Tom II rozdziały 36 40



Krzyżacy Henryk Sienkiewicz




BODY {
MARGIN-LEFT: 80pt; MARGIN-RIGHT: 1cm
}
P {
FONT-WEIGHT: normal; FONT-SIZE: 10pt; FONT-FAMILY: 'Arial CE', Arial, Helvetica
}




Rozdział XXXVI


W Płocku Zbyszko i Maćko nie zastali nikogo z dworu, albowiem oboje
księstwo razem z ośmiorgiem dzieci pojechali w odwiedziny do Czerska, dokąd ich
zaprosiła księżna Anna Danuta. O Jagience dowiedzieli się od biskupa, że miała
zostać w Spychowie przy Jurandzie aż do jego śmierci. Wiadomości te były im na
rękę, bo i sami chcieli jechać do Spychowa. Maćko wysławiał przy tym bardzo
poczciwość Jagienki, że wolała udać się do umierającego człowieka, który nie był
nawet jej krewny, niż na zabawy czerskie, na których pląsów i wszelakiej ochoty
nie mogło zabraknąć.- Może też uczyniła to i dlatego, aby się z nami nie
zminąć - mówił stary rycerz. - Nie widziałem jej już dawno i rad ją oba-czę,
gdyż wiem, że i ona dla mnie życzliwa. Musiała mi dziewka wyrosnąć - i pewno
jeszcze gładsza, niż była.A Zbyszko rzekł:- Odmieniła się okrutnie.
Gładka była zawsze, ale pamiętałem ją prostą dziewką, a teraz to jej... choćby
na pokoje królewskie.- Tak że ci się odmieniła? Ba! ale to i stary ród tych
Jastrzębców ze Zgorzelic, którzy się "Na gody!" czasu wojen wołają.Nastała
chwila milczenia, po czym znów ozwał się stary rycerz:- Pewnie tak będzie,
jakom ci mówił, że jej się zechce do Zgorzelic.- Mnie i to dziwno było, że z
nich wyjeżdżała.- Bo chorego opata chciała doglądać, któren należytego
starunku nie miał. Bała się przy tym Cztana i Wilka, a ja sam jej rzekłem, że
przezpieczniej będzie braciom bez niej niżeli przy niej.- Wiera, że nijak im
było sieroty najeżdżać. A Maćko zamyślił się.- Ale czy się tam na mnie nie
pomścili za to, żem ją wywiózł, i czy z Bogdańca choć jedno drewno zostało, Bóg
raczy wiedzieć! Nie wiem też, czy wróciwszy, podołam im się obronić. Chłopy
młode i krzepkie, a ja stary.- Ej! to, to już chyba mówcie temu, kto was nie
zna -odpowiedział Zbyszko.Jakoż Maćko nie mówił tego zupełnie szczerze,
chodziło mu bowiem o co innego, ale na razie machnął tylko ręką:- Żebym był
nie chorzał w Malborgu, no, to jeszcze! - rzekł. - Ale o tym w Spychowie
pogadamy.I nazajutrz po noclegu w Płocku ruszyli do Spychowa. Dni były
jasne, droga sucha, łatwa, a przy tym bezpieczna, gdyż z powodu ostatnich
układów wstrzymali Krzyżacy rozboje na granicy. Zresztą dwaj rycerze należeli do
takich podróżnych, którym i dla zbója lepiej się z dala pokłonić niż z bliska
ich zaczepić, więc podróż szła wartko i piątego dnia po wyjeździe z Płocka
stanęli rankiem bez trudu w Spychowie. Jagienka, która była przywiązana do Maćka
jak do najlepszego w świecie przyjaciela, witała go niemal tak, jakby witała
ojca, a on, choć nie byle co mogło go poruszyć, rozrzewnił się jednak tą
życzliwością kochanej dziewczyny - i gdy w chwilę później Zbyszko, wypytawszy
się o Juranda, poszedł do niego i do swojej "truchełki" - odetchnął stary rycerz
głęboko i rzekł:- Ano, kogo Bóg chciał wziąć, to wziął, a kogo chciał
ostawić, to ostawił, ale tak myślę, że przecie skończone już te nasze mitręgi i
te nasze wędrowania po różnych mierzejach i wertepach.Po chwili zaś
dodał:- Hej! gdzie to nas Pan Jezus przez te ostatnie lata nie nosił!-
Ale was ręka boska piastowała - odrzekła Jagienka.- Prawda, że piastowała,
wszelako szczerze rzekłszy, czas już do dom.- Trzeba nam tu zostać, póki
Jurand żywie - rzekła dziewczyna.- Ajakoże z nim?- Patrzy do góry i
śmieje się; widać już raj ogląda, a w nim Danuśkę.- Pilnujesz go?-
Pilnuję, ale ksiądz Kaleb powiada, że i anieli go pilnują. Wczoraj gospodyni
tutejsza dwóch widziała.- Powiadają - rzekł na to Maćko - że szlachcicowi
najprzy-stojniej w polu umierać, ale tak jak Jurand kona, to i na łożu
dobrze.- Nie je nic, nie pije, jeno się cięgiem śmieje - rzekła
Jagienka.- Pójdźmy do niego. Zbyszko też tam musi być. Ale Zbyszko krótko
zabawił przy Jurandzie, który nikogo nie poznawał - i poszedł następnie do
Danusinej trumny, do podziemia. Tam zabawił dopóty, dopóki stary Tolima nie
przyszedł szukać go na posiłek. Wychodząc, zauważył przy blasku pochodni, że na
trumnie pełno było wianuszków z chabru i z nagietków, a naokół wymieciona czysto
polepa przytrząśnięta była tatarakiem, kaczeńcem i kwiatem lipowym, który
roznosił woń miodową. Więc wezbrało w młodzianku na ten widok serce i
zapytał:- Któż to tak zdobi tę truchełkę?- Panna ze Zgorzelic -
odpowiedział Tolima. Młody rycerz nie rzekł na to nic, ale w chwilę później,
ujrzawszy Jagienkę, pochylił się nagle do jej kolan i objąwszy je, zawołał:-
Bógże ci zapłać za twoją poczciwość i za one kwiecie dla Danuśki.I to
rzekłszy, rozpłakał się rzewnie, a ona objęła mu rękoma głowę jak siostra, która
pragnie kwilącego brata utulić, i rzekła:- Oj, mój Zbyszku, rada by ja cię
bardziej pocieszyć! Po czym łzy obfite puściły się i jej z oczu.


Rozdział
XXXVII

Jurand umarł w kilka dni później. Przez cały tydzień odprawiał ksiądz
Kaleb nabożeństwo nad jego ciałem, które nie psuło się wcale - w czym wszyscy
cud Boży widzieli - i przez cały tydzień roiło się od gości w Spychowie. Potem
przyszedł czas ciszy, jaki zwykle bywa po pogrzebach. Zbyszko chadzał do
podziemia, a czasem też z kuszą do boru, z której zresztą nie strzelał do
zwierza, jeno chodził w zapamiętaniu, aż wreszcie pewnego wieczora przyszedł do
izby, w której dziewczyny siedziały z Maćkiem i Hlawą - i niespodzianie
rzekł:- Posłuchajcie, co powiem! Nie płuży smutek nikomu, a przez to lepiej
wam do Bogdańca i do Zgorzelic wracać niżeli tu w smutku siedzieć.Nastało
milczenie, wszyscy bowiem odgadli, że to będzie wielkiej wagi rozmowa - i
dopiero po chwili ozwał się Macko:- Lepiej nam, ale i tobie lepiej.Lecz
Zbyszko potrząsnął swymi jasnymi włosami.- Nie! - rzekł - wrócę, da Bóg, i
ja do Bogdańca, ale teraz w inną mi trzeba drogę.- Hej! - zawołał Macko. -
Mówiłem, że koniec, a tu nie koniec! Bójże ty się Boga, Zbyszku!- Przecie
wiecie, iżem ślubował.- To to jest przyczyna? Nie masz Danuśki, nie masz i
ślubowania. Śmierć cię od przysięgi zwolniła.- Moja by mnie zwolniła, ale
nie jej. Na rycerską cześć ja Bogu przysięgał! Jakoże chcecie? Na rycerską
cześć!Każde słowo o rycerskiej czci wywierało na Maćku jakby czarodziejski
wpływ. W życiu, prócz przykazań boskich i kościelnych, niewielu się innymi
kierował, ale natomiast tymi kilkoma kierował się niezachwianie.- Ja ci nie
mówię, żebyś przysięgi nie dotrzymał - rzekł.- Jeno co?- Jeno to, żeś
młody i że na wszystko masz czas. Jedź teraz z nami; wypoczniesz - z żalu i
boleści się otrząśniesz - a potem ruszysz, dokąd zechcesz.- To już wam tak
szczerze jak na spowiedzi powiem - odrzekł Zbyszko. - Jeżdżę, widzicie, gdzie
trzeba, gadam z wami, jem i piję jak każdy człowiek, a sprawiedliwie mówię, że
we wnątrzu i w duszy rady sobie nijakiej dać nie mogę. Nic, jedno smutek we
mnie, nic, jedno boleść, nic jedno te gorzkie śluzy -same mi z oczu płyną!-
To ci właśnie między obcymi będzie najgorzej.- Nie? - mówił Zbyszko. - Bóg
widzi, że do reszty bym ska-piał w Bogdańcu. Kiedy wam mówię, że nie mogę, to
nie mogę! Wojny mi trza, bo w polu łacniej przepomnieć. Czuję, że jak ślubu
dokonam, jak onej zbawionej duszy będę mógł rzec: wszyst-kom ci spełnił, com
przyobiecał -dopiero mnie popuści. A pierwej - nie! Nie utrzymalibyście mnie i
na powrozie w Bogdańcu...Po tych słowach stało się w izbie cicho, tak że
słychać było muchy latające pod pułapem.- Ma-li skapieć w Bogdańcu, to niech
lepiej jedzie - ozwała się wreszcie Jagienka.Macko założył obie ręce na
kark, jak miał zwyczaj czynić w chwilach wielkiego frasunku, po czym westchnął
ciężko i rzekł:- Ej, mocny Boże!... Jagienka zaś mówiła dalej:- Zbyszku,
ale ty przysięgnij, że jeżeli cię Bóg zachowa, to nie ostaniesz tutaj, jeno
powrócisz do nas.- Co bym nie miał wrócić! Jużci nie ominę Spychowa, ale tu
nie ostanę.- Bo - ciągnęła dalej cichszym nieco głosem dziewczyna -jeśli ci
o tę truchełkę chodzi, to my ci ją zawiezieni do Krześni...- Jaguś! -
zawołał z wybuchem Zbyszko.I w pierwszej chwili uniesienia i wdzięczności
padł jej do nóg.


Rozdział
XXXVIII

Stary rycerz pragnął koniecznie towarzyszyć Zbyszkowi do wojsk księcia
Witoldowych, ale ów nie dał sobie nawet o tym mówić. Uparł się jechać sam, bez
pocztu, bez wozów, z trzema tylko konnymi pachołkami, z których jeden miał wieźć
spyżę, drugi zbroję i ubiory, trzeci niedźwiedzie skóry do spania. Próżno
Jagienka i Maćko błagali go, by wziął z sobą chociaż Hla-wę, jako giermka
wypróbowanej siły i wierności. Uparł się i nie chciał, mówiąc, że trzeba mu o
tej boleści, która go toczy, zapomnieć, a obecność giermka przypominałaby mu
właśnie wszystko, co było i przeszło.Ale jeszcze przed jego wyjazdem toczyły
się ważne narady nad tym, co uczynić ze Spychowem. Maćko radził tę majętność
sprzedać. Mówił, iż to jest ziemia nieszczęsna, która nikomu nie przyniosła nic
prócz klęsk i niedoli. W Spychowie dużo było wszelakiego bogactwa, począwszy od
pieniędzy aż do zbroi, koni, szat, kożuchów, drogich skór, kosztownych sprzętów
i stad, więc Maćkowi chodziło w duszy o to, aby owym bogactwem wspomóc
Bogdaniec, który milszy był mu od wszystkich innych ziem. Radzili tedy nad tym
długo, ale Zbyszko żadną miarą nie chciał się zgodzić na sprzedaż.- Jakoże
mi - mówił - Jurandowe kości przedawać? Tak ci to mu się mam wypłacić za one
dobrodziejstwa, którymi mię obsypał?- Obiecaliśmy ci wziąć Danusiną
truchłeczkę - odrzekł Maćko - możemy i Juranda ciało zabrać.- Ba, on tu z
ojcami, a bez ojców będzie mu się cniło w Krześni. Weźmiecie Danuśkę, to on tu
ostanie z dala od dziecka, weźmiecie i jego, to tu ojce sami ostaną.- Bo ty
nie baczysz, że Jurand w raju wszystkich co dzień ogląda, a ojciec Kaleb
powiada, że on w raju - odpowiedział stary rycerz.Ale ksiądz Kaleb, który
był po stronie Zbyszka, rzekł:- Dusza w raju, ale ciało na ziemi aż do dnia
sądu. Maćko zaś zastanowił się nieco i idąc dalej za własną myślą, dodał:-
Jużci, takiego chyba Jurand nie widzi, któren nie został zbawion, na to wszelako
nie ma rady.- Co tu wyroków boskich dochodzić! - odrzekł Zbyszko. - Ale i
tego nie daj Bóg, aby tu obcy człek nad tymi świętymi prochami mieszkał. Lepiej
tu wszystkich ostawię, a Spychowa nie przedam, choćby mi za niego księstwo
dawali.Po tych słowach wiedział już Maćko, że nie ma rady, bo znał
uporczywość bratanka i wielbił ją w głębi duszy na równi ze wszystkim, co tylko
w młodzianku było.Więc po chwili rzekł:- Prawda jest, że pod włos mi
chłop mówi, ale w tym, co mówi, to praw.I zafrasował się, bo jednakże nie
wiedział, co czynić. Ale Jagienka, która milczała dotychczas, wystąpiła z nową
radą:- Żeby tak znaleźć poczciwego człeka, co by tu rządził alibo dzierżawą
Spychów wziął, toby była wyborna rzecz. Najsłuszniej by wydzierżawić, bo
nijakich nie mielibyście kłopotów, jeno gotowy grosz. Może by Tolima?... Stary
on jest i więcej się na wojnie niż na gospodarstwie rozumie, ale jeśli nie on,
to może ojciec Kaleb?...- Miła panno! - odpowiedział na to ksiądz Kaleb -
obu nam z Tolimą ziemia się patrzy, ale ta, która nas pokryje, nie ta, po której
chodzim.I to rzekłszy, zwrócił się do Tolimy:- Prawda, stary?Więc
Tolima ogarnął dłonią spiczaste ucho i zapytał:- O co chodzi? - a gdy mu
powtórzono głośniej, rzekł:- Święta to prawda. Nie do gospodarstwa ja! Topór
głębiej orze od pługa... Pana i dziecko to bym rad jeszcze pomścił...I
wyciągnął chude, lecz żylaste dłonie z zakrzywionymi na kształt szponów
drapieżnego ptaka palcami, po czym, zwracając swą siwą, podobną do wilczej głowę
w stronę Maćka i Zbyszka, dodał:- Na Niemców, wasze moście, mnie weźcie - to
moja służba!I miał słuszność. Przysporzył on niemało bogactwa Jurandowi, ale
tylko drogą wojny i łupów - nie gospodarstwem.Więc Jagienka, która przez
czas tej rozmowy namyślała się, co ma powiedzieć, rzekła znów:- Tu by się
patrzył człek młody, a nie bojący, bo zaś ściana krzyżacka obok; taki, powiadam,
co by się przed Niemcami nie tylko nie chował, ale jeszcze ich szukał, więc tak
myślę, że nie przymierzając Hlawa - w sam raz by się do tego nadawał...-
Obaczcie, jak to uradza! - rzekł Maćko, któremu, pomimo całej miłości do
Jagienki, nie chciało się w głowie pomieścić, by w takiej sprawie zabierała głos
niewiasta, a do tego dziewka przetowłosa.Ale Czech podniósł się z ławy, na
której siedział, i rzekł:- Bóg na mnie patrzy, że rad bym z panem Zbyszkiem
na wojnę iść, bośmy już razem trocha Niemców wyłuskali - i jeszcze by się
zdarzyło... Ale jeśli mam zostawać, tobym tu został... Tolima mi przyjaciel i on
mnie zna... Ściana krzyżacka obok, to t co? To właśnie! A obaczym, komu się
somsiedztwo wpierw uprzykrzy! Miałbym się ja ich bać, to niech oni się mnie
boją. Nie daj też. Panie Jezu, abym ja waszym mościom krzywdę w gospodarstwie
czynił i k'sobie wszystko garnął. W tym panienka za mną poświadczy, bo wie,
iżebym wolał sczeznąć sto razy niźli jej nierzetelne oczy pokazać... Na
gospodarstwie tyle się znam, ilem się go w Zgorzelicach napatrzył, ale tak
miarkuję, że więcej tu trzeba toporem i mieczem niż pługiem gospodarzyć. I to
wszystko wielce mi jest po myśli, jeno, że przecie, tak... niby tu
zostać...- To i co? - zapytał Zbyszko. ~ Czego się ociągasz? A Hlawa
zmieszał się wielce i tak dalej, zająkając się, mówił:- Niby, że jak
panienka odjedzie, to z nią i wszyscy odjadą. Wojować - dobrze i gospodarzyć
też, ale tak samemu... bez nijakiej pomocy... Okrutnie by mi się tu cniło bez
panienki i bez... tego, jako właśnie chciałem rzec... i jako że panienka nie
sama jeździła po świecie... to jakby mi tu nikt nie pomógł... to nie wiem!-
O czym ten chłop gada? - spytał Maćko.- Rozum macie bystry, a niceście nie
pomiarkowali - odrzekła Jagienka.- Bo co?A ona zamiast odpowiedzi
zwróciła się do giermka:- A jakby tak Anula Sieciechówna z tobą ostała -
wytrzymałbyś?Na to Czech grzmotnął się do jej nóg, aż kurz powstał z
polepy.- I w piekle bym z nią wytrzymał! - zawołał, obejmując jej
stopy.Zbyszko, usłyszawszy ten okrzyk, patrzał ze zdumieniem na giermka,
gdyż poprzednio o niczym nie wiedział i niczego się nie domyślał, a Maćko dziwił
się także temu w duszy, ile to niewiasta znaczy we wszystkich ludzkich sprawach
i jak przez nią każda rzecz może się udać albo też zgoła chybić.- Bóg łaskaw
- mruknął - że już ja do nich nie ciekaw. Jednakże Jagienka, zwróciwszy się znów
do Hlawy, rzekła:- To teraz trzeba nam jeno wiedzieć, czy i Anula z tobą
wytrzyma.I zawołała Sieciechównę, a ta weszła, wiedząc lub domyślając się
widocznie, o co chodzi, gdyż weszła z zasłonionymi ramieniem oczyma i z głowa
spuszczoną tak, że widać było tylko rozbiór jej jasnych włosów, które rozjaśniał
jeszcze bardziej padający na nie promień słońca. Naprzód zatrzymała się przy
odrzwiach, potem, skoczywszy ku Jagience, padła przed nią na kolana i ukryła
twarz w fałdach jej spódnicy.A Czech klęknął koło niej i rzekł do
Jagienki:- Pobłogosławcie nas, panienko.


Rozdział
XXXIX

Nazajutrz nadeszła chwila odjazdu Zbyszka. On sam siedział wysoko na
rosłym koniu bojowym, a swoi otaczali go dokoła. Jagienka, stojąc wedle
strzemienia, wznosiła ku młodziankowi w milczeniu swe smutne niebieskie oczy,
jakby chcąc przed rozstaniem napatrzyć się na niego dowoli. Maćko razem z
księdzem Kalebem przy drugim strzemieniu, a tuż obok giermek z Sieciechówną. On
zwracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, zamieniając z nimi takie krótkie
słowa, jakie zwykle wypowiada się przed długą podróżą: "Ostańcie zdrowi!" -
"Niech cię Bóg prowadzi!" -"Czas już!" - "Hej, czas! czas!" Poprzednio już był
pożegnał się ze wszystkimi i z Jagienką, którą pod nogi podjął, dziękując jej za
życzliwość. A teraz, gdy spoglądał na nią z wysokiego rycerskiego siodła, miał
ochotę powiedzieć jej jeszcze jakie dobre słowo, gdyż jej wzniesione oczy i
twarz mówiły mu tak wyraźnie: "Wróć!" - że serce wzbierało mu rzetelną
wdzięcznością.I jak gdyby odpowiadając na tę jej niemą wymowę, rzekł:-
Jaguś, ku tobie jako ku siestrze rodzonej... Wiesz!... Nic więcej nie
rzekę!- Wiem. Bóg ci zapłać.- I o stryjcu pamiętaj.- I ty
pamiętaj.- Jużci, wrócę, jeśli nie zginę.- Nie giń.Raz już, w
Płocku, gdy wspomniał o wyprawie, powiedziała mu tak samo: "Nie giń", ale teraz
słowa te wyszły z jeszcze większej głębi jej duszy i może dla ukrycia łez
pochyliła się przy tym tak, że czoło jej dotknęło na chwilę kolana Zbyszka.A
tymczasem pachołkowie konni przy bramie trzymający juczne konie, gotowi już do
drogi, poczęli śpiewać:Nie zginie pierścień, złocisty pierścień Nie zginie.
Kruk go odniesie, z pola odniesie Dziewczynie.- W drogę! - zawołał
Zbyszko.- W drogę.- Boże cię prowadź! Matko Najświętsza!Zatętniły
kopyta na drewnianym zwodzonym moście, jeden z koni zarżał przeciągle, inne
poczęły parskać i orszak ruszył.Ale Jagienka, Maćko, ksiądz, Tolima oraz
Czech ze swą niewiastą i ci słudzy, którzy zostawali w Spychowie, wyszli na most
i patrzyli na odjeżdżających. Ksiądz Kaleb żegnał ich krzyżem czas długi, aż gdy
wreszcie znikli za wysokimi krzami olszyny, rzekł:- Pod tym znakiem nie
dosięgnie ich zła przygoda. A Maćko dodał:- Pewnie, ale i to też dobrze, że
konie czyniły parskanie okrutne.*Lecz i oni nie zostali już długo w
Spychowie. Po dwóch tygodniach załatwił stary rycerz sprawy z Czechem, który
osiadł dzierżawą na majętności, sam zaś na czele długiego szeregu wozów
otoczonych zbrojną czeladzią ruszył z Jagienką w stronę Bogdańca. Niezupełnie
radzi patrzyli na owe wozy ksiądz Kaleb i stary Tolima, bo, prawdę rzekłszy,
Maćko złupił trochę Spy-chów - ale ponieważ Zbyszko całkiem zdał na niego rządy
-nikt nie śmiał mu się sprzeciwić. Zresztą byłby zabrał jeszcze więcej, gdyby go
nie była hamowała Jagienka, z którą sprzeczał się wprawdzie, wydziwiając na
"babskie rozumy" - ale której słuchał jednak prawie we wszystkim.Trumny
Danusinej nie wieźli jednak, gdyż skoro Spychów nie został sprzedany, Zbyszko
wolał, aby została z ojcami.Wieźli natomiast moc pieniędzy i różnych
bogactw, w znacznej części złupionych swego czasu na Niemcach w rozlicznych
bitwach, które stoczył z nimi Jurand. Toteż Maćko, spoglądając teraz na ładowne,
pokryte rogożami wozy, radował się w duszy na myśl, jak wspomoże i urządzi
Bogdaniec. Zatruwała mu jednak tę radość obawa, że Zbyszko może polec, ale
znając sprawność rycerską młodzianka, nie tracił jednak nadziei, że wróci
szczęśliwie, i z rozkoszą o tej chwili rozmyślał.- Może to Bóg tak chciał -
mówił sobie - żeby wpierw dostał Zbyszko Spychów. a potem Moczydoły i wszystko,
co po opacie zostało? Niech jeno wróci szczęśliwie, to mu kasztel godny w
Bogdańcu wystawię; a wtedy obaczym!...Tu przypomniało mu się, że Cztan z
Rogowa i Wilk z Brzozowej pewnie niezbyt mile go przyjmą i że może trzeba się
będzie z nimi potykać, ale o to nie dbał, równie jak stary koń bojowy nie dba,
gdy mu do bitwy iść przyjdzie. Zdrowie mu wróciło, czuł siłę w kościach i
wiedział, że tym zabijakom, groźnym wprawdzie, ale nie mającym nijakiego
ćwiczenia rycerskiego, łatwo da rady. Wprawdzie co innego mówił przed niedawnym
czasem Zbyszkowi - mówił to jednak tylko dlatego, by go do powrotu
skłonić."Hej! szczuka ja, a oni kiełbie - myślał - niech mi lepiej od głowy
nie zachodzą!"Natomiast zaniepokoiło go co innego: Zbyszko Bóg wie kiedy oto
wróci, a przy tym Jagienkę uważa całkiem tylko za siostrę. Nuż dziewka patrzy na
niego też jak na brata i nuż nie zechce czekać na jego niepewny powrót?Więc
zwrócił się do niej i rzekł:- Słuchaj, Jagna, nie mówię ja o Cztanie i
Wilku, bo to grube chłopiska i nie dla ciebie. Tyś teraz dworka!... Ale wedle
tego, że to roki ci są!... Już nieboszczyk Zych powiadał, że czujesz Bożą wolę,
a to temu kilka lat... Boja tam wiem! Mówią, że jak dziewce za ciasno we
wianuszku, to ci sama gotowa szukać takiego, co by jej go z głowy zdjął... Ma
się rozumieć, że ni Cztan, ni Wilk... Ale jakoże miarkujesz?- O co wy się
pytacie?- Nie wydasz-li ty się za kogo bądź?- Ja?... Ja mniszką
ostanę.-Nie powiadaj byle czego! A jak Zbyszko wróci? Ale ona potrząsnęła
głową:- Mniszką ostanę.- No, a jakby cię pokochał? Jakby cię prosił
okrutnie? Na to dziewczyna odwróciła zarumienioną twarz do pola, ale wiatr,
który właśnie od pola wiał, przyniósł Maćkowi cichą odpowiedź:- To nie
ostanę.


Rozdział
XL

Zabawili czas jakiś w Płocku, aby się z dziedzictwem i z testamentem
opatowym uładzić, a potem, zaopatrzeni w należyte dokumenta, ruszyli dalej,
niewiele wypoczywając w drodze, która była łatwa i bezpieczna, gdyż upał osuszył
błota, pozwężał rzeki, a gościńce szły krajem spokojnym, zamieszkałym przez lud
swojacki i gościnny. Z Sieradza pchnął jednak ostrożny Maćko pachołka do
Zgorzelic, ażeby o przybyciu swoim i Jagienkowym oznajmić, skutkiem czego Jaśko,
brat Jagienki, wyskoczył ku nim na pół drogi i na czele dwudziestu zbrojnych
parobków odprowadził ich do domu.Było przy tym spotkaniu niemało radości,
powitań i okrzyków. Jaśko podobny był zawsze do Jagienki jak dwie krople wody,
ale już ją przerósł. Chłopak był na schwał: dziarski, wesoły jak nieboszczyk
Zych, po którym ochotę do ciągłego śpiewania odziedziczył, a żywy jak skra.
Poczuł się też już w latach, w sile i za dojrzałego męża się uważał, bo rządził
swymi pachołkami jak prawy wódz, a oni w mig każdy jego rozkaz spełniali, bojąc
się widocznie jego powagi i władzy.Dziwili się więc temu Maćko i Jagienka, a
on dziwił się także z wielką uciechą urodzie i dwomości siostry, której od dawna
nie widział. Mówił przy tym, że już się ku niej wybierał i że maluczko, a byliby
go w domu nie zastali, gdyż i tak trzeba mu świat obaczyć, o ludzi się otrzeć,
ćwiczenia rycerskiego nabrać i sposobność tu i owdzie znaleźć do potykania się z
wędrownymi rycerzami.- Świat i obyczaje ludzkie poznać - rzekł mu na to
Maćko -dobra jest to rzecz, gdyż uczy to, jak się w każdej przygodzie znaleźć,
co powiedzieć, i wzmaga przyrodzony rozum. Ale co do potykania się, lepiej, że
ja ci powiem, iżeś na to jeszcze za młody, niż żeby ci to miał jaki obcy rycerz
powiedzieć, któren by cię przy tym wyśmiać nie omieszkał.- Toby po tym
śmiechu zapłakał - odrzekł na to Jaśko - a jeśli nie on, to jego żona i
dzieci.I spojrzał z okrutną zuchwałością przed siebie, jakby chciał rzec
wszystkim wędrownym rycerzom na świecie: "Gotujcie się na śmierć!" Lecz stary
rycerz z Bogdańca zapytał:- A Cztan i Wilk ostawili tu was w spokoju? Bo to
oni radzi na Jagienkę patrzyli.- Ba! Wilk zabit na Śląsku. Chciał tam
jednego kasztelu niemieckiego dobyć i dobył, ale że go kłodą z murów przywalili,
więc po dwóch dniach ostatnią parę puścił.- To go szkoda. Chadzał i jego
ojciec na Niemców do Śląska, którzy tam nasz naród cisną - i łupy z nich brał...
Najgorsze to dobywanie zamków, bo przy nim ni zbroja, ni ćwiczenie rycerskie nie
pomoże. Da Bóg, że tam książę Witold nie będzie zamków dobywał, jeno w polu
Krzyżaków gnębił... A Cztan? Co z nim słychać?Jaśko począł się śmiać:-
Cztan się ożenił! Wziął córkę kmiecia z Wysokiego Brzegu, sławną z urody. Hej!
nie tylko gładka dziewka, ale i zaradna, bo Cztanowi niejeden woli z drogi
ustąpić, a ona go po włochatym pysku bije i za nozdrza ci go wodzi jako
niedźwiedzia na łańcuchu.Rozweselił się, usłyszawszy to, stary rycerz.-
Widzisz ją! wszystkie baby jednakie! Jagienka, i ty taka będziesz! Chwała Bogu,
że nie było z tymi dwoma zabijakami kłopotu, bo szczerze mówiąc, aże mi to
dziwno, że na Bogdańcu złości nie wywarli.- Cztan chciał, ale Wilk, który
był mądrzejszy, nie dał mu. Przyjechał do nas do Zgorzelic pytać, co się z
Jagienką stało? Rzekłem, iż pojechała po opatowe dziedzictwo. A on powiada:
"Czemu zaś mi Maćko o tym nie mówili?" Więc ja znów na to: "A cóż to, Jagienka
twoja, żeby ci się mieli opowiadać?!" On też, pomyślawszy chwilę: "Prawda, mówi,
że nie moja". I jako to rozum miał bystry, zaraz widać pomiarkował, że was i nas
sobie zjedna, jeśli Bogdańca będzie przed Cztanem bronił. Potykali się też na
Ławicy wedle Piasków i poszczerbili się wzajem, a potem pili na umór, jak to im
się zawdy przytrafiało.- Panie świeć nad Wilkową duszą - rzekł Maćko. I
odetchnął głęboko, rad, że w Bogdańcu nie znajdzie innych szkód nad te, których
długa jego nieobecność mogła być przyczyną.Jakoż i nie znalazł; owszem,
pomnożył się nawet dobytek w stadach, a z niewielkiego stadka świerzop były już
źrebaki dwulatki, niektóre - po bojowych fryzyjskich ogierach nad zwykłą miarę
rosłe i silne. Szkoda znalazła się tylko w tym, że kilku brańców uciekło, ale
niewielu, bo mogli uciekać wyłącznie do Śląska, a tam niemieccy lub zniemczeni
rabusie-rycerze gorzej obchodzili się z jeńcami niż szlachta polska. Stare,
ogromne domisko pochyliło się jednakże znacznie do upadku. Popękały polepy,
skrzywiły się ściany i pułapy, a modrzewiowe belki zrębione przed dwustu albo i
więcej laty poczęły próchnieć. We wszystkich izbach, które zamieszkiwał ongi
liczny ród Gradów Bogdanieckich, zaciekało w czasie obfitych dżdżów letnich.
Dach zdziurawiał i pokrył się całymi kępami zielonych i rudych mchów. Cała
budowa przysiadła i wyglądała jak grzyb rozłożysty, ale zmurszały.- Żeby był
starunek. toby jeszcze trwało, bo od niedawna zaczęło się psować - mówił Maćko
do starego karbowego Kondra-ta, który pod nieobecność panów zawiadował
majętnością.A po chwili:- Ja bym i tak do śmierci domieszkał, ale
Zbyszkowi kasztel się patrzy.- O dla Boga! Kasztel?- He! Albo
co?Była to ulubiona myśl starego postawić Zbyszkowi i przyszłym jego
dzieciakom kasztel. Wiedział, że szlachcica, który nie w zwykłym dworcu, ale za
rowem i częstokołem siedzi, a przy tym czatownię ma, z której straż spogląda na
okolicę, zaraz i sąsiedzi "za coś uważają" -i o urząd mu łatwiej. Dla siebie
niewiele już żądał Maćko, ale dla Zbyszka i jego synów nie chciał na małym
poprzestać, tym bardziej teraz, gdy majętność wzrosła tak znacznie."Niechby
jeszcze Jagienkę wziął - myślał - a z nią Moczydoły i opatowe dziedzictwo: nikt
by w okolicy nie był z nami na równi -co daj Boże!"Ale to wszystko zależało
od tego, czy Zbyszko wróci - a to była rzecz niepewna i zależna od łaski
boskiej. Mówił sobie tedy Maćko, że trzeba mu być teraz z Panem Bogiem jak
najlepiej i nie tylko w niczym mu się nie narazić, ale czym można, to go
zjednać. W tej chęci nie żałował dla kościoła w Krześni ni wosku, ni odsepów, ni
zwierzyny, a pewnego wieczora, przyjechawszy do Zgorzelic, tak rzekł do
Jagienki:- Do Krakowa ci jutro jadę, do grobu świętej naszej królowej
Jadwigi.A ona aż zerwała się z ławy ze strachu.- Zaliście dostali jaką
złą nowinę?- Nijakiej nowiny nie było, bo i nie mogło jeszcze być. Ale ty
pamiętasz, jako wtedy, gdym chorzał od tego zadziora w boku -co toście, wiesz,
po bobry ze Zbyszkiem chodzili - ślubowałem, że jeśli Bóg mi wróci zdrowie, to
do tego grobu pójdę. Bardzo mi wonczas wszyscy tę chęć chwalili. I pewnie! Ma
tam Pan Bóg dość świętej czeladzi, ale przecie byle święty nie znaczy i tam
tyle, co nasza Pani, której urazić nie chcę i wskroś tej przyczyny, że mi i o
Zbyszka chodzi.- Prawda! jako żywo! - rzekła Jagienka. - Ale żeście dopiero
z takiej okrutnej wędrówki wrócili...- To i co! Wolę już wszystko naraz
odbyć, a potem siedzieć spokojnie doma aż do Zbyszkowego powrotu. Niech jeno
królowa nasza wstawi się za nim do Pana Jezusa, to mu przy dobrej zbroi i
dziesięciu Niemców nie poradzi... Będę potem z lepszą nadzieją kasztel
budował.- Ale też kości macie niepożyte!- Pewnie, żem jeszcze jary.
Powiem ci też i co innego. Niech Jaśko, któren się w drogę rwie, jedzie ze mną.
Jam człek doświadczony i pohamować go potrafię. A gdyby przygoda się jaka
trafiła - bo to chłopaka ręce swędzą - to wiesz przecie, że i potykać mi się nie
nowina, zarówno pieszo, jak konno - na miecze alibo na topory...- Wiem! Nikt
go lepiej od was nie ustrzeże.- Ale tak myślę, że nie przygodzi się potykać,
bo póki królowa żyła, to pełno bywało w Krakowie obcych rycerzy, którzy jej
urodę chcieli oglądać - ale teraz wolą do Malborga ciągnąć, bo tam beczki z
małmazją pękatsze.- Ba! przecie jest nowa królowa.A Maćko skrzywił się i
machnął ręką:- Widziałem! - i nic więcej nie rzekę - rozumiesz. Po chwili
zaś dodał:- Za trzy albo cztery niedziele będziemy z powrotem. Jakoż tak się
stało. Kazał tylko stary rycerz poprzysiąc Jaśkowi na rycerską cześć i na głowę
świętego Jerzego, że się w żadną dalszą drogę nie będzie napierał - i
wyjechali.W Krakowie stanęli bez przygody, bo kraj był spokojny, a od
wszelkich napadów ze strony zniemczonych książątek granicznych i zbójów-rycerzy
niemieckich ubezpieczał go strach przed potęgą Królestwa i męstwem mieszkańców.
Po odprawieniu ślubów dostali się przez Powałę z Taczewa i kniazika Jamonta na
dwór królewski. Myślał Maćko, że i na dworze, i po urzędach będą go skwapliwie
wypytywali o Krzyżaków, jako człeka, który ich przeznał dobrze i który im się z
bliska przypatrywał. Ale po rozmowie z kanclerzem i z miecznikiem krakowskim
przekonał się ze zdziwieniem, że wiedzą oni o Krzyżakach nie tylko nie mniej,
ale więcej od niego. Wiedziano wszystko aż do najdrobniejszych szczegółów, co
się działo i w samym Malborgu, i w innych, choćby najodleglejszych zamkach.
Wiedziano, jakie są komendy, jaka gdzie liczba żołnierza, jaka ilość dział, ile
czasu potrzeba na zebranie wojsk, jakie są zamiary Krzyżaków na wypadek wojny.
Wiedziano nawet o każdym komturze, czy jest człowiek porywczy i zapalczywy, czy
rozważny, a zapisywano wszystko tak troskliwie, jakby wojna miała jutro
wybuchnąć.Stary rycerz uradował się tym w sercu wielce, zrozumiał bowiem, że
do owej wojny gotują się daleko rozważniej, rozumniej i potężniej w Krakowie niż
w Malborgu. "Pan Jezus dał nam takie albo i większe męstwo - mówił sobie Maćko -
a widać większy rozum i większą zapobiegliwość". I tak wówczas było. Dowiedział
się też niebawem, skąd pochodzą owe wiadomości: oto dostarczali ich sami
mieszkańcy Prus, ludzie wszystkich stanów, zarówno Polacy jak i Niemcy. Zakon
potrafił taką wzbudzić przeciw sobie nienawiść, że wszyscy w Prusiech wyglądali
jak zbawienia przyjścia wojsk Jagiełłowych.Maćkowi przypomniało się wówczas,
co swego czasu mówił w Malborgu Zyndram z Maszkowic - i jął powtarzać sobie w
duchu:- Ten ci ma głowę! czysty ceber!I rozpamiętywał każde jego słowo,
a raz zapożyczył nawet od niego mądrości, bo gdy trafiło się, że młody Jaśko
począł wypytywać o Krzyżaków, rzekł:- Mocni oni, juchy, są, ale jakoże
myślisz? zali nie wyleci z siodła rycerz najmocniejszy, jeśli ma poderżnięty
poprąg i strzemiona?- Wyleci, jako to prawda, że tu stoję! - odrzekł
młodzianek.- Ha! widzisz! - zawołał grzmiącym głosem Maćko. - Do te-gom cię
chciał przywieść!- Bo co?- Bo Zakon to taki rycerz! A po chwili
dodał:- Z lada gęby tego nie usłyszysz - nie bój się! I - gdy młody rycerzyk
nie mógł jeszcze wymiarkować dobrze, o co chodzi, począł mu rzecz wyjaśniać,
zapomniał jednak dodać, że porównanie to nie sam wymyślił, ale że wyszło ono co
do słowa z potężnej głowy Zyndrama z Maszkowic.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alchemia tom II Rozdział 1
Tom II rozdziały 46 52
Tom II rozdziały 11 15
Tom II rozdziały 26 30
Tom II rozdziały 6 10
Tom II rozdziały 41 45
Tom II rozdziały 16 20
Tom II rozdziały 21 25
Tom II rozdziały 31 35
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 11
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 20
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 21
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 10
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 15
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 12
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 18
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 19

więcej podobnych podstron