Latarnik Fundacja Nowoczesna Polska Ebook


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
Spis treści
Strona tytułowa
II
III
Przypisy
Latarnik
Opowiadanie to osnute jest na wypadku rzeczy-
wistym, o którym w swoim czasie pisał J. Horain w
jednej ze swoich korespondencyj z Ameryki.
Pewnego razu zdarzyło się, że latarnik w Aspin-
wall, niedaleko Panamy, przepadł bez wieści.
Ponieważ stało się to wśród burzy, przypuszczano,
że nieszczęśliwy musiał podejść nad sam brzeg
skalistej wysepki, na której stoi latarnia, i został
spłukany przez bałwan. Przypuszczenie to było
tym prawdopodobniejsze, że na drugi dzień nie
znaleziono jego łódki stojącej w skalistym wrębie.
Zawakowało tedy miejsce latarnika, które trzeba
było jak najprędzej obsadzić, ponieważ latarnia
niemałe ma znaczenie tak dla ruchu miejscowego,
jak i dla okrętów idących z New Yorku do Panamy.
Zatoka Moskitów obfituje w piaszczyste ławice i
zaspy, między którymi droga nawet w dzień jest
trudna, w nocy zaś, zwłaszcza wśród mgieł pod-
noszących się często na tych ogrzewanych
podzwrotnikowym słońcem wodach prawie
niepodobna. Jedynym wówczas przewodnikiem
dla licznych statków bywa światło latarni. Kłopot
wynalezienia nowego latarnika spadł na konsula
4/18
Stanów Zjednoczonych, rezydującego w Panamie,
a był to kłopot niemały, raz z tego powodu, że
następcę trzeba było znalezć koniecznie w ciągu
dwunastu godzin; po wtóre, następca musiał być
nadzwyczaj sumiennym człowiekiem, nie można
więc było przyjmować byle kogo; na koniec w
ogóle kandydatów na posadę brakło. Życie na
wieży jest nadzwyczaj trudne i bynajmniej nie
uśmiecha się rozpróżniaczonym i lubiącym swo-
bodną włóczęgę ludziom Południa. Latarnik jest
niemal więzniem. Z wyjątkiem niedzieli nie może
on wcale opuszczać swej skalistej wysepki. Aódz
z Aspinwall przywozi mu raz na dzień zapasy ży-
wności i świeżą wodę, po czym przywożący odd-
alają się natychmiast, na całej zaś wysepce, ma-
jącej morgę rozległości, nie ma nikogo. Latarnik
mieszka w latarni, utrzymuje ją w porządku; w
dzień daje znaki wywieszaniem różnokolorowych
flag wedle wskazówek barometru, w wieczór zaś
zapala światło. Nie byłaby to wielka robota, gdyby
nie to, że chcąc się dostać z dołu do ognisk na
szczyt wieży, trzeba przejść przeszło czterysta
schodów krętych i nader wysokich, latarnik zaś
musi odbywać tę podróż czasem i kilka razy dzi-
ennie. W ogóle jest to życie klasztorne, a nawet
więcej niż klasztorne, bo pustelnicze. Nic też dzi-
wnego, że Mr. Izaak Falconbridge był w niemałym
5/18
kłopocie, gdzie znajdzie stałego następcę po nie-
boszczyku, i łatwo zrozumieć jego radość, gdy na-
jniespodzianiej następca zgłosił się jeszcze tegoż
samego dnia. Był to człowiek już stary, lat sied-
miudziesiąt albo i więcej, ale czerstwy, wypros-
towany, mający ruchy i postawę żołnierza. Włosy
miał zupełnie białe, płeć[1] spaloną, jak u Kreolów,
ale sądząc z niebieskich oczu, nie należał do ludzi
Południa. Twarz jego była przygnębiona i smutna,
ale uczciwa. Na pierwszy rzut oka podobał się
Falconbridge owi. Pozostało go tylko wyegzami-
nować, wskutek czego wywiązała się następująca
rozmowa:
 Skąd jesteście?
 Jestem Polak.
 Coście robili dotąd?
 Tułałem się.
 Latarnik powinien lubić siedzieć na miejscu.
 Potrzebuję odpoczynku.
6/18
 Czy służyliście kiedy? Czy macie świadectwa
uczciwej służby rządowej?
Stary człowiek wyciągnął z zanadrza spłowiały
jedwabny szmat, podobny do strzępu starej
chorągwi. Rozwinął go i rzekł:
 Oto są świadectwa. Ten krzyż dostałem w roku
trzydziestym. Ten drugi jest hiszpański z wojny
karlistowskiej; trzeci to legia francuska; czwarty
otrzymałem na Węgrzech. Potem biłem się w
Stanach przeciw południowcom, ale tam nie dają
krzyżów  więc oto papier.
Falconbridge wziął papier i zaczął czytać.
 Hm! Skawiński? To jest wasze nazwisko?...
Hm!... Dwie chorągwie zdobyte własnoręcznie w
ataku na bagnety... Byliście walecznym
żołnierzem!
 Potrafię być i sumiennym latarnikiem.
 Trzeba tam co dzień wchodzić po kilka razy na
wieżę. Czy nogi macie zdrowe?
7/18
 Przeszedłem piechotą  pleny .
 All right! Czy jesteście obeznani ze służbą
morską?
 Trzy lata służyłem na wielorybniku.
 Próbowaliście różnych zawodów?
 Nie zaznałem tylko spokojności.
 Dlaczego?
Stary człowiek ruszył ramionami.
 Taki los...
 Wszelako na latarnika wydajecie mi się za
starzy.
 Sir  ozwał się nagle kandydat wzruszonym
głosem.  Jestem bardzo znużony i skołatany.
Dużo, widzicie, przeszedłem. Miejsce to jest jedno
z takich, jakie najgoręcej pragnę otrzymać. Jestem
8/18
stary, potrzebuję spokoju! Potrzebuję sobie
powiedzieć: tu już będziesz siedział, to jest twój
port. Ach, Sir! To od was tylko zależy. Drugi raz
się może taka posada nie zdarzy. Co za szczęście,
że byłem w Panamie... Błagam was... Jak mi Bóg
miły, jestem jak statek, który jeśli nie wejdzie do
portu, to zatonie... Jeśli chcecie uszczęśliwić
człowieka starego... Przysięgam, że jestem uczci-
wy, ale... Dość mam już tego tułactwa...
Niebieskie oczy starca wyrażały tak gorącą
prośbę, że Falconbridge, który miał dobre, proste
serce, czuł się wzruszony.
 Well!  rzekł.  Przyjmuję was. Jesteście
latarnikiem.
Twarz starego zajaśniała niewypowiedzianą radoś-
cią.
 Dziękuję.
 Czy możecie dziś jechać na wieżę?
 Tak jest.
9/18
 Zatem good bye!... Jeszcze słowo: za każde
uchybienie w służbie dostaniecie dymisję.
 All right!
Tegoż samego jeszcze wieczora, gdy słońce
stoczyło się na drugą stronę międzymorza, a po
dniu promiennym nastąpiła noc bez zmierzchu,
nowy latarnik widocznie był już na miejscu, bo
latarnia rzuciła jak zwykle na wody swoje snopy
jaskrawego światła. Noc była zupełnie spokojna,
cicha, prawdziwie podzwrotnikowa, przesycona
jasną mgłą, tworzącą koło księżyca wielki, zabar-
wiony tęczowo krąg o miękkich, nieujętych brze-
gach. Morze tylko burzyło się, ponieważ przypływ
wzbierał. Skawiński stał na balkonie, tuż koło ol-
brzymich ognisk, podobny z dołu do małego,
czarnego punkciku. Próbował zebrać myśl i objąć
swe nowe położenie. Ale myśl jego była nadto pod
naciskiem, by mogła snuć się prawidłowo. Czuł on
coś takiego, co czuje szczuty zwierz, gdy wresz-
cie schroni się przed pogonią na jakiejś niedostęp-
nej skale lub w pieczarze. Nadszedł nareszcie dla
niego czas spokoju. Poczucie bezpieczeństwa
napełniło jakąś niewysłowioną rozkoszą jego
duszę. Oto mógł na tej skale po prostu urągać
10/18
dawnemu tułactwu, dawnym nieszczęściom i
niepowodzeniom. Był on naprawdę jak okręt,
któremu burza łamała maszty, rwała liny, żagle,
którym rzucała od chmur na dno morza, w który
biła falą, pluła pianą  a który jednak zawinął
do portu. Obrazy tej burzy przesuwały się teraz
szybko w jego myśli w przeciwstawieniu do cichej
przyszłości, jaka miała się rozpocząć. Część swych
dziwnych kolei opowiadał sam Falconbridge owi,
nie wspomniał jednak o tysiącznych innych przy-
godach. Miał on nieszczęście, że ilekroć rozbił
gdzie namiot i rozniecił ognisko, by się osiedlić
stale, jakiś wiatr wyrywał kołki namiotu, rozwiewał
ognisko, a jego samego niósł na stracenie. Spoglą-
dając teraz z wieżowego balkonu na oświecone
fale, wspominał o wszystkim, co przeszedł. Oto bił
się w czterech częściach świata  i na tułaczce
próbował wszystkich niemal zawodów. Pracowity i
uczciwy, nieraz dorabiał się grosza i zawsze tracił
go wbrew wszelkim przewidywaniom i największej
ostrożności. Był kopaczem złota w Australii,
poszukiwaczem diamentów w Afryce, strzelcem
rządowym w Indiach Wschodnich. Gdy w swoim
czasie założył w Kalifornii farmę, zgubiła go susza;
próbował handlu z dzikimi plemionami zamieszku-
jącymi wnętrze Brazylii: tratwa jego rozbiła się na
Amazonce, on sam zaś bezbronny i prawie nagi
11/18
tułał się w lasach przez kilka tygodni, żywiąc się
dzikim owocem, narażony co chwila na śmierć
w paszczy drapieżnych zwierząt. Założył warsztat
kowalski w Helenie, w Arkansas, i  spalił się
w wielkim pożarze całego miasta. Następnie w
Górach Skalistych dostał się w ręce Indian i cudem
tylko został wybawiony przez kanadyjskich strzel-
ców. Służył jako majtek na statku kursującym
między Bahią i Bordeaux, potem jako harpunnik
na wielorybniku: oba statki rozbiły się. Miał fab-
rykę cygar w Hawanie  został okradziony przez
wspólnika w chwili, gdy sam leżał chory na  vom-
ito . Wreszcie przybył do Aspinwall  i tu miał
być kres jego niepowodzeń. Cóż go bowiem mogło
doścignąć jeszcze na tej skalistej wysepce? Ani
woda, ani ogień, ani ludzie. Zresztą od ludzi Skaw-
iński niewiele doznał złego. Częściej spotykał do-
brych niż złych.
Zdawało się natomiast, że prześladują go wszys-
tkie cztery żywioły. Ci, co go znali, mówili, że nie
ma szczęścia, i tym objaśniali wszystko. On sam
wreszcie stał się trochę maniakiem. Wierzył, że
jakaś potężna a mściwa ręka ściga go wszędzie,
po wszystkich lądach i wodach. Nie lubił jednak o
tym mówić; czasem tylko, gdy go pytano, czyja to
12/18
miała być ręka, ukazywał tajemniczo na Gwiazdę
Polarną i odpowiadał, że to idzie stamtąd...
Rzeczywiście, niepowodzenia jego były tak stałe,
że aż dziwne, i łatwo mogły zabić gwózdz w
głowie, zwłaszcza temu, kto ich doznawał. Zresztą
miał cierpliwość Indianina i wielką spokojną siłę
oporu, jaka płynie z prawości serca. W swoim cza-
sie na Węgrzech dostał kilkanaście pchnięć bag-
netem, bo nie chciał chwycić za strzemię, które
mu ukazywano jako środek ratunku, i krzyczeć:
pardon. Tak samo nie poddawał się i nieszczęściu.
Lazł pod górę tak pracowicie, jak mrówka. Zepch-
nięty sto razy, rozpoczynał spokojnie swoją podróż
po raz setny pierwszy. Był to w swoim rodzaju
szczególniejszy dziwak. Stary ten żołnierz,
opalony Bóg wie w jakich ogniach, zahartowany
w biedach, bity i kuty, miał serce dziecka. W cza-
sie epidemii na Kubie zapadł na nią dlatego, że
oddał chorym wszystką swoją chininę, której miał
znaczny zapas, nie zostawiwszy sobie ani grama.
Było w nim jeszcze i to dziwnego, że po tylu za-
wodach zawsze był pełen ufności i nie tracił
nadziei, że jeszcze wszystko będzie dobrze. W
zimie ożywiał się zawsze i przepowiadał jakieś
wielkie wypadki. Czekał ich niecierpliwie i myślą o
13/18
nich żył lata całe... Ale zimy mijały jedne za drugi-
mi i Skawiński doczekał się tylko tego, że ubieliły
mu głowę. Wreszcie zestarzał się  począł tracić
energię. Cierpliwość jego poczynała być coraz
podobniejsza do rezygnacji. Dawny spokój zmienił
się w skłonność do roztkliwiania się i ten hartowny
żołnierz jął przeradzać się w beksę gotowego za-
łzawić się z lada powodu. Prócz tego od czasu
do czasu tłukła go najstraszliwsza nostalgia, którą
podniecała lada okoliczność: widok jaskółek,
szarych ptaków podobnych do wróbli, śniegi na
górach lub zasłyszana jakaś nuta, podobna do
słyszanej niegdyś... Na koniec opanowała go tylko
jedna myśl: myśl spoczynku. Owładnęła ona
starcem zupełnie i wchłonęła w siebie wszelkie
inne pragnienia i nadzieje. Wieczny tułacz nie
mógł już sobie wymarzyć nic bardziej up-
ragnionego, nic droższego nad jaki spokojny kąt,
w którym by mógł odpocząć i czekać cicho kresu.
Może właśnie dlatego, że szczególne jakieś dzi-
wactwo losu rzucało nim po wszystkich morzach
i krajach tak, że prawie nie mógł tchu złapać,
wyobrażał sobie, że największym ludzkim szczęś-
ciem jest  tylko nie tułać się. Co prawda, to i
należało mu się takie skromne szczęście, ale tak
już był zwyczajny zawodów, że myślał o tym, jak
w ogóle ludzie marzą o czymś niedoścignionym.
14/18
Spodziewać się nie śmiał. Tymczasem
niespodzianie w ciągu dwunastu godzin dostał
posadę jakby wybraną dla siebie ze wszystkich na
świecie. Nic też dziwnego, że gdy wieczorem za-
palił swoją latarnię, był jakby odurzony, że pytał
sam siebie, czy to prawda, i nie śmiał
odpowiedzieć: tak. A tymczasem rzeczywistość
przemawiała do niego nieprzepartymi dowodami;
więc godziny jedna za drugą spływały mu na
balkonie. Patrzył, nasycał się, przekonywał.
Mogłoby się zdawać, że pierwszy raz w życiu
widział morze, bo północ wybiła już na aspinwall-
skich zegarach, a on jeszcze nie opuszczał swojej
powietrznej wyżyny  i patrzył. W dole pod jego
stopami grało morze. Soczewka latarni rzucała w
ciemność olbrzymi ostrokrąg światła, poza którym
oko starca ginęło w dali czarnej zupełnie, tajem-
niczej i strasznej. Ale dal owa zdawała się biegnąć
ku światłu. Długie wiorstowe fale wytaczały się z
ciemności i rycząc szły aż do stóp wysepki, a wów-
czas widać było spienione ich grzbiety, połysku-
jące różowo w świetle latarni. Przypływ wzmagał
się coraz bardziej i zalewał piaszczyste ławice. Ta-
jemnicza mowa oceanu dochodziła z pełni coraz
potężniej i głośniej, podobna czasem do huku ar-
mat, to do szumu olbrzymich lasów, to do
dalekiego, zmąconego gwaru głosów ludzkich. Ch-
15/18
wilami cichło. Potem o uszy starca odbijało się kil-
ka wielkich westchnień, potem jakieś łkania  i
znów grozne wybuchy. Wreszcie wiatr zwiał mgłę,
ale napędził czarnych, poszarpanych chmur, które
przysłaniały księżyc. Z zachodu poczynało dąć
coraz mocniej. Bałwany skakały z wściekłością na
urwisko latarni, oblizując już pianą i pod-
murowanie. W dali pomrukiwała burza. Na ciem-
nej, wzburzonej przestrzeni zabłysło kilka
zielonych latarek, pouwieszanych do masztów
okrętowych. Zielone owe punkciki to wznosiły się
wysoko, to zapadały w dół, to chwiały się na pra-
wo i na lewo. Skawiński zeszedł do swej izby.
Burza poczęła wyć. Tam, na dworze, ludzie na
owych okrętach walczyli z nocą, z ciemnością, z
falą; w izbie zaś spokojnie było i cicho. Nawet
odgłosy burzy słabo przedzierały się przez grube
mury i tylko miarowe tik tak! zegara kołysało
utrudzonego starca jakby do snu.
II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
III
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Niedostępny w wersji
demonstracyjnej
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Moralnosc Pani Dulskiej Fundacja Nowoczesna Polska Ebook
Matka Fundacja Nowoczesna Polska Ebook
Ebook Dramat Fundacja Nowoczesna Polska

więcej podobnych podstron