A więc tak!!!
SŁUCHAJCIE LUDZIE jeśli tego nie wiecie.

Na początku XX wieku, niejaki Herbert George Wells skrobnął książke pod wielce wymownym tytułem "Wojna światów". Ów pan Wells w swej książce nie zachłysnął sie możliwościami techniki (jak jego kolega Jules Verne), która wtedy przeżywała swój ogromny rozwój. I w tej o to książce, która dziś już lekko trąci myszką, pokazał jakby wyglądała inwazja obcych z Marsa na Ziemię?
Dzień Niepodległości?

Raczej pot, krew i łzy. I panika, bezmyślne tłumy, przerażone nową sytuacją.

Ten film to nie bajeczka w stylu Matrixa czy innych "kinowych wizualizacji"

to raczej dość luźno oparta, uwspółcześniona wersja książki pana Wellsa. Nie wiem ile kolega Zykfyr ma lat, i jakie filmy ostanio mu się podobały

Tak też nie będe z nim polemizował, na temat "jaką to głębokość" osiągnął ten film.
Dla mnie sam fakt, że reżyserem "Wojny światów" jest sam Steven Spielberg, za kamerą stał Janusz Kamiński, a głowną rolę męską gra Tom Cruise było wystarczającym powodem by obejrzeć ten film. Zwłaszcza duże brawa dla Toma Cruise, który bardzo dobrze zagrał lekko egoistycznego ojca.

Podobno on naprawdę ma lekko narcystyczny charakter...
Czyli reasumując - najpierw w łapy książkę, a dopiero potem na film. Fani Matrixa i innych takich "bum - ciach - klap - fiu" raczej nie powinni iśc na niego. Bo się tylko rozczarują. Że za mało w tym filmie (pseudo)filozofii, że fajnie nie skakają i takie tam...

A te zdjęcia w filmie...

Kamińskiemu drugi Oscar należy się, jak psu pełna micha!!!