6964825331

6964825331



I wzięli mnie. Wiedli w głąb, w tajemniczy Obszar, gdzie nic się z tej ziemi nie liczy. Gdzie wiośnie, latu, jesieni i zimie W innym języku nadano imię.

Gdzie niezliczone, zawiłe odmiany,

W jeden zrównały się czas odwikłany.

Który też ustał, — tyle, że sprząta Opustoszałe po zgiełku mrowisko, —

I dokonało wtedy się wszystko:

Ostatnia pora otwarła się. Piąta

Teraz tu słyszę, czego nikt nie słyszy,

I widzę rzeczy na skroś i spod spodu I pełny jestem śmierci jak ciszy I pełny wieczności jak chłodu.

Wiem. Dawno temu doszczętnie wymarłem A jednak trwam znów, i łokciem o góry Jak tamci z mego plemienia się wsparłem I patrzę, synów mych szukam, czy który Obszył się liśćmi, i porósł lasami,

A może stoi przy ogniu pastuchów I pójdzie śladem, co został za nami,

I znów powtórzył przyrodę tych ruchów Gdy zgrzane życie porami gęstymi Dyszało w słońce i szło do księżyca.

Gdy we mnie ciekła krew mojej ziemi A w matkach mleko i w sosnach żywica.

I rzekł mój ojciec: “Jeszcze go prowadź.

Bo ludzkie oczy z żalu w nim bledną”.

A matka: “Nie masz tu czego żałować,

*

Śmierć i życie, to jedno”.

I tak mi mówią, tak pocieszają.

Że nic nie przepadło, że nie zapomną Jak cień mój w tamtym przesunął się kraju. Że gospodarkę objąłem ogromną.

Sienne polany i woły węgierskie,

Zapach powideł, zimowia niebieskie,

Sosny masztowe i biedę w Karpatach,

Cały dobytek, który się splatał Z ludzi i roślin i skóry zwierzęcej.

108



Wyszukiwarka