22 20 Styczeń 1995 Czy dziś umrze miasto




Archiwum Gazety Wyborczej; Czy dziś umrze miasto?












WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 17, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 1995/01/20, dział
ŚWIAT, str. 10 Fot.
Reuter
Andrzej ŁOMANOWSKI, Grozny
Czy dziś umrze miasto?
Aleks poległ w noworoczną noc, gdzieś na północnych przedmieściach stolicy. O
Wachanie i Alim słuch zaginął; dzielnice, gdzie mieszkali, zostały zmiecione z
powierzchni ziemi. Ostatniego ze znajomych, Sułtana, spotkałem przypadkiem w
Szali. Jego oddział wycofał się z Groznego na kilkudniowy odpoczynek. "Żyję,
żyję" - śmiał się kuśtykając po schodach; obie łydki ma przebite odłamkami.
- Byłem już na wojnach w Abchazji, Górnym Karabachu i na wojnie domowej w
Gruzji - mówi gruziński kamerzysta jednej z zachodnich telewizji - ale czegoś
takiego nawet nie mogłem sobie wyobrazić.
Puste, szerokie, radzieckie ulice zasłane gruzem i potrzaskanymi drzewami.
Wokół ulic dymiące domy; część z nich już całkowicie wypalona. Smród prochu,
spalenizny, gnijących ciał ludzkich i zwierzęcych. Pod murami domów przemykają
czasami ludzie. Do centrum biegną czeczeńscy partyzanci - wesprzeć swoich lub
zmienić zmęczone oddziały.
Gdy ostrzał nasila się, z ulic nikną uzbrojeni mężczyźni, a pojawiają się
młodzi chłopcy bez broni. - Chcą się na coś przydać - tłumaczy nasz czeczeński
przewodnik Rusłambek - będą nosić amunicję, wynosić rannych. W razie czego
zastąpią zmęczonych i dostaną upragnioną broń.
W Czeczenii brakuje broni. Sam Rusłambek, były
milicjant z wydziału kryminalnego, kupił swego kałasznikowa jeszcze przed wojną.
Niebieską kamizelkę kuloodporną dostał od kuzyna, który wrócił niedawno z
Turcji.
- Sprzedałem krowę i kupiłem karabin - wzdychał kilka dni wcześniej Muhammed,
wiozący mnie przez Czeczenię swym zdezelowanym
moskwiczem. - Ledwo po dwu latach zdążyłem zbudować dom, nawet nie urządziłem w
środku, jak wybuchła wojna. Do tej pory, wraz z żoną i czterema braćmi mieszkał
u rodziców. Ale upragniony dom już postawił.
W Nowy Rok poszedł do miasta, walczył koło dworca kolejowego. Po kilku dniach
wrócił do swojej wsi na odpoczynek i zobaczył swoje głodne dzieci: dwie
córeczki.
- Muszę nakarmić rodzinę - tłumaczy się z nieobecności na froncie. Jego
moskwicz jest załadowany puszkami z olejem samochodowym - próbuje handlować. Ale
w domu dalej trzyma karabin i gotów jest natychmiast wracać do Groznego.
Głód
Tulimy się do ścian rozchuśtanych wybuchami. Gdy tylko pociski zaczynają
padać dalej - w innej dzielnicy - na ulicę wypełzają z piwnic starzy ludzie.
Chwiejnym krokiem przemierzają znajome dawniej miejsca, załzawionymi oczami
wypatrują przejść w zwałach pni, gałęzi i gruzu. Głód sparaliżował im zmysły i
stłamsił instynkt samozachowawczy. Nie zwracają uwagi na świst znów coraz bliżej
padających pocisków.
Chleba, choć kawałeczek chleba. W mieście nie ma co jeść. Obok jakiejś babci
idzie dziesięcio-dwunastoletni chłopiec w tanim, sztucznym kożuszku. Nie wiem,
gdzie są rodzice - mówi patrząc w ziemię - w sobotę wyszli z piwnicy poszukać
czegoś do jedzenia.
Gdzieś daleko, sto kilometrów od miasta, w sąsiedniej Inguszetii są obozy
uchodźców, międzynarodowa pomoc, zatroskani lekarze z Międzynarodowego
Czerwonego Krzyża, moskiewscy humaniści. Ale na drodze do nich stoi Pskowska
Dywizja Powietrznodesantowa. Mało kogo stać teraz na opłacenie ucieczki z
miasta, choć znaczną część drogi Czeczeńcy wiozą uciekinierów za darmo.
Posterunek na Minutce
Śmieszna nazwa placu pochodzi od miejscowej kawiarni. A dumna nazwa
"kawiarnia" to tak naprawdę kiosk, w którym sprzedawano kawę i ciastka. O dziwo,
cały czas stoi nienaruszony.
Na Minutkę wpadają na chwilę dziennikarze i pospolite ruszenie, i jeśli nie
ma zbyt silnego ostrzału, skuleni biegiem ruszają w głąb miasta. To jedyna droga
do centrum. Dwa-trzy kilometry biegu w kamizelkach kuloodpornych, z kamerami,
magnetofonami.
Na wszystkich skrzyżowaniach trzeba przypaść do ziemi i zamienić się w słuch.
Poprzeczne ulice znajdują się pod ogniem rosyjskich snajperów. Szybki skok, tak
szybki, by przez snajperską lunetę nie spoczęło na tobie stalowe oko
Opatrzności. I znów bieg wzdłuż rozkołysanych ścian, w gryzącym dymie płonących
mebli i dywanów.
Za kradzież kula w łeb
Wraz z Tarasem z z Reuters Television chronimy się przed ostrzałem w
piętnastopiętrowym domu w centrum miasta. Większość mieszkańców wyjechała z
Groznego jeszcze w zeszłym roku.
Mieszkania rozbite pociskami, ale nie naruszone przez rabusiów. W tej części
miasta rządzą Czeczeńcy i żelazne prawo: za kradzież kula w łeb na miejscu.
Mieszkania wyglądają tak jak w chwili, gdy je porzucili mieszkańcy. W jednym z
nich znajduję porzucony w pośpiechu nowiutki paszport właścicielki: Rosjanka,
Sidorowa Natalia Jegorowna. W środku polskie napisy: sierpniowe stemple naszej
straży granicznej z przejścia w Medyce.
Do budynku wpada grupa partyzantów; wycofują się z centrum. Zbyt dobry język
rosyjski mojego kolegi budzi niepokój, błyskawicznie stawiają nas pod ścianą.
Dopiero ostra interwencja naszego przewodnika Rusłambeka ratuje nas z wielkich
kłopotów.
Pederaści
- Butros Ghali powiedział Rosjanom, że my jesteśmy ich wewnętrzną sprawą -
mówi Rusłambek. Siedzimy na klatce schodowej wieżowca, nie ma dokąd iść, wokół
padają pociski. Gdy wbiegaliśmy do budynku, rosły przed nim trzy sosenki. Teraz
stoją już tylko dwie, trzecią skosiły odłamki.
- No tak, oglądałem w telewizji. Mówił, żeby szybciej załatwili Grozny, to
wszystko będzie w porządku.
W Czeczenii nadal odbierają oba kanały
rosyjskiej telewizji. Czasami, na pół godziny, włącza się telewizja miejscowa.
Jej nadajnik został zbombardowany jeszcze jesienią, teraz używają jakiegoś
zapasowego sprzętu, nie wiadomo, gdzie ukrytego. Pół godziny dobrych informacji:
walczymy, zdjęcia rozbitych rosyjskich czołgów na ulicach Groznego, trupy
rosyjskich żołnierzy.
A potem znów TV Ostankino i "uzbrojone bandy", "kastrowanie rosyjskich
jeńców", "Czeczenia: wolna strefa
kryminalno-ekonomiczna", "przywracanie porządku i prawa".
- Dlaczego Europa nie protestuje? - natrętne pytanie wszystkich spotkanych
Czeczeńców. I szał radości, gdy do partyzantów dociera informacja, że z powodu
wojny w Czeczenii Rada Europy nie przyjęła Rosji.
A w chwilę potem - kubeł zimnej wody: Rada tylko odłożyła decyzję do zakończenia
wojny...
- Pedały! - rzuca pod adresem europejskich polityków któryś z Czeczeńców
siedzących razem z nami w wieżowcu. To najgorsza obraza. Znieważony powinien
albo natychmiast zabić obrażającego, albo samemu zginąć.
Honor, horror
Honor ponad wszystko. Już w czasie wojny gdzieś na południu republiki
40-letni przewodniczący kołchozu pokłócił się z 70-letnim szefem rady wiejskiej.
Starzec w gniewie obraził kołchoźnika. W kilka dni później ten podjechał wołgą i
ostrzelał dom przewodniczącego z kałasznikowa. Zginął 17-letni wnuk gospodarza.
Ojciec chłopca zaprzysiągł zemstę.
Jeśli zemści się - kolejną przysięgę złoży najbliższy krewny-mężczyzna z
klanu przewodniczącego (syn, brat, a jeśli ich nie ma, to brat stryjeczny itd.),
będzie krążył wokół domu wroga i szukał okazji... I tak bez końca. Chyba żeby
starcom udało się pogodzić zwaśnione klany.
Rady starszych powstały przy radach wiejskich w 1973 roku i interweniowały w
kłótniach międzyklanowych dość skutecznie. Zazwyczaj poszkodowany godził się
odstąpić od zemsty, pod warunkiem że sprawca pójdzie do radzieckiego więzienia.
Ale wraz z dojściem Dudajewa do władzy rola starców zmalała. Tym bardziej że
kara więzienia nie była już tak straszna - siedzieć szło się na terenie Czeczenii. Krewni i znajomi pracujący w więzieniach i
milicji pomagali się wykupić. A poza tym młodzi przestali poważać starszych.
Więc zaczęto wyrównywać stare porachunki między klanami, a niektóre sięgały
jeszcze zeszłego stulecia. Jeszcze przed wojną połowa dorosłych mężczyzn miała
broń palną - począwszy od karabinów maszynowych po muzealne nagany z 1922 roku.
Ale tak naprawdę, przed napaścią chroniła tylko potęga klanu.
Najważniejsze rody walczyły ze sobą o władzę w republice. Obrażony na
wszystkich potężny klan Chadżijewych, odsunięty od udziałów w wydobyciu nafty,
przeszedł do opozycji i ściągnął na Czeczenię
interwencję rosyjskich wojsk. Jeden z Chadżijewych stanął na czela "rządu
tymczasowego" w Moskwie. W miasteczku Szali pokazywano mi wille tego klanu.
Miejscowi szacowali, że budowa najmniejszej z nich kosztowała około pół miliona
dolarów.
Gazawat starszy niż islam
Trzeba uciekać z budynku, pociski padają coraz bliżej. Rusłambek protestuje;
nie chce cofać się, lecz przeskoczyć jeszcze dwie przecznice, most przez rzekę i
dojść do pałacu prezydenckiego. Ale ulica przed nami spowita jest już kłębami
czarnego dymu, z którego bez przerwy wylatują odłamki i kawałki cegieł z
rozbijanych domów. Więc wracamy.
Krótki rozkaz podrywa pospolite ruszenie. Dyscyplina panująca w oddziałach
jest zdumiewająca, szczególnie na tle zanarchizowanej armii rosyjskiej.
Partyzanci wyglądają tak, jakby całe życie nic innego nie robili, tylko
walczyli. Dowódcę wybrali sami i teraz słuchają go bez szemrania. Twarda
tradycja wojowników, przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Kilku ma czapki przewiązane zielonymi opaskami. Gazawat - walka święta,
niewiele mająca wspólnego z naukami Koranu i muzułmańskim dżihadem. Stara
tradycja kaukaskich górali, starsza niż tutejszy islam. Jeśli ktoś stracił
bliskiego na wojnie, składa przysięgę (teraz na Koran) i staje się wojownikiem
(teraz - Allaha).
Nie wolno mu pić alkoholu, strzelać do bezbronnych, musi prowadzić "życie
sprawiedliwe". Jeśli ktoś złamie reguły, gazawat jest nieważny, a jego samego
otacza pogarda społeczności. "Życia niesprawiedliwego" nie da się ukryć. "Allah
wszystko widzi" - tłumaczą.
Gość w dom
Wojownikom nie wolno strzelać do poddających się, a więc nie uzbrojonych
żołnierzy. Biorą ich zatem w niewolę. Ale w języku czeczeńskim nie ma pojęcia
"jeniec". Tak jak nie ma "samolotu", "bombardowania", "bomb kulkowych" czy
"pralki".
Żołnierz wzięty do niewoli staje się gościem. A gość jest świętością.
Głodnych jeńców rosyjskich karmią lepiej niż samych siebie. Głodnych - bowiem
ich racje żywnościowe zaginęły gdzieś w chaosie i złodziejstwie zaplecza.
- Jak stacjonowała tutaj dywizja z Tuły, to żołnierze dawali nam swoją
żywność - wspominał spotkany kilka dni temu na północnych przedmieściach Wiktor,
niechętny Dudajewowi uchodźca z centrum Groznego. Cała grupa mieszkała w
zrujnowanej siedzibie dawnego Domu Twórczości Dziecięcej. - Potem przyjechała
dywizja z Riazania i myśmy oddawali im jedzenie, bo oni nic nie dostawali.
Głodni żołnierze włóczą się po pustych domach, rozbijając spiżarki w
poszukiwaniu żywności.
Wiktor mieszkał w centrum, naprzeciwko pałacu prezydenckiego. Zaraz na
początku walk lokatorzy zamknęli bramę swego domu, by Czeczeńcy nie urządzili
tam stanowisk bojowych. - Czekaliśmy na rosyjskie wojska - uśmiecha się,
drwiąc z samego siebie. Gdy przyszli żołnierze, schowani w piwnicy mieszkańcy
usłyszeli, jak kłócą się: wrzucić do nich granat czy nie. Jedna z kobiet wyszła
do żołnierzy i uprosiła, by tego nie robili.
Potem szli z centrum na przedmieścia, powiewając białymi chusteczkami. Wokół
płonęło miasto ogarnięte szałem walki. Ktoś zabił idącego z nimi
kilkunastoletniego chłopca. Doszli do przedmieść i zaczęli rąbać ścięte
odłamkami drzewa, by przed zrujnowanym budynkiem ugotować zupę we współnym
kotle.
Ogień w swoich
Najpierw skaczemy przez plac, potykając się o leżące gałęzie. Wokół odłamki
cicho plaskają o ziemię. Przed nimi, jak przed snajperami, nie ma schronienia.
Po wybuchu nie słychać, kiedy i w jaką lecą stronę. Rozżarzony kawałek metalu
wielkości pięści przebije nawet kamizelkę kuloodporną, jaką pożyczyli mi koledzy
z Reuters Television.
Na końcu niechętnie biegnie Rusłambek. Żałośnie ogląda się w kierunku chmury
dymu, w której tonie pałac prezydencki. Chciałby tam dotrzeć, zostać i walczyć.
Obrońców pałacu już otacza legenda.
Trzy kilometry biegu, padania, chowania się w gruzach. Samoloty, artyleria,
czołgi, moździerze. Konające miasto drga od pocisków. Trudno się zorientować, do
czego strzelają rosyjscy artylerzyści, wokół stoją puste domy, jedyni
partyzanci, jacy są w okolicy, biegną z nami.
Z rosyjskiej strony frontu bez przerwy docierają informacje o stratach
spowodowanych przez własną artylerię. Batalion z Wyborga (miasta na granicy z
Finlandią) z 356 żołnierzy stracił prawie połowę od własnego ognia. Atakujący w
centrum żołnierze rosyjscy prosili swą artylerię dalekiego zasięgu, żeby
przestała ich wspierać, bo tego wspacia nie przeżyją.
Bezsilna prawda
Znów jesteśmy na Minutce. Czeczeńcy z posterunku przyglądają się nam w
milczeniu, a Rusłambek stoi z boku i jest zły, że nie doszliśmy do pałacu. -
Dlaczego nie piszecie prawdy o tym, jak tu jest? - pyta w końcu jeden z
wartowników. Zapewniamy go, że piszemy i pokazujemy w TV tylko prawdę. - To
dlaczego nikt nie chce nam pomóc - wybucha.
[Hasła: Czeczenia;
Rosja - Czeczenia; zamieszki; wojsko; wojska
rosyjskie, pobyt; polityka zagraniczna]

(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 5 Styczeń 1995 Dziś padnie Grozny
18 16 Styczeń 1995 Spacyfikować jak najszybciej
16 13 Styczeń 1995 Kto winien
LabNHP 11 1222 zmiana 6 styczen
12 10 Styczeń 1995 Klasówka z Czeczenii
dictionary 22 20
14 11 Styczeń 1995 Zachodowi ku przestrodze
06 5 Styczeń 1995 Świat zaczyna protestować
09 7 Styczeń 1995 W obronie Czeczenii
22 (20)
15 13 Styczeń 1995 Co zbierać, gdzie wysyłać
08 7 Styczeń 1995 Na ulicy o Czeczenii
02 4 Styczeń 1995 Brudna wojna w Czeczenii
24 23 Styczeń 1995 Zachód musi zrozumieć
2008 Metody obliczeniowe 06 D 2008 10 22 20 13 23
25 30 Styczeń 1995 Dudajew straszy zamachami

więcej podobnych podstron