Temat pełni funkcję komentarzy do opowiadania Tharila.

Ścieżka Odkupienia

Rozdział I - Pożegnanie

Delikatnie odgarnąłem z jej twarzy pukle ognistorudych włosów, napawając się po raz ostatni ich subtelną drapieżnością, ich pierwotną wspaniałości...po jej policzku spłynęła łza. Ona też to czuła. Nic już nie zostało w niej z twardej złodziejki, którą zawsze udawała. Jej oczy wyrażały bezbrzeżny smutek i współczucie pozbawione jakiegokolwiek fałszu. Sięgnąłem do sakiewki przypiętej do kościanego pasa i wyjąłem z niej broń, która miała mi pomóc w ucieczce w objęcia śmierci. Metalowy Symbol Udręki składał się z dwóch części: twardej, zahartowanej stali i rdzewiejącego żelaza, połączonych w jedno...będących nierozłączną całością. Włożyłem jej to do ręki. Nie potrzebowała żadnej pamiątki, jednak chciałem jej to zostawić jako znak nadziei, żeby zawsze pamiętała, że już zakończyłem swoją wędrówkę, a ona musi iść dalej.
- Żegnaj, Anno... - szepnąłem.
Diablica błyskawicznie przylgnęła do mnie, mocno chwyciła za włosy i zaczęła namiętnie całować. Jej wargi, włosy nieomal płonęły, gdy odwzajemniałem pocałunki. Nagle się ode mnie odsunęła i podeszła do portalu. Odwróciła się w moją stronę...na jej twarzy gościł delikatny uśmiech, a uniesiona w geście pożegnania ręka było ostatnim co ujrzałem, nim cofnęła się w błękitne przejście portalu. Już po wszystkim...
Wzniosłem oczy ku niebu, a raczej ku przezroczystej kopule otaczającej Fortecę Żalu, za którą rozciągała się najczystsza esencja śmierci. Co jakiś czas drobna cząstka energii negatywnej przedostawała się przez barierę, tworząc czarną błyskawicę. Nagle to poczułem. Brzemię niezliczonych lat, które właśnie mnie ścigały. Grzechy żądały pokuty...wiecznej pokuty. Wokół mnie rozgorzały piekielne płomienie, okrutnie paląc najdrobniejszą część mojego ciała. Czułem, że spadam. Wirowałem wśród pełnych gniewu twarzy istot, które cierpiały z mojej ręki, wśród szyderczego śmiechu demonów. Wspomnienia, które zdawały się być idealnie poukładane, nagle zaczęły się ze sobą mieszać, uwydatniając wszystkie zbrodnie, które popełniłem na przestrzeni wielu wieków. Pamięć o grzechach wbijała się w głąb duszy, sprowadzając na mnie przedsmak cierpień, które miały mnie zastać w Piekle. Z moich ust wydarł się nieludzki krzyk, gdy ból spychał mnie na granice szaleństwa. Na granicy świadomości zajaśniały niedawno usłyszane słowa:
"Czy zaczniesz w końcu uczyć się na własnych błędach, poszukiwaczu ?..."
Po chwili poddałem się i zapadłem w nicość.

Zbudziły mnie małe obsydianowe kamyczki, które niesione wiatrem uderzały w moją twarz. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą krwistoczerwone niebo zasnute ciemnymi chmurami, zza których co chwile wynurzały się czerwone błyskawice. Gorące powietrze wypełniał odór siarki i wszechobecny pył. Powoli uniosłem głowę. Leżałem na małej skarpie odchodzącej od wielkiej góry, której szczyt ginął w przestworzach. Wokół mnie wyrastały kamienne kolce, w które wbite było mnóstwo broni pokrytych dawno zaschniętą krwią. Wyraźnie słyszałem odgłosy bitwy, która musiała się toczyć u podnóża góry.
Nagle jeden ze skalnych szpikulców z hukiem wbił się tuż obok mojej głowy. Z nieba spadał kamienny grad...potężne zaklęcie, lecz znam silniejsze. Wyrwałem z pobliskiego głazu wielką stalową maczugę, poczym ześlizgnąłem się po stromym zboczu, wpadając w sam środek bitewnej zawieruchy. Zwykły człowiek nie poradziłby sobie z tak wielkim chaosem wybuchających kul ognia, krzyków, oderwanych kończyn i spływającej potokami krwi, lecz moje doświadczenie bitewne wykraczało daleko poza spokojne wojny na Planie Materialnym. Tłum walczących był dla mnie jak otwarta księga, z której bez problemu odczytywałem, jaki będzie jego kolejny ruch. Jeden z najemników, gdy tylko mnie zobaczył, rzucił się w moją stronę wiedziony szałem bitewnym. Miał podartą skórzaną zbroję pokrytą marnej jakości stalowymi kolcami, z ust toczył pianę, a jego oczy wyrażały bezmyślny gniew, wywołany prawdopodobnie przez chaotyczną magię. Zamachnął się mieczem, celując w mój prawy bark. Błyskawicznym ruchem chwyciłem go za nadgarstek, który po chwili chrupnął w moim żelaznym uścisku. Żołnierz z krzykiem padł na kolana. Taki urok magii chaosu, nigdy nie wiesz kiedy przestanie działać. Najemnik spojrzał na mnie całkiem trzeźwo, a jego oczy wyrażały krańcowe przerażenie. Z całej siły uderzyłem maczugą w jego głowę, poczym spoglądałem jak z rozrąbanej czaszki wypływa mózg. Bitwa wyraźnie szła po myśli baatezu... nie czułem się jednym z nich. Nie jestem już bandytą...nie jestem już dobroczyńcą...teraz jestem człowiekiem. Ostatni demon padł z przeraźliwym piskiem na ziemię, a jego ciało zostało błyskawicznie rozerwane na strzępy przez stado lemurów. Diabły nie zaatakowały mnie, gdyż zostałem tak jak one związany z Baator... a baatezu momentalnie wyczuwały takie połączenie. Barbazu, vrocki, abiszai... wszystkie zwróciły swoje ślepia w moją stronę, uważnie obserwując każdy mój ruch. Wszystkie oceniały mnie, próbowały oszacować moją moc, sprawdzały czy będę grać w te ich gierki. Lecz nie zrozumiały jednego, zostałem zesłany tutaj, gdyż najwięcej moich Wcieleń było tak złych jak te diabły, nawet gorszych...ale najwięcej nie znaczy dużo. Mocniej ścisnąłem maczugę, dotyk chłodnej stali zawsze uspokajał, a potężny śmiałek z bronią zawsze wzbudza strach, lub co najmniej niepewność nawet w skamieniałych sercach diabłów. Sam fakt, że nie zmieniłem swojej formy po trafieniu tutaj świadczy o ogromnej sile duszy, umysłu i ciała.
- No proszę...któż to zawitał w skromne progi Baator... czy to nie osławiony Yemet ? - zadudnił za moimi plecami niski, warczący głos.
Dźwięk fałszywego imienia sprawił, że natychmiast obróciłem się w stronę, skąd nadszedł. Przemawiał do mnie jeden z najważniejszych kornugonów. Tak przynajmniej wywnioskowałem po fakcie, że nie walczył z resztą diabłów. Przyjrzałem mu się uważniej. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak każdy inny ze swojego gatunku, lecz po chwili zauważyłem, że jeden z rogów na jego nosie został ułamany u samej podstawy. Nagle urywki wspomnień wskoczyły z powrotem na swoje miejsce...
- Mezachiel... - powiedziałem z niedowierzaniem.
Kornugon tylko się oblizał, paskudnie się przy tym uśmiechając.
Zgodnie z prośbą Tharila, temat ten będzie pełnił funkcję komentarzy do opowiadania. Zachęcam wszystkich forumowiczów do wyrażenia swojej opinii. Każda krytyka jest zawsze zastrzykiem motywacji.

Przede wszystkim bardzo się cieszę, że ktoś zabrał się w końcu za działalność fanowską w obrębie Planescape: Torment. Mam również nadzieję, że Tharil zachęci pozostałych czytelników serwisu do napisania swoich tekstów. W każdym razie - brawa za odwagę i chęci. Liczę, że stworzysz z tego opowiadania bardzo interesujące rozwinięcie przygody Bezimiennego.

Zwięźle o pierwszym rozdziale - masz bardzo dobry styl, wspaniały pomysł i poza-tormentową wiedzę (chociażby podręcznikową) do napisania naprawdę niezłego fanficu. Czekam z niecierpliwością na więcej i życzę wielu pomysłów w dalszych produkcjach "Ścieżki Odkupienia". Na pewno będę bacznie obserwował rys fabularny Twoich opowiadań.
To będzie mocne.
Styl wyszukany, dobrane epitety, piękne metafory.
No i nie ma nic bardziej realistycznego niż narracja pierwszoosobowa.
Takie proste, a jak wiele wnosi.
Bardzo mi się podoba
Mnie też. Praktycznie bez zastrzeżeń.