06A






Cytat




- Na konwokację chmara szlachty zjechała - rzekł Zagłoba - bo choć to niejeden i nie posłuje, wszelako chce być, przysłuchać się, widzieć. Domy i gospody wszędy tak pozajmowane, że jednej izby trudno znaleźć, a co szlachcianek włóczy się po ulicach, to powiem ci, na włosach w brodzie nie zliczysz. Gładkie też, bestie, aż człek ma czasami ochotę strzepnąć rękoma po bokach jako gallus skrzydłami i zapiać. Patrz no! patrz no na ową czarnuszkę, za którą hajduk zieloną szubkę niesie; czy nie rzęsista? co?
Tu pan Zagłoba trącił kułakiem w bok Wołodyjowskiego, a ten spojrzał, wąsikami ruszył, okiem błysnął, lecz w tejże chwili zawstydził się, opamiętał i spuściwszy głowę rzekł po krótkim milczeniu:
- Memento mori !
A Zagłoba znów chwycił go za szyję.
- Jak mnie kochasz, per amicitiam nostram, jak mnie szanujesz: ożeń się! Tyle jest zacnych panien, ożeń się!
Brat Jerzy spojrzał ze zdumieniem na swego przyjaciela. Pan Zagłoba nie mógł być przecie pijany, bo nieraz trzykroć tyle wypijał bez widomego skutku, więc tylko mówił z rozczulenia. Ale wszelka myśl podobna tak była daleka teraz od głowy pana Michała, że w pierwszej chwili zdumienie przemogło w nim nad oburzeniem.
Następnie jednak spojrzał surowo w oczy Zagłoby i spytał:
- Chybaś waść podchmielił?
- Z całego serca ci to mówię: ożeń się!
Pan Wołodyjowski spojrzał jeszcze surowiej.
- Memento mori !
Lecz Zagłoba nie zrażał się łatwo.
- Michale, jeÅ›li mnie kochasz, uczyÅ„ to dla mnie i pocaÅ‚uj psa w nos, razem ze swoim “memento". Repeto, że uczynisz, jak zechcesz, ale ja tak myÅ›lÄ™: niech każdy sÅ‚uży Bogu tym, do czego go stworzyÅ‚, a ciebie stworzyÅ‚ do rapiera, w czym widoczna byÅ‚a jego wola, gdy ci w onej sztuce do takiej doskonaÅ‚oÅ›ci dojść pozwoliÅ‚. A gdyby chciaÅ‚ ciÄ™ mieć ksiÄ™dzem, tedy byÅ‚by ciÄ™ zgoÅ‚a innym dowcipem przyozdobiÅ‚ i serce ci wiÄ™cej do ksiÄ…g a Å‚aciny nakÅ‚oniÅ‚. Zauważ także, że Å›wiÄ™ci żoÅ‚nierze nie mniejszego respektu w niebie zażywajÄ… od Å›wiÄ™tych zakonników i na wyprawy przeciw komputowi piekielnemu chodzÄ…, i praemia z rÄ…k bożych otrzymujÄ…, gdy z chorÄ…gwiami zdobycznymi wracajÄ…... Wszystko to prawda, nie zaprzeczysz?
- Nie zaprzeczę i to wiem; że trudno jest przeciw waścinemu rozumowi na harc wychodzić; ale i waćpan również nie zaprzeczysz, że dla smutku lepsze jest w zakonie niż na świecie pożywienie.
- Ba! jeśli lepsze, to tym bardziej należy zakonów dla smutku vitare. Głupi, kto smutki prowiantuje, zamiast je o głodzie trzymać, żeby bestie zdechły jako najprędzej !
Pan Wołodyjowski nie znalazł na razie argumentu, więc umilkł i po chwili dopiero ozwał się utęsknionym głosem:
- Waćpan mi o ożenku nie wspominaj, bo takie wspominki jeno żałość na nowo budzą ! Dawnej ochoty też nie staje, bo ze łzami spłynęła, a i lata nie po temu. Toćże mnie i czupryna już siwieć poczęła. Czterdzieści dwa lat, a dwadzieścia pięć trudów wojennych, nie żart, nie żart!
- Boże, nie karz go za bluźnierstwo! Czterdzieści dwa lat! Tfu! Przeszło dwa razy tyle mam na karku, a jeszcze człowiek czasem dyscyplinować się musi, aby upały ze krwi jako kurzawę z szat wytrzepać. Szanuj pamięć onej słodkiej nieboszczki, Michale! Toś dla niej był dobry? a dla innych jesteś za tani? za stary?
- Daj waćpan spokój ! daj waćpan spokój ! - odezwał się bolesnym głosem Wołodyjowski.
I łzy poczęły mu ściekać na wąsiki.
- Nie powiem więcej ni słowa! - rzekł Zagłoba - daj mnie tylko parol kawalerski, że co bądź się z Ketlingiem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami. Trzeba, byś i Skrzetuskiego zobaczył... Jeśli później zechcesz wrócić do habitu, nikt ci impedimentów nie będzie stawiał.
- Daję parol! - rzekł pan Michał.
I zaraz jęli o czym innym rozmawiać. Pan Zagłoba począł opowiadać o konwokacji, o tym, jako sprawę rugów przeciw księciu Bogusławowi poruszył, i o Ketlingowej przygodzie.
Chwilami wszelako przerywał opowiadanie i pogrążał się w myślach. Musiały być to wszelako wesołe myśli, bo od czasu do czasu uderzał rękoma o kolana i powtarzał:
- Hoc! hoc!
W miarę jednak jak zbliżali się do Mokotowa, na twarzy pana Zagłoby pojawiła się pewna niespokojność. Obrócił się nagle do Wołodyjowskiego i rzekł:
- Pamiętasz? dałeś parol, iż cokolwiek się z Ketlingiem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami?
- Dałem i zostanę - odrzekł Wołodyjowski.
- Ot i Ketlingowy dwór! - zawołał Zagłoba. - Zacnie mieszka!
Po czym zakrzyknął na woźnicę:
- A pal no z bata! Święto dziś w tym domu będzie!
Rozległy się gromkie trzaskania z bicza. Ale jeszcze wasąg bramy nie przejechał, gdy z ganku wypadło kilku towarzyszów, pana Michałowych znajomych; byli między nimi i starzy kompanionowie z czasów chmielnicczyzny, i młodzi towarzysze z czasów ostatnich; między nimi pan Wasilewski i pan Nowowiejski, dzieciuchy jeszcze, ale kawalerowie ogniści, którzy w pacholęcym wieku uciekłszy ze szkół, od kilku lat wojnę praktykowali, pod panem Wołodyjowskim służąc. Tych lubił mały rycerz niezmiernie.
Ze starszych był pan Orlik, herbu Nowina, z czaszką złotem lutowaną, bo mu ją szwedzki granat czasu swego nadłupał, i pan Ruszczyc, półdziki rycerz stepowy, niezrównany zagończyk, jednemu Wołodyjowskiemu w sławie ustępujący, i kilku innych. Wszyscy, dojrzawszy dwóch mężów na powózce, poczęli krzyczeć:
- Jest! jest! Vicit Zagłoba! jest!
I rzuciwszy się ku wasągowi porwali małego rycerza na ręce i nieśli ku gankowi powtarzając:
- Witaj! żyj nam, towarzyszu najmilszy! Mamy cię i nie puścim! Vivat Wołodyjowski, pierwszy kawaler, ozdoba wszystkiego wojska! W step z nami, bracie! Na Dzikie Pola! Tam ci wiatr smutki wywieje!
Na ganku dopiero puścili go z rąk. On witał się ze wszystkimi, bo bardzo był owym przyjęciem rozrzewnion, a potem zaraz począł wypytywać:






Wyszukiwarka