Garen spojrzał smętnie na resztki swojego piwa, pływające gdzieś na dnie kufla. Po prawdzie, to tylko na siłę owe zacieki z piany można było nazwać resztkami piwa. Szumne określenie, pomyślał zbir. I co z tego? Nie było go stać na lepszego bełta. Nie przed zachodem słońca.
Tak naprawdę, to Garen nie był takim zwykłym rzezimieszkiem, jakich pełno było na ulicach Ula. Z upodobaniem reklamował się jako "profesjonalista w każdym calu, gotowy o każdej porze do akcji". Akcja, zwykł mawiać "profesjonalista", poprawia krążenie i dostarcza uciech. A okazji do zażywania tych ostatnich za wiele w Ulu nie było dla syna prostytutki i wiecznie zapijaczonego Zbieracza. Ha, z ojca był taki Zbieracz, jak z dupy zombiaka szafa na błyskotki. Prawda jest taka, że staruszek dostarczał do Kostnicy jakiegoś trupa wyłącznie wtedy, gdy się o niego potknął, wracając z jakiejś podrzędnej karczmy do domu. Matka, jako się rzekło, za dobrze się nie prowadząca, miała tego pecha umrzeć przy porodzie. A może ojciec tylko tak twierdził i ta dziwka zostawiła go zwyczajnie z dzieciarem na ręku i dała dyla z innym klientem? Pies ją jebał, pomyślał Garen, nie wiedzieć czemu nagle odzyskując humor.
No nic, do zachodu jeszcze ze trzy godziny, ale można już zacząć się kręcić. A tak w ogóle, przypomniał sobie, to jeden znajomek z Alei mówił, że ma być dziś w nocy jakiś wspólny wypad, bodajże w okolicach Gospody Pod Gorejącym Człowiekiem. Podobno znaleźli ciekawy sposób na łapanie trepów w sidła. Namawiają byle gdzie podłapaną dziwkę, by udawała, że ktoś w zaułku bije jej siostrę, córkę, czy cholera wie, kogo I jak jakiś mężny śmiałek ruszy w zaułek na ratunek, to nagle znikąd pojawiają się sztychy sztyletów i z mężnego śmiałka robi się zwykły trep. Znajomek z Alei nie wspominał chyba, co się dzieje z naganiaczką owych dzielnych trepów. Ha! Znając Kosy z Alei, to pewnie tak bezproduktywnie nikt jej do domu nie puści, tylko pierw każdy będzie mógł się z nią zabawić. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się kradnie, co popadnie - luksusowe dziwki w Niższej Dzielnicy kosztują paręset sztuk złota za noc. I po cholerę tyle płacić? Dziura jak każda inna.
Garen wstał od stolika i aż mu się zakręciło w głowie. Cholera, rozumie się, że zombiaki nie wymagają zapłaty i dlatego w "Proch do Prochu" głównie one zajmują się roznoszeniem trunków i sprzątaniem, ale czy one muszą tak cholernie śmierdzieć? Ech, nieważne. Zbir rzucił na stół kilka miedziaków i ruszył w stronę wyjścia.
Przechodząc przez drzwi otarł się o trepa całego w bliznach. Mężczyzna miał prawie dwa metry wzrostu, był umięśniony a w oczach miał coś, od czego Garenowi zrobiło się zimno. Towarzyszyła mu latająca w powietrzu czaszka. Cholera, co to za rasa? - pomyślał rzezimieszek. Ech, a kogo to interesuje? Sfery to całkowicie zwariowane miejsce. Garen zrobił znak półokręgu na sercu i wyszedł z karczmy.

***
Opowiadanie na swój sposób dziwne, chociaż nie mogę z czystym sercem powiedzieć "złe". Ortografia, interpunkcja, stylistyka, bez zarzutu, chociaż brakuje jakiejś większej finezji w słowach, jakiejś elokwencji. A jeśli zależało ci na dodaniu tego "klimatu życia w Ulu", mogłeś używać przekleństw w narracji, umiejętne stosowanie takich wyrazów może znacznie polepszyć jakość tekstu.
Jednak czytając to, czułem, że przechodzę z bajki do bajki. Niby był wstęp i potem rozwinięcie, ale nie mam zielonego pojęcia po co akcja z ojcem i jakiś tekst o... Siostrze? Proszę wytłumacz mi ten ostatni fragment, może jestem ułomny, ale nie zrozumiałem ani słowa. Ponadto bardzo fajnie się czyta, acz ta wspomniana na początku "unikalność" głównego bohatera jest zwykłym przekłamaniem, prezentuje się tak samo jak reszta ludzi w Ulu.
Nie przed zachodem słońca.


Gdzieżeś ty w Sigil widział słońce? Później gdzieś jest to samo.
I gospoda Pod Gorejącym *Człekiem*, nie człowiekiem.
Opowiadanie, jak widzisz, nie jest drastycznie na siłę osadzone w realiach Sigil. Tak, w "moim" Sigil jest słońce, a miejsca często są troszkę inaczej nazwane, gdyż to nie gra, a inna historia, chociaż jakoś z tą fabułą z gry połączona. "Moi" ludzie w moich tekstach różnie nazywają różne lokacje, bo tak naprawdę... skąd wiemy, że zwykły obywatel Miasta nie nazywał tej Gospody tak, jak mój Garen?
A nie rozumiesz końcówki o siostrze, czy wstawki o ojcu, gdyż ja nie piszę oderwanych od siebie tekstów, lecz tworzę zbiór opowiadań, które dopiero przeczytane wszystkie dadzą ogólną całość. To, co tu wkleiłem to stary jak świat tekst otwierający ten zbiór. Bohaterami są różnicy ludzie i nie-ludzie, którzy mijają się na ulicach, obserwują w karczmach, robią razem interesy - innymi słowy, żyją. Całość jest spójna i logiczna. Od siebie dodam, że fakt, iż pierwszy tekst jakby kończy się wzmianką o jakiejś kobiecie, to nie znaczy, że drugi zacznie się od jej wyjście z tego baru.
Kolejne historie są przemieszane w kolejności występowania bohaterów, w czasie i w przestrzeni.
Z jednej strony - to dużo bardziej skomplikowane, tworzyć coś takiego i samemu się nie zgubić i niczego nie pominąć, z drugiej jednak - gdy czyta się całość, można się bardziej wczuć i zaznać pewnego klimatu.
Takie przynajmniej są moje ambicje.
Opowiadanie, jak widzisz... ...jak mój Garen?


To zabrzmiało strasznie naiwnie, albo coś jest pisane zgodnie z uniwersum (w którym jest osadzone), albo nie. A jak nie, to trzeba poprawić. Słońce w Sigil i ten Człowiek odbierają w pewnym stopniu urok, i chociaż nie są gorszą wtopą niż Farod zbierający zwłoki z podziemi Grabarzy, to jednak bardziej mi przeszkadzały. Teraz zauważyłem jeszcze jedną rzecz przy końcówce:
Przyrodnia siostra czekała na nią przy Iglicy.


Tzn. co? Wspięła się na tę wielką, monumentalną wręcz Iglicę w środku Wielkiego Kręgu? Mam nadzieję, że nie to chciałeś przekazać.
Dla pewności uruchomiłem PT, gdy stoi się przed wejściem do Gospody słychać w tle naganiacza krzyczącego "wejdźcie obejrzeć płonącego człowieka!".
Słabo się czepiasz, przyjacielu.
A ponieważ w następnym krótki opowiadaniu, jakie chciałbym tu umieścić, odchodzę od utartego kanonu zdarzeń i relacji świata jeszcze bardziej, zakładam, że spodoba Ci się to jeszcze mniej. Co, nie ukrywam, niezmiernie mnie cieszy.
Spróbujesz może nie czepiać się tego, czy zgadza się kolor szat opisywanych postawi i liczba kufli na stole w gospodzie Proch do Prochu, a skupisz się na kunszcie pisania, hm?
Pozdrowionka.
Dla pewności uruchomiłem PT, gdy stoi się przed wejściem do Gospody słychać w tle naganiacza krzyczącego "wejdźcie obejrzeć płonącego człowieka!".
Słabo się czepiasz, przyjacielu.



Chyba oczywiste, że istotę można nazwać "człowiekiem", jeśli człowiekiem jest? Z kolei nazwa własna jest... *Nazwą Własną*. Nazw własnych nie zmienia się, można je w skrajnych przypadkach odziać w dodatkowe przymiotniki lub zdrobnić, kuźwa, zmienić w skrót, ale nie zmienić, bo wówczas nie byłaby to nazwa własna. Robisz to specjalnie, czy jesteś taki niedomyślny?
A ponieważ w następnym krótki opowiadaniu, jakie chciałbym tu umieścić, odchodzę od utartego kanonu zdarzeń i relacji świata jeszcze bardziej, zakładam, że spodoba Ci się to jeszcze mniej. Co, nie ukrywam, niezmiernie mnie cieszy.
Spróbujesz może nie czepiać się tego, czy zgadza się kolor szat opisywanych postawi i liczba kufli na stole w gospodzie Proch do Prochu, a skupisz się na kunszcie pisania, hm?


Błagam, czy na każdym forum muszę z tematów technicznych wchodzić na osobiste relacje? Co mnie to obchodzi co cię cieszy, wytykam ci błędy, a w naturze każdego normalnego człowieka jest przyznać się do błędu i go poprawić, a nie atakować tego, który wytyka błędy. Zamiast szlifować coś, pucować, naprawiać (jak przyzwoity twórca), to na siłę starasz się czytacza przekonać, że to co jest czarne jest białe. A o kunszcie już pisałem, chyba że tego nie widzisz. W takim razie polecam wizytę u okulisty, a następnie liczyć na zniżkę w pewnym sklepie (tak, to był sarkazm i nie musisz tego komentować).
Bawisz mnie, przyjacielu. Proszę Cię, nie przestawaj.
By the way - wkleiłem kolejny tekst. Gotowy? Atakuj! :]
Naganiacz po prostu nawołuje, żeby ludzie sobie popatrzyli na Ignusa, co nie zmienia faktu, że karczma nosi nazwę 'Pod Gorejącym Człekiem'. Takie jest oficjalne polskie tłumaczenie.

Opowiadanie niezłe, oczywiście znajdzie się jakiś błąd tudzież niepotrzebne powtórzenie, ale to mało istotne.
Jeśli jednak chodzi o trzymanie się zasad uniwersum to nie przeszkadza mi to, ale i tak wolałbym trzymanie się zasad Wieloświata.

I wyluzujcie trochę
Wiem, jaka jest nazwa.
A Ty, chodzisz do knajp i klubów?
A jak spotykasz się ze znajomymi, to nie zmieniacie nazw mimowolnie?
Nie wiem, ja tam gadam różnie, i jakoś nikogo to nie boli, więc i tu napisałem tak, a nie inaczej i był to efekt zamierzony. Gdyby niechcący mi się coś takiego palnęło, to bym zmienił, ale kiedy jest to świadomy zabieg, to nie mam zamiaru tego zmieniać.
Dajcie spokój z tym Płonącym Człekiem, KayneLynch tu akurat ma rację- jego bohater w myślach może sobie nazywać lokal Barkisa nawet Pod Płonącym Człeczyną. Jeżeli jednak nazwy własne używane w opisach 'z zewnątrz' będą pozmieniane, sam będę korygował. Co do naginania zasad uniwersum, to tu poparcia nie znajdziesz. "W Twoim Sigil jest słońce", hmm, nawet na logikę rzecz biorąc, wyjaśnij mi proszę, gdzie jest to słońce? Gdzie w Sigil, które jest pierścieniem, jest wschód a gdzie zachód? To samo deszcz- w Klatce nie pada, w Klatce czysta woda kosztuje. Chcąc osadzać opowiadanie w jakiś realiach, trzeba je poznać. Tak dla jakości własnego dzieła, jak przez szacunek do twórców owych realiów i ich fanów. Jeszcze jedno co mnie trafiło, to wzrok głównego bohatera- nocą nie dostrzegł zakapturzonej twarzy nadbiegającego, ok- ale przyuważył zaschniętą krew pokrywająca maczugę jednego ze ścigających? Hmm... Aha, i w Proch Do Prochu nie piją bandyci z Ula. To knajpa Dustmenów. Oczywiście, generalnie, to są szczegóły, które można poprawić w jednym edicie, nic wielkiego.
Opowiadanie podoba mi się, ma Klatkowy klimat. Jestem szczerze ciekaw, jak Ci to wszystko wyjdzie całościowo, wg. tego jak opisujesz zamiar (to tak Tarantinowsko, rozumiem, ma być, tu środek, tam początek, gdzieś tam koniec, a wszystko kupy się trzyma- ciężka sprawa, ale tym większy triumf, jeśli zakończona sukcesem- trzymam kciuki) i zaraz biorę się za następny odcinek.
Trochę konstruktywnej krytyki- nic nie mam do właściwie używanych wulgaryzmów, ale podkręcisz klimat dużo bardziej stosując Sigilijski slang; dziwki- ladacznice, jebany- skurlony, frajer- trep, i tak dalej. Zresztą, wymyślaj własne słowa, czemu nie? Będzie jeszcze bardziej sferowo. Aha, i jak kopiujesz z notatnika w tekst posta, to znaki " zamieniają się w ?- brzydko to wygląda 'w druku'. Joł!
Hm...
Po namyśle stwierdzam, że te słońce faktycznie może pasować jak pięść do oka. I to samo może tyczyć się deszczu. Hm. Co zaś tyczy się wzroku, to akurat jest to kwestia losowa - raz coś przykuwa Twój wzrok, raz nie, kaptur mógł przysłaniać twarz biegnącego człowieka tak bardzo, że całkowicie uniemożliwiał identyfikację tej osoby, zaś krew mogła być widoczna i łatwa do wyczucia węchem. Tak ja to widzę.
Gwoli ścisłości, w pewnej kwestii muszę zwrócić honor- w Klatce jednak pada^^ Co prawda jak już siąpi, to rdzawą breją, którą tylko z dużą dozą optymizmu można by porównać do wody- ale jednak.