Siderek12 Tom I Część III Rozdział 17


Rozdział 17
W LESIE
1
Mama usłyszała, że ktoś wszedł do domu. Przynajmniej tak uważała. Na dodatek
poczuła, jakby coś się paliło. Szybko wyszła z łazienki i spostrzegła, że to zupa się pali. Nie
dosłownie - powiedziała Markowi, żeby chwilę ją przypilnował. Jednak - ... jednak Marka
nie było. Marek gdzieś zniknął.
Podeszła do kuchni i zestawiła zupę.
- Marek  powiedziała, odwracając się. W domu było pusto.
Odpowiedziała jej cisza. Mama zrobiła dwa kroki do przodu.
- Marek?  powtórzyła.
Dalej cisza... jakaś taka tajemnicza i mama lekko się wystraszyła. Wyszła na zewnątrz.
Nie było nikogo (no może z wyjątkiem Marka), a mgła już trochę zniknęła...
- Marek! - tym razem krzyknęła, ale również teraz odpowiedziała jej cisza...
2
Słyszał, jak go wołała, ale nie przejął się tym. Dla niego ważna była teraz klątwa. Był
ciekawy, czy uda mu się ją zdjąć...
Skręcił w lewo i skierował się wprost do lasu.
Nie wiedział od czego ma zacząć. Co go tam teraz spotka. Wolał na razie odgonić te
myśli.
3
Przed oczami zaczęły mu się malować korony drzew złowieszczego lasu. Ogarnął go
strach. Nie był duży, ale Marek wiedział, że im bliżej będzie się znajdował, tym się
zwiększy. Odczuje to, a zmiana ta będzie bardzo wyrazna...
Ciarki przebiegły mu po grzbiecie, przez co tak się przestraszył, że serce podskoczyło mu
aż do gardła. Przystanął na chwilę... Wiedział, że może jeszcze wrócić. Odruchowo tak
zrobił. Odwrócił się i przeszedł kilka kroków kierując się do Czarnoboru. Jednak po chwili
znowu się zatrzymał. Ponownie się odwrócił. Las jakby go przyzywał... Chodz Marku -
zabawimy się.
Ciężko przełknął ślinę i z prawie paraliżującym strachem ruszył w jego stronę. Miał już
płytki oddech. Co kilka kroków przystawał w miejscu, żeby znowu ruszyć w stronę lasu.
Nogi zrobiły mu się tak ciężkie, jakby zrobione były z ołowiu, ale chłopak szedł dalej. Był
już wystarczająco blisko, więc mógł wychwycić więcej szczegółów. Las był przeogromny, a
wejście do niego - wielka czarna dziura - ziała czernią i o dziwo - zapraszała. To chyba ta
czerń była temu winna, niemal hipnotyzowała. Marek z trudnością oderwał od niej wzrok i
spojrzał w bok. Coś znajdowało się nieopodal skraju lasu i chłopak od razu rozpoznał co to
było. Cmentarzysko...
Na jego karku pojawiły się krople potu. Ponownie spojrzał w czeluść lasu... był już tak
blisko. Chciał się zatrzymać, uciec stąd, ale jego nogi pewnie podążały w stronę lasu.
Po kilku długich minutach stanął na jego skraju...
4
Kiedy stanął na skraju lasu, jego mama wylewała spaloną zupę, mając przeczucie, że coś
złego dzieje się z Markiem, ale nie potrafiła konkretnie określić, co to takiego było...
5
Ogrom lasu był tak przerażający, że Marek na chwilę zapomniał o strachu.
Potem zdał sobie sprawę, po co tu przyszedł i strach natychmiast powrócił ze zdwojoną
siłą.
Ledwo jego atak wytrzymał.
Jego nogi ruszyły przed siebie. Chociaż górna część ciała usilnie pragnęła pozostać na
swoim miejscu. Marek otworzył usta, żeby krzyknąć, ale tylko je otworzył. Potem z
rezygnacją je zamknął.
Tak, to prawda. Nie udało mu się krzyknąć.
Nogi wparowały do lasu...
Jego sylwetka pozostawała przez chwilę zamglona, po czym zniknęła w ciemności.
6
Przeszedł kilka kroków z myślą, żeby wziąć nogi za pas, kiedy coś niepokojącego będzie
się dziać. Otaczała go zewsząd cisza. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że słyszy śpiew
ptaków, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że znajduje się w nawiedzonym i obciążonym klątwą lesie. Ostrożnie spojrzał w lewo i
zobaczył ścianę drzew, spojrzał w prawo - to samo. Dopiero w tej chwili do końca zdał
sobie sprawę, że zdjęcie tej klątwy nie będzie wcale takim prostym zadaniem. O ile ta
klątwa w ogóle istnieje. Ale sądząc po wcześniejszych zdarzeniach, a w szczególności po
ostatnim śnie, musiał przyznać sam przed sobą, że owa klątwa jednak istnieje.
Kropelki potu sprawiły, że ubranie zaczęło mu się kleić do ciała.
Taktyka działania odpłynęła w zapomnienie...
Marek musiał spojrzeć prawdzie w oczy i zagrać w otwarte karty.
7
Zmusił nogi do ruchu. Tak naprawdę, zauważył jeszcze pewną nieprawidłowość. Poza
lasem panowała jasność - było popołudnie, a wewnątrz lasu dominowała wręcz namacalna
ciemność. Z trudnością spojrzał na zegarek. Wskazówki zwariowały...
Chciał dojść do sedna mimo strachu, który na nim ciążył...
Lecz...
8
gdzieś z najmroczniejszych głębin lasu wydobył się krzyk, na którego dzwięk
podskoczył. Krzyk rozbrzmiewał, lecz w ułamku sekundy ucichł.
Stał teraz na nogach z wrażeniem, że poskładane są z nie pasujących do siebie części.
Płytkimi haustami próbował uspokoić oddech. Zupełnie jak ryba, która została wyciągnięta
z wody.
Nieświadomie zrobił kilka kroków, w pewnym momencie pewnie zatrzymując się w
jakimś miejscu. Coś wyczuł, ale dokładnie nie potrafił określić, co. Wiaterek, który teraz
ucichł sprawił, że po raz kolejny ciarki przebiegły mu po plecach. Wzdrygnął się. Usiane
gęsią skórką ciało lekko drżało.
Chłopak nie potrafił pojąć, że tyle go już spotkało. Mało tego, on o tym w ogóle nie
myślał, ponieważ nie był w stanie. To przez ten strach, który powoli zaczął przeradzać się w
przerażenie.
Usłyszał szelest. Z boku...
Z trudnością odwrócił głowę w tamtą stronę i dojrzał ciemność plus jakieś niewielkie
krzaki. Jednak nie odwrócił wzroku z powrotem. Czuł, że ktoś albo coś tam jest. Siedzi
ukryte w krzakach.
Chłopak z niemal paraliżującym strachem obserwował, chociaż pot spływał mu po ciele.
Krzaki poruszyły się ponownie i chłopak zobaczył sylwetkę mężczyzny, albo coś co
kształtem przypominało mężczyznę. Ponownie się przestraszył i odniósł wrażenie, że
nieznajomy na niego spojrzał...
Na szczęście - nikogo tam nie było. W rzeczywistości była to gra świateł i cieni, które
umiejętnie się układając utworzyły sylwetkę.
Marek poczuł, że jest mu duszno. Musiał usiąść na ziemi, żeby chwilę się uspokoić, co w
tym miejscu i w tej sytuacji było to dla niego iście karkołomne zadanie.
Siedząc na ziemi próbował na razie wyrównać oddech (czego z trudnością udało mu się
dokonać), a potem zapanować nad dreszczami. Oczy miał jak spodki  cały czas wpatrywał
się w te krzaki. W nich jednak nic już się nie poruszyło. Zaległa cisza. Myślenie było
zbędne, a już o wydobyciu głosu z jego zlęknionego gardła nie było mowy.
Spojrzał w górę. Spiczaste wierzchołki drzew wymierzone były w bezruchu w stronę
nieba. To też go przeraziło. Ta cisza, brak wiatru i jakichkolwiek odgłosów. Wiedział, że
znalazł się w mieszanym lesie pełnym spojrzeń i tajemniczych cieni. Wyobraznia podsuwała
mu przerażające obrazy... Był sam w lesie. Potrząsnął głową. Kto wie, co może się jeszcze
wydarzyć?
Po długich minutach zrozumiał jedną rzecz. Przeżył szok, ale nie był to zwykły szok...
To był potworny szok...
9
Dzwignął się na nogi i niepewnym wzrokiem rozejrzał się po lesie. Wciąż drżał. Starał
się zrozumieć to, co wydarzyło się do tej pory. Ale nie potrafił. Strach go ograniczał...
10
Z wysiłkiem ruszył przed siebie bez ustanku fotografując oczami okolicę i starając się
przygotować na wszystko, a w razie śmiertelnego zagrożenia wziąć nogi za pas i wiać,
gdzie pieprz rośnie.
Niestety pozostał drobny problem, nogi powoli przestały go słuchać. Mało tego, zaczęły
się same rządzić i wbrew usilnym próbom chłopaka, który pragnął pozostać na ścieżce,
skierowały go w głąb lasu z niej zbaczając.
Marek zrozumiał, że coś go pchało w tamtą stronę. No  może niezupełnie pchało  to coś
nakazywało zboczyć z wyznaczonej trasy.
To coś chciało oddać na próbę jego psychikę.
To coś...
TA KLTWA!
11
Usłyszał to w swoich uszach. Słowo, które rozbrzmiewało przerażającym echem:
TA KLTWA!
TA KLTWA!
TA KLTWA!
Przeszedł go dreszcz. Tak potężny, że sam nie wiedział przez chwilę, czy a) znajduje się w
tym lesie, czy b) wręcz przeciwnie  poza nim.
Okazuje się jednak, że wszystko sprowadzało się do tej pierwszej odpowiedzi. Na chwilę
się zatrzymał i po raz kolejny obrzucił spojrzeniem ciemną okolicę, która jeszcze trochę i
zacznie działać mu na nerwy. A wtedy będzie już za pózno.
12
Nie zauważył jednej nieprawidłowości. Jeszcze przed chwilą odczuwał czyjąś obecność,
ale teraz to uczucie go opuściło. Przeszedł przez krzaki, które dotkliwie pokaleczyły mu
ręce i nogi.
Znalazł się na jakiejś polanie, czy czymś przypominającym wyglądem polanę. Wysoka
trawa ograniczała widoczność praktycznie do zera.
Teraz rzeczywiście nie wiedział, co zrobić...
A może są tu jakieś stworzenia, pomyślał i to była jego pierwsza myśl.
Dupa jesteś, usłyszał czyjś głos (tym razem nie znajdował się w jego głowie)  tylko za
nim. Był bardzo wyrazny, wmawiasz sobie, że coś tu jest...
Umilkł...
Marek znowu zadrżał. Odniósł wrażenie, że coś stoi za nim i urządza sobie towarzyską
pogawędkę. Chłopak nie wiedział kto to, czy go śledził i jeżeli tak, to jak długo.
Postanowił się odwrócić... Spodziewał się, że zobaczy najbardziej pokraczną istotę, jaką
mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić.
Zdziwił się  nikogo tam nie było...
Oblał go zimny pot.
13
Przez tą chwilę nie zorientował się, że cofa się do tyłu.
Spostrzegł jeszcze jedną rzecz  gęstą białą mgłę, która sprawiała wrażenie wyrastającej z
ziemi.
Tutaj ciemność przytłaczała do takiego stopnia, że Marek myślał początkowo iż jest to
jakiś dziwny montaż.
Okazuje się, że jednak nie.
Owy mrok był jak najbardziej prawdziwy, wręcz namacalny.
14
Poczuł się przerażony  w sumie to był przerażony od samego początku. Energicznie
obrócił się i ruszył dalej przed siebie  lecz...
15
& poczuł na nodze czyjąś dłoń. Usilnie próbując się wyrwać z jej uścisku krzyknął i
zaczął nią szarpać. Pot spływał mu po plecach  czuł go, ale cały czas nie zawracał sobie
nim głowy.
16
Po krótkiej chwili z bijącym z ogromną prędkością sercem i płytkim oddechem wyrwał
nogę, ale zachwiał się mocno, uderzył o coś twardego  niewątpliwie wymurowanego i
stracił równowagę.
Poczuł wyraznie jak traci grunt pod nogami i od razu wiedział, gdzie wpada.
To była studnia... usilnie chcąc pozostać przy życiu (ponieważ nie wiedział) jaka była
głęboka, wyciągnął ręce i kurczowo złapał się krawędzi ciężko dysząc. Czuł jak głowa mu
pulsuje. Tracił siły.
Nogi zrobiły mu się jak z waty i postanowił się wygramolić na powierzchnię. Musiał się
solidnie wysilić, żeby podciągnąć się do góry.
17
Upadł na ziemię obok studni. Mało nie przepłacił tego życiem, ale na szczęście wszystko
dobrze się skończyło.
Nie mógł się podnieść. Był na to za słaby. Ciężko było mu złapać głębszy oddech...
Zrozumiał, że przeszedł niewiele, ale przez to mało nie zginął.
Jeszcze jedna rzecz, którą się przejmował to to, że ten strach prawdopodobnie w jakiejś
chwili doprowadzi go do obłędu, o którym w ogóle nie chciał myśleć.
18
Powoli dzwignął się na nogi i przestraszonym wzrokiem zbadał okolicę. Doszedł do
następnego wniosku, że:
- To jest osada, w której żył Orius - spojrzał na studnię. - A to na pewno studnia, w której
była ta dziewczynka.
Ostrożnie zrobił kilka kroków, nieznacznie się od niej oddalając.
Wyostrzył wzrok i po minucie, może dwóch dostrzegł ledwo majaczące resztki budynków
tamtejszej osady. Spoglądały na niego w mrokach lasu i dopełniającej go mgły swoimi
urokami niczym strażnicy za rozkazem króla pilnujący jakiegoś ważnego znaleziska.
19
Obejrzał się za siebie. Nieomal resztkami sił. Poczuł się senny. Nic nie zobaczył prócz
ciemności i majaczącego kształtu studni. No i tej rzeczy, która według niego sprawiała
wrażenie chwytającej go ręki. Nie była to ręka, tylko ta lina, którą Orius zrobił z kawałków
sznurka i patyków i na której spuszczał się na dno studni.
To był z pewnością ten kawałek przywiązany do wbitego w ziemię patyka. Marek
odszukał go wzrokiem... patyk rzeczywiście był, ale zniszczony. Leżał obok sznura.
Nieświadomie zbliżył się do niego, uklęknął i wpatrywał się - zupełnie bez jakiegokolwiek
wyrazu na twarzy.
Siedziałby tak dłużej, gdyby nie jedna rzecz. Wyrwała go z nieświadomego zamyślenia.
Podniósł głowę...
20
Na przeciwko niego stała dziewczynka, a dokładniej jej zjawa...
Duch odezwał się, a głos jego nie należał do dziewczynki.
Brzmiał bardziej męsko, ochryple, jakby wydobywał się z bardzo głębokiego dołu:
- Nie powinieneś tu być! - zagrzmiał i zjawa zniknęła.
Marek stanął na nogi i z przytłaczającym go coraz bardziej strachem, chwiejnie cofnął się
kilka kroków do tyłu. Atmosfera wokoło także się zmieniła - i to diametralnie. Widmowy
wiatr zaczął wiać z siłą huraganu - Marek w ogóle go nie słyszał i to wydawało mu się
dziwne. Zamiast tego rozległy się w jego uszach - odbijając się przerażającym echem
następujące słowa: Nie powinieneś tu być! Nie powinieneś tu być! Nie powinieneś tu być!
Upadł na ziemię dławiąc się własnym oddechem, a jego serce nie nadążało za tempem,
które narzuciła atmosfera lasu.
- Co się dzieje? - usłyszał swój drżący głos.
W odpowiedzi usłyszał te same co prze chwilą słowa:
Nie powinieneś tu być! Powtórzyły się tylko raz, a potem umilkły.
Natomiast Marek zobaczył ciemne plamy przed oczami...
Po chwili zemdlał, leżąc na ziemi z bezwładnie rozrzuconymi rękami...
21
Nie pamiętał ile był nieprzytomny, ale kiedy się obudził, poczuł się znowu słabo i
potwornie go mdliło.
Przez dłuższą chwilę nie wiedział dokładnie, gdzie się znajduje.
Rozejrzał się.
Był w lesie i ta myśl spowodowała, że strach powrócił powalając go swoim ogromem -
zupełnie jak bokser powala na ringu swojego przeciwnika.
22
Próbował dzwignąć się na nogi. Początkowo bez rezultatu, ale po kilku chwilach udało
mu się jakoś stanąć. Przestraszonym wzrokiem obrzucił okolicę z trudnością odwracając się
od studni. Chciał się stąd wydostać, ale niestety nie wiedział jak. Niepewnie ruszył przed
siebie. Zerknął na budynki. Większość z nich była zniszczona, inna całkowicie się rozsypała
(czas robi swoje), a jeszcze inna pozostała w całości. Ale sądząc po ich stanie - w każdej
chwili dołączą do reszty.
Szedł wzdłuż chat, dziwiąc się samemu sobie, że przed wiekami żyli tu ludzie i... że
zostali zamordowani przez dziedzica.
Marek wierzył Andrusowi, ale gdzieś w głębi duszy czuł, że prawdopodobnie pragnął
zgładzić mieszkańców tej osady...
23
Po dosyć długiej wędrówce dostrzegł kolejny skraj lasu, ale zanim do niego wszedł,
zerknął za siebie ostatni raz. Nie dostrzegł nic oprócz ciemności i cały czas utrzymującej się
mgły. Tylko w bliższych okolicach osady dostrzegł kształty budynków. Nic poza tym.
24
Po krótkiej chwili odwrócił się. Wszedł w gęstwinę drzew i krzewów. Wyraznie odczuł
jak strach się zwiększył. Diametralnie, a spowodowane to było odgłosami zjaw
mieszkańców osady, w której przed chwilą był. Jakieś jęki, krzyki, po chwili przechodzące
w żałosny szloch.
Przeszedł go kolejny dreszcz, włosy mu się zjeżyły na karku, a oddech odrobinę się
spłycił. Zorientował się, że drzewa tutaj są o wiele większe i starsze. Sporo z nich gięło się
pod naporem gałęzi. Sprawiały wrażenie skupionych.
Był przerażony, ale podążał przed siebie.
Sam nie wiedział już po co i gdzie...
Usłyszał śpiew.
25
Przystanął na chwilę i wsłuchiwał się w tą melodię, która koiła teraz jego duszę i
zmęczone ciało. Odrobinę się rozluznił, jego oddech się wyrównał i odzyskał na chwilę
jasność umysłu.
A kiedy poczuł się lepiej, strach trochę zelżał, ale za to śpiew zamilkł.
Marek myślał, że wszystkie odczucia powrócą ze zdwojoną siłą.
Tak się nie stało.
Zamiast tego bardzo wyraznie usłyszał głos. Należał do dziewczynki...
26
- Wiedziałam, że przyjdziesz - rozległ się w jego głowie z potężną siłą, przez co chłopak
zachwiał się i upadł na ziemię. Ledwo się pozbierał, a głos znowu się rozległ. - Chcesz
poznać mroczną tajemnicę i prawdę o Czarnoborskim lesie?!
Marek położył się na ziemi i przycisnął dłonie do uszu.
- Chcę! - niemal krzyknął. - Tylko nie tak głośno. Proszę cię, ciszej do mnie mów.
Kimkolwiek jesteś!
Głos milczał, lecz niedługo. Po chwili odezwał się znowu, ale ciszej. Marek odsunął
dłonie od uszu, czuł pulsowanie w skroniach.
- Kimkolwiek?! - zdziwił się głos.
Chłopak ze łzami w oczach dzwignął się trochę i usiadł na ziemi opierając się o najbliższe
drzewo.
- To ty Wiktorio? - zapytał drżącym głosem.
Cisza. Marka jak lodowaty sopel przeszył dreszcz.
- Wiktorio - powtórzył nieświadomie.
Dalej cisza, która według Marka zaczęła się przeciągać. Kiedy chłopak zaczął wątpić, że
znowu go usłyszy ten jednak bez zapowiedzi się odezwał:
- Tak Marku, to ja, Wiktoria.
Chłopak opuścił głowę.
- Co się tu dzieje? - wyrzucił z siebie to pytanie.
Myślał, że znowu będzie cicho. Jednak się mylił. Wiktoria odpowiedziała od razu.
- Sama chciałabym to wiedzieć.
Marek słuchał.
- Wydarzyło się wiele przerażających rzeczy  ciągnęła. - Klątwa oddziałująca tu po śmierci
szamana, zaginięcia, zjawy w osadzie Oriusa, a przede wszystkim... - tu przerwała i
dokończyła - te...
- Co te? - dopytywał się chłopak.
- Białe Twarze! - Wiktoria wypowiedziała te słowa tak chłodną barwą głosu, że Marka
przeszył kolejny lodowaty dreszcz.
- Białe Twarze - powtórzył, jakby smakował te słowa.
- Tak - rzuciła Wiktoria. - Ale o nich powiem na końcu. Na razie opowiem ci o tym co
wydarzyło się oprócz tego.
Chłopak westchnął nie zmieniając pozycji.
- Z tego co wiem - szaman wbiegł do lasu, kiedy padły ostatnie słowa klątwy. Stracił głos
nie mogąc już krzyczeć. Prawdopodobnie - nie jestem tego pewna - ale sądząc po moich
domysłach, upadł po chwili na ziemię, gdzieś w głębi lasu i natychmiast skonał.
- I klątwa, jakby rozprzestrzeniła się po lesie?  dodał.
Chwila ciszy.
- Tak Marku - przyznała mu rację. - Tak właśnie się stało. Klątwa rozlała się wszędzie i
najgorsze jest to, że nie da jej się zdjąć...
- Czemu?
- Nie wiadomo, wielu śmiałków próbowało na wiele sposobów, ale żaden nie przeżył. Nikt
do tej pory nie znalazł sposobu, jak ją zdjąć i prawdopodobnie nikomu się to już nie uda.
Marek pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Niemożliwe - rzekł po chwili. - Musi być jakiś sposób.
- Nie ma - stwierdziła dziewczyna. - Zapewniam cię, że i tobie się nie uda.
- Może masz rację  zakomunikował. - Szaman, klątwa. - powiedział nieświadomie.
- Szaman leży gdzieś w lesie, a raczej leżą tu jego szczątki, które na pewno się już
rozsypały. Sprawa szamana jest zakończona. Umarł przekazując klątwę lasowi. Ponoć w
miejscu, gdzie skonał, pojawia się od czasu do czasu jego zjawa; ciężko zawodzi i pojękuje.
Trwa to może kilka sekund, a potem milknie. I tak co jakiś czas.
- Aha - powiedział Marek.
- A potem, po wielu latach zalegającej ciszy zaczęli ginąć ludzie, łatwowierni przede
wszystkim.
Chłopak słuchał.
- Najbardziej kontrowersyjne są dwie zjawy. Dziewczynka, która podskakując śpiewa
pewna melodię, zwodząc każdego kto ją usłyszy w różne miejsca. Najczęściej słychać ją w
tych okolicach lasu, gdzie znajdujesz się obecnie - jest to najprawdopodobniej najstarsza i
najstraszniejsza część lasu. No i tu możesz spotkać również te tajemnicze białe twarze.
Chłopak się wzdrygnął i spostrzegł, że strach powraca.
- Marku, spójrzmy prawdzie w oczy  mówiła. - Znajdujesz się teraz w głębi lasu, a
zarazem w jego sercu. Tutaj ciąży najciężej owa klątwa.
- A ta druga zjawa? - zapytał i spostrzegł, że głos mu odrobinę zadrżał.
- Dziwna jest też dziewczynka. Tylko zamiast żeńskiego głosu, ma gruby i ochrypły.
- I powtarza: Nie powinieneś tu być! - rzucił chłopak i ponownie się wzdrygnął. Tym razem
na brzmienie swojego głosu.
- Dokładnie... nic poza tym. Radzę ci tylko, żebyś strzegł się śpiewającej dziewczynki i
przede wszystkim białych twarzy. Proszę cię, po naszej rozmowie zachowaj najlepiej ciszę,
bo one teraz śpią. Można je obudzić bardzo łatwo, a jak to już się stanie, to lepiej uciekaj.
Dobrze ci radzę. Jak je spostrzeżesz, to zrób wszystko co w swojej mocy, żeby się stąd
wydostać. Mnie i moim rodzicom nie udało się, dopadły nas...
Tutaj zapadła cisza. Marek nie potrafił wydobyć z siebie słowa.
- O mieszkańcach osady nie będę ci mówić, bo to długa historia i na pewno ją znasz -
odezwała się Wiktoria. - Zamiast tego dodam jeszcze kilka słów o białych twarzach i
śpiewającej dziewczynce.
Marek mimo trudności i wzrastającego znowu strachu lekko się uśmiechnął.
- Nikt nie wie, jaka jest geneza białych twarzy. Nikt nie wie, skąd się wzięły i jak długo już
istnieją. Najgorsze jest to, że potrafią doprowadzić do obłędu.
- Nie mówisz chyba poważnie? - Marek znowu usłyszał swój głos. Teraz wyraznie drżał.
- Mówię śmiertelnie poważnie - odezwała się oschle Wiktoria.
- Co mam teraz zrobić?
- Jeszcze nie skończyłam... Jak białe twarze znikną, pojawia się po chwili ta zjawa
dziewczynki i wtedy już wiadomo, że coś się stanie, ale nie wiadomo co. Ta dziewczynka
ma różne zamiary.
Marek znowu zadrżał.
- Co mam teraz zrobić? - powtórzył pytanie.
Cisza. Marek drżał spazmatycznie.
- Wiktorio! - niemal krzyknął.
- Cicho  szepnęła. - Nie chcesz chyba obudzić białych twarzy.
- Powiedz mi jak wyglądają? Czy wydają jakieś odgłosy i jak się poruszają?
Wiktoria nie odpowiedziała od razu.
- Są białe, jak sama nazwa wskazuje. Z tego co wiem, to wydają taki przerażający szum.
Nie potrafię tego opisać i lepiej, żebym tego nie robiła. Natomiast to, jak się poruszają, to
jeszcze bardziej przeraża. Brrr... już na samą myśl o nich robi się słabo. One raczej unoszą
się w powietrzu spoglądając na ciebie w grymasie przerażenia. Nienaturalne oczy i usta.
Nosa nie ma. Drgają do góry, na dół, na boki, wydając przez to ten przerażający szum.
Zewsząd otacza ich ciemność. Chcesz wiedzieć jak naprawdę wyglądają?
- Nie, wystarczy mi to co powiedziałaś.
Wbrew swojej woli, ujrzał przed oczami wyimaginowany obraz białych twarz:
Spojrzał na nie z odrazą i narastającym strachem. Nieświadomie krzyknął:
- Wez je! Wymarz!
Twarze zniknęły i głos Wiktorii również.
Strach wrócił i Marek wiedział; przeczuł, że coś się stanie. Coś niemiłego.
Obraz białych twarz majaczył mu przed oczami. Zrobiło mu się słabo. Po chwili
zwymiotował. Próbował się podnieść i wtedy strach uderzył go ponownie (nie z podwójną
siłą, lecz z potrójną). Marek stanął, zachwiał się i upadł.
27
Czuł się bezsilny. Próbował dzwignąć się ponownie - niestety z marnym skutkiem.
Usłyszał w głowie szum i po krótkiej chwili stracił przytomność.
28
Leżał długo, a jak się ocknął,
(Nie chcesz chyba obudzić białych twarzy)
to przez chwilę nie potrafił określić, gdzie się znajduje. Wstał z trudnością na nogi.
(Można je obudzić bardzo łatwo)
(Zachowaj najlepiej ciszę)
Słyszał w głowie głos Wiktorii, która powtarzała te słowa.
(Musisz być cicho)
(One teraz śpią)
(Jak je obudzisz, to lepiej uciekaj)
(Zrób wszystko co w swojej mocy, żeby się stąd wydostać)
(Mnie i moim rodzicom nie udało się, dopadły nas...)
Zrobiło mu się słabo, obraz przed oczami mu pulsował i Marek miał wrażenie, że widzi
jak przez mgłę.
Ja wariuję, pomyślał nieświadomie.
(Nikt nie wie, jaka jest geneza białych twarzy. Nikt nie wie, skąd się wzięły i jak długo już
istnieją. Najgorsze jest to, że potrafią doprowadzić do obłędu)
Marek się zachwiał, próbując złapać równowagę. Udało mu się, chociaż znowu o mało nie
wylądował na ziemi.
(Potrafią... doprowadzić... do obłędu)
(Do obłędu...)
Kołatały wciąż słowa Wiktorii w jego głowie.
(Są białe, jak sama nazwa wskazuje)
(Wydają przerażający szum)
(Nie potrafię tego opisać i lepiej, żebym tego nie robiła)
(Unoszą się w powietrzu, spoglądając na ciebie w grymasie przerażenia)
(Nienaturalne oczy i usta. Nosa nie ma)
(Drgają do góry... na dół, na boki)
(Wydają przerażający szum)
(Zewsząd otacza ich ciemność)
(Potrafią doprowadzić do obłędu)
Marek nie potrafił przerwać tego dziwnego potoku myśli - myśli będących głosem
Wiktorii w jego głowie.
(Wydają szum... przerażający szum)
(Do obłędu)
(Obłędu... obłędu)
Marek poczuł jak szum w głowie zagłuszył głos Wiktorii. Drżał jak w febrze i znowu się
zachwiał. Tym razem nie utrzymał równowagi... bezwładnie upadł na ziemię.
29
Nie stracił przytomności. Leżał tylko i nie potrafił się podnieść. Musiał odpocząć. Nie
próbował zebrać myśli do kupy. Tego też już nie potrafił. Zwariował, mimo, że był bez sił.
30
Zrozumiał, że wydostanie się stąd stało się dla niego w tej chwili niemożliwe.
Nieosiągalne. Spostrzegł też, że wszystko powoli cichnie. Wiał jedynie lekki wiaterek.
Marek drżał i mimo potwornego zmęczenia próbował się dzwignąć.
Z pozytywnym skutkiem...
Jednak na razie musiał tylko usiąść, ponieważ nie miał dość siły na wstanie. Ciężko
dysząc, spocony, przerażony, rozejrzał się po lesie.
Ciemność była okropna, a do tego ta mgła, która niemal wychodziła z ziemi.
Marek usłyszał za plecami płacz dziecka.
Postanowił się odwrócić i zobaczyć co to (jednocześnie przygotowując się na najgorsze) -
jednak nikogo nie zobaczył.
Płacz dziecka rozległ się z boku - na razie z prawej, a potem z lewej.
Marek wyczuł (mimo przerażenia), że coś się zmieniło.
Wyraznie...
Bez zapowiedzi...
Spostrzegł, że atmosfera uległa radykalnej zmianie.
Na nieszczęście, na gorsze.
31
Podjął próbę wstania i o dziwo, udało mu się. Chociaż jego nogi okropnie drżały, jakby
były poskładane z tysiąca nie pasujących do siebie części.
(Obudziłeś je)
Usłyszał głos Wiktorii, jakby wydobywał się z bardzo głębokiego dołu.
(Obudziłeś białe twarze)
Marek zadrżał.
(Uciekaj, póki możesz. Możesz się jeszcze uratować)
- Tak Wiktorio - wyszeptał najciszej jak potrafił. - Z tym, że nogi odmówiły mi
posłuszeństwa.
(Nie chciałam, żebyś tego doświadczył - żebyś je spotkał, Marku. Mam nadzieję, że się nie
poddasz. Życzę Ci powodzenia)
- Wiktorio - powiedział odrobinę głośniej. - Nie zostawiaj mnie. Proszę - dodał i z oczu
pociekły mu łzy.
Głos się już nie odezwał. Marek miał nadzieję, że powie coś za chwilę...
Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że Wiktoria zamilkła na dobre.
Marek w ogóle nie przeprowadzi z nią już rozmowy.
Przeszedł go dreszcz. Usłyszał dziwny, przeszywający i przerażający dzwięk. Jakiś szum?
- Wydają przerażający szum - wypowiedział nieświadomie, a następnie dodał. - Rozpoczął
się rytuał.
RYTUAA BIAAYCH TWARZ...
32
Nieprzyjemny odgłos rozlegał się z bardzo dalekiej odległości, lecz no i tak słyszał go aż
za wyraznie. Czuł coraz silniejsze pulsowanie w skroniach... Nie spodziewając się, co może
się w każdej chwili wydarzyć, cofnął się ostrożnie kilka kroków do tyłu, będąc
przygotowanym do ucieczki, gdyby coś zaczęło się wymykać spod kontroli.
(Nie powinieneś tu być! Nie powinieneś tu być!)
(Wydają przerażający szum)
W dodatku widział przed oczami ten obraz białych twarzy. Wzdrygnął się po raz któryś,
ale nie przestawał się cofać.
Znowu coś się zmieniło. Marka przeszył kolejny powiew chłodu, po którym bardzo
daleko przed sobą ujrzał maleńki biały punkcik.
Wiedział, co to było - to była biała twarz.
Ze zdziwieniem spostrzegł, że się zatrzymał. Usilnie próbował się ruszyć.
Niestety bez skutku.
Szum przybrał na sile. Oczami mokrymi od łez spojrzał na boki i również ujrzał białe
twarze, jedną po prawej i jedną po lewej.
Odwrócił głowę do tyłu... To samo.
Obraz zaczął mu drgać przed oczami, zupełnie jak w zepsutym telewizorze.
A twarze się zbliżały, powoli. Sprawiały wrażenie czerpiących przyjemność z każdego
drgnięcia, doprowadzając chłopaka do skraju wytrzymałości psychicznej.
Upadł na kolana...
(Obudziłeś je)
(Potrafią doprowadzić do obłędu)
(Wydają przerażający szum)
Rozbrzmiewały słowa w jego głowie.
(Obłędu... obłędu)
Zupełnie jak echo.
Marek resztkami sił spojrzał przed siebie. Twarze się zbliżyły. Na domiar złego pojawiały
się z tyłu kolejne.
Powstrzymał krzyk, ale z drugiej strony i tak mało się tym przejmował (nie - on już w
ogóle się nie przejmował), przecież obudził te dziwaczne białe twarze.
Jeszcze raz podjął próbę ucieczki. Niestety i tym razem była to zbędna próba.
Chłopak zrozumiał, że już się stąd nie wydostanie. Jest zdany na łaskę lasu.
Twarze zbliżyły się jeszcze bardziej, z tyłu pojawiały się kolejne, otaczając Marka ze
wszystkich stron. Powoli zaczął dostrzegać ich wyraz, ale to były na razie trzy czarne
kropki. Oczy i usta.
(Nosa nie ma)
Chłopak zadrżał. Z poczuciem własnej winy i głupoty, że przyszedł tu nie spodziewając
się tego, co go spotkało i tego co ma go jeszcze spotkać. Zastanawiał się, dlaczego postąpił
tak, a nie inaczej. Przecież rozwiązał zagadkę, poznał klątwę i wyłowił ją na światło
dzienne.
Więc po co tu przyszedł?
(Zdjąć klątwę), usłyszał w swojej głowie.
Jednak po rozmowie z głosem Wiktorii nabrał przekonania, że ta klątwa jest nie do
zdjęcia.
Twarze zbliżały się. Było ich więcej i z każdą chwilą pojawiały się kolejne. Poczuł jak
jeszcze bardziej opuszczają go siły. Próbował dzwignąć się na nogi. Początkowo myślał, że
będzie to dla niego nieosiągalne ze względu na patroszący go od wewnątrz strach.
Okazuje się, że wstał. Z trudnością, ale wstał i na okropnie słabych nogach, starając się
utrzymać równowagę, podniósł głowę.
Twarze znacznie się zbliżyły.
Teraz wychwycił więcej szczegółów. Ich wyraz zaczął się formować. Wydłużone w
pionie, rozdziawione paszcze i oczy ziejące nieskazitelną czernią.
I do tego ten szum - dokuczliwy i potwornie głośny...
(Wydają przerażający szum)
Usłyszał znowu głos, jakby wydobywał się z najgłębszych zakamarków jego umysłu.
A twarze były coraz bliżej. Marek dopiero teraz spostrzegł, że wiatr zamilkł. Odniósł
wrażenie, że także ten wiatr bał się białych twarz, dlatego najszybciej jak mógł się ulotnił.
(Wydają przerażający szum)
(Potrafią doprowadzić do obłędu)
Przycisnął dłonie do uszu. Głosy, szum białych twarz stawał się nie do zniesienia. Miał
dość. Upadł na kolana i trwał w takiej pozycji, starając się wytrzymać. Pozostając w pozycji
klęczącej, podniósł głowę.
Obawiał się zobaczyć to, co wcześniej pokazała mu Wiktoria:
Nie mylił się co do tego. Te twarze, które pojawiły się jako pierwsze, były teraz bardzo
blisko.
33
Chłopak myślał, że cały (jak to nazwał) rytuał trwał bardzo długo, ale w rzeczywistości
było inaczej. Nie minęło pięć minut, a połowa białych twarzy znalazła się kilka metrów od
niego...
34
Bez ruchu się w nie wpatrywał. Zjawisko to było niesamowite, ale przede wszystkim
przerażające i niebezpieczne. Klęcząc został niemal zahipnotyzowany, ale się ocknął.
Szum białych twarzy był dosłownie nie do wytrzymania.
Upadł na ziemię i nieświadomie, wbrew własnej woli przewrócił się na plecy.
Większość twarzy spoglądała na niego z bardzo bliskiej odległości. Marek nie czuł już
nic. Jego uczucia dryfowały między przerażeniem, a obłędem. Nie czuł już, że jest mokry
od potu i łez. Ubrudzony. Potwornie drżąc spoglądał na ziejące czernią wykrzywione w
pionie oczy i usta białych twarzy.
Szum przerodził się w pisk tak głośny, że niemal przeszywający ciało na wylot.
Chłopak silnie drgnął, przewrócił się na jeden bok, a potem na drugi.
- Nie, nie, nie!!! - krzyknął nieświadomie i jeszcze mocniej przycisnął dłonie do uszu. - Nie,
nie, nie!!!
Twarze unosiły się nad nim, jak siostry zakonne nad umierającym biskupem.
Chłopak cały czas krzyczał.
Zamknął oczy i starał się uspokoić. Niestety, to już mu nie wychodziło.
Jego nos zaczął pulsować tępym bólem.
(Obłędu... obłędu... obłędu)
Słyszał w głowie to słowo, odbijające się przerażającym echem.
(Obłędu... obłędu)
Cały czas mając zamknięte oczy, wydał polecenie do mózgu: Nie ma ich. Nie ma białych
twarzy. Nie ma ich. Nie ma...
Strach paraliżował go, wciąż czuł ich obecność tak przytłaczającą, że przez moment miał
wrażenie, iż brakuje mu tchu. Jego oddech stawał się coraz to płytszy.
Z jego nosa popłynęła krew i kierowany paniką wykrzyknął najgłośniej jak mógł. Nie
otwierał oczu:
- Nieeee!!! Dość!!! DAJCIE MI SPOKÓJ!!!
Ku jego zdziwieniu, szum zamilkł. Od razu, w ułamku sekundy. Dłuższą chwilę
zastanawiał się, czy udało mu się sprawić, że twarze zniknęły.
(Może po prostu tylko wyłączyły ten swój szum i wciąż tu są)
Postanowił otworzyć oczy...
Kiedy to zrobił, ogarnęło go wrażenie, że twarze wciąż tu są pochylone nad nim z tymi
dziwnymi przerażonymi minami.
Na szczęście to było tylko wrażenie.
Oczywiście strach powrócił i od razu Marek lekko się uśmiechnął, że strach jest.
Dodatkowo odczuł, że jest z nim coś nie tak. To nie był zwykły strach.
To był kres jego wytrzymałości psychicznej.
A więc tak czuje się człowiek na granicy obłędu, pomyślał nieświadomie, a potem
spróbował się dzwignąć. Ręce mu zdrętwiały. Nie - lepiej. Cały zdrętwiał. Nie pamiętał ile
tak leżał. Wszystko go bolało...
35
Po kolejnej, dłuższej chwili ponowił próbę wstania. Nic nie czuł, ale udało mu się wstać.
Potem po raz enty rozejrzał się, upewniając, czy rzeczywiście białe twarze zniknęły...
Zniknęły.
Zamiast tego panowała jakaś dziwna cisza.
Marek wyraznie to odczuł.
36
Usłyszał przerażający szloch, który po chwili ucichł. Cisza nie trwała długo. Rozległy się
słowa, jakby wydobywały się z wnętrza ziemi:
Gdy niebo zasnują chmury pierzaste
Głos był ochrypły.
Gdy ziemię ogarnie mrok i ciemności
Marek drgnął i przez kilka sekund nie mógł się ruszyć.
Gdy życie zacznie zamierać w ciszy
Chłopak jęknął, ale wciąż nie potrafił się ruszyć.
Wtedy ma KLTWA zbierze swe żniwo
Kładąc swą moc na wszystko co żyje
Słowa zamilkły i powiał przez chwilę porywisty wiatr, jakby pojawił się znikąd. Chłopak
usłyszał znowu ten przerażający szloch.
Miał wrażenie, jakby niedaleko od niego płakało jakieś dziecko.
Szloch umilkł.
Zapanowała grobowa cisza.
Chłopak wiedział, kogo były te słowa, które przed chwilą usłyszał. Należały do zjawy
szamana.
37
Był na skraju obłąkania i nie wiedział dokładnie, co ze sobą zrobić. Z braku sił ponownie
upadł na kolana i ściskając w dłoniach kępki trawy poderwał głowę do nieba.
- Nieeee!!! - wrzasnął na całe gardło. - Nieeee!!!
Skulił się. Pulsowało mu w skroniach. Ponownie się podniósł i po raz drugi spojrzał w
niebo. Oczy naszły mu łzami. Z jego ust padły słowa. Zaczął mówić jak w transie:
- Zamykam oczy, widzę - mówiło coś przez jego usta, ponieważ głos Marka diametralnie się
zmienił - jak stoję na skraju przepaści i patrzę w dół. Czuję lęk, który uniemożliwia mi
zrobienie czegokolwiek. Czuję chłód, jak suche powietrze owiewa moje nagie ciało. Czuję,
jak spadam w dół... Otchłań nie ma końca i żadne światło nie zdoła jej oświetlić.
Marek krzyknął. Przed nim pojawiła się zjawa szamana.
- Niewdzięczniku! - odezwała się w jego głowie spoglądając na niego w szyderczym
uśmiechu. - Nie miałeś prawa! Idz precz!
Chciał uciec, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Czuł, jak traci zdolność
rozumowania. Pot oblał go po raz kolejny. Zaczął się bardzo nerwowo wokoło oglądać.
Nogi się pod nim ugięły, ale zdołał utrzymać równowagę.
- Czego chcesz? - krzyknął już nie swoim głosem. Tracił go, a w dodatku poczuł w ustach
metaliczny posmak krwi.
Splunął. Rzeczywiście, to była krew.
- Czego chcesz? - tym razem wyszeptał.
Zerknął w prawo i ujrzał śpiewającą dziewczynkę. Skakała i nuciła: "la la la la". Marek
zadrżał.
Znów spojrzał przed siebie. Szaman zniknął, spojrzał w bok. Dziewczynki też już nie
było. Zamiast tego zapanowała jakaś dziwna i przerażająca cisza.
Wyczekiwał, chociaż nie bardzo wiedział na co.
W tej ciszy było coś... coś dziwnego. Nie było wiatru i żadnych odgłosów.
Marek czekał. Las również.
W ułamku sekundy spadł na niego grad odgłosów. Zaczęło się od przerażającego pisku,
który chociaż trwał krótką chwilę, to i tak dał się Markowi mocno we znaki.
Puściła mu się krew z nosa.
Zaczął krzyczeć. Tak długo, dopóki nie ochrypł, a potem, dopóki nie stracił głosu.
Ponownie poczuł smak krwi i znowu splunął.
Zakręciło mu się w głowie i kompletnie stracił orientację. Czuł pulsowanie w skroniach i
potwornie go mdliło. Dochodziły do tego odczucia przerażenia przechodzącego w obłęd. O
ile już nie jest w obłędzie.
Usłyszał śmiechy. Ze wszystkich stron. Przyłożył dłonie do uszu, ale to nic nie dało.
Śmiechy zdawały się rosnąć w siłę.
Odzyskał władzę w nogach i nie czekając ani chwili dłużej zaczął uciekać w stronę, z
której przyszedł.
Tak mu się przynajmniej wydawało...
38
Za plecami słyszał śmiechy i ciążący na nim wzrok nawiedzonego lasu. Biegł na oślep z
oczami mokrymi od łez. Chciał wrócić do domu, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie
zobaczy już mamy, nie pośmieje się tatą.
Nie przywita się z Iwcią i Barankiem...
Mimo, że biegł w obłędzie nie wiedząc dokąd.
Zrobiło mu się ich żal.
Czuł, że coś niedobrego się wydarzy. Wypadł z gęstwiny do osady nie zwracając na to w
ogóle uwagi. Chciał znalezć się jak najdalej lasu.
39
Odgłosy lasu zniknęły, kiedy wbiegł w drugą gęstwinę drzew. Po chwili bardzo wyraznie
usłyszał słowa Baranka, które rozległy się w jego głowie: "Sid, gdzie jesteś?".
Chłopakowi ścisnęło się serce i popłynęły kolejne łzy.
Czuł się coraz słabszy. Pojawił się szum w głowie. Chciał wypowiedzieć imię Baranka,
ale z jego ust wydobył się jedynie niesłyszalny szept.
Zobaczył plamy przed oczami.
Szum był coraz głośniejszy.
Pulsowanie również.
Po krótkiej chwili zobaczył ciemność przed oczami i bezwładnie upadł. A to, na co upadł,
było niewątpliwie twarde.
40
Nic nie czuł, leżąc z zarzuconymi na czymś rękami...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 14
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 16
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 13
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 15
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 11
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 10
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 12
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 3
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 5
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 4
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 8
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 7
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 6
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 1
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 2
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 9
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 20
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ II Rozdział 21

więcej podobnych podstron