Mroczny Książe 13 16


Rudy Romanow był nafaszerowany lekami. Sama myśl o napiciu się tak zanieczyszczonej krwi
napawała Michaiła obrzydzeniem, ale to było konieczne. Mógłby dowolnie czytać w myślach
Romanowa. Raven mu zaufała i wierzyła w jego uczciwość. Chociaż każda komórka w jego ciele
ilu magała się śmierci Romanowa, nie mógł zawieść zaufaniu, jakie w nim pokładała.
-Więc pozwól mnie - powiedział cicho Grigori, z łatwością odczytując pragnienie Michaiła.
-To za wielkie ryzyko dla twojej duszy.
-Ryzyko jest całkowicie warte zachowania ciągłości naszej rasy. Romanow stanowi
niebezpieczeństwo, na które nas nie stać. Powinniśmy skupić wysiłki na znalezieniu kobiet,
niezbędnych dla przetrwania naszej rasy, a nie na walce z łowcami wampirów. Wierzę, że jest
tylko garstka kobiet rodzaju ludzkiego, kobiet o wybitnych parapsychicznych zdolnościach, które
mogłyby być partnerkami dla naszych mężczyzn.
-Na czym opierasz tę teorię? - spytał cicho Michaił, z nutką grozby w głosie. Eksperymenty na
kobietach .stanowiły niewybaczalne przestępstwo.
Srebrzyste oczy Grigoriego zwęziły się, zabłysły. Rosła w nim czarna pustka, jakaś ciemna
plama pochłaniała jego duszę. Nie próbował tego ukrywać. Zupełnie jakby chciał, żeby Michaił
widział, jak rozpaczliwa stawała się ta sytuacja.
-Robiłem wiele ciemnych, brzydkich, niewybaczalnych, rzeczy, ale nigdy nie wykorzystywałbym
kobiety do celów eksperymentalnych. To ja muszę być tym, który wezmie krew Romanowa, jeśli
nalegasz, żeby on żył. - Grigori nawet nie prosił.
Dwaj Karpatianie bez przeszkód przechodzili wąskimi korytarzami oddziału szpitala
psychiatrycznego. Kiedy, niewidzialni, szli przez budynek, ludzie odczuwali tylko powiew
chłodu, nic więcej. Przeniknęli przez dziurkę od klucza obłokami pary, która przypominała mgłę -
snuła przez pomieszczenie, owijając ciało Romanowa niczym CAłun. Krzyknął, zdjęty strachem,
kiedy mgła wiła się wokół niego jak wąż, oplatała mu żebra, nadgarstki, okręcała koło szyi, coraz
mocniej zaciskając. Czuł je na skórze, to zło, które pastwiło się nad ciałem, ale kiedy usiłował
pochwycić mgłę, dłonie przechodziły przez nią na wylot. Jakieś głosy wysyczały coś strasznego,
szeptały, groziły mu, tak ciche, że Wydawały się tylko myślami w jego głowie. Zakrył dłońmi
uszzy, chciał przerwać te okropne szepty. Z ust kapała mu ślina, bez przerwy odruchowo przełykał.
Mgła rozdzieliła się, jedna część zdryfowała w kąt pokoju i zawisła tuż nad ziemią. Druga
powoli zgęstniała, zamigotała i zaczęła przybierać konkretny kształt, stając się Wreszcie silnym,
szerokim w barach mężczyzną o bladych oczach. Rudy dygotał. Cofnął się i skulił w kącie. Ta
wizja była zbyt żywa, zbyt grozna, żeby ją nazwać przywidzeniem.
-Romanow... - Kły Grigoriego błysnęły bielą w półmroku pokoju.
-Kim jesteś? - wykrztusił ochrypłym szeptem.
-Wiesz to. - Przeszył go lodowatym spojrzeniem wyblakłych oczu. Głos Grigoriego zabrzmiał
cichą, mroczną, aksamitną grozbą. Hipnotyczny, fascynował i przyciągał. - Chodz do mnie,
nakarm mnie. Stań się moim sługą, póki nie uznam, że czas obłożyć cię klątwą ciemności.
Romanow miał w oczach paniczny strach, ale powoli podszedł bliżej, rozsuwając szpitalną
koszulę na szyi. Grigori znów szepnął, głosem uwodzicielskim pełnym mocy.
-Będziesz mi teraz służyć, stawiać się na moje żądanie, Informować mnie, kiedy zajdzie
potrzeba. - Powoli pochylił głowę.
Rudy wiedział, że jego dusza jest stracona. Wyczuwał w obcym przybyszu moc, nadnaturalną siłę,
zdolność robienia rzeczy niewiarygodnych. Nieśmiertelność. Stanął przed pokusą. Podszedł z
własnej woli, przechylił głowę na bok, żeby obnażyć gardło. Gorący oddech, przeszywający ból,
kiedy kły wbiły się głęboko. Romanow czul, jak życiodajna krew wypływa strumieniem z jego
ciała. Ból był niesłychany, nie ustawał. Ale Rudy wcale tego nie chciał. Ogarnęło go dziwne
rozleniwienie, ciążyły mu powieki, aż nie mógł ich unieść.
Mgła w pokoju zagęściła się, owinęła wokół Grigoriego, wdarła między Karpatianina a jego
ofiarę. Grigori warknął wściekłe, ale uniósł głowę, przestał się pożywiać i z pogardą pozwołił
bezwładnemu ciału osunąć się na ziemię.
O mało go nie zabiłeś, powiedział ostro Michaił.
Zasłużył na śmierć. Jest w środku przegniły i pusty już skorumpowany. Marzą mu się
niekończące się noce, bez md ne kobiety, chciałby być panem życia i śmierci. Przypomina swojego
ojca i dziadka. Toczy go robactwo, które wyjada to co jeszcze zostało w nim dobrego, jego umysł
jest plątaniną zboczonych pożądań.
Grigori, on nie może umrzeć w ten sposób. W myślach Grigoriego rozległ się syk, oznaka
niezadowolenia Michaiła Już i tak dużo uwagi poświęca się naszemu ludowi. Niech Romanow
umrze z upływu krwi...
Nie jestem aż tak nieostrożny. Grigori nogą przesunął ciało na bok. On przeżyje. To wszystko
zaczęło się od jego dziadka...
Na imię miał Raul, pamiętasz go? Cierpiał na demencję starczą; kiedy był młody, bywał
mściwy. Bił żonę i uganiał się za młodymi dziewczętami. Raz go powstrzymałem... Michaił się
zamyślił.
I zaskarbiłeś sobie nie tylko jego nienawiść, ale i podejrzliwość. Obserwował ciebie.
Szpiegował przy każdej możliwej okazji z nadzieją, że znajdzie coś, co cię pogrąży. Coś cię musiało
zdradzić - jakiś gest, słowo. kto wie? Podzielił się swoimi podejrzeniami z Hansem, przekazał mu
papiery. Grigori znów trącił ciało nogą. Romanow faksem przesiał dowody kilku osobom.
Oryginały są u niego w domu, ukryte pod podłogą w sypialni rodziców. Obserwował jak Romanow
usiłuje się od niego odczołgać. Wcześniej czy pózniej, pojawią się tu.
Ciało Grigoria zamigotało, rozpłynęło się i na miejscu Karpatianina w pokoju pojawiły się
wstęgi mgły przypominające węże. Mgła okrążała Romanowa, który kulił się na ziemi, snuła się
wstęgą blisko jego głowy i gardła, a potem zniknęła. Rudy łkał bezsilnie.
Michaił i Grigori przepłynęli korytarzem, szybko, cicho, chcąc jak najprędzej znalezć się na
świeżym nocnym powietrzu. Na zewnątrz, Grigori przez pory skóry pozbył się toksyn po lekach.
Michaił obserwował go, podziwiając łatwość, z jaką sobie z tym poradził. Po drodze do domku
Romanowów Grigori milczał. Michaił uszanował jego potrzebę odetchnięcia zapachami nocy,
poczucia pod nogami ziemi, dosłyszenia śpiewu wilków i nocnych stworzeń nawołujących
kojącymi dzwiękami.
W bezpiecznym schronieniu czterech ścian domu Romanowa Grigori odszukał papiery
niezręcznie ukryte pod deskami podłogi. Michaił zabrał stare fotografie i plik dokumentów nawet
na nie nie patrząc.
-Opowiedz mi o jego myślach.
Srebrne oczy Grigoriego błysnęły niebezpiecznie.
-Jakiś mężczyzna o nazwisku Slovensky, Eugene Slovensky, jest członkiem tajnego
stowarzyszenia zainteresowanego wybiciem wampirów. Von Halem Anton Fabrezo i Dieter
Hodkins są tak zwanymi ekspertami, którzy prowadzą śledztwa i decydują, kto ma zostać zabity.
Slovensky prowadzi rekrutację, a także potwierdza i rejestruje zgony.
Michaił zaklął cicho,
-Kolejne polowanie na wampiry zniszczy nasz lud.
Grigori wzruszył potężnymi ramionami.
-Sam zapoluję na tych ludzi i ich zniszczę. Ty zabierz Raven gdzieś daleko stąd. Czuję, że chcesz
protestować, Michaił, ale to jedyne wyjście, obaj to wiemy.
-Nie mogę swojego szczęścia okupić twoją duszą.
Srebrne oczy przyjrzały się Michaiłowi, a potem spojrzały w noc.
-Nie mamy wyboru. Moją jedyną nadzieją na zbawienie jest życiowa partnerka. Ja już nic nie
czuję, Michaił, tylko zaspokajam swoje potrzeby. Moje ciało nie ma już żadnych pragnień, jedynie
umysł. Nie mogę sobie przypomnieć, jak tu jest, czuć te rzeczy, które ty czujesz. Moje życie jest
pozbawione radości. Ja po prostu wegetuję i spełniam swoje obowiązki wobec naszego ludu.
Muszę niedługo znalezć solne partnerkę. Wytrzymam jeszcze kilka lat, ale potem poszukam
wiecznego odpoczynku.
-Nie wyjdziesz na słońce, Grigori, najpierw nie przychodząc z tym do mnie. - Michaił uniósł dłoń,
uprzedza jąc jego protesty. - Byłem w takiej samej sytuacji, samotny, z bestią, która walczyła we
mnie o dominację, z tą ciemną skazą na duszy. Nasi ludzie ciebie potrzebują. Musisz być silny i
zwalczać to monstrum, które tylko czyha na okazję
Srebrzyste oczy Grigoriego znów błysnęły niebezpiecznie w półmroku pokoju.
-Nie przeceniaj mojej lojalności i oddania. Muszę mieć partnerkę. Jeśli poczuję coś, cokolwiek -
pożądanie, posiadanie, wszystko jedno - to wezmę to, co moje i niech ktokolwiek spróbuje mi ją
odebrać. - Nagle jego sylwetka zamigotała, zmieniając się w kryształki wody, a potem wymknęła
z domu w oczekujące objęcia nocy. Opuśćmy ten dom szaleństwa i śmierci. Być może przemawia
przeze mnie skażo na krew, której się napiłem.
Podążył z westchnieniem śladem Grigoriego w noc dwie identyczne wstęgi mgły zajaśniały w
świetle księżyca i połączyły się z pasmami oparów snujących się nisko nad poszyciem lasu.
Michaił chciał jak najszybciej wrócić do Raven, przemykał między drzewami w stronę polany,
która oddzielała domy wioski od gęstwiny lasu. Kiedy mijał domek księdza i wypływał na łąkę, w
jego myślach pojawił się niepokój. Ostrzeżenie było tak silne, że zawrócił w stronę domku ojca
Hummera, i w cieniu drzew z powrotem przybrał ludzką postać. Myślami poszukał Raven. Nic jej
nie zagrażało.
-O co chodzi? - Grigori pojawił się przy nim.
Skanowali najbliższą okolicę, wypatrując niebezpieczeństwa. Ostrzeżenie przed przemocą
unosiło się z ziemi - zdeptanej butami, poznaczonej kroplami krwi. Wymienili spojrzenia i
jednocześnie obejrzeli się na domek starego przyjaciela Michaiła.
-Pójdę pierwszy - powiedział Grigori, z całym współczuciem, na jakie mógł się zdobyć. Stanął
szybko między Michaiłem a drzwiami niewielkiego domku.
Niewielka, schludna chatka, wygodna i przytulna, została zniszczona, ktoś się do niej włamał.
Proste meble były połamane, zasłony wisiały krzywo, stare fajansowe naczynia potłuczone. Cenne
książki księdza ktoś podarł, obrazy pociął na wstążki. Zioła ojca Hummera, pieczołowicie
przechowywane w puszkach, walały się na podłodze w kuchni. Jego cienki materac był pocięty,
koce podarte.
-Czego oni tu szukali? - zastanowił się głośno Michaił, chodząc po pokoju. Schylił się i podniósł
wieżę; zacisnął palce wokół znajomej szachowej figury. Na podłodze i na starym bujanym fotelu
widniały ślady krwi.
-Nie ma ciała - stwierdził niepotrzebnie Grigori. Wziął leżącą na ziemi bardzo starą, oprawną w
skórę Biblię. Była mocno zniszczona, skóra przetarta od częstego dotykania. - Ale gdzie jest
smród, tam też i jest ślad. - Podał Michaiłowi Biblię, a ten bez słowa wsunął książkę pod koszulę,
blisko serca.
Grigori zgiął się wpół. Ramiona porosło mu błyszczące futro, paznokcie zamieniły się w
szpony, pysk wydłużył się, pojawiły kły. Wielki czarny wilk już skakał w stronę okna. Michaił
ruszył za nim, kluczył wśród drzew, węsząc z nosem przy ziemi. Ślad prowadził od miasteczka w
stronę gęstego lasu. Tam wspinał się coraz wyżej w góry. Oddalali się od Raven i Jacquesa. Ktoś,
kto porwał ojca Hummera, jak widać chciał być z nim sam na sam, żeby dokończyć brudnego
dzieła.
Michaił i Grigori pędzili zapamiętale ramię w ramię. Unosili nosy na wiatr, od czasu do czasu
opuszczali pyski, żeby sprawdzić, czy podążają dobrym tropem. Potężne mięśnie grały wzdłuż ich
grzbietów, serca i płuca pranm-a ły jak dobrze naoliwione maszyny. Zwierzęta umykały im z drogi,
chowały się, przerażone, kiedy je mijali.
Jakiś ostry, nieznajomy zapach znaczył drzewo na ich trasie. Zwolnili. Przekroczyli granice
stada Michaiła i znalezli się na obcym terytorium. Wilki często atakowały intruzów. Michaił
wysłał wezwanie, wiatr miał zanieść wieść dominującej parze.
Czując zapach krwi księdza, nie mieli większych kłopotów z podążaniem jego śladem. Ale
Michaiła ogarnął dziwny niepokój. Coś mu umykało. Mieli za sobą kilometry, a trop nie zmienił
się ani na jotę. Zapach nie stawał się ani świeższy, ani nie słabł, pozostawał taki sam. Jedynym
ostrzeżniem był nieznaczny hałas gdzieś nad nimi, który dziwie przypominał tarcie skały o skałę.
Znalezli się w wąskim jarze, otoczonym z obu stron wysokimi skałami. Dwa wilki natychmiast
zniknęły, zamieniły się w mikroskopijne krople mgły. Grad kamieni i skalnych odłamków, który
runął z góry przebijał się przez niematerialną mgłę, nie czyniąc im żadnej szkody.
Wzbili się w niebo, przybierając cielesne postaci, kiedy tylko wylądowali na szczycie urwiska.
Nie było tam ani księdza, ani żadnego napastnika. Michaił spojrzał z niepokojem na Grigoriego.
-Żaden człowiek nie mógł tego dokonać.
-Ksiądz przecież nie przeszedł sam tej odległości ani żaden człowiek go nie przeniósł - mówił z
namysłem Grigori. - Zatem, jego krwi użyto jako przynęty, żeby nas tu zwabić. - Obserwowali
okolicę, wykorzystując wszystkie swoje moce. - To robota wampira.
-Dość bystrego, bo nie zostawił nam własnego zapachu - zauważył Michaił.
Spomiędzy drzew wypadło stado wilków; czerwone slepia wpatrywały się w Michaiła. Z
wściekłym pomrukiem zwierzęta rzuciły się na postać, stojącą swobodnie tuż przy krawędzi klifu.
Grigori stal się wirującym demonem i ciskał zwierzęta w przepaść, łamał im kości jak zapałki. Nie
wydał żadnego odgłosu, a poruszał się tak szybko, że jego sylwetka zdawała się zamazywać.
Michaił nawet nie ruszył się z miejsca, a jego duszę przepełnił smutek. Grigori potrafił odbierać
życie z taką łatwością, bez żadnych uczuć, bez żalu. Bardziej niż cokolwiek innego, właśnie to
powiedziało Michaiłowi, jak rozpaczliwa była sytuacja jego ludu.
-Za bardzo ryzykujesz - warknął z przyganą Grigori, materializując się przy nim. - One zostały
zaprogramowane na to, żeby ciebie zniszczyć. Powinieneś był usunąć się z drogi.
Michaił przyjrzał się pobojowisku i martwym ciałom. Ani jeden wilk nie zbliżył się do niego
nawet na trzy metry.
-Wiedziałem, że nigdy byś na coś takiego nie pozwolił. Grigori, on teraz nie zazna spokoju, dopóki
cię nie zniszczy.
Na ustach Grigoriego pojawił się wilczy uśmiech.
-Właśnie o to chodzi, Michaił. To było moje dla niego zaproszenie. Ma prawo atakować ciebie
otwarcie, jeśli sobie tego życzy, ale zdradza cię śmiertelnym. Takiej zdrady nigdy się nie wybacza.
-Musimy znalezć ojca Hummera - powiedział cicho Michaił. - jest za stary, żeby przeżyć taki
brutalny atak. Wampir nie utrzyma go przy życiu, kiedy słońce zacznie wschodzić.
-Ale po co taki skomplikowany plan? - zastanawiał się głośno Grigori. - Musiał wiedzieć, że w
jarze ciebie nie dopadnie, ani że nie zniszczą cię wilki.
-Gra na czas. - Nagle strach chwycił go za gardło. Dotknął myślami Raven. Przekomarzała się z
Jacquesem.
Zaczerpnął głęboko powietrza.
-Byron. W wiosce dobrze wiadomo, że to brat Eleanor. Jeśli ona, jej dziecko i Vlad byli celem, to
logiczne że Byron także. - Jeszcze kiedy jego ciało zmieniało kształt i pokrywało się piórami, które
opalizowały w lekkim brzasku nowego dnia, już wysyłał ostre ostrzeżenie do młodego
Karpatianina.
Potężne skrzydła młóciły powietrze, gdy poszybował w stronę słońca, żeby pomóc najlepszemu
przyjacielowi swojego brata.
Grigori obserwował góry, bystre oczy śledziły skryte w cieniu klify nad linią lasu. Zstąpił za
krawędz urwiska, zmienił kształt, kiedy spadał na ziemię. Skrzydła mocno uderzyły, uniosły go w
niebo, ku skalnej iglicy wystającej nad szczyty drzew. Wejście do jaskini było zwykłą szczeliną w
skale, a ustawione tam zaklęcia ochronne okazały się ta twe do złamania. Żeby przecisnąć się przez
wąskie przejście, zmienił się w mgłę i przeniknął przez szczelinę do środka
Niemal od razu przejście zaczęło się rozszerzać, wijąc wśród skał. Woda spływała po ścianach
z obu stron. A potem znalazł się w wielkiej jaskini, w leżu wampira. Chwycił już jego trop.
Wampir już tu nie odpocznie, pomyślał z satysfakcją. Nieumarły przekona się, że nikt nie grozi
księciu, nie zaznawszy potem bezlitosnej zemsty Grigoriego.
Raven przechadzała się niespokojnie po pokoju w gór skim domku.
-Potrafię czekać, prawda? - zagadnęła nie bez ironii.
-Właśnie widzę - mruknął Jacques.
-Och, daj spokój... - Znów przeszła przez pokój, a potem odwróciła się do Jacquesa. - Ciebie to
nawet odrobinę nie wytrąca z równowagi?
Leniwie rozparł się na krześle, rzucając jej szeroki, szelmowski uśmiech.
-Zamknięcie w jednym pomieszczeniu z piękną wariatką, o to pytasz?
-Cha, cha, cha. Czy każdemu Karpatianinowi wydaje się, że jest świetnym komikiem?
-Tylko tym, którzy mają szwagierki chodzące po ścianach. Czuję się tak, jakbym oglądał mecz
ping-ponga. Uspokój się.
-Ale jak długo to może trwać? Michaił był bardzo niespokojny.
Z wystudiowaną swobodą, przechylając się w tył, Jacques balansował krzesłem pod
niebezpiecznym kątem i patrzył na Raven spod uniesionych brwi.
-Kobiety miewają bujną wyobraznię.
-Intelekt, Jacques, nie wyobraznię - poprawiała go słodko.
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
-Karpatiańscy mężczyzni rozumieją wrażliwą naturę kobiecych nerwów. One po prostu nie potrafią
radzić sobie z trudnościami tak jak mężczyzni.
Raven postawiła stopę na poprzeczce krzesła i przewróciła je razem z nim na podłogę.
Trzymając dłonie na biodrach, przyjrzała mu się z błyskiem poczucia wyższości w oku.
-Karpatiańscy mężczyzni są próżni, mój drogi szwagrze. Ale niezbyt bystrzy.
Jacques spiorunowat ją wzrokiem z udawanym gniewem.
-Masz w sobie coś wrednego. - Nagle wstał, w jego oczach pojawił się niepokój, spojrzenie
nabrało czujności. - Włóż to. - Znikąd, w jego dłoniach pojawił się ciepły sweter.
-Jak to zrobiłeś? - Miała wrażenie, że to jakaś magia.
-Karpatianin potrafi stwarzać wszystko, co naturalne na tej ziemi - odparł jakby z roztargnieniem. -
Włóż to, Raven. Zaczynam czuć się w tym domu jak w pułapce. Musimy wyjść w noc, tam będę
mógł lepiej wywęszyć niebezpieczeństwo.
Owinęła się ciepłym swetrem i wyszła z Jacquesem na werandę.
-Noc już się prawie kończy.
Jacques głęboko zaczerpnął powietrza.
-Wyczuwam krew. Dwóch ludzi, jednego znam.
-Ojciec Hummer. To jego krew. - Raven już zaczęła schodzić po schodkach, ale ]acques,
ostrożniejszy od niej, złapał ją za ramię.
-Raven, nie podoba mi się to.
-On cierpi, Jacques. Czuję jego ból. To nie jest młody człowiek.
-Być może. Ale jak on dostał się na górę? Domek leży na odludziu, mało kto o nim wie. Jak to się
stało, że ksiądz pojawia się tu tak blisko pory naszej największej słabości?
-On może być umierający. Michaił mu ufa - powiedziała Raven uparcie, bo serce już wyrywało się
do starego księdza. - Musimy mu pomóc.
-Trzymaj się za moimi plecami i rób, co ci każę. - Jacques ustawił ją za sobą stanowczym ruchem.
- Dałem Michaiłowi słowo, że będę cię strzegł własnym życiem i to zamierzam zrobić.
-Ale... - Nie dokończyła, zrozumiała, że nic nie wskóra
-Powąchaj wiatr, Raven. Jesteś Karpatianką. Nie zawsze trzeba wierzyć w to, co oczywiste. Zobacz
więcej, niż pokazują ci oczy i serce. Wezwałem Michaiła. Jest daleko, ale wróci jak najprędzej. W
dodatku zbliża się świt. - Jacques stanął między drzewami otaczającego dom zagajnika i powoli
obracał się wkoło siebie. - Tu jest następny.
Raven wdychała nocne powietrze, też obracała się w różne strony, żeby wyczuć
niebezpieczeństwo. Udało jej się wyczuć jedynie księdza zbliżającego się w towarzystwie jakiegoś
człowieka.
-Jacques, coś mi chyba umyka. - A potem i ona to poczuła, rodzaj zakłócenia w naturalnej
harmonii wszystkiego, jakąś moc, która istniała w niezgodzie z ziemią.
Zobaczyła, że Jacques bierze gwałtowny wdech; rzucał niespokojne, grozne spojrzenia.
-Uciekaj stąd, Raven. Biegnij. Jak najszybciej. Nie oglądaj się za siebie. Znajdz jakąś osłonę przed
słońcem i czekaj na Michaiła.
-Mogę ci pomóc. - Ogarnął ją strach. Coś okropnego im zagrażało, coś, czego Jacques bardzo się
obawiał. Wiedziała, że nie ucieknie, nie zostawi go samego. - Nie mogę uciec, Jacques.
Nie rozumiesz. Jesteś ważniejsza niż ja, niż ten ksiądz, niż ktokolwiek z nas. Jesteś naszą jedyną
nadzieją na przyszłość. Uciekaj z tego miejsca. Nie pozwól, żebym zawiódł brata.
Sumienie walczyło w niej z wahaniem. Zobaczyła utykającego ojca Hummera, bardziej
słabego, niż go zapamiętała. Twarz miał posiniaczoną i opuchniętą tak, że ledwie go rozpoznała.
Teraz wyglądał na swoje osiemdziesiąt trzy łata.
-Raven, uciekaj! - syknął Jacques. Znów obracał się wokół własnej osi, chyba nawet nie zauważył
duchownego. Jego oczy były niespokojne, rozbiegane, rozglądał się, jakby ciągle czegoś szukał.
Musisz teraz uciekać.
Pojawił się mężczyzna, który z wyglądu przypominał Eugenea Slovensky!ego, ale włosy miał
jaśniejsze i na pewno mniej lat. Stanął za księdzem i kładąc mu dłoń na plecach, brutalnie go
pchnął.
Ojciec Hummer zatoczył się, upadł na jedno kolano, spróbował wstać, ale przewrócił się,
padając twarzą na ziemię.
-Wstawaj, staruchu cholerny! - Blondyn kopnął go złośliwie. - Wstawaj albo tu na miejscu cię
zabiję.
-Dość tego! - krzyknęła Raven z oczyma błyszczącymi od łez. - Proszę księdza! - Zbiegła po
schodkach na dół.
Jacques rzucił się przed siebie i zastąpił jej drogę tak szybko, że zamienił się w rozmazaną
plamę. Pchnął ją mocno w stronę werandy. Raven, to pułapka. Uciekaj stąd.
Ale to ojciec Hummer! - zaprotestowała.
-Przyjdz tu, kobieto - warknął sobowtór Slovenskyego. Pochylił się, złapał księdza za kołnierz i
szarpnięciem uniósł na kolana. Przy szyi księdza błysnął nóż. - Zaraz go zabiję, jeśli nie zrobisz, co
ci każę.
Jacques odwrócił się, w głębi jego ciemnych oczu pojawiły się czerwone błyski. Warknął
ostrzegawczo tak, że Raven przeszedł dreszcz, a oprawcy księdza krew odpłynęła z twarzy.
Zerwał się wiatr, ciskając liście i drobne gałązki o nop Jacquesa. Jakaś istota zmateriałizowała
się jakby znikąd, uderzyła go mocno w pierś, uniosła i cisnęła o pień drzewa.
Raven krzyknęła. Michaił! Gdzie jesteś?
Już blisko. Uciekaj stamtąd.
Jacques i nieumarły bili się wśród drzew. Pazury zadawały ciosy, kły gryzły i szarpały. Pod
ciężarem ich ciał pękały konary. Obaj, zwarci w śmiertelnej walce, bez przerwy się przekształcali.
Wampir, silny i podniecony po ostatnim mordzie, rzucił się na Jacquesa, obalił go na ziemię i
mocnio poranił.
Uciekaj, Raven. On chce właśnie ciebie, ostrzegł Jacques. Uciekaj, póki możesz.
Słyszała ciężki oddech Jacquesa, widziała, że słabnie. Nigdy w życiu nikogo nie zaatakowała,
ale teraz Jacques potrzebował pomocy. Michaił, pospiesz się! W jej wiadomości słychać było
rozpacz. Niebo zaczęło się już rozjaśniać na wschodzie, kiedy skoczyła na plecy wampira, usiłując
go odciągnąć od Jacquesa.
Nie, cofnij się! ostro i zdecydowanie krzyknął Jacques.
Nie, Raven! Z oddali rozległ się echem głos Michaiła
Kobieto, nie rób tego! zaszeptał w jej głowie Grigori.
Nie rozumiejąc sytuacji, ale pewna, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo, próbowała
odskoczyć. Wampir złapał ją żelaznym chwytem za nadgarstek, a potem odwrócił głowę. W
rozognionym spojrzeniu była satysfakcja. Ostre zęby wbiły się w jej nadgarstek, zaczął chłeptać
ciemną, gęstą krew. Ból był taki, jakby ktoś ją przypalał rozpalonym do czerwoności żelazem. Na
ręce ziała otwarta rana, którą jeszcze rozdzierał kłami.
Michaił i Grigori zaatakowali na odległość gardło wampira. Chociaż taki atak nie mógł się
powieść przeciwko komuś pochodzącemu przecież z karpatiańskiej krwi, a obaj znajdowali się
jeszcze daleko od tego miejsca, ich połączone siły na moment unieszkodliwiły napastnika. Jacques
uderzył na wampira z wściekłością, odepchnął go od Raven; upadła, uwolniona. Krew zalała
deszczem szkarłatnych kropli leśną ściółkę i na moment obaj walczący zamarli, bo czerwony
pióropusz odwrócił ich uwagę. Jak na komendę spojrzeli w jej stronę.
-Zamknij tę ranę! - warknął wampir.
Raven, wykrwawisz się na śmierć. Jacques usiłował zachować spokój, chciał, żeby zrozumiała
powagę sytuacji.
Wampir znów natarł, atakując pazurami brzuch Jacquesa, ten zakrywał rany rękami, żeby jakoś
się ochronić. Głowa napastnika wydłużyła się, zmieniła w długi pysk, zaatakował odsłonięte gardło
Jacquesa, rozdzierał je i szarpał.
Raven wrzasnęła i rzuciła się na wampira, waląc go dziko po głowie i ramionach. Z pogardą
cisnął na bok ciało Jacquesa, które padło bezwładnie jak szmaciana lalka na gnijące rośliny.
Poderwał rękę Raven do ust i z uśmiechem, patrząc jej w oczy, powoli liznął ranę, żeby się
zasklepiła. Wzdrygnęła się z obrzydzenia, zrobiło jej się niedobrze po tym obrzydliwym dotyku
-Pamiętaj, śmiertelny, ona jest moja - rozkazał Slovenskyemu. - Przyjdę po nią dziś w nocy.
Zabierz ją ze słońca. - Wampir puścił ją i wzbił się w niebo.
Raven splunęła w dłonie i potykając się, podbiegła do Jacquesa.
-Ten wampir go zabił! - krzyknęła histerycznie. Dotknęła leśnej ściółki, zaczęła garściami chwytać
ziemię. - O Boże, on nie żyje. Pozwoliłeś temu czemuś go zabić! - Zasłoniła go swoim ciałem jak
tarczą, żeby nikt nie mógł widzieć, co robi, i okładała rany na gardle Jacquesa ziemią wymieszaną
ze swoją śliną, mającą lecznicze właściwości. Jacąues, napij się teraz, żebyś wytrzymał do
przyjścia Michaiła i Grigoriego. Z nadgarstkiem nad jego ustami, Raven rozpaczliwie szlochała;
mogłaby zgodzić się z mężczyznami, którzy uważali, że w sytuacjach kryzysowych kobiety
histeryzują.
Michaił! Jacques został śmiertelnie ranny, jest na słońcu. Wyczuła, że obecny w pobliżu
mężczyzna podchodzi do niej i łagodnie, ostrzegawczo uniosła nadgarstek. Jacques był taki słaby;
próbował na oślep pożywić się i prawie nie mógł trafić we właściwe miejsce. Stracił bardzo dużo
krwi.
Z szacunkiem nakryła jego głowę swoim swetrem, a potem pochyliła się, żeby go pocałować na
pożegnanie. Nie za wiedz mnie, Jacques. Musisz żyć. Dla mnie, dla Michaiła, dla nas wszystkich.
Przesyłając mu te słowa, nie wyczuwała pulsu ani żadnej oznaki, że jego serce bije.
Slovensky złapał ją za ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Była śmiertelnie blada, bardzo
słaba.
-Dość tego płaczu. Narób mi kłopotów, a zabiję księdza. A jeśli mi coś zrobisz, księdza zabije
wampir. - Pchnął ją na ścieżkę.
Uniosła brodę i spojrzała z pogardą w obrzeżone czerwienią oczy.
-W takim razie, ze względu na własne dobro, powinieneś zadbać, żeby ojciec Hummer miał się jak
najlepiej, nieprawdaż? - Wiedziała, pod dotykiem tego mężczyzny, iż ani na chwilę nie uwierzył,
że ksiądz mógłby być rzecznikiem sił zła albo sługą Michaiła. Widział siłę wampira i podobnej
zapragnął, wierząc, że wkrótce zostanie nią wynagrodzony.
Zerknął na nią spode łba; nie podobała mu się jej hardość i to, że dużo wie. Znów pchnął ją w
dalszą drogę.
Z trudem udawało jej się iść po tym nierównym gruncie. Jeszcze nigdy nie czuła takiej słabości.
Nie mogła nawet pomóc ojcu Hummerowi. Musiała się skoncentrować na tym. żeby stawiać jedną
stopę przed drugą. Przysiadła ciężko na ziemi i ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że przecież
wcale się nie potknęła. Po prostu nogi się pod nią ugięły. Nie oglądając się na porywacza, podparła
się rękami i znów wstała. Nie chciała, żeby jej dotykał. Było jej zimno, miała dreszcze, bała się. że
już nigdy nie zdoła się ogrzać.
Pożyw się na księdzu, wycedził ze złością wampir.
Rozejrzała się wkoło, chociaż ten głos rozległ się tylko w jej głowie. Wampir nawiązał z nią
teraz kontakt przez krew, mógł wiedzieć, co się z nią dzieje. A idz do diabła. Zadowoliła się tą
dziecinną ripostą.
Zaśmiał się kpiąco. Dałaś swoją krew Jacquesowi. Powinienem był się domyślić. On nie
przeżyje, zadbałem, żeby rana była śmiertelna.
Zebrała całą swoją pogardę, napełniła nią umysł. Coraz trudniej jej było myśleć jasno i
przewracała się więcej razy, niż mogła zliczyć. Napastnik wepchnął ją na tylne siedzenie
samochodu, obok księdza, i wiózł ich przez góry z zawrotną prędkością. Raven przewróciła się na
bok, zadowolona, że okna są przyciemniane, a wnętrze samochodu mroczne. Pogrążała się w
letargu, ciało miała jak z ołowiu.
Pożyw się! Głos wampira stał się władczy i natarczywy.
Cieszyła się, że może mu stawić opór. Nie mogła zasnąć, nie odważyłaby się spać, póki nie
dowie się, czy Jacques jest bezpieczny. Michaił i Grigori ścigali się ze słońcem, potężne skrzydła
mocno uderzały, kiedy lecieli w stronę starego górskiego domku. Zamierzali schować się głęboko
w ziemi, kiedy tylko im się uda, zabierając ze sobą Jacquesa.
Raven. Ten głos był teraz bliższy, napełniał jej myśli miłością. Jesteś taka słaba.
Ocal Jacquesa. Michaił, wróć po mnie dziś wieczorem. Wampir zna moje myśli. Uważa, że jest
bezpiecznyą może mnie wykorzystać, żeby zastawić pułapkę na ciebie. Nie pozwól mu na to.
Rozpaczliwie próbowała przesłać mu te słowa wyraznie, ale umysł miała przytępiony.
- Raven? - Ojciec Hummer dotknął jej czoła i przeeknał się, że jest lodowato zimne. Skórę
miała tak bladą, że wydawała się niemal przezroczysta, a błękitne oczy zapadły się, jak dwa
zwiędłe kwiaty przyciśnięte do twarzy. - Możesz mówić? Czy Michaił żyje?
Pokiwała głową, przyglądając się z niepokojem jego spuchniętej twarzy.
-Dlaczego tak księdza pobili?
-Mówią, że na pewno wiem, gdzie Michaił trzyma za|a sowe trumny. Według Andre...
-Kto to jest Andre?
-Zdradziecki wampir, który zjednoczył siły z zabójca mi. To prawdziwy nieumarły, żywi się na
dzieciach, niszczy wszystko, co święte. Jego dusza jest przeklęta na wieki. Podobno z
premedytacją podtrzymuje wiarę w legendy o wam pirach. Twierdzi, że Michaił jest przywódcą
wampirów, i że jeśli uda się go zabić, to ci, którzy znajdują się pod jego wpływem, z powrotem
przemienią się w ludzi. Musiał z nimi nawiązać więzy krwi bez ich wiedzy i wykorzystuje to teraz,
żeby im rozkazywać.
Raven przymknęła oczy. Jej serce usiłowało pracowac, mając za mało krwi, płuca wołały o tlen.
-Ilu ich jest?
-Widziałem trzech. Ten tu to James Slovensky. Jego brat, Eugene, jest rzekomo ich przywódcą,
a Anton Fabrezo zajmuje się czarną robotą.
-Ci dwaj zatrzymali się w gospodzie razem z tym amerykańskim małżeństwem. Myśleliśmy, że
wyjechali z kraju Ten Andre musi być o wiele potężniejszy, niż ktokolwiek przypuszcza.
Głos jej słabł, mowa stawała się niewyrazna. Ojciec Hummer patrzył, jak usiłuje unieść rękę,
żeby odgarnąć włosy z twarzy. Ale ramię zdawało się za ciężkie, twarz za daleko. Odgarnął jej
włosy delikatnymi palcami.
Raven! W głosie Michaiła było cierpienie.
Nie mogła odpowiedzieć, wymagało to zbyt wiele wysiłku. Ksiądz zmienił pozycję, żeby mogła
oprzeć się o jego ramię. Raven trzęsła się z zimna.
-Potrzebny jest koc, trzeba ją czymś okryć.
-Zamknij się, staruchu - uciął Slovensky. Wpatrywał się w niebo za przednią szybą. Słońce wstało,
ale ciężkie chmury zasnuwały niebo, zabierając światło.
-Jeśli ona umrze, Andre sprawi, że pożałujesz, że sam nie umarłeś - nalegał ojciec Hummer.
-Potrzebuję snu - powiedziała cicho Raven; nie zdołała otworzyć oczu. Nawet się nie skrzywiła,
kiedy kurtka Slovensky ego spadła na jej twarz.
Michaił musiał jakoś uciec ze słońca. Bez ciemnych okularów czy jakiejś innej ochrony przed
jego promieniami, skóra i oczy zaczynały go piec. Wylądował na niskiej gałęzi drzewa i przybrał
ludzką postać, zeskakując z wysokości pozostałych dwóch metrów na ziemię. Ciało Jacquesa
leżało na słońcu, sweter zakrywał twarz i szyję. Michaił uniósł brata z ziemi, nawet nie oglądał ran,
i poszybował w stronę sieci jaskiń, piętnaście kilometrów dalej.
Wielki czarny wilk wypadł na leśną polanę i przyłączył się do niego, z łatwością dotrzymując
mu kroku. Srebrzyste oczy połyskiwały groznie. Biegli wąskimi ścieżkami, aż znalezli wielką,
pełną pary wodnej jaskinię. Czarny wilk zmienił kształt i futro opadło z jego muskularnych łopatek,
kiedy Grigori przybrał swoją zwykłą postać.
Michaił położył ciało Jacquesa łagodnie na żyznej glebie i uniósł okrycie. Cicho zaklął, a w
gardle i oczach zapiekły go niewylane łzy.
-Możesz go uratować?
Grigori położył dłonie na jego ciele, na straszliwych ranach.
-Zabezpieczył serce i płuca, żeby nie tracić krwi. Raven jest taka słaba, bo go nakarmiła.
Pomieszała swoją ślinę z ziemią i szczelnie go tym obłożyła. Kompres już zaczął leczyć rany.
Będą potrzebne twoje zioła, Michaił.
-Uratuj go, Grigori. - Ciało Michaiła pokryło się gęstą, błyszczącą sierścią, zgięło, rozciągnęło i
zmieniło kształt, kiedy już biegł plątaniną korytarzy na powierzchnię ziemi. Bał się nawet myśleć
o Raven, o tym, jaka jest słaba. Jego ciało już robiło się ociężałe, domagało się zejścia pod ziemię i
snu.
Mobilizując całą niesamowitą siłę i żelazną, zahartowaną przez stulecia wolę, Michaił pognał
na otwartą przestrzeń. Ciało wilka jest stworzone do takich prędkości i korzystał z tego, pędził jak
szalony, oczy zmieniły się w wąziuteńkie szparki. Ani na chwilę nie zwolnił.
Zachmurzone niebo łagodziło działanie słońca, ale Michaiłowi z oczu płynęły łzy, kiedy zbliżył
się do górskiego domku. Wiatr zmienił kierunek, przyniósł odór potu i strachu. Człowiek. Bestia
cicho warknęła, a cała stłumiona wściekłość uwolniła się w eksplozji rozpalonej do białości furii.
Wilk zatrzymał się nagle, ciałem przywarł do ziemi znów stał się drapieżcą.
Wilk skradał się z wiatrem, klucząc wśród gęstych krzewów, żeby zaskoczyć dwóch mężczyzn
czekających w zasadzce. Zasadzce zastawionej na niego. Oczywiście, zdrajca wiedział, że Michaił
pospieszy na pomoc bratu. Wampir byl przebiegły i chętnie ryzykował. Zdrajca przyczaił się i
czekał, podsycał fanatyzm Hansa Romanowa. Pewnie on kazał Hansowi zamordować żonę. Wilk
zaczął pełzać na brzuchu i skradał się dalej, aż znalazł się o krok od wyższego z dwóch mężczyzn.
-Przybyliśmy za pózno - szepnął Anton Fabrezo, na wpół się unosząc, żeby spojrzeć wzdłuż
ścieżki wiodącej do domu. - Na pewno coś tu się stało.
-Cholerna furgonetka, znów musiała się przegrzać - narzekał Dieter Hodkins. - Wszędzie jest
krew i połamane gałęzie. Tak, tu musiała stoczyć się walka.
-Myślisz, że Andre zabił Dubrińskiego? - spytał Anton
-To nasze zadanie. Ale słońce już wzeszło. Jeśli Dubriń- ski żyje, to śpi gdzieś, w którejś ze
swoich trumien. Możemy sprawdzić dom, ale wydaje mi się, że nic nie znajdziemy - powiedział
Dieter z irytacją.
-Andre nie będzie z nas zadowolony - zmartwił się Anton. - Chce, żeby Dubriński zginął w
jakiś spektakularny sposób.
-No cóż, w takim razie powinien był dać nam porządniejszą furgonetkę. Mówiłem mu, że moja
nawala uciął niecierpliwie Dieter. Wierzył w wampiry i w to, że jego świętym obowiązkiem jest je
eksterminować.
Dieter ostrożnie wstał i uważnie rozejrzał się wkoło.
-Chodz, Fabrezo. Może nam się poszczęści i Dubriński już będzie leżał w trumnie w swoim
domku.
Anton roześmiał się nerwowo.
-Ja wbiję kołek, ty odetniesz głowę. Zabijanie wampirów to strasznie brudna robota.
-Osłaniaj mnie, kiedy będę tam szedł - zarządził Dieter. Zrobił krok przez gęste poszycie lasu,
trzymając w rękach strzelbę. Krzak naprzeciw niego rozstąpił się i znalazł się twarzą w twarz z
wielkim, potężnie umięśnionym wilkiem. Serce o mało mu nie stanęło i na moment zamarł,
niezdolny do ruchu.
Czarne oczy zalśniły mściwie, zalane łzami i zaczerwienione. Zabłysły ostre białe kły, zalśniły
od śliny. Wilk wpatrywał się w niego przez pełne trzydzieści sekund, wzbudzając panikę w sercu
Dietera. Spuścił łeb, rozwarł paszczę i skoczył. Złapał go za kostkę nogi i przewrócił na ziemię z
niesłychaną siłą, przegryzł skórę buta i zmiażdżył kości z głośnym, nieprzyjemnym trzaskiem.
Dieter wrzasnął i upadł. Wilk go puścił i odskoczył; przyglądał mu się obojętnie.
Ze swojego miejsca w krzakach Fabrezo zobaczył, że Dieter pada z krzykiem na ziemię, ale nie
wiedział dlaczego. Panika w głosie Hodkinsa przejęła go strachem. Dopiero po jakiejś minucie
Anton odzyskał głos.
-Co się stało? Nic nie widzę. - I wcale nie próbował zobaczyć, cofał się w krzaki, z palcem na
spuście, gotów strzelać do wszystkiego, co się poruszy. Chciał krzyknąć do Dietera, żeby ten się
przymknął, ale zmilczał. Serce waliło mu ze strachu.
Dieter próbował unieść broń do strzału. Przy całym bólu i przerażeniu, jakie wzbudzały w nim
czarne, nienawistne oczy, jakoś nie mógł szybko przeładować broni. Te oczy były aż za
inteligentne, pełne wściekłości i furii; grożące mu śmiercią spojrzenie bardzo wymowne.
Zahipnotyzowały go Nie mógł odwrócić wzroku, nawet kiedy wilk rzucił mu się do odsłoniętego
gardła. Przynajmniej nic nie poczuł, koniec nadszedł nagle. Wlepione w niego oczy w ostatniej
chwili zmieniły wyraz i stały się nagle smutne, kiedy wilk zabijał.
Wilk potrząsnął kudłatą głową i wycofał się w krzaki, żeby zajść od tyłu Antona Fabreza.
Słyszał, jak ziemia tętni strachem, pulsuje życiem. Słyszał krew płynącą żywo w tam tym ciele,
czuł odór panicznego lęku i potu. Michaił zdusił wrażenia, pomyślał o Raven, o jej współczuciu i
odwadze, i nagle chęć mordu zniknęła. Słońce przebiło się przez nic wielką szczelinę między
chmurami i tysiące igieł zakłuło go w oczy.
Michaił, potrzebuję tych ziół. Słońce się wznosi i la cquesowi czas ucieka. Skończ z tym już.
Odczekał, aż chmury znów się zeszły i potem wyszedł na otwartą przestrzeń, specjalnie ustawił
się tyłem do Fabreza. Anton zmrużył oczy, a jego usta wykrzywił zły uśmiech Uniósł broń, palcem
namacał spust. Ale zanim zdążył go nacisnąć, wilk skoczył, odwrócił się w locie i runął na jego
klatkę piersiową, zgruchotał kości i rozdarł ciało aż do serca
Z pogardą przeskoczył trupa i ruszył w stronę domu Oczy cały czas mu łzawiły; nieważne, jak
mocno zaciśnięte, wciąż spływały łzami. Był coraz bardziej ociężały. Świadomy, że czas goni,
pędem wbiegł po stopniach do domu. Jedna łapa zmieniła się, wyrosły jej palce, żeby mógł
chwycić klamkę i pchnąć ciężkie drzwi. Potrzeba snu robiła się niemal nieodparta, a Jacques
przecież czekał na zioła.
Przekształcone ręce o ostrych szponach zawiesiły torbę z cennymi ziołami na silnym,
umięśnionym karku, a potem wilk znów rzucił się szalonym biegiem, na wyścigi ze słońcem, które
wspinało się po niebie i coraz mocniej paliło przez pokrywę chmur.
Nagle zadudnił grzmot. Niebo zasnuło się grubymi, czarnymi chmurami, ciężkimi od deszczu,
natura chroniła Michaiła przed promieniami słońca. Burza szybko napływała nad las, a coraz
silniejszy wiatr porywał liście i szarpał gałęzie drzew. Piorun z trzaskiem przeszył niebo gorejącym
batogiem roztańczonego światła. Niebo pociemniało, stało się kotłem pełnym skłębionych,
wirujących chmur. Michaił wpadł do jaskini i przez labirynt korytarzy gnał w stronę głównej
pieczary; zmieniał postać jeszcze w biegu,
Grigori zmierzył go chłodnym spojrzeniem srebrzystych oczu, a Michaił podał mu zioła.
-To cud, że przeżyłeś te swoje ostentacyjne popisy.
Jaskinię napełnił starożytny język, tak wiekowy jak sam czas. Głos Grigoriego był piękny, a
przy tym rozkazujący. Nikt nie miał takiego głosu jak on. Wspaniałego, hipnotycznego. Rytualna
pieśń stawała się kotwicą w tym morzu niepewności, na którym unosił się Jacques. Żyzna ziemia
przemieszana ze śliną Grigoriego leczyła poranioną szyję Karpatianina. Krew Grigoriego, stara i
ponad miarę potężna, płynęła w żyłach Jacquesa. Uzdrowiciel kruszył i mieszał zioła, dodając je
do kompresów na szyi Jacquesa.
-Naprawiłem już wewnętrzne obrażenia. Michaił, on jest słaby, ale wolę ma mocną. Jeśli złożymy
go głęboko w ziemi i damy mu czas, dojdzie do siebie. - Włożył kompres w dłoń Michaiła. - Połóż
to sobie na oczy. To ci pomoże, póki nie będziemy mogli zejść pod ziemię.
Grigori miał rację. Kompres był jak zimny lód topiący się w ogniu, przyniósł ulgę oczom.
Michaiła dręczył jeszcze inny koszmarny ból. Ziejąca, czarna pustka, która zaczynała się
rozprzestrzeniać i pochłaniać go, podszeptywać mu czarne, szalone myśli. Nieważne, ile razy sięgał
myślami do Raven; zawsze znajdował pustkę. Rozum mu podpowiadał, że jest pogrążona w
głębokim śnie, ale jego karpatiańska krew domagała się kontaktu z nią.
-Musisz teraz zejść pod ziemię - stwierdził Grigori Założę zaklęcia ochronne i zadbam, żeby
nikt nam nie przeszkodził.
-Za pomocą wielkiego znaku: tu leży Grigori, intruzom wstęp wzbroniony? - odezwał się cicho
Michaił z nutką grozby w głosie.
Grigori złożył ciało Jacquesa głęboko w uzdrawiające| ziemi, zlekceważył ironizowanie
Michaiła.
-Grigori, tym wszystkim sam równie dobrze mógłby, wypisać swoje imię na niebie.
-Chcę, żeby wampir dobrze wiedział, kim jestem, kogo sobie obrał na wroga. - Wzruszył
ramionami, leniwie demonstrując przy tym silne mięśnie.
Pod skórą Michaiła mrowiła się potrzeba, silna jak ukąszenie tysiąca mrówek. Popatrzył na
surową, a jednocześnie dziwnie zmysłową twarz Grigoriego. Była w nim wielka moc, płonęła w
jego srebrzystych oczach.
-Uważasz, że teraz, z Raven, mam już wszystko i nic potrzebuję już nic. Specjalnie ściągasz na
siebie niebezpieczeństwo, żeby je odsunąć ode mnie i mojej kobiety bo w głębi serca wierzysz, że
już dłużej nie dasz rady. Chętnie narażasz się na niebezpieczeństwo; szukasz sposobu zakończenia
tego życia. Grigori, teraz jeszcze bardziej niż zwykle nasi ludzie ciebie potrzebują. Jest jakaś
nadzieja. Jeśli zdołamy przetrwać najbliższe lata, mamy przed sobą przyszłość.
Grigori westchnął ciężko i odwrócił wzrok od stalowego spojrzenia Michaiła.
-Może jest sens chronić twoje życie, ale dla mnie niewiele już zostało.
-Grigori, nasi ludzie bez ciebie sobie nie poradzą i, mówiąc zupełnie wprost, ja też nie.
-Jesteś pewien, że nie przejdę na drugą stronę? - spytał Grigori nie bez ironii i uśmiechnął się
smętnie. - Twoja wiara we mnie przerasta moją własną. Ten wampir jest bezlitosny i pijany
własną siłą. Pragnie zabijać, niszczyć, ja codziennie poruszam się na krawędzi podobnego
szaleństwa, jego moc w porównaniu z moją jest niczym, piórkiem na wietrze. Nie mam serca, a
moja dusza jest czarna. Nie zamierzam czekać do momentu, kiedy nie będę już mógł sam dokonać
wyboru. Jedyna rzecz, której nie chcę, to żebyś musiał mnie odszukiwać, żeby zniszczyć. Moje
całe życie było wiarą w ciebie i ochranianiem cię. Nie chcę doczekać chwili, kiedy to na mnie
trzeba będzie polować.
Michaił ze znużeniem machnął ręką, żeby otworzyć ziemię nad ciałem swojego brata.
-Jesteś naszym najlepszym uzdrowicielem, naszym największym skarbem.
-1 dlatego moje imię szepczą ze strachem i grozą.
Pod ich stopami ziemia nagle zadygotała, zatrzęsła się i zadrżała niebezpiecznie. Epicentrum
trzęsienia ziemi musiało znajdować się gdzieś bardzo daleko, ale nie sposób pomylić z niczym ryku
wściekłości wampira, któremu zniszczono leże.
Nieumarły wszedł do swojego schronienia bez wahania i dopiero tam znalazł ciało pierwszego
wilka. Każdy zakręt czy rozwidlenie korytarzy znaczyło kolejne ciało jednego z jego podwładnych,
aż wreszcie stanął nad zwłokami ostatniego ze stada. Lęk zamienił się w panikę. Nie przed
Michaiłem, którego sprawiedliwość i wiara w przestrzeganie reguł doprowadzą go kiedyś do
upadku, ale przed tym mrocznym. Przed Grigorim.
Wampirowi nie przyszło wcześniej na myśl, że do tej gry może wtrącić się mroczny. Andre
uciekł z bezpiecznego schronienia ulubionej kryjówki w ostatniej chwili, kiedy góra zatrzęsła się, a
ściany jaskini zawaliły. Wąskie korytarze pokrywały się pęknięciami, ich ściany coraz bardziej
pochylały się ku sobie. Od chrzęstu granitu trącego o granit o mało nie popękały mu bębenki w
uszach. Prawdziwy wampir, który często zabijał był bardziej podatny na działanie słońca i na
okropną senność, która ogarniała ciała Karpatian za dnia Andre miał niewiele czasu na znalezienie
sobie jakiejś bezpiecznej nory. Kiedy uciekł z wnętrza zapadającej się góry, słońce uderzyło w jego
ciało tak, że zawył z bólu. Z miejsca, które nazywał domem, wydobywał się pył i odłamki skał, a
echo złośliwego śmiechu Grigoriego spływało na dół, razem z kamieniami poruszonymi
trzęsieniem ziemi.
-Nie, Grigori. - W cichym głosie Michaiła pojawiło się rozbawienie. Zanurzył się w kojące objęcia
ziemi. - Właśnie to dobrze tłumaczy, dlaczego wymawiają twoje imię z lękiem i zgrozą. Nikt nie
rozumie twojego mrocznego poczucia humoru tak jak ja.
-Michaił?
Michaił powstrzymał na chwilę rękę, którą okrywał się ziemią jak pledem.
-Nigdy bym nie naraził ciebie ani Jacquesa rzucanym tamtemu wyzwaniem. Ten wampir nie
przedrze się przez moje ochronne zaklęcia.
-Wcale się nie obawiam Andre. A poza tym wiem, że twoje zaklęcia są silne. Moim zdaniem nasz
przyjaciel ma swoje własne problemy. Musi znalezć jakieś miejsce, gdzie schowa się przed
słońcem. Dziś nie będzie zawracać nam głowy.
Ojciec Hummer obchodził wkoło otaczające ich kamienne ściany. Siedzieli w jakiejś norze bez
okien, więzienie miało solidną konstrukcję, mury były grube i na pewno dzwiękoszczelne. Do
środka nie przenikało żadne światło i ta kompletna ciemność przytłaczała. Ksiądz czym miał nakrył
lodowato zimne ciało Raven, ale był przekonany, że już umarła z upływu krwi. Nie wyczuł u niej
pulsu ani oddechu od momentu, kiedy wepchnięto ich do tego pomieszczenia. Ochrzcił Raven i
udzielił jej ostatnie namaszczenia, a potem, po omacku zaczął ostrożnie chodzić wzdłuż ścian z
nadzieją, że znajdzie jakąś drogę ucieczki.
Ten wampir, Andre, wykorzystywał Raven, żeby tu ściągnąć Michaiła. Edgar, znając Michaiła
tak dobrze, wiedział, że plan nie zawiedzie. Wrócił do Raven. Jej ciało pod okryciem koców silnie
drżało. Była wciąż strasznie zimna. Objął ją ramionami, chciał w ten sposób dać trochę pociechy i
sobie, i jej.
-Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
Otworzyła oczy. Doskonale widziała w ciemnościach i przyglądała się ciasnej celi i
zmartwionej twarzy księdza.
-Potrzebuję krwi.
-Chętnie ci ją oddam, dziecko.
Raven czuła jego słabość, zresztą nigdy nie mogłaby wziąć tej krwi na sposób Karpatian.
Myślami sięgnęła do Michaiła, to był u niej odruch. W jej głowie eksplodował ból. Cicho jęknęła,
chwytając się za skronie.
Maleńka, nie próbuj tego. Głos Michaiła brzmiał mocno i uspokajająco. Oszczędzaj siły.
Niedługo tam będę.
Czy Jacques żyje? Wysianie tego pytania przypłaciła ukłuciem odłamkami szkła w głębi
czaszki.
Dzięki tobie. Odpoczywaj. Polecenie, wyrazne, władcze żądanie.
Lekki uśmiech uniósł kąciki ust Raven.
-Ojcze, proszę do mnie coś mówić, czymś mnie zająć. - Była bardzo słaba, ale nie chciała, żeby
ksiądz to widział.
-Na wszelki wypadek będę mówić cicho - powiedział Edgar z ustami tuż przy jej uchu. - Wiesz,
Michaił na pewno przyjdzie. Nigdy by nas tu nie zostawił. - Potarł jej ramiona dłońmi, chciał dać
zmęczonemu ciału trochę ciepła.
Pokiwała głową; trudne zadanie, bo wydawała się cięzki jak ołów.
-Wiem, znam go. Oddałby za nas życie bez chwili w a hania.
-Jesteś jego życiową partnerką. Bez ciebie stałby się wampirem z legend, potworem, jakiego
ludzka rasa jeszcze nie znała.
Walczyła o każdy kolejny oddech.
-Niech ojciec w to nie wierzy. My też mamy swoje potwory. Widziałam je, tropiłam je. Są tak
samo złe. - Ścislej okryła się kocem. - Ojciec poznał kiedyś przyjaciela Michaiła, Grigoriego?
-To jego nazywają mrocznym. Widziałem go. oczywiście, ale tylko raz. Michaił często wyrażał
swoją obawę o niego.
Oddech Raven wydobywał się ze świstem, nieprzyjemny dzwięk w ciszy tej celi.
-To wielki uzdrowiciel, proszę księdza. - Zaczerpnęła z trudem powietrza. - l jest lojalny wobec
Michaiła. Czy oj ciec wierzy, że dla ich rasy jest jakaś nadzieja?
Ksiądz zrobił znak krzyża na jej czole, a potem po wewnętrznej stronie obu nadgarstków. - Ty
jesteś ich nadzieją. Raven. Nie wiesz o tym?
Michaił dotknął jej myśli. Był teraz bliżej, kontakt stawał się mocniejszy. Otulił ją miłością,
obejmował silnymi, opiekuńczymi ramionami. Wytrzymaj, ukochana. Głos rozbrzmiewał w jej
głowie czarnym aksamitem uwodzicielskiej czułości
Nie przychodz do tego złego miejsca, Michaił. Zaczekaj na Grigoriego, błagała.
Nie mogę, maleńka.
W celi zapaliło się światło, potem zgasło, a potem znów zapaliło, jakby ruszał jakiś generator
prądu. Raven poszukała dłoni ojca Hummera.
-Próbowałam go powstrzymać, ostrzec, ałe on i tak przyjdzie.
-Oczywiście, że przyjdzie. - Edgar aż mrugał w tej nagłej jasności. Martwił się o Raven.
Oddychała z trudem.
Ciężkie drzwi szczęknęły i zaskrzypiały, otwierając się. Do środka zajrzał James Slovensky.
Utkwił spojrzenie w Raven, jakby coś go do niej przyciągało. Patrzyła na niego z drugiego końca
pomieszczenia.
-Co ci jest? - spytał ostro.
Uśmiechnęła się biado.
-Umieram. Chyba nawet ty to musisz widzieć. - Jej głos był cichy, zaledwie cień dzwięku, ale
brzmiał tak melodyjnie, że nie mógł nie zauroczyć.
Slovensky wszedł do celi. Raven czuła w sobie Michaiła, zbierał siłę, moc, szykował się do
ataku. Poczuła też nagły niepokój. Czekaj, wampir nadchodzi. Z trudem nabrała powietrza w
zmęczone płuca, nieprzyjemny dzwięk rozległ się głośno w całym pomieszczeniu.
Slovenskyego odepchnął na bok jeden lekki ruch dłoni Andre. Wampir stał w drzwiach,
zarumieniony po napiciu się krwi ze świeżej ofiary. W jego pogardliwym spojrzeniu była jakaś
obietnica okrucieństwa.
-Dzień dobry, moja droga. Nazywam się Andre i przyszedłem zabrać cię do twojego nowego
domu.
Przedryfował przez pokój, upajał się władzą, jaką miał nad nimi. Kiedy zbliżył się do Raven,
oczy pociemniały mu z gniewu.
-Kazałem ci pożywić się na księdzu.
-A ja tobie kazałam iść do diabła - odparła cichym, melodyjnym głosem, specjalnie go drażniąc.
-Nauczysz się jeszcze mnie słuchać - warknął. Rozzłoszczony jej oporem, złapał księdza za gors
koszuli i cisnął starcem o kamienną ścianę. Zrobił to na zimno, bez śladu myśli o konsekwencjach.
-Jeśli nie przyda ci się jako pożywienie, to nie jest nam do niczego potrzebny, prawda? -
Uśmiech wampira miał w sobie niewiarygodną podłość.
Ciało ojca Hummera ciężko upadło na posadzkę, przy uderzeniu pękła czaszka. Rozległo się
westchnienie, kiedy płuca jeszcze walczyły o oddech, a potem z cichym szmerem się poddały.
Raven zdusiła krzyk, próbując zaczerpnąć powietrzu i ogarnęła ją taka żałość, że przez chwilę
zupełnie nie mogla myśleć. Michaił. Tak bardzo nu przykro. Rozgniewałam go. To moja wina.
Poczuła ciepło jego miłości, czułe muśnięcie palców na twarzy. Wykluczone, ukochana. Jego
smutek mieszał się z jej smutkiem. Spojrzała na twarz wampira.
-No i w jaki sposób chcesz mnie teraz kontrolować
Pochylił się z paskudnym uśmiechem, śmierdziało mu z ust.
-Dowiesz się. A teraz się pożywisz. - Pstryknął palca mi i Slovensky o mało nóg nie połamał, tak
szybko wybiegł z celi, żeby wrócić ze szklanką ciemnego, mętnego płynu Dłoń mu się trzęsła,
kiedy podawał ją wampirowi, starannie unikając kontaktu z jego długimi, ostrymi jak brzytwa
pazurami. - To dla ciebie, moja droga. Śniadanie. - Podsunął jej szklankę, żeby mogła powąchać
zawartość. Świeża krew z domieszką czegoś jeszcze, jakiegoś ziela, którego nie rozpoznawała.
-Narkotyki, Andre? Nisko upadasz, nawet jak na kogoś takiego jak ty. - Musiała bez przerwy
walczyć o każdy oddech, o to, żeby nie załamać się i nie rozpłakać z rozpaczy po śmierci księdza.
Gdyby tylko nie rozgniewała tego wampira.
Twarz mu pociemniała, kiedy wymówiła jego imię z taką pogardą, ale wciąż patrzył Raven w
oczy, zalewając wewnętrznym przymusem, potrzebą, żeby wykonała polecenie.
Nienawidziła go, bała się o Michaiła, ubolewała z powodu zabójstwa księdza i martwiła się o
Jacquesa, ale zbierała resztki sił i dalej toczyła tę umysłową walkę z wampirem.
Głowa o mało nie eksplodowała jej z bólu i dopiero, kiedy na jej czole pojawiły się kropelki
krwi, wampir ustąpił.
Zdusił w sobie wściekłość na jej opór. Była bliska śmierci, a gdyby umarła, cały plan spaliłby
na panewce.
-Umrzesz, jeśli się nie pożywisz. Michaił to wie. Słyszysz mnie, książę? Ona umiera. Zmuś ją,
żeby przyjęła, co jej oferuję.
Maleńka, musisz to zrobić. Głos Michaiła łagodnie zachęcał. Umrzesz, zanim do ciebie dotrę, a
musisz przetrwać.
Ta krew jest zatruta.
Leki nie mają wpływu na Karpatian.
Westchnęła, spojrzała na wampira.
-Co tam jeszcze jest?
-Tylko zioła, moja droga, zioła, które nieco cię oszołomią, ale zapewnią, że moi przyjaciele
zyskają więcej czasu, żeby przyjrzeć się Michaiłowi. Będą mogli zatrzymać go żywcem, tu, jako
więznia. Czy nie tego właśnie pragniesz? Żeby pozostał przy życiu? Alternatywą jest jego
natychmiastowa śmierć. - Podsunął Raven szklankę.
Żołądek jej się ścisnął. O tyleż łatwiej byłoby zamknąć oczy i przestać wałczyć o każdy oddech.
Ledwie mogła znieść koszmarny ból głowy. To ona odpowiadała za rany Jacquesa, za śmierć ojca
Hummera. A co najgorsze, jej ukochany Michaił spieszył właśnie, przez nią, prosto w objęcia
wroga. Gdyby tylko przestała...
Nie! Głos Michaiła był ostry i władczy.
Nie rób tego! Grigori wzmocnił protest Michaiła swoim.
Wampir objął ręką jej szyję, zły, że mogłaby wybrać śmierć i w ten sposób go pokonać. Od
tego dotyku dostała dreszczy i zrobiło jej się niedobrze. Nagle wampir wrzasnął i odskoczył od
niej, z twarzą wykrzywioną wściekłością i bólem. Zobaczyła jego poparzoną, poczerniałą dłoń,
jeszcze dymiącą. Przycisnął ją do piersi. To Michaił zesłał mu swoje ostrzeżenie i rzucił wyzwanie.
-Myślisz, że on wygra - warknął. - Ale tak nie będzie. A teraz pij! - Zacisnął dłoń na nadgarstku,
podtrzymując jej drżącą rękę.
Umysł Raven zaczął rozpadać się z krzykiem od bliskości takiego zła. Widziała przecież ciało
Edgara Hummera, potraktowane przez wampira jak garstka śmieci. Dotykając Andre, z łatwością
mogła odczytywać jego myśli. Był najbardziej zdeprawowaną istotą, jaką spotkała w życiu.
Narkotyk mógł ją tak oszołomić, że uwierzyłaby, iż należy do niego. Michaił miał być
utrzymywany przy życiu, cierpieć tortury, zbyt słaby, żeby zaatakować oprawców. Slovensky lubił
zadawać ból. Jego brat z przyjemnością dokonałby sekcji wampira, chętnie by na jakimś
poeksperymentował. Wampir był pewien, że bracia Slovensky zginą z rąk mszczących się
Karpatian. Wszystko to w nim wyczytała, zdradę i całą potworność planów nieumarłego.
Michaił! Nie zbliżaj się do tego miejsca! Opierała się pokusie wypicia skażonej krwi, słabo
walczyła z obrzydliwym dotykiem wampira. Nie pozwolę ci wpaść w ich ręce. Wybiorę śmierć.
-Pij! - Wampir był wściekły. Jej serce mocno biło z wysiłku. Na czole miała smugę szkarłatu,
oznaczającą agonię.
-Nigdy - rzuciła przez zaciśnięte zęby.
-Michaił, ona umiera. Tego chcesz? Kona w moich ramionach, przy mnie, więc i tak wygrałem. -
Andre potrząsnął nią ze złością. - On popełni samobójstwo w tej samej chwili, w której
zrezygnujesz z życia. Taka głupia jesteś, że tego nie wiesz? On umrze.
Wpatrywała się w wychudłą twarz.
-Najpierw zniszczy ciebie. - Powiedziała to z całkowitym przekonaniem.
Ukochana. Głos Michaiła był czarnym aksamitem, ukojeniem dla jej przepełnionego bólem
umysłu. Musisz mi pozwolić w tej sprawie zdecydować. Nie zostawiasz mi wyboru, jak tylko
wymusić twoje posłuszeństwo. To powinna być nasza wspólna decyzja, ale ty nie widzisz nic, poza
zagrożeniem dla mnie. On nie może mnie pokonać. Wierz w to i trzymaj się tej myśli. Nie może nas
rozdzielić. Żyjemy w sobie nawzajem. On nie rozumie naszego związku. Razem jesteśmy dla niego
za silni. Pozwolę mu się pojmać. To ja na to pozwolę, to wszystko.
Andre zobaczył moment, w którym wola Michaiła zwyciężyła. Raven pozwoliła podsunąć sobie
szklankę do ust. Nawet pod przymusem, organizm usiłował odrzucić pokarm. Wampir czuł, jak jej
żołądek zaciska się i walczy. Partnerowi życiowemu udało się ją przekonać, żeby przyjęła napój.
Serce i płuca zareagowały natychmiast. Łatwiej oddychała, ciało zrobiło się cieplejsze. W
chwili, w której Michaił przywrócił jej wolną wolę, Raven spróbowała odsunąć się od wampira.
Ten zacisnął ręce wokół niej, powoli ocierając się twarzą o jej twarz. Jego śmiech był okrutny.
Andre triumfował, był panem sytuacji.
-Myślałaś, że on jest silny, tak? Ale popatrz sama, jak wykonuje moje polecenia.
-Dlaczego to robisz? Dlaczego go zdradzasz?
-On zdradza wszystkich naszych. - Michaił wszedł do środka, wysoki i silny, z samego wyglądu
niepokonany.
Slovensky rozpłaszczył się przy ścianie i usiłował nie zwracać na siebie uwagi. Andre
przycisnął ostry jak brzytwa pazur do żyły szyjnej Raven.
-Michaił, bardzo, ale to bardzo uważaj. Możesz mnie zabić, bez wątpienia, ale ona umrze pierwsza.
- Przyciągnął Raven jeszcze bliżej i zasłonił się nią, unosząc jej ciało z ziemi. Koce zsunęły się, a
ona zwisła w ramionach wampira bezradnie, nie spuszczając oczu z Michaiła.
Jego uśmiech był czuły, kochający, oczy wpatrzone w jej twarz. Kocham cię, maleńka. Bądz
dzielna.
-Czego sobie życzysz, Andre? - Jego głos brzmiał łagodnie i cicho.
-Chcę twojej krwi.
-Dam ją Raven, żeby odzyskała siły.
Serce Raven zabiło żywiej. Z premedytacją mocniei nacisnęła szyją na pazur Andre. Pokazała
się kropla krwi i spłynęła po szyi. Wampir zacisnął ramiona wokół jej kia!ki piersiowej, o mało nie
łamiąc żeber.
-Nie rób więcej podobnych głupstw - skarcił ją, a po tem zwrócił się do Michaiła: - Nie możesz
podejść tak blisko, żeby dać jej krew. Napełnij nią jakiś pojemnik.
Michaił powoli pokręcił głową. Ukochana, on chce mojci krwi dla siebie, żeby zyskać więcej
siły, chce wspomóc narkotyk, który mąci ci myśli. Już zaczynał wyczuwać w niej skutki leku.
Walczyła, żeby nie stracić z nim kontaktu Nie mogę pozwolić, żeby dostał moją krew. Te słowa
zadzwięczały smutkiem.
Raven skontaktowała się z Grigorim. Musisz tu przyjść.
Podał ci bardzo stary narkotyk, wyjaśniał Grigori, a słowa miękko pojawiały się w jej myślach,
jest wytłaczany z płatków kwiatu, który rośnie wyłącznie w północnych rejonach naszych ziem.
Zdezorientuje cię, ale to wszystko. Wampir spróbuje zaszczepić ci swoje własne wspomnienia o
tobie razem z nim, a potem wykorzysta ból, żeby kontrolować twoje myśli. Nawiązał z tobą więz
krwi, więc ma w ciebie wgląd. Kiedy pomyślisz o Michaile, możesz doświadczyć bólu. To nie
działanie leku, tylko wampira. Cenzuruj swoje myśli jak tylko możesz, żeby oszczędzać siły. Gdy
będziesz sięgać do umysłu Michaiła, tak jak to dla twojej duszy i ciała konieczne, Andre nie może o
tym wiedzieć. Koncentrujesz się lepiej niż wszyscy Karpatianie, jakich znam. On nic nie wie o
naszym kontakcie. Mogę cię odnalezć wszędzie. Kiedy tylko skończę zajmować się Jacquesem,
pośpieszę do Michaiła. Masz moje słowo, Michaił przetrwa. Odnajdziemy cię. Musisz przeżyć dla
dobra całego naszego ludu.
Wampir i Michaił wpatrywali się w siebie przez pokój. Z każdego poru skóry Michaiła
emanowała siła. Wydawał się spokojny i rozbawiony niezdecydowaniem przeciwnika.
W pełnych napięcia wibracjach pulsujących w pomieszczeniu pojawiła się fala wrogości,
uderzając Raven w skroń. Michaił!
Wykrzyknęła w myślach ostrzeżenie i Slovensky strzelił do Michaiła trzykrotnie. Rozległ się
hałas jak głośne uderzenie pioruna, odbijając się echem od kamiennych ścian niewielkiej celi.
Michaił upadł na ziemię obok ojca Hummera, a na jedwabnej białej koszuli wykwitła
karmazynowa plama.
-Nie! - Raven dzielnie zmagała się z wampirem, a strach dodawał jej sił utraconych wraz z krwią.
Już zdołała mu się wyrwać, ale znów chwycił ją za gardło, mocno zaciskając na nim ręce.
Usiłowała opanować panikę. Bała się, że zemdleje. Grigori, Michaił jest ranny. Strzelali do niego.
Czuję to. Wszyscy Karpatianie to czują. Nie martw się. On nie umrze. Grigori już się zbliżał.
Zadbali o to, żeby zadać cielesne rany, które mocno krwawią, ale nie są śmiertelne jak te zadane
Jacquesowi. Teraz mi przekazuje informacje o stopniu swoich obrażeń.
Wampir zaciągnął Raven w stronę drzwi.
-Inni tu przyjdą, ale będzie za pózno. Nie wyobrażaj sobie, że on z tego wyjdzie - syknął jej do
ucha. - Slovensky i cała reszta zginą za ten czyn, a z nimi zginie pamięć o tym, co się tu stało. A ty
będziesz moja, daleko stąd, tam, gdzie cię nie znajdą.
Raven skupiała wzrok i myśli na Michaile, przekazywała Grigoriemu wszystko, co widziała:
Slovensky założył kajdany na ręce i nogi Michaiła, przykuł go łańcuchami do ściany, śmiał się,
szydził i kopał go. Michaił milczał, jego ciemne oczy zrobiły się czarne i błyszczały jak lód.
Andre chwycił Raven i z niesłychaną prędkością wybiegł z tego miejsca śmierci i zniszczenia,
wzbił się w niebo, trzymając ją w szponach i pędził przez noc.
Grigori połączył się telepatycznie z Michaiłem. Przez te stulecia bitew, wojen i polowań na
wampiry nieraz wymieniali krew. żeby nawzajem utrzymywać się przy życiu Michaił cierpiał,
stracił dużo krwi. Strzały były rozmyślną próbą osłabienia jego wielkiej mocy. Slovensky zabawiał
się teraz, ze szczegółami opisując Michaiłowi, jak go będzie torturować.
Czarne oczy Michaiła zapłonęły niesamowitą czerwienią. Moc tych zimnych oczu na moment
powstrzymała Sio venskyego.
-Nauczysz się mnie nienawidzić, wampirze. I nauczysz się mnie bać. Dowiesz się, kto tu
naprawdę rządzi.
Lekki, kpiący uśmiech pojawił się na ustach Michaiła.
-Nie nienawidzę cię, śmiertelniku. 1 nigdy nie mógłbym bać się ciebie. Jesteś tylko pionkiem w
grze o władzę. I zostałeś rzucony na pożarcie. - Ten głos był bardzo cichym, melodyjnym ciągiem
nut i Slovensky chciał jeszcze raz go usłyszeć.
Przykucnął obok swojej ofiary, uśmiechając się z radości na widok jego bólu.
-Andre poda nam resztę was, krwiopijcy, na talerzu.
-Czemu miałby to robić? - Michaił zamknął oczy. Twarz miał znużoną i spiętą, ale wciąż lekko
się uśmiechał.
-To wy go przemieniliście, skazaliście na ten bezbożny żywot, to samo zrobiłeś ze swoją kobietą.
Będzie próbował ją uratować. - Slovensky nachylił się bliżej, wyciągnął nóż. - Myślę, że
powinienem usunąć ci z ciała kule. Przecież nie chcielibyśmy, żebyś dostał jakiejś infekcji,
prawda? - Zachichotał piskliwie z podniecenia.
Michaił nie cofnął się przed ostrzem. Czarne oczy otworzyły się nagle, błysnęły siłą. Slovensky
odskoczył w tył i na czworakach uciekł pod przeciwległą ścianę. Pogrzebał w kurtce i wyrwał z
niej pistolet, celując w Michaiła.
Grunt zatrząsł się łagodnie, zdawał się wybrzuszać tak. że cementowa posadzka uniosła się,
potem pękła. Slovensky przytrzymał się ściany za plecami, wysunął mu się z ręki pistolet. Nad jego
głową z muru wypadł kamień, odbił się niebezpiecznie od ziemi i znieruchomiał tuż obok niego.
Spadały następne, zakrył głowę rękami, chroniąc się przed gradem kamieni.
Krzyknął piskliwie ze strachu; skulony zerkał na Karpatianina. Michaił nic nie zrobił, żeby
zasłonić się, leżał wciąż w tej samej pozycji i wpatrywał się w niego oczami bazyliszka. Slovensky,
klnąc, szukał broni.
Ziemia zadrżała pod nim i uniosła się, a pistolet potoczył poza zasięg rąk. Druga ściana
zachwiała się i runęła z niej kaskada kamieni; uderzały go po głowie i ramionach, aż padł na
ziemię. Patrzył, jak powstaje na ziemi jakiś dziwny, przerażający wzór. Ani jeden kamień nie
dotknął ciała księdza. Ani jeden nie uderzył w Michaiła. A Karpatianin po prostu obserwował go
tymi swoimi przeklętymi oczami i uśmiechał się z lekką kpiną, kiedy kamienie zasypały nogi
Slovenskyego, a potem zaczęły spadać na jego plecy. Rozległ się jakiś złowieszczy trzask i
Slovensky krzyknął przywalony ciężarem, którego nie mógł znieść jego kręgosłup.
-A niech cię diabli - warknął. - Mój brat cię wytropi.
Michaił nic nie odpowiedział, patrzył tylko na spustoszenie, jakie wywoływał Grigori. Michaił
zabiłby Jamesa Slo- venskyego od razu, nie robiąc zamieszania, w którym tak specjalizował się
Grigori, ale był bardzo osłabiony. Nie chciał dodatkowo tracić energii. Przez cały czas, który
Grigoriemu zajmie uzdrowienie go, Raven będzie w rękach wampira. Nie chciał nawet próbować
myśleć o tym, co Andre może z nią zrobić. Poruszył się przeszyty bólem. Kamienie spadały na
Slovenskyego w odwecie, zakrywając go jak kocem, formowały nad nim makabryczny grób.
Grigori wszedł do celi z charakterystyczną dla siebie płynną gracją i nieodłączną mocą. Objął
wzrokiem zniszczenia.
-To zamienia się w paskudny nawyk.
-Och, zamknij się - powiedział Michaił bez urazy.
Dotyk Grigoriego był niezwykle łagodny, kiedy oglądał rany.
-Wiedzieli, co robią. Strzały wymierzone tak, żeby ominąć najważniejsze organy, ale jak
najbardziej cię wy krwawić. - W parę sekund uwolnił Michaiła z kajdan i łancuchów. A potem
obłożył rany ziemią, żeby powstrzymał krwawienie.
-Zobacz, co z ojcem Hummerem - odezwał się Michaił słabym głosem.
-Nie żyje. - Ledwie zerknął na ciało.
-Upewnij się. - Padł rozkaz. Michaił nigdy Grigoriemu nie rozkazywał. Tego w ich przyjazni
nigdy nie było.
Przez moment oczy Grigoriego błyszczały srebrem, kiedy wpatrywali się w siebie nawzajem.
-Proszę, Grigori. Jeśli jest jakaś szansa... - Michaił zamknął oczy.
Przyjaciel, kręcąc głową, podszedł do bezwładnego ciała księdza i poszukał pulsu. Wiedział, że
to bezcelowe, i że Mi chaił też to wie, ale sprawdził. Grigori starał się też obchodzić ze zwłokami z
szacunkiem.
-Przykro mi, Michaił. On nie żyje.
-Nie chcę, żeby tu został.
-Przestań gadać i daj mi zająć się tym, czym należy - warknął Grigori, układając Michaiła na
posadzce. - Przyjmij moją krew, a ja zamknę te rany.
-Znajdz Raven.
-Przyjmij moją krew, Michaił. Wampir jej nie skrzywdzi. Dziś w nocy będzie cierpliwy. Musisz
mieć siły na polowanie. Pij to, co daję z własnej woli. Nie chciałbym wlewać ci siłą.
-Grigori, stajesz się niemożliwy - mruknął Michaił, ale posłusznie ujął podsuwaną mu rękę. Krew
Grigoriego była prastara, tak samo jak Michaiła. Żadna inna nie mogłaby pomóc tak szybko.
Zapadła cisza, kiedy Michaił pożywiał się, odzyskiwał, co stracił. Grigori lekko poruszył
nadgarstkiem, żeby Michaił przestał; też potrzebował sił, żeby uleczyć, a potem przetransportować
księcia w bezpieczne miejsce.
-Księdza zabieramy - zarządził Michaił. Fala ciepła objęła jego zlodowaciałe ciało, wzbudzając w
nim potrzebę i głód. Umysłem poszukał swojej życiowej partnerki, czuł wszechpotężną potrzebę
połączenia się z nią.
W jej głowie eksplodował ból, w jego również, aż jęknął i wycofał się, a jego ciemne oczy
poszukały jasnych oczu Grigoriego. Michaił, teraz musisz zasnąć, już niedługo ruszymy na
polowanie. Najpierw musimy zająć się tymi ranami. Grigori wymówił te słowa tonem
hipnotyzującego polecenia. Śpiewną, melodyjna kadencją ich prastarego języka. Wysłuchasz moich
słów. Pozwól Matce Ziemi ciebie powitać. Gleba uleczy twoje rany i ukoi myśli. Śpij, Michaił.
Moja krew zmieszana z twoją ma potężną moc. Poczuj, jak leczy twoje ciało. Grigori zamknął oczy,
jednocząc się z Michaiłem, wniknął w jego organizm, żeby móc znalezć każdą ranę, usunąć to, co
obce i naprawić szkody z precyzją najzdolniejszego chirurga.
Wielki puchacz krążył nad ruinami budynku, a potem przysiadł na zburzonym murze. Skrzydła
powoli złożyły się, a okrągłe oczy przyglądały scenie, która rozgrywała się niżej. Szpony ptaka
zacisnęły się. a potem rozluzniły. Grigori uniósł głowę, wracając do własnego ciała. Cicho
wymówił karpatiańskie imię, witając nowoprzybyłego.
-Aidan.
Postać sowy wydłużyła się, zamigotała, zmieniła w wysokiego mężczyznę o płowych włosach i
połyskujących, złotawych oczach. Ten jasny koloryt był dość niezwykły jak na Karpatianina.
Mężczyzna miał postawę żołnierza, było po nim widać, że nie brakuje mu pewności siebie i
opanowania.
-Kto śmiał to zrobić? - spytał ostro. - Co z Jacquesem i kobietą Michaiła?
Grigori warknął cicho, spojrzenie jasnych oczu utkwił w młodym Karpatianinie.
-Przynieś mi świeżą ziemię i przygotuj ciało księdza. - Grigori wrócił do swojego zajęcia.
Pojawił się też Byron.
Powoli, niespiesznie, piękna stara pieśń zaczęta wypełniać noc nadzieją i obietnicą. Nikt by nie
uwierzył, że Grigori ści ga się z czasem; chciał postawić Michaiła na nogi jeszcze tej nocy.
Aidan przyniósł najlepszą ziemię, jaką udało mu się znalezć, stanął z boku i podziwiał
Grigoriego przy pracy Kompresy zostały starannie przygotowane i przyłożone cło ran. Wiatr unosił
kurz i pył znad sterty gruzów, przekazując ostrzeżenie Karpatianom. Nadjeżdżała furgonetka
Byron ukląkł obok Edgara Hummera; z szacunkiem gładził dłońmi twarz księdza, biorąc w
ramiona jego wątłe, zmaltretowane ciało.
-Zabiorę go na poświęconą ziemię, Grigori, a potem zniszczę te ciała obok górskiego domku.
-Kto to zrobił? - powtórzył Aidan.
Grigori nie zawracał sobie głowy rozmową i telepatycznie przekazał mu informacje.
-Znałem Andre od wielu stuleci - powiedział Aidan. - Jest pięćdziesiąt lat młodszy ode mnie.
Walczyliśmy razem w wielu bitwach. Straszne robią się te nasze czasy. - Aidan przeleciał nad
zwalonym murem, jego złote oczy połyskiwały w mroku. Liście drzew srebrzyły się jasno,
skąpane w świetle księżyca, ale Aidan już dawno temu stracił zdolność widzenia w kolorze. Jego
świat był ciemny i szary, i taki miał pozostać, póki nie znalazłby życiowej partnerki albo nie
poszukał ukojenia świtu. Wciągnął powietrze, poczuł zapach zwierzyny, odór śmierci, fetor
człowieka. Benzyna i spaliny nadjeżdżającej furgonetki zanieczyściły świeże powietrze.
Szedł aleją dębów; starał się okiełznać instynkty drapieżnika, które domagały się krwi za to, co
zrobił jeden z ich pobratymców. Ich rasa, narażona na tak niepewny los, balansująca na krawędzi
zagłady, mogła nie przetrwać kolejnego polowania na wampiry. Pozostali przy życiu mężczyzni
wiązali swoje nadzieje z kobietą Michaiła. Jeśli okazałoby się, że zdoła przystosować się do ich
życia, gdyby naprawdę mogła stać się dla niego życiową partnerką, gdyby rodziła dzieci,
dziewczynki, dość silne, żeby przetrwały pierwszy rok życia, wtedy wszyscy karpatiańscy
mężczyzni mieliby jakąś szansę. Trzeba by było tylko wytrwać i szukać po świecie kobiet takich
jak Raven. W oczach ich wszystkich zdrada Andre była zbrodnią nie do wybaczenia.
Mgła gęstniała, ciężkim, niemal nieprzejrzystym welonem zasłaniała drzewa i drogę. Rozległ
się głośny pisk hamulców, kiedy kierowca zatrzymał pojazd. Aidan podszedł bliżej, niewidzialny,
niebezpieczny drapieżnik tropiący zdobycz.
-Ile jeszcze drogi przed nami, wujku Gene? - Wiatr poniósł entuzjastyczny i ożywiony głos
młodego chłopca.
-Donny, musimy zaczekać, aż mgła się przerzedzi. - W tym głosie był niepokój. - Czasem w
górach trafiają się takie niespodziewane napływy mgły. lepiej wtedy poczekać, aż opadnie
-A co z moją niespodzianką? Nie możesz mi powiedzieć? Mówiłeś mamie, że to niespodzianka
urodzinowa, której nigdy nie zapomnę. Słyszałem, jak rozmawialiście.
Aidan już ich teraz widział. Kierowca mógł mieć koło trzydziestki, chłopak nie więcej niż
piętnaście lat. Obserwował ich; poczuł ogień w żyłach, żądzę mordu, która ogarniała całe ciało.
Każdym nerwem czul moc, przypominała mu, że naprawdę żyje.
Mężczyzna był bardzo zdenerwowany, wpatrywał się w mgłę otaczającą furgonetkę ze
wszystkich stron, ale na próżno usiłował przebić wzrokiem gęstą białą zasłonę. Przez moment
myślał, że widzi jakieś oczy, głodne i połyskliwe, złote. To były oczy zwierzęcia - oczy wilka - i
śledziły ich. Serce mu zaczęło walić, w ustach zaschło. Opiekuńczym gestem przyciągnął chłopca
do siebie.
-Twój wujek James przygotował tę niespodziankę. - Musiał dwa razy odchrząknąć, zanim udało
mu się wydobyć głos.
Wiedział, że znalezli się w strasznym niebezpieczeństwie, wiedział, że drapieżnik czeka,
żeby im rozerwać gardła.
-To chodzmy na piechotę do domku myśliwskiego, wujku Gene. Nie mogę się doczekać, żeby
wypróbować nową strzelbę. Chodzmy, to wcale nie jest tak daleko - nalegał chłopak.
-Nie w takiej mgle, Donny. W tych lasach są wilki. Inne bestie. Lepiej zaczekać, aż mgła się
przerzedzi - odparł stanowczo mężczyzna.
-Mamy broń. - Chłopak się naburmuszył. - Nie po to ją zabraliśmy?
-Powiedziałem, nie. Donny, broń nie zawsze zapewnia bezpieczeństwo.
Aidan zdusił dzikie popędy. Chłopak jeszcze nie osiągnął wieku męskiego. Kimkolwiek byli ci
śmiertelnicy, nie zabije ich, póki nie zagrożą życiu jego lub komuś z jego bliskich. Nie stanie się
wampirem, zdrajcą swojej rasy. Zabijanie zaczynało stawać się zbyt łatwe. Miało w sobie jakąś
uwodzicielską moc. Wiatr wzmógł się, zaczął tworzyć wiry liści i gałązek. Obok niego stanął
Grigori z Michaiłem, bladym i bezsilnym.
-Aidan, zabierzmy się z tego miejsca.
-Nie mogłem ich zabić - powiedział Aidan cicho, przepraszająco.
-Ten starszy to Eugene Slovensky i będzie miał dziś w nocy sporo zajęć. Jego brat leży martwy
pod stertą kamieni w odwecie za śmierć księdza, przyjaciela Michaiła.
-Nie odważyłem się ich zabić - powtórzył Aidan.
-Jeśli to Slovensky, to zasługuje na śmierć, ale jestem rad, że oparłeś się pokusie. Wiele
zdziałałeś, ścigając nieumarłych w imieniu naszej rasy. Widać to w mroku twojej duszy.
-Jestem bardzo blisko granicy - przyznał otwarcie Aidan. - Kiedy kobieta Michaiła została ranna,
każdy Karpatianin, wszędzie na ziemi, odczuł jego wściekłość. Zakłócenie było bardzo wyrazne i
poczułem, że trzeba sprawdzić, co się dzieje. Dlatego wróciłem, chciałem upewnić się, że nasz lud
kieruje się mądrością. Moim zdaniem ta kobieta daje nam nadzieję na przyszłość.
- Też w to wierzę. Może nowy kraj przyniesie ci ulgę. Potrzebny jest nam w Stanach
Zjednoczonych wprawny łowca.
Mgła wciąż była gęsta, spowalniała wszelkie ludzkie przedsięwzięcia. Aidan zwrócił uwagę na
solidnie zbudowane więzienie. Uniósł dłoń i ziemia zadygotała, zatrzęsła się. Budynek został
zrównany z ziemią, pomijając kamienie, które znaczyły świeży grób.
Grigori uniósł się w powietrze ze swoim ciężarem, i Aidanem u boku. Pospieszyli przez
mroczne niebo w stronę jaskiń, gdzie, jeden po drugim, gromadzili się inni mężczyzni
karpatiańskiej rasy, żeby wspomóc leczenie ich księcia.
Nocne powietrze owiewało Raven, kiedy wampir leciał z nią w jakimś nieznanym jej kierunku.
Była oszołomiona i słaba, nie potrafiła skoncentrować się, zebrać myśłi. Najpierw próbowała
skupić się na czymś, co mogłoby stanowić jakiś punkt orientacyjny, żeby móc go potem przekazać
Grigoriemu. Po chwili nie mogła już sobie przypomnieć co i po co robi. Jakąś częścią samej siebie
zdawała sobie sprawę, że to narkotyk tak działa. Zastanawianie się, dokąd wampir ją zabiera i co z
nią zrobi, kiedy znajdą się na miejscu, przekraczało jej siły.
Księżyc zalewał srebrnym światłem szczyty drzew, zmieniając rzeczywistość w jakiś
surrealistyczny sen. Dziwne myśli przychodziły jej do głowy, a potem znikały. Cicho szeptane
słowa, ciągły pomruk, którego nie mogła wyraznie pochwycić. Wydawało się, że to ważne, ale była
zbyt zmęczęna, żeby to wszystko rozwikłać. Pomieszało jej się w głowie od ścigania
psychopatycznych morderców? Nie mogła sobie przypomnieć, co tak właściwie się z nią stało.
Wiatr przyjemnie chłodził ciało, oczyszczał ją. Miała dreszcze, ale zupełnie się tym nie
przejmowała. Światła tańczyły, kolory wirowały, niebo nad głową skrzyło się jasno. Pod nimi
wielkie jezioro lśniło jak kryształ. Wszystko było takie piękne, a jednak głowa bolała ją straszliwie.
-Jestem zmęczona. - Odzyskała głos, sama chciała go usłyszeć, sprawdzić, czy jeszcze może
mówić. Może, jeśli tkwi w środku jakiegoś snu, zdoła się z niego obudzić.
Ramiona zacisnęły się wokół niej mocniej.
-Wiem. Niedługo będziesz w domu.
Nie rozpoznawała tego głosu. Coś w niej zaczynało protestować przeciwko temu dotykowi. Nie
podobało jej się, że jego ciało jest tak blisko przy niej. Czy ona go zna? Miała wrażenie, że nie, a
jednak trzymał ją tak, jakby rościł sobie do niej jakieś prawa. Coś pojawiało się we wspomnieniach
i zaraz znikało, nie mogła tego czegoś pochwycić. Za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że
elementy układanki zaczynają do siebie pasować, ból tak ostro przeszywał jej głowę, że nie mogła
tej myśli utrzymać.
Nagłe gdzieś razem szli, pod gwiazdami, wśród drzew łagodnie kołyszących się na wietrze.
Obejmował ją ramieniem w talii. Zamrugała zdezorientowana. Czy cały czas tak szli? Przecież nikt
nie umie latać, to był jakiś absurd. Bała się. Czyżby traciła rozum? Podniosła wzrok na mężczyznę
idącego obok niej. Fizycznie wydawał się bardziej niż przystojny, jego blada twarz miała w sobie
zmysłowe piękno. Ale kiedy spojrzał na nią z uśmiechem, jego oczy były nieruchome i zimne, a
zęby błysnęły tak groznie, że poczuła strach. Kim on był? I dlaczego ona szła razem z nim?
Raven zadygotała i próbowała odsunąć się od mężczyzny nieznacznym, dyskretnym ruchem.
Czuta się osłabiona i obawiała, że bez jego pomocy upadnie.
-Bardzo zmarzłaś, moja droga. Zaraz będziemy w domu.
}ego głos budził w niej przerażenie, zrobiło jej się niedobrze. Wyczuła w nim satysfakcję i
drwinę. Przy całej tej ostentacyjnej troskliwości, czuła się tak, jakby wokół niej owijał się jakiś
wielki wąż, a jego zimne, gadzie ciało i przenikliwy wzrok hipnotyzowały ją. Sięgnęła umysłem
gdzieś w dał, próbowała się z kimś połączyć. On przyjdzie. Michaił. Krzyknęła z bólu i osunęła się
na kolana, dłońmi obejmując głowę, zbyt przerażona, żeby się ruszyć, żeby myśleć.
Zimne dłonie chwyciły ją za ramiona, poderwały na nogi.
-Co się stało, Raven? No już, powiedz mi, spróbuję ci pomóc.
Nienawidziła tego głosu. Działał jej na nerwy, wzbudzał dreszcze. Była w nim moc i jakaś
zdeprawowana, skrywana radość, jakby dokładnie wiedział, co się z nią dzieje i bawił się jej
cierpieniem, jej niewiedzą. Ale choć nienawidziła jego dotyku, była zbyt słaba, żeby sama ustać na
nogach i musiała oprzeć się o niego.
-Musisz się pożywić - stwierdził niby obojętnie, ale wyczuła skrywane podniecenie.
Przycisnęła dłoń do brzucha.
-Niedobrze mi.
-To z głodu. Przygotowałem dla ciebie specjalną niespodziankę, moja droga. Bankiet na twoją
cześć. Goście niecierpliwie oczekują naszego powrotu.
Przystanęła i spojrzała w te zimne, kpiące oczy.
-Nie chcę iść z tobą.
Jego oczy znieruchomiały, stwardniały. Uśmiech stał się parodią, bezdusznym obnażeniem
kłów. Zobaczyła jego cofające się dziąsła, wydłużające się siekacze. Wcale nie był przystojny, jak
w pierwszej chwili sądziła, ale obrzydliwy i okrutny.
-Raven, nie masz dokąd iść. - Powiedział to kpiąco, w paskudny sposób troskliwie.
Odsunęła się od niego i nagle usiadła, bo nogi się pod nią ugięły.
-Ty chyba jesteś...? - Imię jej uciekło w eksplozji naglego bólu. Kropelki krwi pojawiły się na
czole i spłynęły po twarzy.
Wampir spokojnie pochylił się i językiem szorstko prze jechł po jej policzku, zlizując krwawy
ślad.
-Moja droga, jesteś chora. Musisz mi zaufać, że wiem, co dla ciebie najlepsze.
Raven z trudem zachowała spokój, starała się oprzytomnieć, myśleć logicznie. Miała pewne
niezwykłe zdolności Miała swój rozum. To dwa niezbite fakty. Była pewna, że znalazła się w
śmiertelnym niebezpieczeństwie i nie znajdowała wytłumaczenia, jak to się stało, że była w
towarzystwie tego wampira. Musiała to sobie wyjaśnić. Uniosła twarz, popatrzyła na księżyc, który
błękitnymi błyskami rozjaśnił jej kruczoczarne włosy.
-Jestem taka oszołomiona, że nawet nie pamiętam, jak masz na imię. - Zmusiła się, żeby na niego
spojrzeć i postarała się wyglądać i czuć, jakby tego żałowała, w razie gdyby mógł czytać w jej
myślach, a tego się obawiała. - Co mi się stało? Mam okropny ból głowy.
Podał jej rękę, gestem nagle pełnym galanterii, o wiele uprzejmiejszy teraz, kiedy szukała w
nim oparcia.
-Zraniłaś się w głowę. - Podciągnął ją na nogi, objął w pasie. Zmusiła się, żeby przyjąć ten
dotyk bez wzdrygnięcia.
-Przepraszam, tak się pogubiłam. Jest mi głupio i trochę się niepokoję - wyznała. Jej błękitne
oczy były wielkie, a umysł niewinny i pusty.
- Jestem Andre, twój prawdziwy życiowy partner. Ktoś mi ciebie wykradł. Kiedy cię
ratowałem, upadłaś i uderzyłaś się w głowę. - Jego głos był śpiewny, wręcz hipnotyczny.
Prawdziwy partner życiowy. Michaił. Tym razem, kiedy uderzył w nią ból, przyjęła go i
pozwoliła mu napływać. Aż jej dech w piersi zaparło, a czaszka o mało nie pękła. Starała się nie
okazać po sobie tego bólu ani nie pozwolić, żeby odbił się echem w jej myślach. Mobilizując całą
dyscyplinę, jaką posiadała, skupiła się. Michaił? Gdzie jesteś? Ty naprawdę istniejesz? Boję się.
Myśli biegły jakąś znajomą ścieżką, którą odszukiwała z łatwością, jakby robiła to od zawsze.
Maleńka. Odpowiedz była niewyrazna, gdzieś z daleka, ale bardzo realna i stanowiła jakiś
punkt zaczepienia w tym szaleństwie.
Kto ze mną jest? Co się dzieje? Oparła się o towarzyszącego jej mężczyznę i utrzymywała w
myślach kompletny chaos. Zaciekawiało ją, że jej umysł zdolny jest działać jednocześnie na kilku
różnych poziomach.
Andre to wampir. Zabrał cię ode mnie. Idę po ciebie.
Działo się coś bardzo złego. Wszystkie informacje miała pod ręką, gdyby tylko udało się jakoś
je uchwycić. Wierzyła odległemu głosowi, czuła otulające ją ciepło i miłość. Znała to uczucie i ten
glos. Coś było nie tak. jesteś ranny. Co się stało?
Michaił odtworzył ostatnie wydarzenia bezpośrednio w jej umyśle. Wzięła głęboki oddech,
czuła się tak, jakby ktoś nagle i mocno uderzył ją w brzuch. Michaił.
Grigori zmienia się w tyrana. Nie ośmieliłbym się umrzeć.
Wspomnienia napływały, budziły lęk. Zmusiła się do rozdzielenia myśli na osobne fragmenty.
Wampir sięgał tylko ich powierzchni, odczytywał to, co chciała mu pokazać. Widział w niej
roztrzęsioną, zagubioną kobietę, jaką zobaczyć się spodziewał.
Rany Michaiła wydawały się poważne. Znajdował się w jaskini, otoczony Karpatianami.
Grigori go leczył i Raven była pewna, że umieści Michaiła w ziemi, a ona zostanie bez swojej liny
ratunkowej. Uniosła głowę. Może i ten narkotyk na chwilkę ją oszołomił, ale poradzi sobie z tym,
co musi zrobić. Dam sobie radę z Andre. Nie martw się o mnie. Uda wała, że jest bardzo odważna.
Nagle musiała zdusić w sobie przypływ ulgi. Wspomnienia, jakkolwiek fragmentaryczne,
wracały z całą wyrazistością pod kojącym dotykiem myśli Michaiła. On albo Grigori, a może obaj,
przyjdą po nią. Michaił zasklepi swoje rany i przyczołga się do niej, jeśli to miałoby być konieczne.
-Jesteś bardzo cicha. - Andre ją zaskoczył.
-Usiłuję sobie coś przypomnieć, ale od tego głowa mnie boli.
Znalezli się na szczycie płaskowyżu. Przez moment nie mogła uchwycić wzrokiem kamiennego
domu zbudowanego na górskim stoku. Wydawał się migotać w srebrzystej poświacie księżyca, w
jednej chwili stawał się mirażem, w drugiej solidną budowlą, potem znów znikał. Raven szybko
mrugała, chłonęła wszystkie szczegóły, żeby przekazać Michaiłowi. Cały trik polegał na tym, by
nie pozwolić wampirowi dowiedzieć się, że myśli o Michaile. Andre karał ją za to bólem.
Oszołomiona narkotykiem, na krótki czas znalazła się w mocy wampira. Teraz po prostu czuła się
zle i było jej słabo. I bardzo, bardzo się bała.
-Czy to nasz dom? - spytała niewinnie, mocno się o niego opierając.
-Tu tylko zjemy obiad, moja droga. - W jego głosie znów brzmiał ten dziwny triumf; dla niej
nienawistny. - Niebezpiecznie byłoby pozostawać dłużej. Inni mogą chcieć cię odszukać.
Musimy pożywić się, żeby mieć siły do ucieczki.
Z wystudiowaną ufnością zacisnęła palce na ramieniu wampira.
-Spróbuję, Andre, ale naprawdę zle się czuję.
Raven postąpiła krok w stronę progu, i od razu poczuła odruchowy protest Michaiła. Potknęła
się i upadła tuż przed drzwiami; leżąc na ziemi, wyglądała jak kupka nieszczęścia. Andre zaklął i
spróbował postawić Raven na nogi, wepchnąć do domu, ale była bezwładna i nie mogła się ruszyć.
Wziął ją na ręce i wniósł do środka.
Kamienny dom składał się z wielkiej frontowej komnaty, z dziurą w odległym kącie, gdzie
drabina prowadziła do piwnicy. Było zimno i wilgotno, szczeliny muru porastała pleśń. W
komnacie stał stół i długa kościelna ławka. Andre machnięciem dłoni zapalił świece. Serce Raven
zamarło, a potem zaczęło bić szybciej z przerażenia. Przykuci do ściany blisko stołu, z oczami
rozszerzonymi strachem, siedzieli jakiś mężczyzna i kobieta, brudni, w podartych ubraniach. Na
sukience kobiety i koszuli mężczyzny dostrzegła ślady krwi. Oboje byli posiniaczeni, a mężczyzna
na prawym policzku miał kilka oparzeń.
Z tym swoim odrażającym triumfalnym uśmiechem wampir przyjrzał się ofiarom.
-Obiad, moja droga, specjalnie dla ciebie. - Posadził Raven na ławce tak delikatnie, jakby była
porcelanową lalką. Powoli, z wdziękiem przeleciał nad kamienną posadzką, wbijając w kobietę
czerwone złe oczy. Nie spieszył się, napawał się jej przerażeniem, śmiał się z bezsilnej furii jej
męża. Kiedy szybkim ruchem uwolnił kobietę z łańcucha, mężczyzna zaczął się szarpać i
odgrażać, przeklinał Raven. Andre przywlókł kobietę do Raven, zmusił ją, by padła na kolana i
przytrzymał mocno, jedną ręką chwytając za włosy, żeby obnażyć gardło.
Przeciągnął kciukiem po pulsującej żyle.
-Pożyw się, moja droga. Poczuj, jak gorąca krew krąży w twoich żyłach, znów daje ci siły. Kiedy
ją zabijesz, zyskasz taką moc, jakiej jeszcze nie zaznałaś. To mój podarunek dla ciebie.
Nieskończona moc.
Kobieta zdjęta przerażeniem szlochała i jęczała. Jej mąż błagał, klął i szarpał się w krępujących
go łańcuchach. Raven powoli usiadła i drżącą ręką odsunęła z twarzy włosy. Andre mógł swoje
ofiary uwieść, zaczarować je tak, żeby z chęcią wyglądały śmierci, ale on wolał się cieszyć
ludzkim przera żenieni. Taka podszyta adrenaliną krew uderzała do głowy, można się było od niej
uzależnić. Wydawało się, że wszyscy czekają na jej reakcję. Wyczuwała w sobie Michaiła, przycza
jonego i nieruchomego, wściekającego się na to, że nie ma go z nią, żeby ją przed tak okropną
decyzją uchronić.
Raven uniosła głowę. Wielkie fiołkowe oczy wpatrywały się w Andre, wilgotne jakby od łez.
Dłoń położyła kojącym gestem na ramieniu kobiety. Była przy tym niezwykle łagodna, starając się
pocieszyć ją bez słów.
-Wątpisz we mnie. Dlaczego? Co zrobiłam? Naprawdę nic nie pamiętam. Nigdy nie odbierałabym
życia w taki sposób i przecież ty też byś tego nie zrobił. Dlaczego w taki sposób mnie sprawdzasz?
Czy zrobiłam coś złego i teraz tego nie pamiętam? Dlaczego tak się nade mną znęcasz?
Twarz Andre pociemniała, czerwone oczy przybrały zwykły, ciemnobrązowy odcień.
-Nie przejmuj się tak bardzo.
-Powiedz mi, Andre. Nie mogę znieść tej niewiedzy. Czy tamten drugi zmusił mnie, żebym zrobiła
coś, czego teraz nie możesz mi wybaczyć? - Pochyliła głowę z udawanym wstydem. Zaczęła
mówić jeszcze ciszej. - Andre, odbierz mi życie. Zemścij się na mnie, a nie na tej biednej,
niewinnej kobiecie. Odejdę, jeśli nie chcesz dzielić ze mną życia, chociaż nie mam właściwie
dokąd pójść. - Spojrzała mu w oczy, by go upewnić, że mówi poważnie. - Odbierz mi życie od
razu, Andre.
-Nie, Raven.
-No to odpowiedz mi, po co ten test? Dlatego, że nie jestem w pełni taka jak ty, bo nie mogę
schodzić pod ziemię ani zmieniać postaci? Wstydzisz się mnie i chcesz mnie za to ukarać.
-Oczywiście, że nie.
Raven objęła ramieniem kobietę.
-Coś sobie przypominam, chociaż niezbyt dokładnie, chyba mówiłeś, że najmiesz odpowiednią
służbę. To o tej kobiecie mówiłeś? - Nagle jej twarz się zachmurzyła. - Czy to twoja kochanka?
- Mówiła głosem prawie histerycznym, ale jej dłoń na ramieniu kobiety ani drgnęła.
-Nie! Nie! - zaprotestowała kobieta zupełnie zdezorientowana, zaskoczona rozwojem sytuacji. -
Nie jestem jego kochanką. Tam jest mój mąż. Nie zrobiliśmy nic złego.
Andre był całkiem zbity z tropu. Porwał Raven w rozpaczliwej próbie ocalenia własnej skóry.
Gdyby ją zmusił do zabójstwa, wtedy stałaby się taka jak on. Byłaby stracona, żyjąc w mroku. Coś
mu w duszy drgnęło, kiedy na nią patrzył i widział niewinność w jej oczach.
-Ta kobieta mówi prawdę, Raven. Nic dla mnie nie znaczy. Może być służącą, jeśli ją chcesz. -
Jego głos dochodził jakby z daleka, wyczuła w nim smutek i niepewność.
Dotknęła jego ręki. Jego umysł był majstersztykiem zła, przegniłym i pokrętnym. Ale i tak mu
współczuła. Kiedyś był dobry i nie różnił się od Michaiła czy Jacquesa, tylko w tym mrocznym
osamotnieniu swojej egzystencji wybrał złą ścieżkę. Andre desperacko pragnął czuć, móc znów
spojrzeć na wschodzące słońce, jeszcze raz zobaczyć zmierzch. Chciał patrzeć w lustro i nie
widzieć cofniętych dziąseł i zniszczeń, jakich dokonało jego podłe życie. Ale to niemożliwe, żaden
wampir nie mógł nigdy spojrzeć w lustro, nie doświadczając przy tym ogromnego bólu. Raven była
jego jedyną nadzieją i dlatego tak się jej chwytał. Pragnął cudu. Ponieważ była człowiekiem, sam
nie wiedział, do czego mogłaby albo nie mogłaby być zdolna.
-Wybacz mi, Andre, jeśli zrobiłam coś, co kazało ci we mnie zwątpić - powiedziała łagodnie.
Ogarnęło ją takie współczucie, że zbierało jej się na płacz. Nie mogła go uratować, nawet jeśli nie
należałaby do Michaiła. Nikt nie mógł. Byt za bardzo zdeprawowany i rozdęty fałszywym
poczuciem mocy, za silnie uzależniony od adrenaliny związanej z zabi janiem przerażonych ofiar.
Nienawidziła siebie samej za to. że go zwodzi, ale jej życie i los tych dwojga od tego zależał
Pogłaskał dłonią jej jedwabiste włosy.
-Nie gniewam się na ciebie, moja droga, ale jesteś osłabiona i potrzebujesz pożywienia.
Kobieta zesztywniała, jej twarz wyglądała jak maska Nie ruszała się, czekała na odpowiedz.
Raven zrobiła nieszczęśliwą minę osoby kompletnie zagubionej.
-Ale ja nie umiem. - Specjalnie pozwoliła, żeby w jej myślach zamigotało imię Michaiła, a potem z
bólem chwyciła się za głowę. - Nie rozumiem, dlaczego nie mogę myśleć Chyba ten drugi coś mi
zrobił, że taka teraz jestem.
Andre szarpnięciem postawił kobietę na nogi.
-Wracam za parę minut, A ty pilnuj, żeby Raven nic się nie stało. - jego oczy były bezlitosne i
zimne. - Nie próbuj stąd uciekać. Będę wiedział.
-Andre, zostań - szepnęła Raven, wbrew sobie walcząc o niego.
Odwrócił się od niej i prędko wyszedł, byle dałej od światła, z powrotem w stronę śmierci i
szaleństwa, które tak dobrze znał.
Kobieta przywarła do Raven.
-Proszę cię, uwolnij nas. On jest złem, on nas zabije, zrobi z nas swoich niewolników, dopóki
nie przestanie go bawić nasz strach.
Raven wstała z trudem, rozpaczliwie walcząc z zawrotami głowy.
-On będzie wiedział. Widzi w ciemności, może was wywęszyć, słyszy każde bicie waszych serc. -
Pomieszczenie, zimne i śmierdzące stęchlizną, przygnębiało. Samo powietrze tu, nieświeże,
mówiło o śmierci. Przy swojej wrażliwości prawie słyszała krzyki niezliczonych ofiar, które
zostały tu zawleczone i przykute do poplamionych ścian. Była tak samo przerażona jak ta
śmiertelna kobieta.
-jak się nazywasz?
-Monique Chancellor. A to mój mąż, Alexander. Dlaczego nam pomogłaś?
-Uważaj na swoje myśli, Monique. Może w nich czytać.
-On jest nieczysty, to nosferatu. Wampir. - Ujęła to raczej jak stwierdzenie niż pytanie. -
Musimy wydostać się z tego domu śmierci.
Niepewnie podniosła się z miejsca, trzymając to brzegu krzesła, to stołu, i poszła w stronę
drzwi. Popatrzyła na gwiazdy, rozejrzała się powoli po okolicy w każdym kierunku, starała się
zapamiętać każdą skalną ścianę, każdy fragment klifu wznoszący się za domem. Przyjrzała się
samemu domowi, oknom, drzwiom, budowie ścian, zwracała szczególną uwagę na szeroką otwartą
połać gruntu przed samym domem.
-Proszę cię, proszę.. - Kobieta czepiała się jej rękami. - Pomóż nam.
Raven zamrugała, żeby skupić na niej wzrok.
-Próbuję wam pomóc. Zachowaj spokój, schodz mu z drogi. Zwracajcie na siebie jak najmniej
uwagi. - Zamknęła drzwi, dokonawszy tego, co miała nadzieję zrobić. Michaił i Grigori dostaną
tak wiele szczegółowych informacji, ile tylko zdoła im przekazać.
-Kim jesteś? - spytał podejrzliwie Alexander. Tak mocno szarpał się w kajdanach, że nadgarstki
miał otarte do żywego mięsa.
Potarła pulsujące bólem skronie, żołądek ścisnął się jej, poczuła mdłości.
-To nie jest dobry pomysł, obnosić się z otwartymi ranami w pobliżu wampira. - Też czuła krew i
jej osłabione ciało rozpaczliwie domagało się pożywienia. Zignorowała kobietę, cicho płaczącą w
kącie i podeszła do mężczyzny, sprawdzić, czy może mu jakoś opatrzyć rany. Kiedy pochyliła się,
złapał ją mocno za włosy i szarpnął tak mocno, że łzy nabiegły jej do oczu. Przyciągnął jej plecy
do swojej klatki piersiowej, żeby móc obiema dłońmi ścisnąć za gardło, wbić palce w delikatną
skórę.
-Alexander, przestań, co ty robisz?! - krzyknęła Monkjuc
-Znajdz klucz do kajdan - polecił Alexander, silnymi palcami tak ściskając krtań Raven, że
pokój zaczął jej wiru wać przed oczami.
Wyczuwała jego strach, desperacką próbę ratowania własnej żony i siebie. Bał się, że ona jest
wampirzycą i znę ca się nad nimi dla jakiejś perwersyjnej przyjemności. Nic mogła go o to winić,
ale te palce skutecznie wyciskały z nici życie.
Raven! Krzyk zabrzmiał blisko, przez jej umysł przebić gło drżenie furii.
Dłonie Alexandra odskoczyły od jej gardła, głośny trzask zasygnalizował łamane kości.
Mężczyzna runął na ścianę za ich plecami i zawisł wsparty o nią tak, że jego stopy bezradnie
kiwały się jakiś metr nad ziemią. Moniąue wrzasnęła, kiedy mąż nie mógł nabrać powietrza w
płuca. Zaczął się dusić, wybałuszył oczy.
Michaił, puść go. O Boże, proszę cię. Nie zniosę od po wiedzialności za kolejną śmierć. Po
prostu nie zniosę. Ra ven osunęła się na posadzkę, podciągnęła kolana pod brodę i skuliła się tam,
kołysząc w przód i w tył.
-Proszę - szepnęła na głos. - Wypuść go.
Michaił walczył z żądzą mordu. Udało mu się opanować ją na tyle, że wypuścił śmiertelnika,
którego zaatakował na odległość. Szybko gnał drogą powietrzną, bez trudu namierzył Raven.
Prawie nie zdawał sobie sprawy z tego, że po jego lewej stronie jest Grigori, dotrzymujący mu
kroku, że Aidan i Byron są tuż za nim, a Eric, Tienn i kilku innych usiłują ich dogonić. Nikt się nie
liczył. Polował na wampiry od wielu stuleci i zawsze odczuwał ukłucie niechęci, może litości. Tym
razem zupełnie tego nie czuł.
Utrzymywał wściekłość pod kontrolą, tak że burzyła się i gotowała niczym lawa w głębi
wulkanu, usiłując się wyrwać w którąkolwiek stronę, domagała się gwałtownego, brutalnego
upustu. Gdyby pozwolił jej się przesączyć na zewnątrz, cała ziemia, wiatry i górskie zwierzęta
zareagowałyby na nią. Byłoby to jasnym ostrzeżeniem dla wampira. Nie czuł bólu i był dobrze
odżywiony, Grigori o to zadbał. Połączenie prastarej krwi ich obu dawało niezmierzoną moc.
Mimo to krwawa plama przesączała się przez białe pióra sowy. Odruchowo zmienił kierunek lotu i
ustawił się pod wiatr, żeby lekka bryza nie zdołała zanieść tego zapachu wampirowi.
Noc przeszył krzyk czystego przerażenia, podły śmiech, chełpliwy triumf. Każdy Karpatianin,
tak zjednoczony z siłami natury, odczuł tę wibrację przemocy, zakłócenie sił, cyklu życia i śmierci.
Raven, ze swoją psychiczną wrażliwością, poczuła, że coś natychmiast ciągnie jej umysł w stronę
pełnej przemocy sceny.
Przerwij kontakt, Raven, polecił Michaił.
Przycisnęła dłonie do skroni. Andre śmiał się, skacząc z gałęzi drzewa na kobietę, która
usiłowała się od niego odczołgać. Jakieś mniejsze ciało leżało pod drzewem, tam, gdzie je cisnął,
blade, bez życia. Kobieta jęczała, błagała o życie. Wampir znów roześmiał się strasznie, a potem
kopniakiem odsunął ją od siebie i zmusił, żeby znów się do niego przyczołgała, błagając, by
pozwolił jej sobie służyć.
-Andre! Nie, tak nie wolno! - krzyknęła Raven na cały głos, z trudem podniosła się na nogi i
niepewnym krokiem szła w stronę drzwi. Wybiegła w noc, zakręciła się wokół własnej osi, złapała
trop. Słabość ją zmogła. Ciężko osunęła się na trawę i już tam została.
Moniąue poszła za nią i uklękła obok niej.
-Co się stało? Wiem, że nie jesteś taka, jak sądzi mój maż. Wiem, że próbujesz nas uratować.
Po twarzy Raven spływały łzy.
-On zabił dziecko, a teraz znęca się nad matką. Ją też zabije. Nie zdołam jej ocalić. - Raven
pozwoliła kobiecie odrobinę się pocieszyć, gdy Monique ułożyła sobie jej głowę na kolanach.
Dotknęła ciemnych sińców na szyi Raven.
-Przepraszam za to, co ci zrobił Alexander. Oszalał z gniewu i strachu o nas. Okropnie
ryzykowałaś. Ten potwór mógł cię zabić.
Raven zamknęła oczy.
-Nadal może. Nie uda nam się przed nim uciec.
Noc wkoło nich niosła niepokojące wibracje. Gdzieś głęboko w lesie jakieś zwierzę, któremu
uciekła zdobycz, głos no dało wyraz swojej złości. Syknęła sowa, warknął wilk.
Raven mocno złapała dłonie Monique i z ulgą poczuła, że może poruszać nogami.
-Chodz. Musimy schować się w środku. Siedz cicho i staraj się nie rzucać w oczy. Kiedy wróci,
będzie kompletnie zaćpany i nieprzewidywalny.
Monique pomogła Raven podnieść się na nogi, obejmując ją wpół.
-Co zrobiłaś Alexandrowi, kiedy próbował cię skrzyw dzić?
Niechętnie ruszyła z powrotem w stronę kamiennego domu.
-Nic mu nie zrobiłam. - Dotknęła sińców na szyi. Alexander wszystko komplikował. Andre na
pewno zauważy te znaki
-Czujesz rzeczy, o których my nie mamy pojęcia - stwierdziła Monique z niepokojem.
-To nie jest przyjemny dar. On dziś zabił. Kobietę i dziecko. Wysłałam go tam i wymieniłam
wasze życie na ich śmierć.
-Nie! Nie masz nic wspólnego z jego decyzjami, tak samo jak mój mąż nie odpowiada za to, co
ten potwór zrobił mnie. Alexander wierzy, że znalazł sposób, żeby mnie ochronić. Nie wybaczy
sam sobie. Nie bądz taka jak on, Raven.
Raven przystanęła na kamiennych stopniach i spojrzała na skąpaną w świetle księżyca okolicę.
Zrywał się wiatr, a srebrna poświata księżyca ponuro pociemniała. Moniąue wstrzymała oddech i
chwyciła rękę Raven, usiłując wciągnąć ją do domu. Jakaś czerwona plama zaczęła rosnąć, zakryła
zupełnie księżyc. Wiatr przyniósł cichy jęk, który wzmagał się, przeszedł w głośny ryk. Wilk
uniósł pysk do splamionego krwią księżyca i ostrzegawczo zawył. Dołączył się drugi. Cała góra
złowieszczo zadygotała
Moniąue odwróciła się na pięcie i podbiegła do męża.
-Módl się ze mną, módl się razem ze mną.
Raven zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
-Monique. nie panikuj. Mamy szansę, jeśli uda nam się zyskać na czasie.
Alexander popatrzył na nią gniewnie, ramionami opiekuńczo obejmując żonę. Jego dłoń już
spuchła i posiniała.
-Moniąue, nie słuchaj jej. Omal mnie nie udusiła, rzuciła mnie na ścianę z niewiarygodną siłą.
Ona jest nieczysta.
Raven przewróciła oczami z irytacją.
-Zaczynam żałować, że nie dysponuję całą tą mocą, którą mi przypisujesz. Znalazłabym jakiś
sposób, żebyś nie mógł tyle gadać.
-On się boi o nas - odezwała się Moniąue pojednawczo. - Nie można by zdjąć mu tych kajdan?
-Spróbowałby zaatakować Andre, gdy tylko się tu pojawi. - Raven wykrzywiła się do Alexandra;
traciła już cierpliwość. - W ten sposób tylko szybciej by zginął. - Zadrżała, kierując przerażony
wzrok na Moniąue. - On nadchodzi. Siedzcie bardzo cicho, nieważne, co się będzie działo. Nie
przyciągajcie jego uwagi.
Wiatr za domem wył, dziwnym, smutnym dzwiękiem, który potem ucichł i zapanowała
nienaturalna cisza. Raven słyszała w tej ciszy bicie swojego serca. Cofnęła się o krok, kiedy z
drzwi posypały się drzazgi. Ktoś je wbił do środka. Płomienie świec zamigotały, rzuciły cienie na
ściany, groteskowe i makabryczne, a potem światło zgasło.
-Chodz, Raven. Musimy stąd iść. - Andre strzelił palcami, wyciągając do niej rękę. Twarz
wampira poróżowiała od świeżo wypitej krwi. W jego oczach połyskiwało zło, usta wykrzywiało
okrucienstwo.
Zmierzyła Andre oskarżycieiskim spojrzeniem.
-Dlaczego przychodzisz do mnie w takim stanie? Wyjaśnij mi, co tu się dzieje.
Rzucił się w jej stronę z niewiarygodną szybkością i Raven w ostatniej chwili uświadomiła
sobie, że i ona przecież jest zdolna do takich sztuczek. Poczuła jego gorący, cuchnący oddech,
roztaczał odór śmierci. Jego ostre jak brzytwa szpony rozorały jej ramię, kiedy mu się wywinęła.
Wcisnęła się w kąt pomieszczenia.
-Nie próbuj wymuszać na mnie posłuszeństwa, kiedy wystarczyłoby zwyczajne wyjaśnienie.
-Pożałujesz tego oporu - warknął i machnięciem ręki zepchnął z drogi zawadzającą mu kościelną
ławę, która roztrzaskała się w drobny mak o ścianę, zaledwie parę centymetrów od Monique i
Alexandra.
Jęk przerażenia wyrwał się z gardła kobiety i wampir natychmiast odwrócił się na pięcie; w
czerwonych oczach była nienawiść.
-Podczołgasz się do mnie jak suka. którą przecież jesteś. - Głos miał niski, hipnotyzujący, jego
oczy wymuszały posłuch.
Alexander rzucił się do przodu, na ile pozwalały mu łańcuchy, usiłując powstrzymać Monique,
która posłusznie osunęła się na podłogę zmysłowymi i sugestywnymi ruchami. Raven spokojnie
przeszła przez komnatę i uklękła na drodze Monique.
-Monique, posłuchaj mnie. Nie rób tego. - Spojrzała prosto w oczy starszej od siebie kobiety. Głos
Raven brzmiał pięknie, cichy i czarujący, był samą czystością. Przy nim głos wampira wydał się
brudny i wstrętny. Na twarzy Monique było widać konsternację, zdezorientowanie i zawstydzenie.
Wampir jednym skokiem znalazł się przy Raven. Złapał ją za włosy i pociągnął do tyłu, niemal
przewracając na ziemię.
A wtedy świat wkoło nich eksplodował. Zdawało się, że to sama noc szaleje, wiatr wył i
skowyczał, pędził przez otwarte przestrzenie i szarpał za okna domu. Ciemna chmura lejem
zstąpiła z kipiącego nieba i zdarła dach z budowli; wir porwał meble i porozrzucał gromadzone
przez stulecia skarby.
Monique głośno krzyknęła i doczołgała się do Alexan- dra. Przytulili się do siebie. Jakieś głosy
syczały i szeptały, ciche pomruki furii, oskarżenia, zarzuty. Góra zadrżała złowieszczo, a
przeciwległa ściana domu runęła na zewnątrz, jak wysadzona dynamitem, posypały się kamienie i
zaprawa.
Michaił stał w samym centrum rozszalałej nawałnicy, a jego czarne oczy były zimne jak śmierć.
Stał tam, przystojny i elegancki mimo szkarłatnej plamy rosnącej na jedwabnej koszuli. Już samą
swoją obecnością wprowadzał spokój. Uniósł rękę i wiatr ucichł. Michaił przez długą chwilę
przyglądał się Andre.
-Puść ją. - Jego głos był bardzo cichy, ale w sercach wszystkich, którzy go słyszeli, wzbudził
przerażenie.
Andre konwulsyjnie zacisnął palce na jedwabistych włosach Raven.
W odpowiedzi Michaił uśmiechnął się okrutnie.
-Życzysz sobie, żebym wymusił na tobie posłuszeństwo i sprawił, że przyczołgasz się do mnie na
kolanach po śmierć, tak jak zmuszałeś do tego swoje ofiary?
Palce Andre drgnęły spazmatycznie, a jedno jego ramię szarpnęło się jak u marionetki. Z
przerażeniem spojrzał na Michaiła; nie podejrzewał go nigdy o aż taką moc. Podobna kontrola nad
umysłem nie działała tak łatwo na Karpatian.
Raven. chodz do mnie. Michaił nie odrywał wzroku od wampira, unieruchamiając go wyłącznie
siłą umysłu. Wpadł w taką furię, że nawet nie potrzebował, by Grigori łączył się z nim myślami i
wspomagał jego siłę.
Jeden po drugim pojawiali się Karpatianie, na twarzach wypisane mieli potępienie. Raven
czuła, jak rośnie strach pary małżonków, sięgał granic szaleństwa. Podczołgała się w ich stronę,
ramionami opiekuńczo objęła Monique.
-On nas uratuje - szepnęła.
~ Jest taki sam jak ten drugi - wychrypiał Alexander.
-Nie, on jest dobry. Uratuje nas. - Raven ujęła tę prawdę prosto, z wielkim przekonaniem.
Michaił nagle zwolnił wampira z uwięzi. Andre rozejrzał się wkoło i uśmiechnął sardonicznie.
-Na polowanie chodzisz z całą armią?
-Zostałeś skazany za dwie zbrodnie, Andre. Jeśli ja zawiodę, wyrok wykona ktoś inny. - Wskazał
dwóch Karpatian i skinął głową w stronę Raven. Emanowała siłą i dostojeństwem. - Andre, jesteś
dzieckiem. - Jego głos miał czyste tony, niskie i miękkie jak aksamit. - Nie możesz mierzyć się z
tymi, którzy tyle razy walczyli w bitwach, ale dam ci szansę, na którą tak ciężko zapracowałeś. -
Czarne oczy zabłysły lodowatą furią.
-Zemsta, Michaił? - spytał Andre z sarkazmem. - Jakie to z twojej strony pospolite. - Rzucił się
przed siebie, wyciągnął ostre jak brzytwa szpony i obnażył kły.
Michaił po prostu zniknął, a wampir wypadł przed dom, pochłonęła go burzliwa noc.
Karpatiańscy mężczyzni osaczyli go wielkim kręgiem. Andre zwrócił się w stronę, gdzie patrzyli
pozostali. Michaił stał parę kroków od niego, a w nieruchomym spojrzeniu była furia.
Aidan podszedł do Raven. Oczy miał złote i przeszywające, objął spojrzeniem kulących się za
nią śmiertelników.
-Chodzcie z nami. Michaił życzy sobie, żebyśmy zadbali o wasze bezpieczeństwo.
Raven nie znała go, ale rozpoznawała w nim tę pewność siebie, całkowitą swobodę. Głos miał
cichy i niemal hipnotyzujący.
-Widziałaś, gdzie Andre odłożył klucz? Żeby uwolnić Alexandra? - zwróciła się do Moniąue,
usiłując obejść drugiego Karpatianina, który zastępował jej drogę.
Nagle oczy Raven rozszerzyły się i chwyciła się za bok. Krzyknęła słabo. Padła jak długa,
zwinęła się z bólu, a na jej czole wykwitła karmazynowa plama, zalewając krwią oczy. Monique
rzuciła się na podłogę obok niej. Raven była nieświadoma jej obecności. Już nie znajdowała się we
wnętrzu tego domu, nie widziała Aidana, ani Byrona, ani nawet Moniąue czy Alexandra. Była na
zewnątrz, pod spływającym krwią księżycem, naprzeciwko demona o wielkiej sile i mocy.
Demona, w którego oczach pełgały czerwone płomienie. a uśmiech porażał okrucieństwem.
Demona zupełnie pozbawionego litości. Był wysoki, pełny wdzięku, niesłychanie pewien siebie i
ona wiedziała, że on ją zabije. Jego płynne ruchy miały zwierzęcą grację. W oczach widniała
śmierć i potępienie. Był absolutnie niezniszczalny. Zadał jej ciału śmiertelną ranę i odsunął się z
błyskawiczną prędkością. Nie miał litości ani współczucia. Niemiłosierny, nieubłagany,
bezwzględny i pozbawiony sumienia
Zobacz, jak on wygląda, ten zabójca, łowca tak samo śmiertelnych, jak i Karpatian, syknął w
jej myślach Andre. Zobacz w nim bestię, którą naprawdę jest. Zobacz tego wykształconego
mężczyznę, który kontroluje cię swoim umysłem. Oto jest prawdziwy Michaił Dubriński. Polował
na setki z nas, zabił być może tysiące spośród swojego ludu. Zamorduje nas i nie poczuje nic poza
radością niepodzielnej mocy.
Umysł Andre w pełni zlał się z jej umysłem, i patrzyła teraz jego oczami, czuła nienawiść i
strach, czuła ból od uderzenia, które Michaił wymierzył, kiedy Andre go zaatakował. Usiłowała
wyrwać się spod władzy, jaką wampir roztoczył nad jej myślami, ale Andre wiedział, że umiera i
uczepił się jej z rozpaczliwą determinacją. Ona miała stanowić ostateczną zemstę. Z każdym
ciosem, jaki otrzymywał Andre, z każdą palącą raną, jaką zadawał mu Michaił, Raven odczuwała
taki sam ból. Przynajmniej tym bólem wampir mógł się cieszyć.
Wyraznie widziała ten plan, wiedziała, że Michaił poczuł pierwsze uderzenie tej agonii. Ledwie
chwytała oddech, ale, chcąc oszczędzić Michaiła, próbowała odciąć się od niego Michaił był
jednak za silny, żeby jej na to pozwolić. Czuła jego totalną zimną furię, jego brak litości, jego
pragnienie walki, jego potrzebę zabicia renegata. Poczuła jego niezdecydowanie, kiedy zdał sobie
sprawę z tego, co robił wampir.
Głos był piękny, urzekający, hipnotyzujący. Poddaj się mojej woli, zaśniesz teraz.
Grigori nie pozostawił Raven wielkiego wyboru, ale mimo to poddała się chętnie temu
zniewalającemu głosowi i z wdzięcznością natychmiast usnęła, usuwając ostatnie zagrożenie Andre
wobec Michaiła.
Z płuc Michaiła wydobył się długi, powolny syk. Poruszył się tak szybko, że zamienił się w
rozmazaną plamę. Ciało Andre poleciało w tył od uderzenia. W nienaturalnej ciszy rozległ się
głośny trzask. Andre próbował podnieść się na nogi, dzikimi, szklistymi oczami wypatrywał
przeciwnika.
- Wygrałem. - Wypluł trochę krwi i przycisnął do piersi drżącą rękę. - Zobaczyła cię takim,
jakim jesteś. To, co tu zrobisz, tego nie zmieni. - Nie odrywał wzroku od Michaiła, nie mrugnął
nawet okiem, nie śmiał. Wydawało się niemożliwością żeby ktoś był tak szybki, nawet Karpatianin.
W tych czarnych, bezlitosnych oczach kryło się coś strasznego. Teraz, kiedy Raven spała, nie było
w nich śladu litości czy współczucia.
Andre ostrożnie cofnął się o krok. skoncentrował i zadał cios. Buchnęło i zabłysło ostre światło,
uderzyło z hukiem w ziemię, tam, gdzie przedtem stał Michaił. Zatrzęsła się ziemia. Batóg
elektryczności zasyczał i cofnął się, zostawiając po sobie ślad poczerniałej, spalonej ziemi. Andre
wrzasnął, kiedy coś szarpnęło w tył jego głowę; na gardle otworzyła się głęboka rana i trysnęła
fontanna karmazynowej krwi.
Czwarty cios otworzył klatkę piersiową Andre, przeciął kości i mięśnie aż do serca. Czarne,
bezlitosne oczy patrzyły obojętnie, kiedy Michaił wyrywał mu serce. Michaił z pogardą upuścił
wciąż pulsujący organ na ziemię obok nieruchomego ciała i spokojny, że wampir już się nie
podniesie, stanął nad pokonanym wrogiem; usiłował opanować w sobie bestię i ten dziki poryw
triumfu, ten uzależniający przypływ mocy, który targnął jego ciałem. Nie czuł żadnych swoich
wcześniejszych ran, tylko czystą radość z nocy i ze zwycięstwa.
Ta dzikość rosła w nim niebezpiecznie, rozprzestrzeniała się jak płynny ogień. Wiatr wzmógł
się, przyniósł jakiś zapach. Raven. Krew Michaiła płynęła gorącym strumieniem, kły go bolały, a
głód rósł. Wyczuł ludzi, w tym człowieka, który dotknął jego życiowej partnerki. Szarpnęła nim
żądza krwi i Karpatianie cofnęli się jeszcze dalej przed siłą, która emanowała z ciała Michaiła,
kiedy potrzeba zabijania prawie w nim zwyciężyła. Wiatr snuł się wkoło niego nieprzerwanym
wirem, a zapach Raven nadal był słaby i odległy, Raven. Jego ciało zesztywniało, zapłonęło.
Raven. Wiatr poniósł jej imię i ta szalejąca w nim okropna nawałnica zaczęła słabnąć.
Sięgnął umysłem w stronę światła, wzdłuż ścieżki, która zawróciła go ze świata przemocy.
- Zniszczcie to - rzucił, nie zwracając się do nikogo w szczególności. Zaczerpnął energii z
nieba i skąpał w niej swoje dłonie, zmywał z ciała skażoną krew. Z niewiarygodną prędkością
wrócił w ruiny leża wampira, gdzie pojawił się znikąd, i pochylił nad Monique - trzymała w
ramionach nieruchome ciało Raven i łagodnie kołysała.
aven powoli wracała świadomość. Leżała na łóżku, bez ubrania. Michaił byt tuż za nią,
R
dłonie zanurzał w jej wilgotnych włosach. Dotarło do niej, że wprawnymi palcami zaplata jej
warkocz, spokojnie i pewnie, tak zwyczajnie, że mimo okrytych cieniem wspomnień poczuła się
uspokojona.
Zdawało jej się, że jest w jakimś niewielkim zamku, oczywiście pełnym przeciągów. W sypialni
było ciepło, a Michaił napełnił ją aromatem kojących ziół i romantycznym światłem świec. Umył
ich oboje, tak że ich ciała pachniały tylko sobą i ziołowym mydłem, którego lubił używać. Nie
spieszył się, zaplatając jej włosy, a ona usiłowała się połapać w tym nowym otoczeniu. Przeszukał
jej myśli i przekonał się, że są splątane, że rozpaczliwie usiłuje pozostać przy zdrowych zmysłach
Bała się go i jeszcze bardziej bała się uwierzyć we własny osąd
Przyjrzała się wszystkim kątom pokoju, każdej ścianie, każdemu szczegółowi, a jej serce biło
tak szaleńczo, że uderzenia słyszała w uszach. Pokój ją zachwycił. Na kominku płonął ogień,
długie, wąskie świece wydzielały delikatny aromat, który łączył się z kojącym zapachem ziół.
Zniszczona Biblia leżała na małym stoliku obok łóżka. Nie poznawała tu nic. a jednak otoczenie
wydawało się dziwnie znajome.
Kapa na łóżku była gruba i ciepła, materiał miękki w zetknięciu z nagą skórą. Dopiero teraz
zauważyła, że jest naga Poczuła się bezbronna i onieśmielona, ale z drugiej strony czuła, jakby była
tu, przy nim, na swoim miejscu. Dłonie Michaiła ześlizgnęły się z włosów na kark, zaczął masować
zesztywniałe mięśnie. Ten dotyk, znajomy, wzbudzał przerażające wrażenia w jej ciele.
-Co zrobiłeś z Monique i jej mężem? - Zacisnęła palce w poczuciu winy. Usiłowała zignorować
gorąco jego ciała, kiedy przysunął się do niej bardzo blisko, włosy na jego torsie otarły się o jej
plecy, a twarda męskość przycisnęła do jej pośladka. Dobrze jej z tym było. Czuła go jak część
samej siebie.
Michaił pocałował siniak na jej gardle, a potem aksamitnym językiem polizał szybko bijący
puls. Jej ciało spięło się w oczekiwaniu, ale myśli miała rozbiegane.
-Są bezpieczni u siebie w domu i kochają się tak, jak powinni. Nie pamiętają nic o Andre i
okropnościach, jakie przeżyli. Uważają nas za bliskich przyjaciół. - Pocałował siniak dotykiem
leciutkim jak piórko, a jej wydało się, że język ognia przeleciał jej po żyłach. Przesunął dłonie na
jej talię, a potem w górę, żeby objąć piersi. Dotknął jej myślami, ale Raven odsunęła się od niego
mentalnie.
-Raven, dlaczego się mnie boisz? Widziałaś mnie od najgorszej strony, kiedy zabijałem, kiedy
wymierzałem sprawiedliwość w imieniu mojego ludu. - Potarł kciukami jej sutki, powolnym
zmysłowym gestem, wywołując falę gorąca. -Wierzysz, że jestem zły? Maleńka, odczytaj moje
myśli. Niemożliwe, żebym coś przed tobą ukrywał. Nigdy nie ukrywałem przed tobą swojej
prawdziwej natury. Kiedyś patrzyłaś na mnie oczami pełnymi współczucia i miłości. Akceptacji.
Czy o tym wszystkim zapomniałaś?
Raven zamknęła oczy, a jej długie rzęsy rzuciły cień na wydatne kości policzkowe.
-Już sama nie wiem, w co mam wierzyć.
-Pocałuj mnie, Raven. Stop się ze mną myślami. Połącz się ze mną ciałem, żebyśmy stali się
całkowitą jednością. Kiedyś mi ufałaś, zaufaj i teraz. Popatrz na mnie oczami miłości, wybacz mi
rzeczy, które musiałem zrobić, tę bestię, którą mam w sobie. Nie patrz na mnie przez oczy kogoś,
kto chciałby zniszczyć nas i nasz lud. Oddaj mi się. - Jego głos uwodził jak zaklęcie czarnej magii,
a dłonie pieściły każdy skrawek jej skóry. Na pamięć uczył się każdej wypukłości i każdego
zagłębienia. Jego ciało płonęło potrzebą, a głód rósł. Jej głód, jego głód. Bardzo łagodnie, żeby jej
nie wystraszyć, Michaił położył ją na kapie, zakrył swoim ciałem jak kocem. Pod dotykiem
pieszczących ją rąk była taka maleńka, taka drobna.
-Dlaczego stałeś się moim życiem, Michaił? Zawsze byłam sama i silna, i pewna siebie. Mam
wrażenie, że przejąłeś moje życie.
Przesunął dłońmi po jej ciele i ujął nimi jej twarz.
-Jesteś moim całym życiem, Raven. Przyznaję, oderwałem cię od wszystkiego, co znasz, ale nigdy
nie byłaś przeznaczona do życia w izolacji. Wiem, jak to wygląda, wiem, jak beznadziejnie smutne
może być takie życie. Wykorzystywali cię i zniszczyliby wreszcie. Nie czujesz, że jesteś moją
drugą połową, że ja jestem twoją? - Muskał ustami oczy, policzki, kąciki ust. - Pocałuj mnie,
Raven. Przypomnij mnie sobie.
Uniosła powieki i wpatrzyła się w jego oczy, czarne, wy głodniałe. W gorącym spojrzeniu
Michaiła, w jego ciele była jakaś płonąca natarczywość. - Jeśli cię pocałuję, nie będę mogła
przestać.
Ustami znalazł jej gardło, dolinę między piersiami, zatrzymał się na moment nad sercem i
przygryzł zębami wrażliwą skórę, dopiero potem znów wrócił do jej ust.
-Jestem mężczyzną Karpatianinem, długo przebywałem w świecie ciemności. To prawda, że
niewiele odczuwam, że moja natura cieszy się polowaniem i zabijaniem. Żeby pokonać tę dziką
bestię, musimy znajdować swoje jedyne partnerki, nasze drugie połowy, światło dla naszego
mroku. Ty jesteś moim światłem, Raven, moim całym życiem. To nie zmienia moich zobowiązań
wobec własnego ludu. Muszę ścigać tych, którzy żerują na śmiertelnikach, i tych, którzy żerują na
naszych ludziach. Kiedy to robię, nie mogę nic czuć, inaczej czekałoby mnie szaleństwo. Pocałuj
mnie, złącz się ze mną umysłem. Kochaj mnie takiego, jakim jestem.
Ciało miała zbolałe i spragnione. Zgłodniałe. Jego serce biło tak mocno, jego skóra była gorąca,
mięśnie twarde przy jej miękkim ciele. Każdy dotyk jego ust przejmował ją niczym elektryczny
wstrząs.
-Nie mogę cię okłamywać - szepnął. - Znasz moje myśli, wiesz, jaka bestia we mnie drzemie.
Staram się być wobec ciebie łagodny, słuchać ciebie. Ta dzikość zawsze się wyrywa na wolność,
ale ty mnie oswajasz. Raven, proszę, ja ciebie potrzebuję. A ty potrzebujesz mnie. Twoje ciało jest
osłabione, czuję twój głód. Pocałuj mnie, Raven. Nie rezygnuj z nas.
Wciąż wpatrywała się w jego twarz, a teraz skupiła spojrzenie na zmysłowych wargach.
Westchnęła cicho. Jego usta zawisły tuż nad jej ustami, czekał na odpowiedz.
Pojawiła się najpierw w jej oczach, ten moment całkowitego rozpoznania. Zalała ją czułość i
Raven chwyciła jego głowę w dłonie.
- Chyba boję się, że sobie ciebie wymyśliłam, Michaił. Że coś stanowiącego tak wielką część
mnie samej, coś tak idealnego nie może być rzeczywiste. Nie chcę, żebyś był tylko moim snem i
nie chcę, żeby prawdą okazał się senny koszmar. - Przyciągnęła do siebie jego twarz i pocałowała
go. W jej uszach zadudnił grzmot, w jego uszach także. Rozpalone do białości gorąco zaczęło
wirować i tańczyć, pochłaniać ją i jego. Delikatnie dotknął jej myślami, z wahaniem, ale nie
napotkał oporu i połączył ich umysły tak, że paląca go potrzeba stała się jej potrzebą, że ta dzika,
nieokiełznana namiętność, którą odczuwał, ogarniała i ją. Tak, że wiedziała już, że on jest
prawdziwy i nigdy jej nie porzuci, nigdy porzucić by jej nie mógł.
Karmił się jej słodyczą, badał każdy zakątek miękkich ust, wzniecał płomienie, które zamieniły
się w szalejący ogień. Złapał ją za pośladki i wsunął pod siebie, żeby kolanem rozchylić uda, gdy
całowała jego tors. Językiem polizała puls, a jego ciało zaczęło płonąć i wzbierać.
Michaił chwycił jej warkocz u nasady karku i przyciągnął ją do siebie, drugą dłonią badając
trójkąt miękkich loczków. Była gorąca i śliska, pragnęła go. Cicho wyszeptał jej imię i mocno w
nią wszedł, w jedwabiste ciepło. Liznęła go, długą, powolną pieszczotą. Ukąsiła lekko drobnymi
ząbkami, a jemu serce podskoczyło, o mało nie eksplodował. Kiedy znalazła to miejsce nad jego
bijącym pulsem poczuł przeszywający go słodki ból, przyjemność tak gorącą i dziką, że mocno
wsunął się w jej wąską, aksamitną i rozpaloną pochwę. Krzyknął coś w ekstazie, przyciskając do
siebie jej głowę i poruszał się w niej coraz mocniej i głębiej, a jego krew, odżywcza, silna i gorąca
odżywiała jej wygłodzone ciało.
Z trudem zachowywał resztki kontroli, unosząc jej biodra, żeby stworzyć silne tarcie, które dało
jej rozkosz, jej mięśnie zacisnęły się wokół niego; łagodnie odsunął jej usta od siebie, zatopił zęby
w miękkiej piersi. Wykrzyknęła i przycisnęła jego głowę, a on pożywiał się łapczywie,
stanowczymi ruchami biorąc ją w posiadanie. Następstwo tego strachu, że ją utraci, jego dzisiejszej
przemocy, przelało się w nią. Gorąco rosło, płomienie wzbijały się wyżej, aż ciała obojga stały się
śliskie od potu; przywarła do niego, jej ciało stało się miękkim jedwabiem, rozpalonym do białości
ogniem, aż stali się jednością, ciałem, umysłem, sercem i krwią. Jego krzyk był chrapliwy i
zduszony, mieszał się z jej cichymi jękami, kiedy doprowadził ich oboje na krawędz rozkoszy, aż
spadli prosto w niebo, prosto w rozszalałe morskie fale.
Nie mogę cię stracić, maleńka. Jesteś moją lepszą połową. Kocham cię bardziej, niż to umiem
wyrazić. Potarł jej twarz swoją i pocałował wilgotne włosy.
Dotknęła językiem kropli potu, uśmiechnęła się ze znużeniem.
-Chyba zawsze bym cię rozpoznała, Michaił, nieważne jak otumaniony miałabym umysł.
Przewrócił się na bok, pociągając ją za sobą, żeby nie przygniatać swoim ciężarem.
-Tak właśnie powinno być. Raven. Dużo wycierpiałaś w tych dniach i to wszystko zachowam we
wspomnieniach na całą wieczność. Jutro wieczorem musimy stąd wyjechać. Wampir nie żyje, ale
zostawił ślad, który mógłby zniszczyć moich ludzi. Musimy przenieść się w bardziej odludne
miejsce, gdzie być może nasza rasa zdoła przetrwać prześladowania. - Uniósł jej ramię, żeby
przyjrzeć się głębokim zadrapaniom, jakie zostawił tam Andre.
-Jesteś pewny, że do tego dojdzie?
Uśmiechnął się gorzko, machnął dłonią, żeby zgasić świece.
-Zbyt często w swoim życiu widywałem takie oznaki. Oni pojawią się, ci napastnicy, a wtedy
ludzie, tak samo jak Karpatianie, ucierpią. Wycofamy się na jakieś ćwierć stulecia, może pół,
damy sobie czas, żeby przegrupować siły. - Językiem znalazł zaognione znaki i polizał delikatnie.
To było miłe i wydawało jej się najzupełniej właściwe.
Przymknęła oczy, w sypialni unosiły się ich połączone zapachy, kojący aromat.
-Kocham cię, Michaił, całego, nawet i tę bestię w tobie. Nie wiem, dlaczego tak się pogubiłam.
Nie jesteś zły, widzę to w tobie wyraznie.
Śpij już, maleńka, w moich ramionach, tam gdzie twoje miejsce. Michaił przykrył ich kapą,
objął ją troskliwie i zesłał na oboje sen.
W ciemności na poświęconej ziemi niewielkiego cmentarza zebrała się mała grupa. Jaquues
wyglądał mizernie, blizna po ranie była wciąż świeża i w stadium gojenia. Obejmował Raven za
szczupłe ramiona, nieco niepewnie stojąc na nogach. Rzuciła mu szybki, pełny otuchy uśmiech. Za
Jacquesem stał Byron, uważał, żeby przyjaciel się nie przewrócił. Z boku, nieco dalej, stał
samotnie Aidan, wyprostowany, z nieco pochyloną głową.
Stary cmentarz, pełny zabytkowych, wspaniałych pomników, znajdował się na terenie
należącym do zamku. Stała tam kaplica, niewielka, ale piękna. Witrażowe okna i wysoka wieża
rzucały na połać cmentarza ciemniejszy cień. Pomniki nagrobne, rzezby aniołów i krzyże były
milczącymi świadkami, kiedy Michaił ruchem dłoni kazał ziemi się rozstąpić.
Przeżegnał się, odmówił ludzką modlitwę za zmarłych i skropił wodą święconą trumnę Edgara
Hummera.
-Był moim przyjacielem i przewodnikiem w czasach, kiedy przeżywałem trudności, i wierzył w
konieczność przetrwania naszej rasy. Nigdy nie spotkałem człowieka, śmiertelnika ani
Karpatianina, który miałby w sobie więcej współczucia i światła niż on. Bóg przeświecał z jego
serca i jego oczu.
Machnął dłonią i ziemia zamknęła się, jakby nigdy się nie rozstępowała. Pochylił głowę,
opanował niespodziewany przypływ żalu, krwawe łzy wymknęły się na policzki. To Grigori zajął
się postawieniem pomnika i to Grigori, który nie wyznawał tej samej religii co Michaił, odmówił
ostatnią modlitwę. Ich głosy, tak piękne i urzekające, wzniosły się w łacińskiej pieśni odśpiewanej
ku czci księdza.
Michaił odetchnął nocnym powietrzem, przesłał swój żal wilkom. Odpowiedział mu chór
żałobnych głosów, który echem poniósł się przez ciemny las.
Ciało Grigoriego pochyliło się pierwsze, w świetle księżyca zabłysły opalizujące pióra.
Dwumetrowe skrzydła rozpostarły się i wzleciał na wysoką gałąz pobliskiego drzewa, wbil ostre
szpony w drewno. Tam sowa zastygła w bezruchu, wtopiła się w noc, czekała. Aidan był następny,
miał pióra w ciekawym, złotawym odcieniu, silny, śmiertelnie grozny i tak samo cichy. Postać
Byrona, nieco mniejszą, okrywał płaszcz piór. Michaił zniknął w mroku, a potem poszybował w
nocne niebo. Reszta poleciała jego śladem.
Połączeni jakimś idealnym zrozumieniem, wzbili się wysoko, błyszczące skrzydła mocno
uderzały, kiedy cicho mknęli w stronę chmur wysoko nad lasem. Wiatr opływał ich ciała, poruszał
pióra, ścierał wszelkie ślady smutku i przemocy, które zostawił wampir.
Zataczali w powietrzu kręgi i zawracali, cztery idealnie zgodne w ruchach ptaki. Radość
wymazywała strach i ciężkie brzemię odpowiedzialności w sercu Michaiła, zmniejszała poczucie
winy i zastępowała je zachwytem. Potężne skrzydła mocno biły w powietrzu, kiedy ścigali się po
niebie, a Michaił podzielił się z Raven swoją radością, bo nie mógł jej w sobie pomieścić, nawet w
potężnym ciele sowy. Wylewała się z niego, była zaproszeniem, potrzebą dzielenia się jeszcze
jedną przyjemnością karpatiańskiego życia.
Pomyśl, kochanie, tylko zobacz ten obraz, który ci przesyłam myślami. Zaufaj mi tak, jak jeszcze
mi nie zaufałaś. Pozwól mi dać sobie ten dar.
Z jej strony nie było żadnego wahania. Z absolutną wiarą w niego poddała się jego opiece i
gorliwie sięgnęła po tę wizję. Lekki dyskomfort i dziwna dezorientacja, kiedy jej fizyczne ciało
rozpłynęło się, nie przeraziły jej. Zabłysły pióra.
Jacques, który stał obok niej, odsunął się na bok, pozwolił małej sówce wskoczyć na wysoką
figurę anioła, zanim sam zgiął się i przekształcił. Razem skoczyli w noc i wznieśli się wysoko,
dołączając do czterech potężnych ptaków.
Jeden z osobników męskich odłączył się od stada, okrążył samicę i podleciał bliżej, muskając ją
szerokim skrzydłem. Dla zabawy zniżyła lot, odfrunęła trochę dalej. Inne samce skupiły się wkoło,
kontrolowały jej wyczyny, kiedy uczyła się radości wolnego lotu. Męskie osobniki tworzyły ścisłą
formację, z samicą w środku, krążyły nad lasem, wzbijały się wysoko w mgłę. Przez jakiś czas
ptaki nurkowały i zataczały kręgi, bawiły się, szybowały wysoko, nurkowały w stronę ziemi,
zniżały lot, żeby ścigać się między drzewami i nad ciężką połacią mgły.
Po jakimś czasie ruszyły spokojnym lotem, samce znów opiekuńczo otoczyły samicę. Michaił
czuł, jak noc zmywa ślady napięcia i rozprasza je na cztery strony świata. Postanowił, że zabierze
Raven daleko od tej wioski, da jej dużo czasu, żeby nauczyła się karpatiańskich zwyczajów.
Widział w niej przyszłość ich rasy, swoją przyszłość. Była jego życiem, jego radością, jego
powodem do życia, połączeniem ze wszystkim, co na tym świecie dobre. Zadba, by w jej życiu
nigdy nie zabrakło szczęścia.
Obniżył lot, żeby zakryć jej ciało swoim, żeby poczuć jej myśli, dzielić z nią radość. Raven
odpowiedziała, napełniając jego myśli miłością, ciepłem, dziecięco rozradowanym śmiechem,
zachwycona pięknem nowych widoków, dzwięków i zapachów, których doświadczała. Ścigała się
z nim po niebie, a jej śmiech odbijał się echem w myślach wszystkich Karpatian. Była ich nadzieją
na przyszłość.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4 2 13 16
KNR 13 16
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (8)
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (6)
Biuletyn PTD 1(3)2009,s 13 16 (1)
Frysztacki, konspekt z rozdziałów 13 16
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (2)
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (3)
Gutek1 6 9 13 16 19
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (1)
13 (16)
Skanowanie 2008 12 13 16 37 (7)
Mroczny Książę 7 9

więcej podobnych podstron