01 (443)






"Przedwiośnie" - Rodowód



Nie chodzi tutaj - u kaduka! - o herb ani o szeregi przodków podgolonych, z sarmackimi wąsami i przy karabelach - ani wydekoltowane prababki w fiokach. Ojciec i matka - otóż i cały rodowód, jak to jest u nas, w dziejach nowoczesnych ludzi bez wczoraj. Z konieczności wzmianka o jednym dziadku, z musu notatka o jednym jedynym pradziadku. Chcemy uszanować nasyconą do pełna duchem i upodobaniem semickim awersję ludzi nowoczesnych do obciążania sobie pamięci wiadomościami, w którym kościele czy na jakim cmentarzu dany dziadek spoczywa.
Otóż - ojciec nosiÅ‚ nazwisko Baryka, imiÄ™ Seweryn, które na rozÅ‚ogach rosyjskich zbytnio nie raziÅ‚o. “Siewierian Grigoriewicz Baryka" - uchodziÅ‚o wtedy, przeÅ›lizgiwaÅ‚o siÄ™ niepostrzeżenie. Matka byÅ‚a niewidoczna, samoswoja, najzwyczajniejsza Jadwiga DÄ…browska, rodem z Siedlec. CaÅ‚e prawie życie spÄ™dzajÄ…c w Rosji, w najrozmaitszych jej guberniach i powiatach, nie nauczyÅ‚a siÄ™ dobrze mówić po rosyjsku, a duchem przemieszkiwaÅ‚a nie gdzieÅ› tam na Uralu czy w Baku, w Symbirsku czy zgoÅ‚a w Tule, lecz wciąż w Siedlcach. Tylko w Siedlcach - choć to jedynie z listów i gazet wiedziaÅ‚a - dziaÅ‚y siÄ™ dla niej rzeczy ważne, interesujÄ…ce, godne wzruszenia, pamiÄ™ci i tÄ™sknoty. Wszystko inne, poza mężem i synem, byÅ‚a to przygodna, doczesna, przelotna suma rzeczy i zdarzeÅ„, wzbudzajÄ…ca coraz wiÄ™kszÄ… tÄ™sknotÄ™ wÅ‚aÅ›nie za Siedlcami. W najpiÄ™kniejszej miejscowoÅ›ci - oazie naftowej pustyni, Baku - kÄ™dyÅ› na tak zwanym Zychu, w zatoce Półwyspu ApszeroÅ„skiego, woniejÄ…cej od kwiatów i roÅ›linnoÅ›ci PoÅ‚udnia, gdzie przejrzyste morze szmerem napeÅ‚niaÅ‚o cienie nadbrzeżnych gajów, pani Barykowa nie miaÅ‚a zawsze nic pilniejszego do nadmienienia jak stwierdzenie, że na Sekule byÅ‚ “także" bardzo piÄ™kny staw, w Rakowcu byÅ‚y nadto Å‚Ä…ki - gdzie! piÄ™kniejsze niż jakiekolwiek na Å›wiecie a kiedy księżyc Å›wieciÅ‚ nad MuchawkÄ… i odbijaÅ‚ siÄ™ w stawie okoÅ‚o mÅ‚yna... NastÄ™powaÅ‚o nieuniknione Å›limaczenie siÄ™ wpoÅ›ród dÅ‚ugotrwaÅ‚ego wypominania piÄ™knoÅ›ci jakichÅ› tam mokrych Å‚Ä…k pod Iganiami, lasku pod Stoczkiem, a nawet szosy ku Mordom, która - żal siÄ™ Boże! - także byÅ‚a we wspomnieniach peÅ‚na nie tylko bÅ‚ota, kurzu i staÅ‚ych wybojów, lecz i uroku.
Już po raz pierwszy, wnet po Å›lubie, jadÄ…c przez MoskwÄ™ pani Barykowa (Jadwiga z DÄ…browskich) wsÅ‚awiÅ‚a siÄ™ byÅ‚a poÅ›ród polonii rosyjskiej rozmowÄ… zjamszczykiem.. Gdy bowiem powóz, w którym siedziaÅ‚a, trzÄ…sÅ‚ niemiÅ‚osiernie na wybojach mostowej, strofowaÅ‚a kuczera siedzÄ…cego na koźle, obrzÄ™dowo i poniekÄ…d urzÄ™dowo wypchanego sowicie we wszystkich kierunkach: - “Co to tutaj u was takie pÅ‚oche bruki!" PowtarzaÅ‚a tÄ™ wymówkÄ™ raz, drugi i trzeci, w miarÄ™ zniecierpliwienia, aż do chwili katastrofy. Woźnica oglÄ…daÅ‚ siÄ™ na niÄ… kilkakroć, z oburzeniem, a gdy jeszcze raz powtórzyÅ‚a okrzyk uskarżajÄ…cy siÄ™ na “pÅ‚oche bruki", zatrzymaÅ‚ swego siwka i wrzasnÄ…Å‚:
- “Da czto wy, barynia, w samom diele k moim briukam pristali! PÅ‚oehije briuki, da pÅ‚ochije briuki! Isz babu! PÅ‚ochije briuki, tak pÅ‚ochije, a tiebie, baba, czto za dieÅ‚o!"
Kiedy indziej, już jako małżonka dobrze sytuowanego urzędnika, pragnąc przyczynić się w miarę możności do powodzenia i awansów męża, zaszkodziła mu znamiennie swą niedostateczną znajomością arkanów mowy rosyjskiej. Było to na balu publicznym w mieście gubernialnym pod Uralem. Bal ów zaszczycił swą obecnością miejscowy gubernator oraz jego dorastająca córka. Pani Barykowa po przetańczeniu walca miała szczęście znaleźć przypadkiem miejsce obok córki gubernatora, zapragnęła zawiązać miłą rozmowę z dziedziczką poduralskiej potęgi. Zapragnęła skorzystać z chwili i coś zrobić dla męża przez pozyskanie przychylności córki gubernatora. Nie wiedziała, od czego zacząć rozmowę, wahała się i gubiła w niepokoju, co by tu powiedzieć... Wreszcie znalazła! Widząc śliczną różę przypiętą do stanika uroczej gubernatorówny, pani Barykowa z zachwytem, rozpływając się w uniesieniu, tonąc w uśmiechach uwielbienia, wyrzekła:
- Ach, kakaja u was krasnaja roża
Jakież było jej zdumienie, ba! przerażenie, gdy dziewczę gubernatorskie omdlewająco-bolesnym dyszkantem poczęło wołać w kierunku ojca:
- Papieńka! Papieńka! Mienia zdieś obiżajut!
Skądże pani Jadwiga (z Dąbrowskich) mogła wiedzieć, że polska róża to nie roża, tak, zdawało się, z brzmienia podobna!
Samo wyjście za mąż za Seweryna Barykę odbyło się w sposób niezwykły.
SiedzÄ…c już na dobrej posadzie, zdrowy, w sile wieku, przystojny “mÅ‚ody czÅ‚owiek" postanowiÅ‚ ożenić siÄ™, oczywiÅ›cie w kraju. WziÄ…Å‚ tedy urlop jednomiesiÄ™czny i w czasie, którym dowolnie rozporzÄ…dzaÅ‚, po odtrÄ…ceniu okresu podróży, wszystko zaÅ‚atwiÅ‚: wyszukaÅ‚ sobie dozgonnÄ… towarzyszkÄ™ życia, wykonaÅ‚ prawidÅ‚owe “konkury", zjednaÅ‚ sobie przychylność rodziców, “doznaÅ‚ wzajemnoÅ›ci" - (choć panna za czymÅ› tam, czy za kimÅ› srodze spazmowaÅ‚a) - wziÄ…Å‚ Å›lub, odbyÅ‚ podróż powrotnÄ… i nie spóźniÅ‚ siÄ™ ani o godzinÄ™ na swe stanowisko, kÄ™dyÅ› u podnóża Å›rodkowego Uralu.
Seweryn Baryka nie otrzymaÅ‚ w mÅ‚odoÅ›ci specjalnego wyksztaÅ‚cenia i nie miaÅ‚ okreÅ›lonego zawodu. Gdy byÅ‚ czas po temu, nie bardzo mu siÄ™ chciaÅ‚o zaprzÄ…tać sobie gÅ‚owy naukÄ…, a później okolicznoÅ›ci tak siÄ™ uÅ‚ożyÅ‚y, że za późno już byÅ‚o przedsiÄ™brać zdecydowane studia. ByÅ‚ tedy przez czas dość dÅ‚ugi pospolitym typem czÅ‚owieka poszukujÄ…cego jakiejkolwiek posady. Gdy zaÅ› znalazÅ‚ niezbyt odpowiedniÄ…, szukaÅ‚ cichaczem innej, zyskowniejszej, w jakiejkolwiek bÄ…dź dziedzinie. ChodziÅ‚o tylko o wysokość pensji, mieszkanie, opaÅ‚, Å›wiatÅ‚o, tantiemy i tym podobne dodatki, a co siÄ™ za te tantiemy wykonywuje, to byÅ‚o najzupeÅ‚niej obojÄ™tne. Trzeba nadmienić, iż Seweryn Baryka byÅ‚ czÅ‚owiekiem z gruntu i do dna uczciwym, toteż za najwyższÄ… pensjÄ™ i za najobszerniejsze mieszkanie nie robiÅ‚by nic podÅ‚ego. W granicy jednak nakreÅ›lonej przez mieszczaÅ„ski rzut oka pomiÄ™dzy dobro i zÅ‚e tego Å›wiata gotów byÅ‚ robić wszystko, co każą “starsi".
Rosja przedwojenna byÅ‚a wymarzonÄ… arenÄ… dorobku dla ludzi tego typu, zwÅ‚aszcza pochodzÄ…cych z “Królestwa". WiadomoÅ›ci zaczerpniÄ™te w “klasach" gimnazjalnych, wrodzona inteligencja, która wraz ze zdrowiem towarzyszyÅ‚a poszukiwaczowi posady i na zawoÅ‚anie zjawiaÅ‚a siÄ™ nie siana i nie pielÄ™gnowana - wytrzymaÅ‚ość, odwaga, wesoÅ‚ość i pewna odrobina drwiny z “Moskala", u którego siÄ™ sÅ‚uży, lecz nad którym jednak panuje siÄ™ mimo wszystko - torowaÅ‚y drogÄ™ od niższej do wyższej pozycji. Trzeba przyznać, że nie ostatniÄ… rolÄ™ graÅ‚a w tej operze protekcja, cicha, pokorna, dobra wróżka, prowadzÄ…ca za rÄ™kÄ™ od
niskiego do coraz wyższego rodaka, tu i tam zaczepionego nogą lub łokciem na tej rosyjskiej drabinie.
Niewiele upÅ‚ynęło czasu od chwili Å›lubu w Siedlcach, aliÅ›ci Seweryn Baryka byÅ‚ nie tylko ojcem urodziwego synka - któremu nadano imiÄ™ Cezary Grzegorz - lecz i zasobnym w pewne oszczÄ™dnoÅ›ci arywistÄ…. Sprawiedliwość nakazuje wyznać, że nie hulaÅ‚, na byle co nie puszczaÅ‚ pieniÄ™dzy. CiuÅ‚aÅ‚, jeżeli nie nagi i żywy grosz w zÅ‚ocie, to przedmioty: meble, dywany, biżuteriÄ™, nawet obrazy, nawet książki - niekoniecznie dla Å›lÄ™czenia nad nimi, lecz raczej jako drogocenne precjoza. Gdy jednak zaszÅ‚a potrzeba zetkniÄ™cia siÄ™ ze Å›wiatem ogÅ‚adzonym i oczytanym, zjawiÅ‚a siÄ™ też nieunikniona konieczność czytania owych polskich, drogocennych, bibliotecznych “biaÅ‚ych kruków" w bogatych oprawach. Z tego zaÅ› czÄ™stotliwego czytania snuÅ‚ siÄ™ w życie duch pewien, jakoby zapach nikÅ‚y, subtelny, niejasny.
WÅ›ród tomów pooprawianych bardzo wspaniale w skórÄ™ zÅ‚oconÄ…, wyciskanÄ… i pokrytÄ… tytuÅ‚ami, leżaÅ‚ pewien tomik niepokaźny, specjalnie pielÄ™gnowany niczym w skarbcu klejnot najdroższy. ByÅ‚ to pamiÄ™tniczek z wojny 1831 roku, napisany i wydany na emigracji przez autora bezimiennego o wyprawie generaÅ‚a Józefa Dwernickiego na Beresteczko i Radziwiłłów. WÅ›ród mnóstwa perypetii, opisanych szczegółowo i w sposób wysoce zagmatwany, byÅ‚a tam na stronicy trzydziestej siódmej podana wiadomość, iż do liczby piÄ™tnastu obywateli na Rusi, którzy do powstania przystÄ…pili i caÅ‚ym swym majÄ…tkiem je poparli, należaÅ‚ Kalikst Grzegorz Baryka, dziedzic SoÅ‚owijówki z przylegÅ‚oÅ›ciami. ByÅ‚ to w prostej linii dziad Seweryna Baryki. Dziad Kalikst swym przystÄ…pieniem do powstania wpadÅ‚, jak to mówiÄ…, najfatalniej. Skoro bowiem generaÅ‚ Dwernicki po bitwie pod Boremlem nad Styrem, naciÅ›niÄ™ty przez przeważajÄ…ce siÅ‚y generaÅ‚a rosyjskiego Rüdigera, musiaÅ‚ pod LuliÅ„cami przejść suchÄ… granicÄ… do Galicji - rzÄ…d rosyjski rzuciÅ‚ siÄ™ z caÅ‚Ä… zaciekÅ‚oÅ›ciÄ… na tych wszystkich, którzy ów ruch poparli. SoÅ‚owijówka zostaÅ‚a skonfiskowana, dom rodzinny najprzód zrabowany doszczÄ™tnie, a później spalony, a ów dziad Kalikst na ostatnim koniu z przeobfitej niegdyÅ› stajni musiaÅ‚ ruszyć w Å›wiat, to znaczy w szarÄ… i ciemnÄ… gÅ‚Ä™binÄ™ popowstaniowej biedy - staÅ‚ siÄ™ z pana ubogim czÅ‚owiekiem, trudem rÄ…k na kawaÅ‚ek chleba zarabiajÄ…cym w obczyźnie.
Tekst wiadomości o tym fakcie, podany sucho, bez tkliwości, lecz szczegółowo, był z obu stron kartki zakreślony przez syna owego dziada Kaliksta a ojca Seweryna. Dwaj ostatni z powołanej wyżej Sołowijówki z przyległościami posiadali już tylko wersję przytoczoną w broszurze oraz ustnie podawaną legendę. Sołowijówka stała się mitem rodzinnym, klechdą, podawaną w coraz to innej postaci, o czymś dalekim, sławnym, dostojnym, przeogromnym.
Sama ta legenda, jak to zwykle bywa z legendami, powiÄ™kszyÅ‚a dziadowskie bogactwa, rozszerzyÅ‚a posiadÅ‚oÅ›ci, a samemu jego czynowi nadaÅ‚a piÄ™tno nadludzkiego niemal dzieÅ‚a. Sucha notatka w rzadkiej broszurce bezimiennego autora staÅ‚a siÄ™ niejako wrzecionem, na które siÄ™ nawijaÅ‚a peÅ‚na tajemnicy cienka i drogocenna nić wiary ubogich potomków. Wierzyli w jakÄ…Å› swÄ… wyższość, która ich w dumÄ™ wzbijaÅ‚a. Ojciec Seweryna pod tytuÅ‚em broszury wypisaÅ‚ wielkimi literami, nie wiadomo do kogo rozkaz stosujÄ…c, do swego jedynaka czy do caÅ‚ego szeregu potomnych: “Pilnować jak oka w gÅ‚owie"!
W istocie, Seweryn Baryka pilnował owej książeczki jak oka w głowie. Wędrowała z nim po szerokiej Rosji, leżąc cicho na dnie kuferka, między brudnymi kołnierzykami i znoszoną bielizną, w sąsiedztwie niepowabnych skarpetek i brulionów podań o posady do rozmaitych dygnitarzy, gdy potomek lekkomyślnego a wspaniałego dziada był ubogi jak mysz kościelna. Później spoczywała w szufladzie stolika, między najważniejszymi papierami. Trafiła do teki wyższego aferzysty, do skrytki drogocennego biura dygnitarza, wreszcie do szafy oszklonej, nabijanej brązami, pełnej cennych zabytków, rarytasów druku i oprawy.
Nie można powiedzieć, żeby treść historycznego raptularzyka miała jakiś szczególnie głęboki związek z życiem duchowym Seweryna Baryki. Była ona jednak w tym życiu czymś dalekim, sennym, nęcącym. Było w tej książeczce zawarte jak gdyby coś z religii, której się nawet nie wyznaje i nie praktykuje, lecz którą się z uszanowaniem toleruje. Było w niej coś z zapachu kwiatu na wiosnę, którego człowiek silny, praktyczny i zajęty interesami nie spostrzega, choćby nań patrzał, lecz który z niskiej ziemi i z cienia patrzy nań wiernie mimo wszystko i mimo wszystko woń swą ku niemu wylewa. Nadto do skromnego tomiku przyrosła pycha domowa i skryta ambicja: nie wypadło się - do diabła! - sroce spod ogona, jak pierwszy lepszy z tych, których się na drodze kariery spotyka i którym w pas kłaniać się trzeba.
Od niższej do wyższej idÄ…c posady, rozmaite z kolei zamieszkujÄ…c miasta, Seweryn Baryka znalazÅ‚ siÄ™ wreszcie w Baku, na tamecznych naftowych “przemysÅ‚ach",już jako urzÄ™dnik wyższy, majÄ…cy pod sobÄ… caÅ‚e biuro. Skromne dawniej mieszkanie zamieniÅ‚o siÄ™ na apartament, którego posadzki zalegaÅ‚y perskie dywany. Na dywanach stanęły meble, nie jakieÅ› tam artystyczne, lecz po prostu drogie, kryte bezcennymi kaukaskimi atÅ‚asami. Ciężkie serwety nakryÅ‚y stoÅ‚y, a na Å›cianach zawisÅ‚y “rÄ™cznie malowane" prawdziwie olejne obrazy mistrzów, równie wysoko w skÅ‚adach mebli cenionych, jak same meble. Wiele naczyÅ„ ze srebra i zÅ‚ota przechowywaÅ‚y dÄ™bowe i orzechowe szafy, masywne jak forteczne bastiony.
Wciąż jednakowo umiarkowane prowadząc życie Seweryn Baryka po latach miał w banku złożonych oszczędności na czarną godzinę kilkaset tysięcy rubli. Był wysoko cenionym osobnikiem, solidną jednostką, cieszącą się powszechnym uszanowaniem w świecie, gdzie go los rzucił. Wyrastał na widoczną figurę w światku polskim. Cicha żona, pochlipująca stale i wiecznie a coraz natarczywiej za miastem rodzinnym, wywarła już na męża wpływ taki, że czasem... nieraz... pachniała mu myśl powrotu do kraju, przeniesienia nad Wisłę domowego ogniska, podjęcia jakiejś tam szerszej pracy. Ale znakomita w Baku posada, grosz napływający do kiesy istną strugą - dobrobyt, spokój - wreszcie kraj ów, mlekiem i miodem płynący - powstrzymywały na miejscu. Zjawiło się nawet pewne przyzwyczajenie do tamecznego właśnie dobrobytu. Ciepły klimat, znakomite i nadzwyczajnie tanie południowe owoce, łatwość otrzymania za nijaki grosz przepysznych jedwabiów, taniość pracy ludzkiej, możność spędzania pory upałów na Zychu, wygoda i dostatniość urządzenia domowego nie wypuszczały z tego kraju. Nieświadomie czy podświadomie trzymało jeszcze przywiązanie do całego układu stosunków, do przepotęgi carsko-rosyjskiej, na której siedziało się jak mucha na uprzęży ściskającej łeb i boki dzikiego, obcego
rumaka.
Tak to z roku na rok marząc o powrocie do kraju, a jednocześnie porastając w złote i srebrne pióra Seweryn Baryka całą duszę wkładał w synka, w zdrowego i zażywnego Czarusia. Chłopiec ten miał od najwcześniejszych lat najdroższe nauczycielki francuskiego, angielskiego, niemieckiego i polskiego języka, najlepszych drogo płatnych korepetytorów, gdy poszedł do gimnazjum. Uczył się wcale nieźle, a raczej uczyłby się znakomicie, gdyby rozkochani w nim rodzice nie przeszkadzali swymi trwogami i pieszczotami, czy aby się nie przepracowuje i nie wysila zanadto. W zacisznym gabinecie, wysłanym puszystym dywanem, tak puszystym, że w nim stopa ginęła, ojciec i syn spędzali jak najczęściej rozkoszne sam na sam. Chłopiec pierwszoklasista, leżąc na piersiach ojca, z głową przy jego głowie, i ojciec, kołyszący się na bujającym fotelu, wcałowywali sobie z ust w usta tabliczkę mnożenia, bajkę francuską, którą srogi nauczyciel francuskiego zadał na jutro, albo powtarzali do upadłego jakiś mały wierszyczek polski, żeby zaś nie zapomnieć dobrego wymawiania tej trudnej mowy. Szkoła robiła swoje. Czaruś stokroć lepiej mówił po rosyjsku niż po polsku. Nie pomagało przestrzeganie w domu mowy polskiej ani to, że służące były Polki. Pani domu, jak wiadomo, nie mogła wpłynąć na zruszczenie syna. Nie mógł również przyczynić się do zruszczenia Czarusia ojciec - doskonale zresztą rozumiejący konieczność znajomości języka państwowego i kładący na tę konieczność nacisk wielki - gdyż w tym okresie czasu już mu samemu pachniało to coś delikatne, miękkie, pańskie, co z dalekiego kraju się niosło. Lecz życie samo, przepojone duchem rosyjskim, robiło swoje.
Tak to dni Czarusia upływały w ramionach ojca i matki, na ich kolanach, pod ich rozkochanymi oczyma.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
t informatyk12[01] 02 101
r11 01
2570 01
introligators4[02] z2 01 n
Biuletyn 01 12 2014
beetelvoiceXL?? 01
01
2007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax
9 01 07 drzewa binarne
01 In der Vergangenheit ein geteiltes Land Lehrerkommentar
L Sprague De Camp Novaria 01 The Fallible Fiend
tam 01 c4yf3aey7qcte73qcpk4awpowae4en5ggim26ti

więcej podobnych podstron