Najnowsza wersja dostępna będzie zawsze pod tym linkiem: http://planescape.phx.pl/?q=ksiega-udreki

Przebudzony

Twoja niekończąca się misja w poszukiwaniu samego siebie zawsze kończy się utratą pamięci. Zbliżasz się do prawdy, a potem oddalasz. Miejmy nadzieję, że wystarczy ci sił, aby wytrzymać taki żywot.

— Litera w boskim alfabecie

Sen. Koszmar. Monument pokryty imionami. Śmierć. Symbol. Zjawa.

Obudziłem się na blacie, w czymś co przypominało Kostnicę. Całe moje ciało cuchnęło płynem balsamującym, ale nawet ten smród nie dorównywał odorowi krwi. Czułem się zagubiony, utracony, odarty z życia.
Dziesiątki trupów leżało na niezliczonych splamionych krwią płytach, identycznych do tej, z której i ja powstałem. Szczątki te, z niewiadomych dla mnie przyczyn, padały łupem koszmarnych mechanizmów, które zawzięcie się nad nimi pastwiły, kawałkując i szatkując je na miazgę. Jedynym dźwiękiem jaki dochodził do moich uszu był zgrzyt metalu i odległe odgłosy krzątaniny potwornych robotników, gdy przewozili kamienne płyty po zardzewiałych żelaznych torach.
Było tego jednak mało. Latająca, gadająca czaszka ruszyła w moją stronę.
— Hej, szefie. Dobrze się czujesz? Udajesz martwego, czy chcesz wpędzić Grabarzy w ślepaki? Myślałem, że jesteś stuprocentowym truposzem.
Czułem się zakłopotany. — Kim…? Kim jesteś?
— Co... kim ja jestem? A może byś ty zaczął. Ktoś ty?
— N... nie wiem. Nie pamiętam. — Rzeczywiście tak było. Niczego nie mogłem sobie przypomnieć. Mój umysł był bezbronny.
— Nie pamiętasz swojego imienia, co? NASTĘPNYM razem, jak będziesz chciał spędzić noc w tej dziurze, to nie przeginaj z bełtem. Nazywam się Morte. Ja też tu jestem uwięziony
— Uwięziony?
— No dobra, widzę, że jeszcze się nie pozbierałeś, więc śpiewka jest taka: Spróbowałem wszystkich drzwi i wygląda na to, że ten pokój jest zamknięty lepiej niż pas cnoty.
— Gdzie jesteśmy zamknięci? Co to za miejsce?
— Nazywają to 'Kostnicą'... To wielka, czarna budowla o uroku ciężarnej pajęczycy.
Czyżbym umarł? Czy to wyjaśnienie utraty wszystkich wspomnień, całkowitej amnezji, która spowija mój umysł?
— Kostnica? Czy to oznacza, że jestem... martwy?
— Z tego co widzę, to nie. Masz blizn od groma... wygląda na to, że jakiś trep podmalował cię kosą. To jeszcze jeden powód, żebyśmy się stąd odśmiali zanim ten ktoś wróci, żeby dokończyć roboty.
— Blizny? Jak źle to wygląda?
— No tak... rany na klatce nie są AŻ TAK tragiczne... ale te na plecach... —Morte się zawahał. — Powiedzmy, że wygląda to tak, jakby ktoś zamienił cię w galerię tatuażu, szefie. Coś mi to przypomina...
Spojrzałem na siebie.. Blizny pokrywały każdy kawałek mojej skóry. Na moim ramieniu był tatuaż, który widziałem w swoim śnie. A może raczej, koszmarze?
— Tatuaże na plecach? Co na nich jest?
— Ha! Wygląda na to, że to jakiej rady... — Morte chrząknął zaciekawiony — Zobaczymy co to jest… zaczyna się od…

Wiem że czujesz się, jakbyś władował w siebie kilka baryłek wody ze Styksu, ale musisz się wziąć w GARŚĆ. Masz przy sobie DZIENNIK, który powinien trochę rozjaśnić sprawę. Resztę śpiewki usłyszysz od FARODA, chyba że już go wpisali do księgi umarłych.

— Faroda...? Jest tam coś jeszcze?
— Jeszcze coś tu jest... Zobaczmy... to chyba ciąg dalszy...

Nie zgub dziennika, bo znowu popłyniemy w górę Styksu. I cokolwiek robisz, NIE MÓW nikomu KIM jesteś, ani CO się z tobą dzieje, bo inaczej wylądujesz w krematorium. Rób co ci każę: PRZECZYTAJ dziennik, a potem ODSZUKAJ Faroda.

— Nic dziwnego, że strasznie mnie bolą plecy; jakiś kretyn wypisał na nich całą książkę. A co do tego dziennika, który to niby mam mieć przy sobie... widziałeś gdzieś coś takiego, jak tu leżałem?
— Nie... jak tu przybyłeś, nie miałeś na sobie żadnego ubrania. A poza tym, wygląda na to, że ktoś wypisał ci ten dziennik na skórze.
— A co to za Farod? Znasz go?
— Nikogo takiego nie znam... Choć, prawdę mówiąc, nie mam zbyt wielu znajomych. Może jakiś trep będzie wiedział, gdzie szukać tego Faroda... oczywiście, jeśli uda się nam stąd wydostać.
— Niby JAK mamy się stąd wydostać?
— Wszystkie drzwi są pozamykane, więc będziemy potrzebowali klucza. Może jakiś chodzący truposz ma go przy sobie.
— Chodzący truposz?
— Właściciele Kostnicy używają ich jako taniej siły roboczej. To kompletni kretyni, ale nie są groźni. Nic ci nie zrobią, jeśli ty ich pierwszy nie zaatakujesz.
— Może jest jakiś inny sposób? Nie chcę zabijać ich tylko dlatego, żeby dostać klucz.
— A co, uważasz, że to urazi ich uczucia? Przecież są MARTWI. Ale ma to też swoje plusy - jak ich zabijesz, to przynajmniej odpoczną sobie przez chwilę zanim ich pracodawcy znowu ich nie zapędzą do pracy.
— No dobra... Zabiję jednego i zabiorę mu klucz.
Ruszyłem przed siebie, prosto do jednego z zombie bezmyślnie poruszającego się po pomieszczeniu. Na jego czole zauważyłem wycięty w czole numer #782. Potworny odór formaliny wprost emanował z tego dawno straconego ciała.
— Spójrz szefie. Ten truposz trzyma w dłoni klucz.
Nie potrzebowałem pomocy Morte, by to zauważyć. Wyglądało na to, że klucz był wrośnięty w skórę truposza. Prawdopodobnie będę musiał odciąć całą dłoń by go uwolnić.
Przede wszystkim potrzebowałem broni. Przeszukałem półki w pomieszczeniu. W końcu, w jednej z nich, znalazłem skalpel. Morte, który uważnie śledził każdy mój krok nagle się wtrącił.
— Świetnie, masz już skalpel! Teraz zabierz się za zombie... nie martw się, w razie czego udzielę ci potrzebnych wskazówek taktycznych.
— Może jednak mógłbyś mi pomóc?
— Przecież BĘDĘ ci pomagał. Ciężko teraz o dobre rady. — Powoli narastało moje zirytowanie.
— Chodziło mi o pomoc w walce z zombie.
— Ja? Jestem romantykiem, a nie żołnierzem. Ruszaj już lepiej.
— Jak będę walczył z tym truposzem, lepiej mnie nie zostawiaj, bo będziesz następnym delikwentem, którego poszlachtuję.
— No dobra... Pomogę ci.
Ponownie podszedłem do zombie #782. Kilka pchnięć skalpelem zmieniło bezmyślnie krzątającego się truposza w leżące zwłoki. Następnie użyłem klucza, by otworzyć drzwi.
— Pssst... Mała rada, szefie: od tego miejsca lepiej być cicho - nie trzeba wpisywać do księgi umarłych zbyt wiele zombie... zwłaszcza zombic. A poza tym, jak ich pozabijamy, to ściągniemy sobie na głowy ich opiekunów.
— Chyba jeszcze o tym nie wspominałeś... Kim są ci opiekunowie?
— Nazywają siebie 'Grabarzami'. Trudno ich nie rozpoznać: mają obsesję na punkcie czarnego koloru, a w dodatku ciągle mają śmiertelnie poważny wyraz twarzy. To zbzikowana banda wyznawców śmierci. Wierzą, że każdy powinien umrzeć... i to im szybciej, tym lepiej.
— Czegoś tu nie rozumiem... niby dlaczego ci Grabarze mieliby się przejmować moją ucieczką?
— Czyżbyś mnie nie słuchał?! Powiedziałem, że Grabarze wyznają pogląd, iż KAŻDY powinien umrzeć, i to im szybciej, tym lepiej. Wydaje ci się, że wszystkie trupy, jakie widziałeś, są bardziej szczęśliwe w księdze umarłych niż poza nią?
— Skąd się tu wzięły te wszystkie trupy?
— Śmierć nawiedza Sfery każdego dnia. Te zombie to wszystko, co zostało z biednych skurli, którzy po śmierci sprzedali swoje ciała opiekunom.
— Wspomniałeś coś o tym, żeby nie zabijać żadnych zombic. Dlaczego?
— Co - mówisz serio? Te umarłe dzierlatki to ostatnia szansa dla takich śmiałków jak my. Musimy być szlachetni... a nie zarzynać je, żeby dostać jakieś klucze. Zapomnij o odcinaniu im nóg i tym podobnych sprawach.
— Ostatnia szansa? O czym ty bredzisz?
— Szefie, ONE nie żyją, MY nie żyjemy... łapiesz, o co mi chodzi? Co?
— Chyba żartujesz.
— Szefie, mamy z tymi kuśtykającymi paniami coś wspólnego, więc może uda się nam z nimi coś wskórać. Przecież każdy z nas umarł przynajmniej raz, więc jest od czego zacząć. Docenią ludzi z takim doświadczeniem w sprawach śmierci jak my.
— Czekaj... czy nie mówiłeś, że ja nie jestem nieboszczykiem?
— No dobra... może ty nie umarłeś, ale ja tak. A ja nie mam nic przeciwko dzieleniu trumny z jedną z tych niezłych, muskularnych nieboszczyc, które tu widzę. — Morte zaczął dzwonić zębami, jakby nie mógł się już doczekać.
— Oczywiście najpierw trzeba byłoby takiego truposza wyrwać z rąk opiekunów, a szanse na to są znikome... Widzę, szefie, że jeszcze nie doszedłeś do siebie po tym, jak śmierć złożyła na twoich ustach swój pocałunek. Jeśli masz jakieś pytania, wal z tym do mnie, zrozumiano?
— Jasne... jak będę miał jakieś pytania, to pójdę z tym do ciebie.
— Po drugie, jeśli jesteś nawet w połowie tak roztargniony, na jakiego wyglądasz, to zacznij robić zapiski - jak tylko natkniesz się na coś, co może być ważne, zapisz to sobie, żebyś nie zapomniał.
— Gdybym miał ten dziennik, o którym napisano mi na plecach, to bym tak robił.
— W takim razie załóż sobie nowy. Żadna strata. Pergaminu i atramentu ci nie zabraknie.
— Hmmmm. Dobra. Przecież to nie będzie bolało... Zrobię sobie nowy.
— Użyj go do zapisywania swoich poczynań. Jeśli kiedyś zacznie ci się to wszystko mieszać, na przykład, gdy nie będziesz wiedział kim jesteś... a co ważniejsze, kim ja jestem... skorzystaj z niego, aby odświeżyć sobie pamięć.

Następne pomieszczenie było wypełnione truposzami. Przemieszczały się po ogromnej sali. Jeden z nich szczególnie przykuł moją uwagę. Męskie zwłoki ociężale łaziły po drodze w kształcie trójkąta. Kiedy już dotarły do jednego z kątów, zatrzymały się, odwracały i ruszały w stronę następnego rogu. Truposz miał wytatuowany numer #965 z boku czaszki. Kiedy się zbliżyłem, zaczął na mnie spoglądać.
— Hehe. Wygląda na to, że ktoś zapomniał powiedzieć temu biedakowi, by przestał poruszać się Regułą Trójek. — skomentował Morte.
— Reguła Trójek?
— Eh? Reguła Trójek to jedno z tych „praw” w Sferach, o rzeczach, które zdarzają się potrójnie… czy o wszystkim złożonym w trzy części, bądź że zawsze mamy trzy wybory i tak dalej…
— Nie wygląda na to, byś w to wierzył.
— To sterta bzdur, jeżeli mnie pytasz. Jeżeli popatrzy na numer, jakikolwiek numer i spróbujesz przypisać mu znaczenie, zawsze znajdziesz jakieś zbiegi okoliczności, dodatkowe znaczenie, symbolikę.

Zostawiłem zwłoki #965 i ruszyłem do następnego pomieszczenia. W centrum zauważyłem pierwszą żywą osobę. Najprawdopodobniej jednego z Grabarzy piszącego coś na olbrzymiej księdze.
Skryba wyglądał bardzo staro… jego skóra była pomarszczona i miała lekki żółtawy odcień, niczym stary pergamin. Z jego kanciastej twarzy patrzyły szare niczym węgiel oczy, zaś z przodu szaty spływała, na podobieństwo wodospadu, jego biała broda. Oddychał chrapliwie i nieregularnie, ale nawet pojawiający się sporadycznie kaszel nie spowalniał ruchów jego gęsiego pióra.
Nagle Morte się wtrącił — Hej, szefie! Co robisz?
— Zamierzam porozmawiać z tym skrybą. Może on wie coś o tym, dlaczego tu jestem.
— Szczękanie jadaczką z Grabarzami powinno być OSTATNIĄ rzeczą...
Nim Morte miał szansę skończyć swoją tyradę, skryba zaczął gwałtowniej kaszleć. Po paru chwilach napad kaszlu minął i oddech skryby na powrót przybrał postać nieregularnego charczenia.
— A już szczególnie nie powinniśmy wymieniać śpiewki z chorymi Grabarzami. Dalej, spadajmy stąd. Im szybciej się stąd zwiniemy, tym lep... — Zanim udało mu się skończyć, szare oczy skryby skierowały się ku mnie.
— Balast czasu wywarł na mnie swe piętno, Duchu Niespokojny. — Odłożył na bok gęsie pióro. — ...jednakże głuchota nie wlicza się jeszcze w poczet mych dolegliwości.
— Duchu Niespokojny? Znasz mnie?
— Czy znam ciebie? Ja... — Gdy mówił, w jego głosie dało się wyczuć pewną gorycz. — Nigdy cię nie znałem, Duchu Niespokojny. Nie bardziej, niż ty znasz samego siebie. — Zamilkł na moment. — Ponieważ zapomniałeś, czyż nie?
— Kim ty jesteś?
— Jak zwykle - pytanie. I złe pytanie - jak zwykle. — Dhall skłonił się lekko, jednak poruszenie spowodowało u niego napad kaszlu. — Jestem… — Przerywa na moment by złapać oddech. — Jestem… Dhall.
— Być może odpowiesz mi na parę pytań, Dhall…
— Co to za miejsce?
— Jesteś w Kostnicy, Duchu Niespokojny. Ponownie... przybyłeś... — Kolejny napad kaszlu przeszył skrybę. — ...to poczekalnie dla tych, którzy mają porzucić cienie tego życia.
— To miejsce, do którego dostarcza się zmarłych, by mogli zostać pochowani lub poddani kremacji. Jesteśmy Grabarzami i naszą powinnością jest zaopiekowanie się tymi, którzy opuścili cień tego życia i kroczą ścieżką Prawdziwej Śmierci. — Dhall zniżył głos. — Twe rany musiały dać ci się bardzo we znaki, skoro nie poznajesz tego miejsca. To prawie twój dom w Sigil.
— Cienie tego życia?
— Tak, cień. Widzisz, Duchu Niespokojny - to życie... nie jest prawdziwe. Twoje życie, moje życie - to cienie, przebłyski tego, czym kiedyś było życie. Obecne 'życie' jest tym, które przypada nam po naszej śmierci. Jesteśmy tu... uwięzieni. Zamknięci w klatce. Dopóki nie osiągniemy Prawdziwej Śmierci.
— Prawdziwej Śmierci?
— Prawdziwa Śmierć to niebyt. Stan pozbawienia myśli, zmysłów, uczuć. —Złapał chrapliwy oddech. — Stan czystości.
— Może mi wyjaśnisz, dlaczego Grabarze chcą, bym był martwy?
— Powiadają, że istnieją dusze, które nigdy nie osiągną Prawdziwej Śmierci. Śmierć się ich wyrzekła, ich imiona nigdy nie zostaną wpisane do Księgi Umarłych. Twe budzenie się ze śmierci... wskazuje, że jesteś jedną z takich dusz. Nasza frakcja nie może się pogodzić z twoim istnieniem.
— Nie może się pogodzić? Nie stawia to mnie w zbyt dobrej sytuacji.
— Zrozum... Twe istnienie to dla nich bluźnierstwo. Wielu spośród mojej frakcji poddałoby cię kremacji... Gdyby tylko świadomi byli twojej przypadłości.
— Jesteś grabarzem, a mimo to wydaje się, iż nie pragniesz mojej śmierci. Dlaczego?
— Ponieważ narzucenie ci naszych przekonań nie byłoby właściwe. Musisz porzucić cień twego życia sam z siebie, a nie dlatego, że cię do tego zmuszamy.
Dhall powstrzymał kolejny atak kaszlu. — Dopóki zajmować będę moje stanowisko, będę chronił twe prawo do poszukiwania przynależnej ci prawdy.
— Powiedziałeś, że byłem tu już więcej niż raz. Czemuż więc Grabarze mnie nie rozpoznają?
— Jestem tym, który kataloguje dostarczane nam zwłoki, Duchu Niespokojny. Przerwał mu nagły atak kaszlu. — Widzę jedynie twarze tych, którzy leżą na naszych stołach. Sprawy związane z twą egzystencją pozostają mi odległe.
— Czy wiesz, kim jestem?
— Wiem o tobie wyjątkowo niewiele, Duchu Niespokojny. Wiem znacznie więcej o tych, którzy z tobą podróżowali, i którzy znajdują się obecnie pod naszą opieką. — Wzdycha. — Proszę, byś więcej nie nakłaniał innych do przyłączenia się do ciebie, Duchu Niespokojny... Gdzie ty kroczysz, kroczy nieszczęście. Pozwól, by twe brzemię ciążyło jedynie na tobie.
— Istnieją inni, którzy ze mną podróżowali? Gdzież oni są?
— Nie znasz kobiety, której ciało pochowano w położonej poniżej sali pamięci? Sądziłem, że podróżowaliście kiedyś wspólnie... — Zdawało się, że Dhall zacznie ponownie kaszleć. Złapał jednak oddech. — Czyżbym się mylił?
— Gdzie spoczywa jej ciało?
— Północno-zachodnia sala pamięci na piętrze poniżej. Przyjrzyj się tamtejszym katafalkom... Jej imię powinno widnieć na jednej z pamiątkowych tabliczek. Być może odświeży to twoją pamięć.
— Powiedziałeś, że byli też inni. Ktoś jeszcze tu jest?
— Są niewątpliwie, jednakże nie znam ich imion, nie wiem też, gdzie leżą. Tacy jak ty zostawiają za sobą ścieżkę, którą kroczyło wielu, przetrwali nieliczni. Przybywają tu wszyscy umarli. Niektórzy z nich bez wątpienia kiedyś z tobą podróżowali.
— Jak się tu znalazłem?
Dhall prychnął pogardliwie, jakby wspomnienie budziło w nim odrazę.
— Twój zatęchły rydwan przywiózł cię do Kostnicy, Duchu Niespokojny. Pomyśl sobie, że przyjechałeś tu na wozie, ułożony po królewsku, na śmierdzącej i ropiejącej kupie równych tobie obywateli.
— Przybyłem tu na wozie?
— Tak... Twoje ciało znajdowało się gdzieś pośrodku sterty, wymieniając płyny z resztą osobników tworzących górę ciał. — Przerywał mu kolejny nagły atak kaszlu. —Twój 'włodarz' Farod był jak zawsze bardzo zadowolony mogąc przyjąć kilka zaśniedziałych miedziaków w zamian za dostarczenie cię pod bramę Kostnicy.
— Kim jest ten Farod?
— Jest... zbieraczem trupów. — Dhall wciągnął chrapliwie powietrze, po czym kontynuował. — Istnieją w naszym mieście ludzie zbierający z ulic trupy tych, którzy wkroczyli na drogę Prawdziwej Śmierci. Przynoszą je do nas, by można je było stosownie pochować.
— Zdaje się, że nie darzysz Faroda zbytnią sympatią.
— Są tacy, których darzę respektem, Duchu Niespokojny. Farod się do nich jednak nie zalicza. Obnosi się ze swą spaczoną reputacją niczym z jakąś odznaką honoru i pozwala sobie zabierać zmarłym ich dobytek. Jest macherem, obrzydliwym kanciarzem najgorszego rodzaju. Wszyscy, których tu Farod dostarcza, przybywają pozbawieni części godności, jaką mieli za życia. Farod zagarnia wszystko, co tylko może im wyszarpnąć z ich zesztywniałych palców.
— Czy ten Farod zabrał mi coś?
Przerwawszy, zaczął się zastanawiać. — Najprawdopodobniej. Czy straciłeś coś... szczególnie cennego? — Zmarszczył brwi i zniżył głos. — Farod nie przepuści niczemu, co nie jest częścią twego ciała, a czasami nawet i to nie jest wystarczające, by zaspokoić jego chciwy umysł.
— Brakuje mi dziennika.
— Dziennik? Jeśli miał jakąś wartość, to najprawdopodobniej znajduje się w rękach Faroda.
— Gdzie mogę znaleźć tego Faroda?
— Jeśli wypadki potoczą się tak jak do tej pory, Duchu Niespokojny, istnieje znacznie większa szansa, że to Farod ciebie odnajdzie i ponownie do nas przywiezie, zanim ty odkryjesz, w czym tym razem macza on palce.
— Mimo to muszę go znaleźć.
W ton jego głosu wkradło się ostrzeżenie. — Nie szukaj Faroda, Duchu Niespokojny. Jestem przekonany, że doprowadzi to jedynie do końca kolejne koło. Tobie to mądrości nie przysporzy, a Farod stanie się bogatszy o kilka miedziaków. Przyjmij śmierć, Duchu Niespokojny. Nie tocz już swego koła nieszczęść.
— Muszę go znaleźć. Wiesz, gdzie jest?
Dhall milczał przez chwilę. — Nie wiem, w którym rynsztoku zaszył się on obecnie, sądzę jednak, że można znaleźć go gdzieś poza bramą Kostnicy, w Ulu. Być może tam znajdziesz kogoś, kto ci powie, gdzie możesz go szukać.
— Wcześniej wspominałeś o ranach na moim ciele. Co miałeś na myśli?
— Tak. Rany, które zdobią twe ciało... Wyglądają na takie, które słabszego mężczyznę wysłałyby na ścieżkę Prawdziwej Śmierci... Mimo to zdaje się, iż większość z nich się już zagoiła. — Zaczął gwałtowniej kaszleć. — Ale to tylko powierzchowne rany.
— Tylko powierzchowne rany? Co przez to rozumiesz?
— Mówię o ranach umysłu. Sporo zapomniałeś, czyż nie? Być może rany twe znajdują się znacznie głębiej niż blizny, które zdobią twą cielesną powłokę... — Ponownie przeszył go gwałtowny kaszel. — ...Jest to jednakże coś, co tylko ty możesz wiedzieć...
Po raz pierwszy spojrzałem na Dhalla jako na indywidualną istotę ludzką, a nie tylko źródło informacji.
— Wydajesz się być chorym. Nie czujesz się dobrze?
— Blisko mi już do Prawdziwej Śmierci, Duchu Niespokojny. Niedługo przekroczę Ostateczną Granicę, by odnaleźć spokój, którego poszukiwałem. Zmęczony jestem tą śmiertelną sferą... — Wzdycha chrapliwie. —Kogoś takiego jak ja Sfery nie są w stanie już niczym zadziwić. — Dhall przerwał na chwilę i skupił swój wzrok na moich bliznach. — Nie chcę żyć wiecznie, bądź żyć ponownie, Duchu Niespokojny. Nie zniósłbym tego.
Miałem wrażenie, że dobrze go rozumiałem. Musiałem jednak znaleźć wyjście z Kostnicy. — Niech tak będzie. Żegnaj, Dhallu. — Obróciłem się gotowy do dalszej drogi. Zanim ruszyłem jeszcze raz przemówił do mnie skryba.
— Wiedz jedno: Nie zazdroszczę ci, Duchu Niespokojny. Ponowne odradzanie się jest klątwą, której ja nie zdołałbym udźwignąć. Musisz stawić jej czoło. W końcu twa droga cię tu zawiedzie... — Skryba zaczął pokasływać. — To czeka wszystkich, którzy z prochu powstali.

Ruszyłem dalej. W następnym pomieszczeniu trup kobiety przemieszczał się między blatami ze świeżo zszytymi zwłokami. Włosy miała zaplecione w długi warkocz zaciśnięty w pętle wokół szyi. Ktoś wymalował jej na czole przez szablon numer #1096 i zaszył mocno wargi.
— Ładny warkocz… — Trup nie odpowiedział. Prawdopodobnie nawet mnie nie zauważył.
Niespodziewanie wtrącił się Morte. — Psst. Widziałeś, jak ona na mnie patrzyła? Co? Widziałeś jak wodziła wzrokiem po zagięciu mojej kości potylicznej?
— Masz na myśli to puste spojrzenie, jakby zza grobu?
— Co - ogarnęła cię ŚLEPOTA?! Widziałeś jak na mnie patrzyła! Ta bezwstydnica mnie CHCIAŁA!
— Chyba coś ci się przywidziało. To zombica. Nieżywe ciało. Umarła. Pewnie nawet cię nie widzi ani nie słyszy.
— Tak, tak. Jak się jest umarłym tak długo jak ja, to od razu zna się sygnały. Ale może dla ciebie były one zbyt SUBTELNE. Kiedy ja będę spędzał lubieżne noce z tą niedawno zmarłą dzierlatką, ty będziesz biegał wkoło gadając 'Co? Co się dzieje? Gdzie się podziała moja pamięć?’
— Nieważne, Morte. Ruszajmy.

W kolejnym pokoju zauważyłem Grabarza przy katafalku. Była młodą, drobną kobietą o bladej cerze i zapadniętych policzkach. Wydawała się być skupiona na rozczłonkowaniu leżącego przed nią ciała. Dźgała palcami jego pierś. Podszedłem się z nią przywitać, ale kobieta nie reagowała. Wyglądała na zbyt pochłoniętą leżącymi przed nią zwłokami. Gdy przyglądałem się jej pracy zauważyłem, że zamiast palców kobieta ta ma szpony. Nagłymi ruchami rozcina klatkę piersiową swojej ofiary i wyciąga nimi organy.
— Co się stało z twoimi rękami? — zapytałem.
Kobieta dalej nie reagowała. — Ech, to diabelstwo, szefie. — Wtrącił się Morte. — Takie jak ona mają w sobie trochę biesiej krwi, bo zazwyczaj biorą się z tego, że jakiś bies wpadł w majtki matce czy babce. Przez to niektóre z nich są lekko pomylone... i w dodatku strasznie brzydkie.
Klepnąłem ją w ramie by ściągnąć na siebie uwagę. Nagle kobieta podskoczyła i odwróciła się w naszą stronę. Jej oczy były koloru zgniłej żółci, z małymi pomarańczowymi plamkami źrenic. Gdy na mnie spojrzała, wyraz jej twarzy zmienił się z zaskoczonego na rozdrażniony.
— Uch… witaj.
Wygląda na to, że w dalszym ciągu mnie nie słyszała. Pochyliła się do przodu, patrząc przez zmrużone oczy, jakby nie mogła mnie dostrzec. Cokolwiek stało się z jej oczami, musiało sprawić, że jest niemal ślepa. — Ty… — klasnęła, łącząc zakończone pazurami palce i wykonała dziwny ruch rękami. — Znajdź NIĆ i płyn do balsamowania, przynieś TUTAJ, do Ei-Vene. Idź-idź.
Odsunąłem się, rozbawiony reakcją. Postanowiłem wykonać jej polecenie. Szybko przeszukałem pobliskie półki i szczęśliwie odnalazłem potrzebne przedmioty. Ei-Vene wciąż rozczłonkowywała klatkę piersiową jakiegoś biedaka. Ponownie klepnąłem ją w ramie by ściągnąć uwagę. Następnie oddałem jej nić i płyn do balsamowania.
Zafascynowany zacząłem przyglądać się bliżej jej pracy. Ei-Vene szybko zabrała nić i nabiła ją na jeden ze szponów. Zaczęła zszywać klatkę piersiową leżących przed nią zwłok. W ciągu kilku minut skończyła. W końcu zaklaskała szponami i obróciła się w moją stronę. Dla mojego zaskoczenia wyciągnęła szpony w kierunku mojego ciała. Udawałem zombie.
Wiedziałem, że nadciąga kolejna inteligentna uwaga Mortego. — Wygląda na to, że masz nową przyjaciółkę, szefie. Potrzebujecie trochę czasu dla siebie, czy...?
Gdy badała moje ramiona i klatkę piersiową, zauważyłem, że ogląda moje blizny. Cofnęła szpony i pochyliła się do przodu studiując niektóre z tatuaży.
— Hmmf. Kto pisać na Ty? Mieszkańcy Ula to zrobić? Nie mieć szacunek dla zombie. Zombie nie trzeba obrazy. — Pociągnęła nosem i dotknęła jednej z moich blizn. — Ten być w kiepski stan, wiele bolizn, bez konserwantów.
Nagle nabiła na szpon przyniesioną przeze mnie nić i z szybkością błyskawicy wbiła inny w skórę obok jednej z blizn. Nie czułem nic więcej niż przy ukłuciu szpilką, ale wyglądało na to, że zaraz zacznie mnie zszywać.
Pozwoliłem sobie na drobny żart. — Chyba drugi raz w życiu zdarza mi się dziękować, że nie mam nosa.
Chwilę później Ei-Vene dotknęła mnie po raz ostatni. Kiwnęła głową i wymamrotała. — Zrobione. Idź-idź.

Szwendałem się jeszcze chwile, aż w końcu znalazłem schody prowadzące na pierwsze piętro Kostnicy. Zobaczyłem kolejnego Grabarza, który ruszył w moją stronę. Gdy był już wystarczająco blisko, spojrzał na mnie swoim kamiennym wzrokiem. — Zgubiłeś się?
— Nie. — Błyskawicznie odpowiedziałem.
— Skoro się nie zgubiłeś, to co tutaj robisz?
— Znalazłem się tu w związku z pogrzebem, ale zaszła najwyraźniej jakaś pomyłka. — Przez moment chciałem kontynuować, powiedzieć mu prosto w twarz, że to mój pogrzeb, że nie jestem do końca żywy, a tym bardziej martwy. Na szczęście się powstrzymałem.
— Kto miał zostać pochowany? Być może posługi te odbywają się w innym miejscu Kostnicy.
— Możliwe. W którym miejscu odbywają się te posługi?
— W obwodzie Kostnicy znajduje się kilka komnat pogrzebowych, które ciągną się wzdłuż krzywizny ścian na parterze i pierwszym piętrze. Znasz imię zmarłego? — Zgubiony własnym kłamstwem mogłem odpowiedzieć tylko w jeden możliwy sposób.
— Tak. — Grabarz milczał. Najwidoczniej czekał na więcej informacji. Musiałem coś wymyśleć.
— Imię… uhm, Adahn.
— To imię jest mi obce. Skonsultuj się w tej sprawie z jednym z przewodników przy frontowej bramie... Oni będą w stanie pokierować cię lepiej niż ja.
— Dobrze. Zrobię tak. Żegnaj. — Odszedłem, zadowolony, że kłamstwa nie wzbudziły żadnych podejrzeń.
Widzę że Bezimienny jest kreowany na dobrego bohatera.

Rzucił mi się w oczy błąd pod koniec dialogu z Dhallem. 'Wzdycha chrapliwie' -czas teraźniejszy, podczas gdy cała reszta jest w czasie przeszłym.

Więcej napiszę jutro- teraz mi się nie chce.