- Na konwokacjÄ™ chmara szlachty zjechaÅ‚a - rzekÅ‚ ZagÅ‚oba - bo choć to niejeden i nie posÅ‚uje, wszelako chce być, przysÅ‚uchać siÄ™, widzieć. Domy i gospody wszÄ™dy tak pozajmowane, że jednej izby trudno znaleźć, a co szlachcianek włóczy siÄ™ po ulicach, to powiem ci, na wÅ‚osach w brodzie nie zliczysz. GÅ‚adkie też, bestie, aż czÅ‚ek ma czasami ochotÄ™ strzepnąć rÄ™koma po bokach jako gallus skrzydÅ‚ami i zapiać. Patrz no! patrz no na owÄ… czarnuszkÄ™, za którÄ… hajduk zielonÄ… szubkÄ™ niesie; czy nie rzÄ™sista? co? Tu pan ZagÅ‚oba trÄ…ciÅ‚ kuÅ‚akiem w bok WoÅ‚odyjowskiego, a ten spojrzaÅ‚, wÄ…sikami ruszyÅ‚, okiem bÅ‚ysnÄ…Å‚, lecz w tejże chwili zawstydziÅ‚ siÄ™, opamiÄ™taÅ‚ i spuÅ›ciwszy gÅ‚owÄ™ rzekÅ‚ po krótkim milczeniu: - Memento mori ! A ZagÅ‚oba znów chwyciÅ‚ go za szyjÄ™. - Jak mnie kochasz, per amicitiam nostram, jak mnie szanujesz: ożeÅ„ siÄ™! Tyle jest zacnych panien, ożeÅ„ siÄ™! Brat Jerzy spojrzaÅ‚ ze zdumieniem na swego przyjaciela. Pan ZagÅ‚oba nie mógÅ‚ być przecie pijany, bo nieraz trzykroć tyle wypijaÅ‚ bez widomego skutku, wiÄ™c tylko mówiÅ‚ z rozczulenia. Ale wszelka myÅ›l podobna tak byÅ‚a daleka teraz od gÅ‚owy pana MichaÅ‚a, że w pierwszej chwili zdumienie przemogÅ‚o w nim nad oburzeniem. NastÄ™pnie jednak spojrzaÅ‚ surowo w oczy ZagÅ‚oby i spytaÅ‚: - ChybaÅ› waść podchmieliÅ‚? - Z caÅ‚ego serca ci to mówiÄ™: ożeÅ„ siÄ™! Pan WoÅ‚odyjowski spojrzaÅ‚ jeszcze surowiej. - Memento mori ! Lecz ZagÅ‚oba nie zrażaÅ‚ siÄ™ Å‚atwo. - Michale, jeÅ›li mnie kochasz, uczyÅ„ to dla mnie i pocaÅ‚uj psa w nos, razem ze swoim “memento". Repeto, że uczynisz, jak zechcesz, ale ja tak myÅ›lÄ™: niech każdy sÅ‚uży Bogu tym, do czego go stworzyÅ‚, a ciebie stworzyÅ‚ do rapiera, w czym widoczna byÅ‚a jego wola, gdy ci w onej sztuce do takiej doskonaÅ‚oÅ›ci dojść pozwoliÅ‚. A gdyby chciaÅ‚ ciÄ™ mieć ksiÄ™dzem, tedy byÅ‚by ciÄ™ zgoÅ‚a innym dowcipem przyozdobiÅ‚ i serce ci wiÄ™cej do ksiÄ…g a Å‚aciny nakÅ‚oniÅ‚. Zauważ także, że Å›wiÄ™ci żoÅ‚nierze nie mniejszego respektu w niebie zażywajÄ… od Å›wiÄ™tych zakonników i na wyprawy przeciw komputowi piekielnemu chodzÄ…, i praemia z rÄ…k bożych otrzymujÄ…, gdy z chorÄ…gwiami zdobycznymi wracajÄ…... Wszystko to prawda, nie zaprzeczysz? - Nie zaprzeczÄ™ i to wiem; że trudno jest przeciw waÅ›cinemu rozumowi na harc wychodzić; ale i waćpan również nie zaprzeczysz, że dla smutku lepsze jest w zakonie niż na Å›wiecie pożywienie. - Ba! jeÅ›li lepsze, to tym bardziej należy zakonów dla smutku vitare. GÅ‚upi, kto smutki prowiantuje, zamiast je o gÅ‚odzie trzymać, żeby bestie zdechÅ‚y jako najprÄ™dzej ! Pan WoÅ‚odyjowski nie znalazÅ‚ na razie argumentu, wiÄ™c umilkÅ‚ i po chwili dopiero ozwaÅ‚ siÄ™ utÄ™sknionym gÅ‚osem: - Waćpan mi o ożenku nie wspominaj, bo takie wspominki jeno żaÅ‚ość na nowo budzÄ… ! Dawnej ochoty też nie staje, bo ze Å‚zami spÅ‚ynęła, a i lata nie po temu. Toćże mnie i czupryna już siwieć poczęła. CzterdzieÅ›ci dwa lat, a dwadzieÅ›cia pięć trudów wojennych, nie żart, nie żart! - Boże, nie karz go za bluźnierstwo! CzterdzieÅ›ci dwa lat! Tfu! PrzeszÅ‚o dwa razy tyle mam na karku, a jeszcze czÅ‚owiek czasem dyscyplinować siÄ™ musi, aby upaÅ‚y ze krwi jako kurzawÄ™ z szat wytrzepać. Szanuj pamięć onej sÅ‚odkiej nieboszczki, Michale! ToÅ› dla niej byÅ‚ dobry? a dla innych jesteÅ› za tani? za stary? - Daj waćpan spokój ! daj waćpan spokój ! - odezwaÅ‚ siÄ™ bolesnym gÅ‚osem WoÅ‚odyjowski. I Å‚zy poczęły mu Å›ciekać na wÄ…siki. - Nie powiem wiÄ™cej ni sÅ‚owa! - rzekÅ‚ ZagÅ‚oba - daj mnie tylko parol kawalerski, że co bÄ…dź siÄ™ z Ketlingiem pokaże, przez miesiÄ…c zostaniesz z nami. Trzeba, byÅ› i Skrzetuskiego zobaczyÅ‚... JeÅ›li później zechcesz wrócić do habitu, nikt ci impedimentów nie bÄ™dzie stawiaÅ‚. - DajÄ™ parol! - rzekÅ‚ pan MichaÅ‚. I zaraz jÄ™li o czym innym rozmawiać. Pan ZagÅ‚oba poczÄ…Å‚ opowiadać o konwokacji, o tym, jako sprawÄ™ rugów przeciw ksiÄ™ciu BogusÅ‚awowi poruszyÅ‚, i o Ketlingowej przygodzie. Chwilami wszelako przerywaÅ‚ opowiadanie i pogrążaÅ‚ siÄ™ w myÅ›lach. MusiaÅ‚y być to wszelako wesoÅ‚e myÅ›li, bo od czasu do czasu uderzaÅ‚ rÄ™koma o kolana i powtarzaÅ‚: - Hoc! hoc! W miarÄ™ jednak jak zbliżali siÄ™ do Mokotowa, na twarzy pana ZagÅ‚oby pojawiÅ‚a siÄ™ pewna niespokojność. ObróciÅ‚ siÄ™ nagle do WoÅ‚odyjowskiego i rzekÅ‚: - PamiÄ™tasz? daÅ‚eÅ› parol, iż cokolwiek siÄ™ z Ketlingiem pokaże, przez miesiÄ…c zostaniesz z nami? - DaÅ‚em i zostanÄ™ - odrzekÅ‚ WoÅ‚odyjowski. - Ot i Ketlingowy dwór! - zawoÅ‚aÅ‚ ZagÅ‚oba. - Zacnie mieszka! Po czym zakrzyknÄ…Å‚ na woźnicÄ™: - A pal no z bata! ÅšwiÄ™to dziÅ› w tym domu bÄ™dzie! RozlegÅ‚y siÄ™ gromkie trzaskania z bicza. Ale jeszcze wasÄ…g bramy nie przejechaÅ‚, gdy z ganku wypadÅ‚o kilku towarzyszów, pana MichaÅ‚owych znajomych; byli miÄ™dzy nimi i starzy kompanionowie z czasów chmielnicczyzny, i mÅ‚odzi towarzysze z czasów ostatnich; miÄ™dzy nimi pan Wasilewski i pan Nowowiejski, dzieciuchy jeszcze, ale kawalerowie ogniÅ›ci, którzy w pacholÄ™cym wieku uciekÅ‚szy ze szkół, od kilku lat wojnÄ™ praktykowali, pod panem WoÅ‚odyjowskim sÅ‚użąc. Tych lubiÅ‚ maÅ‚y rycerz niezmiernie. Ze starszych byÅ‚ pan Orlik, herbu Nowina, z czaszkÄ… zÅ‚otem lutowanÄ…, bo mu jÄ… szwedzki granat czasu swego nadÅ‚upaÅ‚, i pan Ruszczyc, półdziki rycerz stepowy, niezrównany zagoÅ„czyk, jednemu WoÅ‚odyjowskiemu w sÅ‚awie ustÄ™pujÄ…cy, i kilku innych. Wszyscy, dojrzawszy dwóch mężów na powózce, poczÄ™li krzyczeć: - Jest! jest! Vicit ZagÅ‚oba! jest! I rzuciwszy siÄ™ ku wasÄ…gowi porwali maÅ‚ego rycerza na rÄ™ce i nieÅ›li ku gankowi powtarzajÄ…c: - Witaj! żyj nam, towarzyszu najmilszy! Mamy ciÄ™ i nie puÅ›cim! Vivat WoÅ‚odyjowski, pierwszy kawaler, ozdoba wszystkiego wojska! W step z nami, bracie! Na Dzikie Pola! Tam ci wiatr smutki wywieje! Na ganku dopiero puÅ›cili go z rÄ…k. On witaÅ‚ siÄ™ ze wszystkimi, bo bardzo byÅ‚ owym przyjÄ™ciem rozrzewnion, a potem zaraz poczÄ…Å‚ wypytywać: