentów i
byłam spokojna w pracy. Mieszkałam w akademiku i tam przeżywałam stany
ostateczne i
agonalne. Wyznaczyłam sobie datę śmierci na koniec lipca, po zakończeniu
praktyki.
16 lipca - W wierszu napisałam: więc idę / idę tam gdzie chcę iść / w ramionach
czułych /
w twoich ramionach / ze swoim bólem / i z bólem pozostałych.
19 lipca - Przygotowałam sobie leki do otrucia, lecz serce powiedziało "stop". 5
sierpnia
- Moje życie to jedno wielkie, nie dokończone samobójstwo. Poszłam do
psychiatry, byłam
bez kontaktu, kazał mi przyjść za kilka dni, bratam neuroleptyk. Zaczęłam
rozdawać rzeczy,
głównie książki i ubrania. 22 sierpnia - Teraz wiem, że mogę popełnić
samobójstwo w każdej
chwili.
28 sierpnia upiłam się w Katowicach, nie byłam już w stanie przetrzymać żadnej
eskalacji
napięcia. Wybudziłam się ponownie na neurologii i tym razem nie uciekłam,
zgodziłam się na
badania i pozostanie dłużej w szpitalu. Personel traktowałam urojeniowo, ale
pozwoliłam być
w ich mocy. Rodzina była zaskoczona, ale nikt mnie o nic nie pytał.
Po powrocie ze szpitala ogarnęło mnie Wielkie Milczenie Kosmiczne - musiałam
mieć tragiczne, wręcz agonalne noce pełne halucynacji, o jakiej treści nie wiem,
nie ma zapisu. V rok studiów.
Rozpoczęłam ostatni rok nauki "granicznie wycieńczona". Pisałam pracę
magisterska,
badałam pacjentów w szpitalu psychiatrycznym. Na uczelni nie było wiele zajęć,
dojeżdżałam
na nie z domu, wyprowadziłam się z akademika po konflikcie z koleżankami.
6 listopada spotkałam się z Ewą w jej domu. Opowiedziałam o gwałcie, ona
opowiedziała
o swoim, ją zgwałcił dziadek.
20 listopada - Noce agonii i rozpaczy. Napisałam opowiadanie "Schizo simplex",
które ukazało
się w "Okolicach". To mnie uratowało przed samobójstwem, czułam się oczyszczona.
Noc, 26 lutego 1991.
Tadeuszu, te noce spędzone na rozmowie z Tobą w całkowitej samotności, listy
pisane do
Ciebie, które pomagają mi w analizie choroby. Teraz dopada mnie pytanie, czy
psychoza naprawdę się skończyła, czy nie powróci. Jeżeli już raz potrafiłam
wejść na tę drogę, i to całkowicie do końca, czy to się nie powtórzy.
Kiedy czytam moje dzienniki, to są w większości normalne, chociaż są różne
okresy, okresy
całkowitego rozbicia myślowego - rozkojarzenia i dezintegracji. Milczenie
ratowało mnie
przed szpitalami. Dysymulowałam na każdym kroku, aż tak się zapętliłam, że przez
ostatnie
dwa lata nie miałam żadnego poczucia choroby, wręcz odwrotnie, poczucie pełnego
zdrowia.
Akt pozbawienia się dziewictwa, czym był? Był stosunkiem z szatanem. Kiedy się
pierwszy
raz okaleczyłam mając 15 lat, wbiłam sobie nóż w brzuch, chyba już wtedy
chciałam pozbawić się jajników, a także Chrystus miał przebity na krzyżu bok.
Boże, co za koszmary. Dlaczego aż tak okrutna jest psychoza, dlaczego aż tak?
Czy to kiedyś opiszę? Nie wiem, to mnie przeraża, Tadeuszu. To nie wstyd, to
jest zbyt
tragiczne, może później będzie inaczej. To wszystko jest zbyt świeże, zbyt
aktualne.
Ginekologia była piekłem, do którego weszłam na koniec. Ostatnim piekłem, które
ujrzałam
na ziemi - wiesz, ile dziennie dokonuje się aborcji - wycina się płody, jak
obcina się paznokcie, 10 minut i po wszystkim. I chyba chciałam ulecieć ponad
piekło do nieba. Nie dałam się matce - śmierci i piekłu.
Jedno jest dla mnie pewne, była psychoza przez 19 lat. Niestety była. Ile
okresów niepamięci, przecież halucynacje były rzeczywistością, i urojenia.
Czy mogę w ogóle pracować z ludźmi jako terapeuta? Czy to jest w ogóle wskazane?
Przebijam się przez tyle twierdz nieświadomości.
Tadeuszu, czy w ogóle jest możliwe wyjście z chronicznej psychozy? Przecież
rozpadłam
się do końca, do absolutnego końca.
A teraz dalej dzienniki:
12 grudnia 1984 - Czuję, że jestem inna nawet od tych innych. Trzeba głosić
swoją prawdę.
Kończy się rok moich narodzin i śmierci, przepowiadam sobie przyszłość, a ona
się
sprawdza.
5 stycznia 1985 - Odkrywam siebie, a droga wciąż daleka, bardzo daleka, mimo że
blisko
śmierci.
8 stycznia - Jestem szalona, ale w moim szaleństwie jest jakaś metoda,
niesamowita, która
wszystko trzyma w kupie.
11 stycznia - Poszłam daleko w głąb siebie, w straszliwy labirynt i oślepłam tam
wewnątrz,
i już niczego nie uda mi się zobaczyć ponad to, co już zobaczyłam. I widziałam
samotność,
smutek i wielki żal. I chwilę radości, która nie należała do mnie.
13 stycznia - Wiem, że nigdy nie zaznam spokoju. Nie wiem, kiedy odejdę. Chcę
wiedzieć,
zanim odejdę. Kiedy skończy się czas, będę odpoczywać. Kiedy skończy się mój
czas.
22 stycznia - Prościej zrozumieć czwarty wymiar niż moje rozłączenie - znowu był
to tydzień
agonii, myśli samobójczych. I moment kolejnego zmartwychwstania - urodziłam się
1
lutego 1985 r.
13 lutego - Kiedyś trzeba będzie unicestwić powlokę cielesną - powróciło
przekonanie, że
jestem martwa, byt to okres od ukrzyżowania do zmartwychwstania.
16 lutego - Lęk, który jest wszechegzystencją, natchnieniem - moje kontakty z
Ewą są sporadyczne, miała nowego kochanka, a ja żyłam pomiędzy jednym a drugim
niebytem.
W marcu ujrzałam biblijne obrazy z życia ludzkości, mimo że nie znałam Biblii.
Miałam
świadomość końca i przemiany.
W maju 1985 skończyłam pisanie pracy magisterskiej. Pomimo przeżywania
kosmicznego
napięcia, udało mi się nad nią pracować.
16 czerwca - Jak to się dzieje, że milcząco wyrażam zgodę na przypisywanie mi
win, których
nie popełniłam?
W lipcu ukazało się pierwsze wydanie "Pamiętnika narkomanki", co mnie uspokoiło,
nie
miałam obsesyjnych myśli o śmierci. Ujrzałam zagładę świata.
W sierpniu chciałam podjąć pracę na oddziale psychiatrycznym w Częstochowie, ale
ordynator nie chce mnie przyjąć z powodu mojej choroby, o której wie. To mnie
wprowadziło w stan głębokiej depresji. Postanowiłam podjęć prace w Lublińcu.
Nawiedziły mnie gwałtowne halucynacje, znowu odwiedził mnie duch Rafała
Wojaczka.
Odczuwałam bycie w Lublińcu jak na wygnaniu!!!
17 sierpnia - Jestem mocą - miałam nową matkę - była nią moja szefowa na
oddziale. I
był chłopak, pacjent ze schi, twierdził, że jest czartem, słaby, bezbronny, na
pograniczu katatonii.
Nie zagrażało mi nic.
Zapragnęłam głosić prawdę! - miałam spotkanie autorskie z młodzieżą. Działałam,
miałam
poważne problemy ze snem, sama określałam swój stan jako submaniakalny,
napisałam -
idę drogą prawdy. Niosłam w sobie "poświęcenie". Uciekałam w somatykę, miałam
chroniczne anginy, cały czas pracowałam na maksymalnych obrotach.
Żyłam w całkowitym uniesieniu, przekonana o zdrowiu psychicznym.
24 października - Miałam sen, że będę żyła 31 lat, i tak by się stało. W tym
czasie prawie
nic nie jadłam, miałam anemię. Dopiero kiedy wracałam do domu, zaczynałam jeść.
Cały
czas halucynowałam. Głosy mnie prześladowały, ścigały.
Tadeuszu, dobrze, że mogę Tobie to wszystko opowiedzieć.
12 grudnia - Myślałam o moich pacjentach, co się dzieje, że oni cierpią za
miliony, jaki
naprawdę jest ich świat, kim są, resztki umownej osobowości, z czym się
zmieszały, dokąd
uleciały, w jaki sposób się rozpadają. Czym naprawdę jest defekt w schizo?
Przejściem w inny wymiar czasoprzestrzeni? Moja osobowość także się rozpada.
Moje ciało się rozpada. Kim jestem pomiędzy schizofrenikami a personelem, bliżej
którego końca?
14 grudnia - Bo nie wystarcza dla mnie tylko urodzić się i umrzeć, muszę zbyt
często umierać.
Majaki sprawdzają się, spełniają. Dokąd sięgają, gdzie są ich granice? Do
momentu
absolutnego samounicestwienia.
1986 rok - Żyję ich światem, a może to mój świat - znowu głoszę prawdę, nauczam.
6 stycznia - Nie mogę pisać. Czuję, że moja dłoń jest mi obca. Jest nas teraz
dwie (dwóch).
Ciało i to "coś" ponad nim.
Halucynowałam, widziałam płonące miasta, widziałam apokalipsę. Miałam poczucie
osaczenia,
znowu nastąpił okres "manii", lęki się nasiliły do granic wytrzymałości.
18 lutego - Do jakiego stanu trzeba dojść? Do środka siebie, w sobie i obok
siebie z sobą.
Trzeba iść dalej z pokorą zwycięzcy, kiedy nie ma zwyciężonych.
20 lutego w "Na Przełaj" ukazał się o mnie reportaż pt. "Zmartwychwstanie". W
pracy
wszystko stało się jasne dla personelu, byłam dla nich ćpunką, degeneratką.
Tadeuszu, jak to można było utrzymać w tajemnicy? Powoli narastały urojenia
prześladowcze
wywołane realną sytuacją. Personel, głównie salowe i pielęgniarki, był przeciwko
mnie.
Wiesz, Tadeuszu, byłam zawsze mocno urojeniowa. Wtedy jeszcze opowiadałam o tym
psychiatrom, lecz zawsze urojenia były tak zwarte, że były odbierane jako
rzeczywistość.
Byłam nieustannie ścigana, prześladowana, czyhano na moje życie.
15 marca - Listy, telefony, spotkania. I zbyt mało czasu dla siebie. I zbyt duży
ciężar sławy.
Moje Królestwo jest pełne lęku - miałam coraz więcej wyznawców i coraz więcej
wrogów.
1 kwietnia - Brakuje mi tego jednego miejsca, dlatego nie mogę się odnaleźć.
1O kwietnia - Doświadczyłam w nocy stanu rozszczepienia osobowości, czułam, że
nie istnieję.
Byłam ponad światem, daleko.
1 maja - Odrzucenie i brak ciepła w dzieciństwie to początek.
Tadeuszu, już wtedy wiedziałam, ale nie potrafiłam tego przyjąć do siebie.
1 czerwca - Czas umierania, czas dojrzewania do śmierci. Czas rozpaczy i
nadziei. Czas
wolności i odpowiedzialności. Czas istnienia.
5 czerwca - Śniłam, że zakonnicy w kościele składali mi śluby.
22 czerwca - Czy tylko w chorobie psychicznej można dojść do najgłębszych
pokładów
nieświadomości, w stronę minus nieskończoności?
Skończyłam 27 lat.
W lipcu 1986 nasiliły się urojenia prześladowcze i odnoszące. Kiedy wracałam do
Lublina,
czułam się na ulicy jak małe zwierzątko, któremu grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo, żyłam w bardzo silnym napięciu, miałam koszmarne problemy z
koncentracją uwagi, przyspieszony tok myślenia, poczucie skrajnej
depersonalizacji, pracowałam w poczuciu, że jestem oddzielona od pacjentów
szklaną szybą. I stale halucynowałam.
Tadeuszu, stale o to pytam, jak to możliwe, że tak żyłam i nikt się nie
zorientował.
Odczuwałam dotyk postaci, która mnie odwiedzała.
25 lipca - W nocy była burza, a ja złapałam piorun w dłoń. - Nasilały się
urojenia, które
ślicznie dysymulowałam, i halucynacje. Przeżywałam stany ekstazy, nie
wytrzymywałam tego i przez jakiś czas brałam leki od psychiatry.
22 września - Schizofrenikom łatwiej żyć w swoim świecie niż tutaj. A jednak ich
świat
urojony jest pułapką bez wyjścia. Są w nim już tylko koszmary.
18 listopada - Świat urojony to znowu ja. Czasami wydaje mi się, że to już jest
blisko, a
ponieważ jest urojone, nigdy przybliżyć się nie może. - Był to chyba największy
krytycyzm w
mojej chorobie. - Gdybym włączyła w mój świat urojony świat moich pacjentów, a
ja stałabym się metaurojeniem?
10 grudnia - Odwiedziłam Ewę, byłam u niej przez kilka dni, rzeczywiście
wyglądało to
jak małżeństwo, nie było jeszcze seksu, była dyskretna gra erotyki. Każde
spotkanie z nią
wprowadzało mnie w stan szczególnego napięcia. Razem piłyśmy dość dużo alkoholu,
to pomagało mi rozluźnić się, znosić jej agresję.
24 grudnia - Najbardziej nie lubię łamania się opłatkiem - to ten element
samozjadania,
jako Chrystus nie mogłam przyjmować komunii.
1987 rok.
14 stycznia - Odpływam coraz częściej i mocniej. Mogę siedzieć wpatrzona w jakiś
punkt i
zrywam kontakt z rzeczywistością. Dziwny to stan.
17 stycznia - Siedząc w kinie poczułam rozdwojenie osobowości. Walkę wewnętrzną
dobra
i zła. Gdy jest we mnie więcej dobra, chyba rośnie zło, by zrównoważyć siły.
19 stycznia - Na konferencji w pracy (wśród 10 psychiatrów) znowu nie byłam ja
albo były
nas dwie, gdy patrzyłam na tłum przed sobą, miałam coś zrobić, by zwalić tę
ścianę przede
mną. Krzyknąć, uciec. Moje ciało chciało się poruszyć nienaturalnie, ale
powstrzymałam je.
21 stycznia - Miałam wizję walącego się kościoła, pytałam siebie, czy to ja
czuwam, czy
Bóg. Już nie potrafiłam pracować, żyłam w oszałamiającym lęku. W pracy grałam z
pacjentami w ping - ponga z pragnieniem wyzwolenia się do końca.
Zostałam w pracy sama, moja szefowa poszła na operację tarczycy. Miałam 110
pacjentów,
za których odpowiadałam z dochodzącym lekarzem. Było to już dla mnie za dużo.
Wtedy
właśnie mocniej we mnie uderzył personel. Popadłam w głębszy konflikt z siostrą
oddziałową
i salowymi, stanęłam w obronie poniżanej przez nich pacjentki. Personel wziął,
odwet, szykanowali mnie, twierdzili, że kradnę leki z oddziału, podburzali
przeciwko mnie pacjentów.
W marcu nie wytrzymałam tego, poszłam na zwolnienie lekarskie i szukałam pracy w
Częstochowie.
8 marca - Dlaczego ingerować, jeżeli ktoś wybrał schizofrenię?
18 marca - Mylą mi się dni, miesiące, lata - byłam mocniej rozkojarzona, trudno
było nawiązać ze mną kontakt, nacisk społeczności w Lublińcu był nie do
uniesienia.
24 marca - Odrzuca mnie kolejna matka - psychiatra, czyli moja szefowa. Woli,
bym odeszła z pracy, niż by trwał konflikt na oddziale. Miałam poczucie winy, że
zostawiłam schizofreników samych z psychopatycznym personelem.
1 kwietnia - Zaczęłam pracę na neurologi i wróciłam do domu. Miałam już śmierć
wszędzie,
cały czas halucynowałam, w pracy byłam spokojniejsza. Oczywiście niczego nie
byłam
świadoma, byłam przekonana, że jestem zdrowa psychicznie.
19 maja - Pojawia się motyw śmierci w 33 roku życia. Lekarz kardiolog
powiedział, że za
pięć lat mogą mnie operować, od razu sądziłam, że nie przeżyję operacji. Na
razie śmierć
zabierała innych, a ja działałam "z misją" tutaj.
Lęk przychodził wieczorem, wycofałam się z życia publicznego, odmawiałam
wszelkich
spotkań autorskich. Nocami dotykała mnie moja śmierć.
18 czerwca - A mnie w głowie poezja i misterium umierania, dzisiaj byłam daleko,
odpływałam nieobecna, oczekująca na srebrny deszcz i ulotny zapach porannych
kwiatów.
Skończyłam 28 lat.
27 lipca - Jadąc tramwajem, miałam wrażenie, że życie i ludzie przesuwają się
obok mnie
tak, jakbym była w szklanej kuli. Jechałam i nawet ludzie stojący obok mnie byli
za szklaną
szybą. Byłam bardzo daleko i to mnie zupełnie nie dotyczyło. Czułam przejmującą
samotność.
W sierpniu pojawiła się tęsknota za spotkaniem z Bogiem - ojcem. Halucynowałam,
były to
jakieś obrazy z przeszłości ludzkości. Na obozie młodzieżowym, gdzie byłam
terapeutką, obdarzałam miłością.
30 sierpnia - Mogę już tylko poświęcić się dla innych lub odejść - melancholia,
koszmary,
pytanie o sens życia, powrót do pracy po wakacjach i całkowita izolacja.
Widziałam duchy
różnych ludzi.
Październik - A zdawało mi się, że jestem radością życia. Na powierzchni. W
środku wielka
czerń, ogień, który jeszcze mnie trawi.
25 października - Koszmary nocy, demony, diabły, urojenia prześladowcze. Czy to
realne?
Cały czas halucynowałam, Tadeuszu, nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak mi się to
udawało
ukryć? To mnie najbardziej intryguje.
Grudzień - Marzyłam, by poruszać się z prędkością światła, by być falą. A także,
by przekroczyć prędkość światła, być w świecie antymaterii.
1988 rok.
Rzeczywistość była już zbędna, przeszkadzała.
Styczeń - Czuję, że jestem osaczona, a jeszcze muszę grać normalną, zdrową.
Bywam na
innych planetach, wszystko wokół mnie zmienia się, słyszę głosy szeptające mi w
uszach.
Teraz wiem, Tadeuszu, że mój mózg jest idealnie zdrowy, wykazało to badanie
komputerowe, był jedynie w niewielkim obrzęku, co jest naturalne w czasie
agonii.
Tonęłam we własnym lęku. Jestem realna, a jednak ponad ziemskie wymiary,
oszalałe morze
niepokoju wewnątrz.
Maj - Nie chcę pamiętać mego dzieciństwa, które było koszmarem.
Uważałam, że nie mogę pomagać ludziom, rozmawiałam z Kosmosem, stamtąd
nadchodziła
nadzieja.
Czerwiec - Przygotowywałam się do obozu w Jastrzębiej, skończyłam 29 lat.
Wcześniej
spędziłam z Ewą 10 dni. Cały czas Ewa była agresywna wobec mnie i swojego synka.
Nie
umiałam się przed nią obronić.
W lipcu byłam na stażu do specjalizacji na neurologi w Katowicach. Miałam słaby
kontakt
z rzeczywistością, mechanicznie testowałam pacjentów. Jeździłam często do
Gliwic, do Ewy.
Ewa mnie kusiła i od razu zgodziłam się na współżycie, chciałam tego, to było
jak opętanie.
Było dużo alkoholu, ona stale mi opowiadała o swoich kochankach. Uderzyła w
końcu we
mnie, kolejnego kochanka. Kiedy skończyłam staż w klinice, planowałam popełnić
samobójstwo, lecz wiedziałam, że będzie obóz, i miałam nadzieję, że tam coś z
tym zrobię. Mimo że uważam homoseksualizm za normę, miałam straszliwe poczucie
winy.
We wrześniu na obozie udało Ci się mnie podnieść, zwłaszcza po wartościowaniu.
Byłeś i
czuwałeś nade mną. Było mi Ciebie mało i bałam się Ciebie panicznie. Toczyłam
kosmiczną
walkę w sobie. Pozwoliliście mi wejść w rolę terapeuty. Stale się bałam, że
Ciebie zawiodę.
Na pewno wierzyłam, że jestem zdrowa psychicznie. Powiedziałeś mi, że narkomani
mają
problem z ciałem, wycofałam się z tego komunikatu. Wyjechałam z obozu uratowana.
Byłam
całkowitą boskością na ziemi.
Wszystko układa się w całość, całość schizofrenii paranoidalnej.
W październiku dostałam od Ciebie wiersze i esej o samotności. Po obozie
spotkałam się z
Ewą, pragnęłam jej pomóc, ale nie wiedziałam, że to niemożliwe. Powoli
zaczynałam bronić
się przed jej agresją. Zaczęłam ją sobie analizować. - Obie w młodości
zostałyśmy skrzywdzone przez mężczyzn. Ja poszłam w agresję do wewnątrz, w
narkotyki, ona w agresję na zewnątrz - zdobywanie i porzucanie mężczyzn.
Ukazało się drugie wydanie "Pamiętnika".
14 października - Obdarzam ludzi miłością, ona mnie rozpiera, wypływa ze mnie,
spływa
na innych jak najcudowniejszy balsam. To lek na cierpienie, przemijanie,
samotność.
22 października - Żyję na krawędzi dwóch nierealnych światów, z małą wyspą,
dzięki której
mam kontakt ze światem - sądzę, że ludzie obawiają się we mnie siły. Ponownie
chciałam
obciąć sobie język, by całkowicie zamilknąć.
W listopadzie halucynowałam upadki kolejnych kultur ludzkości. Miałam poczucie,
że coś
się ze mną zaczyna dziać, nie przyjmuję tego do świadomości. Miałam obsesje, że
jestem całkowicie odrzucona i prześladowana, w domu odwiedzała mnie śmierć.
17 listopada - Jedno jest cierpienie dla każdego na świecie - brak miłości.
22 listopada - Rozsadza mnie niemy krzyk i płacz, i ból, i sens istnienia.
26 listopada - Doświadczasz mnie, Panie Boże, na każdym kroku jak wybrańca losu
- wydawało mi się, że byłam na pograniczu psychozy rozpadu, a to był początek
końca, Tadeuszu.
5 grudnia - Jaki jest rozmiar tęsknoty, jak głęboko trzeba się w niej zanurzyć,
by przestać
krzyczeć? Przytulić się do jej dna. Wtedy nie czujesz wypychania na powierzchnię
bólu.
7 grudnia - Wierzę, że kiedyś nastąpi eksplozja. Ten czas jest coraz bliżej,
czuję go. (Miałam
poczekać do października 1990).
14 grudnia - Niekiedy jestem na granicy psychozy, zupełnie rozbita, z
depersonalizacją,
urojeniami, halucynacjami, po to, by powrócić do rzeczywistości z jasnym,
logicznym umysłem, wyczuciem patologii u innych (stale się łudziłam, Tadeuszu,
że to kontroluję). Tak jakbym sterowała moim zdrowiem psychicznym, lecz ono
zawłada mną często i spadam w otchłań rozpaczy, paranoję lęku, rozbijam się na
zwielokrotnione ja.
15 grudnia - Czuję, że ogarnia mnie jakieś szaleństwo, klękam przed nim, przed
sobą i wyczekuję na nowe spełnienie.
18 grudnia - A ja uciekam w głąb siebie, w tajemne Królestwo, w którym jedynie
sama
mogę się poruszać. - Dostałam krótki list od Ciebie, który ponownie mnie
podniósł. Patrz,
Tadeuszu, trzymałeś mnie tu za rękę, a ja chciałam już tylko ulecieć.
Koniec roku to bardzo słaby kontakt z rzeczywistością. Jak ja w ogóle
pracowałam?
24 grudnia - Ile można marzyć o nigdy nie spełnionej miłości? Całą wieczność
swego życia.
Zatopić się w sen na jawie, że nadchodzi, i śnić.
25 grudnia - Te kolejne śmierci, ataki przeciwko sobie są obroną przed śmiercią
samobójczą, śmiercią ostateczną.
1989 rok.
1 stycznia - Stany depresyjne męczą mnie ciągle, mniej więcej w tym samym
czasie, jesienno - zimowym i wiosennym, cyklicznie. Rozpadam się, by się
podnosić.
Tadeuszu, w śmierć nie powrócę, bo się urodziłam, lecz czy wróci psychoza?
13 stycznia - Jestem coraz bliżej śmierci, czuję to. Czas mój odlicza się
przyspieszony (zapisywałam to podświadomie, w świadomości byłam przekonana, że
nic się nie stanie, że nie uderzę w siebie).
W lutym 1989 skończyłam drugi tom "Pamiętnika", moje serce było przeciążone
napięciem,
jakim żyłam, porównywałam siebie do anioła śmierci, halucynowałam.
7 lutego - Przychodzi lęk, niezmienny, wkrada się jak złodziej do Mego Królestwa
Cieni i
spokojnie mi się przygląda.
19 lutego - Czułam silną potrzebę zerwania wszelkich kontaktów z Ewą, nie
wiedziałam,
jak jej to powiedzieć, nie potrafiłam się od niej uwolnić. Przysłała mi list, w
którym ponownie
mi dopieprzyła.
24 lutego - Pisanie książek to czysta schizofrenia. Pisarz zaczyna żyć życiem
swoich bohaterów i żyje w stanie permanentnego rozszczepienia jaźni, emocji,
swego ja.
28 lutego - To krótkie życie wymyka mi się, ot tak sobie, powoli ze mnie
uchodzi.
10 marca - Pierwsza hospitalizacja na ginekologii. Od razu uderzył mnie fakt
ilości skrobanek, to mnie przerażało. Myślałam - morderczynie. - Dlaczego matki
zabijają swoje nienarodzone dzieci? - Było to dla mnie piekło, chociaż sobie
tego nie uświadamiałam. Za to w wierszach jest śmierć, zagrożenie, wina, kara.
Halucynowałam, wszystko było jedną wielką
halucynacją i urojeniem. Wszystko ma logiczną ciągłość w życiorysie, tak jak w
schizofrenii.
13 marca - Nowe kolejki zbrodni kobiet zabijających swoje dzieci - nagle śmierć
przestała
mnie przerażać - w wierszach umieram na ginekologii, chociaż to ma dopiero
nastąpić za
ponad rok.
24 marca - W szpitalu napisałam wiersz, że mnie wyskrobano. Ginekolodzy to
doskonała
sprzeczność w jednej osobie - ratują i zabijają.
28 marca - Dostałam od Ciebie kartkę, zaprosiłeś mnie do uczestnictwa na obozie
jako terapeutki, było to po wydrukowaniu moich wierszy w "Okolicach". Ile wtedy
przewidywałeś,
przeczuwałeś?
29 marca - Ginekolog jest katem, płatnym mordercą, morduje na zlecenie matki.
31 marca - Miałam wizję, że w lekarzu - szatanie chcę się schować jak w łonie
matki.
15 kwietnia - Nie mam już wielkich szans na życie poza Królestwem, ale wewnątrz
to otchłań pełna drobnych gwiazd i nieznanych galaktyk. - W nocy nawiedzał mnie
ON - ZŁO
ABSOLUTNE.
Osaczały mnie halucynacje. W pracy byłam cały czas napięta i podminowana,
jedynie w
kontakcie z pacjentem jeszcze się mobilizowałam. Ewa zaczęła wyczuwać, że powoli
wyzwalam się z pod jej wpływu.
3 czerwca - Piszę "Kokainę". Ta książka wychodzi ze mnie jak noworodek z łona
matki.
6 czerwca - Śnię ukrzyżowanie.
10 czerwca - Widziałam atakującego mnie węża, spadającego na kark.
Skończyłam 30 lat.
Listy od Ewy ziały agresją.
27 czerwca - Kiedyś będzie trzeba zniszczyć dzienniki. Jakby płonęła cząstka
mnie? Po co
więc zaistniały? By powstały dwie książki, których Istnienia biegu nie
powstrzymam (dwie
księgi tak jak Biblia, a "Kokaina" to Apokalipsa).
5 lipca - Tak mi smutno, odliczam wieczny czas - Ponownie dostałam list od Ewy,
miażdżący.
Napisałam jej, że na razie zawieszam naszą znajomość, że potrzebuję czasu, by
przemyśleć
wiele spraw.
9 lipca - Ewa niszczy każdy związek uczuciowy. Zabija. Najpierw zdobywa, potem
porzuca.
Mną jeszcze usiłuje manipulować.
W lipcu wróciła od Was Anka z obozu, wychwala mnie od Was za opowiadanie "Schizo
simplex", to mnie podniosło.
16 sierpnia - Poznałam Kasię na obozie, gdzie byłam terapeutką. Opowiedziała mi
swoje
życie, nie umiałam tego przyjąć do końca. Na obozie gwałtownie halucynowałam,
widziałam
duchy pokutujące, które mnie osaczały. Byłam "nieskończonością światła albo
ciemności".
31 sierpnia - Kto walał we mnie tyle niepokoju, matka w życiu płodowym? - Patrz,
Tadeuszu, byłam bliska rozwiązania. Bałam się odrzucenia, o Boże, teraz to
dopiero odkryłam.
1 września - Przez rok przebyłam wielką wodę, Tadeuszu. Zanurzałam się w
podświadomość.
Czy aby nie odchodzę zbyt daleko od świata realnego? - Halucynowałam mężczyznę w
masce i odcięte głowy ludzkie.
12 września - Ciągle żyję na pograniczu dwóch światów, kiedy pomagam innym
zaistnieć i
kiedy sama odchodzę, halucynuję, rozpadam się. I powstaję.
16 września - Przyjechałam na drugi obóz, czułam się na nim źle, byłeś Ty,
którego się
bałam, czułam niesamowity opór, by do Ciebie podejść, porozmawiać.
20 września - Na obozie odkryłam, że u mnie matka jest na miejscu ojca, a ja mam
problemy z różnicowaniem płci u siebie.
21 września - Miałam sen, wszystko wylazło, gwałt, walka, chęć zniszczenia ojca
alkoholika.
- Na spacerze nad morzem miałam wizję Chrystusa kroczącego przez morze.
Uświadomiłam
sobie, że chcę powrócić do łona, ale do łona mężczyzny.
Po powrocie z obozu więcej halucynowałam, kontakt z drugim człowiekiem stawał
się
udręką.
13 listopada - W halucynacjach ujrzałam diabła o szklanych oczach. Tak blisko
już? Już
czas na mnie w psychozę? Jak żyć, kiedy ujrzało się diabła ? Czy to ostateczne
ostrzeżenie? - osaczenie osiągnęło piekielne rozmiary. Halucynowałam przez cały
czas, było to koszmarne, agonia, rozpacz, nicość, smutek.
5 grudnia - Śniłam, że umieram na moim oddziale, i tak by się stało, gdyby
koleżanka nie
wywiozła mnie na reanimację. Był to bardzo przyjemny sen, tęskniłam za śmiercią.
11 grudnia - Miłość we mnie tkwi, daleka, obca, przybliżana, oddalana. Wzywam
śmierć
na ratunek.
26 grudnia - Ile razy trzeba upaść, by podnieść się ostatecznie? (to moja droga
krzyżowa)
Miałam kompletne poczucie bezczasowości.
1990 rok.
Rozpoczęłam kolejny rok w depresji z halucynacjami.
3 stycznia - Kartka od Tadeusza to promyk w ciemności, zbawczy promień w
otchłani bez
dna.
W halucynacjach byłam mężczyzną. Izolacja autystyczna pogłębia się.
"Czas się we mnie zatrzymał, a ludzie wokół domagają się, by się toczył,
domagają się,
bym w nim uczestniczyła, a ja nie jestem w stanie tego uczynić, nie jestem w
stanie komunikować się z nimi w jakikolwiek sposób".
3 lutego - Niewidzialny, srebrny sznur, chyba jest wieczny, wspólny, a później,
dalej, jest
tam światło w tunelu (zobaczyłam to w śmierci klinicznej. Światło oślepiające i
uczucie wielkiego szczęścia).
9 lutego - Babcia we śnie mnie ostrzegła, że w jej domu "unurzam się w łajnie" -
i tak się
stało w rzeczywistości.
12 lutego - a jednak powraca tęsknota za śmiercią, samobójstwem, tym jedynym,
ostatecznym, w jedną noc, bez pożegnania, samotnie wybrany czas już bliski. -
Słyszałam nakazujące, złowrogie głosy.
1 marca - Dziwny to stan, kiedy śmierć dotyka zimnymi palcami i szepcze -jestem
blisko.
W pracy jakoś funkcjonowałam, nikt nie zorientował się co przeżywałam, w domu
izolowałam
się, reagowałam agresywnie na każdy telefon.
6 kwietnia - Miałam poczucie, że Bóg obdarzył mnie darem przebaczania.
9 kwietnia: Witaj Królowo Cieni
Królestwo Nocy
witaj cieniu
bezsenności
rozpaczy bez rozpaczy
jasności bez światła
Witaj Basiu
musisz się pospieszyć.
Dzisiaj zapragnęłam tę sytuację omówić z Tadeuszem, bo pozornie oczywista dla
mnie, w
podświadomości ma ukryty sens.
W kwietniu był czas ogromnego napięcia i chaosu, mogłam eksplodować w każdej
chwili.
Na szczęście skierowałam działanie na załatwienie wizy do Włoch i innych
formalności.
28 kwietnia - Codzienny początek i Kres. Nocne halucynacje przypomniały mi świat
duchów
pokutujących. Bezczasowość. Tam, dokąd powracamy. Dojdę i ujrzę.
3 maja - Tadeuszu, mój lęk i strach, utrata kontaktu z rzeczywistością.
Królestwo Cieni.
Wyczekiwanie. - Zaczęłam wyzbywać się wielu rzeczy, książek, ubrań, one mnie
osaczały.
Napisałam do Ciebie, że jadę do Włoch wydorośleć.
13 maja - Człowiek nocy, ciemności, grozy, graniczności. To wciąż ja.
14 maja - W niczym nie potrafię znaleźć ukojenia. Rozsypuję się. Muszę się
rozsypać, by
powstać z popiołów? Wyrok w sobie nosić, jak samotność, życie i śmierć.
15maja -Boże, wiesz, że ja już potrafię znosić ból, cierpienie i lęk przed
śmiercią. Krzyk
przerażenia. KRZYK. Czy to obłęd? Dochodzę do kresu? Czym jest?
17 maja - Ciągle jestem na jakiejś granicy, krawędzi, przepaści, mam wrażenie,
że to w
każdej chwili może runąć, zapaść się, zniknąć. I nie wiem co dalej.
26 maja - Ponowne zapalenie jajników. Czy wymodliłam tę chorobę? Projekcji nie
wywołuje
osoba, lecz problem, który tkwi w podświadomości, a więc jaki ja mam problem?
Uznawania
autorytetu? Ojca? Boga? Zależności? (patrz, Tadeuszu, byłam blisko)
30 maja - Wszyscy czegoś chcą ode mnie, domagają się. Nikt nie chce pobyć ze mną
blisko
i nic więcej. Wszyscy od razu pragną, bym pomagała im rozwiązywać ich problemy.
A ja chcę się przytulić i znieruchomieć choć na chwilę. - Chodziło o Ankę, która
stale się domagała, bym jej wskazywała drogę, interpretowała rysunki i sny,
analizowała jej postępowanie.
31 maja - ROZSZCZEPIAM SIĘ. Czuję, jak proces ten pogłębia się. Nie odczuwam
potrzeby,
by go wyhamować. Te wakacje są pod znakiem choroby. Gorzej, zwiastuna niemocy,
śmierci. Tadeuszu, poprzez swoje wiersze powracasz do mnie w takich chwilach.
1 czerwca - Spaliłam prawie wszystko. Pozostały mi jeszcze dzienniki. Czy
przeczuwam
coś nieuchronnego?
6 czerwca - Druga hospitalizacja na ginekologii - drugi upadek Chrystusa pod
krzyżem.
W wierszach przekonywałam Boga, że już mogę się w nim zanurzyć. Doszłam do
wniosku, że
dala nie ma.
"Każdego wieczoru jestem blisko. Jestem tak doskonała, że palcem dotykam zimnego
ostrza metalu lub unoszę się nad swoim ciałem. Będziesz wysłuchany po drugiej
stronie czasu".
18 czerwca - Dostałam od Ciebie kartkę, polecałeś mi Wenecję. I przestałeś mi
medytację,
którą dopiero teraz pojmuję i czuję, Tadeuszu.
"Stan zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią, płomieniem a bólem, radością i
smutkiem,
między ja i nie - ja".
Skończyłam 31 lat.
Pojechałam do Włoch z Twoją medytacją. Pojechałam do raju, przywiozłam z niego
liście
z drzewa figowego. Raj był na pogórzu Alp, pod Turynem. Byłam tam po prostu
szczęśliwa w
dzień. W nocy choroba podstępnie we mnie galopowała. Nie musiałam z nikim
rozmawiać,
chodziłam sobie po farmie, rozmyślałam, popijałam włoskie wina.
4 lipca - Wyjazd do Wiednia, wszystko układało się idealnie, jechałam przez całą
Austrię
do Wenecji, opłynęłam ją, jeszcze nic się nie działo, chociaż byłam w dziwnym
niepokoju.
Rano wyjechałam do Turynu.
6 lipca - Tadeusz miał rację. To boskie miejsce. Dotarłam tu na koniec świata. I
są konie,
cudowne, z którymi rozmawiam, przytulam się do nich, byłam ciągle z nimi.
8 lipca - Jestem od nich oddalona o całe epoki.
13 lipca - Śniłam zagrożenie, utratę pracy, szpital psychiatryczny, śniłam 14 i
16 rok życia.
To lata, których najbardziej się bałam. Śnił mi się gwałt, pisałam - "Dlaczego
to mnie
teraz dopada. Czy bliskość z mężczyzną zapowiada lęk, szaleństwo i rozpacz?"
17 lipca - Może zbliżam się do czegoś istotnego w moich snach, lecz jest to zbyt
okrutne.
Co mam w swojej podświadomości, kiedy już świadomość jest nie do udźwignięcia.
Tylko
czasami nagle, niespodziewanie i boleśnie otwiera się tamta rana, która krwawi
czystą, tętniącą krwią i zalewa mnie całą, i tak unurzana w swoim lęku, w panice
usiłuję zbudować od nowa swój świat.
Stale we Włoszech śniłam pioruny, słońce, ojca. I przyszła do mnie we śnie
Marzena, która
nigdy wcześniej tego nie robiła.
24 lipca - Śniłam o chłopcu, którego nikt nie chciał, zamykano go w zakładach
psychiatrycznych, ale powracał, bo miał brata bliźniaka i walczył o
zaakceptowanie w rodzinie.
26 lipca - Wyjechałam do Wenecji. Płakałam aż do Mediolanu za rajem utraconym,
napięta,
w lęku. W nocy przyszedł diabeł, usiadł przy stole w hotelu i śmiał się ze mnie,
z mojej
boskości. "Z raju prosto do piekła". Siedział, skubany, w kącie pokoju i patrzył
na mnie przez
cały czas. Już go nie potrafiłam przegnać. Tadeuszu, co to był za koszmar.
Miałam przy sobie
trochę alkoholu, wypiłam go, lecz wzbudziło to w nim jeszcze większą radość.
"Godzina 3.30
- Czyżby nastąpiło tak błyskawiczne rozbicie struktury?" I nagle nie wiedziałam,
co się
działo, zapis się urwał. Następny ciąg dziennika jest z pociągu do Wiednia.
Wróciłam do Polski.
Za dziesięć dni spotkałam się z Ewą i Adamem w domku babci. Byli tydzień po
ślubie.
Nie mam tego dziennika, spaliłam go, cały miesięczny zapis, nie byłam w stanie
tego unieść.
A więc pozostaje mi moja pamięć.
Pojechałam do domku wcześniej, piłam sama alkohol, żyłam w jakimś dziwnym
napięciu.
Pierwszy wieczór byłam sama z Ewą. Ewa opowiedziała mi, że potrzebowała ojca dla
swego
synka, poza tym Adam jest świetny w łóżku. Nie było nawet wzmianki o tym, że go
kocha.
Na drugi dzień przyjechał Adam. Wieczorem rozpaliliśmy w ogrodzie wielkie
ognisko, piliśmy
bardzo dużo alkoholu. Poddałam się całkowicie Ewie, ona mnie rozbierała,
pieściła,
kazała Adamowi mnie dotykać. Byłam podniecona, lecz prosiłam, by przestała.
Potem kąpał
się Adam.
Ewa wzięła mnie za rękę i wodziła po jego ciele, podbrzuszu, każe dotykać jego
członka,
który już jest w wzwodzie.
Ciało Adama - mój cień. Zanoszą mnie do łóżka. Adam pieścił mnie, powiedziałam
mu,
że nie możemy iść na całość, bo mam dni płodne i mogę zajść w ciążę.
Tadeuszu, wiem że muszę przez to przejść.
Ewa zraniła mnie, uderzyła słownie także w Adama, porównała go do jakiegoś
wcześniejszego kochanka. Adam mnie pragnął, czułam to, leżał koło mnie i
pieścił. Potem wszedł w Ewę, przyglądałam się, Ewy nie było, był tylko orgazm.
Adam wrócił do mnie, chciał we mnie wejść, ja nie wpuściłam, tak jak podczas
gwałtu, tak
jak mężczyzna. To ja byłam tym mężczyzną, który kopulował z Ewą, w końcu miałam
członka, byłam superfacetem, który ma zawsze natychmiast wzwód i może kopulować
przez godzinę, bez żadnych problemów.
Ewa dostała napadu histerii, rzuciła się na ziemię, krzyczała, rzygała. Ja
planowałam powieszenie, lecz powstrzymało mnie to miejsce.
Rano rozstaliśmy się. Ewa jeszcze do mnie dzwoniła, chcąc mnie dalej dręczyć,
lecz nie
dałam się, zerwałam znajomość.
Cały sierpień chodziłam jak potępiona, ratowałam się alkoholem i pracą. Cały
wrzesień pisałam "Kokainę". Te miesiące są bardzo zamazane. Są bólem i rozpaczą,
totalnym upadkiem, przegraną istnienia, poczuciem winy.
I ostatni dziennik przed śmiercią. Trochę Ci już z niego napisałam. Zaczyna się
23 września:
Medytacja na temat drzewa:
Drzewo jest roztrzaskane na pół jednym cięciem. Jeszcze się trzyma połączone
czymś nieokreślonym między korzeniami. Każda ze stron ma ochotę odejść w
przeciwny kierunek. Lecz "jądro" je powstrzymuje. Drzewo przystanęło,
nasłuchuje. W środek wdziera się mgła, osacza.
Jest tydzień przerwy w zapisie dziennika. Uśmiercam się w "Kokainie",
ostatecznie rozpadnięta, wyskakuję z dziesiątego piętra, a moje ciało nie upada
na ziemię. Pracowałam i pozornie nic się nie działo. Wyczekiwałam.
Piszę - Basiu, co sobie chcesz uczynić? Samozniszczenie? Dlaczego?
3 października - Chciałam iść do psychiatry, lecz z tego zrezygnowałam. Mam
kłopoty z
cyframi, pustka myślowa, jakby działania typu mnożenia czy dodawania ulatywały
ze mnie.
4 października - Ponowne zapalenie jajników samoukaranie?
8 października - Moje życie było absolutnie moim pomysłem - ostateczne rozbicie
schizofreniczne.
9 października - Trzecia hospitalizacja na ginekologii - trzeci upadek Chrystusa
pod krzyżem.
Pisałam do Ciebie listy w dzienniku i żadnego nie wystałam.
13 października W szpitalu czytałam Twoja książkę. - Usprawiedliwia (?)
samobójstwo
aksjologiczne w chorobie. W moim łonie niosę śmierć.
14 października - Śmierć już jest.
18 października - Ból rozprzestrzeniający się w Kosmos. Tadeuszu bardzo cierpię.
Nie szłam na żadne leczenie, przeżyłam kilka śmierci klinicznych. Chciałam, by
Bóg
przyjął moje ciało.
Po wybudzeniu stale pytałam siebie, co się stało, jak ja to zrobiłam, dlaczego
mi się nie
udało.
I potem mozolne dochodzenie do prawdy. Odzyskałam pełną świdomość 7 listopada.
Pierwszy zapis jest z 24 listopada. Uczyłam się w tym czasie chodzić, czytać,
pisać. Lęk ponownie zaczął mnie osaczać. Było to prawdziwe zderzenie z Kosmosem.
3 grudnia - Już wiedziałam od Anki, która stale we mnie uderzała, że użyłeś
słowa szantaż.
Boli mnie to mocno, nie rozumiałam tego, dlaczego szantaż, ani dlaczego tak boli
to stwierdzenie.
We śnie byłam stale zabijana, pytałam się, jak ich przekonać, że jestem martwa,
by
mnie już nie zabijali. Stale halucynowałam, ale się już tego nie bałam.
10 grudnia - Czy jestem zagrożona samobójstwem? Totalną dezintegracja ku
śmierci. Jeżeli
tego potrafiłam dokonać, mogę to odwrócić.
11 grudnia - Cokolwiek uczyniłam ostatecznie przeciwko sobie, wydawało mi się,
że było
niemożliwe, nie zaistniało, nie dotyczyło mnie, lecz powracało w przetworzonych
fantazjach i
zabijało.
12 grudnia - Idę w tym samym kierunku. Jak to przetrzymać?
16 grudnia - Bóg znowu do mnie przyszedł.
22 grudnia - Jeżeli wymyśliłam wszystkie swoje nieszczęścia, to także mogę
wymyśleć dobre
rzeczy. Muszę znaleźć sposób, by ponownie we mnie nie rosły rany, blizny,
agresje, obsesje
i nie eksplodowały tym razem siłą ostateczną. Czy chcę żyć?
28 grudnia - Śniłam zaślubiny z morzem.
2 stycznia 1991 przyszła kartka od Ciebie, na drugi dzień wysłałam pierwszy
list.
6 stycznia - Skojarzyłam, że list od Ciebie to zemsta.
16 stycznia - Wystałam Ci drugi list.
28 stycznia - List od Ciebie, który wywołuje ból, ból, ból. Zaczynam czuć, co
mam robić.
Twoje słowa prawdziwie uderzają o skałę, w której schowałam się w dzieciństwie.
Teraz mogę umrzeć lub zacząć nowe życie. Wybrnąłeś w tym liście, Tadeuszu. Nie
powiedziałeś mi.
2 lutego - A jednak, Tadeuszu, zbrakło mi boskiej mocy tamtego dnia, by z sobą
skończyć, i
kilka lat wcześniej, kiedy powinnam odejść. Walczę, Tadeuszu, o każde tchnienie
tutaj.
3 lutego - W kogo byt skierowany cios?
Słowo "szantaż", które się rozrastało i eksplodowało bólem przerażającym.
Usypiałam ze
słowem "szantaż" i wybudzałam się z tym słowem.
Oto prawda, Tadeuszu, o mojej schizofreni, którą Ci ofiarowuję.
Rozdział V
Powoli zaczęłam dochodzić do całości prawdy o sobie. Pomogła mi w tym znajomość
koncepcji Junga. Dzięki niemu zaczęłam poruszać się swobodniej w gąszczu
projekcji i nieświadomości.
Moim cieniem kobiecym była prostytutka - Ewa, a także animą, kiedy psychicznie
byłam mężczyzną.
W końcu dotknęłam swojego kobiecego cienia - dziwka, kurwa. Chyba wtedy, kiedy
miałam
stać się dziewczyną, w 14 roku życia, kiedy pozbawiłam się dziewictwa jako
chwilowa
córka. "Zgwałcił" mnie ojciec - szatan. Dokonałam gwałtu za ojca - szatana.
To już konsekwencja cienia, moim animusem stal się albo diabeł albo Chrystus.
Anka projektowała na mnie starszego brata, teraz jest to projekcja matki -
alkoholiczki,
dlatego chce mnie zniszczyć.
I na koniec, kiedy na ginekologii nie zabrała mnie jako córki matka - śmierć,
stałam się
ponownie synem, zabiłam w sobie ojca - alkoholika, a psychicznie chciałam
ulecieć jako
Chrystus.
Nareszcie to sobie ułożyłam w marcu 1991 roku.
Wygląda to tak: Jeżeli jestem kobietą, to
Cień: kurwa - śmierć - autoagresja - Madonna
Animus: diabeł - superfacet - Chrystus
I odwrotnie, kiedy utożsamiałam się z mężczyzną.
W marcu spotkałam się w Warszawie z Kasią, mieszkałyśmy przez tydzień razem i
opowiadałam jej dalej swoją historię, w miarę jak sama poznawałam prawdę o
sobie. Było to
bardzo trudne, spędzałyśmy całe dni i noce na analizie mego życia, to znaczy, ja
to robiłam, a Kasia dzielnie to przyjmowała, jak prawdziwy przyjaciel. Były to
niesamowite godziny, kiedy odkrywałyśmy się dla siebie od nowa, lecz tylko
szczerość mogła pokazać, na ile jesteśmy w stanie unieść swoje życie. Kasia
udźwignęła wszystko i nasza przyjaźń jest nierozerwalna, jest tym, czego
szukałam przez cale życie, prawdziwą przyjaźnią.
Także wtedy w Warszawie spotkałam się z Tadeuszem i Czarkiem. Przyjęłam od
Czarka
terapeutyczne kłamstwo, że zawsze spostrzegał mnie jako osobę normalną. Już
wtedy wiedziałam, że wcześniej powiedział Ance, że jest to psychoza i że od tego
są psychiatrzy. I chociaż nie godziłam się na takie traktowanie mnie, to
kłamstwo było mi wtedy potrzebne.
Jeszcze nie zakończyłam pracy nad sobą, czułam, że coś jest pomimo tego, że
Tadeusz
dalej mnie zwodził, że jest OK. Wiedziałam, że nadal jestem chora, mimo że
przeszłam autoanalizę, zdawałoby się, do końca.
W Warszawie halucynowałam, ale umiałam z tym walczyć. Kiedy szłam na spotkanie z
Tadeuszem do jego domu, nagle opadło na mnie bezsensowne urojenie, że Tadeusz
jest tylko urojeniem, że go sobie wymyśliłam, a listy pisane do niego szły
gdzieś w Kosmos.
W końcu stanęłam przed Tadeuszem, który okazał się przyjacielem z krwi i kości.
Powiedział
mi jedną ważną rzecz wtedy, że gdybym nie spotkała się z diabłem w Wenecji, to
mogłabym
uderzyć w rodziców zamiast w siebie. Nie powiedziałam nic, lecz to mnie mocno
uderzyło, zmusiło do dalszych poszukiwań.
Tadeusz podjął terapeutyczną grę i dalej mi wciskał, że nie była to psychoza,
tylko przeżycia
z pogranicza. I ponownie dałam sobie to wsunąć. Nie wiedziałam, dlaczego wtedy
tak
postępowałam, po prostu bardzo chciałam mieć to za sobą i w tym momencie
wierzyłam w to i czekałam na jego potwierdzenie, że chorobę mam już poza sobą.
Tadeusz na drugi dzień zorganizował mi spotkanie w Łazienkach z ludźmi, na
których
mogłam wypróbować dawne projekcje, głównie z superfacetem i matką. Mobilizowałeś
mnie,
Tadeuszu, do walki o siebie. Nie mogłeś mi wtedy powiedzieć, że psychoza nadal
podstępnie
mnie toczy. Chroniłeś mnie przede mną samą.
Nie wytrzymałam napięcia, w jakim żyłam w Warszawie, powróciłam do domu i
podjęłam
dalszą analizę. Uciekłam znowu przed prawdą, ale mogłam do niej dalej dochodzić
tylko w
piekle.
W tym czasie moje wydawnictwo w Katowicach wystraszyło się tekstu "Kokainy" i
odesłało
mi rękopis. To mnie zdezintegrowało i miałam ten tekst w domu, ale panicznie
bałam
się do niego zajrzeć, przywoływał demona, powodował łęk.
Po powrocie z Warszawy ponownie w dzienniku zaczęłam dalszą część analizy, czyli
przypominania sobie, co się w moim życiu wydarzyło. Niewiele tego było w mojej
pamięci.
Nie zapisane w dzienniku, umknęło podczas lat narkomanii i psychotycznych
przeżyć.
Zmuszałam moją pamięć do pracy i było to bardzo trudne. Nie potrafiłam sobie
przypomnieć
pozytywnych momentów z mego życia, wszędzie były tylko otchłanie, ból, rozpacz,
negatywne zachowanie rodziców wobec mnie, obwinianie, samotność niekochanego
dziecka.
A oto dalszy ciąg analizy, jaki w marcu 91 przeprowadziłam, pisząc to oczywiście
później
Tadeuszowi w listach.
Z bratem zaczęłam rywalizować od początku o matkę, ojej miłość, rywalizowałam w
nauce,
potem poprzez choroby, by matka się mną zajmowała.
Byłam ukochaną wnuczką dziadka, jedyną wtedy, jak żył, i dla ciotki byłam ważna,
bo akceptowałam jej picie, kocham ją taką, jaka jest, zawsze mi się zwierzała,
broniłam jej, ukrywałam, chroniłam.
W dzieciństwie to ojciec się mną zajmował, ale i on mnie surowo karał, bił,
chciał, bym
była według jego wyobrażenia idealną córką.
W przedszkolu tęskniłam za bratem, musiał być w moim polu widzenia, inaczej
popadałam
w rozpacz. Już w przedszkolu chciałam się zabić, kiedy zamknięto mnie w ciemnym
pokoju.
W 7 roku życia przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania w nowej dzielnicy, nie
miałam się z kim bawić, od tej pory zawsze byłam sama. Brat chodził do szkoły
matki, a ja do szkoły ojca - znowu nas rozdzielono. W szkole były stale jakieś
problemy ze mną, znałam
program z wyprzedzeniem na dwa lata, byłam nadpobudliwa, nie słuchałam
nauczycieli.
W czwartej klasie zmieniono mi szkołę, byt to 11 rok życia. Klasa mnie nie
zaakceptowała,
górowałam nad nimi wiedzą i w sporcie. Piąta i szósta klasa to najlepsze
świadectwa,
wielka cisza przed burzą, okres pewnego wyciszenia.
W domu były koszmarne awantury, najpierw stawałam w obronie matki, potem
zaczęłam
uciekać z domu, byłam już psychotyczna, oczywiście nie wiedziałam o tym, nikt
nie wiedział.
Brat w ogóle się mną nie interesował, nie kocha mnie i nie obchodziło go to, co
się ze mną
działo.
W 13 roku życia po wielu anginach miałam ciężką postać choroby reumatycznej, był
taki
okres, że nie chodziłam, miałam zapalenie mięśnia sercowego i od razu uszkodzoną
zastawkę mitralną.
W 14 roku życia byłam ponownie w szpitalu z powodu choroby reumatycznej. W
szpitalu
miałam poważną próbę samobójczą, trułam się lekami, zostało to odczytane jako
atak histerii.
W domu dochodziło do największych spięć z ojcem. Psychoza się rozwijała.
Wyrzucono
mnie ze szkoły w siódmej klasie, poszłam do szkoły ojca, gdzie był dyrektorem.
Na początku
roku szkolnego poważna próba samobójcza, zatrułam się alkoholem. Gdyby nie
obrona organizmu, rano by mnie znaleziono martwą, lecz przedawkowałam.
Był to najgorszy okres mego życia. Matka walczyła o ojca, brat był obojętny, a
ja sama
niszczona przez ojca, pełna urojeń i halucynacji "zła", które w sobie nosiłam.
W ósmej klasie nie wytrzymywałam niczego, zaczęłam się okaleczać, broniłam się
na różne
sposoby, poprosiłam ciotkę, by mi wycięła wyrostek, pobyt chwilowy w szpitalu
był ulgą i
byłam pod opieką osoby, która mnie kocha. Kiedy zaczęłam uciekać z domu, ciotka
cały czas
się mną interesowała, kiedy po raz pierwszy zamknięto mnie w szpitalu
psychiatrycznym, ona czuwała nade mną.
Babcia stale mówiła rodzicom, że jestem po prostu chora i że trzeba mnie leczyć,
a nie karać.
16 marca 91 - Noc. Namalowałam diabła i drzewo, które opasuje wąż. Nie ma
wyjścia?
Jak się nie dać chorobie? Boję się, że Anka we mnie uderzy, wykorzysta wiedzę,
którą o mnie ma, i uderzy. Nie ufam jej.
17 marca - Tadeusz, najbardziej poruszyło mnie to, co powiedziałeś w Warszawie,
że dobrze
się stało, że spotkałam się z diabłem w Wenecji, bo mogłabym zaatakować
rodziców.
Nie chcę nikogo krzywdzić. Najokrutniej zaatakowałam siebie. Zabiłam rodziców w
sobie, by
nie zrobić tego w rzeczywistości!!! Ta prawda mnie przeraża. To za bardzo boli.
Noc. Co ze mną będzie, Tadeuszu. Wielkanoc się zbliża, czuję pewną obawę. Przed
czym?
18 marca - Grzech, seks, ukrzyżowanie, gwałt. Tam, gdzie był przybity Chrystus,
tam ja
się przebiłam, uderzyłam w siebie nożem w bok. I na lewym policzku mam blizny
jak na całunie turyńskim. Golgota to miejsce czaszki, stąd ta wizja, która stale
mnie prześladuje, wizja rozstrzeliwanego mózgu.
Tadeusz, znowu czuję, że to mnie przerasta. Stale żyję na skrajnych emocjach, na
ulicy
rozmawiam z sobą, przecież Częstochowa to tak wiele miejsc do konfrontacji.
Moje ostatnie drzewo, które teraz namalowałam, wąż skierowany w dół, w korzenie.
Grzech narodzin? Nie wiem. GRZECH POCZĘCIA.
19 marca - Teraz chcę wskoczyć w cień Madonny (nie wiedziałam, że od momentu
narodzin
14 lutego 1991 jestem Matką Boską).
Ankę blokuje rywalizacja ze mną. Mogła zrobić tak wiele dobrego po moim
samobójstwie.
Wyjechała, zostawiała to do mojej decyzji, albo się dobiję, albo się nie dobiję.
Tadeusz czy to wszystko uniosę?
20 marca - Czy każde samobójstwo jest szantażem? Nawet kiedy zabija się siebie,
by w
przyszłości nie zniszczyć innych?
21 marca - Mam znowu zapalenie jajników. Jadąc wczoraj do Sosnowca, do ciotki do
szpitala, doszłam do analizy mego drzewa. Grzech poczęcia - wskoczyłam na poziom
Matki
Boskiej. Byłam nią od momentu moich narodzi w lutym i Tadeusz o tym wiedział.
Mam stan
zapalny prawego jajnika. Uderzam w kobiecość, by nie stać się kobietą seksualną.
Mam być święta w nowym wcieleniu psychotycznym. Powiedziałam to Ance i
zaskoczyła
mnie jej reakcja, reakcja odrzucenia. Zadzwoniłam do Tadeusza, który stwierdził,
że jestem
znowu przeciwko sobie i wpadł na pomysł, bym zamieszkała z ciotką, powiedział o
tym Ance,
która do niego dzwoniła wcześniej. Pozornie na to się zgodziła, a tak naprawdę
to ta koncepcja wprowadziła ją w stan wściekłości. Miałam się o tym wkrótce
przekonać. Nie przyznała się do tego przed Tadeuszem.
Uciec z domu Anka, nie starczyło jej miłości, czyli nigdy mnie nie kochała, były
to tylko projekcje.
Co zrobię tym razem? Co przeczuwa Tadeusz, a czego ja jeszcze nie wiem?
Noc, list do Tadeusza.
Tadeuszu, jestem wkurwiona na samą siebie, nie sądziłam, że to tak głęboko
siedzi. Sytuacja jest graniczna, nawet na skraju krawędzi. Chcę żyć, naprawdę
chcę żyć. Tak jak mniejszym złem może być pobyt z ciotką. Nie tego chciałam,
chciałam samodzielnego życia, lecz albo jest za wcześnie, albo nie mogę się
jeszcze przez to przebić. Blokuje mnie brak krzyku.
Krzyczałam na początku psychozy, teraz jeszcze nie potrafię. Już nie potrafię?
Znowu podjęłam walkę o minuty, o wszystko.
Wierzyłam, że już się nie zapętlę, a tu takie pieprzone zagrożenie, totalne
osaczenie. Halucynacje - pętla, szubienica, wisielec. Nie wolno słuchać głosów.
22 marca - Rodzice nie dają mi żadnej szansy na wolność, a ja w to idę, bo nie
potrafię
doprowadzić do konfrontacji.
Wychodzę z domu, ratuję się.
Poznałam śmierć, czas już poznać życie. I miłość, tę ziemską. Anka nie
oddzwoniła, zawiodła
w najważniejszym momencie, stale zawodziła, nie potrafiła mi pokazać żadnego
ciepłego
gestu.
Tego dnia miałam przerażającą wizję kata w kapturze. Tym katem byłam ja i mogłam
uderzyć w moich złoczyńców. Aby się przed tym uchronić, by nie stać się do końca
nimi, pojechałam do Katowic do Anki po pomoc. Był to najgorszy stan, w jakim się
znalazłam, nie było dotąd mocniejszej sytuacji, dotknęłam w sobie zła
absolutnego, a nie chciałam zabijać. I zamiast pomocy spotkał mnie
najboleśniejszy cios ze strony Anki. Uderzyła we mnie i "zabiła" wyrażając swoją
wściekłość. Zabiła mnie jako Matkę Boską.
23 marca - list do Tadeusza.
Drogi Tadeuszu,
Anka uderzyła ostatecznie. Zniszczyła "matkę", mnie. Doszło między nami do
konfrontacji
i rzygnęła na mnie ogromną agresją. Anka mnie nienawidzi. Nazwala mnie pijawką,
czyli tym, kim ona sama jest. Nienawidzi mnie za to, że ciocia, a jej matka,
zawsze się mną zajmowała, jest zazdrosna o wszystko, nawet o mój życiorys, mój
bunt. Zniszczyła mnie w momencie, kiedy potrzebowałam największego wsparcia w
chorobie. To taka porażająca zazdrość, także o Ciebie i Czarka, że mi pomagacie,
o wszystko.
Anka żyje projekcjami i uderza w ludzi i niszczy ich. Przeraziłam się jej
wściekłości. Jest
psychopatką. Pragnie podświadomie mojej śmierci, tak jak chce zniszczyć swoją
matkę.
Kolejny rzut siekierą w plecy przez bliską mi osobę. Anka wie, jak się zabija.
Dlaczego
moje życie jest takie okrutne, dlaczego każdy chce mnie zniszczyć?
Tadeuszu, nie chcę terapii, chcę prawdy!
Mogłam zabić rodziców i pojechałam do Katowic do Anki, tak jak mi radziłeś, a
ona we
mnie uderzyła zamiast mnie wesprzeć.
Drugi raz dałam Ci się nabrać na Ankę. Nie chcesz w niej zobaczyć psychopatki,
boja lubisz,
ale Anka nie jest taką, jąka ją sobie wyobrażasz. Dowiodła tego.
25 marca - Czy we mnie jest jeszcze jakaś siła pozytywna, która zaowocuje?
Sądzę, że
tak.
27 marca - Stale zakrada się niedowierzanie. Gdybym nie miała dowodów, tekstów,
wierszy,
dzienników i pamięci, wszystko byłoby dalej jedynie absurdem.
Wydawało mi się, że mogę wybaczyć Ance. Płakałam przez nią przez trzy tygodnie,
ból
zdawał się być nie do uniesienia. Byłam z powrotem Chrystusem i chciałam jej
ofiarować
miłość. To była moja jedyna obrona przed jej zemstą.
Nie posłuchałam głosu, kiedy wracałam z Katowic, by rzucić się pod pociąg.
Wydawało
mi się, że ponownie po jej ciosie wyszłam z psychozy. A ja tylko przeskoczyłam z
poziomu
Madonny na poziom Chrystusa.
W kolejnym liście do Tadeusza napisałam mu, że wyzdrowiałam. Zaczęła mi się
odblokowywać pamięć pomiędzy 4 a 13 rokiem życia. Mocne to było, już wtedy byłam
psychotyczna, a na pewno prepsychotyczna. Śmierć dziadka w 4 roku życia była
bodźcem wyzwalającym objawy chorobowe. Na szczęście rozwijałam się
intelektualnie i mogłam funkcjonować.
I nagle wszystko runęło - dziadek umarł, brat odszedł z przedszkola, tam mnie
stale karali.
Zaczęły się objawy wszelkiej nadpobudliwości, niepokoju, agresywności, fantazji
i lęków
nocnych. Byłam już tylko nieznośnym dzieckiem, z którym walczyli rodzice o
posłuszeństwo.
W nocy przeżywałam koszmary, w dzień byłam bojowa, wręcz prowokująca
niebezpieczeństwa.
Kiedy miałam siedem lat, ciotka zoperowała mi przepuklinę. Odtąd jej szpital
stał się dla
mnie azylem bezpieczeństwa, tam zawsze się chroniłam, kiedy czułam się
zagrożona.
Boże, kat w kapturze miał topór w dłoni i mogło dojść do najtragiczniejszej
sprawy, przez
cały czas nosiłam mord w sobie nieświadomie, tak jak oni niszczyli mnie bardziej
lub mniej
świadomie. Dlatego tak mnie zawsze interesowały kryminały, sprawy sądowe o
zabójstwo,
zawsze chciałam wiedzieć, dlaczego ludzie zabijają. Teraz już wiem, że to
najpierw ich "zamordowano".
8 - 9 rok życia to nauka religii. Zakonnica powiedziała rodzicom, że jestem
chora, pobudzona, że trzeba mnie leczyć. Lecz nie mogłam być chora dla rodziców,
kiedy w szkole byłam najlepszą uczennicą.
W 10 roku życia odrzucił mnie Kościół!!! Jakiś ksiądz nie dat mi rozgrzeszenia,
bo nie
chodziłam na religię. Ojciec wtedy zaczął pić, miałam zmianę szkoły i byłam
odrzucona
przez klasę.
W szkole zaczęły się konflikty z nauczycielami, rodzice byli przeciwko mnie,
dopiero gdy
istniało jakieś realne zagrożenie, bronili mnie, głównie ojciec. Robili to, by
mnie nigdzie nie
zamknięto, bo co by ludzie powiedzieli. Nie wypadało mieć dziecka ani chorego
ani przestępczego.
W marcu 1991 jeszcze próbowałam dotrzeć do Anki, wyjaśnić sytuację, nie
wiedziałam, że
to niemożliwe, że Anka mnie całkowicie odrzuciła. Nie było już nic do
uratowania.
W kolejnym liście do Tadeusza napisałam mu cytat z Simone Weil: "Każdy niewinny
czuje
się w nieszczęściu przeklęty. A nawet tak się dzieje a tymi, którzy byli w
nieszczęściu i wydostali się z niego dzięki odmianie losu, jeżeli ukąszenie było
dość głębokie".
Nie wierzyłeś, Tadeuszu, w moje wyzdrowienie. Po samobójstwie sądziłeś, że dla
mnie już
tylko tabletka i psychiatra. A kiedyś powiedziałeś Ance, bym wycięła jajniki i
założyła sektę
wyznawców. Ja też bym nie wierzyła, bo nie wierzyłam, że wyjście z psychozy jest
możliwe.
Potem zacząłeś wierzyć, że może mam szansę, kiedy mijały miesiące, a ja żyłam i
przyjmowałam wszystko, co w swej antyterapi ładowała we mnie Anka. I powoli
zaczęłam pracować i dochodzić do kolejnych prawd o moim życiu. I do prawdy o
istnieniu człowieka.
Sny są jednak genialne. Zanim odkryłam, że byłam po narodzinach Matką Boską,
śniło mi
się pytanie - "Co jeszcze jest w mojej schizofrenii?" Zadzwoniłam do Tadeusza,
który oczywiście zaprzeczył, że nadal jestem chora, ale nie da się oszukać snu.
Jeszcze Tadeusz musiał zaprzeczyć, bo nie byłam gotowa na przyjęcie nowej
prawdy, że
nadal jestem psychotyczna, a jednak takie "oszustwo" boli.
6 kwietnia - TO NIE PSYCHOZA JEST OKRUTNA, OKRUTNY JEST BRAK MIŁOŚCI I WOLNOŚCI.
Zaczęłam w tym czasie przepisywać "Kokainę". Ten tekst wzbudził we mnie wiele
negatywnych emocji, żalu, rozpaczy, przywoływał śmierć.
Spieszyłam się, jakbym wyczuwała nową katastrofę. Wiedziałam podświadomie
wszystko
przed samobójstwem i zapisałam to w tej książce. Nie wiedziałam, co zapisuję w
ten pamiętny wrzesień 1990 roku, kiedy zdawało mi się, że mój czas się skończył
i pozostała mi ostatnia sprawa do załatwienia na ziemi, napisanie Apokalipsy. I
trafiłam w dziesiątkę, trafiłam w sedno moich problemów. I chciałam umrzeć, bo
dalszy mój los był nie do udźwignięcia.
Jak żyć teraz z tak tragiczną prawdą?
Jak wielka jest samotność psychotyka w świecie. Chyba ta największa. Jak wielka
jest samotność prawdy.
W kwietniu 1991 spaliłam linę taterniczą. Było to oszustwo, kolejne oszustwo
samej siebie,
bo ten los miał się we mnie dopełnić. Los Judasza?
12 kwietnia - Kolejny list do Tadeusza.
Oddałam Ci tamto, Tadeuszu, bo byłam na ciebie zła. Nie rozumiałam, dlaczego
mówiłeś
te wszystkie rzeczy o mnie Ance. Chciałeś, by Anka o mnie walczyła, a ona już
tylko planowała moją zagładę. I wykorzystała wszystkie informacje przeciwko
mnie.
Usiłuję sobie przypomnieć, czy w październiku 1990, tuż przed samobójstwem, też
halucynowałam i głos kazał mi się otruć, bo nie pojmuję, co się wydarzyło. Wiem,
że jakaś siła mnie pchnęła do tego, by wziąć prochy. Pewnie tak było.
Trzy tygodnie straszliwego bólu po zranieniu przez Ankę. Jest to najmocniejsze,
co się
wydarzyło w moim życiu. Nic tak nie boli jak cios zadany przez osobę, która się
kocha.
"Gdzieś tam zaczyna się we mnie budzić krzyk. Jęk. Powoli wydobywa się z
zaciśniętego
gardła. Skarga? Prośba? Protest? Wołanie o miłość? Boję się, że zacznę krzyczeć
jak oszalała.
Dlaczego mnie nie kochano? Co się stało?"
"Mogę Ci jedynie pisać o bólu i miłości. Nie wiem, czego jest więcej. Płaczu, to
na pewno.
Samotności tak ogromnej, tak rozległej. Nikogo tu nie ma, nie ma mnie kto
przytulić i nie ma nikogo by wziąć go w objęcia, dotknąć włosów, opowiedzieć, że
boli rana po nożu w plecach i westchnąć z ulgą, że jest blisko.
Nie ma nikogo.
Jak boli darowane życie."
14 kwietnia - Tylko ja znam cenę, jaką zapłaciłam za wyzdrowienie. Wczoraj
miałam halucynacje - Boga, mężczyzny w masce. Bóg pochylił się mi prosto w
płaczącą twarz. Co mi
chciał przekazać? Bóg był tak blisko, mówił mi o swojej obecności.
Jeżeli potrafiłam do końca umrzeć, czy uniosę miłość, która się nie spełni.
Uciekam w
psychotyczny kosmos.
16 kwietnia - Wczoraj wieczorem rozmawiałam przez telefon z Tadeuszem. Wyczułam,
że
znowu traktuje mnie jak chorą. Wcześniej, w ciągu dnia, miałam halucynacje,
byłam po drugiej stronie lustra. Halucynowałam, że mordowałam ojca brzytwą.
Kiedyś miałam taką
brzytwę, po dziadku, lecz zabrał mi ją milicja, kiedy miałam 16 lat. Rano, na
szczęście, przyjechała Kasia i zaczęłam przy niej pracować. I znowu zrozumiałam,
że jestem - byłam? - Chrystusem. Anka 23 marca zabiła we mnie Matkę Boską i
przeskoczyłam z powrotem na
poziom Chrystusa, i jako Chrystus wybaczyłam jej to skurwysyństwo. To była moja
jedyna
obrona.
Napisałam przy Kasi list do Anki, że zwracam jej agresję, że jej nie chcę i
sama, za nią,
nazwałam jej uczucia do mnie. Tylko w ten sposób potrafiłam się obronić. Oddałam
jej całe
gówno, którym mnie zatruła.
Jestem schizofreniczką i tej nocy mogło dojść do ostatecznego rozpadu. Ponownie
zaczęłam
zdrowieć.
Przyjazd Kasi był wybawieniem. Czułam jej przyjaźń do mnie, tę najprawdziwszą.
Przyjaciel,
który nigdy nie odwróci się plecami, cokolwiek usłyszy. Przyjmie całą prawdę.
DLA WYZDROWIENIA KONIECZNA JEST KONFRONTACJA Z RODZICAMI!!!
Nie można stale uciekać przed sobą, wycofywać się, bo to prowadzi do
samounicestwienia.
Przy Kasi czułam się absolutnie bezpieczna. To dom doprowadzał mnie do obłędu i
skrajnej
rozpaczy.
Tego dnia, już przed zaśnięciem, miałam halucynację, którą przy Kasi mogłam
przeżyć
spokojniej. Widziałam pożar, katastrofę, lecz pożar ugasiła straż pożarna. Ten
ogień - ogień
piekielny - był znowu we mnie, został ugaszony, a ja uratowana.
17 kwietnia - Zdjęłam identyfikację z ciotki, dlatego mogłam oddać Ance agresję.
Nie
umiałam się przed nią wcześniej obronić, bo ciotka we mnie to hamowała.
Napisałam Tadeuszowi - Jestem schizofreniczką. Pracuję nad tym, czy jestem homo
- czy
heteroseksualna. To trudne, dlatego, że muszę być Basią, by do tego dojść, a nie
Chrystusem czy Matką Boską, superfacetem czy dziwką, tj. Wielką Nierządnicą.
Archetypy są niesamowite.
Mimo że nie znałam Bibli, otworzyły się we mnie zdarzenia z pradziejów ludzkości
tego
typu kulturowego, w którym wyrosłam.
Kasia jest ze mną w najwłaściwszych momentach, jak prawdziwy przyjaciel.
Psychoza była jedyną formą zaistnienia na brak miłości i wolności, maskowana
narkomanią.
Była buntem na "stałe zabijanie mnie" przez bliskie mi osoby, które wcale nie
były bliskie,
bo podświadomie chciały mnie zniszczyć. Była odpowiedzią na nienawiść!!!
Ojciec, kiedy nie ma matki, traktuje mnie jak drugą żonę. Próbował szantażu, bym
nie
wyjechała do Warszawy.
Wyjechałam w kwietniu do Warszawy. Czułam dalszą potrzebę pracy i chciałam
ponownie
spotkać się z Tadeuszem. I stało się tak, jak chciałam. Poszliśmy tylko we dwoje
do Łazienek
na długi spacer bez terapeutycznych kombinacji, bez konfrontacji z projekcjami,
tylko
on i ja. Cały czas traktował mnie jak koleżankę po fachu i porozmawialiśmy sobie
o psychologii.
Tadeusz wzmacniał mnie psychicznie, bo przygotowywałam się po powrocie z
Warszawy
do konfrontacji z rodzicami i do odejścia z domu.
Przed wyjazdem do stolicy byłam sama w domu z ojcem, matka była w sanatorium.
Zaczęłam mu mówić o sobie, na początku nie chciał mi dać żadnej szansy na
wyzdrowienie,
bronił się przed prawdą. W końcu powiedział, że mam rację, przeprosił mnie i
powiedział, że
mnie kocha. Byłam tak udręczona ostatnimi miesiącami, że nie umiałam tego
przyjąć. Było to zwycięstwo połowiczne.
19 kwietnia. Warszawa - Co zrobić z tym, który mnie zgwałcił? On powraca, a ja
nie mam
koncepcji, jak tę sprawę załatwić. Obwiniam o gwałt ojca i brata. Czy
konfrontacja z nimi
wystarczy, by sobie z tym poradzić?
Niestety, chyba jest teraz we mnie więcej mężczyzny niż kobiety.
Miałam odrobinę szczęścia w koszmarnym nieszczęściu, że spotkałam Ciebie,
Tadeuszu, i
bez względu na projekcje, jakimi Cię obdarzyłam, zaczęłam pracę nad sobą.
Czy można wyzdrowieć po takim życiu?
Nie pozwolę, bym całkowicie przeszła na drugą stronę lustra.
Tadeusz: "Proces indywidualizacji to zrzucenie maski i integracja z cieniem,
animusem
lub animą, z własne jaźnie, z Bogiem. Kto tego nie potrafi lub nie może, cierpi,
choruje, umiera.
Ktoś nie zdolny do indywidualizacji w gruncie rzeczy sam siebie unicestwia.
Archetypy są
strażnikami tożsamości, obecnymi w kulturze świata, zbiorowej pamięci, której
jednostka pod karą zlekceważyć nie może".
Tadeusz: "Alienacja od zbiorowości, alienacja od zbiorowych symboli to skazanie
na drogę
cierpienia, na drogę winy i grzechu, dewiacji i samobójstwa".
A. Kępiński: "Zarówno przebywanie w obozie koncentracyjnym, jak schizofrenia są
przeżyciami przekraczającymi granice ludzkiej wytrzymałości i dlatego ślad, jaki
po sobie zostawiają,
może być podobny".
Wieczorem przychodzi dawny lęk, teraz wiem, że psychotyczny, wszechogarniający.
Dlatego
tak często śniłam obozy koncentracyjne. W takim lęku żyłam, totalnego zagrożenia
i
unicestwienia.
Czy można przetransformować"ślad" po takich przeżyciach? Co ze mną będzie? Czy
to się
uda, Tadeuszu?
20 kwietnia 91 - A we śnie znowu zagłada. Prześladowanie. Tadeuszu, żyję w
"obozie
koncentracyjnym" od 32 lat.
Codziennie mam takie godziny, kiedy dopada mnie ostateczny rozpad, walczę z tym
wszelkimi sposobami, jakie znam, i to "po co?" stale się we mnie odzywa. Nikt
mnie nie
kochał poza ciotką. Czy mam w ogóle szansę na życie? Czy nie jest już za późno?
Koszmar,
jaki przeżyłam i jaki przeżywam, bywa nie do udźwignięcia.
Czy identyfikowałam się z gwałcicielem? Co z dziadkiem, który mnie "zostawił"
umierając?
Halucynacje wskazują na to i pomagają w analizie. Ale ciągną w stronę piekła,
gdzie
czyha mord. I ostateczne rozszczepienie. Dlaczego tak walczę? Skąd te siły
psychotyczne?
BOJĘ SIĘ, ŻE KRZYK DOPADNIE MNIE NIESPODZIEWANIE.
Kiedy odwracam uwagę od nurtu psychotycznego, powraca spokój. I to wzbudza
nadzieję,
że szansa na walkę z szaleństwem istnieje.
Tadeuszu, żyję wbrew wszelkiej logice i prawom. Tajemnicę schizofrenii poznałam
tak,
jak zawsze tego chciałam. To mi się udało. Znam ją do końca. Ale kiedy dłużej
wędruję po
Warszawie, dopada mnie myśl, że jest już za późno.
Boję się powrotu do domu, boję się konfrontacji z rodzicami, Ja, Basia,
schizofreniczka,
mam szansę na całkowite wyleczenie. Wiem, jak to zrobić. Nie wiem jedynie, czy
wystarczy
mi sił.
Tęsknota za normalnością, może się uda. Nie mam rodziny, nigdy nie miałam. Teraz
mam
Przyjaciela.
ZABIJANO MNIE, BY MNIE RATOWAĆ, RATOWANO MNIE, BY MNIE DOBIJAĆ.
Jaka bym była, gdyby mnie kochano? Nikt tego nigdy się nie dowie.
Pragnę Ci, Przyjacielu, ofiarować moje zdrowienie. Tak jak ofiarowałam Ci to
wyznanie
choroby. Kiedyś opiszę to w mojej kolejnej książce i ofiaruję ją zagubionym, by
wiedzieli, że
jest szansa na powrót.
Nie, nie jest za późno. Nie możne być za późno, bo będzie mi dane poznać smak
innego
życia, wolności, miłości, odpowiedzialności, szaleństwa w twórczości, życia,
życia.
24 kwietnia - Byłam z Tadeuszem W Łazienkach. Co to znaczy normalnie przeżywać
rzeczywistość?
Powtarzałeś, że mi się uda, nic innego nie mogłaś mi przecież powiedzieć.
Podjęłam walkę
o siebie.
Akceptacja choroby. Jestem jeszcze w szoku. Muszę ją uznać, by z niej wyjść.
Tadeuszu, kocham, dlatego wygram.
Skąd we mnie taka moc teraz?
Z PRZYJAZNEJ MIŁOŚCI DO TADEUSZA.
Z AKCEPTACJI CHOROBY.
Z PRZYJAŹNI KASI I PRZYJAŹNI DO KASI.
Z POTRZEBY BYCIA POTRZEBNĄ.
Z POTRZEBY TWÓRCZOŚCI.
Z POTRZEBY INNEGO ŻYCIA.
CZY TO WYSTARCZY?
Boże, przeżyłam wszystko. Teraz proszę o więcej. Proszę o życie. Bo czym jest
życie?
Wszystkim. Daje możliwość wyboru.
26 kwietnia - Miałam wczoraj wizję Chrystusa uwalniającego się z krzyża, z
podkurczonymi
nogami, jeszcze mu została do oderwania bok i dłonie. I będzie mógł zeskoczyć,
wyzwolić
się. Chrystus przygotowuje się do kolejnego zmartwychwstania.
Nie dopuszczę do tego, by stać się złoczyńcą, bo tego bym nie przetrzymała.
Ile emocji wzbudza we mnie Anka, najpierw ból nie do udźwignięcia, potem
wściekłość,
że dałam się zranić.
Kiedy ja jestem Baśką, a kiedy Chrystusem?
Mój kolega Piotr po przeczytaniu moich ostatnich wierszy powiedział, że w nich
dystansuję
się wobec miłości. Tak, boję się, by mnie nie strawił ogień miłości, bym mogła
unieść
ciężar niespełnienia.
28 kwietnia - Bycie kochanym to szczęście. Kochać to spełnienie życia.
Ojciec ucieka od konfrontacji, nie daje mi szans na wyzdrowienie. Nie chce ze
mną rozmawiać,
nigdy nie chciał, zawsze wobec mnie milczeli albo mnie oskarżali.
Każdy powrót do domu jest tylko koszmarem.
3 maja - Pierwsza konfrontacja z ojcem po powrocie z Warszawy. Powiedziałam mu,
że
zmarnował mi młodość, że ucieka i nie chce mnie wysłuchać, nie chce przyjąć
prawdy, że
nigdy nie zdobył się na to, by mnie przeprosić. Milczy, ucieka, obraź się.
Uważa, że zrobił
wszystko, bo mnie karmił jak psa.
4 maja - Dokończyłam rozmowę z ojcem. Powiedziałam, że mnie zniszczył w 14 roku
życia
i od tej pory jestem chora. Znowu próbował mnie obwiniać, lecz nie pozwoliłam na
to.
Powiedział w końcu - przepraszam i kocham cię.
A potem cichy płacz i ulga.
Prawdziwy przyjaciel przyjmie każdą prawdę. Anka nie uniosła mojej prawdy,
zazdrość o
moją osobę przysłoniła jej wszystko. Nigdy nie była moim przyjacielem.
5 maja - Namalowałam pusty krzyż. Chrystus już się wyzwolił i chodzi po ziemi od
nowa.
W maju wyjechałam na tydzień do Krakowa, do Kasi i tam ponownie, już z dala od
piekła,
zaczęłam pracować przy niej nad tym, co we mnie siedziało. Nie dokonałam przed
wyjazdem
konfrontacji z matką. Nie wiedziałam, co jej mam powiedzieć, przecież
twierdziła, że mnie
kocha, bo cały czas się mną opiekowała. Nie była w stanie sobie uświadomić, że
mnie odrzuciła od momentu poczęcia.
Tadeusz:
Toksykomania niszczy tożsamość człowieka jak psychoza. Osoba zmierza do
realizowania
się jako osobowość, czyli przekształca się z tego, kim jest, w to, kim stać się
może. To wychylenie się ku drugiemu człowiekowi, związanie się z nim dzięki
własnej wolności może
przybrać postać tragiczną, kiedy zmienia się w nienawiść i zniewolenie. Ktoś
rezygnuje z
własnej tożsamości, z własnych odczuć, ciała, myśli, ruchu, by zakotwiczyć się w
cudzym ja.
Istnieją dwa dynamizmy zakotwiczające nas w drugim człowieku: miłość i wolność.
Wiązanie
się z drugą osobą może przemienić się w dramat, sprowadzić umieranie,
antyrozwój,
nienawiść i zniewolenie.
Przykładem pułapki wolności i miłości jest toksykomania. Lek staje się na dłużej
środkiem
mechanicznego samobójstwa. Lek znieczula niedobór miłości i wolności.
Samozatrucie jest
symptomem zredukowanej do granic własnego ciała przestrzeni życia. W tej
przestrzeni rozgrywa się dramat samozbawienia, narkotycznego autyzmu, izolacji i
samotności. Dramat nieudanego samostanowienia.
Narkotyk eliminuje w rozwoju duchowym sposoby spontaniczne, naturalne, więc i
także
dramatyczne. Dochodzi do odrzucenia dróg duchowych w samorozwoju.
Toksykomani są pierwotnie zatruci niepowodzeniami w kontaktach z innymi ludźmi.
Tu
załamała się ich pozytywna identyfikacja miłości, tu została pogwałcona ich
wolność. Ze
strony matki rozpoznali gest nienawiści, ojciec to karzące bóstwo. Wolność jest
dla nich syndromem pustki, samotności, opuszczenia.
Pierwotną odpowiedzią na pragnienie miłości i wolności dziecka jest odpowiedź,
jaką uzyskuje ono ze strony ojca i matki. Macierzyństwo i ojcostwo mają
fundamentalny wpływ na odczytanie własnej tożsamości, wartości i sensu własnego
życia. Narodziny to lęk przed wyjściem
w przestrzeń kosmiczną, rodzice odczytują mowę dziecka, jego potrzeby. (Jeżeli
matka
nie chce narodzin to przekazuje to dziecku.)
Pragnienia dziecka mogą być nie zaspokajane i osłabiane. Wtedy podlegają
rozmaitym
transformacjom, przesunięciom, zatrzymaniom, oporom.
Przekazywanie przemocy, gdy jest długotrwałe i uporczywe, prowadzi do zamknięcia
dziecięcych pragnień w granicach własnego ciała - autoerotyzm, narcyzm, autyzm.
Jest to
dotkliwe doświadczenie własnej tożsamości lub prowadzi do introjekcji -
uwewnętrznienia
przemocy rodziców, poddania się ich rytuałowi, przyjęcia postawy niewolniczej i
włączenie
postawy resentymentu, który w późniejszym okresie życia da o sobie znać w sposób
negatywny - odrzucenie lub ambiwalentną miłość połączoną ze wściekłością, a
potrzebę wolności połączoną z potrzebą zniewolenia.
Introjekcja przemocy, która wdziera się przez rytuał rodzicielsko - opiekuńczy,
może doprowadzić
do załamania się standardów identyfikacji osobowej, poprzez patologiczną
identyfikację
z matką lub ojcem, wyrażającą się skrajnymi postawami podporządkowania lub
buntu.
Rytuał ssania jest najbardziej elementarnym doświadczeniem brania i staje się
matrycą dla
wszystkich sposobów brania i dawania, to dalej, w zależności od relacji matki i
dziecka,
przybiera postać negatywną lub pozytywną.
Dziecko jest skazane na miłość matki. Dziecko domaga się tej miłości, ale nie
może jej
wyegzekwować. Bo nie da się wyegzekwować żadnej miłości. Dziecko dostaje
polecenie -
żyj bez miłości. Taki rozdwojony komunikat staje się matrycą rozdwojenia
psychicznego.
Odczytuje ono faktycznie dwa komunikaty jednocześnie - żyj - karmienie, bez
miłości -
brak uczuć. Te komunikaty nadawane podczas karmienia mają wielkie znaczenie dla
ukształtowania się tendencji do życia i rozwoju dziecka.
Przymus życia, jakiego doświadcza dziecko podczas karmienia pozbawionego
wartości
uczuciowych, jest doświadczany jako przymus cielesny, fizyczny nacisk, spod
którego nie
może się wyzwolić inaczej jak przez wycofanie.
Przymus życia wiąże się z dotkliwym doświadczeniem swojej odrębności. Dziecko
rozpoznaje,
że jest kimś innym niż jego matka, że jest inna jego wolność i miłość. To
gwałtowne
odcięcie dziecka od matki wiąże się z koniecznością zaakceptowania braku miłości
i wolności,
wybudowaniem tęsknoty za idealną matką i idealną miłością. W strukturę takiej
tęsknoty
wbudowuje jednocześnie długotrwały, czasem wieczny żal, smutek, nienawiść i
wściekłość,
które nie pozwalają nawet w przyszłości identyfikować pozytywnie matki i
miłości. Istnieje
granica możliwości samoobrony i transformacji psychicznej, która złamana zbyt
wcześnie,
kształtuje osobowość zniewoloną przez negatywny obraz matki - przemoc. Powstaje
patologiczny wzorzec identyfikacji osobowej.
Przymus życia zakodowany w przymusie jedzenia niesie jeszcze inny komunikat:
"Możesz
jeść tylko to, co ode mnie dostajesz". Jeżeli dziecko dostaje tylko pokarm bez
miłości, pozostaje
zawężone pole wolności, wolnego wyboru. Narkomania jako odbicie rytuałów
rodzica,
pozbawionych miłości, replika zatrucia psychicznego. Dziecko staje się
lustrzanym odbiciem
swoich rodziców.
Silne zaburzenia psychiczne są przenoszone i reprodukowane w innych fazach
interioryzacji.
Miłość i wolność stają się wartościami pragnień dziecięcych: zależności i
niezależności.
Niezaspokojenie tych pragnień w fazie oralnej, poprzez przymus i walkę lub
rezygnację, powoduje, że dziecko nauczy się wybierać to, czego nie chce, to, co
niszczy jego pragnienia.
Modelem takiego samozniszczenia jest rytuał toksykomani.
Odsunięcie od piersi to trudniejszy do odczytania komunikat uczuciowy, wywołuje
ono
niepokój i chęć odzyskania tego, co dawało poczucie bezpieczeństwa.
Patogenny niedobór miłości zmusza do wyłamania się spod rytuału miłosnego,
zmusza do
buntu, ucieczki odejścia, nawet w formach samobójczych, dla tych, którzy muszą
się wydostać spod ciężaru zniewolenia.
Jeżeli dziecko doświadcza dawania "bez miłości", samo bez miłości odda to, co
uprzednio
dostało. Dramat toksykomanów polega na tym, że nawet nie umieją oddać zła.
Przyjmują zło jako wartość. Prowadzi to do zgody na zło, którym jest trucizna
zastępująca miłość i wolność, symulująca sens i wartość życia. Patogennie szuka
się miłości rodzica zamiast poszukać jej w innym człowieku.
Fiksacja oralna może być rozszerzona w fazie edypalnej tak, że dziecko
spostrzega swoich
rodziców nieraz jako byty niemal wyłącznie seksualne.
Kiedy nie ma personifikacji, kiedy dziecko nie przebrnęło swojej wstępnej fazy
albo zostało
przez rodziców zablokowane, oni sami - rodzice, i ciało dziecka są wartościowane
negatywnie, przechodzą w sferę cienia, stają się jego treścią - sferą kary, lęku
i zniewolenia.
Introjekcja cienia, zarażenie nienawiścią i złem, domaga się fizycznego
dopełnienia w postaci
trucizny, wyzwolenia, które zniewala.
Rozdział VI
Wyjechałam w maju do Krakowa, do Kasi. Chciałam odpocząć od ostatnich przeżyć, a
także dalej nad sobą popracować z dala od miejsca, które wywoływało złe stany
emocjonalne.
Spędziłyśmy z Kasią dni pełne wrażeń bycia z sobą, odkrywania siebie w
przyjaźni. Pracowałyśmy wzajemnie się poznając.
Był to czas prawdy i odkryć, tak jak poznaje się nieznany ląd, na którym pragnie
się zamieszkać.
7 maja - Kasia powoli mi się zwierza, ofiarowuje siebie w przyjaźni. To cudowna
istota.
Wspólnie czytamy "Kokainę", wtedy nie boję się wspomnienia tego tekstu ani tego,
co on
zawiera.
Lagerkvist. " Tylko bogowie mają wiele losów i nie muszą nigdy umierać. Są
przepełnieni
wszystkim i przezywają wszystko. Wszystko z wyjątkiem szczęścia człowieka".
(Sybilla).
To, co ja przeżyłam, te tysiące agonii i zmartwychwstań, to moje przekleństwo i
błogosławieństwo.
Mój los nadludzki na ziemi, moja wędrówka. Będę dalej podążała tą drogą,
wypełniała
nią siebie i innych.
W miłości i twórczości.
W człowieczeństwie.
W cierpieniu i radości.
W świadomości tajemnicy istnienia, którą poznałam do końca. Stale odczuwam
obecność
Boga, który przychodzi stamtąd.
Kasia mnie kocha, a ja ją, spełnienie miłości to największe szczęście.
Ofiarowanie swojej
jaźni drugiemu, w wolności wyboru bycia do końca sobą.
Kasia zaprowadziła mnie na cmentarz krakowski i zobaczyłam na jawie drzewa,
które obserwują oczami sędziów. Pomiędzy alejami ogromnego parku wyłaniają się,
ot tak sobie, setki, tysiące grobów. Tutaj została połączona sprzeczność życia i
śmierci. Tutaj jest to naturalne - groby i piękna zieleń, wręcz baśniowa. Tutaj
jest to naturalne, że życie przechodzi w śmierć i powraca w cyklu natury, który
się spełnia.
10 maja - Kiedy dopada mnie męcząca, wręcz dręcząca bezsenność, rozsypuję się
zbyt
gwałtownie, wątpię i trzeba mi się potem mocno podnosić.
Ewa zabita we mnie mężczyznę, Chrystusa, i"Kokainę" pisałam jako kobieta -
Wielka
Nierządnica. Potem narkoza zabiła we mnie kobietę - Matkę Boską, i jako Chrystus
chciałam
wstąpić do nieba.
Tadeuszu, coś jeszcze jest w mojej chorobie. JEST, bo mnie męczy.
11 maja - Dokonuję dalszej analizy przy Kasi. Analizy schizofrenii i mego życia.
Tadeuszu, PRAWDZIWY ZŁOCZYŃCĄ W DOMU JEST MOJA MATKA. matka, która
nigdy mnie nie kochała, która jedynie przez całe życie wypełniała wobec mnie
swój obowiązek bycia matką. Anioł śmierci, który oddziela duszę od ciała.
We mnie zawsze były dwie postacie, mężczyzny i kobiety, w zależności od urojenia
przeważała we mnie dana płeć. Zostałam chłopcem w 14 roku życia ponownie, bo
ojciec całkowicie zanegował mnie jako dziewczynę. By ratować się przed
całkowitym zniszczeniem z jego strony, stałam się męska, była to jedyna forma
samoobrony.
To mój ojciec prawdziwie cierpiał, kiedy umierałam, to on cicho łkał, był w
prawdziwej
rozpaczy. To matka jest prawdziwie silna. Zawsze była silna. Zabiła mnie
psychicznie, dokonała na mnie aborcji emocjonalnej. Była aniołem śmierci. Ja
byłam nią i dokonałam na sobie aborcji. I byłam katem, który zabił Chrystusa, by
wniebowstąpił.
Topór to symbol kary, egzekucji, narzędzie sprawiedliwości, obrony wolności.
Dlatego go
ujrzałam, jak go trzymam w dłoni.
Sprawa miłości to wybór. Ja byłam matki WYMUSZONYM WYBOREM, z lęku z niemożności
przeciwstawienia się nakazowi. I dlatego ukarała za to ojca, dlatego popadł w
alkoholizm.
UKARAŁA GO ZA MOJE POCZĘCIE!!!
Podświadomie czułam, że mnie nie kocha, więc zawsze szukałam zastępczej matki.
Ojciec
mnie wybrał, kochał pomimo karania, które na mnie przynosił, i zdradził, więc
był winien.
Dlatego od urodzenia byłam w chorobie sierocej. Żadnego kontaktu emocjonalnego
ze strony
matki. Matka mnie okłamała nieświadomie, zajmując się mną, dawała złudzenie, że
jej na
mnie zależy, by w końcu mnie zniszczyć.
Ojciec nie wytrzymał psychicznych kar ze strony matki, za to, że musiała mnie
urodzić, i
zaczął pić i przeniósł karę na mnie, na najsłabsze ogniwo w rodzinie, na moją
płeć żeńską.
Dlatego też uciekłam w męskość.
Matka była zbyt silna, by się jej przeciwstawił, a ja łatwo stałam się ofiarą.
Poznałam tę moją prawdę do końca w Krakowie. Na szczęście była przy mnie cały
czas
Kasia i mogłam spokojniej to unieść.
Nawet mój brat mnie nie kochał. Tak, mam brata, to dziwne, lecz prawdziwe. Był
nicością,
prawą ręką Matki - śmierci.
12 maja - Cały czas rozmawiam z Kasią o sobie, o niej, o nas. Nie będę żebrała o
miłość
tych, którzy mnie nie akceptują takiej, jaka jestem.
Ojciec wygrał jedną sprawę z matką - moje poczęcie, wygrał swój model rodziny,
tylko
raz był silniejszy. Nie, dwa razy, kiedy wyszedł z picia alkoholu, a wcześniej,
kiedy przeżył
Syberię.
Nie potrafię, nie potrafię jeszcze pogodzić się z brakiem miłości ze strony
matki. Jest to
żal, poczucie krzywdy, ból, ból. Nie potrafię jej wybaczyć tego, że mnie nie
kochała.
Zadawano mi ból kłamstwa przez 32 lata. Bo bez miłości nie ma życia. Dlaczego
tak długo
istniałam? Skąd mam taką siłę?
13 maja - medytacja Kasi dla mnie:
"Tęsknię za Tobą, gdy odchodzisz w inny świat. Tęsknię za Tobą, gdy rozmawiasz z
Bogiem
czy szatanem. Tęsknię za Tobą, gdy przestajesz nosić swoje imię, stając się
Chrystusem.
Tęsknię za Tobą, gdy Cię nie ma tu na Ziemi.
Tęsknię za Tobą, gdy nazywasz siebie swoim imieniem. Tęsknię za Tobą, gdy
opowiadasz
o innych z tąd. Tęsknię za Tobą, gdy jesteś tu na Ziemi.
Tęsknię za Tobą gdziekolwiek jesteś i kimkolwiek jesteś. Tęsknię...
Kasia"
Tadeuszu, jestem tak udręczona domem i tym, co się wydarzyło, tym co mnie tam
spotkało,
że nawet nie nienawidzę, jedynie obojętność zakrada mi się do serca.
By wyjść z nałogu, nie wystarczy być w końcu pokochanym. Trzeba umieć pokochać
drugiego.
Nie sztuka dać się pokochać, sztuką jest odpowiedzieć miłością na miłość.
Tak, Tadeuszu, był to szantaż emocjonalny. Nie wiedziałam, że nie można wymusić
na
matce miłości i podświadomie ją szantażowałam, by mnie pokochała. Czuję się
oszukana. Nie mam po co wracać do domu, nie mam do kogo.
Powroty do domu to kolejne Golgoty. Zawsze mam wtedy wizję rozstrzeliwanej
czaszki.
15 maja - W halucynacjach widziałam mnicha w czarnym kapturze z bladoszarą
twarzą,
klęczącego przed ogromnym krzyżem, na którym wił się przerażony Chrystus. Czyżby
szatan
modlił się? W jakim celu wstąpił do świątyni?
To niepojęte, jak można tęsknić za osobą, zapachem, gestami, przytulaniem,
bliskością.
Nigdy wcześniej tego nie odczuwałam.
16 maja - Powrót do domu. Halucynację. Matka stale rozwija nade mną pajęczą
sieć, chce
mnie nieustannie dokarmiać. Zniewala mnie nadopiekuńczością, traktuje jak
gówniarza. Kat,
który czuwa nad ofiarą, by była cała i zdrowa w dniu egzekucji.
A. Kępiński - Schizofrenogenna matka nadopiekuńczością maskuje brak miłości.
A ciało schizofrenika jest bardzo odporne, bo potrafi unieść niewyobrażalne
ciosy, zranienia
i stresy.
21 maja - Śmierci, znowu z tobą rozmawiam, nieobecność pogłębia się, lecz nie
uciekam
ani do piekła, ani do gwiazd, ani w przyszłość, ani w przeszłość. Jestem w
zupełnie innej czasoprzestrzeni, tak odmiennej, to wymiar ponad wymiary.
Zjednoczenie schizofreniczne.
Wracając z Krakowa do domu wydawało mi się, że już jestem silna i mam wszystkie
problemy rozwiązane, bo doszłam do końca prawdy o tym, co się wydarzyło.
Jechałam z nadzieją, że jestem poza mocą matki i ojca, że nie mogą już mi zrobić
żadnej krzywdy.
Nie umiałam stanąć przed matką i opowiedzieć jej o swoim cierpieniu, nie umiałam
jej
powiedzieć, że mnie nie kocha, bo nie ma takiej świadomości, że oszukuję siebie
przez całe
życie. Jedyną metodą było odejście z tąd, bo czułam, że ponowny kres jest coraz
bliżej, a
przecież nie chciałam umierać. Musiałam albo umrzeć, albo wyrzucić jej prawdę,
albo odejść
stąd. Matka nie dała mi żadnej szansy na zdrowie, inaczej musiałaby przyznać,
jak bardzo
cierpiałam.
21 maja c.d. - Dopadają mnie myśli rezygnacji i udręczenia tym, co się
wydarzyło. Dzisiaj
osaczyło mnie pragnienie śmierci i samobójstwa. Dzisiaj żałowałam, że mnie
odratowano.
Tęsknota za wniebowstąpieniem. Jestem dwupłciowa?
23 maja - Boli mnie całe moje istnienie.
24 maja - Jak unieść taką rozpacz, jakich sił trzeba, by unieść to wszystko,
udźwignąć pogodzić się z losem. Miałam poznać coś, co mnie przerasta. Rozpacz
się dopełnia. Kim jestem?
Nie mogę tak po prostu polecieć w Kosmos.
To śmierć w przebraniu mnicha w czarnym habicie przyszła modlić się pod krzyżem,
na
którym wił się przerażony Chrystus. Kim trzeba być, by wybaczyć idealną
zbrodnię, która
prowadzi do samobójstwa dziecka, emocjonalną aborcję?
25 maja - Czy można mocniej oszaleć? Czy istnieje kres szaleństwa? Jestem tu i
tam, idealnie rozdzielona na dwa światy. Teoria podwójnego wiązania spełniła się
na mnie. Nadopiekuńcza matka na zewnątrz, która wewnątrz podświadomie nienawidzi
i nigdy sobie tego nie uświadomi. Dlaczego aż tak okrutny jest człowiek w
oszustwie. W prawdziwym obozie było mniej więcej wiadomo, kto jest katem, a kto
ofiarą, kto jest prawdziwym złoczyńcą.
Czuję się całkowicie pokonana, przegrana, zdruzgotana. Czuję się w pułapce. To
moja
matka przegrała życie, ja jeszcze mam szansę, by je wygrać.
"Każdy niewolnik ma moc zrzucenia więzów" - Cezar.
Czym jest właściwie schizofrenik? Odrodzeniem się wszystkich archetypów w jednej
osobie?
26 maja - Wybudzam się teraz z porannym lękiem związanym z matką, w
przeciwieństwie
do lęków nocnych, związanych z ojcem. Nie można po wyzwoleniu być dalej w
obozie, dlatego mój ojciec nigdy nie chciał pojechać w odwiedziny do Związku
Radzieckiego, po koszmarze Syberii.
Dzisiaj jest Dzień Matki. Nie mam matki. Nigdy nie miałam, była mi katem od
początku.
Przetrzymywanie czasu.
Ciągły konflikt, ciągłe poczucie niższości, stały problem matki, niemożność
pogodzenia
się z wyrokiem na mnie, to jest do końca zaprzeczenie temu wyrokowi i
krzyknięcie - Ja
mam prawo żyć jako ja Basia - jako byt w pełni wartościowy.
Dworzec w Częstochwie. Zadzwoniłam do Tadeusza i spytałam, czemu nie mogę
wyzdrowieć.
Powiedzą!, że siedzę w miejscu, gdzie zaczęła się choroba. Postanowiłam wyjechać
do Warszawy, do księdza Pawła, który mi obiecywał pracę i jakieś mieszkanie.
Czekałam na pociąg do Warszawy. Przetrzymałam czas i zapętliłam się, ta droga
kusi do
samobójstwa.
To okrucieństwo - siedzenie w domu, to wystawienie się na odstrzał. Jadąc
tramwajem na
dworzec, miałam nakaz otrucia się, głosy wewnętrzne kazały mi wrócić i dokończyć
życia.
Udało mi się wysiąść z pociągu.
Rozdział VII
Udało mi się dojechać do Warszawy. Powiedziałam Pawłowi, że nie mogę wrócić do
domu,
nie wyjaśniając do końca przyczyn. Spadłam mu jak z nieba i musiał zacząć
działać. Na
razie zamieszkałam na plebani i mogłam tam być jedynie tydzień. Wtedy poznałam
Sonię,
którą Paweł się zajmował, mieszkała na stancji pod Warszawą i miała pół roku
abstynencji.
Odegrała nieco później ważną rolę w moim życiu. Siedziałam na plebani pełna
napięcia i lęku, z poczuciem koszmarnej bezdomności, zawieszona pomiędzy
halucynacjami a rzeczywistością, bez pracy, bez bliskiej osoby. Kasia musiała
być w Krakowie, kończyła pisanie pracy magisterskiej i przygotowywała się do
obrony.
27 maja - Czasami dopada mnie uczucie duszenia przez zawiniętą wokół szyi
pępowinę.
Nigdy nie sądziłam, że jest to aż takie głębokie, że sięga życia płodowego i
momentów zaraz
po urodzeniu. Matka wtedy podświadomie, a także świadomie mnie zanegowała.
28 maja - Bezdomność jest stanem koszmarnym. Powrót do domu oznacza pełną
psychozę
i śmierć. Nie mogę tam na przykład przetrwać choćby kilka miesięcy. Jest to już
niemożliwe.
29 maja - Poranne lęki. Wydaje mi się, że zaraz się na mnie zwali cały świat i
przygniecie,
dusząc bez krzyku.
l czerwca - Każdy dzień pracuje na moją korzyść. Odracza wyrok, który się we
mnie jeszcze
tli, z którym podjęłam ostateczną walkę. Oddzielenie się od tona, rzeczywiste
narodziny.
Poczułam to wczoraj w pociągu do domu. Pojechałam tam z Sonią po maszynę do
pisania, by móc przepisać "Kokainę" i oddać ją wydawcy. Jadąc do Częstochowy,
jechałam do łona, w
sen, umieranie, pod "respirator", w zależność. Pojawiły się pierwsze konflikty z
Pawłem,
który wyczuwa, że Sonia, z którą zamieszkałam na stancji, zaczyna się pod moim
wpływem
od niego uniezależniać.
W domu byłam kilka godzin, dłużej to nie mogło trwać. Nie potrafiłam podjąć
walki, jeszcze
nie potrafiłam im wykrzyczeć swojego cierpienia, do czego nieustannie
mobilizował mnie
Tadeusz. Inaczej to mnie doprowadzało do szaleństwa, nie mogłam wyzdrowieć
trzymając to
w tajemnicy.
3 czerwca - Walka, jaką toczę o siebie od 4 miesięcy, jest zbyt horrorystyczna.
Tadeuszu,
brakuje mi sił. Jak unieść ból siebie, kiedy nie mam już sil. Boże, co jest nie
do uniesienia?
Świadomość? Nieświadomość mnie zabiła. Halucynuję, panicznie się boję. Kasiu,
Kasiu,
gdzie jesteś? Nie zostawiaj mnie, już mnie nie opuszczaj.
4 czerwca - Nadal mieszkam z Sonią. Obie nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, ją
rozkłada
depresja, brak poczucia stabilizacji. Paweł zamknął ją na stancji i do tego
przychodzą jacyś
skretyniali ludzie, by ją kontrolować.
Wybudzam się w porannym, silnym lęku. Problem matki . Nakaz powrotu i śmierci
ściga
mnie. Ból jest nie do uniesienia. I brakuje mi sił, by dalej walczyć. Przepisuję
"Kokainę".
Poddać się to wypełnić "Nakaz" matki do końca. Czuję się cały czas osaczona.
Osaczona i
zapętlona. Dokąd miałabym się udać, by nie ścigał mnie wyrok? Bycie z kimś
bliskim jest
lekarstwem.
Paweł rywalizuje ze mną o wpływ na Sonię, o pierszeństwo ruchu, który stworzył,
by pomagać narkomanom. Nie mam żadnego zamiaru z nim o to walczyć i odebrać mu
jego zasług.
Nadal zbieram męskie projekcje - tajemniczego ojca.
Sonia też we mnie widzi jakiegoś faceta. Jak przepisywałam "Kokainę", miałam
stale
fantazje, że się truję i wymysły techniczne, jak to chciałam zrobić. Chcę
zmartwychwstać
albo przeskoczyć na poziom kobiety.
5 czerwca - Skończyłam przepisywanie "Kokainy". Planowanie idealnego samobójstwa
nie opuszcza mnie.
Nie chcę odchodzić. Chcę żyć.
Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego? Jak to się stało, że tyle lat uchowałam
się w psychozie, maskując się. Dopiero Tadeusz rozpoznał, że jestem chora. Nie
kochano mnie, więc nie zauważono choroby. Nikt nie chciał przyznać się do tego
faktu. Nikt nie chciał przyznać się do winy.
Jak to wszystko mogło się zdarzyć? Jeszcze mi trzeba będzie walczyć z
zagrożeniem psychozy, a raczej z zagrożeniem samobójstwa w psychozie.
Odłączenie od domu. Z chorobą sobie poradzę. Lecz głosy, które każą mi się otruć
- nie
mogę wrócić do domu.
6 czerwca - Nie wyszła sprawa z mieszkaniem, muszę nadal mieszkać z Sonią,
pomagam
jej pracować nad sobą, lecz jej lęki też są bardzo silne. Jutro jadę do
Częstochowy na spotkanie z Kasią. Wszystko jest jakimś wyjściem. Tylko powrót
tam na dużej jest śmiercią. Takiego wyjścia nie chcę. Nie chcę. Chcę żyć,
poprostu żyć, mieć swoje miejsce, pisać i pomagać innym. Tak niewiele pragnę,
kochać i być wolną. To najwięcej. Mam na to szansę.
Wyrok śmierci zmusza mnie do rezygnacji z psychozy. Kocham, dlatego chcę wygrać.
W tym czasie dzwoniłam kilka razy do Tadeusza, mówiąc mu, że nie najlepiej się
czuję.
Złościł się na mnie, że zamiast szukania pracy i mieszkania idę ponownie w
chorobę, ale ja
tego nie byłam w stanie kontrolować, wymykało mi się to i znowu szło własnym
torem. Nie
rozumiałam, dlaczego to stale we mnie jest, jeżeli doszłam do końca analizy.
Była to prosta
sprawa - konfrontacja z rodzicami, dla mnie prawie nieosiągalna.
Byłam na wykładzie Tadeusza, który opowiadał także o psychozie i o tym, co złego
może
się zdarzyć w życiu człowieka. Są to: Zabójstwo. Gwałt.
Brak miłości.
Tylko Tadeusz nie powiedział jak to unieść, kiedy te trzy sprawy wydarzyły się w
życiu
jednego człowieka. Jak to unieść, nie miałam odwagi zapytać Tadeusza. co mógłby
mi odpowiedzieć?
Jak unieść taki los? Powiecie, że ludzie w obozach przeszli przez to samo i
unieśli. Czy to
jest na moją siłę?
To wszystko może się zdarzyć i nie ponosi się winy, nie jest się za to
odpowiedzialnym, że
stało się ofiarą. Nie jest się odpowiedzialnym, że go nie kochano. Jest się
jedynie odpowiedzialnym za to, że się nie kocha.
Prawda jest najmocniejsza. Poznałam ją. Jak z nią żyć? Depresje, depresje.
Co mnie znowuż tak niepokoi?
Tadeusz tak pięknie podsumował życie psychotyka. Ja do tego doszłam w cztery
miesiące,
a wcześniej przez 32 lata.
Trzeba mi do końca oddzielić się od matki, urodzić się raz jeszcze, złapać
pierwszy krzyk,
który stale blokuję, bo dopada mnie w nieodpowiednim momencie, na ulicy czy w
autobusie.
Nie mogę zrobić pierwszego krzyku, bo jestem zablokowana w macicy i narażona
cały czas
na aborcję, na wyrok, jaki wydała wtedy na mnie matka.
Psychoz jako gra. Nie dowala rodzicom, dobija klienta.
Namalowałam matkę jako ptaka, który chce mnie wchłonąć z powrotem w czarną
dziurę.
Obrona to narodziny, a także w końcu prawdziwa konfrontacja i usamodzielnienie
się. Danie
sobie prawa do życia jako ja - Basia, tego czego ona mi zabraniała przez całe
życie.
Boli mnie ich nieświadomość - nareszcie to przyznałam.
Oni stale prowadzą swoją grę w pseudomiłości!!!
Mam od nich "zakaz życia", poza symbiotyczną formą, która prowadzi do
unicestwienia.
Tadeusz: "Jeżeli w sobie zabije dziecko, to osoba zabija potem innych". To mnie
męczy,
Tadeuszu, to mogło stać się ze mną.
Przyjechała Kasia, byłyśmy razem na łąkach nad moją rzeką, oswajam te miejsca,
gdzie
kiedyś umierałam, które mi się kojarzą ze śmiercią dziecka z tamtych lat.
Najokrutniejsze są nasze rozstania.
Och, boska Schizofrenio. Gdybym mogła Tobą władać. Lecz Ty szalejesz tu i jesteś
jedynie
śmiercią moją.
Faza oralna oznacza dwupłciowość. Czy jestem w tej fazie, czy jeszcze się nie
narodziłam,
nie było pierwszego krzyku.
8 czerwca - Czasami patrzę zupełnie nie widzącymi oczami, słucham nabrzmiałymi
uszami,
tylko węch mi się wyostrzył i dotyk wrażliwy na przytulanie.
9 czerwca - Rano lewitowałam, kołysałam się w Kosmosie, a myśli wewnątrz
rozmawiały
ze mną, bym uleciała ostatecznie, i przychodziły nowe kombinacje samobójstwa,
lecz zwalczałam to. Kasia wyczuwa moje ucieczki i wtedy mnie przytula.
WALCZĘ ZE ŚMIERCIĄ, BO NIE UMIEM STANĄĆ WOBEC MATKI.
Jeszcze nie pozwalam sobie na radość bycia tak po prostu, na bycie sobą do
końca.
Na siebie pozytywną.
Na bycie naturalną.
Na natychmiastową prawdę.
Nie pozwalałam sobie na agresję.
Umiem:
Pomagać innym, kochać, wygrywać ze śmiercią, płakać, jestem silniejsza od lęków,
zachowałam człowieczeństwo, pomimo takiego życiorysu.
Walka jest stanem przynależnym człowiekowi. Ja walczę wewnątrz, w stanie
psychotycznym,
bo nie walczę na zewnątrz, z ludźmi czy realnymi zdarzeniami.
Kasia odprowadziła mnie na dworzec do Warszawy. To zbyt okrutne rozstawać się.
Potrafię
kochać, Kasiu, moja dusza, wcześniej całkiem zamrożona, odtajała i poraził ją
przeogromny
głód miłości.
Rozstanie na 11 dni.
10 czerwca - Zajęta walką wewnętrzną nie rozpoznaję wroga na zewnątrz i od razu
mnie
atakują. Był Paweł. Jego antyterapia na Soni jest zbyt okrutna. Pracuję nad
Sonią, by się wyzwoliła, lecz czy ona do końca tego pragnie? Dużo z Sonią
malujemy, to wycisza emocje
Tadeusz: "Szatan chce się zbawić poprzez nas, poprzez naszą śmierć w
świadomości".
11 czerwca - Kasiu, gdzie jesteś, płynę, rozpływam się. Demony, schody,
halucynacje. Jego
oczy stale mnie obserwują.
Boję się życia. Boję się wszystkiego. Czego chcę? Wolności. Czy wytrzymam tę
walkę, tę
negatywną siłę, która się we mnie stale odradza? To kurestwo, które jeszcze mną
włada. Jak
to unieść, ciemne moce, śmiech szatana, absurd istnienia w normalności, rozpady,
rozszczepienia, sny, kosmosy, paranoje, urojenia -niemożność, a jednak wciąż w
walce, topiel poza mną jeszcze, nawet z otchłani mi się udało powrócić, z
totalnej paranoi, z kompletnej samotności
w miłość, potrafię tak kochać, tak tęsknić.
Kasiu, gdzie jesteś, dokąd dzisiaj odeszłaś, dlaczego Cię tu nie ma. Twoje
pocałunki przywracają mnie ziemi. Jestem ziemska, erotyczna, spragniona,
bolesna, zła i dobra, ludzka.
Uczę się przy Tobie i dzięki Tobie dawania prawdy jako największego daru w
przyjaźni.
Kocham życie takim, jakie ono jest. Mam cudowną świadomość, że akceptujesz mnie,
Kasiu,
w każdym stanie mego istnienia.
Nie pozwolę sobie na odejście stąd, nie pozwolę, bym cię utraciła poprzez odlot
w kosmos
zupełnie nierealny, zbuntowany, patologiczny, nierealny do granic wytrzymałości.
Nie pozwolę, bym w sobie ciebie utraciła. Twoja miłość i moja miłość chronią
mnie przed całkowitym odejściem.
Nawet na bycie schizofreniczką sobie nie pozwalałam, bo tego by nie
zaakceptowali rodzice.
12 czerwca - Chcę umrzeć, Tadeuszu.
Tadeusz namawiał mnie na jakąkolwiek działalność, mobilizował do znalezienia
pracy,
lecz nie mogłam niczego zorganizować, czułam się zupełnie wyczerpana
bezdomnością i tym,
co się wydarzyło przez ostatnie miesiące, potrzebowałam spokoju, bliskości z
przyjacielem,
wyciszenia się, i nie miałam tego w Warszawie, wszystko było niepewne,
pogmatwane. Prawie codziennie dzwoniłam do Tadeusza, a on mnie strofował jak
dziecko i przekonywał, że jak chcę, to potrafię. A ja już nie potrafiłam, nie
miałam żadnych sił na ciągnięcie czegokolwiek.
Stale tkwił we mnie problem rodziców, zwłaszcza matki, musiałam tę sprawę
dokończyć,
inaczej mogło to się skończyć tragicznie.
14 czerwca - Halucynację. Jest to jedyna działalność, na jaką mnie stać,
ucieczka i nic
więcej. Jak to wszystko unieść, codzienne umieranie po sto razy, co chwilę, zbyt
boleśnie,
zbyt tragicznie. Kim jestem, że jeszcze to unoszę, wygrywam każdą godzinę,
czasami minutę, ba, sekundy, kiedy można przeciąć nić istnienia rzucając się w
przepaść.
Dlaczego tak, dlaczego właśnie tak przebiega moja choroba, Tadeuszu? Wykonuję
wyrok
za matkę.
Kim teraz jestem?
15 czerwca - Boże, co za horror, rano chciałam się otruć. Miałam dzisiaj
połączenie z Kosmosem.
Namalowałam diabła na krzyżu.
W końcu doszło do konfrontacji z Pawłem, powiedziałam, że załatwia sobie swoje
sprawy
na Słońce, dręcząc ją.
16 czerwca - W nocy halucynacje - smoki, potwory, demony i te oczy, które stale
mnie
obserwują. A rano walka z głosem wewnętrznym, który nakazuje odejść, otrucie, i
nieustanna walka i płacz. Boże, ile to będzie trwało.
Kolejny telefon do Tadeusza. Powiedział, że chcę być Bogiem, dlatego chcę się
zabić, że
to paranoja. Bo nie chcę się odłączyć od rodziców, nie chcę im zwrócić całej
udręki, w którą
mnie wpędzili bezmiłością i okrucieństwem. I że będę kombinowała, halucynowała.
NAPISAŁAM LIST DO DOMU. Napisałam im prawdę, że mnie zniszczyli, doprowadzili
do samobójstwa. Oddałam im w liście 32 lata udręki. Samotność przerażonego
dziecka.
Psychotyk nie potrafi oddać zła rodzicom, uwewnętrznia je. I projektuje na
zewnątrz jako
halucynacje. Rzeczywistość zostaje zlekceważona.
Rozdział VIII
Mój stan w Warszawie zbliżał się do krytycznego, zapętliłam się i nie widziała
wyjścia z
sytuacji. Tadeusz namawiał mnie do konfrontacji z rodzicami, widząc, że samo
oddalenie od
domu nic nie daje. Skonsultowałam się z psychiatrą, który mi zaproponował
dzienny oddział i pracę nad antylibidynalną postawą. Nie widziałam sensu w
niczym, nie miałam żadnej motywacji do działania.
Odpowiadało mi życie z dnia na dzień, chodzenie po ulicach, zaglądanie ludziom w
twarze.
Zapijanie lęku piwem na Starym Mieście. Lecz choroba podstępnie galopując
rozwijała
się i trzeba było podjąć jakiekolwiek działanie.
Nie mogłam już mieszkać z Sonią. Tadeusz kazał mi gdzieś wyjechać na kilka dni i
wpadłam
na pomysł, by jeszcze raz zwrócić się o pomoc do pani Marii. Zabrałam swoje
rzeczy i
zjawiłam się w jej mieszkaniu usiłując wytłumaczyć, w jaki sposób znalazłam się
w sytuacji
bezdomności. Pani Maria mi nie uwierzyła, ale podjęła działanie i umieszczono
mnie w
dziwnym domu w Otwocku, wyobcowaną, u kresu.
18 czerwca - W mojej paranoi jestem Bogiem. Czy Bóg chce się unicestwić? Chce
powrócić
do nieba. Ja nie istnieję, po co mi ciało? Pobyt w Otwocku, w jakimś
paranoicznym domu,
wyobcowana, u kresu. Odliczanie czasu. Do czego?
Wieczorem, pogodzona z sobą i ze światem, teraz już zupełnie świadomie
przedawkowałam
leki i nie chcąc sprawiać kłopotu osobie, która mi zaufa, poprosiłam o wezwanie
pogotowia
z powodu ataku serca. Nie miałam dostatecznej ilości trucizny, by się otruć, ale
tego nie
wiedziałam. Podczas transportu do szpitala zaczęłam tracić świadomość i cała
następna noc
jest wielką niewiadomą. Byłam bardzo pobudzona, gryzłam personel, rozwiązywałam
się z
pasów. Rano powoli zaczęłam odzyskiwać świadomość i przewieziono mnie do
szpitala psychiatrycznego w Pruszkowie, słynne Tworki. Na przywitanie dostałam w
twarz od salowej.
To było dla mnie dopełnienie, sygnał końca, upadek.
Byłam ubrana w szpitalną koszulę i kaftanik od piżamy. Poszłam do ubikacji i
poczekałam,
aż wszystkie pacjentki wyjdą. Ponieważ był to oddział obserwacyjny, ubikacje nie
miały
drzwi. I powiesiłam się na kaftaniku. Ostatnia emocja, jaka mnie dosięgnęła, to
uczucie
ogromnej ulgi, że to już po wszystkim, że to naprawdę koniec.
Obudziłam się po kilkunastu godzinach, związana jak baran, w kaftanie
bezpieczeństwa.
Wisiałam może około trzech minut. Pierwsza pacjentka, która mnie zobaczyła,
wystraszyła
się i powiedziała drugiej pacjentce, ta dopiero zawiadomiła personel. Decydowały
sekundy.
Na szczęście na miejscu był lekarz, co na wielkiej psychiatrii zdarza się
rzadko. Podjął reanimację.
Byłam już bez oddechu, serce stanęło. Śmierć kliniczna. Byłam w tunelu, a wokół
mnie była doskonała czerń.
Masaż serca i sztuczne oddychanie przywróciły mi pracę serca i oddychanie.
Zaskoczyłam,
jak mawiają lekarze.
Dwie następne doby, które mgliście pamiętam, leżałam związana w dziwnej sali
obserwacyjnej, gdzie działo się wiele. Pacjentki szalały, wyły, śpiewały,
głosiły swoją prawdę. Mnie uśpiono fanactilem.
Tak odnalazła mnie Kasia. Już mnie nie wiązano, nie pamiętam, co do niej
mówiłam, jaki
czas ze mną spędziła. Była także matka, wobec której byłam agresywna.
22 czerwca przyjechali po mnie ciocia, wujek i matka. I na szczęście Kasia.
Rodzice dostali
mój list.
Wyszłam z powieszenia bez komplikacji. Kolejny cud. Czy mam opisać świtu swoją
tajemnicę?
Kasia usiłuje mnie ratować, jest ze mną, po prostu jest. Ja też mam swoją
wytrzymałość.
Powiesiłam się jak Judasz.
Psychoza i psychoterapia to gra. Psychotyk prowadzi nieświadomą grę wobec
terapeuty, a
terapeuta prowadzi grę wobec klienta, że jest OK.
25 czerwca - Dzisiaj są moje urodziny, skończyłam 32 lata. Ojciec mnie
przeprosił, powiedział, że mnie kocha, prosił o wybaczenie. Matka dalej prowadzi
grę w miłości, lecz coś
do niej dotarło, opowiedziała mi o sobie trochę więcej, że nigdy nie umiała
okazywać uczuć.
To prawda, wobec mego brata umie okazywać uczucia, bo go kocha.
Dzisiaj miałam halucynacje boskości, wielkości, moje ciało obejmowało kulę
ziemską. Jakiej
płci teraz jestem? Czy jestem kobietą? Czy powiesiłam mężczyznę?
Poza tym jest przy mnie Kasia.
Kasia opowiedziała mi, jak ona to wszystko uniosła. To nie dla mnie, nie na moje
pojęcie.
Nie na moją siłę. Na moją siłę jest stąd odejść. Na to jestem gotowa.
Byłam u psychiatry, mam skierowanie na oddział w Częstochowie.
Jutro też jest dzień.
Rozdział IX
Zgłosiłam się na oddział psychitryczny w Częstochowie i zostałam przyjęta. Nie
było tu
mnie od 16 lat, a jednak pamiętano mnie. Długo rozmawiałam z ordynatorem,
usiłując mu
wyjaśnić potęgę diabła, który mnie prześladuje. A szatan siedział sobie obok i
przysłuchiwał
się naszej rozmowie.
27 czerwca - W nocy OCZY powróciły i przyglądają mi się uważnie. Niestety nie
jest to
Bóg, to oczy szatańskie. Co się stało?
Czy sprzeniewierzyłam się ostatecznie Bogu przez powieszenie? Kto mnie wzywał
wtedy
w Tworkach? Kto nakazywał tak gwałtownie odejść? Czy była to boska moc czy
szatańska?
Kim teraz jestem w psychozie? Bogiem o złej i dobrej stronie, ciemnej i jasnej.
Podwójne
imię, podwójne sny, dwie moce walczące z sobą. Jedna i druga wzywa mnie
jednocześnie do
odejścia. Zgubiłam się w analizie. Kara ostateczna - śmierć.
Dlaczego chcę umrzeć? Głód miłości jest tak olbrzymi, tak potworny, że może on
mnie
właśnie pochłania, może ta siła pcha mnie do śmierci, do boskiej miłości, tylko
ta miłość jest
najpotężniejsza.
Wygrywam z szatanem, poddaję się boskiej mocy, która we mnie wstępuje. Dopóki
walczę
z szatanem, Bóg mnie nie powołuje.
Ja siebie powołuję, wzywam TAM. Jeżeli jest we mnie tyle boskiej mocy, to TU
szatan nie
może ze mną wygrać. A śmierć? Jest jedynie formą urzeczywistnienia drogi.
Chciałabym zasnąć na dnie morza. Tu jestem nieustannie obserwowana. Zbyt wiele
oczu
przygląda mi się, zbyt wiele rąk mnie dotyka. Zapach jest zbyt intensywny.
Słyszę zbyt wiele
prawd. Nie wolno mi ich przekazywać. Mam wyrzec się wszystkiego, nawet pisania,
mojej
poezji, która rozkwita, świata realnego zupełnie do końca. Mam rozbić lustro i
wejść TAM,
na drugą stronę. Czas jest bliski.
Mam poczucie rozrywania czy przerywania czegoś we mnie, jakiejś pętli, te dłonie
rozwalają
mi trzewia, wyrywają serce, o dziwo, podwójne, bijące sprzecznymi rytmami,
wołają
mnie, czekają na korytarzu z nożami, na moje potknięcie przy próbie ucieczki.
Rozstrzeliwują mnie. I z powrotem ładują broń. Kule są ostre, lecz nie
roztrzaskują czaszki.
28 czerwca - Leki zaczynają działać, podsypiam. Mój Kosmos wygasa, coraz więcej
czarnych
dziur. Czas odmierzany obłędem. Czy wiem, że halucynuję, kiedy halucynuję?
Psychoza to walka dziecka z rodzicem, rodzaj obrony, ale i szantażu
emocjonalnego, prośba
o miłość, która nigdy nie może się spełnić.
Halucynacja jako rzutowanie świata wewnętrznego na zewnątrz, projekcja problemu,
który
zdaje się być nie do rozwiązania w rzeczywistości. Rodzaj halucynacji zależy od
stopnia zranienia w dzieciństwie, urazu, nawarstwienia. W moim przypadku były to
urojenia grzeszności i winy, potem, jako obrona, urojenia boskości.
Widzę płonący krzyż, cały w ogniu, a jednak nie wypala się, lecz świeci złotym
blaskiem.
Obóz koncentracyjny. Powróciłam do niego, obłaskawiając moich katów. Kiedyś na
tym
oddziale skończyłam 17 lat, teraz mam 32 lata.
Wyjście z psychozy jest możliwe, trzeba chcieć. Inaczej pozostaje bezsilność
ludzi wokół.
29 czerwca - Przesypiam cały czas. Krótkie halucynacje wzrokowe, nie boję się
ich. Nic
mi się nie chce, jestem specyfikowana lekami, odczuwam to teraz jako ulgę na ten
czas, kiedy nie mogłam opanować lęku.
Jestem rozregulowana, z niepokojem ruchowym po lekach. Z samotnością w sercu, z
pragnieniem w głodnych oczach, z rezygnacją w dłoniach. Kocham.
Ona we mnie znowu się odzywa, podszeptuje, kieruje moimi myślami, każe
wypowiadać
słowa, których nie chcę mówić, na przykład słowa modlitwy. Kim we mnie jest ta
druga?
30 czerwca - Rodzina sądzi, że to tylko chwilowe załamanie, nie są w stanie
pojąć, że choroba toczy mnie przez cały czas. Z mojej strony to też było
"oszustwo". Basia musiała być OK, zawsze i wszędzie. A teraz totalna rozsypka.
Dół poniżej dołu, moje dno wklęsłe.
CHCĘ ŻYĆ.
1 lipca - Zwidy, majaki, sny. Jak to oddzielić od rzeczywistości? Czwarta doba w
szpitalu.
Kim jest diabeł? Ja jestem Bogiem czy rodzicem? Wszystko mi się znowu poplątało.
Świat
nierealny jest realny! Co mi da wyciszenia neuroleptykami? Chwilowy spokój
przetrwania?
Będę żyła. Chcę żyć, chcę wszystko "wykrzyczeć". Chcę miłości. Chcę ofiarowywać
siebie w
zwykłej miłości.
2 lipca - Śpię i śpię. Obrazy pod powiekami przesuwają się nieustannie. Nie chcę
teraz
umierać. Odejdź!
Pomimo leczenia TO powraca. Nie chcę odchodzić w ten sposób. Dlaczego taka
obsesja
śmierci? Matka, typ antylibidynalny. Dlaczego to kusi, by odejść?
Dokąd? Do nieba, do Boga, w jego objęcia. Lecz on nie chce twego czynu, wręcz
szatańskiego.
Boże, dałeś mi ponownie życie, to teraz niech żyję. Ja chcę żyć. Mam do tego
prawo.
3 lipca - Dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej. Podjęłam wczoraj decyzję, że
chcę żyć. I
będę żyła. Mam jeszcze trochę halucynacji i iluzji słuchowych.
Mam problemy zmyśleniem, tworzą mi się w głowie jakieś neologizmy czy inne
sałaty
słowne. Nie zdążę ich zapisywać, bo bardzo szybko ulatują. Jest to coś
niesamowitego, taki
zlepek sylab lub przetworzonych całych wyrazów i zdań.
Odwiedziła mnie matka. Tak trudno uwierzyć w oczywistą prawdę, jaką poznałam,
momentami nie chcę w to wierzyć.
Moje połączenie z kosmosem słabnie. Czarne dziury płoną nowym światłem.
Co, Basiu, jesteś najlepszą dysymulantką, jaką poznałam. Kim jesteś, Basiu,
czego ta druga
teraz chce od ciebie, jeżeli już przezwyciężyłaś Anioła śmierci, to co
pozostało? Dwie w
jednym ciele czy dadzą się unieść? Czuję się trochę zagubiona w nowej postaci.
Ta rzeczywistość mnie przerosła, ta iluzoryczna, urojeniowa.
Kasiu, tęsknię za Tobą. Wygrywam, w końcu wygrywam z psychozą. Na życie nie jest
za
późno, życie jest teraz.
Mija kolejny dzień na psychiatrii.
4 lipca - List od Kasi. Wiem, że brakuje mi odwagi, by żyć. Za szybko doszłam do
prawdy,
Tadeuszu, za mocno za boleśnie. Przeanalizowałam sama całe moje życie w cztery
miesiące
i prawda stała się naga, obnażona, a ja niezbyt gotowa do jej przyjęcia. A może
to był
ostatni dzwonek, by ją unieść.
Leki, jedzenie, spanie. Zbyt dużo czasu na myślenie.
Pierwsza istotna sprawa - ja chcę żyć.
Druga sprawa - będę pisała, chcę pisać.
Trzecia sprawa - samodzielność.
A czwarta - po prostu życie. Jak do tego wszystkiego doszło, już nie wiem. Nie
należy tego
rozpamiętywać. A jednak dzisiaj w łazience dopadła mnie tamta wizja siebie
powieszonej.
Za świeże to wszystko, dopiero jestem po zamachu na siebie.
5 lipca - Prosiłam o przepustkę do domu. Już potrafię się obronić przed wizją
śmierci.
Wtedy cała w środku krzyczę, że chcę żyć.
Odwiedził mnie ojciec. To po nim mam taką niesamowitą siłę przetrwania, on
zwyciężył
śmierć na Syberii wiele razy, w chorobach, kiedy nie było żadnej szansy na
ratunek, nie poddał się. Tak jak ja teraz. Jestem silniejsza od wyroku śmierci.
Basiu, w końcu musi ci się to udać. W pędzie ku śmierci przeżyłaś już wszystko,
śmierć
kliniczną także. Na śmierć ostateczną jeszcze za wcześnie. Ja chcę żyć, jestem
tego pewna.
6 lipca - Jestem na jednodniowej przepustce w domu. Kiedy lęk się wzmaga,
ogarnia mnie
coś podobnego do głuchoty, jakby coś z zewnątrz nakładało na mnie ochronny kask,
coś w
kształcie kuli, jaką noszą kosmonauci. I wtedy słyszę szum w uszach, dźwięki do
mnie nie
dochodzą.
Mam problemy z podejmowaniem decyzji, bo sama do końca nie wiem, czego chcę.
7 lipca - Dziesiąta doba w szpitalu. Halucynacji chyba nie ma. Jeszcze pojawia
się uczucie
zagrożenia, lecz wynika ono ze mnie samej. Zdarza mi się często przeczuwać
śmierć. Pobyt w domu zniosłam spokojnie.
10 lipca - Poprosiłam o wypis, szef się zgodził. Zobaczyłam rano twarz diabła
wiszącą
pod sufitem, w czerwono - czarnych barwach. OK, zabieram go stąd do domu.
11 lipca - Kasia przyjechała do mnie. Jest ze mną cały czas i jestem
spokojniejsza.
12 lipca - Kuracja specjalna - przyjaciel, piwo, rozmowy, słońce. Śniła mi się
epidemia
AIDS w Polsce, ach te moje sny.
13 lipca - Kocham, dlatego jestem.
Jestem, bo kocham.
Jestem, kocham.
Kocham, jestem.
Jestem = kocham.
Kasia czyta moje dzienniki. Dowiaduje się, jak to było ze schi.
Nie ma nieskończonego zła czy dobra, takimi są jedynie szatan i Bóg. Kiedy
istnieje się
jako człowiek, albo zabija się siebie, albo rani się innych. Tak jest przez całe
życie.
16 lipca - Kasia układa tekst, który będzie na okładce "Kokainy". Jaki będzie
tego efekt? I
tak już jestem "etatową" narkomanką tego kraju, teraz mam zostać dziwką, pisałam
ten tekst jako,, Wielka Nierządnica".
Bóg jungowski jest doskonale wewnętrznie sprzeczny, zły i dobry jednocześnie.
Tylko
Chrystus jest nieskończenie dobry. Sam Bóg łączy sprzeczności w absolucie dobra
i zła.
Za szybko mnie to wszystko dopada, życie za szybko mnie dogania, jakby chciało
powiedzieć, że już koniec z odlotami, już wystarczy gry w psychozy czy
umieranie, że teraz trzeba mi tu zaistnieć, poczuć rzeczywistość, realne
przeżywanie życia, a nie tylko w fantazjach, marzeniach, halucynacjach,
kombinacjach, które w rezultacie realizuję na jawie.
Kasia mówi, że w Tadeuszu szukam spełnienia ideału miłości, bo on ma piękną
duszę.
Kiedy słucham Kasi, kiedy opowiada mi o sobie, o przeszłości, dopada mnie
tęsknota, by
po prostu przeżyć choć kilka lat tak jak ona, trochę po wariacku, twórczo i
radośnie, i nostalgicznie, bez wyznaczenia sobie kresu, bez dotykania pełni
istnienia, które oznacza koniec bycia tutaj, studiując filozofię, czytając
cudowną poezję, słuchając jeszcze piękniejszej muzyki, pisząc wariackie i
genialne teksty. Tak pożyć, posmakować tej strony istnienia, której naprawdę nie
znam, chociaż napisałam trzy książki i trochę wierszy.
Mój stały styl reagowania na stres to doprowadzanie się do stanu
halucyjnacyjnego,
ucieczka w chorobę. Bycie pacjentem to rola, którą odgrywam w sposób doskonały.
Oczywiście cierpienie jest autentyczne, lecz podświadomie "wyreżyserowane".
Obóz zagłady odradza się nieustannie od nowa w każdym schizofreniku, we mnie
także.
Powraca wizja wykonania wyroku przez rozstrzelanie. Na szczęście jest to w
rzeczywistości
trudne ze względów technicznych.
Dlaczego nie chcę do końca powrócić? Czego tak naprawdę się boję? Dlaczego
ponownie
marzy mi się sen i senne bycie tutaj? Co mnie tak najbardziej zraniło? Brak
miłości.
Wiesz Basiu, i nie chcesz się do tego przyznać ponownie przed sobą, w nowej
świadomości,
nie chcesz zaistnieć do końca jako osoba do końca dorosła, odpowiedzialna.
Wolisz być
tu, tam, ówdzie, nigdzie, ponad tam, lekka, bolesna, ponadczasowa, na swój
sposób nieśmiertelna.
Jaka Bóg.
Dobrze, chcesz? Udowodnisz całemu światu, że byłaś schizofreniczką i wyszłaś z
psychozy
po 32 latach jej trwania. Ta praca jest do wykonania. Trzeba przez to przejść
jeszcze raz,
by sobie powiedzieć - to jest poza mną.
Kasie powiedziała mi, bym zapisywała radość. Nie potrafisz tego zrobić jak bólu
i cierpienia.
Nie pamiętam dobrych rzeczy w moim życiu, a było ich przecież wiele. Były osoby,
które
mnie kochają i które ja kocham.
20 lipca - Diabeł nie zrezygnuje, ma nowe transformacje, był cały czarny z
białymi ustami.
Tym razem nie przestraszyłam się.
22 lipca - Nie mogę mieszkać z rodzicami, zawsze będą próbowali mnie zniewolić.
Siedzenie
tutaj jest najbardziej wysublimowaną formą masochizmu, samoudręczenia. Kilka dni
spędziłam z ciocią. Jej miłość zawsze mnie ratowała przed czynami ostatecznymi.
Gdyby nie
jej miłość, zginęłabym dużo wcześniej.
24 lipca - Byłam z ciocią w domku na wsi. Po prawie roku od tamtej historii z
Ewą. Konfrontacja wypadła OK. Tamto zdarzenie mnie już nie rani. Nie mam już
poczucia winy.
Mam swój świat fantazji, do którego miewasz wstęp, Kasiu, i to jak na mnie jest
szalony
postęp. Nie można wejść w człowieka do końca, jest ten element mrocznej duszy,
gdzie nikt,
ale to nikt nie wejdzie, ten margines absolutny prywatności niezbędny do
zachowania własnego ja. To osobista wolność. Miłość bez wolności jest tylko
udręką. To wszystko oznacza, że jesteś dla mnie najważniejsza.
25 lipca - Zaczęłam się uczyć bronić przed innymi. Popatrz, przyjacielu, kończy
się ten
szalony dziennik, jestem coraz bliżej zdrowia, częściej powracam tu dzięki
miłości. Wiem, że
człowiek najpierw musi siebie zaakceptować, pokochać, aby stać się osobą dla
samego siebie
i dla drugiego człowieka.
Pisząc teraz Schi, powrócę, by nabrać do niej dystansu. Jest mi to potrzebne, by
ostatecznie
żyć w zgodzie z sobą i w spokoju.
Przeszłam tak wiele, można rzec - wszystko, i Twój los, Kasiu, był piekłem.
Trzeba nam
rozpocząć inny los, twórczy, bez ładowania się w sytuacje paraliżujące, a kiedy
przyjdą do
nas mocne zdarzenia, chcę umieć spokojnie ocenić sytuację i mądrze pomóc sobie i
innym.
Chociaż znając prawdę, do której dane mi było dojść, wiem że sytuacje często
bywają beznadziejne.
I także pragnę się przy tym umieć ochronić, tj. przyjąć los takim, jaki on jest,
kiedy niewiele
można uczynić, bo ta druga osoba nie chce zmiany. Tak było ze mną, nie chciałam
podświadomie żadnej zmiany, oprócz jednego, co było niemożliwe do spełnienia -
aby matka
mnie pokochała.
Wtedy, Tadeuszu, nie mogłeś niczego uczynić, tylko wspierać mnie na tyle, na ile
pozwalałam.
Ty wiesz, Tadeuszu że na sobie poznałam straszliwą siłę bezmiłości ze wszystkimi
jej
konsekwencjami i dlatego moja dusza jest jeszcze w depresji.
Uczę się ponownie stanowczo wyrażać moje postanowienia i życzenia typu: chcę -
nie
chcę, potrzebuję, - nie potrzebuję. Nieumiejętność komunikowania jasno emocji
powodowała, że nieustannie stawałam się ofiarą i powodowała autoagresję.
26 lipca - Topi mnie smutek, zbyt potężny, wszechogarniający moje istnienie i
bycie z
ludźmi. Trudne jest to życie do udźwignięcia, kiedy wydaje się, że wszystko się
wydarzyło.
Mogę tworzyć ku miłości i życiu. Po co odchodzić, kiedy istnienie może być
radością. To mi
naprawdę możne się udać, pomimo głosu, który nakazuje mi odejść. Potrafię go nie
słuchać,
bo to ja pragnę żyć i ta druga nie będzie mną rządziła.
Jestem także fizycznie. Jestem, Boże, jestem. Czyż to nie jest piękne, sam fakt
istnienia,
tak świadomego istnienia, bez względu na poznaną prawdę.
27 lipca - Życie, życie, jeszcze wczoraj cię żegnałam w tajnych myślach i
umierałam
symbolicznie po to, by ponownie się narodzić. Nie walczę o przetrwanie. Nie mam
takiej potrzeby, nigdy nie było. Jestem przede wszystkim dla samej siebie, dla
mego istnienia. Jeżeli mnie kochają, to przecież nie za coś, nie za osiągnięcia,
a za sam fakt istnienia. Nikomu nie muszę udowadniać, że muszę tu być. Oto
jestem. Ci, którzy naprawdę kochają, kochają zawsze i nigdy nie opuszczają. Tak
jest z przyjaźnią.
Ta książka będzie bardzo trudna do napisani. Normalne wytłumaczenie zdarzeń i
psychotyczne wytłumaczenie tych samych zdarzeń. Podwójna analiza. Basi normalnej
i Basi chorej.
To takie proste - nie mogę jedynie wymierzyć ciosu przeciwko sobie. Zdecydowanie
wybieram życie.
Schizofrenicy tęsknią za obłędem - to prawda. Ten świat jest przecież tak
ogromny, przerastający wszystko, co możliwe, wszystkie nieprawdopodobieństwa.
Czego oczekuję od ciebie, miłości? Byś była ze mną tak często, jak to możliwe,
bym mogła
słyszeć twoje - kocham cię - bym mogła cię przytulić i poczuć blisko. Bym w
słowach -
kocham cię - czuła to, co czuję, bym mogła bez lęku opowiadać o moich
tęsknotach, byś
umiała unieść to spokojnie lub się na mnie zezłościła z tym cudownym uśmiechem i
zaciśniętymi pięściami. Kiedy jesteś przy mnie obecna, miłości, wszystkie
fantazje są jedynie
fantazjami.
31 lipca - Odkrywanie siebie wciąż od nowa, oto istnienie. Miłość należy do
sfery życia,
nie śmierci czy psychozy. Do człowieczeństwa. Nie przewidziałeś, Przyjacielu,
jaką straszliwą
prawdę niosę w sobie. Tak długo milczałam. Teraz we mnie miłość odkrywa prawdę
codziennie od nowa.
3 sierpnia - To dopiero początek, wiem, że wszystko mi trzeba odbudowywać, nić
po nici
tkać, od spraw najprostszych. Boję się tego, dlatego uciekam w autyzm,
halucynacje, urojenia.
To tak, jakby nagle wszystko przestało mi wystarczać, każda pozytywna sprawa
jest jakby
przeciwko mnie, bo "Zmusza" do uczestnictwa tutaj, do tego co najzwyklejsze,
kontaktu z
ludźmi. To mnie przeraża, powoduje szczękościsk i autoagresję. Ile czasu
potrzebuję, by zrobić początki istnienia tutaj, bo stale wszystko jest poza mną,
dalekie i obce, nienaturalne, bo niepoznawalne przez moje uczucia i zmysły. Nie
dopuszczam do siebie świata realnego, bo do tej pory był zbyt bolesny i
tragiczny.
I mimo że świat psychotyczny był bardzo okrutny, świat realny był całkowitą
tragedią. Bo
w świecie realnym nie było miłości.
Czy stało się we mnie coś nieodwracalnego, tak mocne uderzenie, po którym
ugięłam się
ostatecznie i całkowicie. Wybrałam schizofrenię jako ratunek i mechanizm
utrwalił się - boję
się emocjonalnego odrzucenia, więc w "zapasie" mam kombinacje na temat
samobójstwa czy narkotyków lub kolejne halucynacje, lecz i one już mnie nie
chronią. Ich rola została zakończona.
Doprowadziłam do ostatecznej eksplozji. Każdy krok emocjonalny wzbudza lęk, że
zrobię coś nie tak. W dzieciństwie pozbawiono mnie nauki właściwych reakcji
emocjonalnych
i to teraz wyłazi w pustą przestrzeń i nie wie, gdzie przystanąć. A także ja
sama nie potrafię
odczytywać emocji innych ludzi, pomimo ogromnej intuicji, oddzielona od nich
szklaną
szybą.
Uczę się teraz wszystkiego.
Kim jestem poza obrazem ruchomym, przezroczystym, gdzieś tam falującym w
przestworzach?
Nie, to nieprawda, ja czuję i to wiele, tylko sama przed sobą nie chcę się do
tych emocji
przyznać.
Może ja wcale nie kocham rodziców, tylko ich nienawidzę. Patologiczna symbioza
dziecka,
które nadal się domaga niemożliwego, tj. by je matka pokochała.
5 sierpnia - Tęsknię za tamtą Basią, zupełnie nieświadomą. Przyszedł dzisiaj
nakaz śmierci,
przetwarzany po wielokrotności, i fruwałam gdzieś tam i nie było przy mnie
ciebie. I zaczęłam się bać już wszystkiego - powrotu do domu, mojej do nich
nienawiści, mojego życia tam, i ogarnęła mnie prawdziwa panika i rozpłakałam się
w twoich ramionach jak bezradne dziecko, zagubione, które nie wie, jak ma żyć, i
wycierałaś mi łzy. I mówiłaś mi, czym jest życie, poprzez łzy, uśmiech,
pocałunki. Słuchałam i powoli zaczęło do mnie docierać, że życie po prostu jest,
jest mi dane i tylko ode mnie zależy, ile go sobie dla siebie wezmę, a przez to
ile będę potrafiła go ofiarować innym i siebie innym przez własne życie.
8 sierpnia - Nie chcę już Anki, doprowadziła do tego, że odpowiedziałam
nienawiścią na
jej nienawiść.
9 sierpnia - To problem libido, panie Freund. Jedynie wobec śmierci jeszcze mam
porywy
namiętności. Wiem, że we mnie jeszcze jest wiele przekory i przewrotności wobec
życia, a to
dlatego, że jestem stale oszołomiona faktem istnienia i w ogóle.
13 sierpnia - Kiedy wsiadam na konia, cały świat przestaje istnieć, jestem tylko
ja i koń, i
bieg do przodu, i jestem spokojna i szczęśliwa.
Co zobaczyłam w śmierci klinicznej po powieszeniu? Czy skala tamtego przeżycia
jest tak
druzgocąca, że świat tutaj zdaje się być czymś nikłym i nie wzbudzającym emocji?
Tam jest czarna dziura.
Inni schizofrenicy głoszą swoją wizję i misję całemu światu, a ja ukrywałam się
sama
przed sobą. Jaka to było możliwe? Co tak zadziałało, że dysymulowałam sama przed
sobą i
byłam przekonana, że jestem zdrowa? I przekonałam o tym wszystkich w około,
tylko Ciebie, Tadeuszu nie udało mi się zwieść. Jest to dla mnie stale nie
pojęte, dlaczego dla mnie samej tak przebiegała choroba. "Normalnie", jak to
zwykle bywa, powinnam chodzić i głosić, że jestem Bogiem albo szatanem, albo
Chrystusem. A ja nawet o tym nie wiedziałam, że nimi byłam. Wszystko
podświadomie zapisywałam w dziennikach, lecz nie wiedziałam, co zapisuję.
Mój pierwszy zapis z dzienników, które ocalały, to 18 rok życia i odwiedziny
szatana w
moim pokoju. To mnie nie przerażało, byłam zadowolona, że przychodzi On, Pan
Ciemności,
do mnie potępionej, "czyniącej" zło. Co się jeszcze wydarzyło, kiedy miałam
13,14 lat? Nie
pamiętam.
19 sierpnia - Nie żałuję ani jednej sekundy cierpienia, przez które przeszłam.
Nie żałuję
niczego, co się w moim życiu wydarzyło, nie żałuję, że miałam schizofrenię, nie
żałuję tych
okrutnych lat, uważam, że pomimo choroby i niewyobrażalnego cierpienia nie są
stracone.
To nic, że mnie nie kochano, zdradzono, byłam ofiarą wielu osób. To, co
przeżyłam, potrafiłam zamienić w twórczość, stało się jądrem mego istnienia.
Dzięki temu poznałam tajemnicę schizofreni do końca, tak jak zawsze chciałam.
Zapłaciłabym jednak najwyższą karę, straciłabym życie, lecz Bóg czuwa nad
niewinnymi i
zawsze daje mi szansę na odnalezienie siebie.
20 sierpnia - Rozstanie z ukochaną osobą. To tak, jakbym nagle stanęła przed
białą ścianą
i niepewnie dotykała jej palcami. Twoja obecność paraliżuje mnie. Jak to dobrze,
że wrócono
mi życie, jak to dobrze, że udało mi się przeżyć śmierć kliniczną. Kocham i
żyję.
21 sierpnia - Jaka cisza wokoło, jakbym bez ciebie nie słyszała świata.
Wyobraziłam sobie
ptaki bez nieba.
22 sierpnia - Nie można żadnej prawdy dotknąć do końca. To boskie prawo. Ja
jestem jedynie człowiekiem. Tylko w ten sposób kocham prawdziwie.
Miłość boska jest miłością nierealną. Nie jest miłością do końca. Nie jest
miłością duchową
czy przyjazną. Jest miłością ponad miłością, czymś, czego możemy doświadczyć w
przeżyciach ostatecznych, granicznych, pod warunkiem, że staniemy nadzy na
chwilę przed Bogiem na pograniczu dwóch światów, pozbawieni wszystkiego, i
powrócimy tutaj w nowe życie.
Tak się stało ze mną. Wybrałam się TAM, w podróż zbyt daleką, bym mogła się
spodziewać
powrotu, a jednak dane mi było zawrócić, by doświadczyć prawdziwej miłości. I w
tym
objawiła się miłość Boga do mnie po całym okrucieństwie mego życia.
23 sierpnia - Oswajam w sobie twoją nieobecność tutaj, by lżej tu być. Kiedy
myślę o tobie,
ciepło wokół serca rozrasta się i staję zasłuchana w jego rytm. I chociaż
tęsknię, jest mi
tak dziwnie, niesamowicie. Jesteś namacalna we wspomnieniu i w rzeczywistości.
25 sierpnia - Wieczór mi się wydłuża, samotny jak ja, wędruje po pokoju,
zdumiony niedawnym zachodem słońca, osaczony czasem, który gna do przodu w czas
teraźniejszy, w
przyszłość niepewną. I chociaż niepokój dogania wieczór, moje myśli biegną tam,
gdzie ty
jesteś, z ciepłem wokół serca, tak blisko, tak namacalnie cię wyczuwam. I
mocniej staje się
tutaj, w nadchodzącą ciemność. Kocham cię, szepczę, i jakaś moc mnie ochrania,
czuwa nade mną. Moc niepojęta, silniejsza od tej, która jeszcze czai się w
zakamarkach duszy.
Wierzę w naszą miłość, to wiara najsilniejsza.
Zakończenie
Na zakończenie, czytelniku, chcę przedstawić rozmyślania Evy Syristovej na temat
schizofrenii, które także pomogły mi w mojej analizie.
Schizofrenia jawi się jako spontaniczna, nie uświadomiona reorganizacja
rzeczywistego
świata, który legł w gruzach. Świat urojony jest rekompensatą za raniącą lub
utraconą rzeczywistość i ma kruchą, całkowicie oryginalną, a nawet niekiedy
dziwaczną architekturę. Nie jest ona bezsensowna. Twórczość świata
psychotycznego, wykorzystująca obrazy senne,
symbole i autystyczne zaspokajanie potrzeb, ma własną logikę, własny sens i
znaczenie i pozostaje w ścisłym związku z historią życia jednostki. Z punktu
widzenia podmiotu bywa to
często wysoce funkcjonalna konstrukcja, którą człowiek tworzy obok "ruin" świata
rzeczywistego lub zamiast nich. Symptomy schizofreniczne, jakkolwiek początkowo
wydają się niezrozumiałe, powstają według ściśle określonych prawidłowości. W
ramach psychozy możemy często obserwować autonomiczny i w pewnym sensie "płynny"
rozwój powiązanych z sobą irracjonalnych operacji, zmierzających - poza
świadomością i niezależnie od woli jednostki - do rozwiązania zagrażającej
sytuacji życiowej.
W iluzjach, omamach i halucynacjach powstają często niezależnie od świadomości
podmiotu
- urojone realia życia, które człowiek uważa za rzeczywiste i bez których w
wielu wypadkach
nie mógłby dalej egzystować. Jest to świat ze sztucznym słońcem. Wydaje się, że
w
przypadkach granicznych, gdy zagrożenie i niezaspokojenie przekraczają
wytrzymałość jednostki, wówczas nawet konstrukcje senne lub zaspokajanie w
fantazji może - przynajmniej na jakiś czas - utrzymać w równowadze aktywność
psychiczną człowieka, może ono uchronić jednostkę przed rozpadem osobowości lub
samobójstwem, będącym konsekwencją nieznośnego w wielu przypadkach "głodu
psychicznego".
Psychotyk wkracza w swój świat urojony tak, jakby to był świat rzeczywisty.
Dochodzi
tutaj do uprzedmiotowienia subiektywnego przeżywania - rzeczywistym staje się
to, co człowiek chce, by rzeczywistym było.
Schizofrenia jest światem wewnątrz świata. Świat urojony, którego nie sposób
określić,
jest jak otwarta rana, która wyrasta obok świata rzeczywistego, będąc zarazem
jednym ze
sposobów szukania ulgi przez chorego. Psychoza jest zarówno wyrazem
uzewnętrznionego
cierpienia człowieka z powodu świata rzeczywistego i stosunków międzyludzkich,
jak też
jedną z form tendencji człowieka do niepowstrzymanego przekraczania granic
ludzkiego bytu, choćby w marzeniu. Jest czasem psychoza wyimaginowaną
odwrotnością realnego piekła życiowego, która może się jawić nie jako sytuacja
bez wyjścia, lecz jako ogród wszelkich rozkoszy.
Według Freunda schizofrenia charakteryzuje się regresją libido do stadium
oralnego. Chodzi
o to, by ponownie, wyzwolić stłumione pierwotnie dziecięce urazy seksualne,
przenieść je
na poziom świadomości, zlikwidować stłumienie warunkujące powstanie symptomów.
Podstawowym warunkiem sukcesu psychoterapeutycznego jest zdolność pacjenta do
tzw.
przeniesienia. Chory, choć nie jest tego świadom, powtarza w stosunku do
terapeuty przebiegające zwykle automatycznie łańcuchy zachowań. Leczenie polega
na tym, że psychoanalityk w terapeutycznym kontakcie z pacjentem nie wzmacnia
chorobliwych reakcji pacjenta i w ten sposób je likwiduje. Chorzy, których
libido zostało utrwalone w autoerotycznym stadium rozwoju, pozbawieni są
zdolności przeniesienia. Nie są oni w ogóle w stanie wytworzyć sobie libidalnego
stosunku do obiektu lub realizują go w stopniu minimalnym.
Według Junga jest to zwiększona wrażliwość na bodźce o intensywności podprogowej
-
nawet drobne, codzienne urazy nabierają nadmiernej intensywności. Jednostka może
wypierać ze świadomości każde zagrażające życiu przeżycie urazowe, którego nie
jest w stanie usunąć lub przezwyciężyć realnie.
Regresja w wyniku chronicznie nie rozwiązanego konfliktu prowadzi do zwrotu w
rozwoju
osobowości do ontogenetycznie i filogenetycznie wcześniejszych form zachowania,
które
Jung nazywa archetypami; archetypy mają ustaloną formę ogólną, funkcjonują jak
instynkty, spełniając podstawowe funkcje ukierunkowujące i motywujące aktywność
psychiczną, są dziedziczone z pokolenia na pokolenie, zawierają nie tylko
prymitywne podstawowe formy reakcji - ale także zasady moralne i religijne,
które są prawzorem postępowania ludzkiego.
Proces psychotyczny w schizofreni jest gigantycznym procesem kompensacji, w
którym
ostatecznie zostaje rozwiązany ów nie rozwiązany wcześniej i wyparty ze
świadomości konflikt, na przykład na poziomie zachowania prymitywnego,
fantastyczno - symbolicznego.
Przy chronicznym przebiegu choroby nieświadome kompleksy mogą osiągnąć taki
stopień
autonomii i tak zdominować świadome procesy psychiczne, że odnowienie spójności
osobowości i jej rzeczywistego kontaktu ze światem nie jest już możliwe.
Psychotyk traci zainteresowanie rzeczywistością. Patrzy na wszystko z punktu
widzenia
swej rozchwianej perspektywy osobistej. Jego spostrzeganie i poznanie wraca ku
formom
archaicznym. Sfera świadomości jest rozszczepiona i przesycona nie powiązanymi z
sobą
fragmentami aktywności sennej, przeważają w niej infantylne impulsy, fantazje i
lęki. Chory
przygnieciony jest lawiną procesów nieświadomych, pochodnych urazów z wczesnego
dzieciństwa, nieopanowanych działań popędowych. Znajduje się we władzy lęku.
Regresją jest tu prawie całkowita. Przeważają archaiczne mechanizmy obronne -
projekcja, introjekcja i wyparcie.
Podstawowym powodem zlewania się w regresji schizofrenicznej rzeczywistości i
nierzeczywistej fantazji są zaburzenia w postrzeganiu własnej osoby, obrazu ja,
które jest odrębne od otoczenia. Najgłębsze przyczyny tego defektu tkwią w
nieprawidłowościach wczesnych kontaktów uczuciowych między matką i dzieckiem.
Matka, która nie wzmacnia obrazu ja, powoduje, że schizofrenik został wystawiony
na nadmierne działanie lęku w okresie, kiedy nie mogły powstać jeszcze granice
jego ja, nie mogły dojrzeć adekwatne i skuteczne reakcje obronne.
Niezaspokojenie potrzeb w wieku dojrzałym jest w istocie powtarzaniem,
spotęgowaniem
sytuacji stresowych wczesnego dzieciństwa. Wszystkie procesy schizofreniczne
można przyrównać do rozległej inwazji procesów nieświadomych w dziedzinę
struktur świadomych.
Przyczyną powstawania napięć i sprzeczności jest nie tylko niemożliwość
zaspokojenia
tych znaczących dla życia potrzeb, lecz także niemożność zaspokojenia ich w
określony sposób, zgodnie z nawykami nabytymi we wczesnym dzieciństwie.
Symptomy psychopatologiczne są rodzajami reakcji obronnych, niedopuszczalnych ze
społecznego punktu widzenia, za pomocą których psychika radzi sobie z trudną do
rozwiązania sytuacją. Przyczyna to negatywne doświadczenia wczesnego okresu
rozwoju, braku w tym okresie uczucia miłości, bezpieczeństwa i potrzeby
doceniania.
Poczucie bezcelowości, wewnętrzny niepokój, zaburzenia snu, objawy ogólnego
zmęczenia
są wyrazem nie zaspokojonych potrzeb. Jednostka powraca do historii swego życia,
poszukując takiego momentu okresu, który był dla niej bardziej satysfakcjonujący
niż obecny.
Chory z obsesją niskiej samooceny wyrównuje ją poprzez identyfikowanie się z
postacią
wyrafinowanego czarodzieja, maga. Owe "operacje władzy" dają poczucie panowania
nad
wszystkim, co się dookoła dzieje.
Schizofrenia jest wyrazem "bankructwa kontroli świadomości" i całkowitej
dezorganizacji
aktywności psychicznej. "Spokój" odzyska dopiero chory w stanie głębokiej
regresji, na
płaszczyźnie przeżyć przeważnie natury sennej. U mnie byty to stany z pogranicza
śmierci
klinicznej, wtedy byłam prawdziwie szczęśliwa, jak dziecko przed narodzeniem, w
tonie matki,
tam czułam się najbezpieczniej.
Podstawowym źródłem zaburzeń psychicznych są sytuacje, w których jednostka
zostaje
pozbawiona swej życiowej roli i wartości; w których przeważa poczucie pustki,
absurdu.
Schizofrenia jest odbiciem sytuacji życiowej, w której zawiodły wszystkie punkty
oparcia,
w której każdy projekt wydaje się już niepotrzebny, a każdy wolny wybór prowadzi
w ślepą
uliczkę.
Schizofrenia to następstwo kryzysu wolności w nierozwiązywalnej sytuacji, a
jednocześnie
próba jego zrozumienia i przełamania.
Jest ona jednym ze sposobów odpowiedzi na skrajne zagrożenie psychiczne, gdy
człowiek
nagle pozbawiony sensu istnienia, przyszłości, nadziei znalazł się w skrajnej
sytuacji życiowej lub nawet został zmuszony do ucieczki od życia.
Schizofrenia jest określoną odpowiedzią na pytanie: - po co iść dalej? Psychoza
jest szansą
tymczasową, wyimaginowanym przeniknięciem nieprzekraczalnych w rzeczywistości
ścian
świata.
W psychozie człowiek nie ma dostatecznej możliwości do świadomej obrony. Jego
odporność
na przeciążenia jest znacznie zmniejszona w następstwie długotrwałego
wyczerpania
psychicznego i fizycznego. Świadomość jest zawężona, przeważają mechanizmy
podświadome.
Psychotyk jest przytłoczony lawiną nieświadomości, autonomicznych procesów;
narażony
jest nieustannie na inwazję stłumionych urazów i konfliktów, które ożywają i
narastają.
Pojawia się panika. całkowity brak poczucia bezpieczeństwa.
Tam, gdzie zawiodą psychotyczne mechanizmy obronne, eksploduje lęk, uwalnia się
nie
związana energia niemożliwych do przyjęcia, destruktywnych, niszczących przeżyć
- sytuacja przerasta wytrzymałość chorego. W miejsce tendencji samozachowawczych
pojawiają się siły niszczące, które deformują i opanowują świat wewnętrzny i
zewnętrzny. Mogą pojawiać się momenty krytyczne, kiedy zamiast tendencji
samozachowawczych występuje agresywna nienawiść do życia, w których śmierć,
zniszczenie, destrukcja są dla psychotyka łatwiejsze do przyjęcia niż życie,
które czasem odrzuca z niespotykaną łatwością.
W psychoterapii pacjentów psychotycznych musimy zadawać sobie pytanie, do
jakiego
stopnia jest w ogóle możliwe i celowe rozbijanie ich świata urojonego. Wolno nam
to robić
dopóty, dopóki chory nie cierpi z tego powodu bardziej niż wtedy, kiedy żyje
swoimi urojeniami i omamami, oraz dopóki nie uniemożliwiają mu one
funkcjonowanie w społeczeństwie.
Początkowo musimy respektować głęboki lęk pacjenta przed rzeczywistością, którą
uważa za
obcą i wrogą. Musimy też pogodzić się z jego ucieczką do autystycznej wieży, w
której szuka
ocalenia.
Autyzm tylko do czasu spełnia funkcję ochronną. Człowiek wytwarza wokół siebie
próżnię,
wygaszając związki i kontakty, natomiast otoczenie odrzuca go, omija jako zbędny
element.
Autyzm staje się "śmiercią psychiczną".
Schizofreniczne halucynacje, iluzje nie mogą być uważane za izolowane złudzenia
zmysłowe.
Są one częścią nieodłączną całościowo rozumianej, zaburzonej komunikacji chorego
ze światem, elementem jego patologicznie zmienionej sytuacji i roli życiowej.
Nie odreagowana agresja w następstwie wzmożonego, realnego i długotrwałego
zagrożenia
jednostki (której motywacje własne i urazowe tło sytuacyjne pozostają poza
świadomością)
powoduje nieznośne narastanie napięcia, które spontanicznie zmierza do
rozładowania.
W omamach dokonuje się subiektywne przeorganizowanie rzeczywistości, z
zachowaniem
zgodności z nieświadomymi motywami chorego. Powstaje jakby stan nowej równowagi
mię-
dzy podmiotem a środowiskiem. Narastająca wrogość i agresja szuka pseudoobiektu,
tarczy,
która ma umożliwić rozwiązanie pierwotnie nierozwiązywalnej sytuacji stresowej.
Mój świat byt modelowany strachem i nienawiścią. Nierzadko nawiedzały mnie myśli
o
śmierci rodziców. Byty to Jednocześnie myśli, których nie mogłam dopuścić do
świadomości,
obwarowane wyrzutami sumienia i poczuciem winy. W ten sposób powstała sytuacja
bez
wyjścia. Nienawiść, której nie można było rozładować na rzeczywistym obiekcie,
zwróciła
się przeciwko podmiotowi. Ukryty zamiar zabicia rodziców zamienił się w otwarty
autoagresyjny akt samobójczy. Narastająca, nieodreagowana potrzeba zemsty
wymagała ujścia, groziła bowiem zniszczeniem.
W urojeniach prześladowczych dochodzi do uprzedmiotowienia wrogich uczuć
chorego,
do ich ekstrapolacji poza osobowość, do projekcji niebezpiecznych, agresywnych
motywów
na środowisko zewnętrzne. Za pomocą tych mechanizmów chory "wciąga do gry" w
swoim
urojeniowym spektaklu inne osoby, które mogą być całkowicie neutralne, obce, nie
znane
choremu.
Chory dzięki mechanizmowi projekcji uwalnia się od nienawiści w ten sposób, że
staje się
ofiarą ekspansywnego i paranoidalnego pseudospołeczeństwa. Ale jednocześnie
przenosi na
nie swoje lęki i pragnienie usprawiedliwienia własnej agresji, znajdując w nim
obiekt, na którym może agresję rozładować. Urojeniowa interpretacja sytuacji
pozwala na zachowanie
pewnej integralności osobowości, chroni przed rozpadem psychicznym. Stworzenie
urojeniowej konstrukcji zmierza do ekspansji, wywołuje powstanie kolejnych
urojeń, powoduje konstruowanie nowych ról, tworzenie nowych urojonych
prześladowców.
Gdyby udało się we właściwym czasie uwolnić chorego od nieopanowanego,
narastającego
lęku, który sygnalizuje nadejście choroby psychicznej, gdybyśmy częściej
dostrzegali jego
panikę i strach, pojawiające się w wyniku wyciągnięcia w grę nieznanych sil,
którymi chory,
zwłaszcza na początku choroby, jest przytłoczony, można byłoby zapobiec wielu
gwałtownym czynom psychotycznym, samo okaleczeniem lub okaleczeniom innych osób,
samobójstwom i zabójstwom.
POST SCRIPTUM - 1
Drogi Czytelniku, w listopadzie 1994 roku ponownie znalazłam się w szpitalu
psychiatrycznym w Częstochowie, na oddziale dr Marka Sternalskiego. Nie
rozumiałam, co się ze mną dzieje, sądziłam, ba, byłam przekonana, że choroba już
nigdy nie wróci. Całkowicie ogarnął mnie lęk i opanowały halucynacje, chociaż
nie wiedziałam, że nimi są. Do tego dołączyły urojenia, o których też nic nie
wiedziałam. Żyłam w wyimaginowanym świecie, zupełnie zamknięta w szklanej kuli i
nie można było ze mną porozumieć się. Rozmawiałam z głosami, głównym rozmówcą
był Tadeusz, który domagał się mojej śmierci. Zupełnie tego nie rozumiałam, a
lęk ponownie prowadził mnie ku samozagładzie. Już wcześniej wyczuwałam wrogość
Tadeusza, po tym, jak mu wyznałam prawdę. Tadeusz nienawidzi psychotyków. Nie
wiem dlaczego, ale niszczy ich i nie ja pierwsza padłam jego ofiarą.
Przez ostatnie dwa lata usiłowałam wyżebrać akceptację dla swojej osoby, co było
kolejnym
absurdem, bo od nikogo nie można w ten sposób uzyskać żadnego uczucia. Miałam
tylko
niejasne informacje od ludzi z ekipy Tadeusza, że mnie niszczy, i trwałam w tym
dwa lata
do kolejnej eksplozji poczucia winy. Targały mną nienawiść, żal, wściekłość i
nie umiałam
sobie z tymi emocjami poradzić. Nie przytoczę tutaj faktów, bo o tym, Drogi
Czytelniku, innym razem.
Do momentu konfliktu z Tadeuszem wszystko zdawało się być na swoim miejscu,
byłam
silna, spokojna, realizowałam się w pracy jako psycholog, pracowałam z rodzicami
narkomanów i nikt nareszcie nie wypominał mi mojej przeszłości, wręcz odwrotnie,
moja wiedza i doświadczenie były tutaj bardzo cenne. I rozsypałam się. Przez 5
tygodni pobytu w szpitalu usiłowałam sobie wytłumaczyć, dlaczego ponownie jestem
w psychozie. Nie była to już schizofrenia,
tylko stan psychotyczny wywołany konkretnymi sytuacjami. Bratam więc leki i
modliłam
się, by wizja pętli oddaliła się. Lekarze troskliwie zajmowali się mną, leki
łagodziły
lęk, a ja się bałam.
Miałam bardzo dużo czasu do myślenia.
Zrozumiałam, że ponownie muszę przewartościować moje życie. Pierwszym krokiem
była
rezygnacja z życia publicznego, które mnie rozstrajało, kosztowało zbyt dużo
emocji. Potrzebowałam prywatności, spokoju, ciszy, by ponownie nie
sprzeniewierzyć się Bogu, który też gdzieś mi się oddalił, przestałam z nim
rozmawiać i zostałam całkowicie osamotniona.
Zrozumiałam, że mój życiorys jest dla mnie nie do uniesienia, a spotkania z
innymi tylko
to pogłębiają.
Zrozumiałam, że jestem bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, pomimo sukcesów, jakie
odnosiłam w życiu. Skończyłam studia pomimo choroby, pracowałam, pomagałam innym
i
zupełnie się w tym pogubiłam. Aż przyszedł czas, że musiałam przyznać się sama
przed sobą, że sobie nie radzę, że za ogromny ciężar wzięłam na siebie.
Zaczęłam od prostych spraw, a może od najważniejszych. Pogodziłam się ze swoimi
rodzicami, wybaczyłam im, a oni mnie. Było to nam potrzebne, chociaż wiem, że
już nic mnie nie sklei, tam gdzie kiedyś pękło moje serce, że strata jest nie do
odrobienia, ale też nie można się nią cały czas zadręczać.
Przepraszam Cię, Mamo, przepraszam Cię, Tato, za tę książkę, ale czuję, że jest
ona potrzebna ludziom.
Nie wiem, jakie konsekwencje poniosę po wydrukowaniu tego tekstu, jest to dla
mnie kolejne wyznanie, tak jak wyznaniem był "Pamiętnik narkomanki" i "Kokaina".
Potrzebuję go, może w kimś coś się obudzi, może ktoś coś więcej zrozumie.
Zaufałam Tadeuszowi do końca. Zawiodłam go kolejnym samobójstwem, a on okazał
się
toksycznym terapeutą.
Nie ma co już tego rozdrapywać, stało się.
Najgorsze jest wyczekiwanie, kiedy łudzisz się, że coś się zmieni. Tadeusz nie
dał mi kolejnej
szansy.
Pogodziłam się z Ewą. To niesamowite, jak nasza przyjaźń pięknie się rozwija.
Czekałyśmy
na siebie cztery lata, teraz gonimy stracony czas.
Kasia odeszła i zaczęła żyć własnym życiem, spełniła swoją rolę i pozostała
przyjaźń.
Nie udało mi się porozmawiać z Anką. Trwa w swoim buncie i widocznie tak ma być.
Cóż, Diabeł powrócił i chyba już nigdy mnie nie opuści.
I zakończę. Drogi Czytelniku, tak jak zaczynałam pierwsze wydanie "Pamiętnika
narkomanki".
Wszystko jest fikcją, ja również.
POST SCRIPTUM - 2
Dożyłam do lat dziewięćdziesiątych, ba 2000 - lecia. Przez ostatnie 8 lat
walczyłam o
przetrwanie, opuszczona przez niektórych przyjaciół zdobyłam nowych.
Dr Marek Sternalski opiekował się mną przez ostatnie 10 lat. Gdyby nie On, nie
wiem co
mogłoby się zdarzyć. Cierpliwie słuchał moich urojeń i halucynacji. Teraz jestem
córką szatana.
Ze schizofrenii nie ma wyjścia.
Były liczne poprawy, kiedy zdrowiałam ale jądro schi nieustannie mnie męczyło.
Schi
mnie dopadało w najbardziej zaskakujących momentach, powalało i nie potrafiło
normalnie
funkcjonować.
Jestem chora, drogi Czytelniku, słyszę głosy, mam urojenia, zaburzenia
świadomości, gubię
się w znanych mi miejscach.
Tylko dr Marek Sternalski pomaga ukoić mój ból. Pokochałam go jako dającego
ukojenie
bólu, jako genialnego człowieka, którego nie dziwi, że znowu się wieszam czy
truję.
Przez ostatnie 8 lat przyjmuje ze spokojem moje cierpienie, telefony o północy
czy w
święta, mam w nim prawdziwego przyjaciela, któremu mogę zaufać. Zawsze mnie
wysłucha i
zrozumie.
Jestem schizofreniczką i trzeba nauczyć się z tym żyć.
Przez ostatnie 8 lat byłam 26 razy u Niego w szpitalu, w lęku, z myślami
samobójczymi,
zdezorientowana.
Wieszałam się, bo nie mogłam unieść ciężaru choroby, głosów, które kazały mi się
powiesić,
i toczyliśmy ze sobą walkę i zwyciężyła zawsze miłość, którą Go obdarzam, bo nie
miałam
innej miłości oprócz miłości rodziców a szatan kusił, kiedy się załamię i oddam
mu moje
życie.
Przez 8 lat oddawałam to, co ukrywałam przez 20 lat psychozy. Nareszcie
przemówiłam.
Tadeusz Kobierzycki i Anna Marczak dołożyli swoje. Jak oni mnie nienawidzą. Za
to, że
nie rozróżniałam jaźni od rzeczywistości. Ale to już historia.
Odnalazłam się w psychozie i nikt mi tego nie odbierze.
A szatan towarzyszy mi w codzienności.
Zabijałam się przez ostatnie 8 lat.
I wierzyłam, że się odrodzę. Może ten 2000 rok przyniesie jakąś ulgę ze
świadomością,
którą teraz poznałam.
Na oddziale byłam pełna lęku nie do wytrzymania, gonił mi się czas,
zdezorientowana i
tylko Ciebie, dr Marku, rozpoznawałam, byłeś moim wentylem bezpieczeństwa, tylko
Tobie
wierzyłam i zaufałam. Wyznawałam Ci miłość, kiedy już nic nie działało, a Ty
mnie przytulałeś i lęk odchodził, to było jak oświecenie, że jest ktoś, kto mnie
rozumie w całkowitej rozterce psychicznej.
Tylko Ty rozumiałeś mój lęk.
8 lat walki o przetrwanie. Jestem już bardzo zmęczona, Doktorze, ale się nie
poddam. Tylko
Ty znasz skalę mego cierpienia, byt i alkohol, by się nie powiesić.
Plączę.
Tyle musiałam wycierpieć. Ale na oddział przychodziłam trzeźwa, po dłuższej
abstynencji
i to nie miało wpływu na rozwój choroby. Głosy szatana mam od 14 roku życia,
kiedy byłam
jeszcze trzeźwa. Nie oszukiwałam Pana, po prostu nie mówiłam wszystkiego. Rozwój
mojej
choroby, to byty dwa różne nurty mojej choroby. Najpierw była psychoza później
eliminowałam lęk mojej choroby. Lęk mnie niszczy Panie Doktorze.
A ja tak kocham życie!
Nikt nie wiedział o mojej chorobie, jedynie Pan się domyślał 20 lat temu. Jaka
jest granica
cierpienia?
Jestem psychologiem. Kiedyś umiałam pomagać innym, teraz została tylko psychoza
i ja,
bezradna. Już nie popełnię samobójstwa. Nawet jeśli szatan będzie mnie kusił.
Niech mi Pan pozwoli siebie kochać, ta miłość pozwala mi przetrwać najgorsze.
Tyle razy byłam u kresu i Pan mnie ratował... Niekiedy nie pamiętam jak mam
wrócić do
domu i po co wyszłam z domu. Mam taką kartkę w dowodzie - żeby mnie odprowadzić
do
domu jak się zgubię, ale do Pana zawsze trafię.
Te wszystkie pobyty w szpitalu przez ostatnie 8 lat dawały mi silę i utwierdzały
w miłości,
że jestem bezpieczna... Przez te lata napisałam 10 książek, stałam się stawna aż
do bólu, do
kolejnego cierpienia. Stało się to także dzięki Panu, Doktorze. Walczyłam z
samobójstwem i
każda książka miała być ostatnia. Tu rozkwita we mnie talent pomimo choroby,
kiedy kontaktuję...
Kiedy Pan mnie przytuli rodzą się nowe pomysły.
I oto w tym wszystkim chodzi... Przy Panu czuję się bezpieczniej.
Przepraszam za wieszanie się na oddziale, za trucia, to tylko mój lęk, z którym
sobie nie
radzę. Jestem dziwnym dzieckiem dla moich rodziców, prędzej rozumie mnie ksiądz
na spowiedzi, i przyjmuję Chrystusa, i staje się światło w mojej duszy.
Zawsze zdąży mnie Pan uratować.
Pokochałam Pana czystą, platoniczną miłością. Wiem, że ma Pan setki takich
pacjentów
ale to mi nie przeszkadza.
Drogi Czytelniku, powtarzam, z psychozy schizofrenicznej nie ma ucieczki. Można
jedynie
łagodzić objawy lekami i miłością.
Pogodziłam się już z tym. Potrzebuję opieki drugiego człowieka. Nie wiem co to
będzie,
kiedy rodziców zabraknie. To Mama powstrzymuje mnie od wyjścia nago na ulicę, to
Ona
słucha moich urojeń i zagubień.
Jestem córką szatana. I bronię się przed przepaścią.
W chorobie wiele osób mnie opuściło. Tadeusz Kobierzycki wyciągnął ode mnie
wszystko
i mnie znienawidził. Wlał swój jad Annie Marczak, z którą byłyśmy jak siostry, a
teraz ona
mnie nienawidzi i nie potrafi ani wydorośleć ani przebaczać.
Za to zyskałam wielu nowych przyjaciół, którzy akceptują mnie taką jaka jestem.
Pokochałam, myślałam, że już nigdy mi się to nie uda, wybaczyłam.
Postawa dr Marka Sternalskiego dodaje mi sił. Jest Kasia Niedźwiedź, moja
powierniczka,
jest Marzena Bratek z mamą, Jest Dorota z Arkiem, i wielu innych, którzy wierzą
we mnie.
Żyję. Już nie targnę się na swoje życie. Jest dobra wróżka Anna.
Mój brat odwrócił się ode mnie, powiedział, że po śmierci rodziców nie będzie
się mną
opiekował. Bratowa powiedziała mi, że jestem wyrachowana od dziecka.
Mogę liczyć na rodziców, Danuśkę, Jagódkę, której syna Michała jestem matką
chrzestną.
A tak naprawdę żyję w ogromnej samotności. I w cierpieniu.
To trwa ponad 20 lat.
Doktorze, Marku Sternalski. Wierzę, że zawsze zdąży mnie Pan uratować.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barbara Rosiek Byłam mistrzynią kamuflażu
Barbara Rosiek Byłam mistrzynią kamuflażu
Rosiek Barbara Byłam mistrzynią kamuflażu
r7?ck schizoid&schizotyp
schizofrenia pierwszy epizod brak?ektow (2)
Zastosowanie i skuteczność terapii poznawczo behawioralnej w leczeniu schizofrenii
Schizofrenia, SWPS 2014
Epizod schizofrenii
psychoedukacja rodzin w terapii schizofrenii
Pokonać schizofrenię Paweł S Tomaszewski(1)
SCHIZOFRENIA(1)
10 tez o schizofrenii

więcej podobnych podstron